Mickiewicz A. GRA?YNA

Coraz to ciemniej, wiatr p??nocny ch?odzi,
Na dole tuman, a miesi?c wysoko,
Po?r?d kr???cej czarnych chmur powodzi
We mgle nieca?e pokazowa? oko;
I ?wiat by? na kszta?t gmachu sklepionego,
A niebo na kszta?t sklepu ruchomego,
Ksi??yc jak okno, kt?r?dy dzie? schodzi.

Zamek na barkach nowogr?dzkiej g?ry
Od miesi?cznego bra? poz?ot? blasku,
Po wa?ach z darni i po sinym piasku
Olbrzymim s?upem ?ama? si? cie? bury
Spadaj?c w fos?, gdzie ?r?d wiecznych cie?ni
Dysza?a woda spod zielonych ple?ni.

Miasto ju? spa?o, w zamku ognie zgas?y,
Tylko po wa?ach i po basztach stra?e
Powtarzanymi p?osz? senno?? has?y;
Wtem si? co? z dala na polu uka?e,
Jakowi? ludzie biegn? tu po b?oniach,
A ga??? cieniu za ka?dym si? czerni,
A biega pr?dko, musz? by? na koniach;
A ?wiec? mocno, musz? by? pancerni.
Zar?a?y konie, zagrzmia?a podkowa,
Trzej to rycerze jad? wzd?u? parowa;
Zjechali, staj?, a pierwszy z rycerzy
Krzyknie i w tr?bk? mosi??n? uderzy.
Uderzy? potem raz drugi i trzeci,
Stra?nik mu z baszty rogiem odpowiada;
Brz?k?y wrzeci?dze, pochodnia za?wieci
I most zwodzony z ?oskotem opada.

Na t?tent koni zbiegli si? stra?nicy
Chc?c bli?ej pozna? i m??e, i stroje;
Pierwszy m?? jecha? w zupe?nej zbroicy,
Jak? zwyk? Niemiec przywdziewa? na boje;
I krzy? mia? czarny na bia?ej kapicy,
I krzy? na piersiach u z?otej p?tlicy,
Tr?bk? na plecach, kopij? u toku,
R??aniec w pasie i szabl? u boku.

Poznali m??a Litwini z tych znak?w,
Wi?c cicho jeden do drugiego szepce:
„To jaki? urwisz od psiarni Krzy?ak?w,
Tuczny, bo prusk? krew codziennie ch?epce;
O, gdyby nie by? nikt tu wi?cej z warty,
Zaraz by w bagnie sk?pa? si? ten plucha,
A? pod most pi??ci? zgi??bym ?eb zadarty”.
Tak oni m?wi?; on niby nie s?ucha,
Lecz musia? s?ysze?, bo si? bardzo zdumia?,
A chocia? Niemiec, g?os ludzki rozumia?

„Ksi??? jest w zamku?” - Jest, lecz o tej porze
Bardzo?cie wasze poselstwo sp??nili;
Dzi? nie mo?ecie stawi? si? we dworze,
Chyba na jutro”. - Jutro? - Ani chwili,
Zaraz, natychmiast, cho? w sp??nion? por?,
Litaworowi o pos?ach donie?cie;
Niebezpiecze?stwo na m? g?ow? bior?,
A wy dla znaku pier?cie? tylko we?cie;

Nie trzeba wi?cej, skoro ujrzy god?o,
Pozna, kto jestem i co nas przywiod?o”.

Cicho?? doko?a, zamek we ?nie le?y;
Co za dziw? - P??noc, jesieni? noc d?uga;
Za c?? dotychczas w Litawora wie?y
Lampa jak gwiazdka mi?dzy krat? mruga?
Wszak dzi? powr?ci?, je?dzi? w kraj daleki,
Snu potrzebuj? troskliwe powieki.

On przecie nie spi. - Pos?ano na zwiady,
Nie ?pi; lecz ?aden z pa?acowej stra?y
Ani z dworzan?w, ani z pan?w rady
Do progu jego zbli?y? si? nie wa?y.
Daremnie pose? i grozi, i prosi,
Gro?ba i pro?ba na nic si? nie przyda;
Kazano wreszcie obudzi? Rymwida.
On wol? pa?sk? nosi i odnosi,
On g?ow? w radzie, praw? r?k? w boju;
Jego nazywa ksi??? drugim sob?,
W obozie, w zamku, jemu ka?d? dob?
Wst?p do pa?skiego otwarty pokoju.

W pokoju ciemno i tylko od sto?a
Kaganiec ?wiat?em konaj?cym p?on??,
Litawor chodzi? po gmachu doko?a,
A potem stan?? i w my?lach uton??.
S?ucha, co Rymwid o Niemcach powiada,
Ale mu na to nic nie odpowiada.
To si? rumieni, to wzdycha, to blednie,
Wydaj?c twarz? troski niepowszednie.
Poszed? ku lampie, ?eby j? poprawi?,
Wrzkomo poprawia, a do g??bi ci?nie;
Wcisn?? nareszcie i ca?kiem zad?awi?,
Nie wiem, przypadkiem czyli te? umy?lnie.

Sn??, ?e poskromi? nie m?g? wn?trznej wrzawy
I w pogodniejsze wystroi? si? lice;
A jednak nie chcia?, by s?uga z postawy
Zgadn?? pa?skiego serca tajemnice.
Znowu komnat? obchodzi doko?a,

Lecz kiedy okna kratowane mija?,
Widna przy blasku miesi?cznego ko?a,
Co si? przez szyby i kraty przebija?,
Widna pos?pno?? zmarszczonego czo?a,
Przyci?te usta, oczu b?yskawica
I surowego zagorza?o?? lica.

Potem w r?g gmachu zwraca si? z po?piechem,
Ka?e podwoje zanikn?? Rymwidowi,
Siad? i z k?amliw? spokojno?ci? m?wi,
Szyderskim mow? zaprawuj?c ?miechem:
„Wszak mi sam z Wilna przywioz?e?, Rymwidzie,
?e Wito?d, pan nasz mo?ny i ?askawy,
Mia? mi? podwy?szy? ksi???ciem na Lidzie
I spad?e dla mnie po ?onie dzier?awy,
Jak swoje w?asno?? i zdobycze cudze,
Litaworowi podarowa? s?udze?”
„To prawda, ksi???”. - „My wi?c po te dary,
Jako przysta?o, wyst?pimy godnie;
Ka? wynie?? na dw?r ksi???ce sztandary,
Zapali? w zamku ognie i pochodnie.
Gdzie s? tr?bacze? Niechaj o p??nocy
Zjad? na miasto i stan?wszy w rynku
Na cztery wiatry tr?bi? z ca?ej mocy;
A poty b?d? tr?bi? bez spoczynku,
P?ki si? wszystko rycerstwo rozbudzi,
Niech ka?dy piersi zbroj? ubezpiecza,
Nasadzi groty i poci?gnie miecza.
Zgotowa? ?ywno?? dla koni i ludzi;
Ka?demu z m???w zgotuje niewiasta,
Ile zje?? mo?na od ranku do zmroku.
Czyj ko? na paszy, sprowadzi? do miasta,
Nakarmi? i wzi?? na drog? obroku;
A skoro s?o?ce z Szczorsowskiej granicy
Pierwszym promieniem gr?b Mendoga dra?nie,
Wszyscy staniecie na lidzkiej ulicy.
Czeka? mi? rze?wo, zbrojnie i zapa?nie”.

Tak m?wi? ksi???. Wprawdzie jego mowa
Zaleca, zwyk?e do drogi przybory,
Lecz za co nagle i niezwyk?ej pory?
Dlaczego posta? by?a tak surowa?
A kiedy m?wi?, cho? gwa?towne s?owa
Biega, ?e jedno drugiego nie ?cignie,
Zda si?, jakoby wysz?a ich po?owa,
A reszta w piersiach przyt?umiona stygnie.
Ta posta? co? mi niedobrego wr??y
I g?os ten my?li spokojnej nie s?u?y.

Umilk? Litawor; zda?o si?, ?e czeka,
A? Rymwid z wzi?tym odejdzie rozkazem;

I Rymwid milczy, a odej?cie zwleka;
Bo to, co s?ysza? i co widzia? razem,
Kiedy stosuje i wa?y w rozumie,
Z lekkich s??w ci??k? rzecz odgadn?? umie.

Ale c?? pocznie? - Zna, ?e ksi??? m?ody
Namowom cudzym ma?o daje ucha
I nie lubi?cy w d?ugie brn?? wywody,
Zamiary knuje w swojej g??bi ducha;
A skoro uknu?, nie dba na przeszkody
I hamowany tym sro?ej wybucha.
Lecz Rymwid, jako wierna panu rada
I zacny rycerz w litewskim narodzie,
Zapewne ha?bie niema?ej podpada,
Gdzieby powszechnej nie zabie?a? szkodzie.
Milcze? czy radzi?? - Na dwoje my?l dzieli,
Waha si?, w ko?cu na drugie o?mieli.

