Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (12)

Dzie? jedenasty
Rebeka obudzi?a mnie. Otworzywszy oczy, spostrzeg?em pi?kn? Izraelitk? siedz?c? na mym ???ku i trzymaj?c? moj? r?k? w swych d?oniach.
- Dzielny Alfonsie - rzek?a - chcia?e? wczoraj znienacka dosta? si? do dw?ch Cyganek, ale krata od potoku by?a zamkni?ta. Przynosz? ci klucz do niej. Je?eli i dzi? poka?? si? pod zamkiem, prosz? ci?, aby? poszed? za nimi nawet do ich obozu. Zar?czam ci, ?e uszcz??liwisz mego brata, je?eli zdo?asz donie?? mu o nich co? nowego. Co do mnie - doda?a ze smutkiem - musz? oddali? si?. M?j los. moje dziwaczne przeznaczenie wymagaj? tego ode mnie. Ach. m?j ojcze, dlaczeg?? nie uczyni?e? mnie podobn? do reszty ?miertelnych? Czuj?, ?e jestem zdolniejsza kocha? w rzeczywisto?ci ni? w zwierciadle.
- Co rozumiesz przez to kochanie w zwierciadle?
- Nic... nic - przerwa?a Rebeka - dowiesz si? o tym kiedy?. Teraz ?egnam ci?, do widzenia!
?yd?wka oddali?a si?, mocno wzruszona, ja za? mimowolnie pomy?la?em, ?e z trudno?ci? potrafi by? sta?a dla dwojga niebia?skich bli?ni?t, kt?rym by?a przeznaczona na ma??onk?, jak mi to jej brat o?wiadczy?.
Wyszed?em na taras; Cyganie daleko ju? byli odeszli od zamku. Wzi??em ksi??k? z biblioteki, ale nie mog?em d?ugo czyta?. By?em roztargniony i mia?em g?ow? zaprz?tni?t? czym innym. Nareszcie dano zna? do sto?u. Rozmowa, jak zwykle, toczy?a si? o duchach, widmach i upiorach. Gospodarz m?wi? nam, ?e staro?ytni mieli o nich pomieszane poj?cia i znali je pod nazw? empuz, larw i lamii, ale ?e dawni kabali?ci r?wnie byli m?drzy jak dzisiejsi, jakkolwiek znano ich tylko pod mianem filozof?w, kt?re by?o im wsp?lne z wielu lud?mi nie maj?cymi ?adnego wyobra?enia o naukach hermetycznych. Pustelnik wspomnia? o Szymonie Magu, ale Uzeda utrzymywa?, ?e Apolloniusz z Tiany zas?uguje na s?aw? najbieglejszego kabalisty owych czas?w, poniewa? osi?gn?? nies?ychan? w?adz? nad ca?ym ?wiatem pandemonistycznym. To m?wi?c poszed? wyszuka? Filostrata, wydanego r. 1608 przez Morela, rzuci? okiem na tekst grecki i bez najmniejszego przestanku j?? czyta? w czystym hiszpa?skim j?zyku, co nast?puje:
HISTORIA MENIPA LICEJCZYKA
?y? raz w Koryncie dwudziestopi?cioletni Ucejczyk, dowcipny i urodziwy, nazwiskiem Menip. Opowiadano w mie?cie, ?e kocha si? w nim jaka? bogata i pi?kna cudzoziemka, z kt?r? przypadkiem zawar? znajomo??. Spotka? j? na drodze wiod?cej do Kenchrei; nieznajoma wdzi?cznie zbli?y?a si? ku niemu i rzek?a:
- O Menipie, od dawna ci? ju? kocham; jestem Fenicjank? i mieszkam na ko?cu najbli?szego przedmie?cia Koryntu. Je?eli zechcesz przyj?? do mnie. us?yszysz m?j ?piew i napijesz si? wina. jakiego? jeszcze nigdy w ?yciu nie kosztowa?. Nie potrzebujesz obawia? si? ?adnego wsp??zalotnika, znajdziesz mnie zawsze tak samo wiern?, jak ja uwa?am ci? za uczciwego.
M?odzieniec, jakkolwiek z natury umiarkowany, nie umia? oprze? si? tym s?odkim s?owom, wychodz?cym z koralowych ust, i ca?? dusz? przywi?za? si? do nowej kochanki.
