Czechowicz J. WIERSZE WYBRANE

P?DEM
?wiat?o fosforyzuj?cych drzew przepala ko?ciane wie?e

drgn??o i potoczy? si? po p?ytach samochod?w potok

ulic? Z?ot? o?nie?y?

k??bem b?bni?cym benzynowego dymu zab??kitni? na z?oto

W rozwiewaniu si? welon?w i grzyw

wida? jasno ?e maszyna pie?ci

krajobrazy si? rw?

lecieli?my przez czarne mokre miasto

naraz b?ys?o przedmie?cie

wachlarze kratkowanych niw

Chrz??ci ?ywio? pszeniczny

ka?dy k?os inny

jednak na wszystkich polach starej ziemi

tysi?cami si? znajd? jednakowe

co rok takie same ma Reims i Przemy?l

a wszystkie z?otop?owe

Jeden taki zasuszony w kajecie

przy innym kos? przeci?ty skona? zaj?c

trzeci w brudnych r?czkach trzymaj?c

opowiada?y mi dzieci

?e za plecami skrzyd?a maj?

(opalone cia?ka dziewcz?t pachnia?y nad rzek? jak prerie)

teraz mkn? bez skrzyde? na bia?ym citroenie

wiatr klaszcze nad mym p?dem jak w cyrku galerie

pszenic? pochyla nad ziemi?

Jeden k?os dwa trzy k?osy

niesko?czono?ci p?owe w?osy

gin? rz?d za rz?dem

za moim i niesko?czono?ci p?dem

KONIEC REWOLUCJI

Marszczy?a si? ceglasta woda

przygn?bia?y j? domy ceglaste

?eglowa?a czarna ??d? niepogoda

nad miastem

Dudni? deszcz o deseczki i deszczu?ki

na dziedzi?cach tartak?w za?mieconych wilgotna trocin;)

na niebie by?o ciemno chmurno jak w zau?ku

za niebem by?o sino

Mokro bi?y pomok?e sztandary

dymy zatacza?y si? na bruku

spitym mglistorudawym po?arem

gi?dzi? z parkan?w gruby druk

Z dalekiej drogi mlask b?ota

salwy dr? zmierzch ko?o koszar

a przedmie?ciem

przesuwa?o siy ju? w piosence gawrosza

w nieustannych mitraliez terkotach

FRONT

Ludzie w bia?ych domach m?wi? to pole chwa?y

w niedziele chodz? do ko?cio?a i na bia?e procesje

ulicami czystymi w s?o?cu przebiega pies bia?y

w bia?ym kwitn?cym parku Zakochana czyta poezje

Ale tutaj nie ma wcale bia?o?ci

w szarej ziemi rowy pe?ne brudnych ?o?nierzy

dym siny i r??owy przechodzi do nas przez rzek?

nie bia?e ???te s? ko?ci

armatniego ataku ognisty pr?d

na niebie nieustannie le?y

to front

to zst?pienie do piekie?

Odcinek 212 i wzg?rze 105

we dnie szturmy i strza?y

a w nocy przez dym przedzieraj? si? reflektory

po drutach kolczastych biegaj? b?yski ?ywe jak rt??

wszystko ma wtedy inne kolory

Gdy cicho zb??kana kula w?li?nie si? w bia?e czo?o

znienacka zrobi si? bia?o (nawet na froncie)

bia?a niedziela bia?y park piesek bia?y

zata?cz? wko?o

Pole chwa?y

KNAJPA

T?umnie mija?y si? auta

c?tkowane kr?gami lamp

wracano z rautu

Nagie ramiona w bransoletach pochyla?y si? nad brukiem

r?wnolegle poziomo i w ukos

z gest?w dam

wynika?o ?e chc? sp?dzi? wiecz?r w gabinetach

pi? weso?o i d?ugo

B?ys?a zabawa

Nie by?o gwiazd

nie wiadomo by?o czy noc ju? schodzi

w czterech jedwabnych ?cianach nie ma ulic miast

nikt nie przechodzi?