„Panie, gdziekolwiek ch?ci twoje godz?,
Nigdy na ludziach i koniach nie zb?dzie;
Wska? tylko drog?, my za twoj? wodz?,
Nie patrz?c k?dy, gotowi i?? wsz?dzie;
I Rymwid pewnie nie przyjdzie ostatni,
Ale, o panie, na r??nym miej wzgl?dzie
Posp?lstwo ?lepe, twoich r?k narz?dzie,
I m???w, kt?rzy na co? wi?cej zdatni.
Bo i tw?j ojciec, cho? lubi? sam z siebie
Wyci?ga? skrycie przysz?ych dzie? osnowy.
Jednak nim gminne miecze ku potrzebie,
Wprz?dy ku radzie m?dre wzywa? g?owy;
K?dym ja nieraz z wolnym zdaniem siada?,
A com umy?li?, ?mia?o wypowiada?.
Wi?c i dzi? wybacz, je?li w szczerym g?osie
Zeznam, co serce ustom przekaza?o.
D?ugo ja ?y?em i na siwym w?osie
D?wigam i czas?w, i czyn?w niema?o,
Przed si? dzi? widz?, oby nie ze szkod?!
Rzecz dla nas starych niezwyk?? i m?od?.
Je?eli prawda, ?e na Lidzkie pa?stwo
Ci?gniesz, do twojej nale??ce w?a?ci,
Ten poch?d skory, co? na kszta?t napa?ci,
Zrazi i nowe, i dawne podda?stwo,
Ci jak zwyci?zcy czekaj? zdobyczy,
Tamci kajdan?w jak lud niewolniczy.

„Zaraz po kraju wie?? ziarna rozsypie,
Ucho je gminne chwyta i przesadza;
Sk?d w ko?cu gorzki owoc si? wyradza,
Co truje zgod? i co s?aw? szczypie;
Okrzykn? zaraz, ?e? chciwy ?upie?y,
Wdar? si? na pa?stwo, kt?re? nie nale?y.

Inaczej cale po dawnym zwyczaju
Litewskie niegdy? st?pa?y ksi???ta,
Nios?c stolic? do w?asnego kraju;
Tych ksi???t dobrze wiek m?j zapami?ta.
I je?li zechcesz i?? po starym trybie,
Spuszczaj si? na mnie, w niczem nie uchybi?.

„Naprz?d rycerstwo obeszlemy wsz?dy,
I tych, co w mie?cie zostali si? bliscy,
I co na wiejskie powr?cili grz?dy;
Maj? na zamek zgromadzi? si? wszyscy;
Wi?c krewne pany, wi?c starsze urz?dy,
Ku bezpiecze?stwu a wi?kszej ozdobie,
Z sowitym pocztem niech stan? przy tobie.
Co nim dokonasz, ja mog? tymczasem
Wyruszy? jutro lub pojutrze z rana,
Ze s?u?b?, z ?wi?t? osob? kap?ana,
Tudzie? z potrzebnym do uczty zapasem,
Aby si? wszystko z?atwi?o na przedzie,
A na zwierzynie nie brak?o i miodzie.

„Nie tylko bowiem sam nar?d prostaczy,
Lecz i starszyna za ?akocia goni;
A widz?c zrazu pa?skiej hojno?? d?oni,
Dobrze st?d sobie na przysz?o?? t?umaczy.
Tak zaw?dy by?o w Litwie i na ?mudzi;
Je?li nie wierzysz, pytaj starych ludzi”.

Sko?czy?, podchodzi ku oknom i doda:
„Wietrzno, niepewna na jutro pogoda.
Jakiego? widz? rumaka przy wie?y,
A tu? i rycerz oparty na ??ku,
Drudzy dwaj chodz? konie wodz?c w r?ku;
Pos?y niemieckie - pozna?em z odzie?y;
Czy ich zawo?a?? czyli niech na dole
Przez usta s?ugi odbior? tw? wol??”

To m?wi?c okno przymkni?te zaszczepi?,
Niby niechc?cy i patrzy?, i gada?,
Ale umy?lnie pytanie uczepi?,
By co? o pos?ach niemieckich wybada?.

Na to mu pr?dko Litawor odpowie:
„Je?eli kiedy wychodz? po rad?
Do cudzych, w?asnej nie ufaj?c g?owie,
Zaw?dy twe zdanie na pocz?tku k?ad?,
Bo? zewsz?d godzien mojej czci i wiary,
Jak w polu m?ody, tak na radzie stary.

„Wi?c cho? nie lubi?, by dzie? przysz?ych ko?ce

Lada czyjemu widne by?y oku;
Zamiar wyl?g?y w my?lenia pomroku
?le jest przed czasem wykaza? na s?o?ce.
Niechaj rzecz ca?a, dokonania bliska,
Jak piorun wprz?dy zabija, ni? b?yska;
Przeto? ja kr?tko pytanie odbywam:
Kiedy? - dzi?, jutro; gdzie? - na ?mud?, do Rusi”.
„To by? nie mo?e!” - „B?dzie i by? musi;
Lecz dzisiaj tobie g??b serca rozkrywam.

„Dlategom kaza? do konia i zbroi,
Dlatego nagle i or??nie godz?,
Bo wiem Wito?da, ?e z wojskami stoi,
Gotowy wstr?ty czyni? mi po drodze;
A mo?e na to chcia? do Lidy zwabi?,
By zwabionego pojma? albo zabi?.

„Ale ja z mistrzem pruskiego Zakonu
Tajemne zaraz zwi?za?em przymierze,
Aby mi swoje da? w pomoc rycerze,
Za co w nagrod? ust?pi? cz??? plonu.
Je?li, jak s?ysz?, przybyli pos?owie,
Sna?, ?em na jego nie zwiedziony s?owie.

„Wprz?d wi?c nim zajd? siedmiorakie gwiazdy,
Ruszymy przyda? ku litewskiej sile
Niemc?w pancernej trzy tysi?ce jazdy
I pieszych knecht?w we dw?jnas?b tyle.
B?d?c u mistrza sam sobie wybra?em,
Jakie ma przys?a? rumaki i ch?opy,
Od wszystkich naszych ogromniejsze cia?em”
?elazem kute od g?owy do stopy;
Wiesz, jako dzielnie brzeszczotami siek?
I dzid? sro?si od naszych daleko.

„Knecht zasi? ka?dy ma ?elazn? ?mij?,
Kt?r? o?owiem i sadz? utuczy,
Potem ku wrogom nawracaj?c szyj?,
Podra?ni iskr?: wnet paszcza zahuczy
Ogniem i gromem, zrani lub zabije,
Kogo jej strzelca trawny wzrok poruczy.
Od takiej broni niegdy? obalony
Pradziad Gedymin na sza?cach Wielony.

„Wszystko gotowo; tajemnymi drogi,
Jutro, gdy Witold w zaufaniu zbytniem,
Na Lidzie s?abe zostawi? za?ogi
Wpadniem, podpalim, zabierzem i wytniem”.

Rymwid, niezwyk?? ra?ony nowin?,
Sta? pe?en dziwu, nieprzytomny sobie;

Przegl?da burz?, my?li o sposobie;
Sk??cone my?li jedne w drugich gin?.
Ale rzecz nag?a, pr??no zwleka? zdanie,
Z gniewem i ?alem zawo?a: „O panie!
Bogdajbym nigdy nie do?y? tej pory!
Brat przeciw bratu ma podnosi? d?onie!
Wczora wyszczerbi? na Niemcach topory,
Dzi? ma je ostrzy? ku Niemc?w obronie?
Z?a jest niezgoda, ale gorsz? zgod?
Chcesz nas pojedna? - raczej ogie? z wod?!

„Zdarza si? wprawdzie, ?e s?siad s?siada,
Z kt?rym nieprzyja?? toczy? od lat wielu,
U?ciska wreszcie, gniewne serce sk?ada,
Jeden drugiego zowi?c: przyjacielu;
?e bardziej jeszcze ni?li z?e s?siady
Gniewne na siebie Litwiny i Lachy
Cz?sto u wsp?lnej pijaj? biesiady,
Snu u?ywaj? pod jednemi dachy
I miecze ??cz? ku wsp?lnej potrzebie;
A jeszcze bardziej nad Litewskie m??e
I nad Polaki, zawzi?tsi na siebie
Od wielu wiek?w s? ludzie i w??e;
A przecie? je?li do domowych prog?w
W?? zaproszony go?ciem od cz?owieka,
Je?li dla chwa?y nie?miertelnych bog?w
Litwin mu chleba nie sk?pi i mleka,
Wtenczas gad swojski pe?znie w jego r?ce,
Spo?em wieczerza, z jednych kubk?w pija
I nieraz senne piersi niemowl?ce
Mosi??nym wiankiem bez szkody obwija.