Gdy Apolloniusz po raz pierwszy ujrza? Menipa. zacz?? spogl?da? na niego jak snycerz, kt?ry by chcia? wyku? jego popiersie; nast?pnie rzek? mu:
- Pi?kny m?odzie?cze, pie?cisz si? z w??em, kt?ry otacza ci? zdradliwymi sploty.
Zdziwi?a Menipa ta szczeg?lniejsza mowa, ale Apolloniusz po chwili doda?:
- Kocha ci? kobieta, kt?ra nie mo?e by? twoj? ma??onk?. Czy my?lisz, ?e ci? kocha prawdziwie?
- Bez w?tpienia - odpar? m?odzieniec - jestem pewny jej mi?o?ci.
- I o?enisz si? z ni?? - rzek? Apolloniusz.
- Dlaczego? nie mia?bym o?eni? si? z kobiet?, kt?r? tak szalenie kocham?
- Kiedy? si? odb?d? za?lubiny?
- By? mo?e jutro - przerwa? m?odzieniec. Apolloniusz zapami?ta? czas biesiady i gdy go?cie zebrali si?, wszed? do komnaty, m?wi?c:
- Gdzie? jest pi?kna gospodyni tej uczty?
- Jest tu, niedaleko - odpowiedzia? Menip, po czym wsta?, nieco zap?oniony. Apolloniusz tak dalej m?wi?:
- To z?oto, srebro i ozdoby tej komnaty do kogo nale??? do ciebie czy do tej kobiety?
- Do tej kobiety - rzek? Menip - ja pr?cz mego p?aszcza filozofskiego nic wi?cej nie posiadam. Wtedy Apolloniusz zwr?ci? si? do biesiadnik?w:
- Czy widzieli?cie kiedy ogrody Tantala, kt?re s?, a przecie? nie s??
- Widzieli?my je w Homerze - odpowiedzieli - gdy? sami nie zst?powali?my do piekie?. Na?wczas Apolloniusz rzek? im:
- Wyzystko, co tu widzicie, podobne jest do tych ogrod?w. Wszystko to jest tylko czczym mamid?em, nie za? rzeczywisto?ci?. I a?eby was przekona? o prawdzie moich s??w, powiem wam, ?e ta kobieta jest jedn? z empuz, pospolicie zwanych larwami lub lamiami. Wied?my te nie tyle s? chciwe uniesie? mi?osnych, ile mi?sa ludzkiego, i pon?tami rozkoszy wabi? tych, kt?rych chc? po?re?.
- M?g?by? nam co? rozs?dniejszego powiedzie? - przerwa?a mniemana Fenicjanka i, zarumieniona od gniewu, pocz??a wygadywa? na filozof?w i nazywa? ich szale?cami. Wtem Apolloniusz wym?wi? kilka st?w i nagle znik?y naczynia z?ote i srebrne i ozdoby komnaty. R?wnie? ca?a s?u?ba przepad?a w mgnieniu oka. Natenczas empuza uda?a, ?e p?acze, i b?aga?a Apolloniusza, aby przesta? j? m?czy?, ale ten, wcale nie zwa?aj?c na jej pro?by, napiera? na ni? coraz mocniej, tak ?e nareszcie wyzna?a, i? nie szcz?dzi?a wszelkich rozkoszy dla Menipa, aby go potem po?re?, i ?e przede wszystkim smakuje w m?odych ludziach, kt?rych krew dodaje jej zdrowia.
- S?dz? - rzek? pustelnik - ?e chcia?a ona po?re? raczej dusz? ni? cia?o Menipa i ?e empuza ta by?a po prostu szatanem po??dliwo?ci; wszelako nie pojmuj? tych s??w, kt?re nadawa?y tak? pot?g? Apolloniuszowi. Przecie? filozof ten nie by? chrze?cijaninem i nie m?g? u?ywa? straszliwej broni, jak? Ko?ci?? z?o?y? w naszych r?kach; nadto, jakkolwiek staro?ytni mogli pod pewnym wzgl?dem zaw?adn?? z?ymi duchami przed narodzeniem Chrystusa, atoli krzy?, nakazawszy milczenie wszelkim wyroczniom, tym bardziej wyzu? z pot?gi ba?wochwalc?w. Mniemam wi?c. ?e Apolloniusz nie tylko nie by? w stanie wyp?dzi? najmniejszego szatana, ale nawet nie mia? ?adnej w?adzy nad ostatnim z duch?w, widziad?a te bowiem pokazuj? si? na ziemi za bo?ym dozwoleniem, i to zawsze prosz?c o msze, kt?rych, jak wiecie, zupe?nie nie znano za czas?w poga?skich.
