Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (05)

Dzie? czwarty
Zdawa?o mi si?, ?e spa?em ju? od kilku godzin, gdy wtem nagle mnie obudzono. Ujrza?em wchodz?cego mnicha z zakonu ?wi?tego Dominika, a za nim kilku ludzi nader nieprzyjemnej powierzchowno?ci. Niekt?rzy z nich nie?li pochodnie, inni za? zupe?nie nie znane mi narz?dzia, s?u??ce zapewne do tortur.
Przypomnia?em sobie o moim postanowieniu i zamierzy?em na w?os od niego nie odst?pi?. Przywiod?em na pami?? mego ojca; wprawdzie nigdy nie brano go na tortury, ale wiedzia?em, ?e ?r?d licznych i bolesnych operacji chirurgicznych, jakich do?wiadcza?, nigdy nawet nie krzykn??.
- B?d? go wi?c na?ladowa? - rzek?em do siebie - nie wyrzekn? ani s?owa, a nawet nie westchn?.
Inkwizytor kaza? przynie?? sobie fotel, usiad? obok mnie, przybra? wyraz ?agodno?ci i s?odyczy i w te s?owa si? odezwa?:
- Drogi, kochany synu, podzi?kuj niebu, ?e ci? przyprowadzi?o do tego wi?zienia. Ale jaki? da?e? do tego pow?d? jaki grzech pope?ni?e?? Wyspowiadaj si?, we ?zach i pokorze szukaj ulgi na moim ?onie. Nie odpowiadasz - niestety, synu m?j, z?e, bardzo ?le czynisz. My, wed?ug naszego systemu, nie przes?uchujemy winowajcy. Zostawiamy mu wolno?? oskar?ania samego siebie. Wyznanie takie, jakkolwiek nieco wymuszone, ma przecie? swoj? dobr? stron?, zw?aszcza gdy winny raczy wymieni? wsp??winowajc?w. Jeszcze milczysz? Tym gorzej dla ciebie; widz?, ?e musz? sam ci? naprowadzi? na dobr? drog?. Czy znasz dwie afryka?skie ksi??niczki, czyli raczej dwie niegodziwe czarownice, wied?my przebrzyd?e, diablice wcielone? Nic nie m?wisz? - niech wi?c wprowadz? te dwie infantki z dworu Lucyfera.
Tu wprowadzono obie moje kuzynki, z r?kami r?wnie? jak moje w ty? zwi?zanymi, po czym inkwizytor tak dalej m?wi?:
- C?? wi?c, kochany synu, poznajesz je? Ci?gle milczysz? Drogi synu, niech ci? to wcale nie przestrasza, co ci powiem. Sprawi? ci tu ma?? bole??; widzisz te dwie deski? W?o?? ci nogi mi?dzy te deski i skr?puj? je sznurami, p??niej zabij? ci m?otem mi?dzy kolana te oto kliny. Z pocz?tku nogi ci nabrz?kn?, dalej krew wytry?nie z wielkich palc?w, z innych za? poodpadaj? paznokcie; podeszwy ci pop?kaj? i wycieknie t?usto?? pomieszana z rozgniecionym cia?em. To ci? ju? wi?cej b?dzie bola?o. Jeszcze nic nie odpowiadasz? Masz s?uszno??, to s? dopiero katusze przygotowawcze. Pomimo to jednak zemdlejesz, ale niebawem za pomoc? tych oto soli i spirytus?w wr?cisz do przytomno?ci. Natenczas wyjm? ci kliny i zabij? te tutaj, wi?ksze. Za pierwszym uderzeniem podruzgoc? ci kolana i kostki, za drugim nogi wzd?u? ci pop?kaj? szpik wytry?nie i razem z krwi? zbroczy t? s?om?. Obstajesz przy twoim milczeniu? Dobrze wi?c, niech mu ?cisn? palce.
Na te s?owa oprawcy porwali mnie za nogi i po?o?yli mi?dzy dwie deski.
- Nie chcesz m?wi?? - wsu?cie kliny!... Milczysz? - podnie?cie m?oty !.
W tej chwili da?y si? s?ysze? liczne wystrza?y broni. Emina krzykn??a:
- O Proroku! jeste?my ocaleni! Zoto przybywa nam na pomoc.
Zoto wszed? ze swoj? czered?, wyrzuci? za drzwi oprawc?w i przyku? inkwizytora do obr?czy ?elaznej, wbitej w mur wi?zienia. Nast?pnie rozwi?za? mnie i dwie Mauretanki. Skoro tylko dziewcz?ta poczu?y wolne ramiona, natychmiast zarzuci?y mi je na szyj?. Roz??czono nas. Zoto rozkaza? mi wsi??? na konia i ruszy? naprz?d, zar?czaj?c, ?e wkr?tce z kobietami za mn? po?pieszy.
