Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (03)

Dzie? trzeci
Obudzi?em si? na g?os pustelnika, kt?ry zdawa? si? nies?ychanie cieszy?, widz?c mnie zdrowego i weso?ego. U?ciska? mnie ze ?zami w oczach i rzek?:
- Synu m?j, dziwne rzeczy dzia?y si? tej nocy. Powiedz prawd?: czy przep?dzi?e? noc w Venta Quemada i czy mia?e? tam do czynienia z pot?pie?cami? Jeszcze mo?na z?emu zaradzi?. Kl?knij u st?p o?tarza, wyznaj twoje winy i czy? pokut?.
Upomina? mnie tak do?? d?ugo, po czym zamilk? i czeka? na moj? odpowied?.
- Ojcze m?j - rzek?em - w?a?nie spowiada?em si?, wyje?d?aj?c z Kadyksu, a od tego czasu, nie s?dz?, abym pope?ni? jaki grzech ?miertelny, chyba we ?nie. Wprawdzie nocowa?em w Venta Quemada, ale je?elim tam co widzia?, mam swoje powody, dla kt?rych nie chc? o tym wspomina?.
Pustelnik na poz?r zdziwi? si? mocno t? odpowiedzi?;
wyrzuca? mi, ?e da?em si? uwie?? szatanowi pychy, i koniecznie chcia? mnie przekona? o niezb?dnej potrzebie spowiedzi. Wkr?tce jednak, widz?c, ?e niez?omnie trwam w moim postanowieniu, udobrucha? si?. porzuci? ton apostolski, jakim do mnie przemawia?, i rzek?:
- Synu m?j, dziwi mnie twoja odwaga. Powiedz mi, kto jeste?, kto ci? wychowa? i czy wierzysz w duchy. Zaspok?j, prosz?, moj? ciekawo??.
- Ojcze - rzek?em - zaszczycasz mnie t? ch?ci? bli?szego poznania mojej osoby i b?d? przekonany, ?e umiem j? ceni?. Pozw?l, abym wsta?, a wtedy przyjd? do pustelni i opowiem ci wszelkie szczeg??y mnie dotycz?ce, jakich sam tylko za??dasz. Pustelnik znowu mnie u?ciska? i odszed?. Ubrawszy si? poszed?em do pustelni. Zasta?em starca warz?cego kozie mleko, kt?re mi poda! wraz z cukrem i chlebem, sam za? poprzesta? na kilku gotowanych korzonkach. Sko?czywszy ?niadanie, pustelnik obr?ci? si? do op?tanego i rzek?:
- Paszeko! Paszeko! w imieniu twojego Odkupiciela rozkazuj? ci zaprowadzi? kozy na g?r?.
Paszeko zarycza? straszliwie i odszed?.
Natenczas w te s?owa zacz??em opowiada? w?asne przygody:
HISTORIA ALFONSA VAN WORDEN
Pochodz? ze staro?ytnej rodziny, kt?ra jednak nie obfitowa?a w znakomitych m???w, a jeszcze mniej w dostatki. Ca?y nasz maj?tek stanowi?o rycerskie lenno, zwane Worden, wchodz?ce w sk?ad obwodu burgundzkiego i po?o?one ?r?d g?r arde?skich.
Ojciec m?j, maj?c starszego brata, musia? poprzesta? na ma?ej cz?stce dziedzictwa, kt?ra mu jednak wystarcza?a do przyzwoitego utrzymania w wojsku. S?u?y? podczas ca?ej wojny o sukcesj? i po zawarciu pokoju kr?l Filip V zaszczyci? go stopniem podpu?kownika w gwardii wallo?skiej.
W wojsku hiszpa?skim obowi?zywa? pod?wczas kodeks honorowy, ustalony z nadzwyczajn? drobiazgowosci?, kt?ry m?j ojciec jeszcze za niedostateczny uwa?a?. Nie mo?na mu tego bra? za z?e, gdy?, prawd? m?wi?c, honor powinien by? dusz? ?ycia wojskowego. W Madrycie nie odby? si? ?aden pojedynek, ?eby m?j ojciec nie uk?ada? warunk?w, a skoro raz wyrzek?, ?e zado??uczynienie jest dostateczne, nikt przeciw temu wyrokowi nie ?mia? stawi? oporu. Je?eli za? szczeg?lniejszym trafem kto? nie by? zupe?nie zadowolony, natychmiast mia? do czynienia z moim ojcem, kt?ry ostrzem szpady popiera? ka?de swoje zdanie. Nadto ojciec utrzymywa? wielk? ksi?g?, w kt?rej zapisywa? histori? ka?dego pojedynku ze wszelkimi szczeg??ami, i zwykle w nadzwyczajnych razach do niej odwo?ywa? si? po rad?.
