Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (29)

Dzie? dwudziesty sz?sty
Ca?? dob? po?wi?cili?my spoczynkowi. Rodzaj ?ycia naszych Cygan?w i kontrabanda, stanowi?ca g??wny spos?b ich utrzymania, wymaga?y ci?g?ej i m?cz?cej zmiany miejsca, z rado?ci? wi?c przep?dzi?em dzie? tam, gdzie stan?li?my na nocleg. Ka?dy zaj?? si? nieco swoj? osob?; Rebeka doda?a nawet niekt?re ozdoby do swego stroju i mo?na by?o rzec, ?e stara si? sta? przedmiotem roztargnienia m?odego ksi?cia, tym bowiem tytu?em nazywali?my odt?d Velasqueza.
Wszyscy zeszli?my si? na trawniku ocienionym pi?knymi kasztanami i gdy spo?yli?my obiad, wykwintniejszy ni? zazwyczaj, Rebeka rzek?a, ?e poniewa? naczelnik Cygan?w mniej jest dzisiaj zatrudniony, mo?emy ?mia?o prosi? go, aby opowiedzia? dalsz? cz??? swoich przyg?d. Pandesowna nie da? si? d?ugo prosi? i zacz?? w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Wst?pi?em wtedy dopiero do szk??, jak wam ju? m?wi?em, gdym wyczerpa? wszelkie ?rodki upozorowania zw?oki, jakie tylko mog?em wymy?li?. Z pocz?tku rad by?em, znalaz?szy si? po?r?d tylu r?wie?nik?w, ale ci?g?a podleg?o??, w jakiej nas nauczyciele trzymali, wkr?tce sta?a mi si? niezno?na. By?em przyzwyczajony do pieszczot ciotki, do jej tkliwego pob?a?ania i pochlebia?o mi to, gdy sto razy na dzie? powtarza?a, ?e mam najlepsze serce. Tu dobre serce na nic si? nie przydawa?o, trzeba by?o ci?gle si? pilnowa? lub dostawa? r?zgi. Jednego i drugiego nienawidzi?em. St?d powsta?a we mnie nieprzezwyci??ona odraza do sutann, kt?r? zawsze okazywa?em, p?ataj?c im mn?stwo rozmaitych figl?w.
Byli mi?dzy uczniami ch?opcy, kt?rzy mieli lepsz? pami?? ni? serce i kt?rzy z przyjemno?ci? donosili wszystko, co wiedzieli o towarzyszach. Utworzy?em zwi?zek przeciw nim i wybryki nasze tak by?y urz?dzane, ?e podejrzenie zawsze pada?o na skar??cych. Ostatecznie sutanny zniecierpia?y nas wszystkich, tak oskar?onych, jak i donosicieli.
Nie b?d? wam rozpowiada? ma?o znacznych szczeg???w o naszych szkolnych psotach; powiem tylko, ?e w przeci?gu czterech lat, przez kt?re ?wiczy?em wyobra?ni?, figle moje przybiera?y coraz powa?niejsz? barw?. Nareszcie wpad?em na pomys?, zapewne do?? niewinny sam w sobie, ale niegodziwy, zwa?ywszy na ?rodki, jakich do uskutecznienia go u?y?em. Ma?o brakowa?o, a by?bym przyp?aci? ten ?art kilkoletnim wi?zieniem lub te? utrat? wolno?ci na ca?e ?ycie. Rzecz by?a nast?puj?ca:
Pomi?dzy teatynami, kt?rzy ostro si? z nami obchodzili, ?aden nie da? nam uczu? tyle srogo?ci, ile ojciec Sanudo, rektor klasy pierwszej. Duchowny ten nie by? surowy z natury, przeciwnie, by? nawet mo?e zbyt czu?y i jego ukryte sk?onno?ci wcale nie zgadza?y si? z powo?aniem duchownego, tak ?e w trzydziestym roku ?ycia nie zdo?a? jeszcze nad nimi zapanowa?.
Bez lito?ci dla siebie samego, sta? si? nieub?agany dla innych. Ci?g?e po?wi?cenia, jakie sk?ada? na oltarzu obyczaj?w, by?y godne tym wi?kszej pochwa?y, ?e zdawa?o si?, i? sama natura stworzy?a go do stanu ca?kiem przeciwnego temu, jaki sobie obra?. Pi?kny, jak sobie tylko mo?ecie cz?owieka wyobrazi?, na wszystkich kobietach w Burgos sprawia? nies?ychane wra?enie, ale spotykaj?c tkliwe niewie?cie wejrzenia, spuszcza? oczy, marszczy? brwi i udawa?, ?e ich nie widzi. Takim by? przed laty teatyn, ojciec Sanudo.
Tyle jednak zwyci?stw zm?czy?o jego ducha; zmuszony obawia? si? kobiet, nie przestawa? o nich my?le? i od dawna zwalczany nieprzyjaciel z coraz ?wie?szymi si?ami wyst?powa? przed jego wyobra?ni?. Nareszcie gwa?townie zapad? na zdrowiu, d?ugo potem nie m?g? wr?ci? do si?, gdy za? przyszed? do siebie, choroba zostawi?a mu niewypowiedzian? dra?liwo??, objawiaj?c? si? nieustannie pod postaci? zniecierpliwienia. Gniewa?y go najmniejsze nasze wykroczenia, a nasze usprawiedliwienia ?zy mu z oczu wyciska?y. Odt?d ci?gle tylko marzy? i cz?sto, chocia? wlepia? oczy w oboj?tny przedmiot, wzrok jego przybiera? tkliwy wyraz, gdy za? przerywano mu chwile tego zachwycenia, spogl?da? raczej bole?nie ni? srogo.
Zbyt wyuczyli?my si? ?ledzi? naszych zwierzchnik?w, aby tak znaczna zmiana mog?a uj?? naszej uwagi. Niepodobna nam jednak by?o domy?li? si? przyczyny, gdy nagle niespodziewany wypadek wskaza? nam prawdziw? drog?.
Dla ?atwiejszego zrozumienia mnie musz? cofn?? si? nieco wstecz. Dwiema najznakomitszymi rodzinami w Burgos byli hrabiowie de Liria i margrabiowie de Fuen Castiiia. Pierwsi nale?eli do tych, kt?rych w Hiszpanii nazywaj? agraviados, to jest pokrzywdzonymi przez nieudzielenie im zas?u?onej godno?ci granda. Pomimo to inni grandowie ?yj? z nimi poufale, jak gdyby w istocie nale?eli do ich klasy.
Naczelnikiem rodziny Liria by? siedemdziesi?cioletni starzec, nader szlachetnego i uprzejmego sposobu obej?cia. Mia? dw?ch syn?w, kt?rzy mu poumierali, i ca?y jego maj?tek mia? przej?? na m?od? hrabiank? de Liria, jedyn? c?rk? jego najstarszego syna.
Stary hrabia, pozbawiony dziedzic?w swego nazwiska, przyrzek? by? r?k? wnuczki dziedzicowi margrabi?w de Fuen Castilla, kt?ry przy tej okoliczno?ci mia? przybra? tytu? hrabiego de Fuen de Liria y Castilla. Zwi?zek ten. ze wszech stron tak dobrany, zgadza? si? z wiekiem pa?stwa m?odych, z ich powierzchowno?ci? i charakterami. Oboje kochali si? serdecznie i stary Liria lubowa? si?, spogl?daj?c na ich niewinn? mi?o??, kt?ra przypomina?a mu szcz??liwe czasy jego m?odo?ci.
Przysz?a hrabina de Fuen de Liria. chocia? mieszka?a w klasztorze wizytek, codziennie jednak chodzi?a na obiad do swego dziada i zostawa?a tam przez ca?y wiecz?r w towarzystwie narzeczonego. Mia?a w?wczas przy sobie duen?-mayor nazwiskiem dona Klara Mendoza, kobiet? trzydziestoletni?, nader zacn? i wcale nie ponur?, gdy? stary hrabia nie lubi? ludzi tego charakteru.
Codziennie panna de Liria ze swoj? duen? przeje?d?a?y obok naszego kolegium, t?dy bowiem wypada?a im droga do pa?acu starego hrabiego. Poniewa? mieli?my w?a?nie o tej porze przerw?, wielu z nas sta?o w oknach, a raczej podbiega?o do okien, jak tylko rozlega? si? turkot powozu.
Pierwsi, kt?rzy przybiegali do okien, cz?sto s?yszeli, jak dona Mendoza m?wi?a do swojej m?odej wychowanicy:
- Spojrzyjmy, czy nie ma pi?knego teatyna.
By?o to nazwisko nadane przez p?e? niewie?ci? ojcu Sanudo. W istocie, duena patrzy?a w niego jak w t?cz?, co za? do m?odej hrabianki, ta jednakowo spogl?da?a na nas wszystkich, bardziej bowiem przypominali?my jej wiekiem narzeczonego, lub te? stara?a si? wyszuka? dw?ch kuzyn?w, umieszczonych w naszym kolegium.
Sanudo wraz z innymi zbli?a? si? do okna. ale jak tylko spostrzega?, ?e kobiety zwracaj? na? uwag?, zachmurza? czo?o i odchodzi? z pogard?. Uderzy?a nas ta sprzeczno??: - Ostatecznie - m?wili?my - je?eli ma takie obrzydzenie do kobiet, po co ci?nie si? do okna, je?eli za? pragnie je widzie?, dlaczego odwraca oczy? Jeden z uczni?w, nazwiskiem Veyras, pewnego razu rzek? mi. ?e Sanudo bynajmniej nie jest ju?, jak dawniej, nieprzyjacielem kobiet i ?e on musi si? o tym przekona?. ?w Veyras by? najlepszym moim przyjacielem w ca?ym kolegium, czyli, wyra?niej m?wi?c, dopomaga? mi we wszystkich psotach, kt?rych cz?sto sam by? wynalazc?.
W owym czasie pojawi? si? romans pod tytu?em Zakochany Fernando. Autor tego dzie?a odmalowa? w nim mi?o?? tak ?ywymi barwami, ?e ksi??ka ta by?a nader niebezpieczna i nasi prze?o?eni surowo jej zakazali. Veyras wystara? si? o egzemplarz i wsun?? go w kiesze?, tak jednak, ?e wida? by?o wi?ksz? cz???. Sanudo spostrzeg? i zabra? wzbronion? ksi??k?. Zagrozi? Veyrasowi najsurowsz? kar?, je?eliby kiedykolwiek dopu?ci? si? podobnej winy, ale wieczorem zmy?li? jak?? chorob? i nie pokaza? si? mi?dzy nami. Pod pozorem troski o jego zdrowie weszli?my niespodzianie do jego pokoju i zastali?my go zag??bionego nad niebezpiecznym Fernandem, z oczami pe?nymi ?ez, kt?re dowodzi?y, ile przyjemno?ci sprawia mu czytanie tej ksi??ki. Sanudo zmiesza? si?, udali?my, ?e tego nie spostrzegamy, a wkr?tce otrzymali?my nowy dow?d wielkiej zmiany w sercu nieszcz??liwego duchownego.
Kobiety hiszpa?skie pilnie przestrzegaj? obowi?zk?w religijnych i za ka?dym razem wymagaj? tego samego spowiednika. Nazywaj? to: buscarelpadre. St?d pochodzi, ?e niekt?rzy z?o?liwi ?artownisie, widz?c dziecko w ko?ciele, pytaj?, czy nie przysz?o buscarsupadre. to jest szuka? swojego ojca.
Mieszkanki Burgos rade by?yby spowiada? si? u ojca Sanudo. ale podejrzliwy zakonnik o?wiadcza?, ?e nie czuje si? zdolny do kierowania sumieniem kobiet;
Wszelako nazajutrz po przeczytaniu nieszcz?snej ksi??ki jedna z najpi?kniejszych kobiet miasta prosi?a ksi?dza Sanudo. kt?ry natychmiast uda? si? do konfesjona?u. Niekt?rzy ze znajomych winszowali mu dwuznacznie zmiany, ale Sanudo z powag? odpowiedzia?, ?e nie l?ka si? nieprzyjaciela, kt?rego tylekro? ju? zwalczy?. By? mo?e, ?e zakonnicy uwierzyli temu o?wiadczeniu, ale my, m?odzie?, wiedzieli?my, czego si? trzyma?.
Tymczasem Sanudo z ka?dym dniem coraz wi?cej zdawa? si? zajmowa? tajemnicami, kt?re p?e? pi?kna sk?ada?a przed jego pokutnym trybuna?em. Jako spowiednik by? nader skrupulatny, starsze kobiety pr?dko odprawia?, m?odsze za? zatrzymywa? d?u?ej. Nigdy nie omieszka? podej?? do okna, a?eby ujrze? pi?kn? hrabiank? de Liria i jej powabn? ochmistrzyni?, po czym, gdy pow?z odjecha?, odwraca? wzrok z pogard?.
Pewnego dnia, gdy nie uwa?aj?c na lekcji do?wiadczyli?my ca?ej srogo?ci Sanuda, Veyras tajemniczo wzi?? mnie na stron? i rzek?:
- Czas jest, aby?my zem?cili si? nad przekl?tym pedantem za tyle srogich kar, kt?re nam wymierza, i pokut, jakimi zatruwa najpi?kniejsze nasze dnie. Wynalaz?em doskona?y figiel, ale trzeba by koniecznie wyszuka? m?odej dziewczyny, podobnej z kibici do hrabianki de Liria. Wprawdzie Juanita, c?rka ogrodnika, gorliwie s?u?y nam w psotach, ale do tej zabraknie jej dowcipu.
- Kochany Veyrasie - odpowiedzia?em - gdyby?my nawet znale?li m?od? dziewczyn? podobn? z kibici do hrabianki de Liria, nie pojmuj?, jakim sposobem nadamy jej te zachwycaj?ce rysy?
- Pod tym wzgl?dem jestem spokojny - odrzek? m?j towarzysz. - Wiesz, ?e kobiety nasze podczas postu zwyk?y nosi? zas?ony, zwane catafalcos. S? to falbany z krepy, kt?re spadaj?c jedna na drug?, zas?aniaj? twarz jak na maskaradzie. Juanita zawrze si? przyda, je?eli nie do przedstawienia, to przynajmniej do przebrania fa?szywej hrabianki i jej ochmistrzyni.
Veyras tego dnia nic wi?cej nie powiedzia?, ale pewnej niedzieli ojciec Sanudo, siedz?c w konfesjonale, ujrza? dwie kobiety owini?te w p?aszcze i okryte krepowymi zas?onami, z kt?rych jedna usiad?a na ziemi na macie, wed?ug zwyczaju hiszpa?skiego, druga za? jako pokutnica przed nim ukl?k?a. Ta, kt?ra wydawa?a si? m?odsza, chocia? przyby?a do spowiedzi, nie mog?a jednak powstrzyma? si? od gwa?townego p?aczu i ?kania. Sanudo, jak m?g?, stara? si? j? uspokoi?, ale ona ci?gle powtarza?a:
- M?j ojcze, pope?ni?am grzech ?miertelny. Sanudo rzek? jej, ?e dzi? nie b?dzie w stanie otworzy? przed nim duszy, i kaza? powr?ci? nazajutrz. M?oda grzesznica oddali?a si? i pad?szy krzy?em, modli?a si? d?ugo i gor?co; nareszcie wysz?a z ko?cio?a wraz z towarzyszk?.
- Wszelako - rzek? Cygan, sam sobie przerywaj?c - nie bez wyrzut?w sumienia rozpowiadam wam o tych niegodziwych igraszkach, kt?rych nawet m?odo?? nasza nie zdo?a uniewinni?, i gdybym nie liczy? na wasze pob?a?anie, nigdy nie o?mieli?bym si? dalej m?wi?.
Ka?dy powiedzia?, co mu si? zda?o najstosowniejsze do uspokojenia naczelnika, kt?ry tak dalej ci?gn?? swoje opowiadanie:
Nazajutrz o tej samej godzinie powr?ci?y obie pokutnice. Sanudo od dawna ich oczekiwa?. M?odsza znowu ukl?k?a przy konfesjonale, by?a nieco spokojniejsza, jednak i tym razem nie obesz?o si? bez szloch?w. Nareszcie srebrzystym g?osem wyrzek?a te s?owa:
- Jeszcze niedawno, m?j ojcze, serce moje, zgodne z obowi?zkami, zdawa?o si? na wieki ustalone na drodze cnoty. Przeznaczono mi m?odego i szlachetnego ma??onka. S?dzi?am, ?e go kocham...
Tu znowu ?kania si? rozpocz??y, ale Sanudo z namaszczeniem ?wi?tobliwymi wyrazy uspokoi? m?od? dziewczyn?, kt?ra tak dalej m?wi?a:
- Nierozs?dna ochmistrzyni zwr?ci?a moj? uwag? na zalety cz?owieka, do kt?rego nigdy nie mog? nale?e?, o kt?rym nigdy nie powinnam nawet my?le?; z tym wszystkim jednak, nie jestem w stanie przezwyci??y? ?wi?tokradzkiej nami?tno?ci.
Wzmianka o ?wi?tokradztwie da?a pozna? Sanudowi, ?e chodzi?o o ksi?dza, mo?e nawet o niego samego.
- Ca?a twoja mi?o?? - rzek? dr??cym g?osem - nale?y si? ma??onkowi, wybranemu ci przez rodzic?w.
- Ach, m?j ojcze - m?wi?a dalej dziewczyna - dla-czeg?? nie jest on podobny do cz?owieka, kt?rego ukocha?am? dla czeg?? nie ma jego czu?ego, cho? surowego wejrzenia, jego rys?w - tak pi?knych i szlachetnych, jego wynios?ej postaci?
- Moja panno - przerwa? Sanudo - podobna mowa nie przystoi przy spowiedzi.
- Bo te? to nie jest spowied? - odpowiedzia?a m?oda dziewczyna - ale wyznanie.
To m?wi?c powsta?a zap?oniona, z??czy?a si? z towarzyszk? i razem wysz?y z ko?cio?a. Sanudo ?ciga? je wzrokiem i przez ca?y dzie? by? zadumany. Nazajutrz zasiad? w konfesjonale, ale nikt si? nie pokaza?, to? samo i nast?pnego dnia. Trzeciej dopiero doby pokutnica wr?ci?a z ochmistrzyni?, ukl?k?a przy konfesjonale i rzek?a do Sanuda:
- M?j ojcze, zdaje mi si?, ?e mia?am tej nocy objawienie. Rozpacz i wstyd miota?y moj? dusz?. M?j z?y duch nastr?czy? mi nieszcz?sn? my?l, porwa?am jedn? z moich podwi?zek i okr?ci?am j? ko?o szyi. Przesta?am oddycha?, gdy nagle zda?o mi si?, ?e kto? wstrzymuje mi r?ce, silne ?wiat?o o?mi?o m?j wzrok i ujrza?am ?wi?t? Teres?, moj? patronk?, stoj?c? przy moim ???ku. "C?rko moja - rzek?a do mnie - wyspowiadaj si? jutro przed ojcem Sanudo i pro? go, aby ci da? pukiel swoich w?os?w, kt?ry b?dziesz nosi?a na sercu. a kt?ry powr?ci ci ?ask? bo??".
- Odejd? ode mnie - rzek? Sanudo - kl?knij u st?p o?tarza i ze ?zami b?agaj niebo, aby wyrwa?o ci? z piekielnego ob??du. Z mojej strony b?d? modli? si?, wzywaj?c dla ciebie mi?osierdzia boskiego.
Sanudo wsta?, wyszed? z konfesjona?u i uda? si? do kaplicy, gdzie a? do wieczora ?arliwie si? modli?.
Nazajutrz m?oda grzesznica nie pokaza?a si?, ochmistrzyni sama tylko przysz?a, kl?k?a przed konfesjona?em i rzek?a:
- Ach, m?j ojcze, przychodz? b?aga? ci? o wyrozumia?o?? dla m?odej nieszcz??liwej, kt?rej dusza bliska jest zatracenia. Do rozpaczy doprowadza j? srogo??, z jak? wczoraj si? z ni? obszed?e?. Odm?wi?e? jej, jak powiada, jakich? relikwii, kt?re posiadasz. Ob??ka? si? jej umys? i teraz my?li tylko o zako?czeniu ?ycia. P?jd? do siebie, m?j ojcze, przynie? te relikwie, o kt?re ci? prosi?a. Zaklinam ci?, nie odmawiaj mi tej ?aski.
Sanudo zakry? twarz chustk?, wsta?, wyszed? z ko?cio?a i wkr?tce powr?ci?. Trzyma? w r?ku ma?y relikwiarz i rzek?, podaj?c go ochmistrzyni:
- We? pani ten kawa?ek czaszki naszego ?wi?tego za?o?yciela. Bulla Ojca ?wi?tego przywi?zuje do tych relikwii mnogie odpusty; s? one najcenniejsze ze wszystkich relikwii, jakie posiadamy. Niech wychowanica twoja nosi je na sercu i oby B?g raczy? jej dopom?c.
Dostawszy relikwiarz do naszych r?k, otworzyli?my go w nadziei, ?e znajdziemy w nim pukiel w?os?w, ale oczekiwania nasze by?y nadaremne. Sanudo, jakkolwiek czu?y i ?atwowierny, mo?e nawet nieco pr??ny, by? jednak cnotliwy i wiemy swoim zasadom.
Po wieczornej lekcji Veyras zapyta? go, dlaczego nie wolno ksi??om wst?powa? w zwi?zki ma??e?skie.
- Dla nieszcz??cia na tym i mo?e pot?pienia na tamtym ?wiecie - odpowiedzia? Sanudo, po czym. przybrawszy surowy wyraz twarzy, doda?: - Zakazuj? ci raz na zawsze zadawa? podobne pytania.
Nazajutrz Sanudo nie poszed? do konfesjona?u. Ochmistrzyni dopytywa?a si? o niego, ale przys?a? na swoje miejsce innego duchownego. Ju?e?my zw?tpili o skutku naszych niegodziwych zamiar?w, gdy wtem dopom?g? nam niespodziewany wypadek.
M?oda hrabianka de Liria, na kr?tki czas przed zam??ciem z margrabi? de Fuen Castilla, rozchorowa?a si? niebezpiecznie; majaczy?a w malignie, popad?szy w rodzaj ob??du. Ca?e Burgos szczerze zajmowa?o si? tymi dwoma znakomitymi domami i wie?? o chorobie panny de Liria przerazi?a wszystkich. Ojcowie teatyni tak?e dowiedzieli si? o tym, wieczorem za? Sanudo otrzyma? nast?puj?cy list:
M?j ojcze!
?wi?ta Teresa mocno jest rozgniewana i powiada, ?e mnie oszuka?e?; nie szcz?dzi r?wnie? gorzkich wyrzut?w dla dony Mendozy za to, ?e codziennie przeje?d?a?a ze mn? obok kolegium teatyn?w. ?wi?ta Teresa kocha mnie daleko wi?cej ni? ty... W g?owie mi si? kr?ci - do?wiadczam niewypowiedzianych bole?ci - umieram.
List ten pisany by? dr??c? r?k? i prawie nieczytelnie. U spodu dodano innym charakterem:
Biedna moja chora pisze na dzie? dwadzie?cia podobnych list?w. W tej chwili nie jest ju? w stanie wzi?? pi?ra do r?ki. M?dl si? za nami, m?j ojcze. Oto jest wszystko, co ci mog? donie??.
Sanudo nie zdo?a? znie?? tego ciosu. Odurzony, pomieszany, nie m?g? znale?? sobie miejsca, zrywa? si?, wchodzi? i wychodzi?. Dla nas najprzyjemniejsze by?o to, ?e nie zjawia? si? w klasie, lub co najwy?ej przychodzi? na tak kr?tko, ?e mogli?my lekcj? wycierpie? bez nud?w.