Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (40)

Dzie? trzydziesty pi?ty
Wsiedli?my na konie, zapu?cili?my si? znowu w g?ry i po godzinnym pochodzie spotkali?my ?yda Wiecznego Tu?acza. Zaj?? zwyk?e miejsce pomi?dzy mn? a Velasquezem i tymi s?owy opowiada? dalej swoje przygody:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Nast?pnej nocy czcigodny Cheromon przyj?? nas ze zwyk?? mu dobroci? i tak zacz?? m?wi?:
- Obfito?? przedmiot?w, jakie wczoraj wam wyk?ada?em, nic pozwoli?a mi m?wi? o powszechnie przyj?tym przez nas dogmacie, kt?ry jednak wi?kszej jaszcze wzi?to?ci u?ywa pomi?dzy Grekami z powodu rozg?osu, jaki mu nada? Plato. Mam na my?li wiar? w S?owo, czyli w m?dro?? bosk?, kt?r? my nazywamy raz Mander, to znowu Meth, lub te? czasami Thot, czyli przekonaniom.
Jest jeszcze inny dogmat, o kt?rym musz? wam wspomnie?, a kt?ry wprowadzi? jeden z trzech Thot?w, zwany Trismegist?, czyli trzykro? wielkim, poniewa? pojmowa? b?stwo jako podzielone na trzy wielkie pot?gi, mianowicie na samego Boga, kt?rego nazwa? Ojcem, nast?pnie na S?owo i Ducha.
Takimi s? nasze dogmaty. Co do zasad, s? one r?wnie czyste, zw?aszcza dla nas, kap?an?w. Praktykowanie cnoty, post i modlitwy wype?niaj? dni naszego ?ycia.
Pokarmy ro?linne, kt?re spo?ywamy, nie zapalaj? w nas krwi i ?atwiej pozwalaj? nam pokonywa? nasze nami?tno?ci. Kap?ani Apisa wystrzegaj? si? wszelkich stosunk?w z kobietami.
Tak? jest dzi? nasza religia. Oddala si? ona od dawnej w wielu wa?nych punktach, zw?aszcza we wzgl?dzie metempsychozy, kt?ra dzi? ma?o ma zwolennik?w, chocia? przed siedmiuset laty, gdy Pitagoras zwiedza? nasz kraj, by?a powszechnie przyj?ta. Nasza dawna mitologia cz?sto tak?e wspomina o bogach planetarnych, inaczej nazywanych rz?dcami, wszelako dzi? zaledwie niekt?rzy wr??bici horoskop?w trzymaj? si? tej nauki. M?wi?em wam ju?, ?e religie, jak wszystkie inne rzeczy, zmieniaj? si? na ?wiecie.
Pozostaje mi obja?ni? wam nasze ?wi?te misteria; wkr?tce o wszystkim si? dowiecie. Naprz?d, b?d?cie przekonani, ?e gdyby?cie nawet zostali wtajemniczeni, nie byliby?cie m?drszymi co do pocz?tk?w naszej mitologii. Otw?rzcie historyka Herodota, nale?a? on do wtajemniczonych i na ka?dym kroku szczyci si? tym, a jednak czyni? poszukiwania nad pochodzeniem bog?w greckich jak taki. kt?ry by nie mia? w tym wzgl?dzie ja?niejszych poj?? od reszty ludzi. To, co on nazywa ?wi?t? mow?, nie mia?o ?adnego zwi?zku z histori?. By?y to, wed?ug okre?lenia Rzymian, turpiloquentia, czyli bezwstydne mowy. Ka?dy nowy adept musia? wys?ucha? opowiadania obra?aj?cego og?lnie przyj?t? przystojno??. W Eleuzis m?wiono o Baubie, kt?ra przyjmowa?a u siebie Cerer?, we Frygii za? o mi?ostkach Bachusa. My tu w Egipcie wierzymy, ?e bezwstydno?? ta jest symbolem oznaczaj?cym nikczemno?? istoty materii i wi?cej nic w tej mierze nie wiemy.
Pewien znakomity konsularny m??, nazwiskiem Cycero, w ostatnich czasach napisa? ksi??k? o naturze bog?w. Wyznaje tam, ?e nie wie, sk?d Italia przyj??a swoj? wiar?, a jednak by? augurem, a tym samym znal wszystkie misteria toska?skiej religii. Nie?wiadomo??, przebijaj?ca we wszystkich dzie?ach pisarz?w wtajemniczonych, dowodzi wam, ?e wtajemniczenie bynajmniej nie uczyni?oby was m?drzejszymi w kwestii pocz?tk?w naszej religii. W ka?dym razie misteria si?gaj? nader odleg?ej epoki. Mo?ecie widzie? uroczysty poch?d Ozyrysa na p?askorze?bie Ozymandiasa. Cze?? Apisa i Mnewisa wprowadzi? do Egiptu Bachus przed przesz?o trzema tysi?cami lat.