Ci?gle tylko zaj?ty swoim krwawym trybuna?em, ojciec m?j d?ugo zostawa? nieczu?y na pon?ty mi?o?ci; nareszcie wzruszy?y mu serce wdzi?ki m?odej jeszcze dziewczyny, Uraki Gomelez, c?rki oidora Grenady, pochodz?cej z krwi dawnych kr?l?w tego kraju. Wsp?lni przyjaciele wkr?tce zbli?yli obie strony i skojarzyli ma??e?stwo.
Ojciec m?j postanowi? zaprosi? na wesele wszystkich tych, z kt?rymi kiedykolwiek si? pojedynkowa?, a kt?rych ma si? rozumie? nie pozabija?. Stu dwudziestu dw?ch zasiad?o do sto?u; trzynastu nie by?o w Madrycie, o miejscu za? pobytu trzydziestu trzech, z kt?rymi bi? si? w wojsku, nie m?g? powzi?? ?adnej wiadomo?ci. Matka opowiada?a mi. ?e nigdy nie widzia?a tak weso?ej uczty, na kt?rej by szczero?? tak powszechnie panowa?a. ?atwo temu uwierzy?em, gdy? ojciec mia? wyborne serce i by? lubiany przez wszystkich.
Ze swej strony ojciec m?j, silnie przywi?zany do Hiszpanii, nie by?by nigdy opu?ci? s?u?by, gdyby we dwa miesi?ce po zawarciu ma??e?stwa nie by? otrzyma? listu podpisanego przez burmistrza miasta Bouillon. Donoszono mu, ?e jego brat, zszed?szy bezpotomnie ze ?wiata, zostawi? mu ca?y maj?tek. Wie?? ta nies?ychanie zmiesza?a mego ojca i matka m?wi?a, ?e wpad? w takie roztargnienie, i? nie mo?na by?o jednego s?owa z niego wydoby?. Nareszcie roz?o?y? ksi?g? pojedynk?w, wyszuka? dwunastu ludzi, kt?rzy ich mieli najwi?cej w ca?ym Madrycie, zaprosi? do siebie i przem?wi? do nich w te s?owa:
- Drodzy towarzysze broni, wiecie, ile razy uspokoi?em wasze sumienia, gdy honor wasz zdawa? si? by? zagro?ony. Dzi? sam jestem zmuszony odwo?a? si? do waszego ?wiat?a, l?kam si? bowiem, ?e m?j w?asny s?d nie by?by do?? jasny, a raczej, ?e uczucie stronno?ci stan??oby mi na zawadzie. Oto jest list od burmistrza Bouillon, kt?rego ?wiadectwo zas?uguje na szacunek, jakkolwiek urz?dnik ten bynajmniej nie pochodzi z krwi szlacheckiej. Wyrzeknijcie wi?c, czy honor nakazuje mi zamieszka? zamek moich przodk?w lub te? czy dalej mam s?u?y? kr?lowi don Filipowi, kt?ry obsypa? mnie dobrodziejstwami i w ostatnich czasach wzni?s? nawet do godno?ci dow?dcy brygady. Zostawiam list na stole i sam odchodz?; za p?? godziny powr?c? i dowiem si? o waszym postanowieniu.
To m?wi?c ojciec m?j wyszed? z pokoju. Gdy wr?ci? w p?? godziny, zacz??o si? g?osowanie. Pi?? g?os?w by?o za zostaniem w s?u?bie, siedem za? za przeniesieniem w g?ry arde?skie. M?j ojciec bez szemrania poszed? za wi?kszo?ci?.