„Lecz krzy?ackiego gadu nie ug?aszcze
Nikt, ni go?cin?, ni pro?b?, ni dary;
Ma?o? Prusaki i Mazowsza cary
Ziem, ludzi, z?ota wepchn?li mu w paszcz??
On wiecznie g?odny, cho? po?ar? tak wiele,
Na reszt? nasz? rozdziera gardziele.

„Sp?lna moc tylko zdo?a nas ocali?;
Darmo hordami ci?gniemy co roku
Burzy? ich twierdze i mie?ciny pali?.
Przebrzyd?y Zakon podobny do smoku:
Jeden ?eb utniesz, drugi ro?nie skoro,
I ten uci?ty ro?nie w dziesi?cioro!
Wszystkie utnijmy! Na pr??no si? trudzi,
Kto naszych szczerze chce godzi? z Krzy?aki;
Bo czy to z kniazi?w, czyli z prostych ludzi,
Na Litwie ca?ej nie znajdzie si? taki,
Coby ich nie zna? chytro?ci i dumy,
Nie stroni? od nich jak od krymskiej d?umy;

Co by nie wola? stokro? od ich broni
Raczej ?mier? w polu, ni?li pomoc zyska?,
Raczej ?elazo rozpalone w d?oni,
Ni?li krzy?ack? prawic? u?ciska?!

Lecz Wito?d grozi? - Czy? bez obcych mieczy
Ju? nie zdo?amy rozeprze? si? w polu?
Albo czy do tych kres?w zasz?y rzeczy,
I? domowego naszych zwad k?kolu
Nie zdo?a wyrwa? d?o? bratniej przyja?ni,
Or?? dla cudzej zachowuj?c ka?ni?

„Sk?d?e masz pewno??, ?e s?uszna twa skarga,
?e Wito?d znowu stawia? si? upornie
Zdrady napina i umowy targa?
Pos?uchaj, szlij mnie do niego powt?rnie,
Wznowim umow?”. - „Do?? tego, Rymwidzie!
Znane mi dobrze Wito?da umowy.
Wczoraj mu taki wiatr zawia? do g?owy,
Dzisiaj na? znowu co innego przyjdzie.
Wczoraj ufa?em ksi???cemu s?owu,
?e sobie Lid? w dziedzictwo zabior?;
Dzi? Wito?d uknu? co? r??nego znowu,
Na gwa?t swobodn? wy?ledziwszy por?,
Gdy si? do dom?w rozjechali moi,
A on u Wilna obozami stoi,
Dzi? oznajmuje, jakoby Lidzianie
Za swego pana s?ucha? mi? nie chcieli;
Wi?c Wito?d Lid? dla siebie wydzieli,
Mnie za? w nagrod? inny kraj dostanie
Pewnie Ru? go?? lub bagna Warega!
Bo tam wskazana jest siedziba nasza,
Tam Wito?d braci i krewnych wyp?asza,
A ?wi?t? Litw? sam jeden zalega.
Patrz, jak uradzi?! A wie, na co radzi?,
Bo w jedno bije, chocia? r??n? drog?,
Chcia?by si? jeden nad wszystkich posadzi?
I sobie r?wnych cisn?? pod sw? nog?.

„Przeb?g! Czy? nie do??, ?e Wito?da buta
Na koniu wiecznie trzyma ca?? Litw??
Pier? nasza wiecznie do zbroi przykuta,
Szyszaki ju? nam przyros?y do czo?a,
Z ?up?w po ?upy i z bitwy na bitw?,
?wiat jako wielki zbiegli?my doko?a:
To na Krzy?actwo, to znowu przez Tatry,
Na Polski pi?knie zbudowanej sio?a,
Stamt?d po stepach ?egluj?cy z wiatry
Goni?c b??dnego obozy Mongo?a.
A co?my skarbu z zamk?w wy?amali
I co ?ywego szablica nie dotnie,

G??d nie dogryzie, ogie? nie dopali,
Jemu znosimy, sp?dzamy ochotnie.
Na trudach naszych w pot?g? urasta,
Od Fi?skich zatok po Chazar?w morze
Wszystkie pod siebie zagarn?? ju? miasta.
Sam w jakiem mie?cie! w jakiem siedzi dworze!
Widzia?em pysznych Krzy?ak?w warownie,
Na kt?re Prusak nie spojrzy bez strachu,
A przecie? mniejsze od Wito?da gmachu,
Co jest na Wilnie lub Trockiem jeziorze!
Widzia?em pi?kn? dolin? przy Kownie,
K?dy Rusa?ek d?o? wiosn? i latem
?ciele muraw?, kra?nym dzierzga kwiatem;
Jest to dolina najpi?kniejsza w ?wiecie.
Lecz kt?? by wierzy?? - u syna Kiejstuta
W pa?acu ?wie?sza murawa i kwiecie:
Takim pod?oga kobiercem osuta,
Takie po ?cianach rozwis?e bisiory,
Z li?ciem ze srebra i kwieciem ze z?ota:
Nad dzie?o bogi?, nad smug r??nowzory,
Cudniejsza branek Lechickich robota.
W kratach u niego szklanne okienice,
Przywo?ne k?dy? a? od ziemi ko?ca,
B?yszcz? jak polskich rycerzy zbroice,
Albo jak Niemen przed oczyma s?o?ca,
Spod ?niegu zimne gdy ods?oni lice.

„A ja com zyska? za rany i znoje?
Com zyska?, ?e od male?kiego wieku,
Z pieluch?w zaraz przewiniony w zbroje,
Ksi??? jak Tatar ?y? o ko?skiem mleku?
Ca?y dzie? konno, w wiecz?r ko?ska grzywa
Poduszk? moj?, przy niej noc wystoje,
A rankiem znowu tr?ba na ko? wzywa;
?e wtenczas, kiedy moi r?wiennicy,
Je?d??c na kijach szablami z ?uczywa
Bezpiecznie sobie grali po ulicy,
By siw? matk? lub dziecinn? siostr?
Zabawi? wojny k?amanej obrazem,
Wtenczas z Tatary jam goni? na ostre
Lub wr?cz z Polaki ?cina? si? ?elazem!

„Przecie? me pa?stwa od Erdwi??a czasu
I pi?dzi? szerzej ziemi nie zaleg?y;
Patrz na te mury z d?bowego lasu
I na ten pa?ac m?j z czerwonej ceg?y;
P?jd? przez komnaty, pradziad?w siedliska,
Gdzie szklanne kuple? gdzie kruszcowe ?upy?
Miasto blach z?otych mokry kamie? b?yska,
Miasto kobierc?w ?niade mchu skorupy.
C??em chcia? wynie?? z ognia i kurzawy?

Pa?stwa czy skarby? - nie; nic, kromia s?awy!

„Ale i s?aw? wszystkim ponad g?ow?
Wito?d podlecia?, Witold wszystkich gasi;
Jego, jakoby drugiego Mindow?,
Na ucztach wielbi? Wajdeloci nasi.
Jego na strunach i na wieszczym rymie
Do potomnego wysy?aj? blasku;
Nasze ?r?d gminu kto wypatrzy imi??
Kto podj?? raczy z niepami?ci piasku?

„Przecie? nie zajrzym - niech walczy, niech gromi,
Niechaj si? w imi? i skarby bogaci;
Tylko niech z?ba chciwego poskromi
Od swych ojczyc?w, od ziemi swych braci.
Czy? dawno w ?rodku pokoju i zgody
Gwa?tem litewska wstrz??niona stolica?
Czy? dawno Wito?d kniazi?w wielkich grody
Naszed? i z tronu zmi?t? Olgierdowica,
I sam ow?ada?? - A tak lubi w?ada?,
By jego pose?, jak Krywejty goniec,
Ksi???t podwy?sza? albo zmusza? spada?!
O! czas, ?e temu po?o?ymy koniec,
Czas, ?e po sobie je?dzi? nie dozwolim!
P?ki m?odego w piersiach ?ywi? ducha,
P?ki ?elazo r?ki zdrowej s?ucha,
Dop?ki ko? m?j ze skrzyd?em sokol?m,
Com z ?up?w krymskich jednego wzi?? sobie,
Jakiemu r?wny dany tobie drugi,
A jeszcze dziesi?? r?y przy moim ??obie,
Kt?rymi wierne poobdzielam s?ugi,
Dop?ki ko? m?j! ... p?ki szabla moja! ...”
Tu mu gniew s?owa i tchnienie zat?oczy?,
Umilk?, lecz chrz?stem ozwa?a si? zbroja;
Zna?, ?e si? wzdrygn?? i z miejsca wyskoczy?.
Jaki? to p?omie? nad g?ow? mu b?ysn???
Jak oderwana gwiazda przez niebiosa
Spada, z d?ugiego ?ary trz?s?c w?osa,
Tak on brzeszczotem ko?o stropu cisn??
I siek? w pod?og?; od t?giego razu
Rz?siste iskry sypn??y si? z g?azu.

