Adamowicz B. Wiersze

Senno??
?pi? l?dy we mgle g?stej, kt?ra ?wiat spowi?a,
Pod g?st? mg??, co niebo zaci?gn??a w g?rze;
?pi? morza, niepoj?ta magnetyczna si?a
Uj??a oceany, ug?aska?a burze.

?pi? cicho na bezdro?ach statki rozproszone,
W niebiosach przewodnicze ?pi? nad nimi gwiazdy;
?pi? or?y, ?pi? podchmurn? opu?ciwszy stron?,
Umilkn?? nad ska?ami grzmot ich g?rnej jazdy...

?pi? kwiaty, po?r?d kwiat?w senne drzemi? ?mije...
I tylko na jeziorach p?acz? gdzie? ?ab?dzie...
A tu, przy chatach naszych, pies na ksi??yc wyje...
I przez sen g?upi kur obwieszcza, ?e...dzie? b?dzie...

Syzyfy
Nad g?ow? - mrok, odm?ty przed oczyma,
Za gromem grom, za nurtem nurt si? zrywa;
Ocean wre i pieni si? i wzdyma -
Przyp?ywa wci??, odp?ywa i przyp?ywa.

Olbrzymy w?d podnosz? zgi?te szyje,
Na l?d?w zr?b wtaczaj? g??b podziemn?;
I w?ciek?y ryk ich w stropy niebios bije, -
Gdzie nie ma gwiazd; i ciemno, ciemno, ciemno.

Wtaczaj? wa?, wtaczaj? na wybrze?a -
A? run? w d?? - w Hadesu noc okrutn?...
I zn?w ich szum o piersi ska? uderza, -
Gdzie nie ma serc...i smutno, smutno, smutno.

?wietokradztwo
Straci? j?...Lecz odnalaz?..Spod kamiennej stra?y
Wydar?, porwa? w obj?cia i uni?s? przemoc?,
Pchany ??dz? zbrodnicz?, co mu bi?a z twarzy,
Bieg? z ni? burzliwych niebios ukrywany noc?.

W g?uch? i pe?n? grozy zani?s?szy j? stron?,
Z troskliwo?ci? na senne opu?ci? pos?anie
I szepta? jej wyrazy mi?o?ci? szalone,
Chocia? by?a milcz?ca i nieczu?a na nie.

Z tkliwo?ci? ob??kanych z?owieszczo ?agodn?,
Patrzy? w twarz jej, rozgarnia? w?os nad czo?em z?oty,
Ca?owa? skro? jej blad?, lica, warg? ch?odn?,
Niepomny, ?e mu wzajem nie zwraca pieszczoty...

I z bole?ci? swej ??dzy tragicznie lubie?n?
Rzuca? jej si? na ?ono- przy b?yskawic ?ysku -
Szarpa? odzie? jej chuci? miotany bezbrze?n?,
I w dzikim nieprzytomnie tuli? j? u?cisku...

I ledwo, gdy ?wit w chmurach zab?ys? lodowaty -
Blady, jak blado?? twarzy zdj?tej przera?eniem -
I wion?? w twarz mu ostrym, przejmuj?cym tchnieniem,
I gasz?c chu? w nim, brzaskiem obieli? jej cia?o,

Bierne - zbrukane zbrodni? - obna?one z szaty,
Poszargane szale?stwem ?wi?tokradzkich gwa?t?w,
Gdy spostrzeg? sine wargi, powiek? sczernia??
I niem? nieruchomo?? jej ostyg?ych kszta?t?w:

Na jej przeb?ysk my?li - pod czaszk? wszeteczn?,
Na mgnienie - gdy ob??du spad?a ze? skorupa,
Na kr?tk? chwil? - zgroz? przera?e? wieczn? -
Poj??, ?e przez noc ca?? mia? w obj?ciach trupa

Uko?ysana
Powiew poranku po nocy marzenia
Coraz to t?skniej i pie?ci i ch?odzi,
Coraz to cudniej zdr?j szcz??cia si? spienia,
Coraz to s?odziej, i s?odziej, i s?odziej...