G?osy w pija?stwie gas?y g?aska?y si? coraz dalej

smuk?y pan ca?owa? a?urowe pantofelki

jedna para ta?czy?a

spada?a komenda pij nalej

z ust panienki w sukience lila

gulgota?y nad kieliszkami butelki

Nagle zacz??y si? przesuwa? k?ty gabinetu

?eby nie upa?? musieli usi???

czarne nocne okno b??dzi?o ze ?ciany na ?cian?

kwadraty posadzki goni?y za dalek? met?

wyd?te banie portier wirowa?y nad sto??w oceanem

Usiedli usn?li

gabinet jak wagon pomkn?? ku ?witowi

g?owy pijane odrzucili w ty?

?y?y im nabrzmiewa?y krwi? i alkoholem

a z niemocy tych g??w z gor?czki ?y?

realizuje si? fantom-Golem

By?by mo?e zmia?d?y? t? gromad?

ale oto

w liryce dalekiego tanga

zacz?? warcze? codzienny motor

zmieni?o si? niebo blade

w jaskrawy prze?wietlisty hangar

?MIER?

Za ?cian? p?acz? dzieci

Ona do mnie m?wi

Oddycham lodowym kwieciem

nieznanych r?wnin

A tam ko?ysanki

a tu chust poszum

nie ma nic gor?tszego cichszego od jej g?osu

Na pr??no ?yj? my?l? chodz? tylko przed Progiem

a gdy p?yn? przez miasto wie?

szumi? lasami kawiarni? bezdro?em teatrem

to ona zawsze jest gdzie?

za cisz? nocn? wiatrem

Zg?uszy? nie mog?

Nieruchome nad ulic? zachody

miedziane jak grosz

gwarz?ce syrenami samochody

mury fabryk w nieustannym t?tnie

m?dry poci?gu bieg

krzycz? o ?yciu nami?tnie

nie wierz? ?e jest brzeg

Ja chc? nie wierzy? i nie chce wierzy? ma?y poszarpany kruk

kt?rego psy rozdar?y

?mier? chodzi ona do mnie m?wi szeptem gor?cym

zdaje si? ?e z obrazu z?otego dna wychodzi B?g

schyla si? nade mn? umar?ym i krukiem zdychaj?cym

Na rz?sach wstydliwa ?za

widz? w niej ?wiat gliniany jak skarbonka

nachodzi na mnie lodowa ??ka

to ju? nie ja

I ciebie kruku nie ma

(mo?e nikogo nie ma za z?otym t?em)

zawi?y schemat

PRZEMIANY

?yjesz i jeste? meteorem

lata ca?e t?tni ciep?a krew

rytmy wystukuje male?ki w piersiach motorek

od m?zgu biegnie do r?ki drucik nie nerw

Jak na mechanizm przysta?o

my?li masz ryte z metalu

kr??? po dziwnych k??kach (nigdy nie wyjd? z tych k??ek)

jeste? system mechanicznie doskona?y

i nagle si? co? zepsu?o

Oto p?aczesz

po k?tach trudno znale?? przesz?y tydzie?

linie proste faluj? - zamiast kwadrat?w romby

w ka?dym g?osie s?ycha? w ca?ym bezwstydzie

Ostatecznego Dnia tr?by

Otworzy?y si? oczy niebieskie

widz? razem witryn? sklepow? i S?d

przenika si? nawzajem t?um - archanio?y i ludzie

chmurne morze faluje przez l?d

ulicami skro? tramwaje w poprzek

sun? mgliste rydwany

pod mostami r??owe b?yskawice cho? grudzie?

Otworzy?y si? oczy niebieskie

widzisz siebie - marynarza w Azji

a zarazem 3-letniego 5-letniego ch?opca

na warszawskim podw?rku

i siebie przed matur? w gimnazjum

namno?y?o si? tych postaci stoj? ogromnym t?umem

a wszystko to ty

nie mo?esz tego obj?? szlifowanym w ?elazie rozumem

My?li proste faluj? ?wiaty za?miewa wichura

gdzie wiatr dmie - gasn? latarnie

tr?ba w ciemno?ci ponura

i wo?asz

W?ADYKO PRZYGARNIJ

Ot?? i jeste? umar?y

w mechanizmie poruszaj? si? k??ka ale nie te

przez zepsucie si? ma?ej spr??ynki

spad?e? pi?kny meteorze

na zupe?nie inn? planet?