Znowu ich g?uche obesz?o milczenie,
Znowu rzek? ksi???: „Dosy? pr??nej mowy,
Oto noc prawie dochodzi po?owy,
Wkr?tce us?yszy m drugich kur?w pienie;
Wiesz, com rozkaza?; b?d?cie w pogotowiu.
Ja legn?, mo?e duch troskliwy spocznie
I cia?o troch? pokrzepi? na zdrowiu,
Bom trzy dni nie spa?. Teraz jeszcze mrocznie,
Lecz dzi? zape?nia ksi??yc rogi nowiu,

?wit b?dzie widny, ruszymy niezw?ocznie,
Synom Witolda w Lidzie zostawimy
Godne dziedzictwo - popio?y i dymy!”

To powiedziawszy usiad? i w d?o? klasn??;
Skoczyli s?udzy, kaza? zwleka? szaty
I leg?, nie na to mo?e, aby zasn??,
Lecz aby Rymwid mia? si? precz z komnaty.
I on, gdy widzi, i?by nic nie sprawi?,
Ani co m?wi?, ani d?u?ej bawi?;
Poszed?, a jako zna? powinno?? s?ugi,
Wytr?bi? ukaz, rycerstwo zgromadzi?,
Potem do zamku wr?ci? si? raz drugi;
Po c??? czy ?eby znowu z panem radzi??
Nie, w inn? stron? wi?d? on kroki swoje:
Na lewe skrzyd?o zamkowej budowy,
Gdzie ku stolicy spada? most zwodowy,
Szed? kru?gankami przed ksi??ny podwoje.

By?a naonczas ksi???ciu zam??n?
C?ra na Lidzie mo?nego dziedzica,
Z c?r nadnieme?skich pierwsza krasawica,
Zwana Gra?yn?, czyli pi?kn? ksi??n?;
A chocia? wiekiem od m?odej jutrzenki
Pod lat niewie?cich schodzi?a po?udnie,
Oboje, dziewki i martony wdzi?ki
Na jednem licu zespoli?a cudnie.
Powag? zdziwi?, a ?wie?o?ci? zn?ca:
Zda si?, ?e lato ogl?dasz przy wio?nie;
?e kwiat m?odego nie straci? rumie?ca,
A razem owoc wnet pe?ni doro?nie.
Nie tylko licem nikt jej nie m?g? sprosta?,
Ona si? jedna w dworze ca?ym szczyci,
?e bohatersk? Litawora posta?
Wzrostem wysmuk?ej dor?wna kibici.
Ksi???ca para, kiedy j? okoli
S?u?ebne grono, jak w poziomym lesie
S?siednia para dorodnych topoli,
Nad wszystkich g?ow? wystrzelona niesie.

Twarz? podobna i r?wna z postawy,
Sercem te? ca?ym wydawa?a m??a;
Ig??, wrzeciono, niewie?cie zabawy
Gardz?c, twardego ima?a or??a;
Cz?sto, my?liwa, na ?mudzkim rumaku,
W szorstkim ze sk?ry nied?wiedziej kirysie
Spi?wszy na czole bia?e szpony rysie,
Po?r?d strzelczego hasa?a orszaku;
Z pociech? m??a, nieraz w tym ubiorze
Wracaj?c z pola oczy myli gminne,
Nieraz od s?u?by zwiedzionej na dworze

Odbiera ho?dy ksi???ciu powinne.

Tak zjednoczona zabaw? i trudem,
Os?oda smutku, sp?lniczka wesela,
Nie tylko ?o?e i serce podziela,
Lecz my?li jego i w?adz? nad ludem.
Wojny i s?dy, i tajne uk?ady
Cz?stokro? od jej zale?a?y rady.
Acz innym rzecz ta nie by?a ?wiadoma;
Bo ksi??na, wy?sza nad ?on prostych rz?dy,
Kt?re zbyt rade, ?e panuj? doma,
Chcia?yby z tym si? popisowa? wsz?dy,
Owszem, cudzemu pilnie kry?a oku,
Z jak? pot?g? w sercu m??a w?adnie;
Nawet baczniejsi i bli?si jej boku
Niepr?dko mogli zbada? i niesnadnie.

Mimo to Rymwid m?dry odgadywa?,
Gdzie mu jedyne pozosta?o wsparcie,
Szed? wi?c i ksi??nej wynurzy? otwarcie
Wszystko, co widzia? i co przewidywa?,
Jaka st?d dawnym zwyczajom obraza,
Ksi???ciu ha?ba, narodowi skaza.

Mocno Gra?yn? wie?? nowa uderzy,
Lecz pani? swojej b?d?ca postaci,
Udaje wrzkomo, i? temu nie wierzy,
Pokoju w g?osie i twarzy nie traci.
„Nie wiem ja - rzek?a - czyli nad rycerzy
Wi?cej u pana s?owo niewiast p?aci,
To wiem, ?e sobie sam radzi roztropnie,
Wiem jeszcze lepiej: co uradzi, dopnie.
Wreszcie, je?eli nag?a gniewu flaga
Doczesn? burz? w sercu jego wzbudzi,
Je?li niekiedy, lotem m?odych ludzi,
Ch?? sw? nad s?uszno?? lub nad mo?no?? wzmaga:
Zostawmy, niech czas i cicha uwaga
Rozja?ni my?li, zapa?y przystudzi;
Pierzchliwe s?owa niepami?? zagrzebie;
Tymczasem drugich nie trw??my i siebie”.

„Wybaczaj, ksi??no! O, nie s? to s?owa,
Co z ust w gor?cej pryskaj? godzinie,
Kt?rych zagas?ych pami?? nie dochowa;
Nie jest to zamiar, kt?ry w pl?taninie
Ch?ci niewczesnych rodzi my?l ja?owa,
Kt?ry jako dym zamroczy i zginie;
Te iskry znacz? wielki po?ar w duchu,
Ten dym strasznego zwiastunem wybuchu!

„Nie dzisiaj jestem przy pa?skiej osobie
Od lat dwunastu zna? mi? wiernym s?ug?;
Przecie? na pami?? nie przywiod? sobie,
By ze mn? m?wi? tak szczerze, tak d?ugo.
Odk?ada? pr??no; co rozkaza?, zrobi?,
Bo ju? rozkaza?, bym przed gwiazd? drug?
Zgromadzi? wojska nad gr?b Peresieka;
Noc b?dzie widna, droga niedaleka”.

„Co s?ysz?, jutro? - biada mojej g?owie!
Nie chc?, a?eby po Litwie gadano,
?e brat na bratnie nast?powa? zdrowie,
Wzi?? gard?o lub da? za Gra?yny wiano;
P?jd? i w pierwszej z ksi???ciem rozmowie...
Owszem, dzi? id?, chocia ju? nierano;
Wprz?d ni?li nocn? ?wit op?dzi ros?,
Tusz?, i? dobr? odpowied? przynios?”.

„?egnaj? siebie po tym rozhoworze,
A w jedno miejsce d??yli oboje.
Ksi??na i chwili nie bawi?c w komorze,
Spieszy w gmach pa?ski przez tajne pokoje;
Rymwid, nie bawi?c i chwili na dworze,
Spieszy kru?gankiem, i w pa?skie podwoje
?e nie ?mia? wst?pi?, na progu usi?d?,
Szczelin? patrzy i ucha dok?ada.

Nied?ugo czeka?, klamka zaszele?ci,
Z ubocznych prog?w mignie posta? w bieli.
„Kto?” - wo?a ksi???, zerwa? si? z po?cieli
„Kto?” - Ja” - odpowie znany g?os niewie?ci.
Potem co? d?u?ej rozmawia? zacz?li,
A chocia? Rymwid domy?la? si? tre?ci,
G?osu nie z?owi?, bo w echo wpl?tany
Po?kn??o miejsce lub odbi?y ?ciany.

Rozmowa coraz ?wawsza i zmieszana,
Coraz wolnia?a, coraz trudniej s?ycha?,
Cz??ciej g?os pani, bardzo rzadko pana;
Milcza?, niekiedy zdawa? si? u?mi?cha?.
Na koniec ksi??na pad?a na kolana;
Wsta?, nie wiadomo, podnie?? czy odpycha?,
Kilka s??w potem wym?wi? gor?cej,
A potem milcza? i nie m?wi? wi?cej.
I by?o cicho; znowu posta? w bieli

Przemknie si? ku drzwiom, klamk? zaszele?ci;
Czy uprosi?a, czy si? nie o?mieli
Prosi? go d?u?ej - ju? w sw?j gmach niewie?ci
Odesz?a ksi??na. Ksi??? do po?cieli
Wr?ci?, leg?; cicho, i wida? w tej cisze,
?e go sen twardy wpr?dce uko?ysze.

