Przybyszewski S. NAD MORZEM

MODLITWA
Ty, kt?ra w czarne sny moje ?wietlanymi palcami wplatasz pi?kno wi?dniej?cych jesieni, blaski okwit?ych przepych?w, spiek?e barwy ogniem trawionych raj?w, -
O jasna moja -
wiele b?lu si? prze?ni?o, odk?d Ci? po raz ostatni widzia?em, ale wci?? jeszcze l?ni me serce nad gwiazdami, kt?re? w me ?ycie rozsia?a, wci?? jeszcze rw? si? z krwi mojej dysz?ce r?ce ku szcz??ciu, kt?re mi kiedy? w duszy rozpali?a?.
Ty, kt?ra w ciemnej pomroce cichymi r?koma prz?dziesz mi na zaczarowanych harfach ci??k? zadum? o chwilach rozkoszy, co jak poszum dalekich skrzyde? przewia?y, o s?o?cach, co w morzu ton?c, iskrz? si? na zachodzie krwaw? ros?, o nocach, co do ciep?ych piersi tul? serca zbola?e -
O jasna moja -
ju? tyle razy s?o?ce zapad?o, odk?d koi?a? czarownymi pie?niami smutek mej duszy, a wci?? jeszcze widz? w smutnym rozj?ku Twe oczy, jak si? ?arz? w nieziemskim zachwycie i jasn? r?k? widz?, jak si? ku mnie wysuwa i w p?on?cym krzyku chwyta za moj?.
Ty, kt?ra mi noce burz na dni pogody przemieniasz, w g??biach snu mi jawy gasisz, w bezbrze?ne dale odsuwasz pobli?a - kt?ra mi w sercu b??dne ognie rozpalasz i czarne kwiecie ku ?yciu niecisz -
O jasna moja -
Ju? tysi?c razy ?wiat si? przeobrazi?, odk?d Twe ostatnie spojrzenie ch?on??o gasn?ce blaski mej duszy, a wci?? jeszcze widz? Tw? drobn? twarz dziecka i z?ot? koron? jedwabnych w?os?w wok?? Twej skroni, widz?, jak dwie ?zy sp?yn??y w blady u?miech, co tla? na Twych ustach, i s?ysz?, jak g?os Tw?j ciemn? skarg? si? ?ali.
Ty, kt?ra mi rozrywasz piecz?cie wszelkich tajemnic i czytasz runy ukrytych si?, a po wszystkich sza?ach mego ?ycia roztaczasz si? t?cz? ?aski od jednego nieba do drugiego -
nigdy jeszcze nie wichrzy?y si? tak? burz? gwiazdy moje, nigdy jeszcze nie p?omienia?a jasno??, co Tw? skro? wie?czy, tak krwawymi b?yski, jak teraz, kiedym Ci? ju? na zawsze utraci?.
Przed Twe nogi rzucam gwiazdy moje, stopy Twe oplatam sn?w mych czarnym kirem, a w r?ce Twoje k?ad? me serce - me serce...

RAPSOD PIERWSZY
By?em kr?lem!
Bezkresne by?o pa?stwo moje, a bez granic pot?ga moja.
Dzi? siedz? na z?omach ska?, patrz? na morze i my?l? o Tobie.
Morze si? pieni, u n?g mych ?ami? si? z g?uchym ?oskotem olbrzymie fale, a noc tak ciemna i d?d?ysta.
Zamykam oczy i s?ucham.
I s?ysz? tajemny szum - wzmaga si? i opada; chwilami s?ysz? go gdyby zb??kane echo z niesko?czonych oddali, to znowu wre mi w uszach gdyby kipi?cy war zator?w. I nie wiem, czy to we mnie, czy poza mn? ten straszny g?os burzy?
I czuj?, jak szum ten staje si? czarnym j?kiem mej duszy. Czuj?, jak zapuszcza korzenie w najtajniejsze g??bie mego serca, jak ro?nie, jak naraz rozkwita w wielki kwiat bole?ci. A ?mieje si? dziko, ?mieje si? zgrzytem upior?w, rozga??zia si? w krzew, wrasta w ka?dy m?j nerw, ssie rozkosz z mego b?lu, kipi rado?ci? nad m? niemoc?, rozdziera ?wiat?o mych oczu, tak ?e ca?y ?wiat migoce gdyby krwawy szmat purpury i w ognistych ?zach si? rozkrapla.
Sam jestem na ?wiecie. Sam jedyny. Sam, bo stoj? ponad wszelk? burz? i b?lem. Na szczycie najwy?szych g?r stoj? w odwiecznym ?niegu, odziany w najtajniejsze dale ?ycia, i widz?, jak si? przestrzenie rozszerzaj?, a cisza wok?? mnie jako jedyny wir, kt?ry wszystko poch?ania i moje dzi? i moje jutro, moj? rozpacz i... i... Ale ot?? s?ysz? g?uchy rozgwar; jak czarna chmura k??bi si? pode mn? gniew i grzech ?ycia, a lej?c si? gdyby strumie? roztopionego z?ota spad?a pierwsza b?yskawica... I widz?, jak si? olbrzymie ska?y lodu rozlu?niaj? i z przestrachem s?du ostatecznego staczaj? si? w d??. A trzask i ?oskot i grzmot sta? si? cia?em, rozerwa? powietrze od g?ry do do?u, bo nie m?g? znale?? do?? miejsca. Tylko ja, ja sam stoj? niewzruszony w tym strachu i gniewie i burzy, ja sam panuj? nad zniszczeniem, bo nie ma b?lu wi?kszego nad ten, kt?ry mi serce szarpie i nie ma strachu nad ten, co mi jadem trucizny m?zg przegryza.
Ucich?o...
Dwa krwawe ?wiat?a na morzu. Dwa krwawe s?o?ca, w kt?rych dwie wieczno?ci si? stopi?y: - to Twoje oczy...
Pi?kno, niespo?yte pi?kno jesiennej nocy nad morzem: - to Twoja pi?kno?? pra-pocz?tku, co czas i przestrze? i mnie i Ciebie ze siebie wy?oni?, pi?kno?? przedstworzenia, gdy?my oboje w rozkosznym spowiciu spoczywali.
Cisza w mym sercu, cisza b?lu, co przesta? ju? by? b?lem: - to cisza smutku Twej duszy, kt?ry kiedy? promieni?a? w parne noce mej ojczyzny.
...Bo by?a? pi?kn? i czyst? i jasn?, jak dusza dziecka, w kt?rej si? ?wi?ta ofiara chrztu dope?ni?a.
Bo by?a? tak przezroczyst? i powiewn?, jak k?osy z?otych zb?? w drgaj?cym ?arze po?udnia.
Bo by?a? tak cich? i blad?, jak oddech nocy letniej, gdy mi?kk? rozkosz? kwitn?cego bzu w rosie si? rozp?ywa.
Siedz? na ska?ach i my?l? o Tobie, cho? ob??d me my?li ch?onie...
Chcia?bym Ci? widzie?, jak idziesz w mrocznym blasku przez moje ciemne komnaty, jak nikniesz w lesie olbrzymich filar?w mego pa?acu. Och, widzie? tylko ja?nienie Twych w?os?w, s?ysze? najdalsze, najtajniesze echo Twego g?osu, czu? niepoj?t? pieszczot? Twej d?oni, oddycha? powietrzem, przez kt?re sp?yn??a?, pi? tchnienie Twego cia?a...
Z ca?ego ?wiata sp?dzi?em czarownik?w i mag?w, by mi tylko Tw?j cie? wywo?ali, ale na pr??no kre?lili czarodziejskie znaki, na pr??no palili per?y i myrh? w olbrzymich kadziach. Patrza?em w metalowe zwierciad?a, zakl?te przez najpot??niejszych mag?w, patrza?em dniami ca?ymi, a? oczy krwi? mi zachodzi?y, by tylko ujrze? mg?? Twoich oczu - pope?nia?em zbrodnie, od kt?rych mi dusza przegni?a, by ub?aga? kr?la podziemia i ?mierci - wszystko, wszystko na pr??no.
Szatanie! Wykre?l mnie z ksi?gi ?ywota, wpisz mnie w ksi?g? ?mierci i ha?by wiecznej, ale pozw?l, ?e raz jeszcze uczuj? t? rozkosz nad wszelkie rozkosze, jak pier? jej si? w moj? wpala, jak usta jej si? w moje wpijaj?, jak r?ce jej dysz? na mej szyi w bolesnym upojeniu.
Przepot??ny w?adco, S?o?ceSzatanie, pozw?l bodaj, ?e ?ledzie u ?o?a mego, ?e tylko d?o? sw? na me czo?o po?o?y, ?e tylko jej u?miech przez jedn? sekund? w krew moj? si? w?wieci, a dam Ci ca?e moje pa?stwo, roznios? pom?r i po?og? po ca?ym ?wiecie, wyniszcz? ca?e plemi? ludzkie...
Ha, ha... Patrz, Ja kr?l, Ja wielki mocarz ?ebrz? ?aski u Ciebie, i wiem, ?e na pr??no...
Na pr??no! Tam poza mn? trawi? ognie moje racje.
A by?em przecie? kr?lem!
Bezkresne by?o pa?stwo moje, a bez granic pot?ga moja. Panowa?em nad pustyni? i rajem, ?wi?te rzeki przerzyna?y sinymi bruzdami moje kraje, a trzy morza oblewa?y ich granice.
Miliony niewolnik?w rzuca?y si? przede mn? na kolana i w niemej trwodze korzy?y si? przed synem s?o?ca i ?wiat?a.
Gdym zapragn??, to wprowadzono rzeki w nowe koryta, a pustynie zamieniono w rozkoszne raje. Gdym zapragn??, to w jednej nocy powstawa?y czarowne ogrody w kr?g mych pa?ac?w, a zanim miesi?c dwa razy sw?j bieg uko?czy?, stercza?y gro?n? pych? ku niebu groby, kt?rem dla ojc?w mych budowa?.
Najpot??niejszych mocarzy tej ziemi rzuci?em pod me stopy, bogom si? odgra?a?em, str?ca?em ich ze ?wi?tych piedesta??w, bo nie by?o mocy, kt?ra by si? mojej por?wna? da?a i nie by?o pot?gi, kt?ra by si? z moj? mierzy? mog?a.
Bo by?em synem ?wiat?a i s?o?ca, a przed mym majestatem blak? wszelki blask i wszelka moc w proch si? kruszy?a.
Co dzie? trzy razy modli?em si? do s?o?ca, bom kocha? s?o?ce, kolebk? moj?, matk? moj?, moje ?wi?te ?ono.
Bezgraniczne szcz??cie i bogactwa bez miary sypa?o szczodr? d?oni? na syna swego.
