Brzechwa J. ZAZDRO??

- ?mier? osoby ukochanej nie od razu dociera do naszej ?wiadomo?ci. My?li nasze, kt?re z tym si? wi???, s? zazwyczaj niedorzeczne. Kiedy odchodzi cz?owiek bliski, jeszcze przez d?ugi czas fakt na poz?r tak oczywisty wydaje si? nam czym? nierealnym. Pami?tam, po ?mierci ojca, kt?rego bardzo kocha?em, nie mog?em sobie w ?aden spos?b uzmys?owi?, ?e go straci?em na zawsze. Dopiero po wielu tygodniach zacz??em odczuwa? jego utrwalaj?c? si? nieobecno??, stopniowo narasta?o we mnie uczucie t?sknoty. Tak, to by?a n?kaj?ca t?sknota, chocia? gdy ?y?, nigdy za nim nie t?skni?em podczas rozsta? o wiele d?u?szych, ni? te kilka pierwszych po?miertnych tygodni. Up?yn??o sporo miesi?cy, zanim poj??em istot? ?mierci. To by?o dla mnie zaskakuj?ce odkrycie. S?dz?, ?e podobne procesy psychiczne b?dzie prze?ywa? biedny Andrzej. On przecie? tak kocha? Iren?. Ale jestem przekonany, ?e teraz, w tym momencie, nie u?wiadamia sobie jeszcze nieodwracalno?ci tego faktu. Stan odr?twienia i jakiej? martwoty wewn?trznej parali?uje jego umys?. Chyba sama przyroda wymy?li?a taki bieg rzeczy, ?eby ludziom ?atwiej by?o stopniowo oswaja? si? z tym ciosem, jakim jest ?mier? osoby najbli?szej.

Anna s?ucha?a w milczeniu. Widzia?a przed sob? twarze skupione i oboj?tne. Ludzi by?o na og?? niewielu. Stare, za?zawione ciotki, kilku koleg?w-architekt?w, oficer, kt?ry rozgl?da? si? niespokojnie, jak gdyby chcia? upewni? si?, czy trafi? na w?a?ciwy pogrzeb, grupka m?odych dziewcz?t, zapewne z konserwatorium, ojczym Andrzeja, kt?ry z nim nie utrzymywa? stosunk?w, trzej panowie z wi?zankami kwiat?w, dwoje dzieci uciszanych przez kobiet? w chustce na g?owie, m?ody cz?owiek z w?sikiem, stoj?cy na uboczu, wpatrzony bezmy?lnie w jeden punkt.

- Przypuszczam, ?e my oboje bardziej realnie odczuwamy to, co si? sta?o, ani?eli Andrzej. Sp?jrz, jaki jest opanowany i spokojny. ?al mi go okropnie. To by?o takie dobre ma??e?stwo. A Irena... M?j Bo?e... Ile niesprawiedliwo?ci losu kryje si? w tym, ?e to w?a?nie ona musia?a umrze?... Taka ?adna, dobra, czaruj?ca. Ma?o? to jest ludzi nikomu niepotrzebnych, b?d?cych ci??arem dla siebie i dla innych?... Dlaczego Irena?

Ceremonia pogrzebowa przed?u?a?a si? i Wiktor snu? swoje rozwa?ania p??g?osem, monotonnie, przekazuj?c Annie my?li, kt?re zazwyczaj nurtuj? ka?dego, kogo smutny obrz?dek sprowadza na cmentarz. Zreszt? ciep?y, wiosenny dzie? usposabia? raczej pogodnie. Drzewa okryte by?y delikatn? zieleni?. Siateczka ?wie?ych li?ci nape?nia?a powietrze ledwie uchwytnym, a r?wnocze?nie jakby nieco lepkim zapachem wiosny. Ten majowy nastr?j obudzonej do ?ycia przyrody, ta pe?na nadziei pora roku kontrastowa?a z prawdziwym czy te? tylko konwencjonalnym smutkiem uczestnik?w pogrzebu. I Annie wydawa?o si?, ?e nawet ?mier? w takim dniu powinna by? odczuwana mniej bole?nie. Wydawa?o si? jej, ?e Andrzej dzi?ki wio?nie mniej cierpi.

S?ucha?a wynurze? Wiktora z roztargnieniem, przygl?da?a si? murarzom, kt?rzy uk?adali z cegie? sklepienie grobu. Domy?la?a si?, ?e wi?kszo?? z obecnych czeka niecierpliwie na zako?czenie ceremonii, aby wr?ci? do swego normalnego ?ycia, do obowi?zk?w i spraw tak dalekich poj?ciu ostateczno?ci, jak? jest ?mier? cz?owieka. Domy?la?a si?, ?e szeptem wymieniaj? pomi?dzy sob? ma?o wa?ne uwagi, plotki, s?owa bez znaczenia, kt?re wype?niaj? ich szar? codzienno??, daj?c? jednak?e poczucie istnienia i trwania. S?owa Wiktora odbija?y od tych domys??w powag? i pozorn? g??bi?. By? starym przyjacielem Andrzeja, umia? podziwia? zalety Ireny, tote? Anna wierzy?a w jego szczero??. I ona poczu?a nag?y ?al, g??wnie z tego powodu, ?e tak m?oda kobieta nie doczeka?a wiosny. A w?a?nie w bocznej alei cmentarza pod murem wida? by?o krzak bzu, kt?ry dopiero rozkwita?.