Rymwid daremnie jeszcze chwil? bada?;
Odszed? nareszcie i w lewym balkonie
Giermka obaczy, kt?ry z Niemcy gada?.
S?ucha ciekawie, lubo ku tej stronie
Nie sz?a rozmowa i wiatr j? okrada?;
Wtem giermek r?k? ukaza? ku bronie,
Co by oznacza?, Rymwid ?acno zgada?.
Strasznie to pych? Krzy?aka ubod?o,
Zbieg?, chwyci? konia, poskoczy? na siod?o:
„Przysi?gam” - wrzeszcz?c - „gdybym nie by? pos?em,
Przysi?gam na ten krzy?, Komtura znami?,
I? za obelg?, kt?r? dzi? ponios?em,
Pr?dko by zemst? znalaz?o to rami?.
Mi?dzy monarchy na poselstwach wzros?em,
Ni przy cesarskiej, ni papieskiej bramie
Nie spotka?o mi?, co u twego panka!
Pod go?ym niebem doczeka? si? ranka,
I?? precz, za czyim? za giermka rozkazem?
Ale ostrzegam, ?e nas nie u?owi
Poga?ski wykr?t i nie minie p?azem!
Wo?a? nas wrzkomo przeciw Witoldowi,
A potem wsp?lnym otoczy? ?elazem!
No, obaczymy, czy Wito?d odbije
Ten miecz, zanadto waszej bliski szyje!

„Powiedz ksi???ciu, je?li nie dowierza,
Sam niechaj spyta, powt?rzy? gotowem,
Cho? razy dziesi?? tym?e samym s?owem,
Teraz i zawsze; bo ze s??w rycerza
Nic nie wyrzuci?, jak ze s??w pacierza.
A com rzek? usty, prawic? dowiod?.
Jama, kt?r??cie pod nami kopali,
Na wasz? w?asn? wykopana szkod?,
Dzi? jeszcze, jeszcze tej nocy si? zwali;
Tak, jakem Ditrich Halstark von Kniprode,
Komtur Zakonu! - Za mn?, knechty, dal?j”.

Zaczeka? jednak, lecz po kr?tkiej zw?oce,
Gdy nic nie s?ysza?, bram? w pole goni;
Kiedy niekiedy zbroja zamigoce,
Kiedy niekiedy podkowa zadzwoni,
Kiedy niekiedy s?ycha? r?enie koni,
Coraz znikaj? w dali i w pomroce,
Las ich na koniec i g?ra zas?oni.

Jed?cie szcz??liwie, bogdaj wasza noga
Nigdy w litewskiej nie posta?a ziemi!”
Rzek? Rymwid patrz?c z u?miechem za niemi.
„Dzi?ki, o ksi??no! jaka zmiana b?oga,
Jak niespodziana! prosz? teraz, kto tu
Pochlebi sobie, ?e zna serce cudze?
?w g?os gniewliwy, owa posta? sroga?
S?owa wiernemu nie da? wyrzec s?udze!
Ptaszego, zda si?, chcia? po?yczy? lotu,
By spa?? co pr?dzej na Witolda g?ow?;
Wtem jeden u?miech i s??wko miodowe
Wytr?ca or??, zmusza do powrotu”.

Nie dziw, zapomnia? starzec siwobrody,
?e ksi??na pi?kna, a Litawor m?ody!
Tak m?wi?c z sob? wzni?s? do g?ry oczy,
Mo?e si? lampa za krat? uka?e;
Na pr??no patrzy?, ciemno?? okna mroczy,
Wraca wi?c znowu i na ganek kroczy,
Azali ksi??? wo?a? nie rozka?e.
Na pr??no czeka?, zapytywa? stra?e,
Zbli?a, si? ku drzwiom: w pokoju noc cicha,
A ksi??? dot?d snem twardym oddycha.

„Cuda prawdziwe! Nie odgadn? cale,
Jakim dzi? wszystko idzie u nas torem;
Niedawno wo?a? w najwi?kszym zapale,
Rozkaza? wojsko zgromadzi? wieczorem,
A sam ?pi dot?d? Mia? wyci?gn?? rano,
Stoj? rycerze od Niemc?w wezwani,
A Niemcom z niczym odjecha? kazano?
Kt?? zani?s? rozkaz? - oto giermek pani!...

„Ile z wczorajszej wr??y?em rozmowy...
Wprawdzie ?adnegom nie s?ysza? wyrazu,
Lecz d?ugie pro?by, g?os pana surowy?
Mia?a?by ksi??na pomimo rozkazu
Wa?y? si? sama a? na krok takowy?...
Ufna pot?dze niewie?cich pie?cide?,
L?kam si? bardzo, aby tego razu
Zbytniej ?mia?o?ci nie pu?ci?a skrzyde?.
Prawda, i? nieraz poczyna?a ?miele;
Lecz to by?oby wi?cej ni? za wiele”.

Dalsze rozmowy przerwa? mu pos?aniec,
Kt?ry wszed? cicho i z daleka mruga;
Wi?c oba ?piesz? w zamku lewy kraniec,
Stamt?d kru?gankiem zbieg?a ksi??nej s?uga.
Wnet sama pani w sieniach go spotyka,
Wprowadza i drzwi za sob? zamyka.

„Radco s?dziwy, niedobrze si? dzieje,
Ale rozpaczy odda? si? nie godzi;
Je?li nas dzisiaj zawiod?y nadzieje,
Szcz??liwsze jutro mo?e wynagrodzi.

B?d?my cierpliwi; nie robi? ha?asu
Mi?dzy ?o?nierstwem i dworsk? gawiedzi?.
Posty odprawim do innego czasu,
A?eby ksi??? nag?? odpowiedzi?
Nie przyrzek? Niemcom, p?ki zemst? p?onie,
Co by rad cofn??, gdy z gniewu och?onie.

„Ty si? nie l?kaj, jakkolwiek wypadnie,
Zamiarom pana nic si? nie uszkodzi;
I potem wojsko mo?e zwo?a? snadnie,
Je?eli czas mu serca nie och?odzi.
Dzisiaj mia? jecha?, ale wyznam szczerze,
Ja tak kwapionej wyprawie nie wierz?.
Ledwie w domowe powr?cony progi,
Wczora zaledwie z piersi z?o?y? zbroje,
Z dalekiej jeszcze nie wytchn?wszy drogi
Mia??eby znowu dzi? rusza? na boje?”

„Co s?ysz?, ksi??no? - ty m?wisz o zw?okach!
Jak ci?, niestety, rachuba omyli!
Ju? jest za p??no, ju? po tylu krokach
Nie b?dzie czeka? godziny, p??, chwili;
Wreszcie obaczym. Lecz wprz?d chcia?bym wiedzie?,
Jak przyj?? ksi??? wczorajsz? namow??”
Gra?yna w?a?nie mia?a opowiedzie?,
Gdy ich zdarzenie pomiesza?o nowe.

T?tent jezdnego s?ycha? na dziedzi?cu,
Zdysza?y giermek dopada komnaty,
Przynosi wie?ci od litewskiej czaty,
Kt?ra po lidzkim biegaj?c go?ci?cu
Teraz od Niemc?w dosta?a j?zyka:
?e w?dz krzy?acki jazd? z lasu ruszy?,
A za ni? knecht?w i ob?z pomyka;
I ?e przed ?witem, jak czatownik tuszy?
I jak niemieckie wyznawa?y brance,
Chce miasto ubiec i szturmowa? sza?ce.

Niechaj wi?c Rymwid wraz do pana skoczy,
By go przebudzi? i pr?dko uradzi?:
Czyli na murach obrony rozsadzi?,
Czyli na polu Niemcom zajrze? w oczy.
Czatownik radzi, aby?my si? skradli
Do nich z ubocza, bo s? niedaleko;
Wprz?d nim si? knechty z dzia?ami przywlek?,
Aby?my z nag?a na lud jezdny padli;
Tak zap?dzonym na chrapy i rowy
?acno Rajtarom i Bratom ?by zmieciem,
Potem Fussknecht?w wzi?wszy pod podkowy
Do szcz?tu plemi? jaszczurcze wygnieciem.
Mocno Rymwida dziwi ta nowina,

Daleko mocniej dziwi si? Gra?yna.

„Giermku!” - zawo?a - „k?dy? s? pos?owie?”
Umilkn?? giermek, a niepewne lice
I pytaj?ce topi?c w niej ?renice:
„Co s?ysz?, ksi??no?” - zdumiony odpowie
„Albo? o w?asnym zapomnia?a? s?owie?
Niedawno, kiedy pia?y drugie kury,
Sama? mi rozkaz ksi???cy przynios?a,
A?ebym biega? co pr?dzej do pos?a
I wyprawi? go przed ?witem za mury”.

„Tak” - rzecze ksi??na, twarz odwraca zblad??,
Lecz pomieszanie widne w jej osobie
Do ust wyrazy nieporz?dne k?ad?o;
„Tak, prawd? m?wisz, przypominam sobie.
Jak?e to wszystko z g?owy mi wypad?o!
Biegn? - nie, st?jmy - albo, wiem, co zrobi?...”
Stan??a, milczy, przymkniona powieka,
Czo?o pochy?e, w kt?rym si? przebija
Jaka? my?l, jeszcze ciemna i daleka,
W niepewnych rysach oka?e si?, mija,
I znowu wschodzi, ca?? twarz obleka;
Dojrzewa zamiar, staje si? wyrokiem,

Ju? umy?li?a, post?pi?a krokiem.
„Tak jest, raz jeszcze id? budzi? m??a,
Wojsko niech zaraz w drog? si? wybiera;
Ty, giermku, rozka? osiod?a? Hestera
I wynie?? reszt? pa?skiego or??a.
Wszystko to ma by? natychmiast gotowe!
Przykazuj? wam imieniem ksi???cia.
Odpowied?, starcze, wk?adam na tw? g?ow?.
Jaki cel, k?dy mierz? przedsi?wzi?cia,
Nie gada? ani pyta? do poranku;
Id?cie i pana czekajcie na ganku”.

Wybieg?a, drzwiczki za sob? zatrzas?a.
Wybiega Rymwid, a my?li po drodze:
„Gdzie id?, po co? - Wszak wojska i wodze
Ju? zgromadzone, ju? wydane has?a”.
Odetchn?? tedy, zwolni? nieco kroku,
Stan?? z nagi?tym ku ziemi obliczem
I my?l?c d?ugo, nie my?la? o niczem:
Bo w mnogich zdarze? i wniosk?w nat?oku
My?li samopas pl?cz? si? bez?adnie,
Ani ich rozum znu?ony ow?adnie.

„Pr??no tu czekam; ju? bliski poranek,
Wkr?tce si? ca?a zagadka rozwi??e.
Musz? z nim m?wi?, ?pi czy nie ?pi ksi???”.

Wi?c st?pa? prosto na pa?acu ganek;
A wtem si? z lekka rozwar?y podwoje.
Litawor wyszed? sam jeden do sieni,
Szat? mia?, w jak? stroi si? na boje,
Ca?? od sutej b?yszcz?c? czerwieni,
G?ow? pod he?mem, piersi miasto zbroje
Pancerz obwija? z ?elaznych pier?cieni,
W lewicy tarcz? mniejszego ob??ku,
A pas od miecza na prawym ni?s? r?ku.

Gniewem lub trosk? zda? si? ko?atany,
Nier?wnym st?pa? i niepewnym krokiem;
Gdy si? zbli?a?y rycerze i pany,
Uczci? ?askawym nie raczy? ich okiem.
Dr??cy z r?k giermka wzi?? ?uk i ko?czany,
Miecz nawet zwiesi? ponad prawym bokiem,
A chocia? wszyscy omy?k? widzieli,
Przestrzega? pana nikt si? nie o?mieli.

Ju? zst?pi? z ganku, ju? chor?giew z?ota
Wzniesiona pocznie na dzie? krwawy ?wita?;
Ju? dosiad? konia, ju? przyboczna rota
Mia?a go wrzaskiem i tr?bami wita?;
Lecz da? zna? r?k?, aby zamkn?? wrota,
Jecha? w milczeniu i o nic nie pyta?.
A pacholiki i nadworne s?ugi
A? za most wywi?d? na dziedziniec drugi.

St?d nie go?ci?cem pu?cili rumaki,
Ale na prawo skr?caj?c si? do?em,
Przepadli mi?dzy kurhany i krzaki;
Znowu ku drodze nawracaj? ko?em;
W?w?z ciemnymi wiedzie ich zatoki,
Zcienione coraz rozsuwaj?c boki.

Jest od przykop?w miejskich tak daleka,
Jako niemieckiej broni grzmot doniesie,
Ma?a, zaledwie znana komu rzeka,
W?skim korytem b??dz?ca po lesie;
Ku drodze jednak coraz szerzej ?cieka
Gubi?c si? w wielkim jeziora okresie;
Puszcza okrywa z bok?w jej zwierciad?a,
A z przodu g?ra wynios?a usiad?a.

Tam gdy litewskie wymkn??y si? roty,
Ujrz? ?r?d g?ry, przy blasku ksi??yca,
Zbroje, chor?gwie, szyszaki i groty.
B?ysn??o, zagrzmi na has?o rusznica,
Sypi? si? m??e, ?ciskaj? si? roty,
Murem krzy?acka stan??a konnica.

Tak w noc miesi?czn? wygl?daj? ?wietnie
Na czole Ponar zasadzone bory,
Gdy z nich oskubie wicher szaty letnie,
A rosa jasne wieszaj?c bisiory
Nagle si? mrozem w szron per?owy zetnie;
B??dnym przechodniom zdaj? si? u wni?cia
Lasy ze srebra, a z kryszta?u li?cia.

Ten widok gniewy w ksi???ciu poduszcza,
Skoczy? z wynios?em nad g?ow? ?elazem;
Wali si? zbrojna w ?lady jego t?uszcza,
Ale si? wodze dziwi?, ?e tym razem
Wojsko bez sprawy lada jako puszcza;
Ani ich zwyk?ym ostrze?e rozkazem,
K?dy sam my?li na czole ugodzi?,
A jakie skrzyd?a odda im przywodzi?.

Wi?c Rymwid pa?sk? zast?puj?c wol?
Obiega hufy, szykuje ?r?d drogi,
Wkl?s?e ku g?rze ?ciskaj?c p??kole,
Pancernych w ?rodek, ?ucznik?w na rogi;
Tak zawsze Litwa zwyk?a stawi? pole.
Da? has?o, chyl? majdany do nogi,
Warkn??y struny, ?wisn??a strza? chmura,
„Jezus Maryja! - naprz?d, hop, hop, ura!”

Dopiero? drzewca u?o?ywszy w toku,
Zewr? si? bli?ej, pier? na pier? uderzy.
Za c?? wydar?a potomnemu oku
Noc i zwyci?stwa, i kl?ski rycerzy?
Swoi i cudzy zmieszani w nat?oku,
Zewsz?d szcz?k raz?w, wrzask, chrz?sty pancerzy;

Pryskaj? bronie, lec? he?my, g?owy,
Co miecz oszcz?dza, druzgoc? podkowy.

Ksi??e jak skoczy?, tak goni na czele,
Ani si? jeden mi?dzy t?umem boi;
Znaj? czerwony p?aszcz nieprzyjaciele,
Poznali god?a na he?mie i zbroi.
Cofa si? walczy? nie?mia?a gromada,
Zwyci?zca p?dzi i na karki wsiada,
Lecz kt?ry? z bog?w si?? w nim os?abi??
C?? st?d, ?e zbieg?ych natarczywie goni?
C?? st?d, ?e bije? - nikogo nie zabi?,
Bezw?adna szabla po pancerzach dzwoni,
Albo si? zwija odbita ?elazem,
Albo uchybia, albo idzie p?azem.

Czuj?c Krzy?acy tak s?abe natarcie,
Odzyszcz? serce; z okropnym ha?asem
Nawr?c? czo?a, potkn? si? za?arcie
I g?stym w??czni otocz? go lasem;
Czy przel?kniony, czy spl?tany w t?umie,
Bra? ich na szable i tarcze nie umie.

Trudno mu by?o ca?? unie?? szyj?,
Krzy?actwo zewsz?d kole, strzela, siecze;
Wtem huf litewski nawa?? rozbije
Bior?c go mi?dzy puklerze i miecze;
Ten s?abe razy swoimi poprawia,
A ten od cudzych raz?w go zastawia.

Ju? noc pierzcha?a, ju? r??ane w?osy
Zorza na wschodnim roztacza ob?oku,
Bitwa wre dot?d, ?lepe lec? ciosy,
Ni w ty?, ni naprz?d nie ruszono kroku;
A b?g zwyci?stwa, przysz?e wa??c losy,
R?wny krwi ci??ar st?d i zow?d bierze
I szala dot?d w r?wnej stoi mierze.

Tak ojciec Niemen, mnogich piastun ?odzi,
Gdy Rumszyskiego napotka olbrzyma,
Wko?o go mokrem ramieniem obchodzi,
Dnem podkopuje, pier? g?r? wydyma;
Ten, natarczywej broni?c si? powodzi,
Na twardych barkach gwa?t jej dot?d trzyma,
Ani si? zruszy ska?a w piasek wryta,
Ani jej rzeka ust?pi koryta.

