Przerwa-Tetmajer K. Wiersze

A kiedy b?dziesz moj? ?on?

A kiedy b?dziesz moj? ?on?,
umi?owan?, po?lubion?,
w?wczas si? ogr?d nam otworzy,
ogr?d ?wietlisty, pe?en zorzy.

Rozwoni? nam si? kwietne sady,
pachn?? nam b?d? winogrady,
i r??e ?liczne, i powoje
ca?owa? b?d? w?osy twoje.

P?jdziemy cisi, zamy?leni,
Wsr?d z?otych przymgle? i promieni,
p?jdziemy wolno alejami,
pomi?dzy drzewa, cisi, sami.

Ga??zki ku nam zwisa? b?d?,
narcyzy pi?? si? srebrn? grz?d?
i padnie bia?y kwiat lipowy
na rozkochane nasze g?owy.

Ubior? ciebie w b??kit kwiat?w,
niezopominek i b?awat?w,
ustroj? ciebie w papro? m?od?
i ?wiat roz?wietl? twa urod?.

P?jdziemy cisi, zamysleni,
w?r?d z?otych przymgle? i promieni,
p?jdziemy w ogr?d pe?en zorzy,
k?dy drzwi mi?o?? nam otworzy

Ach!Gdzie? s? te z?ote dni...

Ach!Gdzie? s? te z?ote dni,
kt?rem mia? obiecane
kiedym otwiera? oczy,
gdy ?wiat mi m?wi?: wstan??

Gdzie? s? te z?ote dni,
co mia?y mym by? udzia?em?
Kt?? za mnie je otrzyma?,
gdy ja ich nie dosta?em?

Gdzie? one si? podzia?y?
W czyje? upad?y d?onie?
Mnie przeznaczone by?y,
kog?? si? spytam o nie?

Kt?? za mnie by? szcz??liwy?
Kto ci?gn?? z nich po?ytek?
B?g rzuci? je na wod?,
we ?wiat?a gr?, na zbytek....

Achilles

Pe?za?em, n?dzny, w niskim ?ycia lesie,

zwi?zane maj?c w p?to obie r?ce -

s?ucha?em s?owa - sk?d je wiatr przyniesie,

cho?by si? w wilczej rodzi?o paszcz?ce -

b??dzi?em okiem niemym po bezkresie,

g?upi, spojrzenia szukaj?c mej m?ce -

trzody, p?dzonej po pastwisku, wsp?lnik,

w ?y?ach bez w?asnej krwi - skuty niewolnik.

W?r?d cudnych widze? Pi?kno?ci na oczach,

poprzez r??owomarmurowe cia?a,

przez blask ?wiec?cy, jak z?oto, w warkoczach,

ze wzrokiem l?ni?cym, jak staw, kiedy pa?a,

po?udnia ?wiat?o zwierciedl?c w roztoczach -

mnie smutna, ciemna ?a?oba widnia?a,

mara, w ?renice wbita wiekui?cie,

w czarny owita p?aszcza i w zwi?d?e li?cie.

Widzia?em ?ycie - lecz ono odleg?e

gra?o ode mnie, znaczonemu nocy -

i my?li moje, jak konie rozbieg?e,

jeden trzask bicza sp?dza? do bezmocy -

wstyd mnie po?era? - moj? w?asn? ceg??

k?ad?em, buduj?c cudzym do pomocy

piersion warownie i wznosz?c budow?,

z kt?rej mr?z pada? na pier?, noc na g?ow?.

Jak Dant, przez piek?o kroczy?em za ?ycie -

a tym okropniej, ?e czu?em r?k si?? -

lecz w sercu wszcz??y mi si? ple?nie gnicia

i ?yj?c - czu?em pod sob? mogi?? --

i te cmentarne, przyt?umione wycia --

i te wyziewy wn?trzne, trupie, zgni?e --

i to poznanie nikczemne, padalcze:

?e nie o ?ycie ja -- lecz z ?mierci? walcz?!