Wzi??a Wiktora pod r?k? i powiedzia?a:

- P?jdziesz do Andrzeja? Chcia?abym p?j?? z tob?. Nie mo?emy go zostawi? samego.

Po pogrzebie wyszli razem z cmentarza. Uda?o si? im z?apa? woln? taks?wk?.

Andrzej by? opanowany i uroczysty. W jego mieszkaniu czyja? ?yczliwa r?ka zaprowadzi?a porz?dek i ?ad. W wazonie sta?y ?wie?e ?onkile. Po chwili rozleg?o si? pukanie do drzwi. To s?siadka, pani Rysicka, poda?a tac? z termosem:

- Panie Andrzeju, zaparzy?am kaw?. To panu dobrze zrobi.

Po tych s?owach usun??a si? dyskretnie. Andrzej bezradnie trzyma? tac? i rozgl?da? si? po pokoju.

Anna wzi??a od niego termos, przynios?a z kuchni fili?anki i nala?a kaw?. Jej czynno?ci przywr?ci?y w tym mieszkaniu, opuszczonym przez pani? domu, normalne procesy ?yciowe, co otrze?wi?o nieco Andrzeja. Widzia? obok siebie dwoje przyjaci??, wobec kt?rych nie musia? zbytnio maskowa? swego b?lu, ale nie chcia? te? nadu?ywa? ich serdeczno?ci i wsp??czucia przez nadmierne okazywanie ?a?oby. Z Wiktorem zaprzyja?ni? si? w czasie wojny, przeby? z nim drog? bojow? od Lenino do Ko?obrzegu, gdzie zosta? ci??ko ranny i gdzie Wiktor uratowa? mu ?ycie, wynosz?c go z pola walki. Takie prze?ycia tworz? zwi?zki nierozerwalne. Po wojnie razem uko?czyli studia i pracowali w tym samym biurze projektowym. Wiktor by? ?wiadkiem na jego ?lubie. Dzia?o si? to dziewi?? lat temu. A wi?c dziewi?? lat szcz??liwego po?ycia z Iren?. I w?a?nie dzi? wszystko si? sko?czy?o. Wspominaj?c te dawne czasy Andrzej odszed? do okna, aby si? opanowa?. Tak, Wiktor zawsze b?dzie mu przypomina? dzie? ?lubu z Iren?. Powiedzia? wtedy ?artuj?c:

- Andrzeju, musisz jej dobrze pilnowa?. ?adna ?ona to owca w?r?d wilk?w.

Tamtego dnia Irena mia?a na sobie granatowy kostium i bia?? bluzk? z krawatem, kt?rego nie umia?a zawi?za?. Wiktor jej w tym pomaga?. Przez par? lat opiera?a si? naleganiom Andrzeja, kt?ry j? kocha? wytrwale i cierpliwie. By? g??boko przekonany, ?e uczucia kobiety zdobywa si? g??wnie uporem. W rezultacie wiern? adoracj? skruszy? jej pocz?tkow? oboj?tno??, umia? by? uprzedzaj?co uwa?ny i z czasem sta? si? w ?yciu Ireny absolutnie niezb?dny. Gdy go nie mia?a przy sobie, odczuwa?a je?li nie pustk?, to w ka?dym razie brak czego?, co wype?nia?o puste miejsce. Podobnie bywa po usuni?ciu z pokoju ulubionego mebla. Nie dostrzegamy jego obecno?ci, ale gdy go zabraknie, nasze przyzwyczajenie odczuwa to jako zak??cenie ustalonego ?adu. Przyzwyczajenie Ireny do widoku Andrzeja, do uwielbienia, jakie jej okazywa?, prze?ama?o opory. Wreszcie nadszed? dzie?, kiedy podczas kolacji w "Bristolu" Irena bardziej ?artem ni? serio powiedzia?a:

- Tak ci zale?y na tym, ?ebym zosta?a twoj? ?on?? Jakie to banalne i nudne. Ale ostatecznie mog? si? zgodzi?. Przecie? wiem, ?e mi nie dasz spokoju. Na kochanka si? nie nadajesz, bo za ma?o ci? na to kocham, poniewa? jednak nie kocham nikogo innego, ciebie za? lubi? bardziej ni? tych, kt?rzy zabiegaj? o moje wzgl?dy, pozwalam ci zaj?? si? spraw? naszego ?lubu. Traktuj t? moj? zgod? jako oznak? sympatii, ale r?wnocze?nie jako akt rezygnacji. Marzy? mi si? kr?lewicz z bajki. Rozstaj? si? z tym marzeniem dla ciebie. Nie b?d? pierwsz?, dla kt?rej zabrak?o na ?wiecie kr?lewicza.