Wtajemniczenie nie rzuca ?adnego ?wiat?a ani na pocz?tek wiary, ani na histori? bog?w, ani nawet na my?l w symbolach ukryt?, jednak?e wprowadzenie misteri?w potrzebne by?o dla rodzaju ludzkiego. Cz?owiek maj?cy sobie jaki? wielki grzech do zarzucenia lub taki, kt?ry splami? swe r?ce zab?jstwem - staje prz?d kap?anami misteri?w, wyznaje winy i odchodzi oczyszczony za po?rednictwem wody. Przed ustanowieniem tego zbawiennego obrz?du .spo?ecze?stwo odpycha?o od siebie ludzi nic mog?cych przyst?powa? do o?tarz?w, a ci nast?pnie z rozpaczy stawali si? rozb?jnikami.
W misteriach Mitry podaj? adeptowi chleb i wino i uczt? t? nazywaj? Eucharysti?. Grzesznik, pogodzony z Bogiem, zaczyna nowe ?ycie, uczciwsze od tego, jakie dot?d prowadzi?.
Tu przerwa?em ?ydowi, czyni?c mu uwag?, ?e zdawa?o mi si?, jakoby Eucharystia nale?a?a wy??cznie do religii chrze?cija?skiej. Na?wczas Velasquez zabra? g?os i rzek?:
- Przebacz mi, ale s?owa ?yda Wiecznego Tu?acza zgadzaj? si? zupe?nie z tym, co sam czyta?em w pismach ?w. Justyna m?czennika, kt?ry dodaje nawet, ?e z?e duchy przez z?o?liwo?? przed czasem wprowadzi?y obrz?d, kt?ry przeznaczony by? dopiero dla chrze?cijan. Racz wi?c, senor ?ydzie, m?wi? dalej.
?yd Wieczny Tu?acz tak dalej ci?gn?? swoje opowiadanie:
- Misteria - rzek? Cheremon - maj? jeszcze jeden obrz?d wszystkim wsp?lny. Gdy b?g jaki umrze. grzebi? go, p?acz? nad nim przez kilka dni, po czym b?g ku wielkiej wszystkich rado?ci zmartwychwstaje. Niekt?rzy utrzymuj?, ?e symbol ten wyobra?a s?o?ce, ale na og?? panuje przekonanie, ?e chodzi o ziarna powierzone ziemi.
- Oto jest wszystko, m?j m?ody Izraelito - doda? kap?an - co ci mog? powiedzie? o naszych dogmatach i obrz?dach. Widzisz wi?c, ?e wcale nic jeste?my ba?wochwalcami, jak to nam wasi prorocy cz?sto zarzucali, ale wyznam ci, ?e s?dz?, i? wkr?tce ani moja. ani twoja religia nie wystarczy ju? dla ludzko?ci. Rzuciwszy wzrok doko?a, wsz?dy spostrzegamy jak?? niespokojno?? i pop?d do nowo?ci.
W Palestynie lud t?umem wychodzi na puszcz?, a?eby s?ucha? nowego proroka, kt?ry chrzci wod? z Jordanu. Tu znowu wida? terapeut?w, czyli mag?w-uzdrowicieli, kt?rzy do wiary naszej mieszaj? wiar? Pers?w. Jasnow?osy Apolloniusz w?druje z miasta do miasta i udaje Pitagorasa: kuglarze podaj? si? za kap?an?w Izydy, porzucono ju? dawn? cze?? bogini, opustosza?y jej ?wi?tynie i kadzid?a przesta?y dymi? na Jej o?tarzach.
Gdy ?yd Wieczny Tu?acz ko?czy? te s?owa, spostrzeg?, ?e zbli?amy si? do miejsca noclegu, i przepad? gdzie? w w?wozie.
Wzi??em na stron? ksi?cia Velasqueza i rzek?em mu:
- Pozw?l, abym ci? zapyta?, co my?lisz o rzeczach, kt?re nam ?yd Wieczny Tu?acz opowiada. Mniemam, ?e nie nale?y nam wszystkiego s?ucha?, wi?ksza bowiem cz??? tych rzeczy sprzeciwia si? wierze, jak? wyznajemy.
- Senor Alfonsie - odpar? Velasqucz - twoja pobo?no?? przynosi ci zaszczyt w oczach ka?dego my?l?cego cz?owieka. Wiara moja, ?miem to utrzymywa?, jest bardziej o?wiecona od twojej, chocia? r?wnie gor?ca i czysta. Najlepszy tego dow?d masz w moim systemie, o kt?rym kilkakrotnie ju? wspomina?em, a kt?ry jest tylko szeregiem uwag nad b?stwem i jego niesko?czon? m?dro?ci?. S?dz? zatem, senor Alfonsie, ?e tego, czego ja spokojnie s?ucham, mo?esz tak?e s?ucha? z czystym sumieniem.
Odpowied? Velasqueza uspokoi?a mnie zupe?nie, wieczorem za? Cygan, maj?cy wolny czas, tak dalej j?? opowiada? swoje przygody:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
M?ody Suarez, opowiedziawszy mi smutn? swoj? przygod? w ogrodzie Buen Retiro, nie m?g? oprze? si? ogarniaj?cemu go snowi, zostawi?em go wi?c w spokoju; ale nast?pnej nocy, gdy znowu przyszed?em przy nim czuwa?, prosi?em go, aby raczy? zadowoli? moj? ciekawo?? wzgl?dem dalszych wydarze?, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII LOPEZA SUAREZ
By?em przepe?niony mi?o?ci? dla Inezy i jak mo?esz domy?li? si? - oburzony na Busquera. Pomimo to jednak nazajutrz, razem z waz?, zjawi? si? niezno?ny natr?t. Zaspokoiwszy pierwszy g??d, rzek?:
- Pojmuj?, senor don Lopez, ?e w twoim wieku nie masz ochoty do ma??e?stwa; jest to niedorzeczno??, kt?r? i tak zawsze zbyt wcze?nie pope?niamy. Wszelako dziwne wyda?o mi si?, ?e podajesz za wym?wk? m?odej dziewczynie obaw? gniewu twego pradziada, I?iga Suareza, kt?ry przebywszy wiele m?rz za?o?y? dom handlowy w Kadyksie. Twoje szcz??cie, don Lopez, ?e przecie? naprawi?em jako? ca?? rzecz.
- Senor don Roquo - odpowiedzia?em - racz przyda? jeszcze jedn? przys?ug? do tych, jakie mi wy?wiadczy?e?; nic chod? dzi? wieczorem do Buen Retiro. Jestem przekonany, ?e pi?kna Ineza wcale tam nie przyjdzie, je?eli za? j? zastan?, bez w?tpienia nie b?dzie chcia?a s?owa do mnie przem?wi?. Jednakowo? musz? usi??? na tej samej ?awce, na kt?rej wczoraj j? widzia?em, op?aka? tam moje nieszcz??cie i ponarzeka? do woli.
Don Roque przybra? zagniewan? min? i rzek?:
- Senor don Lopez, s?owa, jakie do mnie wyrzek?e?, maj? w sobie co? nader obra?aj?cego i mog? naprowadzi? mnie na my?l, ?e po?wi?cenie moje nie mia?o szcz??cia przypa?? ci do smaku. Wprawdzie m?g?bym oszcz?dzi? sobie trudu i pozwoli? ci samemu op?akiwa? twoje nieszcz??cie, ale przecie? pi?kna Ineza mog?aby nadej??, a je?eli mnie tam nic b?dzie, kto w?wczas naprawi twoje niedorzeczno?ci? Nie, senor don Lopez, zbyt ci jestem oddany, a?ebym m?g? by? pos?uszny.
Don Roque wyszed? natychmiast po obiedzie, ja za? przeczeka?em upa? i uda?em .si? drog? ku Buen Retiro, ale wprz?dy nie omieszka?em .skry? si? na jaki? czas w moim sklepiku. Busqueros zjawi? si? niebawem, poszed? mnie szuka? do Buen Retiro i nie znalaz?szy mnie tam, wr?ci? i uda? si?, jak s?dzi?em, drog? do Prado. Na?wczas opu?ci?em moj? kryj?wk? i poszed?em w te same miejsca, w kt?rych dozna?em ju? tyle rozkoszy i zmartwie?. Usiad?em na ?awce i zacz??em gorzko p?aka?.
Nagle uczu?em, ?e kto? uderza mnie w rami?. S?dzi?em, ?e to Busqueros, i odwr?ci?em .si? z gniewem. gdy wtem spostrzeg?em Inez?, u?miechaj?c? si? z anielskim wdzi?kiem. Usiad?a obok mnie, kaza?a oddali? si? swojej towarzyszce i tak zacz??a m?wi?:
- Kochany Suarezie, rozgniewa?am si? wczoraj na ciebie, gdy? nie zrozumia?am, dlaczego m?wi?e? mi o twoim dziadzie i pradziadzie, ale zasi?gn?wszy bli?szych wiadomo?ci, dowiedzia?am si?, ?e ju? prawic od wieku dom wasz nie chce mie? ?adnych stosunk?w z naszym, i to dla nader b?ahych, jak utrzymuj?, powod?w.