Nie ?ycia si?gam - lecz si? ?mierci broni?,

parias, wyzuty poza prawo ludzi,

kt?remu matka, ko?ysz?ca w ?onie,

ju? ducha mod?y b?agalnymi studzi,

kt?remu pierwszy raz sk?adaj? d?onie

nie do rado?ci, lecz si? matka trudzi

wyuczy? usta niemowl?ce: pro?b? -

a pierwszy duszy dech - jest oddech gro?b?.

Ona to, jako t?cza nad ko?ysk?

od kra?ca w kraniec ?uk ogromny w??czy,

wisi - jak t?cza, siedmiu barw siedlisko,

kt?rymi oko barw ?wiata si? uczy -

w b??kit daleki wpi?ta - oczu blisko,

jasna jak piorun migoc?cy w tuczy,

z?owieszcza jak zarazy powienie -

Gro?ba - polskiego dziecka pierwsze tchnienie.

O ziemio, kt?ra? zna?a t? udr?k?

na wskr??, do gruntu - i wiek nie oczy?ci

?cian - w kt?rych ?yciem nazywano m?k?,

naw - gdzie modlitw? by? ?ar nienawi?ci - -

jedyn?: uj?cia - B?g zbiera? podzi?k? -

nad zemst? wi?kszej nie znano korzy?ci,

gdzie nikt nie s?ysza? nigdy, przez wiek ?ycia,

we w?asnych swoich piersiach serca bicia.

Serc prawdziwego d?wi?ku... O bole?ci

godzino - gdy? ty jawi? si? przede mn?

w zbroi, gdzie ?uska stalowa wzrok pie?ci,

he?m grzyw? sp?ywa purpurowociemn?

i stal z?ocona purpur? szele?ci,

w d?o? twej jaw?r - - wzrok chwa?? nadziemn?

?wieci - - po sk?rach lwich id?c kobiercem:

gdy? tak zeszed? i stan?? przed sercem!...

O Achillesie - my?li m?odej bo?e!

W proch upad?em przed tob? - - zgniecony!

Gardzi?e? r?k? - - kt?ra nic nie mo?e!

Oczyma trz?s?e - pod?ymi ramiony!

Jam w duchu moim czu? ogniste no?e,

bom zna? si? twoim synem urodzony,

bom zna? si? synem twym - - i w pod?ym szlochu

zdeptany le?a? w kurz - - oplwany w prochu!....

Jaka? to r?ka, jak r?ka olbrzyma,

za barki moje chwyci?a i wstrz?sa - -

z oczu mych nagle ?zy b?lu wy?yma,

w d?onie mi rzuca bro?, co ?re i k?sa - -

serca si? mego, jak ?azarza, ima,

wskrzesza, ze zgni?ych je ple?ni otrz?sa,

w usta mi wpiera dech - - i czarnoksi?stwo -

w rycerza zmienia proch, ?a?ob? w m?stwo!

Ten, co z w?ciek?o?ci? bezsiln? po?era

piasek - a? do n?g pogromcy zwalony -

i sam ju? nie zna?: czy ?y? - czy umiera? -

kim jest, co w piersi nosi pokrwawionej -

i rany w?asn? r?k? rozdziera?,

a?eby spojrze?: czy jeszcze czerwony

strumie? krwi kr??y mu w serdecznej ?yle -

lub czy ju? zakrzep?, jak trupem w mogile:

ten nagle zrywa si? - pod?wiga rami? -

salw? swej broni krzycz?c: ?e jest ?ywy!

w ?ycia pojawia si? ogromnej bramie

jak zapomniany cie? - przybysz prawdziwy!

Jak w?ciek?y, sztaby ?elaza roz?amie,

umar?e wskrzesza i zapad?e dziwy,

Niepodobnemu daje zew i pole,

w karabin k?ad?c cud - i wiary wol?!

O karabinie polskiego ?o?nierza,

?miertelny kwiacie, bujny ponad kwiaty!

W tobie lud ?wi?ci bro? swego rycerza,

w prz?dzy m?k swoich wij?c ci? szkar?aty!