M?wi?a to z przekor? i z zalotnym u?miechem, jakby pozorami s??w stara?a si? pokry? prawdziwe uczucia, kt?rych po kobiecemu nie chcia?a objawia? zbyt otwarcie.

I tak zrozumia? to Andrzej, zm?czony d?ugotrwa?ym oczekiwaniem, ufny w spe?nienie utrudzonej, ale upartej nadziei.

Po??da? Ireny przez d?ugie lata, kocha? j? uczuciem bolesnym, kt?rego napi?cie z czasem os?ab?o, st?pi?a si? nami?tno??, a pozosta?a nieugi?ta potrzeba osi?gni?cia upragnionego celu. I w ko?cu dopi?? swego, jak w?drowiec, kt?ry resztkami si? dobrn?? do miasta swoich marze?, do jakiego? Asy?u czy Sieny, ale ze zm?czenia nie jest ju? w stanie odbiera? w pe?ni jego pi?kna.

Ma??e?stwo z Iren? by?o pozornie szcz??liwe. W pierwszej fazie dawa?o Andrzejowi zadowolenie, kt?rego nie umia? jeszcze ca?kowicie ogarn??. Mia?o w sobie co? z radosnej rekonwalescencji. Potem przynios?o wewn?trzne uspokojenie i uczucie b?ogo?ci, podatne na ust?pstwa i kompromisy, tak niezb?dne w stosunku do kobiety ?wiadomej swojej przewagi. Ale nawet te nieodzowne ust?pstwa nie umniejsza?y nawyku adorowania Ireny i same w sobie sta?y si? dla Andrzeja potrzeb? serca.

Powierzchowno?? Ireny nie fascynowa?a na pierwszy rzut oka. Dopiero przy bli?szym poznaniu ujawnia?y si? jej utajone powaby. W?osy i oczy o z?otawym odcieniu harmonizowa?y ze smag?? barw? sk?ry. Nos, regularny i zgrabny, jakby unosi? nieco g?rn? warg?, ods?aniaj?c z?by i kawa?ek g?rnego dzi?s?a. Przedzia?ek pomi?dzy przednimi z?bami obna?a? w u?miechu pewn? zaborczo??. G?owa, osadzona na d?ugiej szyi, nigdy nie trzyma?a si? prosto, lecz pochylona nieco na bok nadawa?a spojrzeniu niekiedy cechy senno?ci, niekiedy zn?w kokieterii. W tym przegi?ciu g?owy mie?ci?o si? wiele nie?wiadomego wdzi?ku Ireny. Stan mia?a przyd?ugi, ale wad? budowy pokrywa?a zr?cznie plisowanymi sp?dnicami i wysoko noszonym paskiem. Ale najwi?ksz? jej ozdob? by?y r?ce, kt?rymi umia?a gestykulowa?, nadaj?c palcom wymow? bardziej wyrazist? ni? s?owom i u?miechom.

Na pro?b? Andrzeja Anna, kt?ra by?a rze?biark?, zdj??a po ?mierci Ireny form? jej pi?knej r?ki i teraz gipsowy odlew le?a? na biurku w swej martwej bieli.

Po wypiciu kawy Andrzej przeni?s? odlew na bidermayerowski st?? w g??bi pokoju, opr??niony i jakby zawczasu przygotowany na przyj?cie relikwii.

- Tu b?dzie miejsce pami?tek - rzek? Andrzej. - Nie, nie ?aden o?tarzyk. Nie mam zamiaru o?miesza? wspomnie? po Irenie. To obra?a?oby jej dobry smak. Ale chcia?bym mie? zawsze przed oczami to, co ??czy?o nas w naszych upodobaniach. Tutaj powiesz? reprodukcj? "?niadania na trawie". Sze?? lat temu, gdy byli?my w Prowansji, urz?dzili?my sobie takie ?niadanie dok?adnie wed?ug obrazu Maneta. Dam tak?e oprawi? portrecik Ireny i postawi? go na stole w tym miejscu. Sp?jrzcie, jak dobrze uchwycone jest podobie?stwo. To dzie?o ma?o znanej malarki. Zaprojektowa?em p??ki do jej mieszkania, a ona w ten spos?b mi si? zrewan?owa?a. Irena bardzo si? z ni? zaprzyja?ni?a. A to ksi??ka. Ostatnia, kt?r? czyta?a. Nawet nie wiem, czy zd??y?a j? doko?czy?. Ka?? oprawi? j? w sk?r?. Albo nie... Przecie? Irena ksi??k? t? trzyma?a w r?kach... Na ok?adce s? jeszcze ?lady jej palc?w. To wszystko pragn? zachowa?.