Po wszystkich morzach d??y si? bia?e ?agle mych okr?t?w, a cz?sto, gdym z tarasu mego pa?acu patrza? na morze, przesuwa?y si? okr?ty przed moimi oczami, gdyby niezliczone stado bia?ych albatros?w.
Po wszystkich krajach stali bojownicy moi, kt?rych s?o?ce w pustyni wyl?g?o, czarne plemi? olbrzym?w, wykarmionych mlekiem lwic, a gdy przed tarasem mego pa?acu zagrzmia?y tr?by niezliczonych hufc?w, to ziemia ugina?a si? pod ich ci??arem, a na ich srebrnych tarczach i he?mach wykrzykiwa?o s?o?ce radosne hejna?y.
I nic nie by?o pod s?o?cem, co by si? nie korzy?o przed moj? pot?g?.
A? jednego dnia, gdy szeregi wojsk moich wr?ci?y z dalekich wypraw, przyst?pi? najstarszy w?dz przed m?j tron i rzek?:
Panie! poszli?my daleko poza granice Twojego pa?stwa. Daleko poza trzy morza, kt?re kraje Twoje oblewaj?, powioz?y nas Twe okr?ty, a? dotarli?my do granic ?wiata. I tu na zr?bie ?wiata, gdzie ziemia si? ko?czy, wkroczyli?my w jaki? dziwny kraj.
Blask s?o?ca tam nie grzeje, a s?o?ce stoi nieruchomo na niebie gdyby olbrzymi topaz. Dzie? zda si? by? wiecznym mrokiem, a z niewidzialnych ?r?de? promieni ziemia m?tne ?wiat?o, co niech?tnie si? wgryza w mroczny cie?.
?upu nie znale?li?my ?adnego, bo to jest kraj cieni i mroku. Ziemia nie przynosi owoc?w, a lud ten nie z naszego ?wiata.
Alem ba? si?, o Panie, stan?? przed Twoim majestatem z pr??nymi r?koma.
Wi?c wzi??em na okr?t dziewic? z tego kraju, blad?, jak nasze noce ksi??ycowe; jej g?owa tak jasna, jak gdyby s?o?ce si? na niej stopi?o, a g?os jej tak cichy, jak pie??, kt?r? wiatr w wieczornym zmroku przez morze przewieje, i tak tajemniczy, jak najskrytsze uczucie, kt?re si? jeszcze my?l? nie skala?o.
Widz? Ci?, jak idziesz wolnym i cichym krokiem przez rozst?pu jacy si? szereg moich wodz?w.
Pomn?: by?o to, jak gdyby listki z r??y opada?y, gdy j? wiatr mu?nie - by?o, jak gdyby ciche per?y deszczu jesiennego w ciemnej nocy ?ka?y - by?o, jak gdyby si? ca?a wieczno?? g??bokim westchnieniem po niebie prze?lizg?a.
A sta?a si? cisza w sali, cisza niebieskiej godziny, gdy ca?e przestworze ws?uchuje si? z zapartym oddechem oczekiwania w przepot??ne zapasy ?witu ze zmrokiem.
I sz?a? coraz wolniej i coraz ciszej, p?yn??a? jak najskrytsze echo wieczno?ci, i coraz bli?ej... Czu?em, jak si? cofa?em w tajemnej trwodze, jak ca?a sala w ty? ucieka? si? zdawa?a, jak mglisty blask zape?nia? komnat?...
Naraz stan??a?.
A teraz widz? Twoje oczy we mnie wpatrzone, ciemne jak otch?anie niebieskie, smutne jak poszum wiatru jesiennego w nagim parku, a s?odkie jak ja?nienie morza w ciemnych nocach.
Zapomnia?em o mej pot?dze, zapomnia?em o mej mocy, kt?r? ?wiat?o porodzi?o; widzia?em s?o?ce stoj?ce na niebie gdyby olbrzymi topaz, a na ?cianach zdawa?y si? wyrasta? olbrzymie martwe paprocie. Ca?e moje bezgraniczne pa?stwo stopi?o si? w spowiciu naszych oczu w jeden marny py? s?oneczny, pad?em przed Tob? na twarz, a Ty, niewolnico moja, sta?a? si? pani? i kr?low? moj?.
Przysz?a? z mrocznych oddali, gdzie s?o?ce ?wieci smutnym blaskiem rozstania, czerwone jak szafran. Pod Twoim niebiem sz?a? w tej wiecznej pomroce, jak si? idzie w dziewiczych lasach moich kraj?w pod g?stymi splotami lian i roz?o?ystymi li??mi tysi?cletnich palm, co wszelkie ?wiat?o g?usz?.
Z kraju wiecznych cieni przysz?a? do mnie, z kraju, co przypomina dawno ju? zapad?e ?wiaty. Twoje morza od dawna zamar?y i l?ni? pos?pn? barw? zielonego opalu. Twoje g?ry, pe?ne zmor i upior?w, zapadaj? w dziwnie popl?tanych ?a?cuchach w morze, a ziele? Twych las?w, to omsza?a patyna, jaka miedziane kopu?y moich las?w pokrywa.
Przysz?a? jak promie?, co si? z miliona lat odleg?ej gwiazdy na ziemi? zab??ka.
Sp?yn??a?, jak sny sp?ywaj? na serce, syte b?lu i rozkoszy.
Wiatr Ci? przewia? przez morze, jak przewiewa "Anio? Pa?ski" dalekich dzwon?w w ?niegiem ja?niej?cych wieczorach zimowych. Nie s?yszy si? wtedy d?wi?ku, ale czuje si? dzwony w sercu, jak ?opot skrzyde? przeb?yskuj?cych wspomnie?.
O pani moja - przysz?a? do mnie w s?oneczne cuda mojego pa?stwa, w straszne ?ary do bia?a rozpalonego s?o?ca, co rzeki wysusza, przysz?a? do mnie tak cicho i tak smutnie, jak noc, gdy na zbola?e serca krwawym smutkiem sp?ywa.
O pani moja - przysz?a? w moje kraje, gdzie nawet w nocy parny upa? ogniem przesyconej ziemi dech w piersiach zapiera, a gwiazdy p?on? jak krwawe rumie?ce febry, kt?re rozw?cieklone serce wszech?wiata na niebie wypieka.
Twoje oczy patrza?y z pytaniem, pe?nym l?ku i przestrachu, w te s?oneczne odm?ty ojczyzny mojej.
Krwi? zachodzi?y od po?aru s?o?ca. Twe cia?o pali?o si? jak w gor?czce, a na skroniach nabrzmia?a sie? ?y?, jak gdyby Ci je rozerwa? chcia?a.
I skry?a? si? w najdalszych g??biach mego pa?acu, ci??kim jedwabiem zas?oni?a? okna, a wszelki odg?os g?uszy?a? dywanami, w kt?rych nogi ton??y.
Jeszcze Ci? widz?, jak idziesz cichym krokiem l?ku przez szeregi ciemnych komnat, jeszcze s?ysz? odg?os Twych krok?w jak gasn?ce akordy harfy, jeszcze gra muzyka Twych ruch?w niespo?yt? pi?kno?? w mym sercu.
A w Twych jasnych w?osach chwieje si? czarna r??a. Smutkiem Twego czo?a trawiona, chwieje si? w bladym ja?nieniu Twych w?os?w.
I kocha?em Ci? jako wspomnienie czego?, com dawno zapomnia?, com kiedy? prze?y?, gdym razem z Tob? w pra?onie pi? wieczno??.
Kocha?em Ci? - Ciebie jedyn? - i w strasznej trwodze czuwa?em nad Tob?, by mi Ci? s?o?ce nie zabi?o.
I zapragn??em mie? tak? moc, by zakl?? niebo w chwili, gdy zmrok si? coraz wy?ej na nim pi?trzy, a ziemia parn? mi?o?? s?o?ca z powrotem ku niebu promieni. - Och, t? godzin?, niebiesk? godzin? zadumy i t?sknych upoje? przyku? na niebie, gdy w sercu b??dne sny si? rozmajacz?, a jego t?sknota wybiega daleko poza wszelkie dale, daleko poza g?ry, co dziwnie rozwichrzonymi szczytami w niebo krzycz?, daleko poza morza, co si? same w siebie zapadaj?, daleko poza upiorne cuda s?o?cem prze?artych step?w mego kraju.
I zapragn??em mie? tak? moc, by m?c po?lubi? wit ze zmrokiem, niepoj?te barwy rozla? po sklepieniu niebieskim; nowe niebo pragn??em rozes?a? nad ziemi?, by Ci ?aden dzie? bia?ym ?wiat?em duszy nie m?ci?, a ?adna noc nie kie?zna?a Twego t?sknot? rozpalonego wzroku.
Och, niebo, nowe niebo bez s?o?ca, niebo ja?niej?ce zielonym ?wiat?em nocy polarnej, tajemnicze niebo z mrocznych ?wit?w i zmrok?w spowite.
Pocz??em przeklina? s?o?ce!
W ciemnych komnatach siedzia?em przy Tobie, widzia?em, jak oczy Twe w przeczuciu ?mierci coraz szerzej si? rozwiera?y, jak twarz Twa przezroczy?cia?a i sta?a si? jasn?, tak jasn?, jak twarz dziewicy, konaj?cej w upojeniu mi?osnym.
A? wreszcie po d?ugich dniach trwaj?cej rozpaczy znalaz?em s?o?ce, kt?re by Ci s?o?ce Twego kraju przypomina?o i unicestwi?o chytr? moc mego s?o?ca.
I wys?a?em pos?a?c?w na wszystkie strony ?wiata, by szukali kosztownych kamieni, z kt?rych Ci to nowe s?o?ce stworzy? mia?em.
Z Indii przywioz?y moje okr?ty olbrzymie diamenty, pyszne i czarne jak skamienia?e ?wiat?o, ch?odne jak r?ce umieraj?cych dziewic, a koj?ce jak szerokie li?cie nenufar?w.
Z Grecji przys?ano niebieskie szafiry, kt?re kiedy? zdobi?y p??ksi??yc Artemidy, czyste i s?odkie jak Twoje serce.
Kap?ankom Gal?w wydarto ich ?wi?te szmaragdy, z kt?rych przysz?o?? czyta?y, szmaragdy, co w sercu p?omienie mi?o?ci niec?, a przed upojonym wzrokiem przesuwaj? niepoj?te rozkosze raju.
Asyryjskim Hakumim odebrano podst?pem i przemoc? chryzolity, co sza?y koj?, rozp?dzaj? nocne widma, a rozpasane burze w przedwieczne cisze ko?ysz?.
Z nieznanych kraj?w przy wlekli niewolnicy moi nieprzebrane skarby: czarne agaty z bia?ymi ?y?kami, zielone hiacynty z czerwonymi pr?gami i ciemne jak otch?a? jantary, co moc nad ziemi?, a nawet nad bogami daj?.