Ty? po?wi?con? jest ark? przymierza

mi?dzy dawnymi a nowymi laty,

do ciebie serce okrwawione wiod?o,

za tob? t?skni? b?l - - ty? Polski god?o!

Kto mieczem walczy?, ten od miecza ginie,

kto mieczem zgin??, ten mieczem powstanie -

na dyplomowym ?mierci pergaminie

Polsce wyryje bagnet: zmartwychwstanie...

Chwyci?em ciebie w d?o? - w tobie si? ninie

maluje ducha zew i serc b?yskanie -

nie b?d? d?u?ej w ziemi ty? si? kretem - -

do s?o?ca! Grobu sklep przedr? bagnetem!

Do s?o?ca! Cho?by tak patrza?o we mnie,

jak nie?miertelny wzrok Achillesowy:

nie zni?? powiek! Bowiem precz ode mnie

p?aszcz niewolniczy pchn??em i okowy!

Nie ?yj? wi?cej trwo?nie i nikczemnie,

kr?lewski ?ywot rozpocz??em nowy,

we mnie to Kr?l-Duch polskiego ?ytwota

wst?pi?, jak w morze jasno?? zorzy z?ota!

Jam to by? ?niony przez najwy?sze duchy

i ja wo?any rozpaczy zw?tpieniem -

jak cie? chodzi?em u wr?t - - w domie s?uchy

krok m?j s?ysza?y we ?nie - - by?em cieniem - -

ko?o zagrody b??dz?c, jak li?? suchy,

zda?em si? nigdy nie zistnym wcieleniem - -

my?lano: pierwszy tak by mnie spopieli? - -

a oto jestem ?yw - w ?yciem si? wcieli?!

Na barkach moich d?o? le?y niez?omna,

bark nie ugina - lecz p?du dodawa -

zjawa mych oczu stan??a ogromna,

ja sam t? zjaw? widz? - i jam zjawa - -

na wieki my?l mnie zwi?za?a potomna

w jedno, co wa?y szal?: ? y w o t - s ? a w a -

i w Achillesa znak, Achilles nowy,

id?, wo?aj?c, cie? Leonidowy.

Na Termopilach jam, kt?ry zda spraw? - -

gdyby stan?li m??e nad mogi??,

zobacz? piersi otwarte i krwawe

i niech spytaj? mnie: w i e l u w a s b y ? o?

Na Termopilach s?awa grzmi o s?aw?,

jak bry?a z?ota zwarta z z?ota bry??,

i nie zawsztydza mi? ani nie przestraszy

wieniec na g?owie r?? i wino w czaszy!

I dzisiaj idzie g?os mi?dzy g?rami

i opowie?ci p?yn? poprzez chmury - -

zmierzy?em w duchu si? ze Spartanami,

o Termopilem zagrzmia? rodne g?ry!

Lud swoje serce do r?k moich da mi,

gdy w p?omie? porw? m?j ten lud tortury,

a z tego serca, raz je wzi?wszy w r?ce,

piorun wywo?am i po?atr wy?wi?c?!

Po?arem tylko lud ten wstanie z le?y!

Po?arem tylko krew swych zy? oczy?ci!

W po?arze tylko sam w siebie uwierzy,

Chrystusa swego widz?c w nienawi?ci!

W gniewie i pysze z ludami si? zmierzy,

poczuje, ?e si? we krwi Bytem i?ci -

Prawo zdob?dzie wol? rzek, co p?yn?,

rw? tamy, ?ami? grunt, trz?s? krain?.

Po?arem tylko sam siebie zdob?dzie!

Po?arem tylko sam siebie odkupi!

Gdy wyjdzie, jako mosi?dz za kraw?dzie

palenisk, w ziemi? jak pos?g si? ws?upi,

gdy wstanie, ?ycia wznowione narz?dzie,

precz odrzuciwszy p?aszcz i zaduch trupi,

i z?otym ?wiatu otr?bi si? rogiem:

dewiz? b?dzie mu Stal - Cyfra Bogiem!

Ja go wywiod? w ?wiat?o, Kr?l-Duch prawy,

Achillesow? powo?an prawic?,

kt?rym to pozna?, ?e tu trzeba s?awy

i s?aw? naby? ?mierci b?yskawic? -

jutrzni i z ognia ?wiatu da? zna? lico

i w Achillesa przeistoczy? siebie -

a? nar?d serce swe w sobie odgrzebie....

A nie jest dla mnie tajemnic? ?adn?

tego narodu strach - i boja?? wiary -

jego ?ebraczy l?k, ?e ?achman skradn?,

kt?ry go liczy? w ludy, nie za? - w mary;

ten strach rozbitka, aby nie p?j?? na dno,

strach kator?nika nowej, ci??szej kary -

lecz wierz? - jakem ??ubowa? odwadze:

?e go na s?o?ca blask z nocy prowadz?...

Chocia?bym upad? w drodze: dziesi?? razy

powstawa? b?d?, rodz?c nowe czyny;

a czyny moje, jak milowe g?azy,

go?ciniec b?d? wie?? do Snu krainy.

Duch m?j jest synem Wiary i Ekstazy,

nie mo?e zbitym by?, jako dzban z gliny,

powstawa? b?dzie, jak feniks z popio?u,

dop?ki wie?ca nie zdob?dzie czo?u.

Jedn? jest droga moja, w jak? stron?

kolwiek si? zwr?c? - nikt przy mnie nie stawa -

jestem jak kryszta? czysty, blaskiem p?on?

jak diament, co si? z niczym sku? nie dawa;

w niczyjej toni cieniem mym nie ton?

ani si? ucho czyjej gry napawa -

wskro? sam przez siebie, nikomu nie d?u?ny,

id? w?r?d ludzi jak obcy podr??ny.

Jedn? jest droga moja, bez r??nicy,

czybym na prawo zboczy?, czy na lewo -

przede mnn? S?owo trzaska w b?yskawicy,

co Deszczu Ziemi ma sp?yn?? ulew?:

wiem, czego szukam - - z bezsennej ?renicy

nie trac? gwiazdy, co jest niebios mew?,

wysoko wzbit?, na skrzydle upi?t?,

?eglarzom ziemi? wieszcz?c? i ?wi?to.

(O, w jakie? wielkie, mgliste wysoko?ci

spogl?da moja otwarta ?renica - -

jestem brat ciszy, jestem syn ?wiat?o?ci,

jestem chowany w wierze: bezgranica - -

precz poza siebie rzucam ?cierw i ko?ci -

lec?, gdzie ?wieci Jutrznia krasolica -

duch - gdybym duchem nie by?, czy?by cia?o

?miertelny znios?o pot, trud wytrzyma?o....

Widzialnym cie? m?j na ziemi, nie ?ycie -

nie mej istoty tre??, cor z?dzi d?oni? - -

jestem ptak, kt?ry ?egluje w b??kicie,

gdy tam, na ziemi, walcz? krwaw? broni? - -

serca mojego gwiazdy s?ysz? bicie,

Kr?l-Duch, co doli kieruje harmoni? - -

jak anio? w skrzyd?a bior? Polsk? chor?,

jak anio?owie dusz? dziecka bior?.)

Anio?em-Str??em jestem mej ojczyzny,

co Bogu za ni? ma zda? porachunek -

z jej piersi plamy ja zmywam zgnilizny

i ja Judasza z wargi poca?unek -

jak rola: k?osem ofiar jestem ?yzny,

jako w gor?czce g?bka: daj? trunek - -

i porachunek straszny w sobie nios?

pomi?dzy ostry mieczy i mi?dzy kos?....

Kto widzia? ducha mojego szarpanie,

kto widzia? ducha mojego obawy - -

jestem jak siewca na przymorskim ?anie,

jestem jak cie?la pod zarwiskiem lawy - -

przecie? jest we mnie zew, si? zawo?anie -

stan??em - upi?r z cmentarzyska krwawy -

na usta wzi??em u?miech dziecka si?? -

aby zjawienie moje, jak chc?, by?o!

