Brzechwa J. LIRYKA MEGO ?YCIA

TAKTOWNE UMIERANIE

Umiera? trzeba z taktem. A wi?c, dajmy na to,
Nie wtedy, kiedy w?a?nie zaczyna si? lato!

Pomy?lcie: ka?dy cz?owiek o wakacjach marzy
W g?rach czy na Mazurach, na s?onecznej pla?y

I nagle ja umieram. Jest m?j pogrzeb. Jak tu
Nie nazwa? takiej ?mierci wprost szczytem nietaktu?

Umiera? trzeba z taktem. Ci, co innych ceni?,
Nie sprawiaj? pogrzeb?w zbyt p??n? jesieni?.

Ja nie chcia?bym, na przyk?ad, by ludzie zmokni?ci
Kl?li i uw?aczali mnie lub mej pami?ci,

By katar czy te? gryp? ?ci?gali na siebie
Dlatego, ?e bawili na moim pogrzebie.

Umiera? trzeba z taktem. Wymaga oblicze?
Taka ?mier?, ?eby pogrzeb nie przypad? na stycze?.

Lub, powiedzmy, na luty, gdy mrozy siarczyste
Mog? ca?kiem zniech?ci? ?a?obn? asyst?.

Ja nie chcia?bym, by ludzie, kt?rych ?mier? ma wzruszy,
Mieli z tego powodu poodmra?a? uszy.

Wiosna to co innego! Nie ma lepszej pory,
Aby umar? taktownie cz?owiek ci??ko chory.

Na cmentarzu weso?o zieleni? si? drzewa,
?a?oba na wiosennym wietrze si? rozwiewa,

I ?mier? zda si? b?ahostk?, gdy wiosna upaja...
Postaram si? poci?gn?? do po?owy maja.

NIEBO I PIEK?O

Dusza moja zatroskana do mnie rzek?a:
"Obieca?e? mi po?miertnie cisz? nieba,
A ja czuj?, ?e dostan? si? do piek?a,
Cho? mi w?a?nie odpoczynku tak potrzeba.

??dz? uciech zaszkodzi?e? mnie i sobie,
Ostatecznie - cia?o jeden w ?yciu cel ma,
Ale ono si? rozsypie w ciemnym grobie,
A ja przetrwam, bo ja jestem nie?miertelna.

?mier? si? zbli?a, tylko patrze?, jak tu stanie,
Pomy?l, zr?b co?, zamiast g?upstwa ple?? w malignie,
Zanim umrzesz - na wieczyste po?egnanie
Powiedz s?owo, bo m?j los si? wnet rozstrzygnie."

Rzek?a za mnie ?mier? uspo?eczniona:
"Jest decyzja ministerstwa, pr??ne s?owa,
Z Polski droga jest do piek?a wyznaczona,
Nie do nieba, bo to strefa dolarowa."

PODSUMOWANIE

Mia?em stosy, mia?em pe?ne worki
Rym?w m?skich, ?e?skich i nijakich;
Rozsypa?y mi si? jak paciorki,
Rozlecia?y si? jak le?ne ptaki.
Mia?em rytmy pos?uszne mej d?oni,
Mia?em lotne, weso?e pomys?y -
Pogubi?em je i nic ju? po nich.
Jak deszczowy krople si? rozprys?y.
Mia?em lata m?ode i beztroskie,
Prawd? m?wi?c - wszystkie by?y m?ode;
Dzi?, jak lalki powleczone woskiem,
Imituj? dawn? sw? urod?.
Mia?em w ?yciu dziewcz?t niezbyt du?o,
Ale c?? to by?y za dziewcz?ta!
Ju? si? takie nigdy nie powt?rz?,
Ju? ich nie ma. A ja je pami?tam.
Nie spostrzeg?em, jak si? postarza?em,
Nie te si?y ju? i rzutko?? nie ta,
Wkr?tce ?ycie we?mie rozbrat z cia?em,
Ale w g?owie - wci?? raj Mahometa.

BEZPOTOMNO??

Jestem sam za?o?ycielem mego rodu
I na mnie ten r?d wyga?nie;
Nie dba?em o m?skiego potomka za m?odu,
A mo?e syn mi przyda?by si? w?a?nie?

Kto bowiem przejmie glori? mojego nazwiska?
Kto pu?ci honoraria za pisma zebrane?
Gdy tak o tym pomy?l?, serce mi si? ?ciska,
?e bez potomka zostan?.

Ale zaraz my?l inna staro?? mi umila,
?e mie? syna nie zawsze jednak si? op?aci,
Bo a nu? bym przypadkiem sp?odzi? imbecyla,
Grafomana lub syjamskich braci?

I zreszt? sk?d mam pewno??, na co syn by wyr?s??
Nie modli?by si? przecie? i nie ?piewa? kol?d,
Lecz m?g?by ze? by? pijak, podrywacz i szmirus
Albo zwyk?y chuligan typu "Made in Poland".

M?wi? tak, bo znam ?ycie. Jab?ko od jab?oni
Pada dzisiaj daleko, wi?c ju? si? nie ?udz?.
Sam potrafi? roztrwoni? to, co syn by strwoni?.
Wol? mie? raczej wnuczki. Oczywi?cie - cudze.

SP??NIONE REFLEKSJE

Ka?dy wiek, jak to m?wi?, ma swe przyjemno?ci.
A wi?c zdrowych wyrostk?w n?ci pi?a no?na,
Dojrzalszych absorbuj? rozkosze mi?o?ci,
Z czasem za? i nauce po?wi?ci? si? mo?na.

Ka?dy wiek, jak to m?wi?, ma swe przywileje.
Prawda to jest banalna i slogan utarty;
Tote? ja, prosz? pa?stwa, odk?d si? starzej?,
Mam ca?kiem now? pasj?, mianowicie - karty.

Lecz - do licha! - dlaczego tak p??no zm?drza?em?
Co dotychczas robi?em? Du?o g?upstw, niestety!
Goni?em przez p?? wieku za czczym idea?em,
Wabi?y mnie podr??e, wiersze i kobiety...

Karty! Kto je wynalaz?, ten jest dla mnie geniusz!
Nie jaki? Archimedes, Newton czy Marconi,
Od kart si? nie uwolnisz, gdy ci wesz?y w rdze? ju?,
Za nimi odt?d stale wyobra?nia goni.

Teraz, gdym si? zestarza?, umys? mam otwarty,
Przejrza?em, zrozumia?em i wiem ju? niezbicie,
?e przez to, i? tak p??no zacz??em gra? w karty,
Bezpowrotnie i g?upio zmarnowa?em ?ycie.

POGODA DUCHA

Powiedzcie mi, jaki? ma sens to?
Zaledwie jesienny wiatr powia?,
A trup ju? ?ciele si? g?sto
W szpitalach resortu zdrowia.
Jedni widz? w tym dopust bo?y,
Inni - wy??w i ni??w skutki,
Rozsypuj? si? ci??ko chorzy,
A ja jestem wesolutki.

Coraz to kogo? z zawa?em
Do windy d?wigaj? nosze,
Ja w?a?nie te? zawa? mia?em
I te? umieram. O - prosz?!
Lekarze, siostry, salowe
Wylewaj? ?zy na wyprz?dki.
S?abnie puls, brak mi tchu, trac? mow?...
Ale jestem wesolutki.

Nie pomog?a ju? strofantyna,
Mam ciemno?? doko?a siebie,
Za?wiatowy czas si? zaczyna,
Do zobaczenia wi?c - na pogrzebie.
Zebra?o si? ludzi niema?o,
Spad?y na trumn? twarde grudki,
W ziemi le?y moje martwe cia?o,
A ja jestem wesolutki.

FAUST

Od p?? roku ju? st?pam zwinnie po kraw?dzi.
Jaki wyb?r w tym stanie dyktuje rzetelno???
Tu staro?? schorowana, co cherla i zrz?dzi,
Tam ulga wiekuista, raj i nie?miertelno??.

Tak, prawda. Ale tutaj s? jeszcze wspomnienia,
Kt?re w ludzkim umy?le ??obi? swe odbicia.
Co utkwi?o w pami?ci, to si? ju? nie zmienia,
Lecz trwa, by sta? si? nowym powt?rzeniem ?ycia.

Jam ?ycie moje wypi? do dna jednym haustem,
Tote? na stare lata dusza mi os?ab?a;
Zaprzeda?bym j? diab?u, by?bym drugim Faustem...
Lecz czy w naszym ustroju mo?na znale?? diab?a?

ANIO?

Za ?ycia by?em anio?em;
Anio? orze - kto inny zbiera.
Aureol? mia?em nad czo?em
Z puli premiera.

Mimo anielskiej dobroci
Nieraz ?wierzbi?y mnie ko?ci,
Bo aureola si? z?oci -
Ka?dy zazdro?ci.

A zreszt? ludzie doko?a
Okropnie s? podejrzliwi,
Gdy kt?ry spotka anio?a,
Tylko si? dziwi.

Koledzy ?miali si? ze mnie,
?e skrzyd?a sobie przypi??em;
Nikt nie wie, jak nieprzyjemnie
By? dzi? anio?em.

A? wreszcie pewnej jesieni
Duch w?t?e opu?ci? cia?o.
Lekarze byli zdziwieni
Tym, co si? sta?o.

A ja? Znalaz?em si? w ziemi,
By si? przekwalifikowa?.
"Nie b?dzie - my?la?em - ?le mi,
Losie m?j, prowad?!"

Drog? przenika? i osmoz,
Nie znanych dot?d nauce,
Dosta?em si? w antykosmos
I ju? nie wr?c?.

Tu wreszcie znajd? odmian?,
Tu b?d? duchem-golasem,
Kim innym teraz si? stan?,
Tak!... A tymczasem...

Powita? mnie siwy jegomo??
I rzek?: "Z marksizmu to wzi??em:
'Niebyt okre?la ?wiadomo??.'
B?dziesz anio?em!"

OSTATNIA M?ODO??

Czas ju? zacz?? umiera? z humorem. Niepotrzebnie tak na mnie patrzycie,
?wiat. moi mili, nie ko?czy si? przecie? na jednym cz?owieku,
Dla niego - owszem, na pewno. Lecz ka?de dzisiejsze ?ycie
Urwa? si? musi jak moje przed ko?cem jednego wieku.

Za sto lat nikt ju? nie przetrwa spo?r?d trzech ludzkich miliard?w,
Kt?re dzi? my?l? i cierpi?. A tych za?, co umieraj?,
Zast?pi? inni. I oni te? wpadn? w sid?a hazardu,
By rozstrzygn?? pytanie, czy wpierw by?a kura, czy jajo.

Mnie ju? nic a nic nie obchodzi. Ja ju? jestem poza tym;
Sko?czy?y si? wszelkie problemy, w?tpliwo?ci i troski;
Przez niedomkni?t? powiek? dostrzegam nico?? nad ?wiatem,
A w g?owie mam dawne mi?ostki i podobne b?ahostki.

Zasuni?to w oknach kotary, zatrzymano zegary
I duch m?j powirowa? w stron? wiruj?cych stolik?w:
O, teraz ju? nikt z was nie powie o mnie, ?e jestem stary -
Ja teraz jestem najm?odszy. Najm?odszy w?r?d nieboszczyk?w.

SEN WIECZNY

Pojednany z chorob? czekam na sen wieczny,
Ale przecie? od dawna bezsenno?? mnie trapi,
?aden ?rodek nasenny nie jest do?? skuteczny,
Czy? nie ma na tym ?wiecie m?drzejszej terapii?

"Jest - szepn?? mi do ucha lekarz zaufany -
Lecz nie mo?e ci pom?c ?aden lek apteczny.
Ja znam spos?b, pos?uchaj: licz w my?lach barany,
Nim dojdziesz do tysi?ca - zapadniesz w sen wieczny."

Mrugn??em prawym okiem porozumiewawczo,
On pom?g? mi si? na bok obr?ci? do ?ciany,
A ja ju? w czyn wprowadzam jego rad? zbawcz?:
W my?lach licz? barany, wci?? licz? barany.

Wychodz? pojedynczo z w?skiej szpary w ?cianie,
Siedem, dziesi??, dwadzie?cia, czterdzie?ci, sze??dziesi?t,
Sto! Brak ju? dziewi?ciuset, ?ebym w ?wie?ym stanie
Dosta? si? do anio?k?w czy cho?by do biesi?t.

Wtem - po sto dziewi?tnastym, w ?cianie przed otworem
Zamiast sto dwudziestego, jak rachunki ka??,
Ujrza?em nie barana, ale Sophi? Loren!
Sen wieczny diabli wzi?li. I wierz tu lekarzom.

LIRYCZNY U?MIECH

Kochana, je?li mo?esz zdzier?y?, prosz? - zdzier?,
Bo chcia?bym, zanim drzemk? wiekuist? utn?,
Napisa? ci liryczny po?egnalny wiersz,
A liryki s? zawsze odrobin? smutne.