Matka moja ch?tnie by?aby pozosta?a w Hiszpanii. ale tak dalece kocha?a swego m??a, ?e bez najmniejszego ?alu zgodzi?a si? na opuszczenie ojczyzny. Odt?d zaj?to si? jedynie przygotowaniami do podr??y i przyj?ciem kilku os?b, kt?re by mog?y ?r?d g?r arde?skich przypomina? Hiszpani?. Chocia? nie by?o mnie jeszcze wtedy na ?wiecie, jednak?e ojciec, bynajmniej nie w?tpi?c o moim przybyciu, pomy?la?, ?e czas wyszuka? dla mnie nauczyciela fechtunku. W tym celu zainteresowa? si? Garciasem Hierro, najbieglejszym fechtmistrzem w ca?ym Madrycie. M?odzieniec ten, znudzony szturcha?cami, kt?re co dzie? zbiera? na Plaza de la Cebada, ch?tnie przysta? na podane mu warunki. Z drugiej strony matka moja, nie chc?c puszcza? si? w podr?? bez spowiednika, wybra?a I?iga Veleza, teologa patentowanego w Cuenca, kt?ry mia? mnie naucza? zasad religii katolickiej i j?zyka hiszpa?skiego. Wszystkie te rozporz?dzenia wzgl?dem mego wychowania poczyniono na p??tora roku przed moim przyj?ciem na ?wiat.
Skoro wszystko ju? by?o gotowe do odjazdu, ojciec m?j poszed? po?egna? si? z kr?lem i, wed?ug zwyczaju przyj?tego na dworze hiszpa?skim, ukl?k? na jedno kolano, aby mu uca?owa? r?k?; ale nagle ?al tak mu ?cisn?? serce, ?e zemdla? i odniesiono go bez przytomno?ci do domu. Nazajutrz poszed? po?egna? si? z don Fernandem de Lara, kt?ry by? na?wczas pierwszym ministrem. Don Fernando przyj?? go nader ?askawie i zawiadomi?, ?e kr?l wyznacza mu dwana?cie tysi?cy real?w do?ywotniej pensji wraz ze stopniem sargentegeneral, kt?ry odpowiada szar?y genera?a-majora. M?j ojciec by?by po?ow? w?asnej krwi okupi? szcz??cie rzucenia si? raz jeszcze do st?p monarchy, ale poniewa? ju? si? by? po?egna?, musia? przeto tym razem poprzesta? na listownym wyra?eniu gor?cych uczu? wdzi?czno?ci, jaka go wskro? przejmowa?a. Nareszcie, nie bez rzewnych ?ez, opu?ci? Madryt. Wybra? drog? przez Kataloni?, aby raz jeszcze zwiedzi? pola. na kr?rych da? tyle dowod?w m?stwa, i po?egna? si? z kilku dawnymi towarzyszami, kt?rzy dowodzili oddzia?ami wojsk, rozstawionymi na granicy. Stamt?d przez Perpignan dosta? si? do Francji.
Ca?? podr?? a? do Lyonu odby? jak najspokojniej, ale wyjechawszy z Lyonu ko?mi pocztowymi, wyprzedzony zosta? przez pow?z, kt?ry, daleko l?ej wy?adowany, pierwszy przyby? do stacji. Niebawem m?j ojciec zajecha? tak?e przed dom pocztowy, gdzie ujrza?, ?e u powozu, kt?ry go wyprzedzi?, zmieniano ju? konie. Natychmiast wzi?? szpad? i zbli?ywszy si? do podr??nego, prosi? o udzielenie mu chwilki rozmowy na osobno?ci. Podr??ny, jaki? pu?kownik francuski, widz?c mego ojca w generalskim mundurze, aby mu nie uchybi?, tak?e przypasa? szpad?. Weszli obaj do gospody po?o?onej naprzeciw domu pocztowego i za??dali osobnego pokoju. Gdy znale?li si? sami, m?j ojciec tymi s?owy odezwa? si? do podr??nego:
- Senor kawalerze, pow?z pa?ski wyprzedzi? moj? karet?, usi?uj?c koniecznie pierwej zajecha? przed poczt?. Post?pek ten, jakkolwiek sam przez si? nie jest zniewag?, ma przecie? dla mnie co? niemi?ego, z czego raczysz si? senor wyt?umaczy?.
Pu?kownik, mocno zdziwiony, zwali? ca?? win? na poczty li on ?w i zar?cza?, ?e bynajmniej si? do tego nie miesza?.
- Senor kawalerze - przerwa? m?j ojciec - nie uwa?am tego bynajmniej za spraw? zbyt wielkiej wagi i dlatego poprzestan? na pierwszej krwi.
To m?wi?c doby? szpady.