Krzy?actwo, d?ugiej niecierpliwe bitwy,
Na wierzchu g?ry stoj?cy odwodem
Ostatni hufiec p?dz? w ?rodek Litwy;
Komtur ich wiedzie, sam uderza przodem,
A zmordowanych d?ugimi gonitwy
Gdy napar? ?wie?ym i dzielnym narodem,
?ami? si? szyki, Krzy?actwo zwyci??a;
Wtem z g?ry zagrzmia? straszliwy g?os m??a.

Ku niemu wszystkich podnosz? si? oczy:
Stoi na koniu, a jako rozwiod?a
Szeroko cienie stercz?cych warkoczy
Na ?nie?nej g?rze wybuja?a jod?a,
Tak go szeroki p?aszcz doko?a mroczy,
Czarny p?aszcz, czarny ko? i he?m, i god?a.
Trzykro? zawo?a?, zlecia? na kszta?t gromu,
Nie wiedzie? za kim albo przeciw komu.

Dobiega Niemc?w, mi?dzy t?umem tonie,
Bitwy nie ujrzysz, ale zgie?k i j?ki
Daj? odgadn??, w jakiej walka stronie
jak straszliwy piorun jego r?ki;
Tam szyszak zniknie, ?wdzie sztandar padnie,
T?oczy si? hufiec, miesza si? bez?adnie.

Jako le?nicy gdy sosny lub d?by
Siek? wzd?u? puszczy, s?ycha? ?oskot w dali,
J?cz? topory, chroboc? pi? z?by,
Kiedy niekiedy wierzcho?ek si? zwali;
Na koniec mi?dzy wyci?tymi zr?by
Ujrzysz i m???w, i b?yskanie stali:
Takie wysiek?szy ?rodkiem Niemc?w ?omy,
Dar? si? ku Litwie rycerz nieznajomy.

Spieszaj, rycerzu, o?ywi? duch m?ski,
Krzepi? s?abn?cych, spieszaj, jeszcze pora!
Litwini bliscy ostatecznej kl?ski,
Dzid i puklerz?w warowna zapora
Ju? roz?amana, sam Komtur zwyci?ski
Po ca?em polu szuka Litawora;
On si? nie kryje, oba konie bod?,
Wkr?tce ?miertelny pojedynek zwiod?.

Litawor szabl? wynosi do ci?cia,
Komtur da? ognia z piorunowej broni.
Zadr?? Litwini, pojrz? na ksi???cia;
Niestety, szabla wypad?a mu z d?oni,
Cugle z s?abego wyciek?y uj?cia,
Ju? pod szyszakiem nie dotrzyma skroni,
Sp?ywaj?c z siod?a ju? si? bokiem chyli,
Kiedy mu swoi na pomoc skoczyli.

J?kn?? m?? czarny, a jak czarna chmura
Rykn?wszy b?y?nie piorunowym gradem,
Z tak? szybko?ci? leci na Komtura.
Zaledwie pierwszym zwarli si? napadem,
Pojrze?, ali?ci Komtur ju? pod koniem,
A rycerz bie?y i tratuje po nim.

Gdzie obskoczy?y ksi???cia dworzany,
Przybiega, chwyta, rwie pancerza w?z?y,
Ostro?nie zdziera, blach zafarbowany,
Wy?ledz? postrza? g??boko ugrz?z?y;
Wtem krew na nowo wytrysn??a z rany,
B?l zemdlonego do zmys??w przywo?a,
Otwiera oczy, spoziera doko?a
I znowu wciska na oczy przy?bic?;
Z gniewem ?o?nierze i s?ugi odpycha,
A Rymwidowi ?ciskaj?c prawic?:
Ju? jest po wszystkim, starcze” - m?wi z cicha
„Precz mi od piersi, szanuj tajemnic?;
Ratunek pr??ny, wkr?tce umrze? musz?,
Wie?cie do zamku, tam wyzion? dusz?”.

Rymwid szerokie oczy w nim utopi?,
Ledwie ?mie wierzy?, od zmys??w odchodzi,
Upuszcza r?k?, kt?r? ?zami kropi?,
Dreszcz ko?ci wstrz?sa, pot mu czo?o ch?odzi,
Teraz poznaje g?os nie znany wczora,
Niestety, nie by? to g?os Litawora!

Tymczasem rycerz upuszczone wodze
Starcowi wr?czy?, sam do pana skoczy?,
Rumaki ka?e nawr?ci? ku drodze,
Chwiej?cego si? ramieniem otoczy?,
Sk?ada na piersiach, krew d?oni? zaciska,
Da? znak, samotrze? p?dz? z bojowiska.

I zbli?aj? si? pod okopy grodu.
Zaszli im drog? ciekawi mieszkance;
Ci bod?c konie przez t?umy narodu
W milczeniu spiesz? na zamkowe sza?ce;
A skoro wpadli, uchylono zwodu,
Rycerz stra?nikom przykazuje srogo
Ni tam, ni za si? nie puszcza? nikogo.

Wnet z reszt? hufc?w ci?gn? bojownicy,
A cho? wygrali tak przewa?ne pole,
Ma?a st?d rado?? by?a po stolicy;
B?l serca ?cisn??, ?a?oba na czole,
Ka?dy si? pyta troskliwy o pana:
Gdzie jest? czy ?yje? jak g??boka rana?

Nikt nie by? w zamku, nikt o niczym nie wie;
Podj?to mosty i zamkniono zwory.
Tymczasem w fos?, mi?dzy g?ste krzewie,
Schodz? trabanci z pi?ami, z topory,
Siek? chrust, wal? topole, modrzewie,
A ociosane pnie, ga??zie, wi?ry
Tocz? na barkach i wozach do miasta;
Na taki widok ?al i postrach wzrasta.

K?dy ?wi?tynie mia? w?adca pioruna
I b?g, co wichrem niepogodnym ?wiszcz?,
Gdzie wo?y, konie, trzoda srebrnoruna
Codziennie krwawi po?wi?cone zgliszcze,
Tam stos ogromny k?ad? pod ob?oki,
Dwudziestu s??ni d?ugi i szeroki.

W ?rodku d?b stercza?, a pod d?bem stoi
Niemiecki braniec na dzielnym rumaku,
Z or??em, w he?mie i w zupe?nej zbroi,
Trzykro? ?a?cuchem przykuty do haku;
W?dz to krzy?acki, co by? pos?em wprz?dy,
Zab?jca ksi?cia, Diterich z Kniprody.

Bieg? mieszczanie, rycerze, kap?any,
Czekaj? ko?ca, zgadywa? nie ?miej?;
Ka?dy zar?wno w my?lach ko?ysany
Mi?dzy boja?ni?, ?alem i nadziej?
W zamek smutnemi poziera oczyma,
A s?uch na wie?ci wypr??ony trzyma.

Przecie? i tr?ba ozwa?a si? z wie?y,
I most opada, i wolnemi kroki
Rusza si? orszak w ?a?obnej odzie?y
Nios?c na tarczach bohatera zw?oki!
Przy nich ?uk, w??cznia, miecz i sajdak le?y,
Wko?o purpur? ?wieci p?aszcz szeroki;
Ksi???ce stroje, lecz nie wida? lica,
Bo je spuszczona zawar?a przy?bica.

To on, to ksi???, wielkiego pan kraju,
M?? du?ej r?ki! kt?? mu r?wien b?dzie,
Czy gromi? Niemce i hordy Nogaju,
Czy lud na s?usznym rozs?dza? urz?dzie?
Panie nasz! za c?? dawnego zwyczaju
Nie wida? w twoim pogrzebnym obrz?dzie?

Nie tak albowiem staro?ytno?? ?wi?ta
Czci?a twe przodki, Litewskie ksi???ta.
Za c?? do nieba nie idzie za tob?
Tw?j giermek, ka?dej nieodst?pny drogi,
I z pr??nem siod?em, okryty ?a?ob?
Towarzysz pola, ko? jelenionogi;
I sok??, i psy, co wiatr pyskiem siek?,
I drugie z pyskiem wietrz?cym daleko?

Szemra?a gawied?. - Rycerze na stosie
Sk?adaj? cia?o, mleko i mi?d lej?;
Przy d?ugiej tr?by i fletni odg?osie
?miertelne pie?ni Wajdeloci piej?.
Starszy pochodni? wzi?? i n?? ofiarny.
„St?jcie!” - stan?li; - nadjecha? m?? czarny.