Wola?bym ci? roz?mieszy?, ale nie mam czym,
Cho? u?miech na twej twarzy jest rzecz? najmilsz?;
Wida? odbieg? mnie p?ochy i weso?y rym,
Struny beztroskiej lutni pozrywane milcz?.

Zreszt? liryk? moj? nie od dzisiaj znasz -
By?a ona przed laty zanadto laurowa,
Dzisiaj spu?ci?em z tonu, chc? zachowa? twarz,
A gdy si? ko?cz? ?arty, p?yn? prostsze s?owa.

Prostym s?owom z kolei towarzyszy ?art
I lepiej go lirycznym nie obarcza? smutkiem,
Nam godzi si? zachowa? pogod? i hart -
Ka?de ?ycie si? ko?czy, ?ycie takie kr?tkie...

Widzisz, sam sobie przecz?. I ty sobie przecz,
Gdy serce moje nagle o p??nocy u?nie;
Pomy?l: "To taka zwyk?a, naturalna rzecz."
I liryka si? zmieni w obop?lny u?miech.

W DOBIE CHOROBY

Gdy szukam w lustrach niebios odbicia,
S?o?ce powraca...
Dwie s? rado?ci mojego ?ycia:
Mi?o?? i praca.

Ty? moje usta poi?a miodem,
Duszo pachn?ca!
Ciebie kocha?em, w twym ciele m?odym
Szuka?em s?o?ca.

Pie?ni? mi?osn? jak poca?unkiem
?ycie zawiesz?:
Mi?o?? mi by?a straw? i trunkiem -
Mi?o?? i wiersze.

S?owa te pisz? na po?egnanie
W dobie choroby:
Je?li z mych wierszy cho? co? zostanie -
Nie no? ?a?oby.

DO MATEK
KT?RE SWYM DZIECIOM CZYTAJ? MOJE WIERSZE

Powiedzia? kto?, ?em zmy?lny strateg,
Bo gdy dla dzieci pisz? wiersze,
W?a?ciwie pisz? je dla matek.
Te z?o?liwo?ci nie s? pierwsze;
Niech szydzi ten, kto lubi szydzi?,
A zreszt?... czego mam si? wstydzi??

Wyznaj?, nieraz ?al mi szczerze
Mateczki, mamy czy mamusi,
Kt?ra do r?k m? ksi??k? bierze
I swemu dziecku czyta? musi.
?al mi, ?e drogi czas jej kradn?
I ?e si? m?cz? oczka ?adne...

Wyznaj?, my?l? nieraz czule,
Jak wygl?daj? te mateczki,
Mamusie, mamy i matule,
Kiedy czytaj? me ksi??eczki?
I o czym ka?da skrycie marzy?
I czy ma mi?y wyraz twarzy?

Czy spo?r?d mam ?piesz?cych z biura
Lub z pracy, ju? zm?czonych troch?,
U?miechnie si? niekiedy kt?ra,
Gdy wspomni moje wiersze p?oche?
Czy si? u?miechnie i, by? mo?e,
Pomy?li czasem o autorze?

Wiadomo przecie? od stuleci,
?e taki rzeczy jest porz?dek:
Do matek trafia si? przez dzieci
Tak jak do m??czyzn - przez ?o??dek.
Czy to uw?aszcza matkom mi?ym?
No c??, przyznaj? si?. Zgrzeszy?em.

Lubi? twarzyczki wasze m?ode
I cz?sto sobie wyobra?am
Wasz wdzi?k i powab, i urod?,
I mimo woli si? rozmarzam.
A gdy marzenie mnie ko?ysze,
Wtedy dla dzieci wiersze pisz?.

PA?DZIERNIK

Nad ranem jeszcze biela? szron,
A oto ju? si? dzie? p?omieni.
I stoi m?j r?wie?nik - klon
W poz?ocie s?o?ca i jesieni.

Jastrz?bie, wypatruj?c cel,
Jak dwa przecinki tkwi? w bezkresie.
I resztk? si? weso?y chmiel
Po drzewach do nich w g?r? pnie si?.

Ob?oki wolno sun? wp?aw
Jak rozsypane pi?rka g?sie,
A w dole, popatrz - usn?? staw
I znieruchomia? ca?y w rz?sie.

Nad poln? drog? nagi grab
Wyci?ga s?ki uroczy?cie
I d?wi?czy ?miech rumianych bab
Odmiataj?cych suche li?cie.

Zaczepny szczeniak w g?szczu traw
Z indykiem ?mieszn? walk? stacza,
A wierzba zapatrzona w staw
Nie widzi tego - i rozpacza.

Przelatuj?ce stado wron
Rzuca na traw? smugi cieni,
I stoi m?j r?wie?nik klon
W poz?ocie s?o?ca i jesieni.

Sklepion? d?oni? skupiasz cie?
Nad zapatrzonym w g?r? wzrokiem,
Ale ju? wkr?tce zga?nie dzie?
W niebie na poz?r tak wysokim.

Z moczar?w, z okolicznych ??k
O zmierzchu wczesny ch??d przenika,
I szybko spada s?o?ca kr?g
W pobliskie mroki pa?dziernika.

Dnia jutrzejszego m?dry sens
Wype?nia noc jak szept mi?osny
I w twoich oczach, w cieniu rz?s
Czytam zapowied? nowej wiosny.

(Obory, 1953)

LISTOPAD

Z?ote, ???te i czerwone
Opadaj? li?cie z drzew,
Zwi?d?e li?cie w obc? stron?
Pozanosi? wiatru wiew.

Nasza chata niebogata,
Wiatr przewiewa j? na wskro?,
I przelata i ko?ata,
Jakby do drzwi puka? kto?.

W mokrych cieniach listopada
Mo?e kto? zab??ka? si??
Nie, to tylko pies ujada.
Pomy?l tak?e i o psie.

Strach na wr?ble wiatru s?ucha,
Sam si? boi biedny strach,
Dmucha plucha-zawierucha,
Ca?e szyby stoj? w ?zach.

Jaki? w?t?y w?z na szosie
Ugrz?z? w b?ocie a? po o?,
Skrzypi?, j?cz? w deszczu osie,
Jakby w?a?nie p?aka? kto?.

Mg?y na polach, ciemno?? w lesie,
Drga jesieni smutny ton,
Przyjdzie wiecz?r i przyniesie
Sny i mg?y, i stada wron.

Wyj?? si? nie chce spod ko?ucha,
Blady promyk ?wiat?a zgas?,
Dmucha plucha-zawierucha,
Zimno, ciemno, spa? ju? czas.

NIEOSTRO?NO??

Prowadzi?a mnie za r?k? muza pogodna,
Chwile szcz??cia wypija?em jak wino - do dna,
Dni m?odo?ci nie liczy?em, lat nie mierzy?em,
Czas miniony kwitowa?em wspomnieniem mi?ym.
Nie wiedzia?em nawet, jak ma staro?? na imi?,
K?ad?em s?owo obok s?owa i rym przy rymie,
Rymy w g?owie si? roi?y jak srebrne g?osy.
Srebrny py? si? osypywa? na moje w?osy...
I tak w?a?nie przekroczy?em granic? wieku!
- Trzeba by?o uwa?a?, g?upi cz?owieku!

LATO

Nie mia?em z kalendarzem zbyt dobrej komitywy,
M?odo?? mojego ?ycia przypad?a na wiek siwy.

Gdy id? przez ulice - dusza pogania cia?o;
Pi??dziesi?t lat prze?y?em i ci?gle mi za ma?o!

Poeci pisz? s?owa, kt?rych nikt nie rozumie,
A ?ycie takie proste - w s?o?cu i li?ci szumie...

Wiem o kwiatach to tylko, co mi powie ich zapach,
Lecz wiedzy tej nie znajd? w ksi??kach ani na mapach.

Lato, cho? nawet siwe, niechby najd?u?ej trwa?o -
Pi??dziesi?t lat prze?y?em i ci?gle mi za ma?o.

I chcia?oby si? znowu za miastem zrywa? chabry,
U?miecha? si? do dziewcz?t powracaj?cych z fabryk,

Patrze? z mostu na Wis?? mieni?c? si? tak z?udnie,
Ta?czy? na Mariensztacie w niedzielne popo?udnie,

A potem z konduktork? z "czternastki" i?? na lody
I udawa? m?odego - cho? ju? si? nie jest m?odym.

(1950)

LUDZIE

Jeste?my zegarmistrzami ?wiata.

Majstrujemy k??ka,
spr??yny,
puszczamy je w ruch,
mno?ymy mechanizmy -
tik-tak, tik-tak, tik-tak,
nakr?camy zegary,
ale nie rozumiemy czasu.

Znamy obroty k??,
znamy obroty maszyn,
znamy obroty cia? niebieskich,
ale nie poznali?my jeszcze siebie.

Jeste?my zegarmistrzami ?wiata,
kt?rym kr??enie krwi
pozwala ?y?
i umiera?
?mierci? muchy.

R?WNOLEG?E LINIE

Kocham ci?
z l?ku przed samotno?ci?.

Patrz? w twoje oczy,
dotykam twoich r?k,
ws?uchuj? si? w tw?j oddech.

Jeste?my razem,
ale my?limy o niebieskich migda?ach.
Ka?de z nas
my?li o w?asnych niebieskich migda?ach.

Wymijamy si? w drzwiach
jak dwie r?wnoleg?e linie,
kt?re przetn? si? w niesko?czono?ci.
?yjemy obok siebie
na dw?ch odr?bnych orbitach.

Siadamy razem do sto?u,
jemy zup?,
ale my?limy o niebieskich migda?ach.
Ka?de z nas
my?li o w?asnych niebieskich migda?ach.

Patrz? w twoje oczy,
lecz ich nie widz?.
Dotykam twoich r?k,
lecz ich nie czuj?.

Zdaje mi si?, ?e my?l?,
zdaje mi si?, ?e fruwam,
ale jestem jak mikrob
zasklepiony w swojej
ma?ej
kropelce wody.

Tw?j ?wiat
zamkni?ty jest w innej
ma?ej kropelce wody.

Kr??ymy obok siebie -
drobnoustroje
wielkiego,
niezrozumia?ego
wszech?wiata.

Kocham ci?
z l?ku przed samotno?ci?.
Jeste? mi niezb?dna,
jeste? mi potrzebna,
aby? od czasu do czasu
wymawia?a
bezmy?lnie
moje imi?.

SPOTKANIE NAZAJUTRZ

Ujrza?em j? w wieczornym zam?cie,
w zawierusze weso?ej zabawy,
w?r?d wielu obna?onych ramion,
w?r?d wielu twarzy, r?k i krawat?w.

Przecisn??em si? do niej i zawo?a?em:
- Wypijmy za nasze marzenia!

W butelkach snu?a si? z?ocista mg?a,
pe?ne mg?y by?y kieliszki,
mg?a sp?ywa?a po oczach.

Pochyli?em si? do jej ucha i szepn??em:
- As kier!
Trzyma?em j? za r?k?, ?eby nie odlecia?a.
Ten nocy by?a mg?? i ptakiem.

Godziny tr?caj?c si? kieliszkami
brz?cza?y a? do ?witu.
Ptak odlecia?,
na oczach zosta?a mg?a.

Nazajutrz przysz?a na um?wion? schadzk?.
Przygl?da?em si? jej z daleka,
my?la?em:
- ona to czy nie ona?
Nie wiem, nie wiem...
Twarz jej wymkn??a si? mojej pami?ci.
Sta?em w oddali
i my?la?em z bij?cym sercem:
- Nie wiem, nie wiem...
Jak mo?na by?o zapomnie??
Posz?a ulic? i znikn??a mi z oczu.

A ja kocham wci?? t?, kt?rej nie pami?tam.
Kocham dalek?, zapomnian? mg??.

ZAMIE?

Wszystko dzieje si? za spraw? wichru...

Sufit, ?ciany, pod?oga
s? jak pude?ko wy?o?one wat?,
w kt?rym chroni? moje trzy klejnoty -
milczenie, cisz? i sen.

Za oknem wysoka ciemno??
a? do niesko?czono?ci,
a? do utraty tchu -
zamie?.

?nieg po kolana,
?nieg po oczy,
?nieg po kres nadzei i domys?u.

Zaspy nas rozdzieli?y,
zaspy stan??y pomi?dzy nami.
Na pr??no ci? wypatruj?,
daremnie czekam twojego powrotu.
Zaspy ?nie?ne majacz? na drogach,
wszystko dzieje si? za spraw? wichru...

W parku pod drzewem
le?y zlodowacia?y trup -
wr?bel zamordowany!
Wszystko dzieje si? za spraw? wichru...

Z ty?u, za plecami
luzuje ogie? w piecu -
trzepoce.
Z g??bin mroku
o szyby, w szyby, szyby
smaga ?nieg -
trzepoce.
Ciep?o i ch??d przemawiaj?
takim samym g?osem.
Wszystko dzieje si? za spraw? wichru...

Nie ma ciszy, nie ma snu...
Jest tylko milczenie.

Wszystko dzieje si? za spraw? wichru.

S?OWA CZTEROKROTNE

W prowincjonalnym ma?ym mie?cie
Tak niepozornie mija ?ycie,
I wszystkie dni s? takie proste,
Jak bywa prosta pie?? lub mi?o??.

A czy ty wiesz, co znaczy mi?o???
To znaczy s?owa twoje proste
Rozpami?tywa? w ma?ym mie?cie
I w nich zamyka? w?asne ?ycie.

Moje samotne, ma?e ?ycie
Tli si? bezsilnie w ma?ym mie?cie;
Jeszcze pulsuje tylko mi?o??,
Cho? ju? umar?o serce proste.

Widzisz - to nie jest takie proste
I ja, i dziwna moja mi?o??,
Cho? coraz pro?ciej ga?nie ?ycie
W prowincjonalnym, ma?ym mie?cie.

RZEKA WOLNO?CI

P?ynie rzeka wolno?ci, ??obi w kamieniach dzieje,
Kiedy burza uderza - fala w niej olbrzymieje;

Wpada rzeka do morza i morze ni? oddycha,
Fala nigdy nie ginie i nigdy nie wysycha;

Rzeka z??czona z rzek? trwa? b?dzie d?u?ej jeszcze,
Gdy s?o?ce j? przywo?a - spadnie o?ywczym deszczem,

I wraca? b?dzie zawsze do swojej ziemi ?yznej
M?dra rzeka pokole?, wierna rzeka ojczyzny.

Jest ?yciodajna si?a w rosie przez ni? zes?anej,
Krzepn? czasy i ludzie i dojrzewaj? ?any.

Rzeko naszej nadziei, wiecznie tw?j nurt si? toczy,
Wod? tw?, wiecznie ?yw?, ?lepiec przemywa oczy,

Odp?yn??a?, lecz wr?cisz, jak wracaj? ob?oki:
Wr?cisz deszczem o?ywczym, rzeko naszej epoki.

ZIEMIA OJCZYSTA

Anim ja wyr?s? k?osem z czarnej roli,
Anim ja w ciebie korzenie zapuszcza?
Na kszta?t zielonej przydro?nej topoli
Czy ch?opskiej wierzby, czy bujnego kuszcza.

Ale czerpa?em z piersi twej g??bokiej
Ten pokarm, kt?rym ka?dy rym si? z?oci,
I pi?em twoje ?yciodajne soki,
Ziemio ojczysta, szafarko dobroci.

Oto po tobie ?piewaj?cy chodz?
Miejsk? ulic?, albo ?cie?k? poln?,
G?r?, dolin?, i na ka?dej drodze
Wiem, ?e mi ciebie opu?ci? nie wolno,

Bo cho? koron? dumn? i wynios??,
Jak d?b, nie si?gam a? po blask promienny,
Wszystko, co we mnie ?ywe - w ciebie wros?o,
A?eby duch si? sta? wysokopienny.

Na mazowieckiej wyrastam r?wninie
I twoim chlebem karmi? ?piewne s?owa;
M?j los szcz??liwy tam, gdzie Wis?a p?ynie,
Dzie? pracowity tam, gdzie twoja mowa.

Musia?em wiele przemy?le? i prze?y?,
I wszelkiej w sercu wyzby? si? ob?udy,
A?eby z tob?, ziemio, si? sprzymierzy?
Na wszystkie troski i na wszystkie trudy.

Tak oto ?yj? - ?piewak tw?j s?u?ebny,
I sercu memu jest jak pie?ni lekko,
Bylebym tylko ludziom by? potrzebny
W rodzinnych stronach, nad rodzinn? rzek?.

A je?li tobie, pod koniec podr??y
Zostan? d?u?ny, ziemio mazowiecka,
Je?elim nie do?? Polsce si? zas?u?y?,
Budz?c rymami ?miech i rado?? dziecka,

Jeszcze ci oddam wierne me popio?y,
Jeszcze w?asnymi ko??mi ci? u?y?ni?
I tak odejd? w za?wiaty - weso?y,
?e wszystko, wszystko odda?em ojczy?nie.

LALKA

Jak zgaszone ?wiece, dwie woskowe zmory,
Spogl?damy w senne jesienne wieczory;

Dwa skostnia?e serca, dwie sp?oszone twarze,
Zanim drgn? powieki - ksi??yc si? uka?e.

Trzeba wiernie kocha? i bezmiernie wierzy?,
Na to, by w mi?o?ci wszystkie kl?ski prze?y?.

Lalko, moja lalko, powleczona woskiem,
Kocham rozpaczliwie r?ce twoje boskie,

Wierz? w twoje serce zawczasu wystyg?e,
W pier? woskow? wbijam nieomyln? ig??,

I cho? trwamy nadal niezmienni i ch?odni,
Trwo?y mnie wymy?lno?? urojonej zbrodni.

Lalko, moja lalko, po to ci? przek?u?em,
By? mnie zachowa?a w sercu swym nieczu?ym.

Milcz? korytarze, nisze i kru?ganki,
Milcz? blade wargi zabitej kochanki;

Urok czarnoksi?ski zaskoczy? j? we ?nie.
Sen nie doko?czony urwa? si? bole?nie.

Lalko, moja lalko, wydarta niebytom,
Ciebie przecie? kocham - nie tamt?, zabit?,

Tamta ju? umar?a, tamta le?y w trumnie
I sw?j cie? woskowy zostawi?a u mnie.

ZIELONY DZIE?

Zielony dzie? w g?stwinie szumia?
I p?cznia? woni? mch?w i traw,
I cie? ju? cieniem by? nie umia?,
I niewidzialnie nikn?? wp?aw.

Kto p?yn?? za nim - ten zrozumia?,
?e trzeba p?yn?? w?a?nie tak,
A?eby dzie? zielony szumia?
I nikn?? cie? - i lecia? ptak.

MG?A

Kiedy burza, kiedy kl?ska w progi ?ycia mego sz?a,
Na powiekach mych si? k?ad?a dobroczynna, ciemna mg?a.

Tak si? sta?o niewidzenie rzeczywistych moich dni:
Co si? nie ?ni - zamglonemu niech si? zdaje, ?e si? ?ni!

Nie dostrzeg?em lat minionych ani nawet innych lat,
?wiat m?j k??bi? si? poza mn? i to wcale nie by? ?wiat.

Dobrze by?o na ob?okach za?amanym d?oniom dw?m,
Szum by? we mnie i nade mn? - spadaj?cych li?ci szum.

D?o?mi niebem pachn?cymi odp?dza?em cienie z lic,
I w tych d?oniach za?amanych nie zosta?o wi?cej nic.

Nie kocha?em ci? za dobro, nie kocha?em ci? za z?o,
Ale za to, ?e? si? k?ad?a na mych oczach ciemn? mg??.

CIE? DWOISTY

Cie? dwoisty - dusza i cia?o
Patrzy w zwierciad?o:
Co by? mog?o, by? nie umia?o,
Posz?o, przepad?o.

W dnach g??bokich czyni? si? gus?a:
Umarli wskrzesn?!
Duszo biedna, czemu? tak usch?a
?mierci? cielesn??

Ach, to tylko ?ycie dalekie
W mrokach przepad?o.
Id? czasy, gasn? powieki,
Milczy zwierciad?o.

Twarz spogl?da z g??bin odbicia
Ciemna i niema -
Jak powr?ci? do tego ?ycia,
Kt?rego nie ma?

SOSNA

Przep?ywa?a chmura uko?nie,
Zapl?ta?a si? ca?a w so?nie:

- Ju? ci? teraz nie puszcz?, chmuro,
B?dziesz moj? wt?r? natur?.
Korzeniami tkwi? ca?a w ziemi,
W niebo wrosn? k??bami twemi,
I pogr??? b??kit w uwi?zi
Moich szum?w, moich ga??zi...
A gdy umrzesz srebrn? ulew?,
Ju? nie poznasz gdzie ty, gdzie drzewo,
Bo ta sama prowadzi droga
Tu do ziemi, co tam, do Boga -

MUZYKA

W nocy zbudzi?em si? - graj? organy!
Ciemno?? nape?nia mnie, stoj? wezbrany,
Pieni? si?, pieni? si? gniewem i winem,
Okna otw?rzcie mi - niech ju? odp?yn?!

W niebie napi?te s? struny p?omienne,
Do nich przedzieram si? w noce bezsenne,
Do nich przedzieram si? pie?ni? w ob??dzie,
R?ce z?amane mam! R?k ju? nie b?dzie!

Liryka, liryka - gorycz w pio?unach,
Rwijcie si?, wijcie si? d?wi?ki na strunach,
Ob??d wyzwoli? mnie, w g?d?b? przetopi?,
Muzyka! Muzyka! Nico?? i popi??!

S?OWA PROSTE

Moje serce pe?ne ciemnych zawi?o?ci
Zapragn??o odpoczynku i mi?o?ci,

Zapragn??o s??w zwyczajnych, sercu mi?ych,
Rym?w prostych, nie wymy?lnych, nie zawi?ych.

Jest na ?wiecie tyle ?adnych smutnych dziewcz?t,
Co oczami st?sknionymi patrz? zewsz?d -

Mo?e wezm? sobie jedn? i ukoj?
Dwa samotne popo?udnia: jej i moje.

Powiem tylko: "To jest nasze popo?udnie."
Ona tul?c si? odpowie: "Ach, jak cudnie!"

Oto s?owa takie proste, nie zawi?e,
Sam je sobie w?a?nie dzisiaj wymy?li?em.

NOCNY NIEPOK?J

Pe?zn? cienie z czarnych wie?
W mrok odosobniony -
Ty spokojnie przy mnie le?,
Cieniu mojej ?ony.

Ty spokojnie le? i patrz
W noc nad nami ciemn?,
Mam ja w sercu rzewny p?acz,
Pij go razem ze mn?.

Ty spokojnie le? i dziel
W ?o?u, jak w bezkresie,
R?k i piersi ka?d? biel,
Kt?rej bieli? chce si?.

Jest tu kto?, co trwa na wznak,
Wilgotniej?c mg?ami,
A ty, cieniu, w?a?nie tak
Le? pomi?dzy nami.

Biel po ciemku czuwa wzd?u?
Nad tym, czego nie ma,
Co ty z dawna wi?zisz ju?
D?o?mi obydwiema.

Biel po ciemku czuwa wszerz,
W mrok odosobniony,
A ty w?a?nie przy mnie le?,
Cieniu mojej ?ony.

A ty w?a?nie le? i patrz
W noc nad nami ciemn?,
I przeklinaj mnie, i p?acz,
Cieniu m?j - nade mn?.

ROZSTANIE Z CIENIEM

Los coraz zawilszy -
Zmie? si?, losie, zmie? si? jeszcze raz!
Dzie? tonie w odwil?y...
Czemu?, dniu mojego szcz??cia, wcze?nie zgas??

Cie? stygnie na zimnie,
Chocia? mimowolnie obok pad? -
Le?, m?j cieniu, przy mnie.
I przed?u?aj moje cia?o w lepszy ?wiat.

Dzie? tonie w odwil?y...
Mo?e to ostatni wsp?lny dzie??
M?j cieniu najmilszy,
Ja odejd?, ty zostaniesz, bo? ty cie?.

DZIE? ZADUSZNY

Kiedy miedzian? rdz?
Po???k?ych jesiennych li?ci wi?dn? ob?oki,
Zgadujemy, czego od nas ob?oki chc?,
Smutniej?ce w dali swojej wysokiej.

Na siwych puklach uk?ada si? babie lato,
Na grobach lampy migoc? umar?ym duszom,
Ju? nied?ugo, nied?ugo czeka? nam na to,
Ju? i nasze dusze ku tym lampom wkr?tce wyrusz?.

Je?eli ?ycie jest nici? - mo?na przeci?? t? ni?,
I odp?yn?? na ob?oku niby na srebrnej tratwie...
Ach, jak ?atwo, ach, jak ?atwo by?oby ?y?,
Gdyby nie ?y? by?o jeszcze ?atwiej!

KO?CI

Pobiela?y nasze ko?ci
W nieweso?ej g??boko?ci;

Czarna ziemia je wy?ania
Dla przysz?ego zmartwychwstania.

"Powiedz ty mi, ko?ci bia?a,
Kto ci? wi?zi? w mrokach cia?a,

Kto sw?j los na tobie wspiera?,
Kiedy ?y? i jak umiera??"

"Jestem czaszk? pi?knej panny,
Bladej panny, donny Anny,

Kt?r? w lesie w ch?odny ranek
Zamordowa? jej kochanek."

"Czy kochanka go zdradza?a,
Powiedz, powiedz, czaszko bia?a?"

"By?a wierna jak ten pier?cie?,
Kt?ry da?a mu na szcz??cie."

"Niechaj B?g ich dusze chroni!
Jam jest ko?ci? jego d?oni.

Owej d?oni, czaszko bia?a,
Kt?ra tobie cios zada?a.

Oto n?? zd?awiony w pi??ci,
Oto palec, oto pier?cie?,

Z?oty pier?cie? Don Juana...
Wybacz, wybacz, ukochana!"

Pobiela?y nasze ko?ci
W nieweso?ej g??boko?ci;

Cia?o cierpi i rozpacza,
Ko?? bieleje i przebacza,

Czarna ziemia j? wy?ania
Dla przysz?ego zmartwychwstania.

WZD?U? ULIC

Wzd?u? ulic jak wzd?u? sn?w
Co dzie? tramwajem jad?;
Wzd?u? ulic jak wzd?u? sn?w
Migoc? ?wiat?a blade.

I zawsze tylko wzd?u?,
I nigdy ju? inaczej,
I nigdy, nigdy ju?
Nie zmyl? mych przeznacze?.

Z daleka widz? dom,
Gdzie by?o szcz??cie moje.
Z daleka widz? dom,
Przychylny moim snom.

I ?ni? mi si? pokoje
Pootwierane zn?w,
I wisz? r?ce twoje
Wzd?u? ciemnych moich sn?w.

OJCIEC

Nie?ywe, smutne s?owa: "Ma?y Ja?",
M?w do mnie zn?w jak dawniej. ?wiat?o zga?,

Chc? z tob? by? jak dawniej sam na sam,
By dobrze, tak jak dawniej, by?o nam.

Przy tobie, tak jak dawniej, si?d? tu?
I b?d? a? do ?witu milcza? ju?;

I tylko b?d? s?ucha? twoich s??w,
A ty zn?w, tak jak dawniej, do mnie m?w.

Ja wiem, jak ci jest trudno przem?c gr?b,
Lecz zr?b to, je?li mo?esz, dla mnie zr?b...

Tu nic si? nie zmieni?o, tylko - czas...
Przyjd? do mnie nie na d?ugo, chocia? raz,

I powiedz, tak jak dawniej: "Ma?y Ja?",
Obejmij tak jak dawniej, lamp? zga?,

Do siebie na kolana zn?w mnie we?
I siwe moje w?osy d?oni? pie??.

WR??BY

Na kr?gos?upie rzewnie wsparta
Chwieje si? ci??ka moja g?owa,
I bielmem oka szuka w kartach
Zapomnianego w ?yciu s?owa.

Kt?? mi pozwoli? tak zapomnie?
O siedmiokrotnej magii liter?
Nieunikniona! Zbli? si? do mnie,
Zatrza?nij za mn? sw? orbit?.

Pikowy kr?l z ?a?ob? w oku
Nadci?gaj?ce kl?ski wr??y,
Poczw?rna d?o? na srebrnym loku
Zaprasza sennie do podr??y.

As ca?y w zmierzchach, ca?y siny,
Bezu?ytecznie serca rani,
Potr?jne li?cie koniczyny
Szeleszcz? z?ymi truciznami.

Sklepienie mroczne i wysokie
Na karty rzuca ciemne plamy,
Z nietasowanych, czarnych okien
Wyziera twarz poblad?ej damy,

I wo?a: "Bo?e, Bo?e, kt?? by
M?g? uratowa? go przed zgonem?
Ju? nie ma s??w - s? tylko wr??by
Zawczasu smutne i spe?nione!"

NOC W MOGIELNICY

Ksi??yc znad ob?ok?w
?ciany domu bieli,
Dzieli mnie sto krok?w
Od twojej po?cieli.

Pod ksi??ycem brodz?
Srebrn? drog? poln?,
I?? mi po tej drodze
Do ciebie nie wolno.

Mno?? si? t?sknoty
Serca spragnionego,
Szaro-bure koty
Snu twojego strzeg?...

Otw?rz okiennic?,
Wychyl d?onie swoje,
Sp?jrz, jak pod ksi??ycem
Zakochany stoj?;

Sp?jrz, jak w g?rze lata
Anio? srebrnolicy
I na mapie ?wiata
Szuka Mogielnicy.

POETA

Zeus, co ka?d? bogini? bra?, gdy zechcia?, jak dziewk?,
Od ubogiej pasterki dosta? czarn? polewk?.

Rzek? wi?c tylko: "Za kar? w ludzk? przysz?o?? tw? splun?!"
Poczem parskn?? i gniewnie splun?? cierpkim piorunem.

Kiedy wyszed? z d?browy, by?o skwarne po?udnie;
Tedy wina zapragn?? i wychyli? trzy studnie,

Potem jeszcze trzy kwarty, potem jeszcze trzy czary,
A? potoczy? si? stary przez pag?ry i jary;

I od jar?w by? jarny, i by? jurny i chmurny,
I pi? znowu i jeszcze ten sam trunek powt?rny.

W swym opilstwie by? straszny. Szed? zawzi?ty i blady,
A? dudni?y woko?o ?yzne ziemie Hellady;

Szed? i chwia? si?, i stacza? z g?r wyl?k?ych w doliny,
A? bezwstydnie mu zwisa? j?zyk t?usty i siny.

Siw? brod? zamiata? pe?ne mgie? niebosk?ony,
Rycza? g?osem zwierz?cym, toczy? ?lepiem czerwonym,

Wreszcie leg? nad jeziorem, gdzie by? mlecz niezdmuchni?ty,
Gar?ci? puch jego zmiesza? z mg?? i z woni? md?ej mi?ty,

Z nieba ob?ok r??owy jeszcze zdar? po omacku,
Splun?? w gar?? tak soczy?cie i tak - po pijacku

I z tej miazgi poet? stworzy? w szale opilczym,
Wi?c poeta mu ?piewa. A on - marzy i milczy.

BRATOWA

?ona mego brata nie bardzo szcz??liwa,
Chodzi po ogrodzie, tulipany zrywa,

Pyta si? ob?ok?w ?egluj?cych w poprzek,
Kiedy wreszcie na nich smutne czo?o oprze.

Furtka nie domkni?ta, klucz zgubiony w stawie,
A za furtk? ?cie?ka niewidoczna prawie...

Do mojego domu nie ma krok?w trzystu,
Mo?na przyj?? nie pisz?c pachn?cego listu;

Mieszkam nieweso?o w akacjowym ch?odzie,
Milcz? okiennice zamykane co dzie?,

I w ramionach moich mi?kko odpoczywa
?ona mego brata nie bardzo szcz??liwa.

W G?RACH

Ca?owa?a? mnie tak po?egnalnie,
Jak do wiecznego snu,
I samego pos?a?a? w dal mnie,
Bym si? w przestrzeni snu?.

Wi?c b??kitnym sta?em si? dymem
Na szczytach martwych wzg?rz,
I zapad?em w najbielsz? zim?,
I nie powr?c? ju?.

Niech ci lepsze s?u?? poranki,
W lepszym nurzane ?nie,
Niech zadzwoni? ci w oknach sanki,
Kt?re unios?y mnie.

A ja sp?yn? cieniem ?nie?ycy
W niemi?owany ?wiat,
Ciemno?? b?dzie po mojej lewicy,
A po prawicy wiatr.

Tak to bywa w g?rach na zimnie,
Kiedy siwieje wiek,
?e odlotnie, mgli?cie i dymnie
?ycie si? zmienia w ?nieg.

TW?J LOS

Jeste? bielsza od p??tna i bielsza od soli,
Gdy twe serce przeze mnie czerwon? krwi? boli.

Jeste? bielsza od soli i bielsza od kredy,
Gdy tak za mnie spo?ywasz gorycze i biedy.

Jeste? za mnie stroskana i za mnie ?a?obna,
I po domu si? snujesz samotna, osobna.

?ycie twoje up?ywa niejako podziemnie -
Bez wyrzutu, bez ?alu tak brzydniesz przez mnie;

Nie dla siebie, lecz dla mnie. I ?ycie nie nasze,
Ale twoje si? zmienia w te ?zy i w ten kaszel.

A ja tylko si? ?miej? i ?piewam, a wtedy
Jeste? bielsza od p??tna i bielsza od kredy,

I nie pytasz, dlaczego i kto si? przyczyni?,
?em w twym losie mym losem niewinnie zawini?.

JEST NAS TROJE

Jest nas troje: ja i oczy moje,
Spogl?damy ku sobie samotrze?;
Tak si? ch?odu twego serca boj?,
Nie wiem, jak do ciebie dotrze?.

Zaw?adn??y ?yciem moim zmory
I trucizny mieszkaj? w mym chlebie;
Jestem chory, jestem bardzo chory
Na istnienie bez ciebie.

Dzie? si? za dnia mi?dzy nami mroczy,
Noc nie dnieje nigdy mi?dzy nami,
Siedz? obok, patrz? w twoje oczy,
A ty jeste? za g?rami, za lasami!

ZA WCZE?NIE

Kto t?skni za przesz?o?ci? - umiera za wcze?nie.
Jak nie umrze?, gdy serce zapomnie? ci? nie ?mie?

Tylko przyjd? i pods?uchaj, i podpatrz, i wy?led?,
Jak mi trudno, jak trudno o tobie nie my?le?!

W moim wieku nadzieje ?witaj? i dniej?,
A ja w?a?nie zerwa?em z tob? i z nadziej?

I ?piewam bez rado?ci, zraniony bole?nie,
I ?piewaj?c umieram - za wcze?nie, za wcze?nie...

DZIECKO

To dziecko takie ma?e, to dziecko takie chore,
To biedne dziecko umrze na pewno dzi? wieczorem.

Lekarstwa napocz?te bezu?ytecznie stoj?,
I chore dziecko rz?zi male?k? ?mierci? swoj?.

Za oknem zima skrzypi i kaszle wiatr na dworze,
Ju? nic biednemu dziecku na ziemi nie pomo?e.

?nieg pada bezszelestnie, zwyczajnie i powszednio,
?mier? brodzi po pokoju i ?wiece gasn? przed ni?.

Przy ???ku siedzi matka i ca?a trwa w podziwie;
Nie czuje nic, nie widzi, u?miecha si? leniwie...

Pogas?y ?wiece. Dnieje. ?nieg wisi na b??kicie,
I w ?niegu tym stopnia?o male?kie, biedne ?ycie;

A? matka si? zdziwi?a, ?e sta?o si? tak bia?o,
?e sta?o si? tak ?nie?nie, gdy dziecko umiera?o.

DO PODLOTKA

Masz dopiero szesna?cie lat,
A ja przesz?o trzy razy wi?cej,
Co powiedzia?by na to ?wiat,
Gdybym teraz tw? mi?o?? skrad?
I twe g?upie serce dziewcz?ce?

Ale wie o tym ka?de z nas,
?e r??nica wieku si? zmniejsza,
?e gdy jaki? up?ynie czas,
Ja dla ciebie b?d? w sam raz
I ty zrobisz si? stateczniejsza.

Mam na w?osach siwizny ?nieg,
Spiesz si?, pr?dzej swe w?osy o?nie?,
Go? m?j, go? m?j podesz?y wiek,
A ja pilnie b?d? ci? strzeg?,
B?d? czeka?, kiedy wyro?niesz.

BIA?Y WIERSZ

Pewno ju? b?d? nie?miertelny,
Je?li przez ciebie nie umar?em;
Oto jest prawda mego ?ycia,
Kt?r? mi pisa? wiatr na czole.

Tak by?o dawniej: bia?e d?onie
K?ad?a? na bia?ych mych powiekach,
Dzieje te bliskie, cho? dalekie,
Dzisiaj wspominam bia?ym wierszem.

Lecz z rymem, tak jak niegdy? z tob?,
Tylko na kr?tko si? rozstaj?:
Powraca ptak do swego gniazda,
A noc do snu, a sen do powiek.

Niechaj twe serce odpoczywa
W moim spokoju, w mojej ciszy;
By?a? niewierna mnie i sobie,
Gdy przybywa?a? na nizinach.

Teraz powracasz dniem i noc?
Z drogi dalekiej chocia? z bliska,
Do ust przyciskam twoje smutki,
Twoje pomy?ki, twoje winy...

Dopiero teraz, ukochana,
Mo?emy spojrze? sobie w oczy
Jak w dwa zwierciad?a przeciwleg?e
Zamykaj?ce niesko?czono??.

B??KIT I KAMIE?

C?? si? dziwi? b??kitowi, c?? si? dziwi? kamieniowi,
My?my wszyscy sobie bliscy, my?my wszyscy jednakowi.

Nasze oczy wyp?akane nie zagoj? si? mi?o?ci?,
Kamie? le?y na nizinach, b??kit szumi wysoko?ciom,

Wzrok ku g?rze b??kitnieje, kamie? w dole kamienieje -
Oto ciemne nasze pie?ni, oto wierne nasze dzieje.

Ciep?? d?oni? wyrzucony kamie? stygnie na b??kicie,
Oczy ?ciel? si? po ziemi, ros? ?ciel? si? o ?wicie,

A ja chodz? pode drzwiami, pode drzwiami zamkni?temi,
I dobijam si? do nieba, i dobijam si? do ziemi,

I oddaj?, wykrzykuj?c ciemnie pie?ni bezimienne,
B??kitowi, co b??kitne, kamieniowi, co kamienne.

DYTYRAMB

Dla ciebie ?yj? i ?piewam. Bez ciebie dawno ju? sam bym
Poleg? na fali burzliwej, co w Styksie podziemnym p?ynie.
Opiewa? ci? dzisiaj pragn?. Chc? uczci? ci? dytyrambem
Wzorem helle?skich poet?w s?awi?cych swoje boginie.

Rozpoczn? od twej postaci: nie by?o takiego d?uta,
Co w doskonalszym natchnieniu rze?bi?o greckie pos?gi,
Z marmuru karraryjskiego jak Hera jeste? wykuta
I nie?miertelna, i pi?kna jak Hera bywa?a ongi.

Zielone s? twoje oczy jak wody u ska? Rodosu,
Czerwone s? twoje wargi pomalowane cynobrem
I s?odsza od d?wi?ku fletni jest g?d?ba twojego g?osu
Dla skroni, kt?ra spoczywa na sercu twoim niedobrym.

Twe piersi s? jak puchary wezbrane nektarem z?otym,
Pozwalasz mi je wychyla?, gdy pieszczot nadchodzi pora,
Lecz p?aczesz w moich ramionach od wymuszonej pieszczoty,
Jak Andromeda p?aka?a nad poha?bieniem Hektora.

Zarysu twojego cia?a zazdro?ci ci Afrodyta,
Odk?d w mym ?o?u dostrzeg?a twe bia?e biodra bez skazy;
Le?a?a? wtedy jak nimfa i nago?? twoja odkryta
Zwabi?a bog?w Olimpu kszta?tami etruskiej wazy.

Na koniec wspomn? twe stopy. Bo kiedy palce ich pieszcz?,
Zda si?, ?e samo natchnienie wypijam z g??biny Lety.
O, nie?miertelni bogowie! Pozw?lcie pie?ci? mi jeszcze
Te drobne stopy dziewcz?ce tak drogie sercu poety!

U st?p tych sk?adam dytyramb pisany na twoj? chwa??,
Bogini moja prawdziwa przeze mnie w pie?ni s?awiona;
Ja ci Panteon buduj? i s?owa moje zuchwa?e
Unie?miertelni? ci? wreszcie, cho? p?aczesz w moich ramionach.

NA ULICY S?OWICZEJ

Na ulicy S?owiczej, na ulicy zmy?lonej
Nie ma wcale kamienic, tylko same balkony.

Pozawiesza? je nigdy? na pozornych zawiasach
Ob??kany architekt, kt?ry nie ?y? w tych czasach.

Nikt z przechodni?w nie dotar? do zmy?lonej ulicy;
Unikaj? jej szklarze i w?drowni muzycy,

Tylko ksi??yc zarzuca na balkony sw? pe?ni?
I przep?ywa bez cienia, niewidzialny zupe?nie.

Na balkonach s? r??e, a na r??ach s?owiki;
R??e mdlej? po nocach od s?owiczej muzyki,

I to wszystko si? dzieje, jakby dzia?o si? we ?nie,
A zarazem istnia?o poza snem jednocze?nie.

I odr??ni? nie spos?b mg?y od snu, co tak ?ci?le
Mg?? si? staje jak dot?d w ?adnym innym zamy?le.

A ty b??kasz si? noc? po ulicy S?owiczej
Pe?na westchnie? t?umionych i niewiernych s?odyczy,

I ku g?rze wyci?gasz przezroczyste swe d?onie,
Bym ukaza? si? tobie na zmy?lonym balkonie.

BANITA

Banita twego serca i cia?a, i ?ycia,
Tr?dowaty, przed kt?rym zamyka si? drzwi,
Szukam w zamglonym lustrze w?asnego odbicia,
Rys?w twarzy, rumie?c?w, u?miech?w i krwi.

Co za blado??! Ach, nie patrz! Wszystko si? zapad?o,
Zosta?o kilka w?skich i bolesnych bruzd,
Przeb?g! Zlituj si?! Zabierz straszne to zwierciad?o,
Szale?stwo patrzy z oczu i z grymasu ust.

Przypominam: umar?em. To by?o niedawno.
Kochanymi r?kami kopa?a? mi gr?b;
I mia?em ?mier? jak n?dznik, smutn? i nies?awn?,
Jestem cieniem. I le?? jak cie? u twych st?p.

Nikomu niepotrzebny w popio?ach zagrzebi?
Moje wiersze. I koniec. Urwa?a si? ni?.
M?dl si? za mn?. To wszystko... Umar?em przez ciebie,
Chocia? w?a?nie dla ciebie tak pragn??em ?y?.

TRZY PRAWDY

S? prawdy, kt?rych nawet nie znaj? prorocy.
Ja, strudzony t?sknot?, odkrywam je w nocy.

Pierwsza prawda jest barw?, t? barw? r??ow?,
Co jak skrzyd?o anio?a kr??y nad m? g?ow?;

Druga prawda jest woni?. Ach, to wo? jedyna,
Kt?rej si? nie pami?ta i nie zapomina;

Trzecia prawda to dotyk, co usta zamyka -
Z niepokoju umiera, kto cia?a dotyka.

Te prawdy, kt?rych niebo poecie zazdro?ci,
Stanowi? w?a?nie k?amstwo o twojej mi?o?ci.

MR?Z

Jeszcze ?nie?ne wichry wia?y,
A ju? mr?z by? niebywa?y.

W ?y?ach krew p?yn??a ch?odna,
L?d na rzekach si?ga? do dna,

Ognie w lampach zapalone
Gas?y mr?c pod srebrnym szronem,

Drzewa z ch?odu ?r?d ogrodu
Przejrzy?cia?y pniami lodu,

A dziewcz?ta przez ulice
Sz?y jak sine topielice.

?wi?ci stali zamarzni?ci
Maj?c Boga w niepami?ci,

A? wyci?gn?? B?g w ich stron?
Prawie rami? odmro?one.

Tylko wr?bel mrozu nie czu?
I gdy zapad? wczesny wiecz?r,

Zani?s? Bogu w tajemnicy
?nie?ny puch do r?kawicy.

INFANTKA

Kiedy by?a? infantk?, lilio najczystsza,
Przywo?a?a? do siebie Wielkiego Mistrza.

Na skinienie twe przyby? Mistrz Torquemada,
Wielki Mistrz Inkwizycji, infantko blada,

I prosi?a? ?arliwie Wielkiego Mistrza,
By ci? tortur nauczy?, lilio najczystsza.

Wielki Mistrz si? przybli?y? do stopni tronu,
Do ksi??niczki Kastylii i Aragonu,

I przem?wi? do ciebie Mistrz Torquemada:
"Pierwszej z tortur, infantko, na imi? - zdrada;

Druga jeszcze straszniejsza, gorsza ni? trumna,
Ma na imi? - ch??d serca, infantko dumna;

Wreszcie trzecia tortura - niemi?owanie!"
"Niech si? stanie - krzykn??a? - niech tak si? stanie!"

Odt?d kl?cz? u stopni twojego tronu,
Lilio bia?a Kastylii i Aragonu,

A ty wszystkie tortury Wielkiego Mistrza
Wbijasz mi w samo serce, lilio najczystsza.

OSTRZE?ENIE

Kto uwik?a? w dni mych niepewno??,
W m?j ?a?obny samotny los,
Twoj? rzewno?? i twoj? zwiewno??,
I tw?j ciep?y jak oddech g?os?

Kto twych oczu jasno?? jedwabn?
Rzuci? w mrok moich ciemnych rz?s?
Czemu w?t?e twe d?onie s?abn?
Pod naporem nie twoich kl?sk?

Czy ty nie masz l?ku ni obaw,
?e mym ?yciem zapragniesz ?y??
Lepiej sercem moim si? pobaw
I czym pr?dzej ode mnie id?.

Lepiej czo?o mi tylko owiej
Wiosn? swoich r??owych lat,
By ci by?o l?ej i r??owiej,
Gdy si? b?d? na chmurach k?ad?.

Ratuj ?ycie swoje bezbronne,
Bo gdy pierwszy napotkam gaj,
Upoluj? twe cia?o wonne,
Tak mi dopom?? maj!

(1940)

DROGA

Niemi?owany id? drog?,
Id? sam jeden - bez nikogo,

Pe?en ?a?o?ci i goryczy
Id? bez celu sam i niczyj.

Z?e niepokoje serce piek?,
Dom niedaleko, lecz daleko,

A ja tak smutnie i ubogo
Id? bez celu, id? drog?,

I niepotrzebny ju? nikomu
Id? i wracam - nie do domu.

Ile? mi ?ycia pozosta?o?
Nie wiem. Za du?o czy za ma?o?

?nieg jest na prawo i na lewo,
Na lewo s?up, na prawo drzewo,

A ja tak id? sobie drog?
Niemi?owany przez nikogo.

Nikt mnie nie ?egna?, nikt nie czeka,
I wisi ciemno?? niedaleka,

A ja, czekaj?c a? si? zmierzchnie,
Id? - poeta! Jak to ?miesznie...

(1943)

UBO?UCHNY

Nios? rzewnie moj? dusz? ubo?uchn?,
Niedalekie s? te wichry, co j? zdmuchn?.

Tak si? troskam, co ci biednej pozostawi?,
Ja w?asnego nic ju? nie mam, nic ju? prawie,

Chyba p?aszcz m?j ubo?uchny, jak ja ca?y,
Chyba wiersze, co w zeszycie pozosta?y.

Nawet imi? ci zostawi? niezbyt g?o?ne:
Takie imi? jak pokrzywa w jarze ro?nie.

Nasza mi?o??? Ach, nie nasza! Ach, nie twoja!
Jam samotnie pi? trucizn? z tego zdroja.

W twoim domu jest pod ?cian? st?? d?bowy,
Jam wy?piewa? przy tym stole szum mej g?owy,

Jam pod ?cian? ow? pi?ro we krwi macza?,
Niech si? stanie ona ?cian? twego p?aczu,

Niech wy??obi? na tej ?cianie twoje druhny:
"Tu mi ?piewa?, tu mnie kocha? ubo?uchny."

(1943)

BALLADA O MA?EJ KSI??NICZCE

Lat temu trzysta na pewno
By?aby? dumn? kr?lewn?,
Dumn? infantk? z Kastylii
O d?oniach bielszych od lilii.

Ja?nia?aby twa uroda
W pa?acach albo w ogrodach,
I oczy barwy metalu
Sia?yby l?k w Escorialu.

O twoj? ch?odn? grandezz?,
O twoje wdzi?ki kobiece,
Kruszono by stal co ranka
Na maureta?skich kru?gankach.

?ebrz?cy o twoj? ?ask?
Malowa?by ci? Velazquez,
I swoim p?dzlem, ksi??niczko,
Uwieczni?by twoje liczko.

Pierwszy poeta Madrytu
Zabawia?by ci? do ?witu
Niepokoj?c? histori?
O Don Juanie Tenorio.

A ja - tw?j przysz?y ma??onek,
W kryzach z barbanckich koronek
Przez w?skie, tajemne drzwiczki
Szed?bym do mojej ksi??niczki,

I ni?s?bym ci w podarunku
Pr?cz serca i poca?unku
Szkatu?? rzezan? w ko?ci
Na dow?d mojej mi?o?ci.

A w tej szkatule pier?cienie,
Klejnoty o wielkiej cenie
I dwie?cie naramiennik?w
Od genue?skich z?otnik?w.

Lecz dzi? ?yjemy w epoce,
Gdy dni s? smutne i noce,
I ?ycie coraz to pustsze,
Jak lustro odbite w lustrze.

Nie jestem grandem hiszpa?skim,
Tylko poet? bezpa?skim,
Kt?ry nie?mia?o na randk?
Zaprasza swoj? infantk?.

Przychodzi moja kr?lewna
W trepkach z prostego drewna,
I po kawiarniach z ni? b??dz?
Za po?yczone pieni?dze.

Tulisz si? do mnie ?askawie,
Stajesz przy ka?dej wystawie,
Gdzie le?? rzeczy niedrogie,
Kt?rych ci kupi? nie mog?.

I tylko mi?o?? jest tania
Pachn?ca smutkiem rozstania,
Wi?c rzucam ci j? pod nogi,
Cho? jestem taki ubogi,

I ?l? ci na znak t?sknoty
Fio?ki za jeden z?oty,
I moje serce uparte
Jednego grosza nie warte.

(1941)

DRUGA BALLADA O MA?EJ KSI??NICZCE

Male?ka moja ksi??niczko,
Nikt losu zmieni? nie zdo?a:
Znajom? w?sk? uliczk?
Udamy si? do ko?cio?a.

Za nami p?jd? dworzanie,
Ksi???ta i ich kochanki,
Panowie mo?ni i panie
Z Madrytu i z Salamanki.

I p?jd? d?ug? czered?
Admira?owie Armady,
Astrologowie z Toledo,
I baka?arze z Grenady.

Dw?r ca?y kornie ukl?knie,
Ksi?dz w?o?y srebrzyst? kom??,
I pomy?l, jak b?dzie pi?knie,
Gdy stu?? nam r?ce zwi??e.

A potem z?ot? karet?
Wr?cimy do Escorialu;
Ksi??niczka z m??em - poet?,
Jak s?o?ce z kropl? opalu.

Stu pazi?w tren twojej sukni
Poniesie na dr??cych r?kach,
I b?d? paziowe smutni,
Ksi??niczko moja male?ka!

I tylko ja, tw?j ma??onek,
Omdlewa? b?d? z rado?ci,
I w kryzach z bia?ych koronek
Powitam weselnych go?ci.

Ty na swym tronie ksi???cym
Zasi?dziesz dumna i bia?a,
A?eby sto razy wi?cej
Uroda twoja ja?nia?a.

Sam cesarz i kr?l ci z?o?y
W prezencie ?lubnym Kastyli?,
Z Wenecji wys?annik do?y
Przywiezie ci srebrne lilie;

Kr?l Francji da ci r??aniec
Z diament?w czystych dobrany,
A m?ody car - samozwaniec -
Dwa sobolowe kaftany;

Kr?lowie polski i szwedzki
I Kurf?rst, i Ojciec ?wi?ty,
I szach, i su?tan turecki
Przy?l? ci cenne prezenty.

Ty lubisz siedz?c na tronie
Jedwabiom, drogim kamyczkom
Przygl?da? si?, bra? je w d?onie,
Male?ka moja ksi??niczko.

Po uczcie wszystkie podarki
Zanios? do twej sypialni,
Kastylskie m?ode harfiarki
Zagraj? ci po?egnalnie.

Frejliny i damy dworu
Rozplot? twe wonne w?osy,
I z ciasnych sukien rozbior?,
I do ?o?nicy zanios?.

Ustami usta twe musn?,
I musn? cudne twe liczko,
I w twoich ramionach usn?,
Male?ka moja ksi??niczko.

Nazajutrz zn?w jak codziennie
Ukl?kn? przy tobie blady,
I b?d? kocha? niezmiennie,
I oto koniec ballady.

Lat temu trzysta na pewno
By?oby tak, nie inaczej.
A dzi?, male?ka kr?lewno,
Z t?sknoty za tob? p?acz?.

I kocham ciebie daremnie,
I ?zy mych ran nie zagoj?;
Szcz??liwa jeste? beze mnie,
I ?on? jeste? - nie moj?.

Lecz jutro zn?w jak codziennie
Ukl?kn? przy tobie blady,
I b?d? kocha? niezmiennie,
I to ju? koniec ballady.

(1941)

TY I JA

Kochasz mnie bez mi?o?ci, ?akniesz bez nami?tno?ci,
M?wisz to jak najszczerzej, wyznajesz jak najpro?ciej,

Przemijasz oboj?tna i nie wiesz tego o mnie,
?e ja w?a?ciwie gin? samotnie i bezdomnie,

?e ja w?a?ciwie gasn? w syberiach twego ch?odu,
Wygnany i zes?any bez win i bez powodu;

?e w czasach, gdy po ziemi strzaskane skrzyd?o wlek?,
Przede mn? drzwi zamykasz i serce, i powiek?,

Bym patrz?c w twoje oczy nie dostrzeg? ciemnej pr??ni,
Co z?ymi zamys?ami rozdziela nas i r??ni.

Ty nawet nie wiesz o tym, ?e ja - zraniony ?piewak,
Spo?ywam chleb zmieszany z trucizn? twoich zniewag,

?e dla dumnego czo?a zabrak?o chmur i wie?ca,
?e wszystkie moje pie?ni, to pie?ni pot?pie?ca...

A jednak, gdy ju? umrzesz - po moich pie?niach w?a?nie
B?g dusz? tw? rozpozna. I b?dzie od niej ja?niej,

I b?dzie od niej ?piewniej. I B?g j? uto?sami
Z ptakami, co ?piewaj? pomi?dzy anio?ami.

ROMANZA

?piewam tobie romanz?, bo kocham, bo musz?,
I ?piewaj?c w rozpaczy pogr??am m? dusz?.

Czy pami?tasz dziewczyn?, co w gaju sosnowym
Do swej piersi sp?oszonej tuli?a m? g?ow??

Powia? wicher i ob?ok zamieni? si? w chmur?,
Pio?un oczy zasypa? i gaj sta? si? murem.

Odt?d chodz? po ziemi w straszliwej zadumie,
?e ci? zdoby? nie mog? i zabi? nie umiem,

I omdlewam, i ?piewam szalon? romanz?
Tobie - ch?odnej, niedobrej, dalekiej kochance,

I mi?o?ci? ci? strasz?, i zbrodni? ci? kusz?,
I w rozpaczy pogr??am poga?sk? m? dusz?.

MADONNA

Kln? si? ?yciem i ?mierci?, kln? si? Tr?jc? ?wi?t?,
Ojcem, Synem i Duchem i m?k? dozgonn?,
?e ci? wydr?, gadzino, pi?ciu sakramentom
I siedmiu grzechom g??wnym, i zrobi? Madonn?!

Zbuduj? ci ?wi?tyni?, ?eby? mog?a godnie
Ja?nie? ludzk? urod? jak monstrancj? z?ot?,
Z pi??ci moich uczyni? dwie smolne pochodnie
I b?d? tobie ?wieci? prze?arty t?sknot?.

Z mych ?ez niewyp?akanych baldachim ci wznios?
Zdobiony rubinami z krwi mojego serca,
Dum? moj? pod?ciel? pod twe nogi bose,
A?eby je pie?ci?a jak jedwab kobierca.

Ramiona twe okryj? purpur? gor?c?
Po??da? mych i ?aknie?, kt?re ogie? zi?bi,
Obna?? twoje piersi, co mi rozum m?c?,
I do warg mych wypuszcz? jak par? go??bi.

Niewierne twoje biodra okr?c? udr?k?
Mej zazdro?ci jak ci??kim ?a?cuchem ze srebra,
I ukl?kn? przed tob? z wyci?gni?t? r?k?
Na to bym ci? przeklina?, a nie abym ?ebra?.

Tym przekle?stwem oczyszcz? twoje grzeszne cia?o,
I twoje serce pod?e, i dusz? nikczemn?,
A? staniesz si? Madonn? tak ?nie?n?, tak bia??,
Jak Anio?, co po nocach rozpacza nade mn?.

PRZEBACZENIE

Kiedy dusza twa przyjdzie w obczyzn? bo??,
Anio?owie jedwabi?ci ksi?g? otworz?.

I po?o?? j? przed Bogiem na srebrnej chmurze
I rozwidni? ca?e niebo burz? w purpurze.

B?g nad ksi?g? si? zamy?li, a w owej ksi?dze
B?d? duszy twej spisane cienie i n?dze,

Twoje winy, twoje grzechy i twoje zmazy,
Ciosy, kt?re mi zada?a? po tysi?c razy.

B?g nad ksi?g? si? zamy?li, potrz??nie g?ow?
I uderzy tward? pi??ci? w chmur? gradow?,

Tupnie gro?nie jedn? nog?, a potem drug?,
A? si? ca?y ?wiat zamroczy ciemn? szarug?.

Wtedy dwaj archanio?owie wielce strwo?eni
Wyprowadz? twoj? dusz? z gromady cieni,

I postawi? przed obliczem gro?nego Boga,
A? struchlejesz po wsze czasy, duszo uboga.

B?g zawo?a wniebog?osy wpo?r?d niebios?w:
"C??e?, duszo, uczyni?a ze swego losu?!

Zamiast szuka? wniebowzi?cia na gwiezdnych szlakach,
Podepta?a? i zabi?a? mego ?piewaka!

Niechaj otch?a? ci? poch?onie mroczna i ciemna,
B?d? na wieki pot?piona, duszo nikczemna!"

Brama niebios si? zatrza?nie z j?kiem i zgrzytem
I rozlegnie si? ?a?obny psalm pod b??kitem...

Wtedy ja na twarz upadn? przed bo?ym tronem:
"Bo?e, zmi?uj si? nad ?alem nieutulonym!

Cho? zabi?a mnie za ?ycia, jam jej przebaczy?,
Czemu mia?bym po raz wt?ry zgin?? z rozpaczy?

Za jej d?onie, za jej stopy, za jej u?miechy,
Wybacz, Bo?e mi?osierny, ?miertelne grzechy!"

B?g odpowie przebieraj?c znaki zodiaku:
"We? j? sobie w imi? bo?e, biedny ?piewaku!"

Zejd? wtenczas po tw? dusz?, na dno czelu?ci,
Anio?-klucznik nas do nieba z powrotem wpu?ci,

A ja b?d? ni?s? na r?kach duszy twej brzemi?
I prze?egnam j? od nieba po sam? ziemi?,

I u?o?? na ob?oku w cichej ustroni
I jak dot?d b?d? wiernie modli? si? do niej.

ZAZDRO??

Nie umiem gry?? ?a?cuch?w ni pi??ci? gwo?dzi wbija?!
B?g stworzy? mnie ob?okiem, co mija, aby mija?.

Niech bij? w moje serce spocone, ci??kie pi??ci!
Ja wiem, ?e si? ob?okom na ziemi nie poszcz??ci.

Kochanko pe?na zdrady, trwaj zwiewnie i anielsko,
Gdy na twe ?ono spadnie spocone, ci??kie cielsko!

Obudzisz si?, struchlejesz i b?dzie mrok na ziemi,
I b?dziesz si? modli?a wargami zbiela?emi,

By B?g si? ulitowa? i w niebie swym wysokim
Dla ciebie ob?ok znalaz? i nakry? tym ob?okiem.

B?g w?a?nie mnie wybierze i wyodr?bni z mrok?w,
I spadnie na twe cia?o rz?sisty p?acz ob?ok?w...

Obudzisz si?, struchlejesz, po ko?ciach ?mier? zachrz??ci,
I gw??d? do twojej trumny wbij? spocone pi??ci.

WIERZ?

Wierz? w moje przeznaczenie,
Kt?re wi??e mnie z tob?.
Czym ja by?em przedtem? - Cieniem,
W?asn? moj? ?a?ob?.

Wierz? w s?owa, co s? hymnem
Na twoj? wonn? chwa??,
Wierz? w serce twoje zimne,
Wierz? w piersi twe bia?e...

Kto przed tob? si? ukorzy?,
Tego ?aska os?ania.
B?g w natchnieniu by?, gdy tworzy?
Dzie? naszego spotkania.

(1942)

?ONA

Chcia?bym mie? ?on? z drewna,
?eby nie by?a gniewna
I ze mn? nieszcz??liwa.
Siedzia?bym przy tym drewnie
I ?piewa? sobie rzewnie
O tym, czego nie bywa.

FATALIZM

Ciebie jedn? wiecznie mam przed oczyma,
Ty? m?j ob??d, ty? m?j b?l i ostoja...
Wszystko przetrwa, przeboleje, przetrzyma
Taka mi?o?? nie?miertelna jak moja.

By?em s?owem, by?em cieniem i duchem,
Teraz jestem echem twego patosu.
Los przytwierdzi? mnie do ciebie ?a?cuchem,
I ju? nie ma wybawienia od losu.

Musz? czeka? z rozpaczliwym uporem,
Musz? umrze? albo ?y? z tob? razem...
Nie odr?biesz mnie od siebie toporem,
Nie wypalisz rozpalonym ?elazem!

(1942)

NIEBO I ZIEMIA

Na niebiosach B?g mieszka,
A na ziemi jest ?cie?ka
Prowadz?ca do nieba...
?cie?ka w?ska jak per? -
Tylko ?e naprz?d ?mier?
Przezwyci??y? trzeba.

Na ziemi ludzie pro?ci
Umieraj? z mi?o?ci,
Bo wierz?cych mi?o?? u?mierca...
M?g?by im pom?c B?g,
Ale B?g nie zna dr?g
Do cz?owieczego serca.

(1941)

MA?O??

M?j duch wysokopienny w ma?o?? popad? -
A nie masz wyj?cia z ma?o?ci;
Za lasem si? rozlega jazgot ?opat,
Co kopi? gr?b dla mych ko?ci.

Przyjd?, moja mi?a, przyjd? i ?zami swemi
Po?egnaj mnie do ostatka.
Czas mi odpocz?? wreszcie w czarnej ziemi,
Gdzie jest m?j ojciec i matka.

Odtr?c? mnie po ?mierci inne duchy,
Wieczno?ci? nikt nie ugo?ci,
Bo nawet ?mier? mam ma??, jak ?mier? muchy -
A nie masz wyj?cia z ma?o?ci!

(1941)

NIEDOLA

W moim pustkowiu
Chmury z o?owiu
Nade mn? wisz?.
Dal mimowolna
Le?na i polna
Oddycha cisz?.

?nieg, co polata,
Pada jak wata
Na rany ziemi.
Jak?e zagoj?
Rozpacze moje?
Bo?e, jak ?le mi!

Mr?z w bia?ej kom?y
Po drogach kr??y,
Srebrzy i boli -
Ju? si? ukorz?,
U?al si? Bo?e
Mojej niedoli.

(1940)

?YCIE UPAD?E

Lata najm?odsze nios?y na r?kach ?piewn? zapowied? -
Latom gasn?cym pora ju? wielka ?mierci? wyzdrowie?!

Dni w kalendarzach pachn? bezsennie smutkiem i cia?em,
?ycie up?ywa, ?ycie upad?e, opustosza?e...

S?owa pisane palcem po wodzie, sobie a Bogu,
Szumi? i szumi?, z fali dalekiej wr?ci? nie mog?.

Zegar skanduje rytmik? czasu srebrnym wahad?em,
Sobie a Bogu ?ycie up?ywa, ?ycie upad?e.

(1940)

DZIEJE

Ach, jak gniewnie dziej? si? dzieje,
Ach, jak rzewnie ?ycie smutnieje!

Ro?nie trawa, trawa przydro?na -
Czemu na niej usn?? nie mo?na?

Rzek? p?ynie i szumi fala -
Czemu by? ni? los nie pozwala?

G?si krzycz? za smug? poln? -
Czemu z nimi lecie? nie wolno?

Jak tu przetrwa? w ?ycia up?ywie?
?y? tak trudno, tak nieszcz??liwie,

Czas miniony wr?ci? nie mo?e...
Nigdy! Nigdy! O, Bo?e, Bo?e!

(1940)

B?OGOS?AWIE?STWO

B?ogos?awi? godzin? i dzie?, i minut?,
W kt?rych mnie nawiedzi?a? moc? czarnoksi?sk?;
B?ogos?awi? uroki i s?odycz nieziemsk?,
Do kt?rej jak ?a?cuchem serce mam przykute.

B?ogos?awi? niedobre twe ?zy i cykut?
Spojrze?, kt?re mi ?ycie wype?niaj? kl?sk?,
B?ogos?awi? tw? przemoc w?t??, lecz zwyci?sk?,
I s?owa najstraszliwsz? trucizn? zatrute.

B?ogos?awi? ci? zawsze, bom szaleniec bo?y,
Co nie zna poza tob? ludzi ani ?wiata;
Co zabije dla ciebie i matk?, i brata,

I jeszcze w uwielbieniu u n?g twoich z?o?y
N??, co wbi? masz w to serce nieszcz?sne w ob??dzie...
A ono ci? i wtedy b?ogos?awi? b?dzie.

OCZEKIWANIE

Czekam dzisiaj na ciebie. Czy wiesz, co to znaczy
Na ciebie, mi?a, czeka?, jak ja - nadaremnie?
Nie ma gorszego smutku i wi?kszej rozpaczy,
I m?ki, co jak p?omie? przep?ywa przeze mnie.

Minuty i sekundy oczy moje licz?.
Jest ich wiele. Godzina mija za godzin?.
A ja czekam i serce zatruwam gorycz?
I ?zy niepowstrzymane po twarzy mi p?yn?.

Ju? nie przyjdziesz, nie przyjdziesz! Spe?ni?a? t? zbrodni?,
Kt?ra mnie tak okrutnie przybli?a do grobu.
Obok snuj? si? twarze, mijaj? przechodnie...
Ciebie jednej nie wida?! I nie ma sposobu.

Zaraz wyjd?, pobiegn?... Mo?e ci? dopadn?
Za w?g?em, na ulicy i gniewem og?usz?;
I r?ce ci wykr?c?, r?ce takie ?adne,
I b?d? wniebog?osy przeklina? tw? dusz?.

Nikczemna! Znowu we mnie obudzi?a? zwierz?,
A ja tego ?a?uj? i wstydz? si? p??niej.
Ju? korz? si? przed tob?, u st?p twoich le??,
A jeszcze si? buntuj?, z?orzecz? i blu?ni?.

WEZWANIE

Niechaj ci jeszcze raz zak??c?
Tw?j spok?j wyciem moich burz.
Ty dobrze wiesz, ?e tak si? smuc?
Jak ten, co musi umrze? ju?.

Gdy sobie we ?nie si? przygl?dam,
Sen pyta z trwog?: "Kt?? to, kt???"
Bo ciszy grobu tak po??dam,
Jak ten, co musi umrze? ju?.

Nienawidz?ce m?ciwe d?onie
Do swych poga?skich mod??w z???!
To ja ci? z mrok?w prosz? o nie
Jak ten, co musi umrze? ju?.

Zbudzony ze snu w?asnym p?aczem
Wyprostowany le?? wzd?u?,
I b?ogos?awi?, i przebaczam,
Jak ten, co musi umrze? ju?.

* * *

Na barykady, Warszawo,
Zwyci??aj w codziennych bojach!
Twe zgliszcza s? twoj? s?aw?,
W twych gruzach jest wielko?? twoja,

Bo serca nasze odwa?ne.
Nie mo?na ich uciemi??y?
?mier? - niewa?ne!
?ycie - niewa?ne!
Wa?ne - zwyci??y?!

Poprzez po?ary i dymy
Od Woli a? po Mokot?w
Brzmi nasze has?o: "Walczymy!"
I dumny nasz odzew: "Got?w!"

Bo serca nasze odwa?ne.
Nie mo?na ich uciemi??y?
?mier? - niewa?ne!
?ycie - niewa?ne!
Wa?ne - zwyci??y?!

Przem?wi? wr?g do Warszawy:
"Wywie?cie chusteczki bia?e,
Za ?y?k? niemieckiej strawy
Sprzedajcie wolno?? i chwa??."

Lecz serca nasze odwa?ne.
Nie mo?na ich uciemi??y?
?mier? - niewa?ne!
?ycie - niewa?ne!
Wa?ne - zwyci??y?!

(Wiersz powsta?czy, napisany w po?owie sierpnia 1944
i og?oszony w "Barykadzie Powi?la")

* * *

Nic to, nic, ?e bandyckie hordy
Opasa?y stolic? nasz?,
Bo po?ary, rzezie i mordy
Nie zastrasz? nas. Nie zastrasz?!

Nie boimy si?. Nie boimy!
My walczymy o wolno?? nasz?!
Nie zastrasz? nas krwawe dymy,
W?ciek?e zbiry nas nie zastrasz?!

Uderzajmy celnie w morderc?,
Niechaj sp?ywa krew jego g?sta,
Niech ugodzi go w samo serce
Nasza w?ciek?o??
i gniew,
i zemsta!

(Wrzesie? 1939)

PIOSENKA ?O?NIERSKA

Gdy padnie s?owo "Ojczyzna",
Wierny odpowie g?os,
I odm?odnieje siwizna,
I odm?odnieje los.

Nad Wis?? burza zawis?a,
W burzy m?odnieje ?piew,
W Wi?le woda nie wysch?a,
W ?y?ach nie wysch?a krew.

O, matko, mundur mi podaj -
Ten sprzed dwudziestu lat,
Krew moja jest znowu m?oda
Jak rozmarynu kwiat.

O, matko, m?j mundur szary
B?g mi kulami szy?,
Kulami uczy? mnie wiary,
Kiedy ju? brak?o si?.

?o?nierskie podaj mi buty -
Te sprzed dwudziestu lat,
W takt dumnej ?o?nierskiej nuty
Pomaszeruj? w ?wiat.

Co serce w prostocie wyzna,
Tego nie trzeba kry?:
Gdy padnie s?owo "Ojczyzna",
Zn?w b?dzie warto ?y?.

(Wrzesie? 1939)

OPACZ

1

Po dniach ?cigania, n?dz i p?aczu
Musia?em wreszcie ruszy? w ?wiat,
A?eby ukry? si? w Opaczu,
Gdzie pada deszcz i szumi wiatr,
Gdzie wyt??one ucho s?yszy
Lokomotywy sm?tny gwizd,
Gdzie niespokojny chrobot myszy
Przeszkadza w ciszy pisa? list.

A list ten pisz? do nikogo,
Po prostu pragn? zabi? czas,
I tak mi rzewnie, tak mi b?ogo,
?e dzie? poza mn? w deszczu zgas?,
?e si? pod oknem skuli? wiecz?r,
Jak gdyby przeczu? wiatru ?wist,
?e w poetyckim mym narzeczu
Mog? donik?d pisa? list.

Kochanko moja! Przyjd? i popatrz,
Jak si? zabija tutaj czas,
I jak to dziwne s?owo "Opacz"
Tak nieopatrznie dzieli nas.
Albo nie przychod?. B?dzie lepiej,
Je?li zostan? tutaj sam.
Niech serce w sobie si? zasklepi,
Tak przecie? lepiej b?dzie nam.

A jestem, zreszt?, sam o tyle,
?e nie ma ciebie. W jak?? dal
Odesz?y wsp?lne nasze chwile,
Kt?rych mi nieraz bywa ?al.
Nie jestem sam. Od lat ju? wielu
Przyjaciel dzieli ze mn? los,
I gdy zawo?am: "Przyjacielu!"
Ju? s?ysz? mi?y jego g?os.

Piszemy wiersze, gramy w szachy,
I wspominamy dawne dni,
- A ?aden z nich nie bywa? b?ahy -
I p??niej m?odo?? nam si? ?ni.
Niekiedy pada czyje? imi?
I zapomnian? wskrzesza twarz,
Co w papieros?w g?stym dymie
Przep?ywa dr??c przez pok?j nasz.

Od takich wspomnie? sercu ra?niej,
Wszystko si? czuje, wszystko wie.
Ach, bo dwadzie?cia lat przyja?ni,
Tak ?ci?le wi??e dusze dwie.
Ju? odr?bnego nie ma celu,
I jedn? my?l? mo?na ?y? -
Gdy powiem: "W?dki, przyjacielu!"
Wiem, ?e przyjaciel te? chce pi?.

I przezroczyst? b?yska flasz?,
A w niej eliksir m?odych lat,
Co zwyk? zagrzewa? przyja?? nasz?,
Na kt?r? cie? siwizny pad?.
Do flaszki trzeba wla? karmelu -
Evoe Bacco! Bywaj zdr?w!
Nalewaj w?dki, przyjacielu,
I farysami b?d?my zn?w.

Skoro ju? o nim opowiadam,
Z imienia czas go nazwa? te? -
Sam rym narzuca imi? - Adam,
Kt?re wile?ski nosi? wieszcz.
M?j Adam gardzi wprawdzie pi?rem,
Lecz przy maszynie wiernie tkwi,
I uderzaj?c w klawiatur?
W nat?oku my?li marszczy brwi.

Skupiona twarz, dziwaczna poza,
Klawiszy klekot zn?w i zn?w,
I tak powstaje jego proza -
Ta wyszukana magia s??w.
Zbi?r literackich naszych plon?w
O dwa zeszyty grube wzr?s?,
I biedne ?ycie Robinson?w
Nape?ni? darem szczodrych muz.

C?? pozosta?o nam, Adamie,
Gdy ?wiat si? sta? jak ciemny loch,
Gdy demon wojny ko?ci ?amie,
A na o?tarzach dymi proch.
O ile? lepiej w wyobra?ni
Nierzeczywisty tworzy? byt,
A?eby w bycie tym wyra?niej
Us?ysze? no?y ostry zgrzyt.

Adamie, trudno ?y? w tych czasach,
Gdy p?ka niebo, ziemia dr?y,
Gdy nawet krzy? si? zmienia w tasak
I odr?buje ludzkie ?by.
Za wcze?nie ?ni? o amarantach,
Ramiona s?abn?, duch si? gnie,
Wi?c, jak Wergiliusz niegdy? Danta,
Tak ty, Adamie, prowad? mnie.

Przez piek?o dni dzisiejszych prowad?,
Bo nie potrafi? wytrwa? sam,
I pom?? oku odcyfrowa?
Wiersz, co z piekielnych patrzy bram.
Czy przeczyta?e?? Napis k?amie!
Ty mojej pie?ni lepiej wierz,
I w?dki nalej nam, Adamie -
Wszak Dante lubi? wypi? te?.

2

Mijaj? dni i dni za dniami,
?niedzieje nasz sierocy wikt,
Nie t?skni przecie? nikt za nami
I nie przyje?d?a do nas nikt.
Tak wielu mieli?my przyjaci??
Przy pe?nym ??obie. Ale dzi?,
Od kiedy los si? na nas zaci??,
Przyjaci?? pr??no szuka?by?.

W?a?ciwie c?? nam pozosta?o,
Gdy wojna trwa ju? trzeci rok,
I na ?miertelne nasze cia?o
Coraz to g?stszy pada mrok?
Czy mamy cudu si? spodziewa?,
Czy pod ciosami n?dzy pa???
Kol?dy po wsiach mo?e ?piewa?,
Czy i?? na ?ebry albo kra???

Ciemnieje nos listopadowa,
Ko?ysze ?piewnie deszczu plusk,
Lecz nie zna ciszy moja g?owa,
I nie zna snu zbola?y m?zg.
Jest bohaterskie serce jedno,
Co walczy za mnie o m?j byt,
O, Bo?e! My?l t? niebezwiedn?
Pogr??am w ???ci. Jak mi wstyd!

O ?wicie strugi deszczu rzedn?,
Lecz my?l t? sam? wskrzesza ?wit:
Jest bohaterskie serce jedno.
Co walczy za mnie o m?j byt;
S? bohaterskie d?onie drobne,
Co walcz? o to, ?ebym ?y?.
C?? warte ?ycie to ?a?obne?
Ja ?y? nie pragn?. Nie mam si?.

Tak bym chcia? rozsta? si? z tym ?wiatem
Nic nie unosz?c w cieniu rz?s,
I po?egnalnym poematem
Zawierszy? ?ycie pe?ne kl?sk.
Niebiosom zwr?ci? los przyb??dy,
W wieczno?ci sta? si? byle kim
I stop? ducha i?? tamt?dy,
Kt?r?dy p?ynie sen i dym.

Cho? nieostro?ne mia?em cia?o,
Cho? mia?em dusz? pe?n? skaz,
Cokolwiek w ?yciu mym si? sta?o,
Niechby si? sta?o jeszcze raz.
?a?owa?? Pr??no! My?l kostnieje,
Maleje duch, siwieje w?os,
- Bywa?y dzieje i nadzieje,
Lecz nie nadziejom sprzyja? los.

Pami?tam wczesne moje wiersze
I pierwszy ich w gazecie druk,
I niepokoje serca pierwsze,
Gdy serce nie zna w?asnych dr?g,
Gdy w g?owie d?wi?czy rytm Rimbauda
- Wpl?tana w m?zg tragiczna ni? -
I gdy przespanej nocy szkoda,
I tak bole?nie chce si? ?y?.

Pami?tam ?nie?ne dni nad New?,
I bia?e noce r?wne dniom,
I wlewaj?ce si? ulew?,
I ?piew, i ?miech, i niebo w dom.
Szumia?y skrzyd?a nieomylne,
Wiatr niewo?any do nich bieg?,
I tak ?askawie, tak przychylnie
Zagl?da? w okna m?ody wiek.

Wpatrzony w dal wo?a?em: "Dnieje!"
I szumem pie?ni brzmia? m?j g?os -
Bywa?y dzieje i nadzieje,
Lecz nie nadziejom sprzyja? los.
Po?oga wojny nas spali?a,
Roztrzaska? dziej?w krwawy m?ot,
Ty jedna wiesz, o moja mi?a,
Jak musz? odt?d zni?a? lot.

Poet? by?bym jednym z wielu,
Co padli, gdybym teraz pad?,
Jak ci bez winy i bez celu
Pomordowani. C?? za ?wiat!
Ju? Czechowicza milczy lutnia,
Ju? Karpi?skiego zamar? ?piew,
I Hulewicza duch posmutnia?,
Kiedy go musn?? ?mierci wiew.

Niech ju? nadejdzie pora no?y,
Kt?ra nakarmi nasz? pi???!
O, sprawiedliwy polski Bo?e,
Tej wyg?odnia?ej pi??ci szcz???!
Niech sprzyja zem?cie pie?? anielska,
Twym gniewiem nasz niech b?dzie gniew,
I niech zmia?d?one zbir?w cielska
Sw? krwi? - poet?w zmyj? krew.

3

Nie ?pi?. Kto? puka w nasze okno,
Adamie, otw?rz! Puka kto?!
Niech dzieli z nami noc samotn?,
Ktokolwiek przyszed?. Id? i pro?.
Lecz kogo w nocy losy nios??
Pora niezwyk?a. Kt?? to, kt???
Jeste?my obcy ludzkim losom
I nikt nie t?skni do nas ju?.

Nie wierz? oczom. Ukochana!
Ty, o tej porze? Siadaj! M?w!
Tak p??no! Czemu? Jaka zmiana
Sprowadza ciebie do mnie zn?w?
Co? Chcesz si? ogrza?? Dziecko biedne,
Od dawna ch?odny jest nasz dom,
Po nocach z zimna dr?? i bledn?,
A w piecu ?pi w?drowny gnom.

Daj mi twe r?ce. Jakie sine!
Raz ju? umar?em dla tych r?k,
Powt?rnie teraz przez nie gin?
I to jest m?j zakl?ty kr?g,
I to jest twa nade mn? w?adza,
Kt?ra pomimo wszystko trwa;
Co ci?, najmilsza, dzi? sprowadza,
Si?d?, m?w... A ja rozpal? drwa.

Stan??a przy mnie u?miechni?ta
I rzek?a ?miechem t?umi?c p?acz:
"Ja o was my?l? i pami?tam,
Podaj walizk? moj?. Patrz,
Jest chleb, warzywa, troch? kawy,
Owoce, m?ka, paczka Mew"...
- Patrzy?em na ten chleb ?askawy,
A w sercu ciemna styg?a krew.

Przesta?a m?wi?. Wicher szumia?,
A ona g?aszcz?c moj? twarz
Zn?w rzek?a: "Ty? mnie nie zrozumia??
Jak ty mnie ma?o jeszcze znasz!
M?j ka?dy sen jest snem o tobie,
Dla ciebie dniem si? staje dzie?,
I sp?jrz! Powieki moje obie
Zasnuwa twoich smutk?w cie?..."

Przerwa?a. Szlochem drgn??o cia?o,
I pop?yn??y ?zy jak groch,
I nic poza tym si? nie dzia?o,
Jedynie cia?em wstrz?sa? szloch;
Jedynie wzrok m?j pilnie ?ledzi?
Ramiona pe?ne tkliwych ?ask,
I pie?ci? w?osy barwy miedzi,
Na kt?re pada? lampy blask.

Po chwili rzek?a: "To jest ?adne,
?e ci przynosz? chleb i s?l,
?e serce tkliwe, cho? bez?adne
Odczuwa taki rzewny b?l.
Nas nie roz??czy ?adna si?a,
Ni ?aden los, ni ?aden czas..."
A potem d?ugo mnie pie?ci?a,
I rdzawy ?wit nie zbudzi? nas.

Gdy odje?d?a?a, usta blade,
Com je na ustach jeszcze czu?,
Szepn??y: "Wkr?tce zn?w przyjad?..."
I s?owa porwa? turkot k??.
Niech anio?owie snu jej chroni?
- Dla biednych nawet sen jest z?y -
B?ogos?aw, Bo?e, dobrym d?oniom,
I d?o? im podaj poprzez mg?y.

4

Adamie! Zn?w jeste?my sami,
Nadci?ga grudzie?... Sp?jrz, to on:
Te czarne wrony za oknami,
Ten na ga??ziach bia?y szron.
Stan??a zima przed oczyma,
Najgorsza z wszystkich w ?yciu zim,
A jednak nawet taka zima
Przynosi ?atwy m?ski rym!

By? czas, ?em kocha? si? w wykwincie
Kunsztownych rym?w, ale dzi?
Powiadam rymom: "Same p?y?cie,
Niech wi?z?w nie zna moja my?l!"
Niech forma b?dzie jak szcze?uja,
Co w niej spoczywa tre?? jak ma??:
Gdy pie?? na sztucznych skrzyd?ach buja,
Na dnie tej pie?ni d?wi?czy fa?sz.

Ja prostym lotem ptaka sun?
W kraj wspomnie?. Dobrze mi jest tam.
Wybra?em sobie jedn? strun?,
I jednym palcem na niej gram.
Ju? m?skich rym?w si? nie l?kam
- W najlepszym ziarnie nie brak plew -
I prosta moje jest piosenka,
Jak bywa prosty ptak?w ?piew.

By? mo?e z czasem recenzenci
W tym poemacie wytkn? mi,
?e mnie zbyt lichy s?ownik n?ci,
I ?e m?j wiersz banalnie brzmi.
Ja wiem. Bywaj? liche s?owa,
Lecz ty, kochana, przyzna? chciej,
?e tak jest pi?kna polska mowa,
Jakby tych s??w nie by?o w niej.

Tylko ta mowa, tylko ona
Przy ?yciu trzyma jeszcze mnie,
I noc ?a?obnie zamy?lona,
Gdy o wolno?ci noc? ?ni?.
Mo?e jak wielu innych ludzi,
Nim jeszcze b?y?nie wczesny ?wit,
Kopni?cie buta mnie obudzi
I ?amanego zamku zgrzyt.

A mo?e przetrwam i Opacza
Zapomn? dzieje. Z?y to schron,
Gdzie nawet wolny wiatr rozpacza,
I gdzie jest wolny tylko on.
A mo?e przetrwam i zapomn?
Te dni niemocy, ch??d i g??d,
I przyjd? czasy wiekopomne,
Gdy wskrzesi muzy wolny lud.

(1941)

DO MIESZKA?CA WARSZAWY

Dobrze si? nad tym zastan?w,
Gdy b?dziesz przez miasto szed?:
Patrz - oto nowy Muran?w,
Patrz - oto Trasa W-Z;

Przejd? Nowym ?wiatem i Krucz?,
Przez lasy rusztowa? id?,
Tam ci? murarze naucz?,
Jak trzeba walczy? i ?y?.

Obejd? ulice i place
Wydarte roboczym dniom,
I zmierz biciem serca prac?,
Co d?wiga za domem dom.

W tych domach ?ycie najprostsze
Wype?nia szcz??liwy czas
Twej matce, bratu i siostrze,
Twym dzieciom. Ka?demu z nas.

I pomy?l: po tamtych latach,
Czy zn?w ma uderzy? grom?
I zn?w burzyciele ?wiata
Maj? zniweczy? tw?j dom?

Dom i ulice, i miasto,
I wszystko, co ?yje w nim,
Zn?w sta? si? ma ognia pastw??
Obr?ci? si? w proch i dym?

W wysi?ku twardym i znojnym
Nasz budujemy los -
- Nie chcemy, nie chcemy wojny!
Wo?amy na ca?y g?os.

Nie zwalniaj, nie zwalniaj kroku
I z nami do celu d??:
Musimy walczy? o pok?j!
Musimy! Niez?omnie! Wci??!

W szeregach naszych - zauwa? -
Jest W?och i bojownik Chin,
Rosjanin, Murzyn i Czuwasz,
Malajczyk, Francuz i Fin.

Miliony, tysi?ce milion?w -
To my! Kroczysz z nami wraz.
I nie ma takich kordon?w,
Co mog? powstrzyma? nas!

Nie zwalniaj, nie zwalniaj kroku
I z nami do celu d??:
Musimy walczy? o pok?j;
Musimy! Niez?omnie! Wci??!

WARTA POKOJU

Gdy dzisiaj s?owa te pisz?,
Go??bie kr??? w ob?oku
I wiatr chor?gwie ko?ysze
Zwiastuj?c pok?j.

Niech m?odo?? ramieniem m?odym
Wol? zwyci?stwa pog??bi,
Niech pie?ni polec? przodem -
Stadem go??bi.

Niech s?owo ?elazu sprosta,
Niech ?wiat?em zab?y?nie w mroku -
Ocali wasze domostwa
Walka o pok?j.

Ten tylko dzi? jest poet?,
Kt?rego wiersz jednocze?nie
Posiada ostro?? bagnetu
I d?wi?czno?? pie?ni.

Niech moje wiersze si? zbroj?,
By walczy? wci?? i od nowa!
- Zaci?gam wart? pokoju
Pisz?c te s?owa.