- Wstrzymaj si? pan na chwil? - rzek? Francuz - mniemam, ?e to wcale nie moi pocztylioni wyprzedzili pa?skich, ale przeciwnie, pa?scy, wlok?c si? niedbale, pozostali w tyle.
M?j ojciec nieco zamy?li? si? i rzek? do pu?kownika:
- S?dz?, ?e masz senor s?uszno??, i gdyby? by? wcze?niej uczyni? mi t? uwag?, to jest zanim doby?em szpady, bez w?tpienia by?oby si? oby?o bez pojedynku; ale teraz, pojmujesz senor, ?e doprowadzili?my rzeczy do tego stopnia, i? bez rozlewu trochy krwi nie mo?emy si? rozej??.
Pu?kownik znalaz? zapewne t? przyczyn? zupe?nie dostateczn? i tak?e doby? szpady. Walka trwa?a kr?tko. M?j ojciec, czuj?c si? rannym, natychmiast zni?y? ostrze swej szpady i j?? przeprasza? pu?kownika, ?e ?mia? go trudzi?, ten za? w odpowiedzi ofiarowa? swe us?ugi, wymieni? miejsce, gdzie mo?na go znale?? w Pary?u, po czym wsiad? do powozu i odjecha?.
M?j ojciec z pocz?tku nie zwa?a? na ran?, ale cia?o jego tak by?o poprzednimi pokryte, ?e nowy ten cios uderzy? w dawn? blizn?. Pchni?cie szpady pu?kownika odkry?o postrza? muszkietowy, po kt?rym kula jeszcze pozosta?a. O??w tym razem wydosta? si? na wierzch i dopiero po dwumiesi?cznym ok?adaniu i przewijaniu rodzice moi pu?cili si? w dalsz? drog?.
Ojciec, przybywszy do Pary?a, natychmiast po?pieszy? odwiedzi? margrabiego d'Urfe (tak si? nazywa? pu?kownik, z kt?rym mia? spotkanie). By? to jeden z ludzi najwi?cej powa?anych na dworze. Przyj?? mego ojca z niewypowiedzian? uprzejmo?ci? i obieca? przedstawi? ministrowi, jako te? pierwszym panom francuskim. M?j ojciec podzi?kowa? mu i prosi? tylko o przedstawienie ksi?ciu de Tavannes, kt?ry na?wczas by? dziekanem marsza?k?w, chcia? bowiem zasi?gn?? bli?szych wiadomo?ci wzgl?dem trybuna?u honorowego, o kt?rym zawsze mia? wysokie wyobra?enie, cz?sto o nim rozpowiada? w Hiszpanii, jako o nader m?drym ustanowieniu, i wszelkimi si?ami stara? si? zaprowadzi? go w tym kraju. Marsza?ek r?wnie? rad by? memu ojcu i poleci? go kawalerowi de Believre, pierwszemu sekretarzowi pan?w marsza?k?w i referendarzowi rzeczonego trybuna?u.
Kawaler, cz?sto odwiedzaj?c mego ojca, spostrzeg? raz u niego kronik? pojedynk?w. Dzie?o to tak dalece wyda?o mu si? jedynym w swoim rodzaju, ?e prosi? o pozwolenie pokazania go panom marsza?kom, kt?rzy podzielili zdanie swego sekretarza i pos?ali do mego ojca z pro?b?, aby raczy? dozwoli? na odpis, kt?ry mia? by? na wieczne czasy z?o?ony w aktach trybunalskich. ??danie to sprawi?o ojcu nies?ychan? przyjemno?? i z rado?ci? na odpis zezwoli?.
Podobne o?wiadczenia szacunku bezustannie uprzyjemnia?y memu ojcu pobyt w Pary?u; ale wcale inaczej dzia?o si? z moj? matk?. Postanowi?a ona niez?omnie nie tylko nie uczy? si? po francusku, ale nawet nie s?ucha?, gdy przemawiano tym j?zykiem. Spowiednik jej, I?igo Velez, ci?gle gorzko wy?miewa? si? z tolerancji ko?cio?a galika?skiego, Garcias Hierro za? ko?czy? ka?d? rozmow? zapewnieniem, ?e Francuzi s? tch?rzami i niezgrabiaszami.