Ca?? ziemi? poszarpano w kawa?y, by znale?? rzadkie a drogie kamienie, wszystkie morza przeszukano, by znale?? per?y i korale, a w ciemnych Twych komnatach gromadzi?y si? nies?ychane skarby: kamienie, na kt?rych si? klei?a jeszcze krew kap?an?w i czarownik?w, beryle, co umar?ych wskrzeszaj?, oryty, co w sercu n?dzarza jad rozkoszy szczepi?, g?uche chalcedony, co wieczn? m?odo?ci? ?miertelnych darz?.
A potem znowu kamienie ziej?ce zniszczeniem i w?ciek?o?ci? jak oczy g?odnych tygrys?w: czarny onyks, kt?ry wszelkie otch?anie b?lu i rozpaczy otwiera, m?tny opal, co wok?? m?zgu bia?e mg?y ob??du roztacza.
A by?o jakby si? tysi?cznobarwne, zastyg?e gwiazdy zla?y w jedno olbrzymie martwe s?o?ce.
Z pos?pnym l?nieniem agat?w i oryt?w zlewa?a si? sm?tna a bolesna to? ?wiat?a fioletowych ametyst?w. W pyszne ?wietlane dytyramby diament?w w?lizgiwa? si? ostrym promieniem wilgotny ch??d onyks?w, zielonawa rozt?cz topaz?w ta?czy?a z hiacyntami rozpasane fanfary ?wiat?a, o obcych gwiazdach ?ni?y szmaragdy, a w niebieskim ?wietle mroku promienia?y szafiry sw? dziewicz? czysto??.
A w rozszala?ym rozm?cie ?wiat?a, w dzikim rozgwarze blasku, w p?omiennym zgie?ku diament?w, w tym krzyku i wirze rozw?cieczonego s?o?ca sz?a? ku mnie z g??boko na piersi spuszczon? g?ow?, stan??a? - i cichy smutek rozla? si? na Twym czole:
Panie! nie tego s?o?ca mi potrzeba. Daj mi Twoje s?o?ce. Przeklnij Twoje s?o?ce, matk? Twoj?, Twoje ?wi?te pra?ono, a straci moc nade mn?.
Drgn??em. Zdawa?o mi si?, ?e ziemia mi si? pod nogami usuwa, ?e posady mego pa?acu si? zatrz?s?y, ?e ci??ka posowa si? nad moj? g?ow? zarywa.
By?o, jakby ca?e niebo na mnie spad?o. Tylko l?ni?ce powodzie ?wiat?a kamieni pryska?y tysi?cznobarwn? pian? w moich oczach.
A wci?? czu?em oczy Twe nieruchomo we mnie wpite z ci??kim milczeniem, co jak olbrzymia b?yskawica po ?cianach si? rozlewa?o.
A milczenie zape?ni?o ca?y pa?ac, poch?on??o ?wiat?o i blask, kamienie zagas?y, a w g?uchej ciszy s?ysza?em bicie Twego serca jak ko?atanie u bram wieczno?ci.
Czu?em, ?e musz? co? odpowiedzie?, a jak obce echo odbi? si? o zimne ?ciany m?j w?asny g?os:
Przeklinam s?o?ce. Nigdy go ju? ujrze? nie chc?!
I wzi??a? moj? g?ow? w Twoje r?ce, s?owa nie rzek?a?, czu?em tylko gor?cy poca?unek, co w dr??cym pragnieniu po mej twarzy b??dzi?.
I znowu p?on??o milczenie wok?? zimnych ?cian, a? naraz dziki kwiat w radosnym krzyku wytrysn?? rozwartym ?onem w niebo:
Jam Twoja! We?, przytul, zabij!
Od tego czasu kocha?a? mnie.
Mi?o?? Twa by?a bia?a i czysta i mi?kka jak skrzyd?a mewy polarnej.
Czu?em Twe serce, jak ?arem mego s?o?ca nami?tnie na mej piersi oddycha?o, a w krew moj? w?piewa?a? mi dzikie raje, w?piewa?a? obce czary, s?owa ob??du i upojenia, s?owa, kt?re serce moje pie?ci?o, ca?owa?o i tuli?o, s?owa, kt?rych nie rozumia?em, ale kt?re dusza moja widzia?a nagie i ?yj?ce, kt?re raz ju? kiedy? prze?y?a, gdy wszechistnienia ?ni?a pocz?tek.
I by?em szcz??liwy. By?em szcz??liwy, chocia? czu?em, ?e zag?ada nade mn? wisi, ?e zbli?aj? si? chmury, pe?ne czerwonych b?yskawic, zniszczeniem brzemiennych.
Niesko?czone godziny sp?dzi?em u Twych st?p. Czasami krzyk strachu wdziera? si? w krta?, czasami rozpacz ??obi?a d?ug?, upiorn? r?k? g??bokie bruzdy w mej duszy, ale by?em szcz??liwy.
A s?o?ce czeka?o na mnie, czeka?o. Od rana do p??nej nocy czeka?o na swego syna.
I sz?o wolniej jak zwykle, oko?o po?udnia zdawa?o si? sta? nieruchomo, a tylko niech?tnie zapada?o w morze, by niezad?ugo znowu wypala? zemst? na mojej ziemi.
Co dzie? sta?o nad moim pa?acem i czeka?o, czy nie wyjd?, czy si? do niego modli? nie b?d?, czy nie b?d? ?ebra? ?aski i przebaczenia.
Ale na pr??no czeka?o. Co dzie? silniej nienawidzi?em je i co dzie? silniej ba?em si? jego zemsty.
Rok ca?y sp?dzi?em w ciemnym grobie pa?acu.
Nigdy nie m?wi?a? o Twej ojczy?nie, ale czu?em j? wok?? mnie, nade mn?, w sobie, bo? odt?d si? sta?a ojczyzn? moj?.
Twoje spojrzenie wca?owa?o w serce moje upiorn? godzin? Twych g?r gdyby obezw?adniaj?c? trucizn?, Twoje r?ce wczarowa?y w me my?li zwi?d?y smutek Twego kraju cienia i ?mierci, a g?os Tw?j przy?wieca? w mych snach barw? roztopionego opalu, barw? Twych martwych m?rz.
Szed?em przy Tobie, to zdawa?o mi si?, ?e noga moja zapada si? w odwiecznych mchach, a ze wszech stron s?ysza?em Twoje lasy, jak szele?ci?y w zielonawym blasku omsza?ej patyny.
A gdy noce przysz?y, noce kr?tkie i jasne jak wzrok tygrysa, co sw? klatk? rozszarpa?, gdy r?ce Twe w b??dnej zadumie b??dzi?y po strunach harfy, a tony sp?ywa?y gdyby niebieskie nitki topniej?cego ?niegu po bezmiernych obszarach lodu, wtedy rozwin??a t?sknota moja swe sp?tane skrzyd?a, m?j wzrok b??ka? si? po ksi??ycem oblanych dachach mego olbrzymiego miasta, wybiega? na morze, rwa? si? daleko poza kra?ce nieba, targa? si? ku s?o?cu, ku s?o?cu, co za morzem zemst? knu?o.
Och, jak wtedy za s?o?cem t?skni?em!
Tylko raz je jeszcze zobaczy?, raz jeszcze, gdy pod zach?d czerwon? ?un? nad morzem si? krwawi, raz jeszcze, kiedy po?arem ?wiat?a si? pali na dachach mego miasta, raz jeszcze, gdy w dzikim triumfie zapory nocy rozrywa.
A co? rwa?o mnie i szarpa?o, moje serce wykrada?o si? poza morze, ch?on??o s?o?ce, kt?rego tak dawno nie widzia?em, i w b??dnym szale poi?o si? jego cudem i w krzycz?cym uniesieniu wita?em s?o?ce, matk? moj?.
Ale wci?? od nowa t?umi?em rozpacz mej duszy, a w ciemnej otch?ani Twej ??dzy kona?a t?sknota.
Bo czu?a? walk? w mym sercu. Za ka?dym razem, gdy?my przed ?witem wracali do naszych komnat, to czu?em, jak r?ce Twe mocniej mnie kocha?y, jak oczy Twe g??biej i gor?cej si? w me serce wch?ania?y, jak co noc cia?o Twe p?omienniej si? przy piersi mojej pieni?o.
Ale przyszed? czas, gdy serce me st??a?o w krzyku za s?o?cem.
Wzrok m?j b??dzi? w mrocznej sali po kryszta?owych kwiatach, kt?rem Ci na ?cianach kaza? wy??obi?, a chorza? od zimnego blasku kosztownych kamieni, co w ?y?y moje l?nieniem ple?ni si? w?wieca?y.
R?ce moje sta?y si? przezroczyste, a g?os m?j brzmia? obco i g?ucho, coraz silniejszym p?omieniem bucha?a t?sknota za dniem, za drgaj?cym ?arem s?o?ca, za s?o?cem po?udnia, kiedy ca?e pa?stwo moje w jedn? pustyni? ?wiat?a si? stapia.
A z bolesnym smutkiem nurtowa? wzrok Tw?j m? dusz?, r?ce Twe sta?y si? obce i duma?y o innych ?wiatach, oczy Twe zblad?y i zwr?ci?y si? ku duszy, ws?uchane w jej straszn? g?d?b?.
Nad miastem sta?o nieruchomo s?o?ce i l?g?o m?r, g??d i zag?ad? w pa?stwie moim.
Wypala?o zbo?e na polach, suszy?o rzeki i jeziora, bujne pastwiska czerwienia?y spalone gdyby jedna zgangrenowana rana, cia?o ludu mego odpad?o, strawione ogniem, w ropi?cych si? och?apach od ko?ci, a przed moim pa?acem s?ysza?em lud m?j nieszcz?sny, jak rycza? z g?odu i .rozpaczy, gdyby krwi chciwa hiena, s?ysza?em jego przekle?stwa, co jako ogie? siarczany na dusz? moj? si? la?y.
Alem nie wyszed? na taras, cho? wiedzia?em, ?e s?o?ce da?oby si? przeb?aga?. Nie szed?em si? modli? do s?o?ca, bom wiedzia?, ?e Ciebie jego zem?cie po?wi?ci? musz?.
A Ty siedzia?a? w najciemniejszym k?cie komnaty, dr??c z przestrachu i l?ku, a d?wi?ki Twej harfy krwawi?y fioletow? rozt?cz ?kaj?cych ametyst?w.
Wiedzia?a? wszystko. I pad?a? do n?g mych i j?k?a?:
Id?, id? w s?o?ce! Pozw?l, niech mnie zabije!
Nie poszed?em. Dusza moja st?pia?a w nadmiarze b?lu.