Anna obserwowa?a krz?tanin? Andrzeja z mieszanymi uczuciami. Ten inteligentny cz?owiek, utalentowany architekt, z kt?rym wsp?lnie pracowa?a nad projektem pomnika, usi?owa? rozproszy? swoj? ?a?ob? zaprz?taj?c uwag? sprawami powierzchownymi, bez znaczenia, jak przeci?tny cz?owiek, kt?ry nie potrafi g??biej odczuwa? tragizmu sytuacji. Przecie? Irena umar?a i wszystko, co z ni? si? wi?za?o, zgin??o bezpowrotnie. Anna u?wiadamia?a sobie nieodwracalno??, nieub?agan? nieodwracalno?? tej przedwczesnej, okrutnej ?mierci. Co prze?ywa? Andrzej, co dzia?o si? w jego sercu, gdy pieczo?owicie uk?ada? ksi??k? obok gipsowej d?oni?

Andrzej wr?ci? znowu do biurka i zag??bi? si? w szufladach w poszukiwaniu pami?tek po Irenie.

- Ta tabakierka to ostatni podarunek, jaki od niej dosta?em - rzek? przecieraj?c srebro po?? marynarki. - Podarowa?a mi j? na imieniny... Na kr?tko przed p?j?ciem do szpitala.

Anna pami?ta?a ten dzie?. Prze?wietlenie wykaza?o ju? wtedy nowotw?r. Andrzej nie zdawa? sobie sprawy z grozy sytuacji, nie traci? nadziei, odsuwa? od siebie niepokoj?ce my?li. Potem sp?dza? przy ???ku Ireny wszystkie wolne chwile, przesiedzia? przy niej ostatnie noce. Z?erana przez nieuleczaln? chorob?, po dw?ch kolejnych operacjach, Irena zmieni?a si?, zdrobnia?a, cierpienie zniekszta?ci?o twarz, star?o z niej ?yw? barw?. Z odchylon? g?rn? warg? i obna?onymi z?bami przypomina?a teraz wystraszone zwierz?tko. Tak wygl?da?a zabita wiewi?rka, kt?r? Andrzej widzia? kiedy? w ?azienkowskim parku. I taka Irena utkwi?a mu w pami?ci. Nie by?a to ju? kobieta, o kt?rej zdobycie niegdy? walczy?, kt?rej pragn??, kt?r? podziwia?. Jej przewlek?e cierpienia udr?czy?y go, wprawi?y w stan odr?twienia, przestawa? rozumie? nast?puj?ce po sobie zdarzenia i fakty, poddawa? si? t?pej bezmy?lno?ci. W chwili poprzedzaj?cej agoni? Ireny, kiedy morfina nie mog?a ju? znieczuli? jej cierpie?, powiedzia?:

- Kochana, b?d? jeszcze troch? cierpliwa... Ju? nied?ugo...

I wydawa?o mu si?, ?e ?mier? jest r?wnoznaczna z ulg?, jakiej doznaje cz?owiek po dokonanym bolesnym zabiegu. Zreszt?, kiedy Irena przesta?a j?cze? i umar?a, Andrzej zrozumia? tylko tyle, ?e usta?o cierpienie. Gdy za? po kilku sekundach w um?czonym ciele rozleg?o si? kr?tkie burczenie, a potem dopiero wylecia? z niego ostatni dech, Andrzej istotnie dozna? uczucia ulgi.

Teraz spokojnie i rzeczowo uk?ada? na stole pami?tki po Irenie i w tych czynno?ciach przypomina? Annie kustosza muzeum Szopenowskiego w Maria?skich ?a?niach, kt?rego przed miesi?cem widzia?a przy pracy.

- Irena ?y?a tyle samo lat, co Szopen - powiedzia? Andrzej, jakby odgaduj?c jej my?li. - Szopen mia? w sobie wszelkie cechy geniuszu, by? r?wny bogom. A i on umar?. A tak?e Rafael. I Lorca. I Rimbaud. Tacy m?odzi. Wszyscy umarli. Gdybym wierzy? w Boga, sta?bym si? apostat?. Za jego okrucie?stwo, za jego bezmy?lno?? w kierowaniu wyrok?w. Irena mia?a dopiero trzydzie?ci dziewi?? lat.

S?owa te m?wi? p??g?osem. Przyr?wnywa? Iren? do genialnych artyst?w, chocia? by?a tylko miern? pianistk?. Ale Andrzej by? niemuzykalny i nie umia? odr??ni? jej gry od gry Rubinsteina. Opanowanie nut i klawiatury przyjmowa? jak magi?. A teraz powo?uj?c si? na wielkich ludzi, kt?rzy zmarli m?odo, stara? si? sam sobie wyt?umaczy? niesprawiedliwo?? losu, kt?ra dopu?ci?a do ?mierci Ireny.

Wiktor nie przerywa? mu w obawie, aby jakim? nierozwa?nym s?owem nie zak??ci? ?a?obnego nastroju. Mia? umys? trze?wy i sceptyczny, ?mier? widzia? z bliska na wojnie, sam o ni? nieraz si? otar?, straci? wielu przyjaci?? - towarzyszy broni. Wiedzia?, ?e umrze?, to znaczy nigdy ju? nie by?, nie widzie?, nie s?ysze?, nie czu?, nie my?le?. ?e to ju? koniec wszystkiego, co wi??e si? z poj?ciem istnienia cz?owieka.