Nareszcie rodzice moi opu?cili Pary? i po czterech dniach podr??y przybyli do Bouillon. Ojciec dope?ni? aktu rozpoznania przed urz?dnikami i obj?? sw?j maj?tek w posiadanie. Dach naszych przodk?w od dawna pozbawiony by? nie tylko obecno?ci swych pan?w, ale i dach?wek; deszcz tak samo la? w pokoju, jak na podw?rzu, z t? r??nic?, ?e bruk podw?rza wkr?tce wysycha?, podczas gdy ka?u?e w pokojach ci?gle si? powi?ksza?y. Ten zalew domowego ogniska bardzo podoba? si? memu ojcu, przypomnia? mu bowiem obl??enie Leridy, podczas kt?rego trzy tygodnie przep?dzi? stoj?c po pas w wodzie.
Pomimo tych mi?ych wspomnie? postara? si? jednak o umieszczenie w suchym miejscu ???ka swojej ma??onki. W obszernym bawialnym pokoju by? komin flamandzki, przy kt?rym pi?tna?cie os?b mog?o grza? si? wygodnie. Wystaj?ce sklepienie tego komina tworzy?o niejako dach, podparty z ka?dej strony dwiema kolumienkami. Zabito wi?c dymnik i pod tym dachem postawiono ???ko mojej matki, stolik i jedno krzes?o; poniewa? za? palenisko kominka by?o wy?sze o jedn? stop? w stosunku do poziomu pod?ogi, stanowi?o przeto wysp? do?? nieprzyst?pn? dla powodzi.
Ojciec osiedli? si? w przeciwnym ko?cu pokoju na dw?ch sto?ach spojonych deskami, oba za? ???ka po??czono mostem, umocnionym w ?rodku czym? w rodzaju grobli z pak i kufr?w. Dzie?o to zosta?o uko?czone pierwszego dnia po przybyciu do zamku, a dok?adnie w dziewi?? miesi?cy potem przyszed?em na ?wiat.
Podczas gdy z wielk? gorliwo?ci? zajmowano si? wyporz?dzeniem naszego mieszkania, ojciec odebra? list, kt?ry przepe?ni? go rado?ci?. W li?cie tym marsza?ek, ksi??? de Tavannes, prosi? go o s?d w pewnej sprawie honorowej, kt?ra ca?emu trybuna?owi wyda?a si? nader trudna do rozstrzygni?cia. Ojciec z tak? rado?ci? przyj?? ten dow?d szczeg?lniejszej ?aski, ?e postanowi? wyprawi? z tego powodu wielki bal dla s?siad?w. Ale poniewa? nie mieli?my ?adnych s?siad?w, bal przeto sko?czy? si? na fandango, wykonanym przez mego fechtmistrza i senor? Frask?, pierwsz? garderobian? mojej matki.
Ojciec m?j, w odpowiedzi na list marsza?ka, uprasza?, aby raczono mu w przysz?o?ci przesy?a? wyci?gi z wyrok?w trybuna?u. Ta ?aska zosta?a mu udzielona i odt?d na pocz?tku ka?dego miesi?ca otrzymywa? wielki zw?j papier?w, kt?ry przez cztery tygodnie wystarcza? na domowe rozmowy i pogaw?dki podczas d?ugich wieczor?w zimowych przy kominie, w lecie za? na dw?ch ?awkach przypartych do zamkowej bramy.
Gdy zapowiada?em ju? moje narodzenie, ojciec ci?gle rozmawia? z moj? matk? o synu, kt?rego si? spodziewa?, i o wyborze ojca chrzestnego. Matka obstawa?a za ksi?ciem de Tavannes lub te? za margrabi? d'Urfe; ojciec przyznawa?, ?e by?oby to dla nas wielce zaszczytne, ale ?ywi? obaw?, aby ci panowie nie s?dzili, ?e czyni? nam zbyt wielki zaszczyt. Powodowany uzasadnion? ostro?no?ci?, zdecydowa? si? na kawalera de Believre, kt?ry ze swej strony z szacunkiem i wdzi?czno?ci? przyj?? zaproszenie.
Na koniec przyszed?em na ?wiat. W trzecim roku ?ycia wywija?em ju? ma?ym floretem, w sz?stym za? strzela?em z pistoletu nie zmru?ywszy oka. Ju? mia?em blisko siedem lat, gdy m?j ojciec chrzestny przyjecha? do nas w odwiedziny. Kawaler od tego czasu o?eni? si? by? w Tournai i piastowa? tam urz?d namiestnika konetablii i referendarza spraw honorowych. Pocz?tek tych godno?ci odnosi si? a? do czas?w s?d?w bo?ych, p??niej przy??czono je do trybuna?u marsza?k?w Francji.