NA WSI

Siano pachnie snem

siano pachnia?o w dawnych snach

popo?udnia wiejskie grzej? ?ytem

s?o?ce dzwoni w rzek? z rozb?yskanych blach

?ycie - pola - z?otolite

Wieczorem przez niebo pomost

wiecz?r i nieszp?r

mleczne krowy wracaj? do domostw

prze?uwa? nad korytem pe?nym zmierzchu

Nocami spod ramion krzy??w na rozdrogach

sypie si? gwiazd b??kitne pr?chno

chmurki siedz? przed progiem w murawie

to kule bia?ego puchu

dmuchawiec

Ksi??yc idzie srebrne chusty pra?

?wierszczyki ?wiergoc? w stogach

czeg?? si? ba?

Przecie? siano pachnie snem

a ukryta w nim melodia kantyczki

tuli do mnie dzieci?ce policzki

chroni przed z?em

PIOSENKA ZE ?ZAMI

Ko?ysanki

z dalekich okien zmarszczki blask?w z?otych

na ?cianie

pr??no tam dosi?ga? r?czk?

w du?ej ksi??ce malowanki

zimowych dni narkotyk

S?owa z ?alu

taka piosenka co si? w niebo ws?czy

ja jednak wierz?

oddaj? si? wszystkim falom

niech mnie daleko nios? niech nikt nie stoi przy sterze

ko?ysanki takt ostatni si? sko?czy

w straszliwych burz gwa?towno?ci

Piosenko czemu mnie sprzedajesz

ze s??w i pami?tania niemoc

by? ?a?cuch - jam go nie rozci??

nie mog?em siebie przem?c

O NIEBIE

Nie s?ycha? ju? biegn?cych barank?w

wilgotne ob?oki posz?y do innych porank?w

a pustej hali nieba opada py? niebieski

filtruje si? przez drut?w przerwy i kreski

po?udnie przysypuje si? suche i szorstkie

nad sylwetkami aeroplan?w i ch?odem fabrycznych dzielnic

Warto ?piewa? jego chwa?? jest nasze i zamorskie

tak bardzo pi?kne gdy ?miga przez nie ?mia?y pion komina cegielni

a razem

nad dalekimi lasami dzwoni b??kitnym ?elazem

pierwotne i olbrzymie

gdy stan?wszy u bia?ego miasta nape?nia si? dymem

gdy wie ?e jest dnia chlebem

warto ?piewa? jego chwa??

Po?udnie jest jasno jednakowe

popo?udnie wygina sw? powa?? opada kruszynami tynku

za dni dziecinnych wygina?a mi si? nad sam? g?ow?

i wtedy szepta? do mnie stamt?d kto? m?j synku

AMPU?KI

Nad pogrzebem balkony chor?gwie i trumna

w chmurze samolot

w por?wnaniu z cz?owiekiem kt?ry to zrozumia?

lokomotywa ekspresu - nie kolos

we wsiach m?ocarnie nie dziwi? kr?w

piosnka kabaretu od p?otu do p?otu

jedyna rzeczywisto?? udr?cze? ma co? ze sn?w

ka?dy nie wierzy? jest got?w

Reklama ryczy za reklam?

sygna? ?wieci do sygna?u

z ostrych gwizdawek i k??b?w pary wzlotu

zna? tempo ?ycia wci?? to samo

mimo szybko?ci obrot?w

kilkadziesi?t milion?w ?a?cuch?w

ci?gnie ?wiat poma?u

wiadomo ?e nie ma prawieczystej jedni no i duch?w

w niezliczone dla oka strony

rozpe?za si? ?ycia proces

wsz?dzie miliony biliony tryliony

straszliwe noce

Nory wilgn? od p?aczu n?dzy

w kawiarniach ma?ej mie?cinie na froncie

tryska u?miechami literatura

w pa?acu zielony stolik stosy pieni?dzy

Gdybym to m?g? zam?ci?

ju? bym by? g?r?

Patrzcie

za zamkni?tymi drzwiami

mo?e naprawd? kolorowe drogi si? pal?

dlaczeg??by wszystko co jest

nie mog?o si? zmieni? wraz z nami

w ?wi?to?? zapach ampu?ki Graala

WE CZTERECH


Rozwija si? dr?g gwiezdnych rulon

ziemia si? toczy za Zwierzem

jak przetrwa? noce cwa?uj?ce do b?lu

dni fabryk? hucz?c? jak prze?y?