- Prze?y?em z Iren? dziewi?? lat - powiedzia? Andrzej przegl?daj?c jej fotografie. - Sp?jrz, Wiktorze, to nasze zdj?cia znad morza. Ile? w niej by?o rado?ci ?ycia! Ile pogody. Ile ?yczliwo?ci w stosunku do ludzi. Mia?a w sobie nieodparty urok. Lubi?a zalotn? gr?, chocia? - mog? wam to wyzna? - by?a w istocie kobiet? ch?odn?, powiedzia?bym nawet - beznami?tn?. Mo?e w?a?nie dlatego nigdy nie wystawia?a na pr?b? mojej zazdro?ci. Zreszt? wiecie, jak mi by?a oddana. Zawdzi?czam jej najpi?kniejsze lata, najszcz??liwsze, prawdziwie bezchmurne. Musz? fotografie te powkleja? do albumu. Ich miejsce tak?e jest tutaj, po?r?d pami?tek.

- Szkoda, ?e nie mieli?cie aparatu filmowego - powiedzia?a Anna.

- Szkoda! - podchwyci? Andrzej. - M?g?bym j? teraz ogl?da? w ruchu, s?ysze? m?wi?c?. Nigdy dawniej nie pomy?la?em o tym. Zaraz... Jak to? Ale? oczywi?cie! Mam jej g?os na ta?mie, przecie? go nagra?em!

M?wi?c to z nerwowym po?piechem otworzy? magnetofon i zabra? si? do szukania ta?my.

- Andrzeju, jest ju? po czwartej, mo?e p?jdziesz z nami co? zje??? Pod "Kandelabry" albo do "Grand Hotelu" - odezwa? si? wreszcie nie?mia?o Wiktor. I od razu poczu? niew?a?ciwo?? tych s??w, zw?aszcza ?e Andrzej spojrza? na niego z wyrzutem.

- Je??? Nie, nie! O, znalaz?em! To by?o w zesz?ym roku. Nie pami?tam ju? nawet, po co i z jakiej okazji nastawi?em wtedy magnetofon. Pos?uchajcie, us?yszymy jej g?os.

Nacisn?? klawisz magnetofonu, po czym rozleg? si? podniesiony g?os Ireny. Wszyscy troje s?uchali z uwag?:

- M?czysz mnie - m?wi?a Irena - m?czysz i nudzisz. Nie mam ?adnych przyjemno?ci, wystraszy?e? wszystkich moich przyjaci??. Ci?gle tylko ta napuszona, egzaltowana Anna. Nie znosz? jej, rozumiesz? Po co zmusi?e? mnie do ma??e?stwa! Trzeba by?o o?eni? si? z ni?. Mam ci? dosy?, dosy?, rozumiesz? Zrobi?e? sobie ze mnie niewolnic?. Tylko twoja praca jest wa?na, a ja? Co ja mam z ciebie? Czy obchodzi ci? moja muzyka? Jeste? g?uchy, g?uchy jak pie?! Chc? ?y?, rozumiesz? A ta ca?a twoja mi?o??! Zmusi?e? mnie do ma??e?stwa przez pr??no??, przez g?upi? m?sk? ambicj?. A teraz, co? Czy ja mam m??a? Odejd?! Nie zbli?aj si? do mnie! Jeste?...

Andrzej wy??czy? magnetofon. Na jego twarzy pojawi?y si? czerwone plamy.

- Id?cie teraz na obiad - powiedzia? unikaj?c wzroku Anny. - Ja tu zostan?. Chc? by? sam. Nie jestem g?odny.

- Dobrze, p?jdziemy - rzek?a Anna. - Ale obiecaj mi, ?e przyjdziesz wieczorem. Rodzice bardzo si? uciesz?. Nie zrobisz nam zawodu?

- Trzymaj si?, stary - dorzuci? Wiktor, klepi?c go po ramieniu. - Wprawdzie Anna mnie nie zaprasza, ale ch?tnie zjem razem z wami kolacj?. Nie rozklejaj si?. B?d? m??czyzn?.

Wszystko, co m?wi?, by?o niezgrabne, zdawkowe. G?os Ireny z magnetofonu wdar? si? w atmosfer? pietyzmu i ?a?oby jak ostry zgrzyt. By? przygn?biaj?cym ?wiadectwem ?yciowej prawdy, o kt?rej Andrzej nie m?wi? nigdy, nawet z przyjaci??mi. Tote? Wiktor szybko zbieg? po schodach, aby jak najpr?dzej znale?? si? na ulicy. Tu oboje z Ann? odetchn?li ?wie?ym, wiosennym powietrzem i zanurzyli si? w t?um jak w o?ywczy strumie?. ?ycie by?o pi?kne i pachnia?o fio?kami.

Andrzej, stoj?c w oknie, odprowadza? ich spojrzeniem. Ci??y?a mu obecno?? przyjaci??, wobec kt?rych nale?a?o odgrywa? jak?? nieokre?lon? rol? cz?owieka zn?kanego, z?amanego nieszcz??ciem. ?akn?? samotno?ci, aby w spos?b nieprzymuszony uporz?dkowa? swoje uczucia i my?li. Po nie przespanych nocach, po straszliwym nerwowym napi?ciu odczuwa? znu?enie granicz?ce z ot?pieniem i oboj?tno?ci?.