A? jednego dnia rozbi?o w?ciek?e plemi? ludu mego w spienionym szale bramy pa?acu mego i przyczo?ga?o si? przed m?j tron.
Zadr?a?em.
Co si? sta?o z moim ludem!
To obrzydliwe robactwo, obci?gni?te ropi?c? si? sk?r?, to lud m?j?!
Zakry?em oczy i krzykn??em w strasznym gniewie: Precz z moich oczu, precz!
Ale lud m?j z miejsca si? nie ruszy?.
I jak na dany znak pad? krzy?em ca?y m?j lud przed moim tronem i w dzikim przera?eniu patrza?em na olbrzymi cmentarz szkielet?w na krzy? rozci?gni?tych.
Potem ju? nic nie widzia?em.
Czu?em tylko, jak mnie wynoszono na taras, oczy moje b??ka?y si? w b??dnym przera?eniu po g?owach trupich mego ludu, obci?gni?tych obrzydliw? sk?r?, po stercz?cych ko?ciach r?k, z kt?rych cia?o odpad?o, r?k rozpacz? i b?aganiem krzycz?cych. Widzia?em oczy p?omieniej?ce w?ciek?o?ci? zdychaj?cych jaguar?w, ??dnych msty i mordu, a w krwio?erczym szale rycza? m?j lud:
Daj nam bia?? niewolnic?! Na krzy? z ni?! Na krzy?! S?o?cu w ofierze!
Tak nie szaleje Taifun, kiedy morze z najg??bszych czelu?ci pod niebo rzuca, a najwi?ksze moje okr?ty gdyby s?abo sklejone pude?ka gruchoce, tak nie szaleje Samum, kiedy g?ry piasku na moje karawany ciska lub ca?e piaskiem zalewa, tak nawet nie szala?o s?o?ce, kiedy m?r i g??d w moim pa?stwie l?g?o.
A naraz sta?a si? cisza.
Jak gdyby niewidzialna kosa ca?y nar?d gdyby snop zbo?a jednym zamachem podci??a.
Na taras w ?ar pomorem ziej?cego s?o?ca wysz?a wolnym i cichym krokiem moja bia?a niewolnica. Oczy jej by?y zamkni?te, a twarz b?lem skrzywiona.
Z r?koma na krzy? sz?a wolno ku mnie.
Chcia?em krzycze?, chcia?em j? porwa? w me ramiona, ale jak gdyby wszystko ?ycie we mnie zamar?o, sta?em nieruchomo i patrza?em.
Teraz staje, teraz b??dzi niepewn? nog? pc ogniem rozpalonych p?ytach, jeszcze jeden gwa?towny wysi?ek: sta?a si? tak bia??, ?e si? w s?o?cu rozp?ywa? zdawa?a, jeszcze jeden krok, jeden krzyk straszliwy:
U n?g mych pad?a bez ?ycia...
Straszna by?a zemsta moja.
Ca?ymi miesi?cami pastwi?em si? w dzikim ob??dzie nad moim ludem.
Tysi?ce kaza?em wbi? na krzy? i poi?em si? rozkosz? w?ciek?ego tygrysa nad m?kami konania, tysi?ce poszarpa? w kawa?y ?wi?ty w?z, na~ je?ony brzytwami, pali?em stosami wok?? miasta moich niewolnik?w, ale z rado?ci? znosi? nar?d wszystkie ch?osty, plagi i m?czarnie, bo ot?? otworzy?o si? niebo nad mym pa?stwem, ch?odne wiatry przewia?y pom?r daleko poza trzy morza, a w jednej nocy rozkwit?a ziemia w pysznym bogactwie.
Zemsta moja st?pia?a, a dusza, co tak d?ugo z krwio?erczym pragnieniem pastwi?a si? nad moim ludem, obezw?adnia?a bezsiln? rozpacz?.
Raz jeszcze przekl??em s?o?ce, raz jeszcze przekl??em to niewolnicze plemi?, co si? zwie moim ludem, a potem zamkn??em si? w najtajniejszych g??biach pa?acu, gdzie jeszcze niedawno Twe blade r?ce moje serce do snu ko?ysa?y.
I s?ysz?, jak Twa harfa j?czy, widz? ja?niej?ce mg?y, kt?re? jeszcze niedawno w g?sty mrok promieni?a, i s?ysz? Twe serce, jak ko?acze, puka, wabi mnie i wo?a do Ciebie, do Twej ojczyzny, gdzie s?o?ce w zmroku rozp?ywa czerwone jak szafran, gdzie morza l?ni? pos?pnym blaskiem roztopionego opalu, a lasy przeb?yskuj? omsza?ym l?nieniem patyny.
Za czym raz jeszcze ksi??yc sw?j bieg uko?czy, rozepnie m?j okr?t swoje bia?e skrzyd?a i powiezie mnie daleko poza trzy morza, w m? now? ojczyzn? ksi??ycow?, do Ciebie, moja bia?a kr?lewno, do Ciebie...

RAPSOD DRUGI
A ot?? nadesz?a godzina, b??kitem spowita, godzina b?lu i t?sknoty. Sny mych nocy zlewaj? si? z jaw? dnia, z?udn? t?cz? sennych wspomnie? roztajemniczy?a si? ma dusza, w mrocznych czelu?ciach wykwitaj? na nagich ga??ziach ci??kie ki?cie z?otego kwiecia, wok?? na ska?ach ?pi? czarne ptaki z?owrogich wr??b, a miliardy gwiazd siej? b?yszcz?cy szron na g??bie morza.
Nigdy Ci? jeszcze tak smutnej nie widzia?em.
Tak smutne widzia?em pola w Zaduszki. Wiatr mi?t? przed sob? zwi?d?e li?cie drzew, gwizda? w zesch?ej trawie, osiad? si? na szronem ?ci?tym stepie, pos?pnie szumia?a noc nad grobami, w upiornym milczeniu sta?y, gdyby widma, nagie topole nad drog?, a w b??dne bezdro?a ciemno?ci w?era?o si? blade ?wiat?o dalekiej chaty.
Tak smutnie zapada?o raz s?o?ce p??n? jesieni?. Ca?y dzie? pada? deszcz. Ca?y dzie? j?cza? na brudnych szybach okien, j?cza?, ?ka? i zawodzi?, a niebo zwiesza?o si? nad g?ow? o?owianym ca?unem smutku i beznadziei, i wt?acza?o si? w dusz? rw?c? t?sknot? i niepokojem. Nadesz?a chwila zmroku, ale s?o?ca wida? nie by?o, tylko jakie? s?abe, brudne ja?nienie rozczo?ga?o si? z trudem na kra?cach nieba i zanik?o.
Tak smutn? widzia?em raz mew? ze z?amanym skrzyd?em, jak w czasie przyp?ywu siedzia?a na zr?bie skalistej wysepki. Ju? przelewa?y si? fale przez skaliste z?omy, coraz wy?ej pi?trzy?o si? morze, zbita piana opryskiwa?a bia?e cia?o ptaka, a w niemym przera?eniu patrza?a dr??ca mewa na coraz nowe, coraz silniejsze fale, czu?a, jak ?mier? si? zbli?a, straszna, nieub?agana ?mier?. Raz jeszcze pr?bowa?a rozwin?? swe skrzyd?a, raz jeszcze opad?a bezsilnie na ostrej rafie ska?y, wtuli?a g?ow? mi?dzy swe bia?e pi?ra i w beznadziejnym smutku czeka?a ?mierci.
I tak smutn? s?ysza?em raz ostrym wiatrem poszarpan? pie?? nad grobem dziecka w mro?nym styczniowym poranku. Suche zawieje ?niegu k??bi?y si? w powietrzu, wiatr ci?? drzewa i ?ama? ich zmarz?e korony, a na ma?? trumienk? spada?y grudy ziemi, spada?y i j?cza?y ostatni? ko?ysank?.
W niebieskiej godzinie, b?lem i t?sknot? spowitej, w gasn?cych czarach zapad?ego s?o?ca widzia?em Ci? - ale tylko przez b?ysk sekundy, bo ju? sp?yn??a? gdyby cie? ziemi w za?mieniu s?o?ca i zla?a? si? z czarnym milczeniem nocy.
Sp?yn??a? gdyby cie? ziemi, tylko jedno spojrzenie wp?aka?o si? w m? dusz?, spojrzenie, pe?ne ?kaj?cej t?sknoty, bezsilne i ?arliwe jak rozmodlona pro?ba dziecka.
I rozpie?ci?em Twe b?agalne spojrzenie jak echo najodleglejszych wspomnie? szcz??cia, jak gasn?cy d?wi?k zerwanych strun - i szuka?em Ci? - szuka?em...
Po wszystkich morzach b??dzi?y me okr?ty, ale nie mog?em odnale?? Twej bia?ej ojczyzny; zbieg?em p?? ziemi, ale nie mog?em pochwyci? Twego wzroku, co w mojej duszy czarownym kwieciem si? rozmai?.
O, daj mi Tw? r?k?!
Korzy?em si? niegdy? przed wszechpot??n? r?k? ludzko?ci. Najrozleglejsze dale zbli?y?a ku sobie, ?elazne t?cze rozwiesi?a nad czelustn? przepa?ci?, g?ry poprzewierca?a, ziemi? pory?a, rzeki wprowadzi?a w nowe koryta, w marmurze wskrzesi?a ?ycie i pi?kno??, w twardym granicie haftowa?a tkank? najdelikatniejszych koronek, wszelk? pi?kno?? stworzy?a, spe?ni?a wszelk? t?sknot?, - ale czym?e mi ta wszechpot??na r?ka ludzko?ci, je?li czuj? Tw? bia??, w?sk? d?o?, gdy si? ja?niej?ca z ciemno?ci ku mnie wysuwa, gdy moje serce obejmuje, jak przeci?g?y akord rozp?akanej harfy, a ponad m?tn? to? mego ?ycia rozpo?ciera gwia?dzist? ja?? Twych z?otych splot?w!
O, daj mi Tw? r?k?!
I spojrzyj na mnie!
Widzia?em wszystkie cuda i pi?kno?? tej ziemi. W ?onie wieczno?ci widzia?em olbrzymie s?o?ce, gdy la?o w nag? ziemi? p?omienn? krew ognia, prze?y?em rozkosze raju, grza?em si? w blasku, jaki kr?lewska korona moja roztacza?a od jednego bieguna ziemi do drugiego, budowa?em piramidy i sprowadza?em na tysi?ce mil wody morza do pusty? piasku, widzia?em, jak ziemia p?ka?a, a wszechistnienie stan??o w po?arze - ale czym mi ca?a pi?kno?? i moc ca?a, kiedy Tw?j wzrok na moj? dusz? pada, czarowne kwiecie w niej budzi, co z szeroko rozwartym kielichem pije t?cz? niebiesk? - zapomnienie!
O, spojrzyj na mnie, jak w onej ciemnej nocy, kiedy ziemia i morze w ?a?obnej pomroce sp?yn??y!
Milczeli?my, ale dusze nasze obj??y si? i splot?y, i duma?y, duma?y:
o wiecznej ciszy, w kt?rej s?yszy si? rozd?wi?k promieni gwiazd w kszta?t gasn?cych strun, -
o bezmiernej jasno?ci, kiedy niebo ziemi nie dotyka, a wzrok bezgraniczny i bezcielesny we wszech?wiatach tonie, -
o omsza?ym przepychu odwiecznych sarkofag?w, w kt?rych ?wiec? ple?ni? popio?y cia? kr?lewskich, -
o cichych morzach, co ?pi? w martwej jak lustro, czystej pomroce, -
o milcz?cych ptakach, co bezg?o?nie z wiecznie rozpostartymi skrzyd?y mkn? przez bezs?oneczne dale, -
o zamar?ych miastach, kt?rych cichego zmroku nie m?ci ?wiat?o ni ciemno??, o miastach bez cieni, co ?yj? odblaskiem niewidzialnych gwiazd...
Tak siedzieli?my zadumani i cisi, ?nili?my snem nie z tego ?wiata, bo nie ma r?wnej pi?kno?ci, jak ?ni? o zmar?ym przepychu, oprz?d?ym paj?czyn?, o rdz? prze?artych koronach kr?lewskich, o zielonym blasku staro?ci? zaple?nia?ych wspomnie?.
Siedzieli?my, a w sennym zadumaniu b??dzi?y d?ugo Twoje oczy, a? w?wieci?y si? w moj? dusz?, Twoje senne, pi?kno?ci? upojone oczy -
raz jeszcze spojrzyj tak na mnie!
I przem?w do mnie!
Ch?tnie s?ucha?em, kiedy na tarasie mego pa?acu, w ?wietle ksi??yca, jaka? obca niewolnica str?ca?a srebrnymi dr??kami ze strun cytry rozp?akan? pie?? t?sknoty, ciemn? pie??, jak? szumi? palmy w samotnych oazach, jak? p?acz? wysmuk?e cyprysy nad zapad?ymi grobami; z szumem stalowych skrzyde? bi?o me serce, gdy me wojska w gro?nych rytmach surm i rog?w mosi??nych ci?gn??y na wojn?; d?ugie godziny ws?uchiwa?em si? w pos?pny rozgwar morza, a? mi dusza dr?a?a z pokory i strachu przed g?osem wieczno?ci, -
ale czym mi wszelki d?wi?k, czym wszelkie upojenie pie?ni i t?sknota cytr i harf, kiedy s?ysz? Tw?j g?os, gdy czerwonym ?wiat?em gasn?cego s?o?ca tka bogaty przepych mych duma?, a w me sny wplata pa?aj?ce ?ary jesiennych kwiat?w...
Och, przem?w do mnie!
B??dzi?em po wszystkich morzach, a nie mog?em odnale?? Twej bia?ej ojczyzny ksi??ycowej; wiele krain przeszed?em, a nie mog?em pochwyci? Twego wzroku; s?ysza?em ludzi, ale nigdy nie zadrga? d?wi?k Twego g?osu na strunach mego serca...
Wszystko tylko snem, jednym d?ugim snem.
Widzia?em, jak w brzasku porannym znik?o moje pot??ne pa?stwo w mglistych oparach wilgotnych ??k, na mojej g?owie stopi?o s?o?ce kr?lewsk? koron?, \v z?otym pyle s?onecznym rozsia?y si? moje pa?ace i ogrody, i znowu ?amie si? gniew rozbitych fal, i znowu noc, ciemna noc nad morzem.
G??bia walczy z zatorami, wyrzuca w g?r? czarne odm?ty, dwie gwiazdy wdzieraj? si? w chmurn? noc i rozpryskuj? b?yszcz?cy szron na morze.
A z wolna rosni wok?? dw?ch gwiazd czerwone t?cze, sklebiaj? sio w chmury, lej? si? po niebie falami ognia i ko?ysz? si? na nim p?omienn? law?.
A dwie gwiazdy - to dwa w?ciek?e ogniska, wdra?aj? si? w niebo gdyby dwa olbrzymie kratery, dr? w strz?py ciemn? noc i lej? potoki ognia na morze.
I chwil? stoi morze w kipi?cym potopie p?omieni, zarzuca swe ogniem rozszala?e ramiona na niebo, wspina si? na jego kra?cach w g?r?, a ze wszech stron niebo zdaje si? wch?ania? w swe g??bie ogniem buchaj?ce wary.
A w tym po?arze wodnych bezdro?y widz? Ci? z wyci?gni?tymi ramionami, z p?omienie j ?cymi w?osami, co jak ognista fala rozwarkoczonych komet po niebie si? rozwia?y.
Z wolna ga?nie p?omienny cud, niebo dogorywa, dwie gwiazdy tl? md?ym blaskiem, ale widz? Ci? jeszcze, widz? ja?niej?c? Tw? posta? i z?oty kr?g ?wiat?a wok?? Twej g?owy.
W takim ?wi?tym blasku raz Ci? ju? widzia?em, gdy moje pot??ne s?owo z ?ona wieczno?ci do ?ycia Ci? zbudzi?o:
Bo by?em bogiem.
By?em wszechwol? ziemi, przez kt?r? si? wiecznie od nowa przetwarza?a, by?em si??, rozdzielaj?c? wody od ziemi, by?em rozumem, kt?ry wykre?li? dla gwiazd niezmienne tory, i by?em sercem wszech?wiata, jego t?tnem i karm?.
By?em s?o?cem, a wok?? mnie kr??y?y ?wiaty w niezmiennym p?dzie, by?em pot?g? czasu, co skrzepi?a ogie?, skruszy?a ska?y i stworzy?a urodzajn? gleb?, by?em m?dr? opatrzno?ci?, co przygotowa?a ?ono matczyne dla nasienia wszech?ycia.
A? nadszed? czas, kiedy ma tw?rcza wola os?ab?a, moje my?li b??dzi?y nad oceanem, zawis?y niebem bezsi?y nad jego przestworzem albo zbi?y si? w chmur? i siad?y na dzikich ska?ach i w smutnym zadumaniu patrza?y w s?oneczno?? bezprzestrzennych dali.
A gdym k?pa? moje dzie?o w bia?ym ?wietle, gdym roztapia? dale w b??kitnych mg?ach zmroku, gdym zm?czony dniem gasi? ?wiat?a i otula? ziemi? w czarne ?g?o nocy, gdy jedna wieczno?? po drugiej b?yskawic? prze?lizn??a si? przez m? dusz?, ogarn?? mnie niepok?j, bom czu?, ?e jeszcze jedno wielkie pragnienie czeka swego: "Sta? si?!"
I d?ugo my?la?em o spe?nieniu tej ciemnej t?sknoty, ale daremnie kruszy?em ?wiaty, a z ich skorup tworzy?em nowe, daremnie niszczy?em porz?dek wszechrzeczy, rzuca?em gwiazdy na nowe tory, przyspiesza?em ich bieg i nowymi ?wiat?ami krzy?owa?em ich drogi, daremnie zmienia?em noc na dzie?, gasi?em ?wiat?o i na nowo je wznieca?em, ale nic nie mog?o zaspokoi? mego pragnienia, nic nie spe?ni?o obietnic mej t?sknoty, i smutny i zm?czony patrza?em na m?j bezp?odny trud.
A? wreszcie nadesz?a chwila, gdy przeczute t?sknot? s?owo mia?o sta? si? cia?em, wola moja ogarn??a wszech?wiat, wstrz?sn??a nim, jakby go z posad wyrwa? chcia?a, w nocy wielkiego cudu b?ysn??em jak s?o?cem, piorunem s?owa, co ?wiaty tworzy?o i w proch je kruszy?o, i z wielk? moc? krzykn??em: "Sta? si?!"
l powsta?a?!
A ze ?r?d?a mej pot?gi sp?ywa?a bezgraniczna ?aska w Twoj? dusz?, a? ca?? ziemi? obj??a, tysi?cem zmys??w wnik?a w jej najskrytsze tajnie, zatrzymywa?a gwiazdy w ich biegu, odczuwa?a najtajniejsze dale przysz?o?ci, a ?aska moja p?yn??a na Ciebie, p?yn??a, a? moc Twoja mojej si? zr?wna?a.
Da?em Ci moc i pi?kno, i by?a? tym na ziemi, czym ja by?em na niebie.
Kochaj?cymi r?koma sypa?em na Ciebie sm?tny blask zadumanych gwiazd, k?pa?em Ci? w ?wietlistych roztoczach srebrnych ksi??yc?w, nad Tw? g?ow? rozwiesi?em niebo cudu i dziw?w, a nag? ziemi? w raj zamieni?em.
A z woli mej pory?a woda ziemi? w szerokie bruzdy, stopi?em odwieczny ?nieg na szczytach g?r, zwali?em lodowce w morze, gor?cym strumieniom utorowa?em drogi przez lodowate oceany, przepali?em ziemi? mym ?wiat?em a? do dna i z dr??cym pragnieniem rozwar?o si? jej ?ono dla siejby ?ycia.
Pe?nymi r?koma sia?em zarodki na wiosenn? ziemi?. A gdzie niedawno kruszy?y si? przez ca?? wieczno?? nagie g?ry, rozkwieci?y si? t?czowym przepychem rajskie ogrody, gdzie niedawno dzikie burze pi?trzy?y g?ry piasku i rzuca?y je w niebo, roz?o?y?y si? rozkosznie ??ki i bujne pola z?otych zb??, a gdzie skaliste z?omy stercza?y naje?onym grzebieniem, wybieg?y w niebo dziewicze lasy olbrzymich palm i kokos?w.
Po nagich ?cianach ska? pi??y si? rozkoszne winnice, czarne moczary i bagna poros?y olbrzymim li?ciem i ???tym kwieciem wodnych r?? i nenufar?w; wok?? jezior wybuja?y lasy, trzciny i sitowia, a czelu?cie i urwiska pokry?y si? nieprzedartym g?szczem bluszczu.
Ale nadaremnie wyczerpywa?a si? moja pot?ga, by coraz to rzadszy przepych z ziemi wyczarowa?. daremnie roznieca?em na niebie tysi?cznobarwne ognie i t?cze, daremnie tworzy?em nowe cuda i dziwy - wszystko daremnie.
Widzia?em Ci? smutn? i cich? w ciep?ych pieszczotach p??zmroku, owian? oddechem rozkwit?ych r??, t?cz? gasn?cych kwiat?w spowit?, widzia?em, jak b??dzi?a? w zaczarowanych ogrodach w?r?d czarnych palm, jak b??dny ognik ?wi?toja?skich nocy.
Widzia?em Ci? smutn? i cich?, jak sp?ywa?a? z g?r, gdyby nik?e ja?nienie mgie? na mrocznych dalach.
Widzia?em Ci?, jak duma?a? nad brzegiem morza, rozwiana w cichych pie?niach fal, co echem dalekich sn?w na brzegach przebrzmiewa?y.
A gdy wszystkie ognie na wierzcho?kach g?r pogas?y, gdy ostatnie blaski haftowa?y z?ote szlaki nad szczytami las?w, gdy si? ostatnia pie?? rozwia?a, gdy w nocnej ciszy przekwit? ostatni d?wi?k, wtedy czo?ga?o si? morze do Twych st?p, z wolna obejmowa?y Ci? fale senn? pieszczot?, bra?y Ci? i nios?y ku nieznanym brzegom.
Jak we ?nie sz?a? na morzu, Twe oczy szeroko rozwarte b??dzi?y w mrocznych dalach, a przez g?adk? to? wlok?a? za sob? ja?niej?c? fal? Twych z?otych w?os?w.
B??dzi?a? samotna, strojna w przepych mego raju, a serce Twe wi?d?o w t?sknocie jak kwiat w ?arach s?o?ca podzwrotnikowego.
W Twych snach wyci?ga?a? swe blade r?ce ku nieznanemu Bogu, oczy Twe szuka?y tego Boga, kt?rym oddycha?a? w woni swych ogrod?w, kt?rego pi?a? w pie?niach oceanu, a promieni?a? go w dale ?wiat?em, co Ci? op?ywa?o.
A gdy raz znowu Twe w?osy zmrok morza ja?nieniem bladych gwiazd prze?wieca?y, spad?a noc z Twych ?renic i ujrza?a? mnie na przeciwnym brzegu.
Chwil? patrza?a? zdumiona, przez chwil? rozb?ys?a ?aska mej mi?o?ci ognistym s?o?cem wok?? Twego czo?a, a naraz, jakby? si? roztopi?a w zorzach wieczornych, sp?yn??a? w g?r?.
Tak opada rosa, gdy wiatr poranny przez ??ki przewieje.
Tak przekwita na brzegu ostatni akord fal, gdy dalekie wios?o tr?ci w szklist? powierzchni? jeziora.
Tak ga?nie w ciemno?ci p?on?cy warkocz spadaj?cej gwiazdy, i tak sp?ywa potop pijanych barw, gdy na niebie noc milczenie roz?ciela.
I cz?sto tak my?l? i marz?, i ?ni? o moim i Twoim pocz?tku, i szukam Ci? i pragn?.
Zgas?a? jak b??dny ognik, rozwia?a? si? jak opary mgie? w b??kicie brzasku,
Znik?a?, zagas?a?, a mo?e umar?a?, ale wci?? Ci? widz?, na jawie i we ?nie, w s?onecznych roztoczach i gasn?cych mrokach. S?ysz? Tw?j g?os w huku burzy i w rozko?ysanej t?sknocie zasypiaj?cego morza, widz?, s?ysz? Ci?, a znale?? Ci? nie mog?.
Czasami siedzisz na kraw?dzi mego ?o?a i patrzysz ze smutnym u?miechem w moje p??senne oczy. Twa ?kaj?ca r?ka g?aszcze me w?osy, Twe usta b??dz? wieczorn? t?g? po mym czole, a gwiazdy Twych oczu pij? pragnienie w mej krwi.
Czasem widz? Ci? na spienionej grzywie fal, gdy w czasie przyp?ywu morze brzegi zalewa: jak diamentowy szron b?yszczy w ?arze po?udnia bia?a piana na z?otych splotach Twych w?os?w.
A w blasku nocy ksi??ycowej widz? Ci? na zr?bach ska?, s?ysz? Twe ciemne pie?ni w takt morza, co Twe stopy pieszcz?c oblewa, w szerokich, stepowych rytmach gwiazd, co si? po?aman? fal? promieni wok?? Ciebie rozla?y. I z wolna stapia si? miesi?c na Twej g?owie, i w diamentowym d?d?u ?cieka na ziemi? przez jedwab Twych w?os?w.
A zamy?lona, z cichym u?miechem chwytasz i rzucasz obiema r?koma ?wietlan? ros? roztopionego miesi?ca w milczenie morza, co si? wok?? ?wieci. I chwytasz i rzucasz obiema r?koma diamentowy py? w po?aman? fal? gwie?dzistych promieni i z wolna rozkwita wok?? Ciebie w skrami tryszcz?cym przepychu ?lubny pier?cie? morza.
Ko?ysze si? u Twych st?p, odczepia si? od w?d, owija Ci?, wznosi si? kr?giem w g?r?, wplata si? w Twe w?osy i jakby diadem ukuty ze ?wiat?a ksi??yca i promieni gwiazd owie?cza Twe czo?o.
Tak Ci? widz? cz?sto, Ty oblubienico morza ze ?lubnym jego pier?cieniem, i kocham Ci?, ja?niej?c? w kaskadach ?wiat?a, rozkwit?? w t?czach nocy polarnej, bogat? przepychem klejnotu, co Twe czo?o opasa?.
Ale gdym podnosi? kotwice, gdym ?agle rozwija?, by wyjecha? ku Tobie na morze, ku Tobie, ?wi?ta oblubienico morza, tom widzia?, jak si? w pomroce rozp?ywa?a?, widzia?em Twe czarne oczy, jak gas?y w oddali, a ja?niej?ca to? Twych w?os?w zlewa?a si? z wolna z uroczyskami morza, k?dy si? ?wi?te cuda spe?nia?y.
Ju? gasn? gwiazdy, budzi si? morze, a jak echo przebrzmia?ego szcz??cia rozd?wi?k?o w mej duszy Twe ostatnie spojrzenie.
Powi?d?y r??e, dr?? w b??kitniej?cych ca?unach nocy, kt?re brzask rozwiewa, a z krzaku g?ogu opad?y li?cie, jak d?wi?ki harfy, niewidzialn? r?k? tr?cone.
Budzi si? morze i dzie? si? budzi, a jak nik?y cie? ziemi, rozwia?a? si? na niebie i zaton??a? w ?witach b??kitu.
Po wszystkich morzach Ci? szuka?em, ca?? ziemi? zjecha?em, a znale?? Ci? nie mog?em.
A przecie? siedzia?a? obok mnie na tronie niebieskim. Droga mleczna by?a u st?p naszych, promienie wszystkich gwiazd oplot?y ?wietlanymi wie?cami nasze skronie, a oczy nasze nie?miertelne pi?y w ?wi?tej ciszy bosko?ci niepokalane pi?kno wszech?wiata.
Razem z Tob? utraci?em rozkosze raju, i op?tany orkanem burz, ol?niony potopem b?yskawic, co na czarnym niebie ry?y runy moich przeznacze?, nios?em Ci? na mej piersi, nios?em Ci?, moje biedne dzieci?, i szuka?em miejsca, w kt?rym m?g?bym Ci? do snu u?o?y?.
I znowu kr?lowa?a? ze mn? ponad ludami i obszarami, na Twoje ?yczenie sz?o tysi?ce moich niewolnik?w w niechybn? zgub?, aby tylko mogli rozpostrze? u Twych st?p rzadki przepych pi?kna, ca?e miasta stan??y w p?omieniach, kiedy l?ka?a? si? ciemno?ci w bezsennych nocach, ca?e miasta z ziemi? zr?wna?em, by? mog?a widzie? moje zwyci?skie okr?ty, kiedy do portu wbiegaj?.
Tuli?a? si? do mnie przera?ona, oczyma Ukrzy?owanego, gdy ju? s?upem stawa?y. Na moich r?kach wynios?em Ci? z wiecznego miasta, kiedy hordy barbar?w rzuca?y pochodnie we wspania?e ?wi?tynie, a przy mym boku jecha?a? na koniu w stal okutym, kiedym w ?wiat ci?gn??, by gr?b ?wi?ty moj? krwi? odkupi?.
I jak daleko si?ga moja nie?miertelna dusza, widz? Ci? wci?? obok siebie. Tysi?c razy rozbi?a skorup? mego cia?a i uciele?ni?a si? od nowa, ale wci?? by?em razem z Tob?.
A naraz zrozumia?em.
Naraz wiem wszystko.
Nie by?em bogiem, nie by?em kr?lem, nigdy nie opu?ci?em tego brzegu, nad kt?rym stoi moja chata.
Och, na tym brzegu sp?dzili?my d?ugie dni szcz??cia, b??dzili?my w?r?d ska? po w?skich a kr?tych ?cie?ynach, a w ciemnych przepa?ciach rwali?my rzadki kwiat paproci.
Och, na tym brzegu czu?em w mej d?oni gorej?c? Tw? r?k?, s?ysza?em Tw?j ?miech, jak p?on?? cichym ja?nieniem w ciemnych nocach, a sny Twoje bi?y o me serca jak bia?e skrzyd?a ptaka.
Nie by?em bogiem, nie by?em kr?lem, bo od pra-pocz?tku by?em synem morza, a Ty ukochana - niedo?cig?ym snem, kt?ry noc ksi??ycowa, pijana sza?em i rozkosz?, ?piewa na l?ni?cych roztoczach w?d.
I znowu nadesz?a godzina b??kitem spowita, godzina b?lu i t?sknoty, kiedy morze mi ?piewa bolesn? pie?? o Tobie i o mnie, straszny b?l moich mrocznych przeznacze?.
I znowu prze?ywam wielk? moc cudu, kiedy po raz pierwszy Twe spojrzenie si? w m? dusz? w?wieci?o jak ?wietlany rozb?ysk szcz??cia i smutku i wiecznej t?sknoty.

RAPSOD TRZECI
Morze szala?o. Parowiec szamota? si? w w?ciek?ych zapasach z burz?, ostrym kad?ubem rozrzyna? olbrzymie ba?wany, ?ama? w?ciek?e nawroty spienionych wa??w, a o szyby okien kajuty bi?y pijane fale z g?uchym j?kiem.
My?la?em o mej dalekiej ojczy?nie, o pos?pnych ?cierniskach w cichym blasku jesiennych nocy. My?la?em o domu rodzinnym, o gnie?dzie bocianim, kt?re kiedy? uplot?em na samym szczycie stodo?y, zamajaczy?y mi t?skne dumy, kt?re mi stara piastunka ?piewa?a prz?d?c len w zimowe wieczory.
Parowiec cofa? si?, by nowym zap?dem szturmowa? spienione wiry morza. Naprzeciw mnie gra?o dw?ch podr??nych w karty, inni spali wok?? na ?awkach; na wp?? ?pi?cy wpatrzy?em si? chwil? w obce twarze, ws?uchiwa?em si? w jednostajny huk maszyn, w wycie tr?b daj?cych sygna?y. Naraz drgn??em...
Spostrzeg?em drobn? twarz kobiety, nieruchomo ku mnie zwr?con?, blad? i jasn? jak ?wiat?o miesi?ca, spostrzeg?em oczy - oczy... Nie pomn? ich kszta?tu, nie dostrzeg?em ich barwy, czuj? tylko, jak drobne, b?agalne r?ce uj??y w dr??cych pieszczotach moje serce, tuli?y je i ca?owa?y.
Na chwil? zadrga?y jej usta, jakby mi chcia?a co? powiedzie?, jakby czeka?a, bym ja jej co? powiedzia?, ale tylko przez b?ysk chwili. Znowu twarz jej zastyg?a.
Tylko jej oczy b?yszcza?y i wpi?y si? g??biej jeszcze w me serce. Rwa?o mnie co?, by powsta? i p?j??, gdzie mnie te oczy powiod?. Czu?em, ?e gdy powstan?, b?d? jak gwiazdy p?omienie? nade mn? tak? wielk? moc?, ?e ponios? mnie przez wszystkie burze i morza.
Nie wiem, jak d?ugo oczy nasze w tym spowiciu milcza?y. Nie wiem, by?a to jawa, czy sen? Bo oto prys?o ?wiat?o w jej oczach, g?owa jej opad?a na poduszk? i znik?a w fa?dach jedwabnych szal?w.
W ?cisku, na pomo?cie prowadz?cym do przystani, znikn??a mi z oczu.
Szuka?em jej, och, jak jej szuka?em!
Od rana do p??nej nocy wlok?em si? trawiony gor?czk? i t?sknot?; szuka?em jej po wszystkich ulicach roj?cych si? niezliczonym t?umem ludzi.
Dopatrywa?em si? jej w ka?dej kobiecie; zdawa?o mi si?, ?e j? widz? w ka?dym oknie, jak za mn? ?ledzi, a przed sob? widz? wci?? te oczy z pal?cym pytaniem, czy nie przyjd?, czy nie p?jd? za ni?.
I widzia?em te oczy, jak si? zapala?y, jak b?yszcza?y gdyby w?gle ?arz?ce, widzia?em je, ?wietliste bia?? ?un? elektrycznych lamp, a cz?sto w pomroku stoj?c nad brzegiem morza, widzia?em wok?? nich t?czowe mg?y, jakie si? widzi wok?? gazowych latarni, gdy si? na nie patrzy przez szronem pokryte szyby.
A im d?u?ej szuka?em, tym szersze kr?gi roztacza?a ?una t?czowa wok?? tych oczu, tych dwu gwiazd p?omienistych. Na ca?ym niebie rozkwit?y dwie olbrzymie tarcze ?wiat?a, czerwon? mg?? zalega?y kra?ce ziemi, a? w ko?cu dwoje tych oczu, jak dwa krwawe s?o?ca, zanurza?o si? w morzu - niedo?cig?e.
Szed?em pogr??ony w potwornych snach. M?g?bym mo?e wyzdrowie?, gdybym m?g? zabi?, unicestwi? dwoje tych oczu.
Przede mn? na z?otej misie le?a?y oczy, dziko rozwarte - oczy, gdyby dwie w?ciek?e pi??cie ziej?ce zemst?, oczy Jana Chrzciciela. Z rozkosz? tygrysicy pastwi?a si? nad nimi c?rka kr?lewska, bi?a je i k?u?a te oczy kochanka, kt?re ni? wzgardzi?y. Poi?a si? ich niem? rozpacz?, ich bezsiln? zemst?, a? wreszcie wbi?a w nie ostr?, z?ot? ig??. Dwie nitki krwi trysn??y w g?r?, oczy podskoczy?y w ostatnich kurczowych podrygach, krzykn??y strasznie i stan??y s?upem.
C?rka kr?lewska za?mia?a si? rado?nie. - ?mier? tych oczu zdj??a urok z jej serca.
Takim b??dnym ko?em bieg?y me my?li, gdym chodzi? i szuka?.
A stoj?c znowu pod wiecz?r nad brzegiem morza, us?ysza?em przeci?g?y g?os, jakby go mg?y z obcych krain przywia?y, g?os pe?en wabi?cych pieszczot i n?c?cych zagadek. D?wi?k jego zdawa? si? nie mie? ?adnego pocz?tku, a sp?ywa? w niesko?czono??, pier?cieniem wieczno?ci zlewa? si? ze sob?.
Naraz dusza ma ogarn??a niepoj?t? tajemnic?.
Ten raj ?piewa?y mi oczy, kt?rych tak rozpacznie szuka?em. Ten raj ?piewa?o mi morze. A ten g?os, kt?ry teraz wabi? me serce w odleg?e dale, ten g?os w?piewa? i w jej dusz? swoje ciemne gwiazdy.
Bo tak? rozkosz ?piewa tylko morze.
Tak si? pocz??a moja ?wi?ta mi?o??.
Nigdy go przedtem nie widzia?em, cho? moje serce cz?sto ?ni?o swe b??dne sny gdzie? w roztoczach jego mgie?.
Teraz dopiero poj??em, ?e od samego pocz?tku by?o we mnie i ze mn?, krew mojej krwi, moje dziecko, siostra i oblubienica moja:
Morze!
I nikt tak go nie kocha?, jak ja je kocha?em.
O, ten cud nad cudami. S?owo, co morzem si? sta?o.
Kocham je, gdy ?wit si? wyzwala z lubie?nych u?cisk?w nocy, swoje krwi? obryzgane ramiona na niebo zarzuca, a olbrzymia korona, gdyby w ogniu stoj?ca k?pa koralowa, na ca?ym wschodzie czerwon? ?un? si? pali. Wtedy si? morze wspina na niebo, wgryza si? w jego g??b tysi?cem purpurowych j?zyk?w; nad morzem, co z niebem si? zla?o, wyrastaj? z?ote pa?ace, kwitn? czarowne ogrody. Na niebie wichrz? si? fantastyczne paprocie, li?cie palm, jak z p?omiennych kryszta??w ciosane, kielichy orchidei w olbrzymie ki?cie spowite.
Kocham je, gdy s?o?ce w upalne po?udnie sypie diamentowy piasek na lekko pomarszczon? to? i w rozszala?ym zam?cie ?wiat?a gdyby ?wi?ta monstrancja skrzy si? nad morzem.
Kocham je, gdy burza je chwyta w swe w?ciek?e ramiona, ku niebu ciska i o ska?y rozbija, lub spienione jego ba?wany gdyby potoki lawy na brzeg wyrzuca -
ale nade wszystko kocham je, gdy godzina zmroku, krwi? i b??kitem spowita, do jego ?ona si? tuli -
kiedy odg?osy dalekich dzwon?w wolno, w cichym smutku gdyby p?aty ?niegu w bezdenne g??bie spadaj? -
kiedy wspomnienia z cichym szumem ulatuj?cych skrzyde? o niebo tr?caj? -
kiedy smutek t?sknoty na dusz? sp?ywa z tajemniczym szelestem spadaj?cych li?ci, przegryzanych jadem jesieni.
Wtedy je kocham najwi?cej, siedz? na stromych ?cianach ska? i ch?on? wieczno??...
Wok?? wiekui?cie cichych, ?niegiem pokrytych g?r, stacza noc w czarne otch?anie swoje ciemne brzemi?.
Na g??bie morza rzucaj? ska?y pos?pne cienie, co w g?uchej ciszy strzeg? grobu zapad?ych s?o?c.
Ju? wspina si? morze l?ni?cymi mg?ami na kraw?dzie nieba, ju? ?ciel? gwiazdy na zamilk?ej toni swe blade sny, niby drgnienie wieczno?ci prze?lizn??a si? przez niebo krwawa b?yskawica i spad?a w milczenie, co si? wok?? morza ?wi?ci:
Zapomnij serce, zapomnij!
A z kwiecia wieczno?ci, co na ?niegu pysznych g?r wyros?o, ulatuje na ciemne morze oddech pie?ni.
Niby wahaj?ca si? r?ka wysuwa si? z wolna cich? modlitw? na wod?, dr??cymi palcami tr?ca o fale gdyby o paciorki r??a?ca, nad ciemn? g??bi? rozwiesza ?a?obne kiry i s?ysz?, s?ysz? ?wi?t? g?d?b? b?lu:
Lat sto, a wszystko przeminie.
A ?wi?ta msza morza, ?wiat?o, co z jego dna wykwita i z kielich?w gwiazd na powr?t do dna sp?ywa, pie?? g?r, co ?ka w ?a?obnym omdleniu morza, to wszystko ton jeden, jeden sen z?oty, jedno szcz??cie rozpaczne:
Lat sto, a wszystko przeminie.
A oto rozpo?ciera dusza moja swe bia?e, burz? zwichrzone skrzyd?a, od jednego kra?ca nieba do drugiego; uj??a morze w swe ramiona, i pier? przy piersi, w rozkosznym spowiciu, spocz??o morze i dusza moja.
O, nocy upojenia, nocy ob??kania!
Rozpryskuj?ce si? meteory wichrz? w mym sercu, z nami?tnym po??daniem tul? do mej piersi tw?j gor?czk? spiek?y zmrok, i pij?, ch?on? w chciwym pragnieniu moje wielkie szcz??cie -
O jasna moja - o morze moje!
Nikogo jeszcze morze z tak? moc? nie ukocha?o, z jak? mnie kocha.
Bo moja dusza, to? to morze samo. Te same bezbrze?ne dale, ta sama spieniona pycha, ten sam rozp?d i sza?.
Kocha?o mnie morze i d?ugie lata ?y?em z nim razem, jego cich? modlitw? wieczorn? ko?ysa?em st?sknione serce do snu, a budz?c si? wznosi?em si? wraz z nim pod ?wietliste i modre rozbrzaskiem niebo.
A sta?o si?, ?e razu pewnego, kiedy nadesz?a godzina wieczorna, a morze pocz??o ?piewa? swe ?wi?te pie?ni, ujrza?em j?, siostr? i oblubienic? moj?, kt?rej tak d?ugo szuka?em.
Oczy jej p?on??y jak gwiazdy, a g?os jej - wszak to by? g?os morza, kt?ry kiedy? s?ysza?em nad wieczornym brzegiem...
Przysz?a jak go??bica burz? w dalekie strony zagnana, przysz?a jak zb??kana mewa, kt?ra szuka miejsca, gdzie by sobie nowe gniazdo us?a? mog?a.
Tysi?ce mil przez rzeki i g?ry sz?a za jutrzni? wieczorn?, za gwiazd?, co od wschodu nad morze si? wznosi.