„Kt?? on? - pytaj? wszyscy. - Kt?? on taki?”
Pozna?o wojsko: on na polu wczora,
Kiedy litewskie z?amano orszaki
I obst?piono zewsz?d Litawora,
Przypad?, odwag? stygn?c? zapali?,
Niemc?w wysieka?, Komtura obali?.
Tyle o czarnym rycerzu wiedziano.
Dzi? w tym?e p?aszczu, na tym?e rumaku;
Lecz po co przyby?? sk?d r?d? jakie miano?

St?jcie i patrzcie: uchyla szyszaku,
Uchyla twarzy; on! Litawor! ksi???!
Dziw nag?y zmys?y i mow? zabiera,
Na koniec rado?? skrzep?y g?os rozwi??e;
Op?akanego widz?c bohatera
Wrzasn? i klasn?, wrzask o gwiazdy bije:
„Litawor ?yje! Ksi???, pan nasz ?yje!”

Sta? i ku ziemi dzier?a? lice blade.
Ha?as grzmi jeszcze, powtarzany echem;
Z wolna wzni?s? czo?o, obejrza? gromad?,
Za okrzyk lekkim dzi?kuj?c u?miechem.
Nie by? to u?miech, co z serca pocz?ty
Rozja?ni lica i w oczach za?wieci;
Ale jakoby gwa?tem przyci?gni?ty
Usiad? na ustach i wkr?tce uleci;
Tyle dodaje smutnej twarzy wdzi?ku,
Ile kwiat w bladym nieboszczyka r?ku.

„Zapalcie zgliszcze!” - Pal?; ogie? bucha,
A ksi??? dalej: „Wiecie-li wy, czyje
Zw?oki na stosie gin??” - cicho?? g?ucha
„Niewiasta, cho? j? m?ska zbroja kryje,
Niewiasta z wdzi?k?w, a bohater z ducha;
Ja si? zem?ci?em, lecz ona nie ?yje!”
Rzek?, bie?y na stos, upada na zw?okach
Ginie w p?omieniach i dymu ob?okach.

EPILOG WYDAWCY

Czytelniku, je?eli? przepatrzy? cierpliwie
I nierad sn?? do ko?ca, czemu si? nie dziwie,
Bo w ?mudnym zapl?taniu gdy w?tku nie schwyta
Podra?niona ciekawo??, gniewa si? niesyta:
Za co ksi??? sam zosta?, a wyprawi? ?on??
Za co ?r?d boju przyni?s? niewczesn? obron??
Czy ksi??na w?asn? wol? zast?pi?a m??a?
Przecz Litawor na Niemce j?? si? do or??a?
Dostatnich odpowiedzi na pr??no by? bada?.
Wiedz?e, i? autor, co te historyje sk?ada?,
Ile widzia? lub s?ysza? (by? naonczas w mie?cie),
To pokr?tce spisawszy, zamilcza? o reszcie,
Nie mog?c prawdy zmaca? i na jaw wysadzi?,
A nie chc?c fa?szywemi domys?ami zdradzi?.
Gdy umar?, jam r?kopis wzi?? po nieboszczyku,
A s?dz?c, i? rad b?dziesz, mi?y czytelniku,
Kiedy z ukrycia wyjd? na publiczne oczy
I koniec si? jakkolwiek przyci?ty dotoczy,
Pyta?em Nowogrodzian, ludzi godnych wiary,
Ale ?aden nie wiedzia?, jeno Rymwid stary;
I ten, jak stary, pr?dko rozsta? si? z ?ywotem,
A p?ki ?y?, nikomu nie powiada? o tem.
(Sn?? w przysi?dze uwi?zan albo w obietnicy).
Szcz??ciem, by? drugi cz?owiek ?wiadom tajemnicy,
Giermek ksi??nej, podonczas we dworcu przytomny;
Ten jako cz?owiek prostak, mniej w j?zyku skromny,
Gada?, a jam spisowa?, widz?c, i? powie?ci
Wi??? si? do podanej od autora tre?ci.
Czyli ca?kiem prawdziwe, trudno da? por?k?,
A kto o fa?sz pom?wi, nie wyzw? na r?k?;
Bo tu nic zgo?a w?asn? nie nadstarczam g?ow?,
A com z giermka us?ysza?, oddam s?owo w s?owo.
Giermek za? tak powiada?: „Ksi??na sfrasowana
D?ugo b?aga?a m??a pad?szy na kolana,
A?eby na kark Litwie nie zwa? nieprzyjaci??;
Ale on tak si? w gniewie uporczywym zaci??,
I? jej pro?by z szyderczym s?uchaj?c obliczem,
„Nie i nie” odpowiada? i odprawi? z niczem.
S?dzi?a go przekona? ?acniej w innym czasie;
Rozkaza?a pos?a?c?w zatrzyma? w tarasie
Lub za mury wyprawi?. Wyprawi?em cicho;
Zb??dzili?my oboje, a st?d ca?e licho.
Bo Komtur, odpowiedzi? tward? zagniewany,
Miasto posi?k?w niesie ogie? i tarany.
Kiedym o tej nowinie uwiadomi? pani?,
Bieg?a znowu do m??a, ja z daleka za ni?.
Weszli?my; ciemno by?o w komnacie i g?ucho,
Ksi??? strudzony zasn?? na oboje ucho;
Stan??a podle ?o?a, lecz nie ?mia?a budzi?,
Czy nie chc?c darmo prosi?, czy sennego trudzi?.
Ale wrychle na obr?t rzuci?a si? nowy:
Bierze szabl?, ksi???ciu le??c? u g?owy,
Pancerz k?adzie, m??owski p?aszcz na piersiach zwiesza
I lekko drzwi przemkn?wszy na ganek pospiesza.
Mnie srogo zakazuje o niczym nie gada?.
Ko? ju? by? osiod?any; kiedy mia?a wsiada?,
Szabli nie obaczy?em przy jej lewym boku,
Zapomnia?a przypasa? lub zgubi?a w mroku.
Biegn?, szukam, powracam, a? zamkniono wrota;
Patrz? oknem, niestety! ju? za bram? rota.
Strach mi? ?cisn??, jakobym obrzucan zarzewiem,
My?l?, poc? si?, kr?c?, co mam pocz??, nie wiem.
Wida? blask i grzmot dzia?a rozlega si? w dali;
Zrozumia?em, ?e z Niemcy bitw? zagajali.
Wkr?tce Litawor, czyli dosy? maj?c spania,
Czy zbudzony ?oskotem, zerwa? si? z pos?ania,
Wo?a, klaszcze i wo?a; ja, dr??cy ze strachu,
Wsun??em si? na kl?czkach w ciemny zak?t gmachu;
Widzia?em, jako szuka? or??a i zbroje,
Ko?ata? we drzwi, skoczy? na ksi??ny pokoje,
Wr?ci?, wy?ama? rygle, wylecia? na ganek.
Ja do okna (a ju? si? zbiera?o na ranek);
Ksi??? spoziera wko?o i nastawia uszy,
I krzyczy, ale w zamku nie ma ?ywej duszy.
Potem na d?? jakoby nieprzytomny sobie
Skoczy?, gdzie sta?y jego rumaki przy ??obie;
Wyjecha? ku okopom, wstrzyma? si? u wa??w,
S?ucha?, sk?d zgie?k uderza, sk?d ogie? postrza??w,
A wypu?ciwszy wodze, lotem b?yskawicy
Przez dziedziniec, most, bram? p?dzi ku stolicy.
Ja w oknie patrz?, czekam niecierpliwie ko?ca.
Wszystko ucich?o, zgas?o ko?o wschodu s?o?ca.
Wraca Litawor, Rymwid; i Gra?yn? z ??ku
Wysadziwszy omdla?? d?wigali na r?ku.
Strach wspomnie?: k?dy st?pi?, krwawy strumie? pryska.
W pier? ci??ko zaraniona i skonania bliska,
Pad?a niema, to nogi ?ciskaj?c ksi???ce,
To za?amane k?niemu wyci?gaj?c r?ce:
„Przebacz, m??u m?j, pierwsza i ostatnia zdrada!”
Ksi??? p?acze, podnosi, zemdlona upada.
Skona?a. - Wsta? i odszed?, i r?kami oczy
Zakry?, i sta?. - Ja wszystko widzia?em z uboczy.
A gdy z Rymwidem j?li k?a?? na ?o?e cia?o,
Umkn??em. - Wiecie wszyscy, co si? dalej sta?o”.

Tyle on giermek gada? pod sekretem zrazu,
Lecz ze ?mierci? Rymwida min?? strach zakazu
(Bo Rymwid wzbroni? o tem przed ludem rozplata?).
Wie?? t?umiona pocz??a coraz szerzej lata?;
Dzi? ?adnego nie znajdziesz w Nowogr?dzkiej gminie,
Co by ci nie zanuci? piosnki o Gra?ynie.
Dudarze j? ?piewaj?, powtarzaj? dziewki,
I dot?d pole bitwy zw? polem Litewki.