Na beton mlecznych szlak?w si? wzbi?

jednym p?ywackim rzutem ramion

i ju? stopy biegn?ce po ??ce nieba

traw? gwiazd ?ami?

Jest nas czterech na starcie

jest nas czterech na z?otej linii komety

jest nas czterech (to ja jestem czwarty)

jest nas czterech celuj?cych do mety

Wprz?d!

Podrywaj? si? grzbiety wygi?te

g?owy biegn? rozkrzyczane przed cia?em

bieg smaga nagich jak pr?tem

gdzie rado?? gdzie ?a?o??

W locie

zdepta?y wszech?wiat stopy nasze

w wichurze migaj?cych czerni i rozz?oce?

w kurzawie

run??y groby i o?tarze

Tak ogromny jest lot ku s?awie

Jest nas czterech rzuconych jak globy

jest nas czterech

jest nas czterech pijanych sob?

jest nas czterech

W wonnych snuj?cych si? dymach biegnie Konrad

gronami wina potrz?sa tyrs wyci?ga przed siebie

niesie go m?dro?? ostatnia rado?? stara i m?dra

winem przez wino na winie po niebie

A tam jak strza?a z luku bursztynowych chmur brzegiem

przelatuje lotem bez zm?czenia poeta Wac?aw

on na pewno w aksamitnym tygrysim biegu

piersi ob??kanych p?dem nie roztrzaska

I Stanis?aw t?tni?cy stopami jak we ?nie

finisz bior?c z wysi?kiem nadmiernym zbyt ci??ko

nie zawo?a do siostry ?mierci we? mnie

chy?e nogi umkn? umkn? przed kl?sk?

Winograd spok?j chy?o??

do nich to meta nadbiega nieznana

ob?oki pod stopami jak na sznur si? nani??

piorun zwyci?sko strzeli na tryumf jak granat

Biegn? biegn? jak ?ycie cz?owiecze

razem witam i razem ju? ?egnam

lot jakby? rzuci? mieczem

ale nie wiem

matko nie wiem czy dobiegn?

WI?ZIE? MI?O?CI


Kochankowie spotykaj? si? noc?

w pa?dzierniku spada z nieba du?o meteor?w

niejeden ju? zgas? dymi?cy kaganek

odk?d Ona przemkn??a staro?wieck? karoc?

w?r?d t?tni?cych warcz?cych kolor?w

Najpi?kniejsza z niespodzianek

B??kitni spotkali?my si? noc?

nie feeria czy alkohol

bo?y b??kit

ale nawet bo i po co

nie u?cisn?li?my sobie r?ki

Tak by?o napisane na 18 stronicy

g?owa samob?jcy le?a?a na otwartej ksi?dze

w ustach j?k ju? niczyj

w d?oniach nie wiem ale pewno niewidzialne r?ce

B??kitni spotykaj? si? noc?

rozmowa w gwiazdach widzianych przez poezj?

- T?sknota Czekanie Nikt nie wezwie Czekam

T?sknota

Kocham Daleko?? Ty Gwiazdy z?oc? Kocham

Czekanie pieszczot Nie marzeniem s?owa twe szeleszcz?

B??kit

Gdzie jest b??kitem b??kitno

Smag?e r?ce Pieszczota Zapalone oczy

Pod futrami Rozkosz B?yski Nagie cia?o

(Nie tob? sny kwitn?

dzieci?stwo nie tob? pachnia?o

cho? czeka?em cze ka ?em CZE KA ?EM)

B??kitni spo

Wychodzi? z dansingu

Jej usta w usta po?o?y?y si? ostro nagle

i by? bia?y kwiat na czerni smokingu

A b??kitny zosta? wola?

rozpacz noc? na bagnie

O nie

erotyk nie mo?e si? sko?czy? rozpacz?

s? tacy co czytaj? i p?acz?

lepszy jest p?acz z zazdro?ci

Nie ma ciszy

wiekiem prawiekiem niedziel? noc? w?r?d prac

wsz?dzie goni? mnie p?omie? mi?o?ci

pieni?a si? w girlandach elektrycznych lamp

gorza?a jarkim ogniem w wszystkie daleko?ci

szrapnelami bi?a w ko?ci??

wszystko moje jest tam

Marysia z Marylami Marie Mary z Mari?

Strzelistymi aktami rozmodlonych r?k

pi?trzy?em to upalne wiwarium

przy jednej ?ycia zwrotnicy

poci?g pe?en jak str?k

Chrupa?y mi?o?? z j?kiem skargi

czerwone czerwone czerwone wargi

Piersi nie po to s? by wabi?

lecz by si? ci??kim cia?em d?awi?

Nogi pl?saj?ce na ?o?u pijanem

musz? orgi? przesun?? daleko za ranek

Mechanizm mi?o?ci dziwnym jest przyrz?dem

wszystkiego chce zazna? wszystkiego po??da

Jem d?ugo wilgotne usta s? w moich wodnistym mi??szem

w?osy nie potem benzyn? chyba pachn?

pod biegn?cym n?g i ramion g?szczem

od p?omiennych spojrze? czerwono i jasno

A TO NIE JEST MARZENIE B??KITNYCH WIERSZY

?wiat jednym mi?o?ci motorem

krzyk m?j nad nim ulata

krzyk p?omie? p?owy p?odno?ci gore

nie najlepszy nie ostatni nie pierwszy

jestem anten? drgaj?c? tego ?wiata

Upiorn? codzienno?ci? ?wieci ka?da nago??

jak przez pajaca przez ?ywe cia?o przewleczona ni?

nie ma tego w ?adnym eposie

takich ksi?g nie wiezie znik?d wagon

?e m?czy? w?asn? m?k? to ?y?

Dziewcz?tka zakonnice i dziwad?a z m?zgu

smutne damy w ?a?obie nietoperze o olbrzymich ustach

w?adacie mn? ja w?adam wami

przede mn? odkryte to co wam si? z r?k wymyka

kopu?a stalowa z gwo?dziami gwiazdami

kt?ra mo?e jest pusta

i strefa od pierwszego do setnego zwrotnika

Gwi?d?? syreny nienawi?ci

t?tni? je?d?cy tu? ko?o mnie

wbrew ziemi tu mi bezdomnie

a dalej w otch?ani ?wieci czy?ciec

od rozpusty nierozum i wiara

od zgubienia poezji niepok?j

ziemio duszo stara

1926 roku

Bunt uwi?d?

w ramionach mi?uj?cych uwi?ziony m?wi?

mowa si? rytmicznie tka

jeden wyraz drugiemu r?wien

WIECZNO?CI CHC?

B B
E E
Z Z

D D
N N
A A

DALEKO

wiatraki ko?ysz? horyzont

chaty pachn? stepem

chatom ?le

stoj? na palcach o zachodzie ?lepe

wspinaj? si? jak konie

za chwil? si? pogryz?

nie step ucich?o morze

rozlewa si? wiecz?r bez szumu

?wiec?ce szyby otoczy?y kolejowy dworzec

zach?d mozolnie ?uje gum?

ostajcie zdrowo matu?

z wojska napisz? list

nad parowozem dym bia?e kwiaty

gwizd

w niedziel? poci?g odjecha?

w inn? niedziel? przyjdzie

pracuj? czerwone ob?oki pchaj? si? ku s?o?cu

na stacji dzie? jak codzie? tydzie? jak tydzie?

a szyny

szyny si? nigdzie nie ko?cz?

JESIE?

uliczka za uliczk? rzucona sierpem stromo

okuty s?o?ca mosi?dzem szed? t?dy m?ody ?o?nierz

z?ocisty talerz fryzjera k?ania? si? jemu domom

a ten sam wiatr oblizywa? wis?y masywne po?cie

za domami podzwania tramwaj jak w bram? wchodzi w powietrze

?o?nierz tak?e si? wdziera w powietrze m?odo id?c

jesie? biegnie na prze?aj na bliskim jest kilometrze

kasztan przy rogatce ju? rdzawo policzki wyd??

no wi?c b?dzie szaro jak film si? poprzemyka

ju? wypuk?e zdarzenia cwa?uj? ?aw? dok?d

takiej geografii nie ma na ?yciu nie ma r?wnika

jak pilotowi trzeba powierzy? si? m?odym krokom

MI?O??

przed?wit si? czule czo?ga?

przez mroczne puszcze i chaszcze

noc przed nim p?yn??a wo?g?

g?r? kr??y?a jak jastrz?b

u dr?g ciemnych z niebem twarz? w twarz

chaty t?oczy?y si? w ci?bie

mi?o?? bez gwiazd

mi?o?? tla?a po izbach

usta spadaj? na usta m?otem

mocno ciemno?? sprz?ga

pierwsze u?ciski m?ode

niesko?czon? s? wst?g?

cia?o si? cia?em nakrywa

pachn?cym ?wie?? ?liw?

ramiona w gor?cej przestrzeni

zamykaj? si? ciemnym pier?cieniem

tapczan twardy zgrzany jak rola

orz? chy?e lemiesze kolan

a? zamiast pszenic wschodz?cych i ?yt

zaszemrze srebrem ?wit

zastuka do okna bia?o

podnie?? oczy spojrze? z u?miechem

to kwitn?cej czere?ni ga???

zgi??a si? pod strzech?

?WIAT

g??bokie kliny ulic noc dzie? ?wiat?a pokotem

lamp kule smugi w okien kwadratach

chodz? ko?em zakl?tym witryn sklepowych roty

?wietlisty ich dwurz?d ciasn? ulic? oplata

za szyb? kr?g?e pude?eczka z blachy

trumny rybek st?oczonych w ?mierci oliwie strachu

za drug? kanciaste rozpycha si? ?elastwo

?ruby haki pilniki tryskaj?ce jak wachlarz p?asko

za tamt? marzenie uwi?z?o barw i lekko?ci narkotyk

kr??? srebrne dziewcz?ta w seledynach i tiulu z?otym

nadp?ywa witryna inna koloru morza i zorzy

tu kupiec ognie klejnot?w na taflach kryszta?u roz?o?y?

pasma okien jak pasy transmisyj

snuj? si? jeszcze jeszcze jeszcze

p?dz? lec? od wis?y do Wis?y

wij? si? jak ?y?y sypi? deszczem

rzeczywisto?? spada p?atkami li??mi

w mie?cie wichru i p?du nawa?a

t?czowy zapa?a?

wy?cig

wi?c tak?e

jezdnie rzeki asfaltu z szumem d??? do kra?c?w

wy?amuj? si? z plac?w odchodz? zawile kr?to

zwieszaj?c g?owy pielgrzymie st?pa i latar? ?a?cuch

i szyny id? dr??ce k?? tramwajowych t?tentem

nie stoj? dom?w cementowe sze?ciany

klatki schodowe izby nie trwaj? nieruchome

w mrozu szkle w lazurze jesieni lub wio?nianym

w?druj? mozolnie powolnie domy

pod?ogi gn?bi ci??ar czworono?nych krok?w

tu ?awy a tu sto?y pe?zn? ko?yski skrzynie

na sprz?t?w powierzchniach toczy si? gwiazdami py?

w powietrzu ciemno czy widno drobinki p?yn? szeroko

czas p?ynie

jest

nie ma

b?dzie

by?

DNO

?elazny ?wiat tej ?odzi

dotkni?ty komet? granatu

ton?? odchodzi?

pionowo w s?oje wody burej

chmur?

na dno na d??

wewn?trz biega na przestrza?

kr?tkich spi?? po?ar

dr?y r?y moc w grubych nitach

j?cz? mia?d?one morzem

blachy pancerne trzeszcz?

akumulatory zalane po wr?by

we mgle ry?ej kwas?w manometru nie odczyta?

i tak wiadomo wci?? g??biej

ciemniejsze czerwie?sze lampy

chrypi cierpki oddech

motor szala? na 400 amper

przeci??ony zamilk?

ju? si? podda?

sami

u kabli rur marynarze zawi?li bez ruchu

cisza cwa?uje straszliwy przybysz

w zaduchu

zalewaj? skro? ogniste grzywy

bratersko piersi? przy piersi

w sieci zerwanych drut?w czy w promieniach

oficerowie pie?? zaczynaj? pierwsi

i ??d? si? w pie?? zamienia

i or?ami czerwonymi w oczach atmosfera

ach tak jest umiera?

ci??ka ekstaza cichnie w iskier trzasku

wida? chaos kszta?t?w na dnie rozpostartych

atlantyda jest ni?ej

czarno-czerwona jak karty

a jak port pe?na blask?w

10 tysi?cy lat ch?on??a oceanu wino

koncentryczne budowle szumia?y w s?onej wodzie

teraz powieka zapada ostatni raz

drgn?? drut czas

na nowo od ko?ca w maszyn? si? nawin??

b?dzie nowych cyfr czekiem

na g??boko?ci stu metr?w konaj?c m?odzi

zr?wnali?my przesz?e i przysz?e wieki

JEDYNA

patrz? patrz?

smutne i weso?e rzeczy s? jednakowe

przystanek tramwajowy wciska w ramiona g?ow?

fabryka zatopiona powietrza oceanem

grzeje kominami wiecz?r i tak ju? nagrzany

w domy nim je zamaza? letni zmierzch smag?y -

paciorki lamp ch?odnawe sypn??y si? gradem nag?ym

sennie brz?cz? witryny wt?ruj?c ko?om krokom

be?koce za ?o?nierzem p?katy wypuk?y buk?ak

okna lampy gazeta ?o?nierze marokko

patrz? patrz?

i rzeczywisto?? tak jako? sama w r?kach jak granat wybuch?a

fabryka domy przystanki mo?e czekaj?

zmierzch tuli si? do ulic mo?e chce uwierzy?

na drobnych przedmiotach niepok?j ?niegiem le?y

rzeczy matek nie maj?

a moja

patrz? patrz?

schodzi ze schod?w u?miech siwy

twarz zmarszczek siatka geograficzna

wed?ug niej ?egluj? mi?dzy lud?mi szcz??liwy

to szcz??cie w jakich wyliczy? liczbach

kiedy?

dzieci?stwo z?e szczeni? szczeka?o w dni wodospadach

g?odnego na tapczanie gor?czka mnie ?arzy?a i jad?a

po?atane ubranko szeptem opowiada

r?ce chropawe od pracy dla mnie krad?y

pani na pierwszym pi?trze ma powieki p?atki liliowe

gdym pozna? ?e malowane jak ci??ko dusi?y ?zy

matka z gniewem ch?on??a moj? spowied?

krzycza?a pi??ci? grozi?a ?wiatu ?e z?y

jeden k?t

w roku wojny

w rodzinnej izdebce szlocha

gdy synek wlecze si? na front

zranione nogi ci?gn?c w dr?g prochu

wsparty towarzyszem karabinem

patrz? patrz?

teraz r?ce oczy jak most przerzucaj? si? do mnie

most mi?o?ci wspomnie? przebacze? zapomnie?

fabryka palce komin?w w ciep?ym zmierzchu macza

przystanek czerwonym wzrokiem zerkn?? tu szyderczy

przedmioty czy?bym si? wstydzi? was musia?

dla was powiem s?owa inaczej

siwy u?miech silniejszy od ?mierci

matusiu

PIE??

wieczorze seledynowy ?uku pachn?cy

o wieczorze jask??ek

turkusy chryzolity rubiny beryle

w?r?d wizyj dawno ju? czu?em

?lubny ?piew nocy

zamkni?ty w wielkie motyle

o

pachn?cy wieczorze podaj d?o?

sypie si? zmi?te powietrze popio?em

do kin przez zapasowe drzwi wbiegaj? konie

i w?osy r?wno uci?te nad czo?em

a ot i r??owy dom

i deszcz drobny idzie mi?dzy buki

seledynowym ?ukiem

skr?caj? si? jak musku? elipsy ciemno?ci p??zmroku

w?ska jest brama

w ch?odnej ko?bie zapach?w

schody i rz?d ?wiecznik?w wiod? ci? na zach?d

czy ty czy inny w sennych gwiazd otoku

ucz si? seledynowymi okr?tami k?ama?

o wieczorze

o

sierpniowe ?wi?to

do kolan dziewcz?tom

si?gaj?ce gr? jak morze

jak morze