Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (06)

Dzie? pi?ty
Nazajutrz o ?wicie karawana gotowa by?a do pochodu. Zst?pili?my z g?r i zeszli?my w g??bokie doliny, czyli raczej w przepa?cie, kt?re zdawa?y si? dosi?ga? wn?trzno?ci ziemi. Przerywa?y one pasmo g?r w tylu rozmaitych kierunkach, ?e niepodobie?stwem by?o rozpozna? po?o?enie lub cel, do kt?rego zmierzali?my.
Post?powali?my tak przez sze?? godzin i przybyli?my do zwalisk opuszczonego miasta. Tam Zoto kaza? nam zsi??? z koni i zaprowadziwszy mnie do studni, rzek?:
- Senor Alfonsie, racz spojrze? w t? studni? i powiedz mi, co o niej s?dzisz.
Odpowiedzia?em, ?e widz? wod? i ?e s?dz?, i? jest to zwyk?a studnia.
- Mylisz si? - rzek? Zoto - jest to wej?cie do mego pa?acu.
To m?wi?c pochyli? g?ow? nad otworem i wyda? szczeg?lny krzyk.
Na ten odg?os ujrza?em, jak deski wysuwaj? si? z boku cembrowin, tworz?c pomost na kilka st?p nad wod?. po czym uzbrojony cz?owiek wyszed? tym samym otworem, a za nim nast?pny.
Gdy wydostali si? na brzeg, Zoto rzek? do mnie:
- Senor Alfonsie, mam zaszczyt przedstawi? ci dw?ch moich braci: Cicia i Moma. Zapewne widzia?e? ich powieszonych na szubienicy, ale to nie przeszkadza, ?e obaj s? zdrowi i b?d? zawsze s?u?y? na twoje rozkazy, s? bowiem r?wnie jak i ja w s?u?bie i na ?o?dzie wielkiego szejka Gomelez?w.
Odpowiedzia?em mu, ?e mocno jestem ucieszony widokiem braci cz?owieka, kt?ry mi wy?wiadczy? tak wa?n? przys?ug?.
Chc?c nie chc?c musieli?my spu?ci? si? do studni. Przyniesiono sznurow? drabin?, po kt?rej dwie siostry zgrabniej zest?pi?y, ani?eli by?bym si? spodziewa?. Uda?em si? w ich ?lady. Stan?wszy na deskach, znale?li?my ma?e boczne drzwi, kt?rymi trzeba by?o wej??, skurczywszy si? we dwoje. Wkr?tce jednak spostrzegli?my szerokie schody, wykute w skale i o?wiecone lampami. Zeszli?my przesz?o dwie?cie schod?w w g??b ziemi, na koniec dostali?my si? do podziemia, rozdzielonego na mn?stwo komnat i mniejszych pokoj?w. Cz??? mieszkalna, dla ochrony od wilgoci, pokryta by?a wewn?trz korkiem. Widzia?em p??niej w Cintra, niedaleko Lizbony, klasztor wykuty w skale, kt?rego cele r?wnie? obite by?y korkiem ? kt?ry z tego powodu nazywano korkowym klasztorem. Opr?cz tego ci?gle podsycane ognie utrzymywa?y ?agodne ciep?o w podziemiu Zota. Konie rozmieszczone by?y w okolicy, ale w razie potrzeby mo?na je by?o sprowadza? pod ziemi? przez otw?r, wychodz?cy na s?siedni? dolin?. Urz?dzono nawet w tym celu specjaln? wind?, wszelako rzadko kiedy jej u?ywano.
- Wszystkie te cuda - rzek?a Emina - s? dzie?em Gomelez?w. Wykuli oni t? ska??, gdy byli jeszcze panami kraju, czyli raczej doko?czyli prac? zacz?t? przez pogan zamieszkuj?cych Alpuhar? w chwili ich przybycia. Uczeni utrzymuj?, ?e w tym samym miejscu znajdowa?y si? niegdy? kopalnie czystego z?ota betyckiego, dawne za? przepowiednie g?osz?, ?e ca?a ta okolica powr?ci kiedy? w posiadanie Gomelez?w. Co my?lisz o tym, Alfonsie? To by?oby pi?kne dziedzictwo.
Nie podoba?y mi si? s?owa Eminy i wyra?nie jej to o?wiadczy?em; nast?pnie odwracaj?c rozmow?, zapyta?em, jakie s? jej zamiary na przysz?o??.
Emina odrzek?a, ?e po tym wszystkim, co zasz?o, nie mog? d?u?ej pozosta? w Hiszpanii, ale chc? nieco wypocz??, dop?ki nie zostanie przygotowany dla nich okr?t.
Zastawiono obiad obfituj?cy zw?aszcza w zwierzyn? i suche konfitury. Trzej bracia us?ugiwali nam z bezprzyk?adn? gorliwo?ci?. Uczyni?em uwag? moim kuzynkom, ?e niepodobie?stwem by?oby znale?? bardziej uprzejmych wisielc?w. Emina przyzna?a mi s?uszno?? i zwracaj?c si? do Zota, rzek?a:
- Ty i twoi bracia musieli?cie bez w?tpienia do?wiadczy? w ?yciu wielu niezwyk?ych przyg?d, o kt?rych pos?uchaliby?my z wielk? przyjemno?ci?.
Po chwili nalegania Zoto zasiad? obok nas i zacz?? w te s?owa:
HISTORIA ZOTA
Urodzi?em si? w mie?cie Benewencie, stolicy ksi?stwa o tej samej nazwie. Ojciec m?j, r?wnie jak ja, Zotem zwany, by? z zawodu nader bieg?ym zbrojownikiem. Poniewa? jednak by?o ich trzech w mie?cie i tamci dwaj mieli wi?cej szcz??cia, przeto rzemios?o jego zaledwie wystarcza?o na wy?ywienie ?ony i trojga dzieci, to jest mnie i dw?ch moich braci.
W trzy lata po ?lubie moich rodzic?w m?odsza siostra mojej matki wysz?a za m?? za kupca oliwy nazwiskiem Lunardo, kt?ry na podarunek ?lubny da? jej par? z?otych kolczyk?w i taki? ?a?cuszek na szyj?. Matka, wr?ciwszy z wesela, zdawa?a si? by? pogr??ona w g??bokim smutku. M?? chcia? dowiedzie? si? o przyczynie, ona d?ugo wzbrania?a si? mu j? wyzna?, na koniec odkry?a, ?e trawi j? ?al, i? nie ma podobnych, jak siostra kolczyk?w i ?a?cuszka. Ojciec nic na to nie odrzek?. Mia? w swoim sk?adzie cudownie wyrobion? strzelb? do polowania z takimi? pistoletami i kordelasem. Strzelba, nad kt?r? m?j ojciec przez cztery lata pracowa?, dawa?a cztery strza?y od jednego nabicia. Ojciec ceni? j? na trzysta z?otych uncji neapolita?skich, wyszed? jednak na miasto i ca?? bro? sprzeda? za osiemdziesi?t uncji, nast?pnie kupi? kolczyki i ?a?cuszek i przyni?s? je ?onie. Matka tego samego dnia posz?a pochwali? si? przed ?on? Lunarda i nies?ychanie ucieszy?a si?, gdy uznano kolczyki jej za daleko pi?kniejsze i bogatsze.
W tydzie? potem ?ona Lunarda przysz?a odwiedzi? moj? matk?. Tym razem mia?a w?osy splecione w jeden zwini?ty warkocz, przytwierdzony wielk? z?ot? szpilk?, zako?czon? misternie wyrobion? rubinow? r???. Ta z?ota r??a zapu?ci?a w serce mojej matki dotkliwe kolce. Znowu zacz??a si? dr?czy? i nie pierwej przesta?a, a? ojciec przyrzek?, ?e kupi jej tak? sam? szpilk?. Jednak?e szpilka podobna kosztowa?a czterdzie?ci pi?? uncji i ojciec, nie maj?c ani tyle pieni?dzy, ani sposob?w nabycia ich, wkr?tce wpad? w ten?e sam smutek, w jakim przed kilkoma dniami moja matka zostawa?a.
Tymczasem pewnego dnia odwiedzi? mojego ojca miejscowy bravo, nazwiskiem Grillo Monaldi, i przyni?s? mu pistolety do wyczyszczenia. Monaldi, widz?c pos?pno?? mego ojca, zapyta? go o przyczyn? i ten mu wszystko wyjawi?. Po chwili namys?u Monaldi rzek? do niego tymi wyrazy:
- Panie Zoto. jestem ci wi?cej winien, ani?eli sam s?dzisz. Przed kilkoma dniami znaleziono przypadkiem m?j sztylet w ciele cz?owieka zamordowanego na drodze do Neapolu; s?d posy?a? ten sztylet do wszystkich zbrojownik?w, a ty wspania?omy?lnie o?wiadczy?e?, ?e go po raz pierwszy widzisz, jakkolwiek sztylet pochodzi? z twego warsztatu i mnie samemu go sprzeda?e?. Zeznaj?c prawd?, mog?e? mnie wprowadzi? w niepotrzebny k?opot. Masz tu wi?c czterdzie?ci pi?? uncji, kt?rych tak potrzebujesz; nadto pomnij, ?e odt?d kiesa moja jest na twoje rozkazy.
Ojciec m?j z wdzi?czno?ci? przyj?? pieni?dze i natychmiast poszed? kupi? z?ot? szpilk?, w kt?rej tego samego dnia matka moja wyst?pi?a przed swoj? dumn? siostr?.
Matka, wr?ciwszy do domu, nie w?tpi?a, ?e pani Lunardo wkr?tce uka?e si? ustrojona w jaki nowy klejnot. Ale ta powzi??a zamiar wcale innego rodzaju. Chcia?a p?j?? do ko?cio?a z naj?tym lokajem w liberii i zwierzy?a si? z tym zamiarem swemu m??owi. Lunardo, z natury nies?ychanie sk?py, ?atwo przystawa? na kupno kawa?ka z?ota, kt?re zdawa?o mu si? r?wnie bezpieczne na g?owie ?ony, jak w jego w?asnej szkatule, ale zupe?nie odmiennego by? zdania, gdy go proszono o uncj? z?ota dla pr??niaka, kt?ry nie wiedzie? dlaczego przez p?? godziny mia? sta? za ?awk? jego ?ony. Jednak?e pani Lunardo tak go m?czy?a i dr?czy?a bezustannie, ?e postanowi? na koniec dla oszcz?dno?ci sam ubra? si? w liberi? i po?pieszy? za ?on? do ko?cio?a. Pani Lunardo uzna?a, ?e m?? r?wnie jest zdolny do tego rzemios?a, jak ktokolwiek inny i od najbli?szej niedzieli postanowi?a ukazywa? si? w ko?ciele z lokajem tego nowego rodzaju. Wprawdzie s?siedzi ?mieli si? z tej maskarady, ale ciotka moja przypisywa?a to uczuciu niepohamowanej zazdro?ci.
Gdy zbli?a?a si? do ko?cio?a, ?ebracy zacz?li krzycze? na cale gard?o we w?a?ciwym im narzeczu.:
- Mira Lunardu che falucriadu desu a mugiera!
Poniewa? jednak biedni tylko do pewnego stopnia posuwaj? swoj? ?mia?o??, przeto pani Lunardo spokojnie wesz?a do ko?cio?a, gdzie rozst?piono si? przed ni? z nale?nym poszanowaniem. Podano jej wod? ?wi?con? i posadzono w ?awce, podczas gdy matka moja sta?a w?r?d kobiet z najni?szych warstw.
Matka, powr?ciwszy do domu. natychmiast zacz??a obszywa? niebieski kaftan ojca starym ???tym galonem, odprutym od ?adownicy jakiego? munduru. Ojciec, zdziwiony, zapyta? o przyczyn?, na co opowiedzia?a mu post?pek siostry, kt?rej m?? by? tak grzeczny, ?e ubrawszy si? w liberi?, poszed? za ni? do ko?cio?a. Ojciec zapewni? j?, ?e nigdy nie zdob?dzie si? na t? grzeczno??, wszelako nast?pnej niedzieli naj?? za uncj? z?ota wygalonowanego lokaja, kt?ry poszed? za matk? do ko?cio?a, i znowu pani Lunardo musia?a ust?pi? siostrze.
Tego samego dnia, zaraz po mszy, Monaldi przyszed? do mego ojca i odezwa? si? tymi s?owy:
- Kochany Zoto, dowiedzia?em si? o wsp??zawodnictwie w dziwactwach, jakie ?ona twoja ze sw? siostr? wyprawiaj?. Je?eli ?piesznie temu nie zaradzisz, b?dziesz nieszcz??liwy przez ca?e ?ycie. Masz wi?c dwie drogi przed sob?: albo da? ?onie porz?dn? nauk?, lub te? j?? si? rzemios?a, kt?re by zaspokoi?o jej sk?onno?? do wydatk?w. Je?eli chwycisz si? pierwszej drogi, ofiaruj? ci leszczynow? r??d?k?, kt?rej cz?sto u?ywa?em na nieboszczk? moj? ma??onk?. Nie jest to wprawdzie jedna z tych leszczynowych r??d?ek, kt?re uj?te za oba ko?ce obracaj? si? w r?kach i s?u?? do odkrywania ?r?de?, a nawet czasami i skarb?w, ale je?eli we?miesz j? za jeden koniec, a drugi przy?o?ysz do plec?w twojej ?ony, zar?czam, ?e wkr?tce ?atwo j? wyleczysz ze wszystkich przywidze?. Z drugiej strony, je?eli pragniesz zaspokoi? wszelkie jej ??dania, ofiaruj? ci przyja?? najdzielniejszych ludzi w ca?ych W?oszech, kt?rzy teraz radzi przebywaj? w Benewencie, jako mie?cie granicznym. S?dz?, ?e mnie rozumiesz; namy?l si? i daj mi odpowied?.
To m?wi?c Monaldi po?o?y? r??d?k? na warsztacie mego ojca i odszed?.
Tymczasem matka moja po mszy posz?a na korso i do kilku przyjaci??ek, aby pochwali? si? swoim lokajem. Nareszcie wr?ci?a uradowana do domu, ale ojciec ca?kiem inaczej j? przyj??, ani?eli si? tego spodziewa?a. Lew? r?k? porwa? j? za rami?, praw? za? uj?wszy leszczynow? r??d?k? zacz?? wykonywa? rady swego przyjaciela. Z tak? gorliwo?ci? odda? si? udzielania tej nauki, ?e matka pad?a zemdlona, co widz?c przestraszony ma??onek wyrzuci? r??d?k?, j?? b?aga? o przebaczenie, otrzyma? je i pok?j znowu zosta? przywr?cony.
W kilka dni potem ojciec uda? si? do Monaldiego i powiedziawszy mu, ?e leszczynowa r??d?ka nie poskutkowa?a, poleci? si? przyja?ni dzielnych towarzysz?w, o kt?rych ten mu wspomnia?. Monaldi w te s?owa mu odrzek?:
- Dziwi mnie to, ?e nie maj?c serca ukara? w?asnej ?ony, my?lisz, ?e ci wystarczy odwagi, by czatowa? na podr??nych u skraju lasu. Zreszt? jest to zupe?nie mo?liwe, serce ludzkie kryje w sobie tyle r??nych przeciwie?stw. Ch?tnie przedstawi? ci? moim przyjacio?om, ale musisz wprz?dy pope?ni? przynajmniej jedno morderstwo. Wieczorem po sko?czonej pracy we? d?ug? szpad?, zatknij szylet za pas i przybrawszy zuchwa?? postaw?, przechadzaj si? pod portalem Madonny. By? mo?e, ?e kto za??da twojej pomocy. Tymczasem b?d? zdr?w; oby niebo raczy?o sprzyja? twoim przedsi?wzi?ciom.
Ojciec pos?ucha? rady Monaldiego i wkr?tce spostrzeg?, ?e r??ni wojacy jemu podobni, a nawet zbi-rowie, pozdrawiaj? go ze znacz?cym spojrzeniem. Po dw?ch tygodniach takiej przechadzki jaki? zamo?nie ubrany nieznajomy zbli?y? si? do niego i rzek?:
- Oto masz pan sto uncji. Za p?? godziny ujrzysz przechodz?cych t?dy dw?ch m?odych ludzi z bia?ymi pi?rami na kapeluszach. Zbli?ysz si? do nich, jak gdyby? chcia? im powierzy? jak?? tajemnic?, i rzekniesz p??g?osem; "Kt?ry z pan?w jest margrabi? Feltri?" Jeden z nich odpowie: "Ja nim jestem". Natenczas pchniesz go sztyletem w serce. Drugi m?ody cz?owiek jest nikczemnym tch?rzem i zaraz ucieknie. Wtedy dobijesz Feltriego. Gdy wszystko ju? b?dzie sko?czone, wracaj spokojnie do domu i wcale nie staraj si? schroni? do ko?cio?a. Ja b?d? tu? przy tobie.
M?j ojciec wype?ni? s?owo w s?owo dane mu polecenie i gdy powr?ci? do domu, zasta? ju? nieznajomego, kt?rego nienawi?ci tak dobrze us?u?y?.
- Panie Zoto - rzek? ten?e - mocno ci jestem obowi?zany za wy?wiadczon? mi przys?ug?. Oto jest druga kiesa z setk? uncji, kt?re chciej przyj??, i jeszcze jedna tej samej warto?ci, kt?r? wsuniesz w r?k? temu ze s?ug sprawiedliwo?ci, kt?ry pierwszy si? u ciebie poka?e.
Po tych s?owach nieznajomy zawin?? si? w p?aszcz i odszed?.
Wkr?tce potem naczelnik zbir?w stawi? si? u mego ojca, odebrawszy jednak sto uncji przeznaczonych dla sprawiedliwo?ci, zaprosi? go do siebie na przyjacielsk? wieczerz?. Udali si? do mieszkania przyleg?ego do publicznego wi?zienia i znale?li ju? przy stole nadzorc? wi?zienia i spowiednika wi??ni?w. Ojciec m?j by? nieco wzruszony, jak to zwykle bywa po pierwszym morderstwie. Duchowny, spostrzeg?szy jego pomieszanie, rzek?:
- Panie Zoto, od??? na bok te smutki. Za msze w katedralmym ko?ciele p?aci si? po dwana?cie tan. od sztuki. Powiadaj?, ?e zamordowano margrabiego Feltri. Ka? zm?wi? ze dwadzie?cia mszy za odpoczynek jego duszy, a otrzymasz rozgrzeszenie og?lne.
Po tych s?owach ju? wi?cej nie wspomniano o tym, co zasz?o, i wieczerza odby?a si? weso?o.
Nazajutrz Monaldi przyszed? do mego ojca winszowa? mu czynu, kt?rym si? popisa?. Ojciec chcia? mu zwr?ci? czterdzie?ci pi?? uncji, kt?re dawniej by? od niego po?yczy?, ale Monaldi rzek?:
- Zoto, obra?asz mnie; je?eli jeszcze raz wspomnisz mi o tych pieni?dzach, b?d? s?dzi?, ?e czynisz mi wyrzuty, i? wtedy okaza?em si? dla ciebie zbyt sk?py. Kiesa moja jest na twoje us?ugi i mo?esz by? przekonany o mojej przyja?ni. Nie b?d? ukrywa? przed tob?, ?e jestem naczelnikiem towarzysz?w, o kt?rych ci wspomina?em; s? to wszystko ludzie honorowi i nieposzlakowanej uczciwo?ci. Je?eli chcesz do nich nale?e?, powiedz, ?e jedziesz do Brescii dla zakupienia luf do muszkiet?w, i z??cz si? z nami w Kapui. Zajed? prosto do gospody Pod Z?otym Krzy?em i b?d? spokojny o reszt?.
W trzy dni potem ojciec m?j wyjecha? i odby? wypraw?, r?wnie zaszczytn? jak zyskown?. Jakkolwiek klimat Benewentu jest nader ?agodny, jednak ojciec, nie przyzwyczajony jeszcze do nowego rzemios?a, nie chcia? podczas z?ej pory puszcza? si? na wyprawy. Przep?dzi? wi?c le?e zimowe na ?onie rodziny. Odt?d co niedziela wygalonowany lokaj chodzi? za matk? do ko?cio?a, nadto s?siadki podziwia?y z?ote zapinki na jej czarnym aksamitnym gorsecie i takie? k??ko do klucz?w.
Z nadej?ciem wiosny jaki? nieznajomy s?u??cy podszed? do mego ojca na ulicy prosz?c, aby raczy? uda? si? z nim do bramy miasta. Tam spotkali szlachcica w podesz?ym wieku i czterech konnych. Nieznajomy szlachcic rzek?:
- Panie Zoto, we? t? kies? z, pi??dziesi?ciu cekinami; po?pieszysz za mn? do pobliskiego zamku, tymczasem za? pozwolisz, aby ci zawi?zano oczy.
Ojciec zgodzi? si? na wszystko i po d?ugim ko?owaniu przyby? nareszcie z nieznajomym do zamku. Wprowadzono go do ?rodka i odwi?zano mu oczy. Wtedy ujrza? zamaskowan? kobiet?, z zakneblowanymi ustami i przywi?zan? do fotela. Starzec rzek? do niego:
- Panie Zoto, masz tu jeszcze sto cekin?w; teraz b?d? ?askaw zamordowa? moj? ?on?.
- Mylisz si? pan - odpar? ojciec - widz?, ?e mnie wcale nie znasz. Wprawdzie czatuj? na ludzi za rogiem ulicy lub napadam na nich w lesie, jak przystoi na cz?owieka honorowego, ale nigdy nie wype?niam obowi?zk?w kata.
To m?wi?c rzuci? obie kiesy pod nogi m?ciwego ma??onka, kt?ry wi?cej na niego nie nalega?, kaza? mu znowu zawi?za? oczy i poleci? s?u??cym, aby go odprowadzili do bram miasta. Ten wspania?y i szlachetny post?pek uczyni? ojcu wiele zaszczytu, a wkr?tce drugi w podobnym, rodzaju jeszcze wi?ksze zyska? mu pochwa?y.
By?o w Benewencie dw?ch ludzi bogatych i szanowanych; jeden z nich nazywa? si? hrabia Montalto, drugi za? margrabia Serra. Montalto kaza? zawo?a? mego ojca i przyrzek? mu pi??set cekin?w za zamordowanie margrabiego. Ojciec zobowi?za? si?, prosi? tylko o zw?ok?, wiedzia? bowiem, ?e Serra pilnie si? strze?e.
W dwa dni potem margrabia Serra kaza? sprowadza? mego ojca do ustronnego miejsca i rzek? mu:
- Ta kiesa z pi?ciuset cekinami b?dzie twoja, kochany Zoto, je?eli dasz mi s?owo honoru, ?e zamordujesz hrabiego Montalto.
M?j ojciec wzi?? kies? i odpar?:
- Mo?ci margrabio, daj? ci s?owo honoru, ?e zamorduj? hrabiego Montalto, ale musz? wyzna?, ?e wprz?dy ju? obieca?em mu zabi? ciebie.
- Spodziewam si?, ?e tego nie uczynisz - rze?ki margrabia ?miej?c si?.
- Przebacz mi, mo?ci margrabio - przerwa? m?j ojciec z powag? - zobowi?za?em si? i umowy dotrzymam.
Margrabia odskoczy? kilka krok?w w ty? i porwal si? do szpady, ale ojciec doby? pistolet?w zza pasa i roztrzaska? mu g?ow?. Nast?pnie uda? si? do Montalta i o?wiadczy? mu, ?e jego nieprzyjaciel ju? nie ?yje. Hrabia u?ciska? go i wyliczy? pi??set cekin?w. Wtedy m?j ojciec, nieco zmieszany, wyzna?, ?e margrabia przed ?mierci? da? mu za zamordowanie hrabiego pi??set cekin?w. Montalto wynurzy? swoj? rado??, ?e zdo?a? uprzedzi? nieprzyjaciela.
- To si? na nic nie przyda, panie hrabio - przerwa? ojciec - gdy? przyrzek?em mu ?mier? twoj? pod s?owem honoru.
To m?wi?c pchn?? go sztyletem. Hrabia padaj?c wyda? krzyk straszliwy, kt?ry ?ci?gn?? s?u??cych. Ojciec sztyletem us?a? sobie drog? i uciek? w g?ry, gdzie znalaz? band? Monaldiego. Wszyscy dzielni towarzysze, sk?adaj?cy j?, nie mogli do?? wyrazi? ubolewania dla tak skrupulatnego poczucia honoru. Zar?czam wam, ?e wypadek ten dotychczas jest na ustach wszystkich mieszka?c?w i d?ugo jeszcze b?d? o nim m?wi? w ca?ym Benewencie.
Gdy Zoto ko?czy? opowiadanie tej przygody swego ojca, jeden z jego braci przyszed? mu powiedzie?, ?e oczekiwano na jego rozkazy wzgl?dem przygotowania okr?tu. Opu?ci? nas wi?c prosz?c o pozwolenie od?o?enia na jutro dalszego ci?gu historii. Wszelako to, com dot?d us?ysza?, mocno mnie zastanawia?o. Dziwi?o mnie, ?e ci?gle wychwala? honor, subtelno?? i nieposzlakowan? uczciwo?? ludzi, kt?rzy powinni byli za ?ask? uwa?a?, gdyby ich tylko powieszono. Nadu?ycie tych s??w, kt?rymi szasta? z tak? pewno?ci? siebie, pomiesza?o wszystkie moje my?li.
Emina, spostrzeg?szy moje zamy?lenie, zapyta?a o przyczyn?. Odpowiedzia?em, ?e historia ojca Zota przypomina mi to, co przed dwoma dniami s?ysza?em od pewnego pustelnika, kt?ry utrzymywa?, ?e cnoty opieraj? si? dzi? na daleko pewniejszych podstawach
ni? poczucie honoru.
- Drogi Alfonsie - rzek?a Emina - szanuj tego pustelnika i wierz temu wszystkiemu, co ci m?wi. Nieraz, jeszcze spotkasz go w twoim ?yciu.
Nast?pnie obie siostry powsta?y i oddali?y si? wraz z Murzynkami do swoich pokoj?w, to jest do cz??ci podziemia dla nich przeznaczonej. Powr?ci?y na wieczerz?, po kt?rej wszyscy udali si? na spoczynek.
Gdy si? ju? uciszy?o w jaskini, ujrza?em wchodz?c? Emin?. Jedn? r?k? trzyma?a lamp? - jak Psyche - a drug? prowadzi?a sw? siostr?, pi?kniejsz? od Amora. Moje ???ko pos?ane by?o w taki spos?b, ?e obie mog?y na nim usi???. Emina odezwa?a si?:
- Kochany Alfonsie, m?wi?am ci ju?, ?e nale?ymy do ciebie. Wielki szejk przebaczy nam, ?e uprzedzamy nieco jego pozwolenie.
- Pi?kna Emino - odpowiedzia?em - i wy zechciejcie mi przebaczy?. Je?eli ma to by? jeszcze jedna pr?ba, na jak? wystawiacie moj? cnot?, to l?kam si?, ?e tym razem nie zdo?a wyj?? ca?o.
- Nie obawiaj si? - przerwa?a pi?kna Mauretanka i wzi?wszy moj? r?k?, po?o?y?a j? sobie na biodrze. Wyczu?em pod palcami pas, kt?ry nie mia? nic wsp?lnego z bogini? Wenus, cho? przywodzi? na my?l rzemios?o jej ma??onka. Kuzynki moje nie mia?y kluczyka od zatrzasku, w ka?dym razie utrzymywa?y, ?e go nie maj?.
Os?aniaj?c samo centrum, nie odm?wiono mi na szcz??cie dost?pu do innych rejon?w. Zibelda przypomnia?a sobie rol? kochanki, kt?r? niegdy? ?wiczy?a ze swoj? siostr?. Emina ujrza?a we mnie przedmiot swych ?wczesnych mi?osnych uniesie? i wszystkimi zmys?ami odda?a si? temu s?odkiemu wyobra?eniu; jej m?odsza siostra, zwinna, ?ywa, pe?na ognia, ch?on??a mnie swymi pieszczotami. Chwile nasze wype?nia?o ponadto co? bardziej nieokre?lonego - zamiary, o kt?rych ledwie napomykali?my i ca?a ta s?odka paplanina, kt?ra u m?odych ludzi stanowi intermezzo pomi?dzy ?wie?ym wspomnieniem a nadziej? bliskiego szcz??cia.
Nareszcie sen zacz?? t?oczy? powieki pi?knych Mauretanek i oddali?y si? do siebie. Zostawszy sam, pomy?la?em, ?e by?oby mi bardzo nieprzyjemnie, gdybym nazajutrz znowu obudzi? si? pod szubienic?. Roze?mia?em si? z tej my?li, ale ci?gle chodzi?a mi po g?owie, dop?kim nie zasn??.