Pani de Believre by?a nader w?t?ego zdrowia i m?? wi?z? j? do w?d w Spa. Oboje nies?ychanie mnie polubili, a poniewa? nie mieli w?asnych dzieci, uprosili przeto mego ojca, aby im powierzy? moje wychowanie, kt?re nie mog?o by? dostatecznie staranne w samotnej okolicy, w jakiej mieszkali?my. Ojciec ch?tnie przysta? na ich ??dania, zach?cony zw?aszcza urz?dem referendarza spraw honorowych, kt?ry mu obiecywa?, ?e w domu Believre'?w zawczasu przejm? si? zasadami maj?cymi ustali? dalsze moje post?powanie.
Z pocz?tku chciano, aby mi towarzyszy? Garcias Hierro, gdy? ojciec m?j zawsze by? zdania, ?e najszlachetniejszy pojedynek jest ze szpad? w prawej; z pugina?em za? w lewej r?ce. We Francji zupe?nie nie znano tego rodzaju szermierki. Poniewa? jednak ojciec przyzwyczai? si? ka?dego poranku fechtowa? z Garciasem pod murem zamkowym i ta rozrywka sta?a si? potrzebna dla jego zdrowia, postanowi? zatem zatrzyma? fechtmistrza przy sobie.
Zamierzano r?wnie? wys?a? ze mn? teologa I?iga Veleza, ale poniewa? matka nadal umia?a tylko po hiszpa?sku, niepodobie?stwem wi?c by?o pozbawia? jej spowiednika znaj?cego ten j?zyk. Tak wi?c roz??czony zosta?em z dwoma lud?mi, kt?rych jeszcze przed moim urodzeniem przeznaczono na moich nauczycieli. Jednak?e dano mi s?u??cego Hiszpana, a?ebym w jego towarzystwie nie zapomnia? mowy macierzystej.
Wyjecha?em z ojcem chrzestnym do Spa, gdzie przep?dzili?my dwa miesi?ce; stamt?d udali?my si? do Holandii i nareszcie w ko?cu jesieni wr?cili?my do Tour-nai. Kawaler de Believre wybornie odpowiedzia? zaufaniu mego ojca i przez sze?? lat nie szcz?dzi? wszelkich stara?, aby mnie z czasem wykszta?ci? na znakomitego wojskowego. W ko?cu sz?stego roku mego pobytu w Tournai umar?a pani de Believre. M?? jej opu?ci? Flandri? i przeni?s? si? do Pary?a, mnie za? odwo?ano do rodzicielskiego domu.
Podr??, z powodu deszczowej pory, mia?em m?cz?c?. Gdy w dwie godziny po zachodzie s?o?ca przyby?em do zamku, zasta?em wszystkich mieszka?c?w zebranych ko?o wielkiego komina. Ojciec, jakkolwiek uszcz??liwiony z mego przyjazdu, bynajmniej nie objawi? oznak rado?ci, l?kaj?c si? na szwank wystawi? to, co wy, Hiszpanie, nazywacie la gravedad; natomiast matka przyj??a mnie ze ?zami. Teolog I?igo Velez przywita? mnie b?ogos?awie?stwem, szermierz za? Hierro natychmiast poda? mi floret. Wnet uderzy?em na .niego i zada?em mu kilka pchni??, kt?re da?y obecnym wyobra?enie o mojej niepospolitej zr?czno?ci. Ojciec zbyt by? bieg?ym znawc?, aby od tej chwili nie mia? zast?pi? ozi?b?o?ci najwy?szym rozczuleniem.
Zastawiono wieczerz? i wszyscy weso?o zasiedli do sto?u. Po wieczerzy znowu przysuni?to si? do komina i ojciec rzek? do teologa:
- Wielebny don I?igo, uczy? mi t? przyjemno??, przynie? wielk? ksi?g? z cudownymi historiami i przeczytaj nam kt?r?.
Teolog poszed? do swego pokoju i wkr?tce wr?ci? z ogromnym folia?em, oprawionym w bia?y pergamin, kt?ry po???k? ju? od staro?ci. Otworzy? ksi?g? na chybi? trafi? i zacz?? czyta? w te s?owa: