Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (35)

Dzie? trzydziesty
Obudziwszy si? nie znalaz?em ju? moich kuzynek. Niespokojny, obejrza?em si? doko?a i spostrzeg?em przed sob? d?ug?, o?wiecon? galeri?; domy?li?em si?, ?e jest to droga, kt?r? powinienem post?powa?. Ubra?em si? czym pr?dzej i po p??godzinnym pochodzie przyby?em do kr?tych schod?w, kt?rymi wedle upodobania mog?em albo wydosta? si? na powierzchni? ziemi, albo pogr??y? w jej wn?trzno?ciach. Obra?em t? drug? drog? i zaszed?em do podziemia, gdzie ujrza?em grobowiec z bia?ego marmuru, o?wiecony czterema lampami i starego derwisza, kt?ry odmawia? przy nim pacierze.
Starzec odwr?ci? si? do mnie i rzek? ?agodnym g?osem:
- Witaj nam, senor Alfonsie, od dawna czekamy ju? na ciebie.
Zapyta?em go, czy to nie s? czasem podziemia Kassar-Gomelezu.
- Nie mylisz si?, szlachetny nazarejczyku - odrzek? derwisz. - Gr?b ten zawiera w sobie s?awn? tajemnic? Gomelez?w; ale zanim opowiem o tym wa?nym przedmiocie, pozw?l, abym ci ofiarowa? lekki posi?ek. B?dziesz dzi? potrzebowa? wszystkich si? twego umys?u i cia?a, a by? mo?e - doda? z?o?liwie - ?e to ostatnie domaga si? wypoczynku.
Po tych s?owach starzec zaprowadzi?, mnie do s?siedniej jaskini, gdzie znalaz?em czysto zastawione ?niadanie; gdy si? posili?em, prosi? mnie, abym pos?ucha? z uwag?, i rzek?:
- Senor Alfonsie, nie jest mi obcym, ?e pi?kne twoje kuzynki uwiadomi?y ci? o historii twoich przodk?w i o znaczeniu, jakie przywi?zywali oni do tajemnicy Kassar-Gomelezu. W istocie, nic w ?wiecie nie mo?e by? wa?niejsze. Cz?owiek posiadaj?cy nasz? tajemnic? z ?atwo?ci? m?g?by sk?oni? do pos?usze?stwa ca?e narody i by? mo?e za?o?y? nawet powszechn? monarchi?. Z drugiej jednak strony, pot??ne te i niebezpieczne ?rodki, znalaz?szy si? w nierozs?dnych r?kach, na d?ugo mog?yby zniszczy? porz?dek, zaprowadzony w pos?usze?stwie. Prawa od wielu wiek?w rz?dz?ce nami postanowi?y, ?e tajemnica mo?e by? odkryta tylko ludziom z krwi Gomelez?w, i to wtedy, gdy mnogie pr?by przekonaj? o niez?omno?ci i prawo?ci ich sposobu my?lenia. Wypada tak?e ??da? z?o?enia uroczystej przysi?gi, popartej ca?? si?? form religijnych. Wszelako znaj?c tw?j charakter, poprzestaniemy na twoim s?owie honoru. O?mielam si? wi?c prosi? ci? o zar?czenie s?owem honoru, ?e nigdy nikomu nie wyjawisz tego, co tu zobaczysz lub us?yszysz.
Zdawa?o mi si? w pierwszej chwili, ?e b?d?c w s?u?bie kr?la hiszpa?skiego, nie powinienem dawa? mego s?owa, nie dowiedziawszy si? wprz?dy, czy nie ujrz? w jaskini rzeczy, kt?re by sprzeciwia?y si? jego godno?ci. Napomkn??em o tym derwiszowi.
- Twoja przezorno??, senor, jest zupe?nie na miejscu - odpowiedzia? starzec. - Rami? twoje nale?y do kr?la, kt?remu s?u?ysz, ale tu znajdujesz si? w podziemnych okolicach, gdzie jego w?adza nigdy si? nie przedar?a. Krew, z kt?rej pochodzisz, tak?e wk?ada na ciebie obowi?zki, nareszcie s?owo honoru, jakiego od ciebie wymagam, jest tylko dalszym ci?giem tego, kt?re da?e? twoim kuzynkom.