Uzeda byt przeciwnego zdania; utrzymywa?, ?e poganie r?wnie jak chrze?cijanie bywali nagabywani przez z?e duchy, chocia? powody nawiedze? mog?y by? ca?e odmienne, i aby dowie?? tego, o czym m?wi?, wzi?? ksi??k? z listami Pliniusza i zacz?? czyta?, co nast?puje:
HISTORIA FILOZOFA ATENODORA
Sta? w Atenach dom obszerny i zdatny do zamieszkania, ale o z?ej s?awie i opuszczony. Nieraz w?r?d ciszy nocnej s?yszano w nim brz?k ?elaza uderzaj?cego o ?elazo, a skoro pilniej nadstawiano uszu, szcz?k ?a?cuch?w, kt?ry zdawa? si? naprz?d dochodzi? z daleka, nast?pnie coraz si? przybli?a?. Nied?ugo potem widziano zjawisko, co? na kszta?t wychud?ego i pokrzywionego starca, z d?ug? brod?, naje?onymi w?osami i kajdanami na r?kach i nogach, kt?rymi straszliwym sposobem potrz?sa?. Obrzyd?e to widmo pozbawia?o snu mieszka?c?w, ci?g?e za? bezsenno?ci sprowadza?y choroby smutnie si? ko?cz?ce. ?r?d dnia bowiem, jakkolwiek widma nie by?o. wra?enie okropnego widoku ci?gle sta?o przed oczyma i naj?mielszych przejmowa?o strachem. Nareszcie opuszczono dom i zostawiono go ca?kiem widmowemu zjawisku. Wszelako wywieszono napis, oznajmiaj?cy ch?? w?a?ciciela do odnaj?cia lub sprzedania bezu?ytecznej budowli, w nadziei, ?e jaki nieznajomy, nie wiedz?cy o przera?aj?cych przeszkodach, ?atwo da si? oszuka?.
W owym czasie filozof Atenodor przyby? do Aten. Spostrzeg? napis i zapyta? o cen?: uderzy?a go niezwyczajna tanio??, zacz?? bada? jej przyczyny i gdy mu opowiedziano ca?a histori?, zamiast cofn?? si?, z tym wi?kszym po?piechem dobi? targu. Sprowadzi? si? do domu i nad wieczorem kaza? wnie?? ?o?e do frontowych komnat, przynie?? lamp? i tabliczki do pisania, s?u??cym za? oddali? si? na dalsze skrzyd?o budynku. Natenczas, l?kaj?c si?, aby rozigrana wyobra?nia za daleko go nie unios?a i nie przedstawi?a mu rzeczy wcale nie istniej?cych, przygotowa? umys?, oczy i r?ce do pisania.
Z pocz?tku nocy, jak w ca?ym domu, tak i w tej cz??ci, panowa?o g?uche milczenie, wkr?tce jednak Atenodor pos?ysza? zgrzyt ?elaza i brz?k ?a?cuch?w;
pomimo to nie podni?s? oczu, nie porzuci? pi?ra, uspokoi? si? i, ?e tak powiem, zmusi? do niezwracania na zewn?trz ?adnej uwagi. Tymczasem ha?as coraz wzrasta?, ju? dochodzi? do drzwi, nareszcie da? si? s?ysze? w samym pokoju. Filozof podni?s? oczy i ujrza? widmo zupe?nie takie, jakie mu opisywano. Zjawisko sta?o we drzwiach i przyzywa?o go palcem, Atenodor da? znak r?k?, aby zaczeka?o, i znowu zacz?? dalej pisa?, ale widmo, snad? zniecierpliwione, j??o nad samymi uszami filozofa potrz?sa? ?a?cuchami.
M?drzec odwr?ci? si? i ujrza?, ?e duch nie przestaje go wzywa?, wsta? wi?c, wzi?? ?wiat?o i poszed? za nim. Zjawisko kroczy?o wolnym krokiem, jak gdyby przygniecione ci??arem ?a?cuch?w, wesz?o na dziedziniec domu i nagle w samym ?rodku zapad?o si? w ziemi?. Filozof, zostawszy sam, naznaczy? to miejsce li??mi i traw? i nazajutrz uda? si? do urz?dnik?w, prosz?c, aby kazali przedsi?wzi?? poszukiwanie. Wykopano d?? i znaleziono ko?ciotrup skr?powany ?a?cuchami. Miasto poleci?o uczci? te szcz?tki przyzwoitym pogrzebem i nazajutrz po oddaniu nieboszczykowi tej ostatniej przys?ugi spok?j na zawsze powr?ci? do domu.
Kabalista, przeczytawszy t? histori?, doda?:
- Duchy, czcigodny ojcze, pokazywa?y si? od najdawniejszych czas?w. Dowodzi nam tego zdarzenie z czarodziejk? z Endor i kabali?ci zawsze mieli je na swoje rozkazy. Z tym wszystkim przyznaj?, ?e wielkie zmiany zasz?y w ?wiecie duch?w. Tak na przyk?ad upiory, je?eli ?miem tak wyrazi? si?, nale?? do nowych odkry?. Rozr??niam mi?dzy nimi dwa rodzaje, mianowicie upiory w?gierskie i polskie, kt?re s? po prostu trupami, wychodz?cymi ?r?d nocy z grob?w dla wysysania krwi ludzkiej, i upiory hiszpa?skie, czyli duchy nieczyste, kt?re, wchodz?c w pierwsze lepsze da?o, nadaj? mu dowolne kszta?ty...
Kabalista wyra?nie chcia? zwr?ci? rozmow? do okoliczno?ci mnie dotycz?cych, powsta?em wi?c, mo?e nawet zbyt gwa?townie, i wyszed?em na taras. Nie up?yn??o p?? godziny, gdy spostrzeg?em moje dwie Cyganki, kt?re zdawa?y si? zd??a? do zamku i z tej odleg?o?ci zupe?nie by?y podobne do Eminy i Zibeldy. Postanowi?em natychmiast skorzysta? z klucza. Poszed?em do mego pokoju po kapelusz i szpad? i po chwili by?em ju? u kraty. Otworzywszy j?, ujrza?em, ?e musz? jeszcze dosta? si? na drug? stron? potoku. Na szcz??cie, wzd?u? muru znalaz?em jakby naumy?lnie poprzybijane haki, za pomoc? kt?rych dosta?em si? do kamienistego ?o?yska; skacz?c z jednego kamienia na drugi, stan??em na drugiej stronie i tu? przed sob? spostrzeg?em dwie Cyganki, kt?re jednak wcale nie by?y moimi kuzynkami. Jakkolwiek ca?e ich u?o?enie by?o odmienne, przecie? spos?b ich obej?cia odr??nia? je od gburowatych i niewykszta?conych kobiet tego narodu. Zdawa?o si? prawie, ?e tylko na jaki? czas dla ukrytych cel?w przyj??y na siebie te role. Chcia?y zaraz mi wr??y?; jedna z nich uj??a moj? d?o?, podczas gdy druga, udaj?c, ?e czyta z niej ca?? moj? przysz?o??, m?wi?a we w?a?ciwym im narzeczu:
- Ah, Caballero, che vejo en vuestra bas t! Dirva no skamela, ma por quen? Por demonios! - co znaczy: "Ach, szlachetny panie, c?? widz? na twojej d?oni! Nami?tn? mi?o??, ale do kogo? Do szatan?w!".
?atwo mo?na domy?li? si?. ?e nigdy nie by?bym odgad?, ?e dirvanos kamela oznacza w j?zyku cyga?skim nami?tn? mi?o??, ale dziewcz?ta wyt?umaczy?y mi te s?owa. Nast?pnie, bior?c mnie pod r?ce. zaprowadzi?y do swego obozu, gdzie przedstawi?y mnie rze?kiemu i czerstwemu starcowi, kt?rego nazywa?y ojcem. Starzec, rzuciwszy na mnie z?o?liwe wejrzenie, rzek?:
- Czy wiesz, senor kawalerze, ?e znajdujesz si? po?r?d czeredy, o kt?rej kr??? po kraju do?? niekorzystne wie?ci? Czy nie l?kasz si? naszego towarzystwa?
Na s?owo "l?kasz" opar?em r?k? na mojej szpadzie; ale starzec z uprzejmo?ci? poda? mi d?o? i doda?:
- Wybacz, senor kawalerze, nie mia?em zamiaru ci? obrazi?; przeciwnie, chcia?em prosi? ci?, aby? raczy? kilka dni z nami przep?dzi?. Je?eli podr?? w g?ry mo?e ci? zabawi?, przyrzekamy pokaza? ci najpi?kniejsze i najstraszniejsze miejsca: doliny, czaruj?ce wdzi?kiem, obok przepa?ci, nape?niaj?cych zgroz?; je?eli za? jeste? lubownikiem polowania, b?dziesz m?g? zado??uczyni? twemu upodobaniu.
Przyj??em jego ofiar? z tym wi?ksz? przyjemno?ci?, ?e rozprawy kabalisty zacz??y mnie ju? nudzi?, jak r?wnie? samotno?? jego zamku stawa?a mi si? co dzie? niezno?niejsza.
Natenczas stary Cygan zaprowadzi? mnie do swego namiotu, m?wi?c:
- Senor kawalerze, namiot ten b?dzie twoim mieszkaniem przez ca?y czas, kt?ry raczysz po?r?d nas przep?dzi?. Nadto ka?? tu? obok rozbi? ma?y namiocik, w kt?rym sam b?d? spa?, aby tym lepiej czuwa? nad twoim bezpiecze?stwem.
Odpowiedzia?em na to, ?e maj?c zaszczyt by? kapitanem w gwardii wallo?skiej, we w?asnej szpadzie powinienem szuka? bezpiecze?stwa. Na te s?owa starzec u?miechn?? si? i rzek?:
- Senor kawalerze, muszkiety naszych rozb?jnik?w tak dobrze potrafi? zabi? kapitana gwardii wallo?skiej. jak kogo innego: gdy jednak ci panowie raz b?d? ostrze?eni, mo?esz spokojnie nawet od??czy? si? od naszego towarzystwa. Przedtem nieroztropno?ci? by?oby nara?a? si? bezu?ytecznie.
Starzec mia? s?uszno?? i zawstydzi?em si? niepotrzebnego junactwa.
Przep?dzili?my wiecz?r na obchodzeniu obozu i rozmawianiu z dwiema Cygankami, kt?re wyda?y mi si? najdziwniejszymi, ale zarazem najszcz??liwszymi stworzeniami na ?wiecie. Nast?pnie zastawiono wieczerz? pod roz?o?yst? sylikw?. tu? przy namiocie naczelnika. Roz?o?yli?my si? na sk?rach jelenich; rozes?ano przed nami zamiast obrusa bawol? sk?r?, wyprawion? jak najdoskonalszy safian. Potrawy, zw?aszcza za? zwierzyna, by?y wy?mienite. C?rki naczelnika nalewa?y nam wino, ja wszak?e wola?em gasi? pragnienie wod?, kt?ra o dwa kroki od nas wytryska?a ze ska?y przezroczystym strumieniem. Naczelnik uprzejmie podtrzymywa? rozmow?, zdawa? si? wiedzie? o poprzednich moich przygodach i zapowiada? mi nowe. Nareszcie czas by?o uda? si? na spoczynek. Pos?ano mi ?o?e w namiocie naczelnika i postawiono stra? przy wej?ciu.
O samej p??nocy rozbudzi? mnie jaki? szmer. Czu?em, ?e z obu stron podnoszono moje nakrycie i tulono si? do mnie. - Wielki Bo?e - rzek?em sam do siebie - mam?e znowu obudzi? si? mi?dzy dwoma wisielcami? - Jednak?e nie zatrzyma?em si? na tej my?li: widocznie go?cinno?? cyga?ska nakazywa?a ten spos?b przyj?cia, os?dzi?em wi?c, ?e wypada wojskowemu w moim wieku stosowa? si? do przyj?tych zwyczaj?w. W ko?cu zasn??em z g??bokim przekonaniem, ?e tym razem nie mia?em do czynienia z wisielcami.