A kiedy wysz?a z lasu, co ro?nie nad brzegiem morza, pad?a na twarz i zap?aka?a niem? modlitw?.
Wok?? sta?a si? cisza wielka, jakby wszelkie ?ycie w Irwo?nej pokorze zamilk?o.
I kl?k?em przy niej, ca?owa?em jej r?ce i stopy, a potem wzi??em j? w silne ramiona i zanios?em do mej chaty.
Nogi jej by?y poranione i krwawi?y.
I obmy?em jej stopy i ca?owa?em ?wi?te rany.
I odt?d byli?my zawsze razem.
Wok?? nas krzycza?y bezg?o?nie b?yskawice.
Ale w odm?cie naszego szcz??cia, w parnych splotach cia? naszych, w nami?tnym u?cisku naszych dusz zapomnieli?my o pi?kno?ci morza.
A morze szala?o.
Razu pewnego, gdy w ciemnej, jesiennej nocy zwis?a bezw?adnie w mych obj?ciach, zawrza?o morze straszn? burz?.
Struchla?em. W oczach mi prys?y krwawe pioruny, r?ce opad?y, a dusza z przera?enia oniemia?a.
Morze rycza?o przeci?g?ym rykiem, ciska?o sio o ska?y z hukiem wodospad?w, coraz silniej, coraz w?cieklej, jakby je z posadami chcia?o na brzeg wyrzuci?.
W ob??dnym strachu wybieg?em na ska?y.
Wy?ej ponad najwy?sze szczyty ko?cio??w wyros?y nagle dwie olbrzymie fale. Rzuci?y si? na siebie jak dwa w?ciek?e szakale, pocz??y si? mocowa? w rozszala?ych zapasach, rozbi?y si? w pian?, znowu w niebo wyros?y, a w og?uszaj?cy huk morza zlewa?y si? straszne j?ki rozbitk?w, piekielny trzask dw?ch statk?w, kt?re morze gdyby dwa okruchy na siebie rzuci?o, ryki sygna??w i przera?liwe wycia o pomoc.
Widzia?em jeszcze, jak na szczycie coraz wy?ej pi?trz?cej si? fali zako?owa?o cz??no ratunkowe i w przepa?? si? zwali?o, a w czarne k??by chmur, kt?re noc na sza? morza stoczy?a, wgryza? si? bezsilnym dr?eniem s?aby p?omie? latarni morskiej.
Wr?ci?em do chaty. Spojrza?a na mnie pytaniem, jakim si? krwawi dogorywaj?ca gazela, oczy jej wpi?y si? chciwie w m? dusz?, pe?ne l?ku i przestrachu. Odwr?ci?em g?ow?.
Noc ca?? nie przem?wili?my s?owa. Ale czu?em, jak jej oczy wpija?y si? b?lem i niemoc? w ciemn? noc.
Odt?d gas?a nasza mi?o?? i bezw?adnia?a w ci?g?ych zapasach z ob??kan? zazdro?ci? morza.
A sta?o si?, ?e morze znowu ciska?o z hukiem grzmot?w olbrzymie ba?wany na nasz? chat?. Oczy nasze spotka?y si? w jakiej? strasznej, rozpacznej niemocy. Jej usta zbiela?y, a dr?a?a tak, jako dr?y serce, ?wie?o z piersi wyrwane.
Naraz co? j? w ty? targn??o, wybieg?a na ska?y i c?rka burz i sza?u rzuci?a si? w odm?iy pian? tryskaj?cych wir?w.
I nagle, jak gdy ?elazna pi??? osadza rozhukanego ?rebca tu? nad skrajem przepa?ci, sta?a si? cisza.
Kornie opad?y ba?wany i morze wypogodzi?o si? do dawnej pi?kno?ci i s?onecznego majestatu.
I cichym u?miechem zab?ysn??y przestworza, bo znowu wr?ci?o mu serce.
Bo jej serce by?o jego sercem.
Morze samo mi to objawi?o.
Raz, gdy dusza moja rozp?yn??a si? w smutku nad morzem uczu?em nagle bij?ce serce wko?o siebie, czu?em, jak bije o me piersi, widzia?em, jak w morzu tonie, jak w szybkim p?dzie ponad nim ulatuje i naraz uczu?em jego szybkie, gor?czkowe drgania wok?? mej twarzy niby trzepotanie ptasich skrzyde? w kurczach przed?miertnych.
Dreszcze przebiega?y po mym ciele; serce moje straszn? trwog? zdj?te w krta? mi wrasta?o. Krzycza?em, gwizda?em, by strach zag?uszy?, ale wci?? czu?em, jak to serce o twarz moj? bije, jak o pier? moj? gwa?townie si? t?ucze.
I serce ros?o - ros?o, jednym zamachem rozerwa?o g?st? noc i gdyby piorun wpad?o do morza.
A teraz puka ca?a ziemia - dr?y - trz?sie si?. Coraz g??biej wwierca si? serce w jej ciemne wn?trze i oto rozwiera si? dno morskie i wszystka krew ziemi, wszystkie rzeki, jeziora i oceany sp?ywaj? do serca ziemi.
Dusza moja wyci?ga d?ugie, dr??ce r?ce w bolesnej t?sknocie. Wdzieram si? na najwy?sze g?ry, a na pot??ny rozkaz m?j staczaj? si? z wszelkich g?r szczyt?w lawiny ?nie?ne w morskie odm?ty, a? tam, gdzie niedawno jeszcze l?ni?y wodne roztocze, zasinia?a olbrzymia p?aszczyzna ?niegu.
Bo tak mi t?sknota powiedzia?a, ?e w czarnej nocy zobacz? na l?ni?cym ?niegu cie? mej go??bicy, przep?ywaj?cy ponad globem.
Ale nie dostrzeg?em cienia.
I na pot??ny rozkaz m?j staczaj? si? wszystkie lodowce ziemi, olbrzymie g?azy lodu, a? wreszcie tam, gdzie niedawno sinia?y bezdro?a ?nie?ne, zazielenia?y pos?pnym opalem bezkresne obszary lodu.
Bo znowu? podszepn??a mi t?sknota moja, ?e w tej czarnej nocy ujrz? j? nad l?ni?cym lodem, ?e wytry?nie jako p?omie?, je?eli serce jej jeszcze ??dnym pragnieniem ku mnie bije.
I oto, niby ognista nitka wytrysn?? naraz p?omyk; w jednej chwili rozrasta si? w krzew, rozlewa si? w ognisko, leje strumienie ognistych war?w na bezkresy lodowe. B?yskiem piorunu zamienia si? ?nieg i l?d w jedno morze ognia, ?wi?te serce morza poczyna bi? i znowu wyrzuca wrz?ce lawy ognia sw? krew: potopy rzek, jezior i ocean?w ch?on? po?ar wszech?wiata.
I znowu l?ni? mg?y nad morzem, znowu ?wi?ci si? milczenie ?wiat?em miesi?ca wok?? zr?b?w ziemi i znowu zlewaj? si? gwiazdy z?otymi t?tnicami swe blade ?wiat?o a? na dno ocean?w.
Nigdy jeszcze tak jak teraz morze nie kocha?o. Wszystkie swoje tajemnice mi powierzy?o, swoje oczy, sw?j g?os, swoje serce.
Kocha?o mnie wielk?, dziewicz? mi?o?ci?. Nikogo ju? nie znosi?o na swych falach, niszczy?o tysi?ce pancernik?w, niby ?upiny orzech?w, a tysi?ce ofiar, tysi?ce potwornie rozk?adaj?cych si? zw?ok ludzkich pokry?o brzeg skalistej wyspy.
Tylko ja, ja jedyny, Ja, syn morza, syn jego tajemnic, jego burz i ob??d?w7. Ja jedyny mog?em si? b??ka? po jego bezdro?ach. -
I jednej ciemnej nocy wyp?yn??em na jego bezdenne otch?anie. D?ugie, w?skie cz??no ta?czy?o jak fryga po toniach. Ponad ziej?ce przepa?ci przeskakiwa?o z jednej fali na drug?, stacza?o si? z jednej g??bi do drugiej, jak kropla rosy spada?o ze szczyt?w fal w bezdenne gardziele wir?w i lotem strza?y wzlatywa?o zn?w na pieniste ich grzebienie.
Krzycza?em z zachwytu nad igraszk?, jak? morze bawi?o swego syna.
Nagle sta?a si? cisza. Morze wyg?adzi?o si? jak bezchmurne niebo.
I spostrzeg?em naraz, jak ??d? moja wyd?u?a si?, ro?nie w niesko?czono?? od jednego brzegu do drugiego; czu?em, jak nabiera ?ycia, jak staje si? cia?em, jak ciep?a krew w nim kr??y? poczyna.
Z obu stron wspi??o si? morze, a dwie ?ciany wodne gdyby dwa wyd?te ?agle wros?y w olbrzymie cia?o; dwa potworne skrzyd?a zaszumia?y: siedzia?em na grzbiecie ogromnego ptaka, co rwa? si? niespokojnie, jak do lotu.
I naraz zatrzepota?y skrzyd?a i z wolna oddzieli?o si? morze, co cia?em si? sta?o, od dna. Z ogromnym majestatem rozwin??y si? skrzyd?a jego od jednego kra?ca nieba do drugiego, morzeptak wzbi? si? ponad ob?oki - i nagle patrzy?em w jakie? przepa?ciste czelu?ci, jaka? gwiazda dogorywa?a niby tl?cy si? wi?r:
To ziemia!
I znowu stacza noc dooko?a wiecznie cichych, ?niegiem pokrytych g?r, w czarne otch?anie swoje ciemne brzemi?.
Upalna spiekota s?o?ca dogorywa na widnokr?gach nieba, koj?cym ch?odem wznosi si? cisza ku b??kitom, a jako dreszcz wieczno?ci roz?wieca si? b?yskawica nad morzem.
W niesko?czonych oddalach rozp?ywaj? si? pobli?a, z l?ni?cych b?ysk?w wyplata dusza na rozchwiei wodnej iskrz?c? tkanin? sn?w, a w przeczuciu wieczno?ci p?onie kr?lewsk? pot?g? moje szcz??cie rozpaczne:
Lat sto, a wszystko si? prze?ni.
Rozprys?a si? rado??, szcz??cie przekwit?o, dawno ju? prze?ni?o si? cierpienie. Tylko morze zostanie i mi?o?? moja zostanie, co z ciemnych g??bin jego tajemnic w p?omiennych snach wykwita.
I znowu roztaczam moje bia?e, ?yciem zm?czone skrzyd?a od jednego kra?ca morza do drugiego, w rozt?sknione ramiona ujmuj? jego b?lem spiek?y zmrok i tul? do siebie i pij? jego wieczno??, moje wielkie tajemne szcz??cie - O jasna moja - o morze moje