Coraz to rzewniej czar do snu j? k?oni,
Coraz to mgli?ciej jej oko si? mru?y...
Coraz to tkliwiej dr?y u?cisk jej d?oni,
Coraz to d?u?ej, i d?u?ej, i d?u?ej...

Coraz to bli?ej - jej g??wka zm?czona,
Coraz to ?mielej na pier? m? si? tuli,
Coraz to ufniej si? garnie w ramiona,
Coraz to czulej, i czulej, i czulej...

Coraz to rzewniej, i t?skniej, i senniej,
Coraz to wolniej serduszko jej dyszy...
Coraz pogodniej, spokojniej, promienniej,
Coraz to ciszej, i ciszej, i ciszej...

W??
W nocy, gdy ?wiat si? w mroku pogr??y bezw?adnie
I u?nie w zimnych brzegach to? zdr?twia?a morza:
Ja w tw? alkow? senn? cicho si? zakradn?
Podpe?zn? niewidzialny do twego ?o?a.
I tam, gdzie si? twa posta? w ?wietle lampki bieli,
Gdzie skro? twa tajnym znojem gor?czkowo pa?a,
Przyczo?gam si? do ciep?ej, ciep?em twej po?cieli
I do wezg?owia twego dziewiczego cia?a.
Pod r?bki twej bielizny szyj? gadu ?lisk?
W?lizgn? si? do nagiego, dysz?cego ?ona,
Jaszczurcz? piersi? przylgn? do? tak strasznie blisko -
Jak ?adna pier? do? nigdy nie by?a zbli?ona.
Potem w d?ugie obj?cia ujm? twe ramiona,
Kszta?tne nogi i biodra, kr?g?? pier? i szyj? -
Woko?o ciebie ca?ej ca?y si? obwij?! -
I nareszcie - ty ze snu ci??kiego zbudzona,
Ockniesz si? - i przej?ta rozpaczliwa trwog? -
Ujrzysz ponad swym czo?em g?ow? m? z?owrog?
I dwoje ?cz jaszczurczo utkwionych w twym oku,
Bezlito?nie p?on?cych po??dliwym ?arem...
Wzdrygniesz si?, zechcesz krzykn?? - lecz pod strasznym czarem
Tego bezlitosnego w??owego wzroku
Zamrze Ci g?os - i serce skrzepnie - i bezw?adnie
W rozpaczliwym poddaniu g?owa Ci opadnie
I z przymglon? powiek? - z obumar?ym cia?em -
Roztulisz dr??ce usta...
Wtedy - z dzikim sza?em -
Ja gwa?townie zakr?c? swych u?cisk?w zwoje,
W obj?ciu swym dusz?cym pier? tw? ?cisn? ?nie?n? -
I w s?odkie twoje usta z tkliwo?ci? lubie?n?,
?miertelnym tchn?ce jadem, ??d?o chciwie wpoj?.

Wstyd
Nad ?o?em Niewinno?ci wiotkiej i dziewiczej
ca?e ch?ry anio??w niewidzialnych wiej?,
One dysz? w u?miechu, w g?osu jej s?odyczy
I w spojrze? jej pogodzie ?wity z?rz ich dniej?.

Anio?y, Liliowo?ci? blad? idealne -
Wstyd?w duszy wio?nianych...one nad jej skroni?
I wko?o jej kibici kr??? niewidzialne,
I ?ona jej ?wietlanej p??-senno?ci broni?.

I ducha jej ko?ysz?...stroj? wdzi?ku czarem
I przed wzrokiem natr?tnych, co spojrzeniem plami,
Spuszczaj? rz?s zas?ony...i przed Grzechu ?arem
Czyst? posta? ?nie?nymi okry? chc? skrzyd?ami.

One Wieniec Mistyczny dla jej skroni plot?,
Wplataj? aureole w jasne jej warkocze -
Anio?y l?ni?ce Gwiazd? Niewinno?ci z?ot?...
Biedne, sm?tne anio?y, chocia? tak urocze!...

Bo ledwo mi?o?? w sercu zatli si? dziewiczym,
Po skrzyd?ach ich ?wietlanych dreszcze zgrozy bieg?:
I st?d ta trwoga dr??ca, jak przed czym? zbrodniczym -
Przy pierwszym ca?owaniu ust ukochanego.