Ta?ma magnetofonowa przypomnia?a mu okrutne s?owa, kt?rych mu Irena nie szcz?dzi?a przy lada sprzeczce i kt?re uk?ada?y si? mi?dzy nimi jak cie? odlatuj?cego ptaka.

Usiad? w fotelu i stara? si? mo?liwie najtrze?wiej przeanalizowa? sw?j stan wewn?trzny. Pr?bowa? my?le? z ch?odn? rozwag?.

- ?mier? to absolutny koniec istnienia. Dlatego te? z punktu widzenia biologii ?mier? cz?owieka niczym nie r??ni si? od ?mierci muchy... Nie, nie! C?? za niedorzeczno??! Po ?mierci cz?owieka pozostaje nico??, to prawda. Ale po ?mierci niekt?rych nico?? zamienia si? w pustk?. Takie sformu?owanie jest chyba trafniejsze. Nie wydaje mi si?, abym prawdziwie i g??boko cierpia?. I czy w og?le potrafi? cierpie?? Odczuwam przera?liw? pustk?. Mam za ma?? wyobra?ni?. Albo te? jestem tak wyczerpany psychicznie, ?e na cierpienie przesta?em ju? reagowa?.

Wzi?? ze sto?u portret Ireny i zacz?? mu si? uwa?nie przygl?da?. Pomimo ca?ego wysi?ku i napi?cia nie m?g? w ?aden spos?b wskrzesi? w pami?ci obrazu dawnej Ireny, jej ?ywego cia?a, ruch?w r?k, zmiennego wyrazu twarzy. Na pr??no stara? si? przypomnie? sobie sceny z ich wsp?lnego po?ycia, ka?de wspomnienie przybiera?o kszta?t p?aski, dwuwymiarowy, martwy. Mia? przed oczami wci?? t? sam? posta? ze szpitalnego ???ka, wychudzon? i wyniszczon? przez chorob?, widzia? szar?, zapad?? twarz, wyblak?e, gasn?ce oczy, usta rozwarte i zniekszta?cone bolesnym grymasem. Pyszczek nie?ywej wiewi?rki. I obraz ten przys?ania? ca?kowicie dawne wcielenie Ireny, kt?rego Andrzej nie umia? ju? o?ywi? ani przywr?ci? w pami?ci.

Podszed? do sto?u, przesun?? palcami po gipsowym odlewie r?ki i w tym momencie u?wiadomi? sobie ca?? bezcelowo?? tego rodzaju pami?tki. Twardy, chropowaty gips niczym, nawet wygl?dem, nie przypomina? d?oni Ireny, ani ?ywej, ani martwej.

Zabra? si? machinalnie do uk?adania innych pami?tek na stole. Zajrza? do ksi??ki, kt?ra by?a ostatni? lektur? Ireny. "Mon coeur mis en nu". Stare, przedwojenne wydanie Beaudelaire'a. Kilka podkre?le? przy nazwisku George Sand.

Przeszed? do sypialni. Spojrza? na ma??e?ski tapczan, ale i tu nie zdo?a? wykrzesa? z siebie ?adnego wspomnienia. Znowu wyobra?ni? jego opanowa? widok wykrzywionej twarzy i zarys wyn?dznia?ej postaci pod szpitaln? ko?dr?.

Zajrza? do szafy, potem otworzy? bieli?niark?, jak gdyby szuka? ucieczki od tej natr?tnej wizji. Wyj?? koszul? nocn? Ireny i przy?o?y? j? do twarzy. Przez kr?tk? chwil? owia? go zapach upranej bielizny, pomieszany z lawend?, kt?rej p?k wisia? na wewn?trznych drzwiach bieli?niarki. Si?gn?? po inne, bardziej jeszcze intymne cz??ci bielizny, mi?? je w r?kach, tuli? do ust i w zapadaj?cym zmierzchu stara? si? obudzi? w sobie dawne podniety. Ale i tu nie dopisa?a mu wyobra?nia. Zanurzy? r?k? g??biej, zdawa?o mu si?, ?e odnajdzie w?r?d delikatnych jedwabi i koronek upragnion? aur? minionych lat. Pod warstw? mi?kkich tkanin poczu? co? twardego. By?a to paczka list?w, przewi?zana wst??eczk?.

Andrzej wr?ci? do gabinetu, usiad? przy biurku i zapali? lamp?. To by?y jego listy pisane do Ireny, listy z r??nych okres?w. Czyta? je z zainteresowaniem. Pe?ne by?y uwielbienia, natarczywych o?wiadczyn, upokarzaj?cych pr??b. Irena widocznie wybiera?a i chowa?a te z nich, kt?re schlebia?y jej kobiecej pr??no?ci. Andrzej czyta? z uwag? jeden po drugim. I nagle trafi? na list pisany obcym charakterem pisma.

W pierwszej chwili my?la?, ?e list ten zab??ka? si? tu przypadkowo. I do kogo by? pisany? Co mia?y znaczy? zawarte w nim s?owa? Andrzej odwr?ci? ostatni? kartk? i zobaczy? na ko?cu inicja?y "K.B.". List nie mia? ?adnego wst?pu. Ale tre?? jego nie mog?a budzi? w?tpliwo?ci. Andrzej naprz?d przejrza? list pobie?nie, a potem pochyli? si? nad nim jak cz?owiek, kt?ry k?adzie g?ow? pod top?r. Wyczyta? dwa zdania i one same wystarczy?yby, ?eby zabi?. "B?d? czeka? miesi?c, rok, ca?e ?ycie, byle prze?y? z tob? jeszcze cho? jedn? tak? noc... Ka?d? my?l? pieszcz? ci?, ca?uj?, tul? twoje cia?o jak wtedy, w Krakowie..." Trzy dalsze listy, pisane takimi samymi okr?g?ymi literami, nosi?y dat? z dw?ch lat nast?pnych i by?y podpisane imieniem Karol. Przewija?y si? w nich wylewne czu?o?ci, pe?ne wspomnie? i mi?osnego ?aru. Ale ostatni list w paczce nie pochodzi? ju? od Karola. Pisany by? przez kogo? innego. Nosi? dat? z marca ubieg?ego roku. Andrzej czyta? go i zapada? si? w przepa??. Imi? Ireny powtarza?o si? w li?cie w rozmaitych spieszczonych odmianach, zwroty by?y banalne i g?rnolotne, a r?wnocze?nie obna?a?y wulgarn? poufa?o?? nieznanego amanta. List ko?czy? si? s?owami: "Zgubi?a? w moim ???ku bursztyny. Przypominaj? mi koniuszki twoich piersi. Zachowam je na pami?tk? naszych rozkosznych nocy... Tw?j Romeo". Kt?? to jest ten ch?ystek? Jaki? prowincjonalny uwodziciel? Na pewno du?o m?odszy od niej. Romeo!... B?azen!

Andrzej przeczyta? listy powt?rnie, potem raz jeszcze. Z wolna dociera?a do jego ?wiadomo?ci druzgoc?ca prawda o Irenie. Odczuwa? w skroniach ?omotanie tak g?o?ne, jak gdyby dwie blachy uderza?y jedna o drug?. Nie chcia?, nie mia? si?y uwierzy? w rozpustne eskapady Ireny, w jej zdrad? i ob?ud?. Ale stopniowo lodowate ig?y zacz??y mu przeszywa? serce i m?zg.

- A wi?c tak... Moja Irena... Ch?odna, beznami?tna, ale kochaj?ca i wierna. Jej wyjazdy do Zakopanego i zatrzymania w Krakowie. T?sknota do g?r. Wiosenne rozdra?nienie po powrocie. Napady spleenu i nudy. Moja Irena. Tak... Teraz wszystko staje si? jasne. Kwiaty! Nigdy nie wiedzia?a, od kogo s? te kwiaty. Bursztyny zgubi?a w poci?gu. Prosi?a, ?ebym p??no nie dzwoni? do Zakopanego, bo wyrywam j? ze snu. W Krakowie musia?a by? w konserwatorium. Ch?odna i beznami?tna. Tak, teraz rozumiem.

Andrzej powoli budzi? si? z letargu, otrz?sa? si? z odr?twienia, kt?re ow?adn??o nim po ?mierci Ireny. Wyobrazi? j? sobie w ???ku z innym m??czyzn?. Zacz?? przypomina? sobie pierwsze lata ma??e?stwa, cia?o Ireny, jej burzliwe mi?osne spazmy w chwilach oddania i st?umiony szept:

- Teraz mnie poca?uj... Jeszcze...

Czy m?wi?a tak samo do tamtych? Mo?na oszale?!

Nagle Irena wr?ci?a do jego wyobra?ni w pe?ni powabu i dojrza?ej kobieco?ci. Stan??a mu w pami?ci z ca?? wyrazisto?ci?. Przypomina? sobie nieomylnie kszta?t jej nago?ci, ramiona, piersi, uda. Zalotne i przekorne kusicielstwo. Zawsze wilgotne wargi, spojrzenia niby znudzone, a obiecuj?ce zarazem. To ju? nie by?a wychudzona posta? umieraj?cej Ireny ani pyszczek zabitej wiewi?rki. Mia? przed oczami dawny, tak niedost?pny niegdy? i upragniony przedmiot mi?o?ci, z czasem ?on? ch?odn? i oboj?tn?, a w ko?cu zdradliw? i rozpustn?. Tyle ob?udy! Tyle fa?szu!

Oblewa?a go fala straszliwego gniewu, a zw?aszcza zazdro?ci, dla kt?rej nie by?o ju? ani uj?cia, ani zaspokojenia. I znowu przypomnia? sobie, jak upokarza? si? przed t? kobiet?, jak miota? si? w jej sid?ach i usycha? z pragnienia. To pragnienie czu? jeszcze w sercu, a zazdro?? jak gdyby od?wie?y?a dawne szale?stwo, wzmog?a nami?tno??. Nigdy jeszcze nie cierpia? przez Iren? tak, jak teraz. Nigdy nie doznawa? uczucia rozdzieraj?cej rozpaczy na my?l, ?e nie mo?e jej dopa??, bi? i dusi? z zazdro?ci i nienawi?ci. Albo nie! Upokorzy? j? i sponiewiera?. Rzuci? j? na ???ko jak szmat? i pastwi? si? nad jej cia?em, smaga? j? imionami Karola i tego b?azna Romeo, nasyci? si? rozkosz?, a potem nag? wyp?dzi? na ulic?. I nigdy jej wi?cej nie widzie?!

Nigdy nie widzie?? Przecie? Irena nie ?yje. Nie zobaczy jej, cho?by tego nie wiem jak pragn??. Os?ania j? ?mier?. Irena umar?a i sko?czy?o si? wszystko, wszystko. Zdrada i nienawi?? na r?wni odesz?y w niebyt. Ju? nic jej nie mo?e powiedzie?, nie mo?e rzuci? jej w twarz oskar?enia. I nigdy Irena si? nie dowie, ?e on pozna? jej nikczemne sekrety, wykry? niewierno??, zdemaskowa? pod?o?? i fa?sz. Ka?da jego my?l uderza w pr??ni?.

Wtedy nagle przypomnia? sobie, ?e ma przecie? jeszcze jej g?os, ten szcz?tek istnienia. Pozosta? mu g?os i z nim b?dzie m?g? si? rozprawi?. Na wp?? przytomny z rozpaczy i b?lu, dr??cymi r?kami uruchomi? magnetofon. Rozleg? si? z?y, rozdra?niony g?os Ireny. Andrzej sta? obok i w ten g?os utrwalony na ta?mie wmiesza? sw?j ?ywy krzyk, obelgi i wyzwiska.

- M?czysz mnie - m?wi?a Irena, tymi samymi s?owami, kt?rych przed chwil? wys?ucha? w obecno?ci Anny i Wiktora - m?czysz i nudzisz.

- Ja ciebie nudz?? - wo?a? Andrzej. - Ty rozpustnico, ty dziwko!

- Po co zmusi?e? mnie do ma??e?stwa...

- Milcz, bo ci? zabij?! - wdziera? si? krzyk Andrzeja pomi?dzy zdania p?yn?ce z magnetofonu.

- Mam ci? dosy?, dosy?, rozumiesz? Zrobi?e? sobie ze mnie niewolnic?... Co ja mam z ciebie? - brzmia? g?os Ireny.

- Nie wystarczy?a ci moja mi?o?? - usi?owa? przekrzycze? j? Andrzej - zachcia?o ci si? jeszcze wyciera? po hotelowych ???kach z kochankami, ty suko! Romeo!

- Odejd?! Nie zbli?aj si? do mnie! - wo?a?a Irena.

G?os umar?ej kobiety przeplata? si? z ?ywym g?osem zdradzonego m??a, rozbrzmiewa? w pokoju narastaj?cym wrzaskiem.

- Milcz, bo ci? udusz?! - krzykn?? Andrzej, rzuci? si? na magnetofon i zerwa? ta?m?.

Wszystko umilk?o. Nast?pi?a ?miertelna, przera?aj?ca cisza. Andrzej gni?t? w r?kach ta?m?, jakby to by?o gard?o Ireny. Przez jego rozpalony m?zg przemkn??a my?l, ?e udusi? Iren? i ?e ona umar?a z jego r?ki za pope?nion? zdrad?. Dozna? uczucia ulgi, po chwili jednak oprzytomnia?. Przecie? Irena nie ?yje i nie mo?na jej zabi? powt?rnie. Zobaczy? nagle znowu pyszczek nie?ywej wiewi?rki. Ale wiedzia?, ?e to wszystko nieprawda. Piek?ca t?sknota za Iren? wdar?a si? do jego serca. T?sknota, mi?o?? i zazdro??.

Traci? panowanie nad sob?. Kopn?? magnetofon, potem zasun?? kotar? u okna, wyj?? z kredensu koniak i pi? prosto z butelki, du?ymi haustami. Zastanawia? si? przez chwil?, wreszcie wzi?? ze sto?u gipsow? r?k? Ireny i roztrzaska? j? o ?cian?.

Rozleg?o si? pukanie do drzwi. Wesz?a pani Rysicka.

- Panie Andrzeju, co si? u pana dzieje? Przepraszam, ale zaniepokoi?am si?...

- C?? ma si? dzia?? Przecie? widzi pani, ?e nie ma nikogo. Nikogo! Jestem sam.

Kiedy s?siadka wysz?a, Andrzej rzuci? si? na tapczan i po raz pierwszy od ?mierci Ireny zani?s? si? rozpaczliwym szlochem.

Dopiero teraz u?wiadomi? sobie, jak bezgranicznie j? kocha?. Dopiero teraz.