Poprzesta?em na tym rozumowaniu, aczkolwiek nieco szczeg?lnym, i da?em s?owo, kt?rego ode mnie ??dano.
Natenczas derwisz popchn?? jedn? ze ?cian grobowca i wskaza? mi schody prowadz?ce do g??bszych jeszcze podziemi.
- Zejd? t?dy - rzek? - ja nie potrzebuj? d towarzyszy?, wszelako wieczorem przyjd? po ciebie.
Zszed?em wi?c i ujrza?em rzeczy, kt?re z prawdziw? przyjemno?ci? bym wam opowiedzia?, gdyby dane s?owo honoru nie k?ad?o temu nieprzezwyci??onej przeszkody.
Stosownie do obietnicy derwisz przyszed? po mnie wieczorem. Wyszli?my razem i przybyli?my do jeszcze innej jaskini, gdzie nam zastawiono wieczerz?. St?? umieszczony by? pod z?otym drzewem, wyobra?aj?cym rodow?d Gomelez?w. Drzewo rozrasta?o si? na dwie g??wne ga??zie, z ti?rych jedna, przeznaczona dla Gomelez?w-mahometan, zdawa?a si? rozkwita? ca?? si?? ro?linno?ci, druga za?, Gomelez?w-chrze?cijan, w spos?b widoczny sch?a i naje?a?a d?ugie i gro?ne ciernie. Po wieczerzy derwisz rzek?:
- Nie dziw si? r??nicy, jak? spostrzegasz mi?dzy tymi dwiema g??wnymi ga??ziami. Gomelezowie wierni prawom Proroka otrzymali korony w nagrod?, podczas gdy ci drudzy ?yli nieznani i zajmowali r??ne ma?o wa?ne urz?dy. ?adnego z nich nigdy nie przypuszczono do naszej tajemnicy i je?eli gwoli tobie u-czyniono wyj?tek, winien to jeste? szczeg?lnym wzgl?dom, jakie sobie zjedna?e?, pozyskuj?c przychylno?? dw?ch ksi??niczek z Tunisu. Pomimo to masz dot?d s?abe tylko poj?cie o naszej polityce: gdyby? chcia? przej?? do drugiej ga??zi, do tej. kt?ra kwitnie i z ka?dym dniem coraz bujniej kwitn?? b?dzie, wtedy mia?by? czym zadowoli? swoj? mi?o?? w?asn? i m?g?by? przedsi?wzi?? olbrzymie zamiary.
Chcia?em odpowiedzie?, ale derwisz nie da? mi wyrzec jednego s?owa i tak dalej m?wi?:
- Wszelako nale?y ci si? pewna cz??? dostatk?w twojej rodziny i pewna nagroda za trudy, jakie podj??e?, przybywaj?c do naszego podziemia. Oto jest weksel Estebana Moro, najbogatszego bankiera z Madrytu. Suma zdaje si? wynosi? tylko tysi?c real?w, ale jedno tajemne poci?gni?cie pi?rem czyni j? nieograniczon? i dadz? ci na tw?j podpis, ile sam za??dasz. Teraz p?jdziesz tymi kr?tymi schodami i gdy naliczysz trzy tysi?ce pi??set stopni, dostaniesz si? do nader niskiego sklepienia, gdzie musisz przeczo?ga? pi??dziesi?t krok?w, i wtedy znajdziesz si? po?r?d zamku Al-Kassar, czyli Kassar-Gomelez. Dobrze uczynisz, je?eli tam przenocujesz, nazajutrz za? u st?p g?ry ?atwo spostrze?esz ob?z Cygan?w. ?egnam ci?, drogi Alfonsie, oby ?wi?ty nasz Prorok raczy? o?wieci? ci? i ukaza? drog? prawdy.
Derwisz u?ciska? mnie, po?egna? i zamkn?? drzwi za mn?. Musia?em co do s?owa wype?ni? jego polecenie. Drapi?c si? pod g?r?, cz?sto zatrzymywa?em si? dla nabrania oddechu; nareszcie ujrza?em nad sob? gwia?dziste niebo. Po?o?y?em si? pod rozwalonym sklepieniem i zasn??em.