Przednia stra?, z kt?r? wyruszy?em, sk?ada?a si? z czterech je?d?c?w. O ?wicie w odludnej okolicy zmienili?my konie; nast?pnie drapali?my si? po wierzcho?kach i garbach stromych g?r.
Oko?o czwartej po po?udniu dostali?my si? mi?dzy wydr??enia skaliste, gdzie zamierzali?my noc przep?dzi?. Cieszy?em si?, ?e s?o?ce jeszcze nie zasz?o, gdy? widok byt zachwycaj?cy, zw?aszcza dla mnie, kt?ry dot?d widzia?em tylko Ardeny i Zeelandi?. U st?p moich rozci?ga?a si? czaruj?ca Vega de Granada, kt?r? mieszka?cy tego kraju przekornie nazywaj? la Nuestra Vegilla. Widzia?em j? ca??: jej sze?? miast i czterdzie?ci wiosek, kr?te koryto Genilu, potoki spadaj?ce ze szczyt?w Alpuhary, cieniste gaje, altany, domy, ogrody i mn?stwo wiejskich folwark?w. Zachwycony czarownym widokiem tylu przedmiot?w razem nagromadzonych, wszystkie zmys?y we wzrok zestrzeli?em. Zbudzi? si? we mnie mi?o?nik natury i zapomnia?em zupe?nie o moich kuzynkach, kt?re nie-bawem przyby?y w lektykach niesionych przez konie. Gdy zasiad?y na poduszkach roz?o?onych w jaskini i wypocz??y nieco, rzek?em do nich:
- Moje panny, bynajmniej nie ?al? si? na noc, jak? przep?dzi?em w Venta Quemada, ale wyznam szczerze, ?e spos?b, w jaki j? zako?czy?em, niewypowiedzianie nie przypad? mi do smaku.
- Oskar?aj nas, Alfonsie - rzek?a Emina - tylko o przyjemn? stron? sn?w twoich. Zreszt? na c?? narzekasz? Czy? nie zyska?e? sposobno?ci okazania nadludzkiej odwagi?
- Jak to? - przerwa?em - mia??eby kto pow?tpiewa? o mojej odwadze? Gdybym znalaz? takiego, bi?bym si? z nim przez p?aszcz albo z zawi?zanymi oczyma.
- Przez p?aszcz, z zawi?zanymi oczyma? Nie wiem, co przez to rozumiesz - odpowiedzia?a Emina. - S? rzeczy, o kt?rych ci m?wi? nie mog?. S? nawet takie, o kt?rych sama dot?d nic nie wiem. Ja wykonywam tylko rozkazy naczelnika naszej rodziny, nast?pcy szejka Masuda, kt?ry posiada tajemnic? Kassar-Gomelezu. Mog? ci tylko powiedzie?, ?e jeste? naszym bliskim krewnym. Oidor Grenady, ojciec twojej matki, mia? syna, kt?ry sta? si? godny odkrycia mu tajemnicy, przyj?? wiar? Proroka i za?lubi? cztery c?rki deja panuj?cego w?wczas w Tunisie. Tylko najm?odsza z nich mia?a dzieci i ta by?a w?a?nie nasz? matk?. Wkr?tce po narodzeniu Zibeldy m?j ojciec i trzy jego ?ony umarli na zaraz?, kt?ra w tym czasie pustoszy?a brzegi Berberii. Ale dajmy pok?j tym rzeczom, o kt?rych sam p??niej dok?adnie si? dowiesz. M?wmy o tobie, o wdzi?czno?ci, jak? ci jeste?my winne, czyli raczej o naszym uwielbieniu dla twojej odwagi. Z jak? oboj?tno?ci? spogl?da?e? na przygotowania do katuszy! jak niewzruszon? sta?o?? zachowa?e? dla twego s?owa! Tak, Alfonsie, przeszed?e? wszystkich bohater?w naszego pokolenia i odt?d nale?ymy do ciebie.
Zibelda, kt?ra nie przeszkadza?a siostrze, ile razy rozmowa toczy?a si? o rzeczach powa?nych - odbiera?a swoje prawa, gdy nast?powa?a chwila uczucia. Okryty by?em przymilaniami, pochlebstwami i zadowolony z siebie i z drugich.
Wkr?tce przyby?y Murzynki i zastawiono wieczerz?, do kt?rej sam Zoto nam us?ugiwa? z oznakami najg??bszego uszanowania. Po wieczerzy Murzynki pos?a?y w jaskini wygodne ?o?e dla moich kuzynek, ja wynalaz?em sobie drug? jaskini? i niebawem oddali?my si? spoczynkowi, kt?rego potrzeba tak silnie dawa?a si? nam