Kasprowicz J. HYMNY

DIES IRAE

Tr?ba dziwny d?wi?k rozsieje,

ogie? skrzepnie, blask ?ciemnieje,

w proch powr?c? ?wiat?w dzieje.

Z drzew wieczno?ci spadn? li?cie na

S?dziego straszne przyj?cie,

by ?wiadectwo da? Psalmi?cie...

A ty, psalmisto Pa?ski, nastr?j harf? swoj?

ju? na ostatni ton!

Grzech krwi? czarn? dusz? plami...

Bez obro?cy staniem sami -

kt?? zlituje si? nad nami?

Kyrie elejson!...

O Bo?e! Ty b?d? nasz? ?ask? i obron?!

Kyrie elejson!

O G?owo, owini?ta cierniow? koron?,

gasn?cym wieki wiek?w spojrzyj na nas okiem!

O spojrzyj na nas z tej g?uszy,

kt?ra swym tchnieniem g??bokiem

ogarnia ?wiat?w bezmiary,

a kt?r? ty wype?niasz swych b?l?w ogromem,

o G?owo, owini?ta cierniow? koron?.

?a?obna drogo nieochybnej kary,

brocz?cej we ?zach i przy j?k?w wt?rze

w ten pozbawiony ko?ca

Pa?skiego gniewu dzie?,

w kt?rym w po?arach spokojnego s?o?ca

szata?skim chichotem p?on?

?wie?e, niezwi?d?e r??e

grzechu i winy!

Na ich purpurze

osiad? pos?pny i siny

tej Konieczno?ci cie?,

z kt?rej przepastnej g??biny,

z ?ona, pe?nego niwecz?cych tchnie?,

nad boskiej woli z?omem

wyros?y zab?jcze kwiaty

w Pa?skiego gniewu niesko?czony dzie?...

A Ewa jasnow?osa, matka gwiazd i ziemi,

upaja si? ich woni?, schylona nad niemi.

Kyrie elejson!

Przez ciebie w proch nico?ci wracaj? Twe ?wiaty,

o Bo?e mi?osierny, zmi?uj si? nad nami!

Od twego drzewa oderwany li??,

p?dzi duch ludzki i naprz?d, i wstecz,

niby gar?? kurzu, porwana cyklonem:

przed nim i za nim p?omienisty miecz

iskrzy si? ostrzem czerwonem;

przed nim i za nim wstaj? z swych cmentarzy

upiory wiek?w, naznaczone sromem

winy i grzechu,

i kln?, i blu?ni?, i p?acz?,

j?cz? i sycz?, i dysz?

nieustaj?c? rozpacz?,

od szale?czego zamieraj? ?miechu

w ten Pa?skich gniew?w niesko?czony dzie?...

O G?owo, owini?ta cierniow? koron?,

Ty, co rozpierasz swej m?ki ogromem

pier? Konieczno?ci! O G?owo,

kt?rej ?renice, jako dwie pochodnie

dogasaj?ce, p?on?

nad kr?t?, pust?, niesko?czon? drog?

i gasn?, gasn?, a zgasn?? nie mog?,

zawrzyj, swe oczy nad nami,

nie patrz na bole?? i zbrodni?!...

Jedno jest tylko w przestworzach widomem,

jedno w zachodniej p?omienieje zorzy

nad p?omiennymi falami

wiekuistego ?ywota

i nigdy w ciemni? grobu si? nie z?o?y,

i nigdy ci??kich st?p swych nie poruszy,

by i?? i i??, i i??

poza granice duszy -

jedno jest tylko Jednem,

grzmi?cym miedzian? surm? archanio?a

ponad pokole? pokoleniem biednem

w Pa?skiego gniewu niesko?czony dzie?:

wielki, wszechmocny B?l.

O Bo?e mi?osierny, zmi?uj si? nad nami!

Niech ?aska Twoja winy nam odpu?ci...

A ty swe skronie tul

do zimnych opok, do strzaskanych grani,

do stercz?cych smutnie nad gard?em czelu?ci,

i p?acz...

Surma j?czy, surma wo?a!

Gin? w chmurach wirch?w czo?a;

wa?em m??cych mgie? doko?a

nieznany oddech miota,

jakie? potworne, dzikie kszta?ty tworzy

i po dolinach rozp?dza ich stada,

i zn?w je skupia w przepastnej otch?ani,

i ku niebiosom wyrzuca ich k??b,

i w jakie? czarne rozsnuwa ca?uny

ten niewidzialny, dreszcz budz?cy Tkacz,

i ci??k?, mokr? t? prz?dz? pokrywa

wszystko, co jest...

O biada!...

Biada!... Pier? ?wiat?w, przed chwil? tak ?ywa,

kona pod strasznym ci??arem...

Olbrzymy ?wierk?w padaj? strzaskane;

las si? po?o?y? na skalisty zr?b;

w??e kos?wek, wypr??ywszy cia?a

w kurczach ?miertelnych, dr?twiej? bezw?adne;

wrzos na granit?w pod?cielisku szarem

spe?zn?? na wieki;

kozice strom? oblepi?y ?cian?

i patrz?c trwo?nie w bezmierny, daleki,

w ten niesko?czony chaos mgie? i cieni,

run??y w ?lebny gr?b...

Rozkrzy?uj silne ramiona

i paznokciami wpij si? w twardy g?az,

i odwr?? oczy od onej przestrzeni,

w kt?rej rozsadza horyzont?w kra?ce

ta G?owa, w cier? uwie?czona!

Nie patrz, gdzie siad?a jasnow?osa Ewa,

wygnana z raju na wieczysty czas,

maj?ca zbrodni? u swych bia?ych st?p,

wieczy?cie ?arta p?omienist? ??dz?

winy i grzechu...

O duszo, pe?na mi?o?ci,

a kt?r? nieustanne szarpi? niepokoje!

Pa?skiego gniewu zwali? si? ju? dzie?!

Trombita S?du nad tob? rozbrzmiewa

piorunn? moc? archanielskich tchnie?

w Pa?skiego gniewu niesko?czony dzie?...

Niechaj mnie s?dz?,

niechaj mnie karz? -

tak, mnie, Adama, com na barki swoje

zabra? z Ogrodu to nadludzkie brzemi?

przygniataj?cej winy

i wieki wiek?w pn? si? z tym ci??arem

ku wiekuistej wy?y,

i zblad?? nie ?miem odwr?ci? si? twarz?

tam, ku tym zmrokom, co zaleg?y ziemi?,

tam, ku piekielnej prze??czy,

na kt?rej siad?a jasnow?osa Ewa

z padalcem grzechu u swych bia?ych st?p...

Miliardy krzy?y,

opromienione okr?gami t?czy,

z padolnych Styks?w powstaj? g??biny

w Pa?skiego gniewu niesko?czony dzie?

i rosn?, rosn? w jaki? straszny las,

co wierzcho?kami swych bolesnych drzew

przeszywa wszystkie mg?y

i wszystkie blaski, kt?re l?ni? nad mg?ami,

wyp?ywaj?ce z Wszechmocy Istnienia.

O Bo?e mi?osierny, zmi?uj si? nad nami!

Twojego gniewu nadszed? wielki czas,

g?os ju? zagrzmia? hiobowy,

niebios wal? si? posowy,

z owini?tej cierniem G?owy

rzek? i morzem p?ynie ciep?a krew,

w rzek? i morze krwi jej b?l si? zmienia...

W ?wi?tyni bo?ej zamilk? ?wi?ty ?piew,

ju? si? zas?ona rozdar?a na dwoje,

mur si? ju? wali i ska?a ju? p?ka...

A krew w tych morzach, w tych czerwonych rzekach,

?ci??a si? w ciemny l?d...

Kyrie elejson!

Ogromna, nies?ychana, wiekuista m?ka,

z nie przygas?ymi oczyma,

milcz?ca, cicha i jak zmierzch poblad?a,

na wkl?s?ych skroniach siad?a,

na wp??otwartych powiekach

i na wyd?tych piersiach tych olbrzymich cia?,

kt?re do krzy?y przybi?a

nielito?ciwa D?o?...

W kleszczach je swoich trzyma,

wpija si? w k?ty ust,

ramiona w kab??k gnie

dr?cz?ca wieki niezmo?ona si?a

i jak ?miertelny sza?,

zastyg?y, skamienia?y w godzinie konania,

swoim ci??arem si? wgniata

w zwi?d?e, z przepasek ods?oni?te brzuchy

i biodra sp?aszcza, kolana rozsuwa

i pokrzywione, czarne palce n?g,

pokrytych sieci? fioletowych ?y?,

w zamar?ych karczach wyd?u?a...

O grozo ?wiata!

O widma, p?yn?ce w dal! -

W ten przestw?r ?lepy i g?uchy,

w wilgotny, mg?awy py?,

w te ciemne wn?trza bezs?onecznych bry? -

w potworne gmachy nadszczytowych chmur!

Jeszcze nie zapia? kur,

a na piekielnej prze??czy,

nad dnem Styksowych otch?ani,

siedzi pod z?omem niebotycznej grani

pramatka Grzechu, jasnow?osa Ewa,

z gadzin? zdrady u swych bia?ych st?p.

Kyrie elejson!

Straszny przed nami otworzy?e? gr?b...

I p?yn?, p?yn? te milcz?ce krzy?e

razem z ruchomym, wielkim trz?sawiskiem,

kt?re sw? rdzaw? ka?u?? oblewa

m?cze?skie drzewa.

Wszystko, co by?o dalekiem i bliskiem,

co opada?o w niedojrzan? g??b

i w niedojrzane wznosi?o si? wy?e,

teraz tym wielkim, grz?skim bagnem p?ynie

w Pa?skiego gniewu ostatniej godzinie...

Kyrie elejson!

?wiaty poch?ania nieprzebyty mu?,

?wiaty, od bo?ych odepchni?te bram.

A spod korzeni jadowitych zi??,

spod k?p sitowia i trzciny, i traw,

z row?w, przepadlisk, w?dolc?w i jam,

pokrytych opa?owym szkliwem zgni?ych w?d,

zaczyna wype?zywa? ?mij sk??biony p??d:

czarne pijawki, zielone jaszczury

wij? si? naprz?d wp?aw

i oplataj? kr?gami ?liskiemi

m?cze?skich krzy?y smutne miliardy,

z bagnistej wyros?e ziemi,

zapad?e w bagnisty ka?...

I oto g?owy swoje, dziwne, ludzkie g?owy,

?wiec?ce trupim t?uszczem z???k?ych, ?ysych cz??,

o szcz?kach otulonych k??bem czarnych br?d,

k?ad? na ?onach tych pomar?ych cia?...

I sko?ne, m?tne oczy podnosz? do g?ry

ku ich schylonym skroniom...

I biodra opasawszy w lubie?nym u?cisku,

zwilgotnia?ymi usty

szepcz? im s?owa rozpusty...

O Bo?e mi?osierny, zmi?uj si? nad nami!

W kr?lestwie ?mierci staje nagi sza?.

W niedo?cignionym b?ysku

tchnienie ?ywota przenika

to, co od wiek?w zagas?o...

W Pa?skiego gniewu ostatniej godzinie

krew ?wie?a p?ynie

z odrywaj?cych si? od krzy?y r?k,

z odrywaj?cych si? od krzy?y n?g...

I G?owa, owini?ta cierniow? koron?,

ta G?owa, kt?ra przestw?r wype?nia bezbrze?ny,

podnosi ci??kie powieki i patrzy...

Jaka? to orgia dzika!

Jaki? to chaos m?k!

Kyrie elejson!

Id? na si? zmartwychwstali,

ogniem wojny ?wiat si? pali,

t?umy w krwawej brodz? fali!

Adamie pot?piony, zwr?? si? z strasznych dr?g!

Zawi?nij na swym krzy?u, stercz?cym w niebiosa,

i nie patrz, gdzie w spokoju Ewa jasnow?osa,

piekielny zaj?wszy pr?g,

do rozpustnego przytula si? gada!

O biada! -

Id? na si? zmartwychwstali -

w oku m?ciwy skrzy si? gniew,

rozpaczy kurcz wypr??a rozchylone wargi,

kroplisty pot oblewa policzki zapad?e,

kud?y w?os?w zlepia g?sta krew.

Z wyciem hyjen, z rykiem lw?w,

z ps?w szczekaniem, z r?eniem koni,

kt?re cugli nie zazna?y,

?kaj?c, j?cz?c, gro??c, kln?c,

poszarpane miec?c skargi,

p?dzi tuman ludzkich ??dz.

Ten upada, ten si? broni,

temu d?o? ?cisn??a krta?,

ten si? w swojego brata paznokciami wry?,

a tamten z?by szczerzy, poszarpawszy rami?,

a ten olbrzyma r?k? pochwyci? dwie nogi

i rozdar? na dwie szczypy tu??w Heraklowy,

i w ciemn? rzuci? bezde?, w S?du straszn? noc...

A z par? szklanych, martwych kul,

rozsadzaj?cych oczodo?y,

biegnie bez ko?ca, bez ko?ca, bez ko?ca,

gnaj?c przed sob? bratob?jczy huf,

niemy i g?uchy Strach...

Zakryj b??dne ?renice, ?cigany Adamie!

Nad tob? tam! u szczytu

z?ocistow?osa Ewa!

Jej grzechu ci??ar zgni?t? ci?, stan??e? w p?? drogi!

Zakryj b??dne ?renice i na wieki wiek?w

rzu? si? w przepastny ?leb!...

Enoch i Eliasz z proroczymi ksi?gi

przyszli obwie?ci? szalonemu ?wiatu

Pa?skiego gniewu moc.

Lecz nim zdo?ali rozedrze? sw?j p?aszcz,

nim g?os wytrysn?? z przepe?nionych ?on,

padli w zam?cie spadaj?cych gwiazd,

zga?li jak s?o?ca,

na to wzniecone w przedpocz?tkach bytu,

a?eby zgas?y... Amen.

Szum si? wielki sta? doko?a,

kiedy surma archanio?a

na Ostatni S?d zawo?a.

G?os rozlega si? ponury,

jak grzmot leci z?otopi?ry,

z dolinami r?wna g?ry.

Dr?y strwo?ona ?wiat?w dusza,

a on g??bie m?rz wysusza.

ko?ci wiek?w w grobach rusza.

Gwiazdy z orbit wytr?ci?a

archanielskiej tr?by si?a,

ju? rozwar?a si? mogi?a.

Id? na si? zmartwychwstali,

ogniem buntu ?wiat si? pali,

t?umy w krwawej brocz? fali.

Z wyciem hyjen, z rykiem lw?w,

?kaj?c, j?cz?c, gro??c, kln?c,

p?dzi tuman ludzkich ??dz...

A On,

pot??ne ?ono przepot??nych ?on,

Jasno?? jasno?ci,

Zmrok zmrok?w,

?aska ?ask i gniew?w Gniew,

stan?? nad skonem ?ywota

i r?k? po?o?ywszy na g?owie Bole?ci,

na niezmierzonej, cierniem opasanej G?owie,

wype?niaj?cej wszech?wiat?w przestwory,

rozpocz?? S?d.

Bij? pioruny,

a nad pioruny idzie Jego zew!

Ogrom bytu b?yskawic wszystkich nie pomie?ci,

a Jego ?wiat?o?? z?ota

strzela nad pe?ni?, nad ogniste ?uny

b?yskawicowych potok?w...

Czym jestem wobec Ciebie, ja, com z rajskich w?o?ci

zabra? z sob?, wygnaniec, t? ?ami?c? win?

i teraz gin?,

od Wschodu do Zachodu tu?acz nieszcz??liwy,

pod nieuchronnych wyrok?w

w pocz?tkach dnia i nocy wzniesionym obuchem?!

Stop? swoj? z?o?y?e? na pokole? grzbiecie

i s?dzisz! Kyrie elejson!

P?acz?w i j?k?w s?uchasz nie s?ysz?cym uchem

i s?dzisz! Kyrie elejson!

Na m?k? wiek?w patrzysz nie widz?cym okiem

i s?dzisz! Kyrie elejson!

Niewiasta z rozpaczliwym krzykiem rodzi dzieci?,

Ty dusz? jego grzechu oblewasz hyzopem

i s?dzisz! Kyrie elejson!

Wicher idzie po rozdro?ach westchnieniem g??bokiem,

ku Twojej wy?y

modlitwy niesie krwawe, przybite do krzy?y,

Ty s?dzisz! Kyrie elejson!

A kto mnie stworzy? na to, a?ebym w tej chwili,

odziany pot?pienia podart? ?a?ob?,

kawa?em kiru, zdj?tym z mar Twojego ?wiata,

wi? si? i czo?ga? przed Tob?,

i martwym, os?upia?ym z przera?enia okiem

strasznego S?du wy?awia? p?omienne,

?wiat druzgoc?ce rozkazy?

A kto mi kaza? patrze? na te czarne g?azy,

rozpadaj?ce si? na gruz pod moc?

Twojego gniewu, przera?liwy Bo?e -

na g?azy te, gdzie straszny owoc Twego drzewa,

z?ocistow?osa Ewa,

do piersi pier? padalca tuli obna?on??...

O G?owo, przepasana cierniow? koron?!...

Kt?? si? nad dol? zlituje sieroc?,

nad moj? dol?,

kt?rej, Bo?e, Twe r?ce, z kajdan nie wyzwol??

Kyrie elejson!

Patrzaj!... Kyrie elejsonl

Ona sw? bia?? d?o?

k?adzie na jego skro? -

na trupi?, zapadni?t?, z???k?a skro? zlenia??...

Kyrie elejsonl

I podczas gdy swe S?dy sprawiasz Ty, o morze

niewyczerpanych gniew?w,

ona swym okiem patrzy w jego oczy -

omdlewaj?cym okiem!

Kyrie elejson!

Jej nagie uda dr??,

palcami rozczesuje z?oto swych warkoczy

i fal? z?ocistych w?os?w

os?ania jego nago?? i pie?ci, i pie?ci

ustami czerwonymi blado?? jego ust.

Kyrie elejson!

W??owe jego kr?gi opasuj? biodra

rozlubie?nionej Bole?ci,

a ona, wypr??ywszy swe rozpustne cia?o,

nienasyconym oddycha pragnieniem.

Kyrie elejson!

Na ?onie jej spocz??a czarna, l?ni?ca broda

rozpalonego Szatana,

co ?wiat umieraj?cy okry? swoim cieniem,

a ona,

w zbrodniczych pieszczot rozdawaniu szczodra,

zamkn??a w dr??ce go biodra,

w nabieg?e ??dz? ramiona...

Kyrie elejson!

M? dusz? pali wieczna, nie zamkni?ta rana!

Kt?? mi lekarstwo poda?

Ojcze rozpusty! Kyrie elejson.

Nic, co si? sta?o pod sklepem niebios?w,

bez Twej si? woli nie sta?o!

Kyrie elejson!

O ?r?d?o zdrady! Kyrie elejson!

Przyczyno grzechu

i zemsty, i rozpaczy szale?czego ?miechu!

Kyrie elejson!

S?d?, Sprawiedliwy!

Krusz ?wiat?w posady,

roz?egnij wielki po?ar w tlej?cej iskierce,

na popi?? spal Adama oszukane serce

i p?acz!

Z nim razem p?acz, kamienny, lodowaty Bo?e!

Niech Twa surma przera?liwa

echem p?aczu si? odzywa

nad pokosem Twego ?niwa...

Dwuj?zycznego smoka,

Szatana o trzech grzbietach zwalczy? w wielkim boju

archanio? pa?ski, Micha?, i zgin?? w otch?ani. Amen.

I sta? si? koniec ?wiata... O chwilo spokoju!

Zgas? p?omienny g?os proroka

i wieczno?ci noc g??boka

nieprzejrzan? jest dla oka.

A ja, wygnaniec z Raju, tu?acz nieszcz??liwy,

zes?any, aby kona?, na te ziemskie niwy,

i patrze?, jak pod z?omem niebotycznej grani,

usiad?a matka ?mierci, Ewa jasnow?osa,

pieszcz?ca w??a Grzechu, posy?am w niebiosa,

opad?o nad wieczno?ci tajemniczym mrokiem,

to moje wiekuiste, nieprzebrzmia?e: Amen!

Amen!

W umar?ych byt?w milczeniu g??bokiem,

s?ycha? jedynie Amen, moje straszne Amen.

O Bo?e mi?osierny, zmi?uj si? nad nami!

Kyrie elejson!

Przede mn? przepa??, zrodzona przez win?,

przez grzech Tw?j, Bo?e!... Gin?! gin?! gin?!

Amen.

A c?? powstanie ponad nico?ciami,

gdzie ongi by?y ?wiaty

i Ja, w ch?? ?ycia bogaty,

a dzi? w umar?ych postawiony rz?dzie?

Niech nic nie b?dzie!

Amen!

Bo c?? by? mo?e, je?lim ja zagin???...

Na wszystko mrok nico?ci nieprzebyty sp?yn??

Amen.

?WI?TY BO?E, ?WI?TY MOCNY

O niezg??bione, nieobj?te moce!

Skrzyd?ami trzepoc?

jak ptak ten nocny,

kt?remu okiem kazano skrwawionem

patrze? w blask s?o?ca...

?wi?ty Bo?e! ?wi?ty Mocny!

?wi?ty a Nie?miertelny!...

A moje skrzyd?a plami

krew, kt?ra cieknie bez ko?ca.

z mojego serca...

A oko moje zachodzi mg??,

kt?ra jest skonem

i mego serca, i duszy mej!

Niech b?dzie skonem i Twoim!

?wi?ty Bo?e! ?wi?ty Mocny,

?wi?ty a Nie?miertelny,

zmi?uj si? nad nami!

I niechaj ?zy,

kt?re o jasnym poranku

wisz? na k?osach wypocz?tych zb??

lub szkliwa pian? okrywaj? k?py

w sen otulonych traw,

zmieni? si? w g?o?ne skargi

i bez ustanku

p?yn? do Twoich z?rz...

Niechaj rozszarpi? na strz?py,

na krwawe szmaty

?uny ?witowe, powsta?e nad ziemi?,

gdzie b?l i rozpacz drzemi?,

ogromne, przez Szatana zap?odnione ?wiaty,

a mo?e przez Ciebie,

o ?wi?ty, Nie?miertelny, ?wi?ty, Mocny Bo?e!

Dlaczego moje li wargi

maj? wyrzuca? krwaw? pie???!

P?acz ze mn?!

Dlaczego sam mam i?? w t? przestrze? ciemn?,

cho? ?ar po?udnia pali si? w przestworze?...

Dlaczego sam mam wlec si? na rozdro?e,

ku tym pochy?ym krzy?om,

kt?rym na czarne ramiona

kracz?ca siada wrona

i dziobem zmar?e rozsypuje pr?chno?

Niech g?uche ?ale nie g?uchn?!...

Id? ze mn?!

Zrzu? z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski!

Zgarnij ze Siebie t? bo??,

t? w?adaj?c? moc, co nad wiekami

nieugaszon? p?omienieje zorz?

i ?wiat?o?? daje ?wiatom,

i ?wiaty w swoim ogniu na popio?y trawi!

Sta? si? tak lichy jak ja, i skulony,

i doczesno?ci okryty ?achmanem,

wlecz si? nieszcz?snym ?anem

za kluczem w dal przymglon? ci?gn?cych ?urawi,

ku cichej, na rozstajach kopanej mogile

zapomnianego cz?owieka!

Albo w swej ca?ej, wiekuistej sile,

w ca?ej pot?dze wszechmocnego bytu,

sta? przy mym boku

i dusz? moj? rozszerz do Swego bezmiaru,

i oczy moje, w smutku zapatrzone strony,

rozewrzyj, kr?lu glob?w pe?nych ?alu,

do nieobj?tych orbit,

i wlecz si?, wlecz si? ze mn? na samotne pola,

ku tym ostami poros?ym przydro?om,

gdzie, kurzem obsypana, ?lepa siad?a Dola...

A wiatr rozwiewa jej w?osy

i ?wir jej w puste sypie oczodo?y,

a s?o?ce, rozpaliwszy bezdenne niebiosy,

pali jej ???te, pomarszczone skronie

i po policzkach leje strumie? ?aru,

w bezd?wi?czn? sk?r? piersi wysuszone zmienia

i wargi jej roztwiera, daremnie ?akn?ce

ach! rze?wi?cego zbawienia.

A dzwon si? rozlega,

z j?kiem si? czo?ga po spalonej ??ce,

z p?aczem si? wznosi nad umar?e b?onia,

?kaniem wyschni?te chce poruszy? wody

i zrozpaczony zamilka u brzega,

i zn?w si? zrywa, i j?czy, i p?acze,

i ?ka, i p?ynie, i p?ynie, i p?ynie

w tej rozp?akanej godzinie...

A jako widna ta ziemia, wspania?a

wielk? godzin? konania,

nie pogrzebione wok?? le?? cia?a,

a ci si? wlok?, pop?dzani moc?

strasznego l?ku.

A ka?da g?owa ku ziemi si? s?ania

ka?de kolano si? chwieje,

a krzy?e posmutnia?e dr?? w wychud?ych r?ku,

a w wietrze chor?gwie trzepoc?,

a w martwym, niemym s?o?cu gromnice si? z?oc?,

a ?mier? przed t?umem kroczy,

wielkimi kroczy odst?pami

i z ?miechem na trupich ustach

wywija kos? stalow?,

po?yskuj?c? w po?udniowym skwarze,

A nad jej g?ow?,

jak wieniec z czarnych zi??,

rozkwit?ych podmuchem ?a?oby,

gdzie drzemi? stuleci groby,

zg?odnia?ych kruk?w kr??? stada

chmur? ?ciemnion?

i wysun?wszy dzioby,

??dliwie ch?on?

ten wiew, kt?ry idzie od ziemi -

truj?cy, ?miertelny wiew...

A ona, ?wiata przebiegaj?c smug,

kroki swe liczy na mile

i kos? zatacza ?uk,

?e jako zbo?e w dzie? ko?by,

tak pokolenia padaj?

na niesko?czonym obszarze,

kt?ry jej mocy odda? si? spokojny,

kt?ry jej mocy odda? si? bezwiedny...

O dzwonu ?kaj?ce pro?by!

O szumie wi?dn?cych drzew!

O Bo?e, ?wi?ty Bo?e! ?wi?ty a Nie?miertelny!...

A ci si? wlok?,

blask?w s?onecznych odziani pow?ok?.

A dzwon si? rozlega

w blask?w s?onecznych poz?ocistym pyle,

opadaj?cym na zielska przydro?y,

na melancholi? okryte przecznice,

na gr?b samotny

zapomnianego cz?owieka.

Kopcie samotny gr?b!

Niechaj w nim ko?ci po?o?y

ten, kt?ry z matki ?ywota

wyni?s? nieszcz?sny los!

Nieokie?zana gna?a go t?sknota

za widmem b?lu,

kt?ry sam jeden

wszechmocny posiada g?os,

kt?ry sam jeden rozpie?nia

dusz? s?abego cz?owieka

w natchnion? pie??,

zap?adniaj?c? ?wiaty...

Kopcie samotny gr?b,

po?r?d krwawnik?w kopcie i dziewanny,

u st?p

pr?chniej?cego krzy?a,

gdzie w po?udniowy skwar

bratnie si? schodz? duchy,

t?um zapomnianych mar,

i w?r?d spalonej usiad?szy murawy,

j?k wyrzucaj? g?uchy

z skrwawionych ?on...

A j?k ten idzie po z??tych zagonach

razem z t? pie?ni?, kt?r? j?czy dzwon -

na r?yskach rusza porzucone k?osy,

czarnymi o?yn jagodami chwieje

i wierzb p?acz?cych srebrne czesze li?cie,

i szumi w wierzchach czerwonych chojar?w...

Kopcie samotny gr?b

tam, na tej miedzy szerokiej,

gdzie ro?nie ?opian chropawy,

gdzie srebrne l?ni? si? podbia?y,

gdzie aksamitna bylica

rozpierza mi?kkie swe ki?cie!

Tam, gdzie ten par?w

s?czy resztkami wody,

gdzie ten w?dolec ospa?y,

gdzie ci si? wlok?,

blask?w s?onecznych odziani pow?ok?,

gdzie si? nad drog? kurzu wzbija s?up,

kopcie samotny gr?b!

Gdzie ziemia p?ka od ?ar?w,

gdzie ka?da jej grudka

pe?na jest znoj?w

i krwawych pr?b,

gdzie dzwon si? rozlega,

gdzie w wietrze chor?gwie trzepoc?,

gdzie si? gromnice z?oc? -

kopcie samotny gr?b!

Gdzie w dali pob?yskuje jezioro t?skni?ce,

gdzie jaskier wi?dnie na ??ce -

gdzie opuszczone mogi?y -

te kopce poleg?ych woj?w

nielito?ciwy rozorywa p?ug,

rdzawe szablice wyrzucaj?c z wn?trza,

dzi? wroga zbrodniczy ?up,

tam wy samotny, cichy, kopcie gr?b!...

Niechaj w nim ko?ci po?o?y

ten, kt?ry powsta? z tej ziemi,

kt?ry mia? w sobie jej trud,

jej tajemniczy j?k,

id?cy z g??bin przestworzy

w po?udnia senny skwar.

Niechaj w nim spocznie na wieki

ten, kt?ry zabra? z jej chat

?alniki ?ez

i czeka?, kiedy przyjdzie wybawienia kres,

i z jej szumi?cych zb??

zgarnia? ten dziwnie przejmuj?cy szum,

i w swoich dum

tre?? go zamyka?, i w ?wiat

jak wielk? ?wi?to?? ni?s?.

I ?al go zdejmowa?,

?e mu nie dan? by?a moc,

by zmieni? w tryumf te ?zy;

?e nie mia? si?y,

aby te szumy ?a?obne

w jaki? weselny,

w jaki? radosny hymn si? rozpie?ni?y!

I obarczony przekle?stwem najdro?szych,

stan?? na drodze w dzie? tuczy,

jak krzew pogi?ty,

i z piorunami w zawody

rozpacz? grzmia?!

A burza huczy i huczy,

a chmur si? k??bi wa?,

a wiatr mu deszczem miecie w ?lepe oczy,

a grzbiet mu dr?y jak brzoza w?r?d pustego pola,

a ?lepa na przydro?u przykucni?ta Dola

?mieje si? dzikim ?miechem,

?e si? nie spotka? z echem

ten rozpaczliwy g?os,

?e go wch?on??y odm?ty

tej burzy.

?e w tej nie?miertelnej podr??y,

w tej drodze znojnej,

na tym zsieczonym ?anie

upad? bezsilny cz?ek,

do wichru zwali? si? st?p.

Kopcie samotny gr?b!

A Ty, o ?wi?ty,

o Nie?miertelny,

kt?ry swym jednym oddechem

wype?niasz wiek?w wiek,

Ty od powietrza, g?odu, ognia i wojny,

i od Szatana, kt?ry w dom przychodzi

i dusze zwodzi,

zachowaj nas. Panie!

?wiat d?? sw?j grzebie

od pierwszych dni,

a w obramieniu Tr?jk?ta

Twe oko l?ni

nad w?g?em niebieskiej bramy...

A my wo?amy do Ciebie,

a my wzdychamy,

Ewy nieszcz?sne dzieci...

A z g?uchym ?oskotem

na trumn? sypi? si? grudki

ziemi oblanej potem,

ziemi oblanej krwi?...

A naoko?o zapad?e mogi?y

i cicho ?kaj?ce smutki

w?r?d trawy, co z cichym szelestem

po???k?e li?cie ko?ysze.

A ?wiat?o?? wiekuista biednym ludziom ?wieci

w t? podr?? ciemn?...

Jestem!

I Ty jeste? tu ze mn?!

Przerwij t? cisz?!

Niech Twoje s?owo gromowe

zagrzmi nad wielkim cmentarzem!

Radosne niech g?osi nadzieje!

Niech zapomniani wstan?,

a ?ywym niechaj ?ycie nie b?dzie ponurym,

wieki kopanym do?em!

Zmi?uj si?, zmi?uj nad nami!

Z kornym b?agamy czo?em!

Spu?? Swoj? ?ask? na t? nasz? g?ow?,

na oczy zmroczone ?zami!

Zmi?uj si?, zmi?uj nad nami!

Daj spiek?ym ?anom

rze?wi?cy deszcz!

Nie zsy?aj gradu,

kt?ry nam zbo?e zsiecze, nim dojrzeje...

Nie tra? naszego dobytku

w owcach i koniach!

Trzymaj z daleka pomory,

kt?re nam bij?

ostatni? krow? z obory!

Ze ?yta wyple? sporysze

i chwast k?kolu

i w r?ku trzymaj te chmury,

by si? nie rwa?y

i nie topi?y w ulewie

snop?w na polu!

Niechaj nie p?acz? stulecia!

Niech mr?z sp??niony nie warzy nam kwiecia

na ledwie rozkwit?ym drzewie,

na naszych wi?niach i gruszach,

na naszych starych, pochy?ych jab?oniach...

I wdzi?czno?? rozpal nam w duszach,

by?my Twe dary godnie ocenia? umieli.

O pe?en kary

i przebaczenia pe?ny!

Chocia? ci nasze te grzechy utrudni?

stan?? nad nimi z powiek? zamkni?t?,

niech Twoja lito?? stokro? wi?ksz? b?dzie

ni?eli wszystek nasz grzech!

O Panie!

Nie daj wysycha? studniom!

Niech si? Szatana nie rozlega ?miech!

Na naszej grz?dzie,

gdzie ci??ki trud rozpocz?to,

niech trud ten ?niwem si? stanie!

Spraw, aby w wielkie, uroczyste ?wi?to,

w t? chwil? weso??,

gdy na organie

i ?piewem, i kadzid?em wielbimy Tw? moc

i dobro? Twoj?,

nie by?a dla nas potrzeba

sk?pi? dziecinom chleba!

Chro? nas od zdrady

i daj nam tyle,

by?my we w?asnej spocz?li mogile;

by nasze dzieci czy wnuki,

gdy przyjdzie im dla ojc?w starych kopa? gr?b,

nie by?y przymuszone i?? mi?dzy s?siady

i prosi? o ja?mu?n?, ach! na cztery deski,

na prost?, bia?? skrzyni? z naznaczonym smo??

krzy?em u g?owy...

Ojcze niebieski!

Na pokropienie daj

i aby grosz by? gotowy

dla dziadka proszalnego, co w gor?cej wierze

ciche odm?wi pacierze...

A je?li ziaren swych ?ask

nie zechcesz r?wna? strychulcem

po brzegi swej szczodrej ?wierci,

od nag?ej i niespodziewanej ?mierci

racz nas zachowa?. Panie!

I niechaj w wietrze chor?gwie trzepoc?,

niech si? gromnice z?oc?,

niech blask ich p?ynie w ten s?oneczny blask!

Pogrzebne niech zabrzmi? ?piewy

nieszcz?snym dzieciom Ewy!

Pad?ym na znojnym ?anie

niech dzwoni ?a?obny dzwon,

niech szumi z tej trawy szelestem...

?wi?ty Bo?e! ?wi?ty Mocny!

Jestem!

Jestem i p?acz?...

Bij? skrzyd?ami,

jak ptak ten ranny,

jak ptak ten nocny,

kt?remu okiem kazano skrwawionym

patrze? w blask s?o?ca...

A u mych st?p

samotny kopi? gr?b,

a czarna wrona,

na Bo?ej m?ki usiad?szy ramiona,

bez ko?ca

kracze i kracze,

i dziobem zmar?e rozsypuje pr?chno...

A ci si? wlok?,

?wietlist? mgie? sierpniowych odziani pow?ok?,

jak cienie,

do wielkiej si? wlok? mogi?y...

Za nimi dziewanny

z piaszczystych wydm si? ruszy?y,

z miedz si? ruszy?y krwawniki,

spoza zap?oci bez si? ruszy? dziki,

tatarak zaszumia? w w?dolcach

i z mu?u otrz?sn?wszy pachn?ce korzenie,

idzie wraz z niemi...

Z mokrade? k?py rogo?y,

z przydro?y

osty o ???tych kolcach,

szerokolistn? ?opiany,

senne podbia?y,

fioletowe szaleje,

cierniste g?ogi

wsta?y

i id?...

Li??mi mi?kkiemi

wierzb zaszele?ci? rz?d

i w cichej, rozpaczliwej sunie si? ?a?obie

?ladem ich drogi...

Ca?e r?yskami za?cielone ?any

oderwa?y si? w tej dobie

od macierzystej ziemi

i niby olbrzymie ?ciany

wznios?y si? w g?r? i p?yn?

t? wielk? ?alu godzin?...

A Ty, o Bo?e!

o Nie?miertelny!

o wie?cem blask?w owity!

na niedost?pnym tronie

siedzisz pomi?dzy gwiazdami

i g?ow? na z?ocistym spocz?wszy Tr?jk?cie,

krzy? tr?jramienny maj?c u swych n?g,

proch gwiazd w klepsydrze przesypujesz z?otej

i ani spojrzysz na padolny smug!

Zmi?uj si?, zmi?uj nad nami!

S?o?com naznaczasz obroty,

gasisz ksi??yce,

jutrznie zapalasz i zorze

i p?odzisz zasiew na byty,

na pe?ne cierpie? ?ywoty,

kt?re tu musz? mrze?,

w samotny k?a?? si? gr?b...

Zmi?uj si?, zmi?uj nad nami!

O Bo?e!

O Mocny!

Ty si? upajasz wielko?ci? stworzenia,

po tym ?miertelnym wygonie,

Jak bed?ki tak jarmu?u syty ginie lud.

A jako rycz?cy lew

Szatan po ziemi tej kr??y,

na pokolenia

zarzuca zdradn? sie?,

w synu na ojca zapalczywo?? budzi,

wynaturzony gniew,

?e syn przed ojcem zamyka sw?j dom!

Bratu na brata wciska krwawy n??,

a nasze siostry i ?ony

na straszny rzuca srom...

Podpala nasze stodo?y

z garstk? zwiezionych ?wie?o zb??,

mordy narod?w wszczyna i po?og?

sieje na miasta i wsi,

i przekle?stwami znaczy swoj? drog?...

O zniszcze? dymi?ce dni!

A my, ten r?d pot?piony,

krzy?e uj?wszy w d?onie

i zblak?e w krwawym pochodzie,

trupimi piszczelami znaczone chor?gwie,

idziem o g?odzie

a po?r?d nas tu g??d!

w ten znojny,

w ten nieszcz??liwy czas,

w kt?rym konaj? wieki

i wraz si? rodz? nowe

na ci??sz? jeszcze niedol? -

idziemy, biedn? pochyliwszy g?ow?,

jak ten zsieczony las -

idziemy, a kres tak daleki!

A l?k niespokojny

biczem pop?dza nas

i dech zapiera w?r?d ?on...

A naoko?o rozlega si? dzwon,

na to cmentarne przelewa si? pole,

na te wyschni?te rzeki,

w chojary ?a?ob? sw? godzi,

?e te si? k?ad? na piaszczystym ?anie...

A pier? nasza ?ka,

a w oku b?yszczy ?za,

a ptak ci??ko ranny

uderza w skrzyd?a krwi? ociekaj?ce,

a jaskier wi?dnie na ??ce,

a z nami id? dziewanny

i krwawnik, i wodne lilije,

a m?r nam byd?o bije,

a dom si? nasz pali,

a siostra uton??a w rozplenionej fali,

a ojciec gdzie? daleko w strasznej zgin?? bitwie,

a Z?e ur?ga modlitwie...

C?? z nami si? stanie!?

O Ty, ?askami hojny,

Ty, od powietrza, g?odu, ognia i wojny,

od nag?ej i niespodziewanej ?mierci

i od Szatana, kt?ry w dom przychodzi

i dusze zwodzi,

zachowaj nas, Panie!...

Nie sk?oni? si? jeszcze dzie?,

a Szatan z moczar?w ?o?yska,

gdzie noc? ognikami b?yska,

z czelu?ci b?ota wsta?

i gdy najkr?tszy s?o?ce rzuca cie?

na te manowce, na te ?cierniska,

pod rami? chwyci? Ko?ciotrupa

i wzr?s? nad jego niebosi?g?? stal -

nad Ciebie, Bo?e, wzr?s?!...

Maszli Ty grom -

Maszli Ty chmur? w ten po?udnia skwar,

aby z niej piorun pad?

i od Szatana uwolni? ten ?wiat?...

Wal b?yskawic?, wal!

Niechaj si? ?amie,

niech si? rozkruszy ta zdrada,

kt?ra nad ?yciem i nad ?mierci? w?ada!...

. . . . . . . . . . . .

Szatanie!

Ty Ko?ciotrupa chwyci?e? pod rami?

i nad wysoko?? jego ostrej kosy

wzros?e? w niebiosy -

a grom nie pada!

Z nieukojon? ?a?ob?

kl?kam przed Tob?!

Zlituj si?, zlituj nad ziemi?,

gdzie b?l i rozpacz drzemi?,

gdzie b?l i rozpacz dzwonem si? rozlega

i w strasznej pie?ni brzmi...

Szatanie!

Kop mi samotny gr?b

na opuszczonym ?anie,

u krzy?a czarnego st?p,

pod gliny pow?ok? rdzaw?!

A i?by nie por?s? traw?,

ta?cz na nim taniec piekielny

po wszystkie dni!...

A Ty, o ?wi?ty!

A Ty, o Mocny!

Ty Nie?miertelny,

proch gwiazd przesypuj w Swej klepsydrze z?otej

i p?od? ?ywoty,

aby tak kl??y jak ja;

aby p?aka?y jak ja;

aby w szarpi?cej modlitwie,

co jako dzwon ten ?ka,

o zmi?owanie prosi?y;

aby si? wlok?y z gromnicami w d?oni

ku tej nieznanej ustroni,

do tej - ostatniej mogi?y;

aby tak wysch?y jak ?za,

kt?r? ju? oko me p?aka? nie mo?e;

aby tak mar?y jak ja -

o ?wi?ty, Nie?miertelny! ?wi?ty, Mocny Bo?e!

MOJA PIE?? WIECZORNA

On by? i my?my byli przed pocz?tkiem -

niech imi? Jego b?dzie pochwalone!

Razem z gwiazdami byli?my i s?o?cem,

zanim si? gwiazdy i s?o?ca

j??y rozbija? w swych ko?ach,

zanim si? sta?o to, co ci? po?era.

O duszo, spragniona mi?o?ci,

o duszo, spragniona spokoju!

On by? i ty w nim by?a? przed pocz?tkiem,

nim jeszcze mi?o?? i spok?j

sta?y si? ogniem trawi?cym,

zanim si? .sta?y zab?jcz? t?sknic?

i tym kamiennym, ?lepym przera?eniem...

Dzie? m?j przygasa -

za wielkim, niebotycznym przygasa mi szczytem,

krwaw? za sob? zostawiaj?c zorz?,

kt?ra si? czepia ogniami

tych oto smreczyn i ?cian poszarpanych,

zatartych ?lad?w moich st?p.

Dzie? m?j przygasa, ten z?oty,

ten lazurowy, ten s?oneczny dzie?,

w b?ogos?awie?stwie swych drogich promieni

wi???cy kl?tw? dla cz?eka,

dla zb??kanego pielgrzyma.

Niech ga?nie! niech ginie!

Niech upragniony nadejdzie ju? wiecz?r

ze swoj? cisz? wieczyst?,

kt?ra ci mg?ami szepce miesi?cznymi,

?e zanim mi?o?? i spok?j

sta?y si? ogniem trawi?cym,

zanim si? sta?y zab?jcz? t?sknic?

i tym kamiennym, ?lepym przera?eniem,

On by?, i my?my byli przed pocz?tkiem.

B?ogos?awion? niech b?dzie ta chwila,

kiedy si? rodzi wieczorny hymn duszy!

Kiedy od cichych p?l,

od r?ysk i rzecznych pobrze?y,

od przecznic i od ugor?w,

od wypaczonych chat

i od tych stod?? zwietrza?ych

ch?opi?ca p?acze piosenka:

A graj?e mi, piszcza?eczko,

a graj?e mi, graj!

Ulini?em ci? z wierzbiny,

gdzie ten potok srebrnosiny,

gdzie ten szumny gaj!

Pani pana tam zabi?a,

zieleni si?, hej! mogi?a,

zieleni si?, hej!

A cierniste krzewi? g?ogu

?wiat sw?j sypie po roz?ogu,

s szept idzie z kniej!...

A dusza s?ucha i s?ucha...

A dzie? jej przygasa,

l ona ?ladem t?sknicy

p?ynie rozlewn? fal? ksi??ycow?,

rosami p?ynie, l?ni?cymi na ??kach,

i wierzcho?kami ukojonych drzew,

i grzbietem bia?ych g?r

ku onym dniom zapomnianym,

gdy mi?o?? i spok?j

nie by?y ogniem trawi?cym

ani kamiennym, ?lepym przera?eniem.

Przestw?r si? przed ni? rozszerza

I przepe?niony wiekuist? noc?,

topi w swych g??biach wszystko, co j? zmog?o

ur?gowiskiem i grzechem,

i wype?nion? pokut?,

wstydu i ha?by pociemnia?? twarz?,

i podeptaniem ?wi?tych, bo?ych praw,

i krwaw? zemsty pochodni?,

i bolu, bolu strasznego

tak po??danym, a tak ?r?cym widmem.

B?ogos?awion? niech b?dzie ta chwila,

kiedy si? rodzi wieczorny hymn duszy!...

Na senne kwiaty wyst?pi?a rosa,

na ??k p?aszczyzny, na ciemny ?an zbo?a,

a ona siad?a na brzegu jeziora

i rozmodlona patrzy w jego g??bi? -

i oparami wznosi si? nad wielk?,

nad uciszon?, rozmodlon? wod? -

i s?ucha, i patrzy, i szepce

swoje wieczyste pacierze.

Z zapad?ych wiosek p?yn? rozhowory,

w bagniskach dzikie obzywa si? ptactwo,

a gdzie? w pustkowiu, a gdzie? na rozstaju

w samotnej chacie po?yskuje ?wiat?o,

a tam! z daleka cicha idzie ?mier?.

Od z?rz zachodnich, w zi?? zasypiaj?cych

rozkosznej woni piosnka si? ko?ysze,

nad niemowl?cia kolebk? wysnuta:

O tej rado?ci, o tym weselu,

o tym cudownym, ukrytym zielu

zza si?dmej g?ry, zza si?dmej rzeki,

kt?re na smutek s?odkie ma leki.

O tej godzinie, co szcz??cie niesie,

pie?? si? ko?ysze po krzach, po lesie,

po falach ?yta pie?? si? ko?ysze

w t? uroczyst?, wieczorn? cisz?,

a w ?lad za pie?ni? cicha kroczy ?mier?.

Wysz?a z dziedziny, gdzie mi?o?? i spok?j

nie s?-ci ogniem trawi?cym

ani zab?jcz? t?sknic?,

ani kamiennym, ?lepym przera?eniem,

i w ?wiat pod??a, ku onym rozstajom,

k`temu pustkowiu, ku chacie samotnej,

k`temu s?abemu, czerwonemu ?wiat?u...

?cie?yn? zd??a i traktem szerokim,

po drodze zerwie jaki? k?os zielony

albo te? listek topoli

i w zamy?leniu rzuci je pod nogi.

Lekkimi stopy przygnie jak?? trawk?

lub owad zdepce na miedzy,

albo sw? d?ug?, bia??, prze?roczyst?

zanurzy r?k? w staw

i jego srebrn? powierzchni?

powlecze rdz? opa?ow?.

Czasem w tym swoim pochodzie

si?dzie na chwil? pod krzy?em pochy?ym

na opuszczonej mogi?ce

i g?ow? ukrywszy w d?onie,

g??bokim j?kiem zap?acze,

rozlewaj?cym si? na okr?g ?wiata,

a potem wstaje i traktem rozleg?ym

albo miedzami idzie zn?w ?r?d zb??

k`temu pustkowiu, gdzie w chacie samotnej

czerwone, s?abe po?yskuje ?wiat?o.

A za ni? snuje si? smuga

sinych opar?w i mgie?,

na kt?rych ci??kim, dalekim obrze?u

zachodnia krwawi si? zorza...

Czemu nie ga?niesz, ty zorzo?...

On by? i my?my byli przed pocz?tkiem,

zanim si? sta?o to, co nas po?era!

Czemu nie ga?niesz?!

Ach! jak si? w twoich p?omieniach

pal? te grona jarz?bin!

Jak si? roz?arza ten ?wir -

ten szary piasek na drodze p?tniczej!

Wybaw cz?owieka, o Panie,

od ?agwi gniewu Twojego!

Dusza ci ?piewa psalm, jak niegdy?, niegdy? -

?r?d koralowych jarz?bin,

przy rozszumia?ych, wielkich polach zb??,

przy tajemniczych pogwarkach tych lip,

rozko?ysanych Twym ?wi?tym oddechem...

Pokorna, cicha, nieskalana dusza

stoi u wr?tni ko?ci??ka

i psalm Ci ?piewa, tak wieczny,

jak wieczn? ona i Ty!

Na rozt?czone mg?awice kadzide?

k?ad? si? d?wi?ki organ?w,

majestatyczne, cudotw?rcze d?wi?ki,

i podp?ywaj? ku cichej, pokornej,

ku nieskalanej, ku skupionej duszy,

kl?cz?cej u progu ?wi?tyni.

Grona jarz?bin rumieni? si? w s?o?cu,

prastare lipy szumi? hymn pierwotny,

przenikaj?cy g??bin? jestestwa,

?an si? ko?ysze, roz?o?ysty, z?oty,

w oknach ?wiergoc? jask??ki,

nad poszeptami pacierzy

nieprzeliczonych p?tnik?w

bia?e wzlatuj? go??bie,

a w rozmodleniu milcz?cym,

na skrzyd?ach psalm?w tak wiecznych

jak wieczna ona i Ty,

wznosi si? dusza ku Tobie.

Bo gdzie? jest wi?kszy Pan i kr?l, i w?adca?

Gdzie? moc Ci r?wna i r?wna pot?ga?

Sam z Siebie? powsta?, majestat Tw?j p?onie

na tym z wieczno?ci zbudowanym tronie.

Z Siebie stworzy?e? ten przestw?r bez ko?ca

i z Siebie? w niego rzuci? ?ar na s?o?ca.

Istnienie? Swoje zamkn?? w prochu ziemi

i wichr piersiami oddycha Twojemi,

Dusz? cz?owieka wywiod?e? ze Siebie

wraz z dusz? glob?w ?wiec?cych na niebie.

Ty?, Bo?e, ziarnem i k?osem, i listkiem,

Wszystko jest z Ciebie i Ty jeste? Wszystkiem,

i przez Ci? Wszystko, nie?miertelny Panie,

ma nie?miertelne w Tobie kr?lowanie.

Gdzie? moc Ci r?wna? gdzie? r?wna pot?ga?

Gdzie? jest ten p?omie?, co skry Twej dosi?ga?

Gromem przemawiasz w ?yskaj?cej tuczy,

g?os Tw?j morzami i wulkanem huczy,

trz?sieniem ziemi og?asza Twe wie?ci

lub s?odko szumi, szemrze i szele?ci.

Straszliwym bywasz w Swym monarszym gniewie:

rozkwit?e pola zatapiasz w ulewie,

?agwi? po?ar?w godzisz nam w zagrody,

bijesz dobytek i zatruwasz wody.

Lecz kto opiece Twej odda si? szczerze,

tego Twa ?aska od z?ego ustrze?e.

Bo czyja? dobro? Twych bezmiar?w si?ga?

Gdzie? moc Ci r?wna i r?wna pot?ga?...

B?ogos?awion? niech b?dzie ta chwila,

kiedy si? rodzi wieczorny hymn duszy,

tej nieskalanej, pokornej i cichej!...

0n by? i my?my byli przed pocz?tkiem -

chwalmy i wielbmy Jego ?wi?te imi?!

Czemu nie ga?niesz, ty zorzo,

nad oceanem tych ci??kich opar?w,

co poch?on??y me s?o?ce?

Ksi??yc si? d?wign?? ponad w??a g?r,

osrebrza brzegi ob?ok?w,

l?ni si? na rysach ?nie?ystych;

od wschodu pe?za cicha noc,

stoki swym wielkim przyt?acza spokojem,

a ty si? palisz!

Stamt?d - od nizin dalekich,

usypiaj?cych poza stu wodami,

poza tysi?cem dr?g,

jakie? si? echo przyczo?guje w dusz? -

Cicho!

To p?acz tej dawnej, ch?opi?cej piosenki:

A graj?e mi, piszcza?eczko,

a graj?e mi, graj!

Ulini?em ci? z wierzbiny,

gdzie ten ruczaj srebrnosiny,

gdzie ten szumny gaj!

Ach!...

Przeoratem ?an o ?wicie -

od pola do pola,

k?k?l wyr?s? w moim ?ycie,

dola? moja, dola!

A graj?e mi, piszcza?eczko,

a graj?e mi, graj!...

a graj?e mi, graj !...

Czemu si? ?agwisz?...

Niech raz ju? wszystko zaga?nie!

Jarz?bina si? rumieni,

szepc? lipy stare,

suchy piasek si? podnosi - - -

Czemu nie milkniesz, ty zorzo?

Dlaczego krzykiem ognistym,

wystrzelaj?cym z tych przepastnych szczelin

pomi?dzy dwiema piekielnymi ?ciany,

tak mnie o?lepiasz i tak mnie og?uszasz,

?e doj?? nie mog? do kresu?

Dzie? m?j ju? przygas?,

a zorza jego si? krwawi,

jakby si? krwawi? mia?a w niesko?czono??!...

Wszystko po?era swymi p?omieniami -

dusz? mi pali i ?wiat ca?y pali!

Z olbrzymich snop?w ognia,

jakby m??conych niewidzialnym cepem,

sypi? si? ziarna skier

w okr?g na niebo i ziemi?!

Ksi??yc si? zaj??

i w mgnieniu oka wyr?s?szy

w ogromn? kul? ognist?

zaczyna rwa? si? w kawa?y

i p?omiennymi wali si? bry?ami

na cielska p?on?cych g?r,

na popi?? smrek?w spalonych.

P?on? jeziora, sto w?d si? pali

i tysi?c dr?g!

Z rozszala?ego wn?trza ziemi

ogniem buchaj? wulkany,

gwiazd miliony tn? b?yskawicami

spieniony potop p?omieni

i z hukiem

gin? w czelu?ciach czerwonych...

Bo?e!

Czemu mnie karzesz?

W tych roz?arzonych stan??e? przestworzach,

ca?y sp?omienion, wi?kszy ni? przestwory,

z krzy?em ogromnym, p?omienistym w d?oni

i roz?agwiony rzucasz na mnie ?wiat...

Karz mnie!

Bom-ci ja cz?owiek, kt?ry wyszed? z grzechu

i prze?ladowan by? przez grzech - do ko?ca l

Moja to wina!

Bo oto moja nieprawo??,

mnoga jak iskry tych ogni,

przesz?a granice, Panie, Twych zamiar?w!

Ojcam si? wypar?,

a kiedy zamkn?? powieki,

krzy?a-m na jego grobie nie postawi?,

bom go nie prosi? o gar?? tego b?ota,

o n?dzny ?ywot ten!

Moja to wina, moja wielka wina!

Matk?-m wyp?dzi? z domu, by nie jad?a

strawy, porwanej wi?kszym ni? ja tch?rzom -

a wyp?dzi?em j? w czas, gdy nad ziemi?

przebiega? tuman nawa?nic,

aby jej w drodze, w bezludnym pustkowiu,

oczy wy?ar?y b?yskawice,

a d?b, wal?cy si? od gromu,

aby j? przygni?t? sw? k?od? na wieczno??!

Moja to wina, moja wielka wina!

O?lep?? siostr? spotkawszy ?ebrz?c?

u wr?t wspania?ej katedry,

nie czu?em tyle odwagi,

aby si? dotkn?? jej r?ki wyschni?tej

i na jej krwawe wskazuj?c orbity,

g?upim powiedzie? lwom i pustym lwicom:

Id?cie l mnie ?aski waszej nie potrzeba -

to siostra moja! przy niej mi pozosta?!

Moja to wina, moja wielka wina!

Psa, kt?ry zaszed? mi drog?

i z g?odu z?by wyszczerzy?,

i mi?osierne wlepi? we mnie ?lepie,

kopn??em nog?,

a? ze skowytem pad? pod moim p?otem!

Robaka-m zdepta? -

tysi?ce owad?w

mia?d?y?em stop?, wlok?c si? przydro?em,

a?eby dusz? znudzon?

orze?wi? wschodem lub zachodem s?o?ca.

A pn?c si? w g?r?, ku rze?bionym grotom,

ku tajemniczym snom stalaktytowym

albo ku wirchom, sk?d pycha

wygra?a ?wiatu pi??ciami z granitu,

kaza?em ?cina? pacho?kom

ga??zie smrek?w m?odziutkich,

gdy? iglicami dra?ni?y mi skronie...

Zabi?em brata,

bo mi si? wora? w miedz?

i nar?cz owsa mi wy???

dla swego konia -

moja to wina, moja wielka wina!

Ch?? mi raz przysz?a ob??dna,

a?eby kopa? dla siebie mogi??,

bo mi si? ?ycie sta?o cmentarzyskiem,

i w t? mogi?? wtr?ci?em bli?niego,

tak ?e oszala? mi?dzy umar?ymi!

Moja to wina!

Uwiod?em ?on? przyjaciela -

moja to wina!

Pod pr?g s?siada kaza?em podrzuci?

dziecko zrodzone z mego rozbestwienia.

A raz to grzech mi tak zaciemni? oczy,

?em po omacku szed? w przepastn? g??bi?

strasznego lasu

i jadowite wyszukawszy ziele,

?wiat nim st?umi?em w pocz?ciu.

Moja to wina, moja wielka wina!

Nie karz mnie, Bo?e, wed?ug moich zbrodni!

W tej gniewu Twego straszliwej godzinie

?wiat niech si? kaja, lecz niechaj nie ginie!

Wielka jest moc Twa i wielka pot?ga,

lecz czyja? dobro? Twej dobroci si?ga?!

Rozpalonymi nami?tno?ci? d?o?mi

umia?em skazi? niewinn? wstydliwo??,

nim si? w s?oneczne rozwin??a kwiecie.

Podst?pnie owoc zerwa?em dziewiczy,

s?owem, kt?remu da?a moc ob?uda,

wielbi?c zbawienie z mi?o?ci,

a sobiem szepta? jak z?odziej, co w ka?dym

widzi z?odzieja: rwij, nim przyjdzie inny!

Za grosz kupionej rozpu?cie

da?em si? wlec po ka?u?ach

albo gdy przesyt wypi? ze mnie krew,

jak widmom stawa? u bram lupanaru

i ?renicami zmienionymi w szk?o,

przez kt?re ognia przeziera? ostatek,

zazdro?niem ?ledzi? takich jak ja - trup?w,

by ich rozkosz? zw?tlon?

pod?ega? w my?li m? rozkosz przymar??.

A nieraz pod?o?? tak mi ?ar?a dusz?,

?e chc?c wype?ni? jej pustk?,

ma?om nie szepta? b??dz?cym przechodniom:

Nie tymi drzwiami: tamte wam poradz?.

Moja to wina, moja wielka wina!

Zwi?zan ?lubami,

kt?re mi jarzmem si? sta?y,

a si? nie maj?c otwarcie

zrzuci? ze siebie tych b?aze?skich dzwonk?w

arcykap?ana domowych o?tarzy

i i??, gdzie w s?o?cu po?udnia,

?r?d woniej?cych ogrod?w

krwawo si? z?oci zakazane drzewo,

dawa?em w duszy przyst?p takim szeptom:

Niechaj?e Szatan si? zjawi

i niech uwik?a w sie? swojej pokusy

t?, co mi ongi by?a moc? szcz??cia,

a dzi? mnie dusi sw? cnot?!

W?wczas jej krzykn?: pod?a?! i ju? czysty

w n?dznym sumieniu p?jd? spe?ni? zdrad?!

Moja to wina! moja wielka wina!

Oto jest mi?o??! oto jest to ?r?d?o,

z kt?rego bije szlachetno??!

Moja to wina! moja wielka wina!

Panie!

Wszystkie ja grzechy wzi??em na swe barki,

bom-ci ja cz?owiek, bom urodzon w bolu,

bo ?al i rozpacz, i przestrach,

i wyczerpanie, i si?a

s? przyczynami mojego istnienia...

Sp?on??em chuci? do mej w?asnej krwi,

do matki mojej i do c?rki mej!

A w noc tajemnicz?,

kiedy przed moim pa?acem,

wzniesionym z mg?awych majak?w,

przedziwne kwiaty o zbiela?ych oczach

rozrzechotanej Meduzy

do jakich? strasznych rozmiar?w

w m?ach wyrasta?y miesi?cznych -

kiedy si? ksi??yc skrada? do mych komnat

i k?ad? na ?o?e mego wyczerpania,

wonczas mnie ze snu budzi?a lubie?na,

sprowadzaj?ca warg bezw?adne drgawki

i ?renic b??dn? gor?czk?,

potworna ??dza ku Twemu - zwierz?ciu!

Moja to wina, moja wielka wina!

Oto jest mi?o??! Oto jest krynica,

z kt?rej wyp?ywa zwyci?stwo nad piek?em!

Moja to wina, moja wielka wina!

Karz mnie!

Karz mnie!

W tym roz?agwionym przestworze

masz krzy? z p?omieni, wi?kszy ni? ten przestw?r,

wi?c bezlito?ci? swych p?omiennych r?k

wyci?gnij cz?onki moje do ogromu

Twojego krzy?a, na kt?rym? zawisn??

Ty sam, o Panie! ongi przed pocz?tkiem,

kiedy? si? zmusza?, by spok?j i mi?o??

przemieni? w ogie? trawi?cy

i w skamienia?e, ?lepe przera?enie!

Kiedy? ze swego spokoju

i swej mi?o?ci

wydziela? s?o?ca i gwiazdy,

by rozbija?y si? w swoich elipsach,

aby si? sta?o to, co nas po?era!

Karz mnie, cz?owieka, co kr??y po ?wiecie

z brzemieniem winy na ugi?tym grzbiecie.

Wag? masz w r?ku i miecz sprawiedliwy,

z kt?rego lec? skry na ludzkie niwy,

a pomsty Twojej p?omienna pot?ga

od pokolenia w pokolenie si?ga.

Krew nam wysusza i po?era ko?ci

wieczysta wszechmoc Twej zapalczywo?ci -

?adna si? przed ni? groza nie osta?a:

Niechaj Ci za to b?dzie cze?? i chwa?a

na wieki wiek?w, Amen, Amen, Amen!

Panie!

K?ama?em!

Zawi?? i zazdro?? tuli?y si? do mnie

z???k?ymi tony i nago?ci? swoj?

opanowawszy m? dusz?,

kaza?y zezem patrze? mi na s?aw?

i na bogactwo rodzonego brata.

Krad?em -

w ko?ciele Twoim rozbi?em skarbon?!

Moja to wina, moja wielka wina!

A raz w czarownym, wielkim, ludnym mie?cie,

spiesz?c ku ?mierci, kt?ra czeka na mnie,

chciwie wstrzyma?em krok przed stosem z?ota

i b?yskawic?, kt?ra idzie z Ciebie -

moja to wina, moja wielka wina!

my?l mi przebieg?a haniebna:

tak! wymordowa? czcicieli Molocha

i potem - zaj?? ich miejsce!

Panie!

Fa?szywym by?em prorokiem

i nie umia?em powstrzyma? blu?nierstwa

przeciwko Tobie, tak jak dzisiaj blu?ni?!

Krzywdy-m ja bratu nie przebaczy?,

cho? sam krzywdzi?em - jak oszust!

Pogard? nios?em t?umowi,

jego sczernia?ym, spracowanym d?oniom,

jego ?achmanom przesyconym potem!

Ornat na siebie k?ad?em i koron?

i wzi?wszy jab?ko do r?ki i ber?o,

kaza?em kl?ka? przed swymi rozkazy,

jakby nie by?o Twego majestatu!

Moja to wina, moja wielka wina!

Okr?ty s?a?em na spienione morza,

a w bitwach, w moim wszczynanych imieniu,

tysi?ce k?ad?y si? we krwi swej w?asnej,

a wszak Ty jeden masz prawo

na ?ycie cz?eka wydawa? wyroki!...

Moja to wina, moja wielka wina!

Karz mnie!

Bom-ci ja cz?owiek skazany na kar?,

bo dzie? m?j przygasa,

a zorza jego si? krwawi

i ?wiat si? m?j pali!

Bo dawno ju? przeszed? czas -

moja to wina, moja wielka wina -

gdzie mi?o?? i spok?j

nie by?y ogniem trawi?cym

ani zab?jcz? t?sknic?,

ani kamiennym, ?lepym przera?eniem...

A graj?e mi, graj!...

Jarz?biny si? rumieni? -

suchy piasek si? podnosi -

A graj?e mi, graj!...

On by? i my?my byli przed pocz?tkiem,

zanim si? sta?o to, co nas po?era...

B?ogos?awion? niech b?dzie ta chwila,

kiedy si? rodzi wieczorny hymn duszy!

kiedy na wieki - na wieki

ga?nie jej dzie? - - -