O karabinie polskiego ?o?nierza!

Tragiczne, straszne zaprzeczenie ducha!

Stal twoja kuta jest z mod??w pacierza,

kt?rym pogardza cz?owiek, B?g nie s?ucha - -

m?ot, co ci? kowa, o piersi uderza,

gdzie serce le?y, jako ?u?la sucha,

spalona ogniem rozpaczy, kamienna,

serce, co jeden zna wyraz: Gehenna!...

Z tak? ja broni? wsta? i naprz?d id?,

zapatrzon w jedno promieniste s?owo,

w ?renice bior? zbrodni? i ohyd?,

w pier? cios i czar? trucizn pio?unow? - -

znam wszystko - my?li moje jasnowide

t?umi?, bo wierz? w m? moc powrotow?,

w konieczno?? moj? i w ten dzie? zwyci?ski,

kt?ry przyzywam - wnuk ha?by, syn kl?ski....

Je?libym zb??dzi?: b??d m?j b??dem b?dzie

potoku, co si? dosta? na mielizn? -

lecz w morze p?yn?c, on si? wydob?dzie,

bo musi w swoj? powr?ci? ojczyzn? -

tak ja: sk?d wsta?em, tam id? - w rozp?dzie

Najwy?szej Woli ?wiata. Gdzie krwi? bryzn?,

rodzi si? Wola, z kt?rej sam powsta?em -

Wolno??, kupiona krwi? - dla duch?w cia?em.

Brzozy

Zap?aka?y rdzawe li?cie
rozp?akanych brz?z,
na dalekie ciemne morza
pop?yn?? ich g?os.

Zapyta?y morza: "Czemu
?kacie smutno tak?
Czy wam s?o?ca brak jasnego,
czy wam deszczu brak?"

"Nie brak nam jasnego s?o?ca,
deszcze chmury ?l?,
tylko ziemia, k?dy ro?niem,
przesi?kni?ta krwi?."

Cudna ksi??na

Cudna ksi??na chodzi po ogrodzie,

widzi bia?e ?ab?dzie na wodzie,

bia?? r?k? do si? je przyzywa,

ale stado po wodzie odp?ywa

precz.

Cudna ksi??na przed stopami swymi

widzi kwiaty z barwami cudnymi,

chce je zerwa? dla krasy i woni,

ale wszystkie kwiaty zwi?d?y w d?oni

jej.

Cudna ksi??na na niebie wysokiem

gr? ob?ok?w pragnie ?ledzi? wzrokiem,

ale wicher gdzie? z przepa?ci ?wiata

gr? ob?ok?w na niebie rozmiata

precz.

Cudna ksi??na ujrza?a na drzewie

ptaka, co j? uko?ysze w ?piewie,

ale sok??, b??dz?cy w przezroczu,

ptaka nagle pochwyci? sprzed oczu

jej.

cudna ksi??na - czyli uwierzycie? -

chcia?a posi??? gwiazd? na b??kicie,

ale wiecz?r nadp?yn?? ponury

i znad g?owy gwiazd znios?y chmury

precz.

Lecz, gdy ciemno?? p??nocna nasta?a,

tej ju? nie wzi?? nikt tej ksi??nie cudnej -

mog?a b??dzi?, zamy?lona ca?a,

w ciemnym mroku przez ogr?d bezludny.

Czarna r??a

Serce me spa?o, a moja my?l
ton??a gdzie? w lazurze,
nagle ujrza?em przy sobie tu?
skromniutk?, czarn? r???.

Wspania?? kras? jej kwiat i li??
bynajmniej si? nie p?oni,
a przecie? dziwny jaki? czar
przykuwa wzrok m?j do niej.

Czarna r??yczko! zerw? ci?,
na piersi przypn? sennej -
serce si? budzi - c?? to? ma d?o?
chwyta za kwiat kamienny!

Odchodz? smutny - w tej chwili zn?w
z kamienia kwiat wykwita;
wracam - i znowu moja d?o?
za zimny kamie? chwyta.