Gdy on zbli?a si? ku niej - one czujn? rzesz?
Ju? lec?, by bezbronnej jak przed wrogiem broni?...
Gdy si?ga do jej r?bk?w - jak na alarm spiesz?
Wstydem z?oto-r??anym nago?? jej obs?oni?.

I pasuj? si? d?ugo...przeciw chuciom rw?cym
Walcz? z wrogiem w rozpaczy pe?ne dr?e? i ?kania
I nareszcie w tym krzyku - w tym rozdzieraj?cym
Krzyku jej bezbronno?ci - s?ycha? b?l konania...

Ju? pad?y podeptane...Ju? nad ?o?em ciemnym
Zagas?y cudne blaski...Tylko cisza g?ucha
Szemrze jeszcze ostatnim tchnieniem ich tajemnym -
T? ostatni? modlitw? ich nik?ego ducha.

O ?wicie - smutek wieje z oczu jej - ju? mglistych -
Jak dym od zgas?ej gwiazdy nad zamierzch?? toni?...
I nie ma ju?, o nie ma jej anio??w czystych
I wie?ca lilowego, z ta mistyczn? woni?!

Za kim?
Zdaje si?, ?e schodz? w jak?? otch?a? ciemn?,
G??biej, g??biej i g??biej - w czarny odm?t Mroku -
I id? w czyje? ?lady...Za kim? Kto przede mn??
Kto? ty? i z jakiej strony, mistrzu m?j, proroku?

Kto? Ty, co krwaw? Grozy ?wiecisz mi pochodni??...
Wirgili? co? Dantego wi?d? nad Piekie? le?e?
Pos?pny cie? Manfreda, co? tam szed? za zbrodni??
Lub ty, szcz??liwy obcy, sm?tny Baudelairze?

Kto?kolwiek jest - za Tob? w te kr?gi piekielne
Id? ??dny otch?ani - z wieczn? kl?sk? zbratan -
W Noc, w Rozpacz - w samo j?dro Chaosu ?miertelne -
- Kto?kolwiek jest, przede mn? - ods?o? twarz....
Ty? Szatan?!...

Prometeusz do s?pa:
Pami?tasz s?pie, zorze krwi? zalane,
Gdy? z chmur raz pierwszy na mnie spad?,
I pierwsz? w piersi mej rozdar?e? ran?

By serce gry??, co nie?miertelne wci??
Wci?? odrasta?o - wy?erane...
Dzi? g??biej szpon sw?j jowiszowy wdr??...

Dzi? s?abnie serce w wiekuistej ranie
I gdy - po przej?ciu nieodrodnych lat -
Odrasta? ca?kiem ju? przestanie:

To c?? ty, s?pie b?dziesz jad??!

Przesz?o?? demoniczna
Na pos?pnym urwisku niebotycznej ska?y
Kto? zawiesi? kolebk? nad otch?ani? ciemn?...
Ko?ysany wichrami, co z Za?wiatu wia?y,
?ni?em w mg?ach...Noc i trwoga czuwa?y nade mn?.

Po niebie - burzliwymi pos?pione k??by
Pasowa?y si? chmury, jak olbrzym z olbrzymem -
I grom wielki, krusz?cy ciemne wiek?w zr?by
Przelatuj?c mistycznym odurza? mnie dymem...

Ob??dne meteory, skier sycz?ce ?wistem -
Te gwiazdy r?k? Bog?w postr?cane gniewn? -
B?yska?y w m? kolebk? okiem p?omienistem...
Jak gdyby jak?? czu?y istno?? w niej pokrewn?...

Stronami - wulkanicznych wybuch?w ogromy
Dymi?ce swych pochodni roznieca?y zorze;
Ziemia dr?a?a; z g?r skalne toczy?y si? z?omy;
A w otch?ani rycz?ce kot?owa?o morze.

Dzikie s?py Kainowe, lec?ce z Gehenny,
Groz? skrzyde? swych skro? mi owiewaj?c zblad??,
K?pa?y ciemne pi?ra we krwi ?un p?omiennej...
I jedno uronione w m? kolebk? spad?o...

Pi?ty ?ywio?
W orgii ??dz rozpasanych i konowa? zbrodniczych,
W ?wi?cie dusznych oddech?w ?on kipi?cych znojem,
W krwawych t?tnach arteryj zmys??w tajemniczych
s?ysz? g?os, co jak burza grzmi nad sercem mojem.

Echem dzikiej pot?gi groz? przejmuj?cej,
Tajnych bytu otch?ani przenikaj?c ciemnie,
Rozlega si? z?owrogi i tryumfuj?cy
W t?tnach ?wiata - pode mn? - wko?o mnie - i we mnie.

G?os wo?a: "Ja krew jestem...?yciem ?wiata ca?em
Wstrz?sam...M?zg ci si? zm?ci, gdy m?j przyp?yw wzbierze,
Gdy jak gromem uderz? w twoje serce sza?em,
Ty, b?g my?li zuchwa?ej, stracisz my?l, jak zwierz?.

Pr??no, cz?owieku, wierzysz, ?e tw?j duch pokona
Pot?g? m? odwieczn?, ciemn?, ?ywio?ow? -
Jam wi?kszy, ni?li ogie?, ni?li to? szalona,
Ni? powietrze, co grom zbiera nad tw? g?ow?.

Jam Ogie? ziaren ?mierci, Powietrze zarazy,
Jam pe?en ziarna szale?stw i z?ych ??dz nasienia,
Co wschodz?c po sto razy i po tysi?c razy
B?dzie rzuca? na zbrodnie ca?e pokolenia.

W liczbie szale?stw (tych m?drcy, jako gwiazd nie zlicz?),
Wzniecam nienawi??, zemst?, gniew kipi?cy pian?
I mi?o??, zbrodnie najmniej ze zbrodni zbrodnicz?,
Lecz najbardziej z?owrog? i niepokonan?.

Przede mn? wiara w strachu cofa si? pierzchliwym,
Duch mroczy si?, wzrok m?ci, g?os sumienia ?cicha,
I nawet twoja niczym nie zwalczona pycha
Przed moich burz nami?tnym p?aszczy si? przyp?ywem.

Pr??no wyci?gasz d?onie do s?o?c idea?u,
I pr??no chcesz mnie zwalczy? swoimi anio?y,
G??b moja ci? uniesie, wrz?c? fal? sza?u,
Cho? unikniesz rozbicia przez inne ?ywio?y.

Pr??no rozum tw?j, cnota, wola nieugi?ta,
Pragn? uj?? mi? w karby...Pr??no wstyd surowy,
Jak ?w mocarz ocean, chce mnie zaku? w p?ta,
Ja pozrywam twe mosty, strz?sn? swe okowy.

?ywio? m?j wiecznie twymi b?dzie grzmie? kl?skami...
Cho?by? za niezliczone gniewny na? zniszczenia,
Chcia? mnie, jak Kserkres morze, poskramia? r?zgami...
Naiwny w?adco ?wiata! Kr?lu wszechstworzenia!"

Noc taka pi?kna!...
Noc taka pi?kna!... Z b??kit?w patrzy gwiazd plejada,
Fala gwarzy i b?yska ponad toni? ciemn?,
Las ?pi we mgle i przez sen cich? ba?? powiada...
Noc taka pi?kna!... Ach czemu? ty nie jeste? ze mn??...

Tam, w ogrodzie dwie lilie zakochane rosn?,
Wo? rozkoszna z kielich?w pochylonych p?ynie...
Tam, za rzek?, dwa g?osy nuc? pie?? mi?osn?,
T?skne echo po wodnej ?ciele si? r?wninie...

Pie?? zamilk?a... Cyt... S?ysz? plusk p?yn?cej ?odzi...
??d? przemkn??a i znik?a, w ??dce - ludzi dwoje...
Od szpaleru wo? lilij rzewna mi? dochodzi...
Milcz? brzegi, dr?? gwiazdy, l?ni? przejrzyste zdroje.

Fala b?yska i ga?nie... Lekki wietrzyk wzdycha,
Las si? budzi, szmer bie?y w jego g??b tajemn?...
Wietrzyk usta?, szum zamilk?... Noc tak jasna, cicha,
Noc tak b?oga... Ach czemu? ty nie jeste? ze mn??!...

Nurt wieczno?ci
K?dy zmierzasz? gdzie p?dzisz w burzliwym porywie
Pot?go niezg??biona, bezbo?ny przyp?ywie
?ywio?u tajemnego, co wzbiera nam w ?onie
I t?tni w pulsach serca?!...

O Falo spieniona,
Ciemna, ?lepa, nami?tna, wzbieraj?ca sza?em,
Ty huczysz, t?tnisz, kipisz i o nasze skronie
Uderzaj?c, zalewasz, m?c?c si?, nam ?ona -
M?zg - i serca - i oczy, i dymi?cym wa?em,
Nas - rozbitk?w do Ducha p?yn?cych krainy -
Porywasz - i ko?ysz?c, miotasz rozszala?a,
I dziko pchasz ku gromom, albo rwiesz w g??biny,
I rzucasz nas z?owrogo na kobiece cia?a,
Rani?c, jak o g?az ostry, o ich kszta?t omdla?y...
Wi?c chwytamy si? cia? tych - w krwawej Rozbi? Nocy,
I garniemy si? do nich - jak do nagiej ska?y,
ratunku nie znajdujem - i bez si?, w niemocy -
Opadamy z rozpacz?!...

A ty rwiesz bez ko?ca -
Rozlewasz si? kot?ujesz, kipisz i kipi?ca
Zn?w zewsz?d nas ogarniasz w rozhukanym p?dzie
I miotaj?c, w rozwarte niesiesz zn?w otch?anie,
I rozbijasz nareszcie o swych ska? kraw?dzie -
- O mi?o?ci! Rozpaczy! Szale?stwa Ob??dzie!
Nurcie Wiecznych Po??da?! Krwawy Oceanie!

Nastr?j
Za oknem wygl?da ?wiat
jak batystu szarego szmat,
w bia?e ?atki.
w bia?e gwiazdki -
?wiat nudnej dzieci?cej powiastki -
?wiat matki
szyj?cej nudne majteczki
i my?l?cej podczas zawiei
o swojej nudnej nadziei
i o tym, by na drzewko kupi? kolorowe ?wieczki.

Nie wiadomo dlaczego
Nie wiadomo dlaczego i na co i po co,
Z okiem b??dnie utkwionym w za?wiatowej dali,
Ducha wzbijam na skrzyd?ach, jak na chwiejnej szali,
I spadam w d??, wieczyst? przemo?ny noc?

W lesie gwiazd, tych, co zgas?y, i tych co migoc?,
Kopi? skarby, lub szperam na dnie morskiej fali.
Stera?em ?ycie w szrankach tych, co zwyci??ali,
I tych, co legli w bojach nie wiadomo o co.

W g?rskie schodz? w?wozy, zagl?dam w szczeliny
Ska?, przetrz?sam jaskinie, i b??dz? ja?owo,
I gubi? si?, i szukam jakiej? okruszyny

Tworzywa spod Twej kielni odprys?ej, Jehowo,
W dniu, gdy? stawia? firmament...- by w gwiazdy na nowo
D?wiga? gmach mego serca, co pada w ruiny!

Nago??
Wszystko co kocha, obs?on pragnie zdziera? szaty
I obna?a? nami?tne ukochane ?ona.
M?drcy z obs?on najskrytszych chc? obna?y? ?wiaty
I bezp?odna jest mi?o?? cnot? ujarzmiona.

O Pi?kno! zst?p ?yj?ce przed oblicze ludu
I rozs?o? si? jak Fryne szczerzej, ?mielej, pro?ciej;
Bez targ?w nierz?dnicy, bez tajnego brudu
Zepsucia, co w zamkni?tej gnie?dzi si? ?wi?to?ci.

Niech zadr?? nabo?nisie...Ale wzrok artysty,
Ani my?l przed nago?ci? si? nie cofnie wieszcza:
Z ognia krwi zdrowej bucha p?omie? duszy czysty -
I nie, jak ?ywe cia?o, cudu jej nie streszcza.

Poezjo! Le? nad ?nie?ne Idea?u g?ry...
Lecz niech ci nie przeszkadza ducha moc ?elazna
Kocha? nago?? Kobiety, ?ycia i Natury,
Bez ob?udy ?wi?toszka, bez cynizmu b?azna.

Miej odwag? to brata?, czego nikt nie brata
I s?uchaj jak grzmi b?lem szczere ?ycia t?tno,
I rzucaj si? na ?ono Wielkiej Prawdy ?wiata -
Mi?o?ci? j? pokonaj ?mia?? i nami?tn?!

O sta? si? dla wybranych t? si?? fataln?,
Co pcha tam, na co t?umy nie ?mi? spojrze? z bliska.
Le?, le? tam - i zwyci?ska szarp r?k? brutaln?
Zas?on?, gdzie jak s?o?ce, Wielka Nago?? b?yska.

Ku?nia
W otch?ani wieczystymi ko?uj?cej dymy -
Jest ku?nica Chaosu...Tam - na s?u?bie kornej,
W po?arach, niebosi?g?e pracuj? Olbrzymy -
Kuj? z bry?y kosmicznej jaki? byt potworny...

Mi?knie bry?a od ?aru wieczystych p?omieni,
Kszta?tuj?c si? pod gromem nieustannych m?ot?w
Ogniami t?cz mistycznych krwawi si? i mieni...
Rych?o - widz? Olbrzymy - b?dzie trud ich got?w.

Huczy piec, w mroku Wieczno?? ?un? siej?c jasn?,
Dr?? kowad?a, spod m?ot?w skry padaj? grzmi?ce,
Lec? w przestrze? bezmiar?w, ?wiec? si? i gasn?...
Jedna z tych skier - to nasze nieobj?te S?o?ce

My zwyci??ymy
My zwyci??ymy wbrew nocy z?owrogiej
W sprawie jedynej, ponad ?wiaty drogiej,
W wojnie nad wojny, bez walki i broni
My zwyci??ymy, nie oni, nie oni.

My zwyci??ymy, bo chcemy nie wojny,
Lecz czci i chwa?y i prawdy spokojnej
Miecz z?o?liwo?ci wyrwiemy im z d?oni,
By z czasem mogli zwyci??a? i oni.

A po zwyci?stwie oddamy im ca?e
Nasze zwyci?stwo na ich cze?? i chwa?? -
A chwa?a spadnie na ludy i ?wiaty
Ze ju? nie b?dzie dla Prawdy zatraty.

I b?d? ?wiaty dziwi?y si? potem.
Jak to si? sta?o, nic nie wiemy o tem.

Krew Abla do Jehowy:
Kain by? pyszny i srogie mia? serce,
Abel cnotliwy i godzien nagrody...
- I oto? przekl?? Kaina - morderc?:

Kain, przekl?ty, pobudowa? grody
Z ?elaza...s?ugi ma liczne i ?ony,
I mnogie syn?w ze? id? narody...

I kto by zg?adzi? Kaina - zostanie
Nie raz, lecz siedmiokro?, przez Tw?j gniew zg?adzony

- Oto? Ablowi b?ogos?awi?, Panie:
Trup Abla krucze rozszarpa?y szpony...

Krzyk sodomski
Rozkosz przeciw najwy?szym Prawom Przyrodzenia,
Omy?ki Tw?rczej R?ki skutek niepoj?ty,
Sodomskie ??dz zwichni?cia i zezwierz?cenia,
Tajnej Samozatraty grzechu czyn przekl?ty.

Chu? martwa, bezcelowa, co si? w starcach ?arzy -
Rozpusta ma?ych dzieci o czaszce kretyn?w:
Te kl?ski, o ludzko?ci, z twego ducha twarzy
Bij? pi?tnem jaskrawszym, ni? pi?tna Kain?w!

W sercu, mi?o?ci? jak?? nienawistn? chorem,
??dzy krwawych "rozpruwa?" dziki ?ar wybucha...
We wsp??ce z hijenami nad grob?w otworem
Szalej? Nekrofilie...Noc je tai g?ucha...

Sp?jrz w przesz?o??, widzisz rzesz?, t? rzesz? m?cze?sk?
Zgwa?con? ascetyzmu z?owieszcz? swawol?...
Ha?ba samobiczowa? syczy wszetecze?sko -
?wi?to?ci promieniej?c zwodn? aureol?...

W tych krwawych paroksyzmach, co ra?? jak gromy,
Jaka? rozpacz z?ej chuci miota si? z?owroga.
Z tysi?ca cia? skazanych tej Wiecznej Sodomy,
Tysi?cem tajnych gwa?t?w bije krzyk od Boga.

Z zbrodni tych P?omie? Zemsty jakiej? Wiecznej wzrasta...
I b?yska miecz krwawego, ognistego kszta?tu...
- Uchod?cie, Anio?owie, z skazanego Miasta,
Zanim lud si? dopu?ci na anio?ach gwa?tu!

KAIN

Wysz?a mi z boru w z?ocie warkoczy
z twarz? indyjskiej Bogarodzicy
w b??kitnych iskrach w srebrnej prze?roczy
nadksi??ycowej wiesczczka ?wi?tnicy...
Ach, rozkocha?y si? w niej moje t?skne oczy
ach, i zabrz?cza? mi ?a?cuch mej ciemnicy.

Jak wulkan krwawy w ?onie Arymana,
jak Samum, gdy si? wichrami rozuzda
tak we mnie otch?a? gwiazdami przetkana
lecia?a w pa?stwo s?oneczne Ormuzda.

Ach, rozkocha?y si? w niej moje t?skne oczy
ach, i zabrz?cza? mi ?a?cuch mej ciemnicy.
Nie wzbrania? mi jej smok, ?elazna wie?a,
zdradny labirynt ni kr?lewskie rami?
mi?o?? zwyci??y wszystko wszystko z?amie
ale nie mi?o?? druga do pasterza.

Wiec ?mier? przyzwa?em i ?mier? odt?d ?yje
i wszech?wiat ca?y grobowcem przywar?a
czuje md?y powiew
w oczeretach gnije
z t?sknoty u n?g mych umar?a.

Na pustej trzcinie rozpi??em jej w?os
nad ?ni?c? rzek? schyli?y si? drzewa
wiatr cicho p?acze ptak mogilny ?piewa
to los m?j los!...
g??biny tajne pru?
milczenia g?uche m?ci?
jako stracona l?d?
od brzegu si? odtr?ci?
mie? gwiazdy gwiazdy rzuci?
i tylko piosnk? nuci?
to los m?j los!...

Gdy nar?d szemra?...
Gdy nar?d szemra?, ?e w niedoli ?yje,
?akn?c Wolno?ci, i gdy go k?sa?y
Buntowniczo?ci p?omieniste ?mije,

Na kt?re srodze lud zaniem?g? ca?y:
W?wczas mu w??a upletli wodzowie
Z rzemienia, z sk?ry surowc?w, trwa?ej.

I wznie?li w g?rze ponad rzesz? szar?,
By wci?? nad sob? czuli go m??owie...
A kto na w??a tego spojrza? z wiar? -

Cudownie przez to wnet odzyskiwa? zdrowie...

G?ra Mitrydata
Lasy, g?ry, jeziora pal? si?, ?wiat pali,
Ostatniemu z ?yj?cych sp?on?? dach nad g?ow?.
- O Agni, o prawieczne Fatum, o Jehowo,
Uciszcie sza? zag?ady, wy, co?cie stwarzali!...

Ca?e niebo w chaosie pa?a, grzmi i dymi,
A ziemia blu?d?e law?, niby wrz?d olbrzymi,
Niby rana, ziej?ce wzd?te ?ono ?wiata

Drga i p?ka...I oto, rzek?by?, krwi? bluzn??o
A? w gwiazdy!...
Ty gotowy pos?g-arcydzie?o
Z piekielnych wn?trz wyrzuci? Wulkan Mitrydata!

Dwa jakie? kwiaty...
Dwa jakie? kwiaty na nieznanej ??ce
Zn?ci?y razem w jedno nas ustronie...

Dwie jakie? gwiazdy, ku sobie ci???ce,
Na jedno ciche nas zwiod?y b?onie...

Dwie jakie? piosnki, zb??kane w tumanie
Na jednej harfie gdzie? za?ka?y z?otej...

Dwie zorze budzi? przysz?y nas w zaranie -
Rozl?nione w jeden sm?tny dzie? t?sknoty...

Dwa s?o?ca zasz?y ponad ciemn? drog?,
Gasn?cym szcz??cia krwawi?c si? obrazem.

Dwa meteory b?ys?y nam z?owrogo -
I w jedn? otch?a? nas unios?y razem!...

Krajobraz
Niech mistrz wymaluje dla mej ukochanej
Krajobraz fantastyczny i zaczarowany...

Niech tam b?d? niebiosa jasne i b??kitne,
Jak jej oczy...doliny, ??ki aksamitne...

I ?wiec?ca si? dr??ki ?r?d ustroni mglistych,
Z?ote wzg?rza...Gaj, pe?en piosenek jej srebrzystych...

I niech b?d? dnia blaski, jak jej wzrok pal?ce,
Krople rosy jak ?zy jej...t?cze w ?zach b?yszcz?ce...

Lecz niech b?d? groty, g?uche i tajemne,
Jak tajniki jej duszy...i przepa?ci ciemne...

I niech do chmur si? ska?a skroni? pnie lodow?,
Niedost?pna, jak pier? jej...I o ska?? ow?

Niech si? rozbija morze, wrz?ce, niezg?ebione,
jako mi?o?? ma - wielkie - ciemne - i szalone!

Kl?ska
Na jeziorze zata?czy niedob?ysk miesi?ca,
P?? wiatru w las uderzy, drugie p?? w dolin?!
A ten, co nie chcia? zemdle? od marze? gor?ca,
Wst?pi nagle p??-dusz? w tych marze? krain?.

On tu kr?lem z wyboru! Czemu? tak niepewny?
Czy rdza ber?o mu zjad?a? Wszak tu jego trony!
Zapragnie a na puszczy, piaskami strawionej,
Try?nie ruczaj gwiazd ?owca g??binami ?piewny!

Skinie a ?ar upoje?, mocniejszych od wina,
Rozp?onie w srebrze ko?ci i w krwi jego z?ocie!
Szepnie a najpi?kniejsza z umar?ych dziewczyna
Zbudzi si?, by go w tajnej ko?ysa? pieszczocie...

Rozka?e a wzniesiony nad pado?y senne
Taniec widm samowzlotnych serdeczny i hardy
Zdepcze stop? zuchwa?? wra?e, bezimienne,
Wzajem siebie w ciemno?ciach licz?ce miliardy!...

Lecz on nawet w marzeniu marzenia si? wstydzi,
I dumny, ?e zaniedba? swych bogactw ogromy,
Cho? go z dala ol?niewa ich po?ysk widomy,
Udaje, ?e po?ysk?w takich niedowidzi...

Jego bujne ogrody, szumi?ce mu chwa??,
Zbyt dawno zapuszczone, a nie do?? zakl?te,
Trac?c alej zawi?o?? i szum?w pon?t?,
Zapadaj? si? w bagna, od westchnie? nabrzmia?e!

Do?? mu tylko rozkaza?, zapragn?? lub skin??,
By je zbawi?! Lecz drwi?cy, zimniejszy od g?azu,
Cho? rozumie, jak ci??ko rozszumia?ym gin??,
Milcz?c, patrzy na kl?sk?! Nie daje rozkazu!...

Ba?wany
S? na morzu ba?wany, kiedy burza dzika
Na nim wichrzy...Lecz z cisz? - t?um ba?wan?w znika,
I woda si? wygl?da, a okr?t pomyka,

Spokojnie p?ynie, ?agle rozwin?wszy bia?e...
S? na l?dzie ba?wany: ich widma wspania?e
Unosz? si? nad ?wiatem przez stulecia ca?e...

A ?wiat korny na kl?czkach li?e ich podno?e...
I zar?wno w czas burzy, jak o cichej porze
Zm?caj? te ba?wany ca?e ludu morze...