Je?eli jednak z twojej strony zachodz? trudno?ci, i mnie na nich nie zbywa. M?j ojciec od dawna ju? rozporz?dzi? mn? i l?ka si?, abym nie przedsi?wzi??a zamiar?w na przysz?o?? przeciwnych jego widokom. Dlatego nie ?yczy sobie, abym cz?sto wychodzi?a z domu i zabrania mi bywa? w Prado, a nawet w teatrze. Poniewa? jednak musz? czasami odetchn?? ?wie?ym powietrzem, pozwala mi przyje?d?a? tu z ochmistrzyni?, a to dlatego, ?e ma?o kto tu przychodzi, mo?e wi?c by? o mnie zupe?nie spokojny.
Przysz?ym moim ma??onkiem jest pewien magnat neapolita?ski. nazwiskiem ksi??? Santa Maura. Zdaje mi si?, ?e pragnie on tylko mego maj?tku dla pod-ratowania swego. Zawsze czu?am nieprzezwyci??ony wstr?t do tego zwi?zku i uczucie to powi?kszy?o si? jeszcze od chwili, gdy ci? pozna?am. M?j ojciec jest cz?owiekiem nieugi?tego sposobu my?lenia, wszelako pani Avalos, jego najm?odsza siostra, ma wielk? nad nim w?adz?. Kochana ciotka nader jest do mnie przywi?zana, nie cierpi za? neapolita?skiego ksi?cia. M?wi?am jej o tobie, pragnie ci? pozna?, odprowad? mnie wi?c do mego powozu, a przy bramie ogrodowej znajdziesz jednego ze s?u??cych pani Avalos, kt?ry ci? do niej zawiedzie.
S?owa zachwycaj?cej Inezy przepe?ni?y mnie rado?ci? i tysi?ce czarownych nadziei ogarn??o moj? dusz?. Odprowadzi?em Inez? do karety, po czym uda?em si? do jej ciotki. Mia?em szcz??cie spodoba? si? pani Avalos; odwiedza?em j? odt?d co dzie? o tej samej godzinie i zawsze zastawa?em u niej pi?kn? jej siostrzenic?.
Szcz??cie moje trwa?o przez sze?? dni. Si?dmego dowiedzia?em si? o przybyciu ksi?cia Santa Maura. Pani Avalos kaza?a mi nie traci? odwagi, s?u??ca za? z jej domu odda?a mi list nast?puj?cej tre?ci:
Ineza Moro do Lopeza Suarez.
Nienawistny cz?owiek, kt?remu mnie przeznaczono, przyby? do Madrytu, orszak jego ca?y nasz dom zape?nia. Pozwolono mi oddali? si? w g??b mieszkania; jedno z moich okien wychodzi na uliczk? Augustian?w. Nie jest ono zbyt wysoko, b?dziemy wi?c mogli par? chwil ze sob? pom?wi?. Musz? zawiadomi? ci? o niekt?rych wa?nych dla nas sprawach. Przyjd?, jak tylko noc zapadnie.
Otrzyma?em ten list o pi?tej, s?o?ce zachodzi?o o dziewi?tej, pozostawa?o mi wi?c jeszcze cztery godziny, z kt?rymi nie wiedzia?em, co pocz??. Postanowi?em uda? si? do Buen Retiro. Widok tych miejsc pogr??a? mnie zawsze w s?odkich marzeniach, na kt?rych, sam nie wiedz?c kiedy, sp?dza?em d?ugie godziny. Ju? przeszed?em si? kilka razy po parku, gdy z daleka spostrzeg?em wchodz?cego Busquera. Zrazu chcia?em wdrapa? si? na stoj?cy w pobli?u s?katy d?b, ale zabrak?o mi si?, zeszed?em wi?c na ziemi?, usiad?em na ?awce i ?mia?o oczekiwa?em nieprzyjaciela.
Don Roque, zadowolony z siebie jak zawsze, zbli?y? si? do mnie ze zwyk?? poufa?o?ci? i rzek?:
- No c??, senor don Lopez? Zdaje mi si?, ?e pi?kna Ineza Moro zmi?kczy nareszcie twego pradziada, I?iga Suareza, kt?ry przebywszy wiele m?rz za?o?y? dom handlowy w Kadyksie. Nie odpowiadasz mi, senor don Lopez; dobrze wi?c, poniewa? chcesz milcze?, usi?d? obok ciebie i opowiem ci moj? histori?, w kt?rej znajdziesz niejedno zadziwiaj?ce zdarzenie.
Postanowi?em spokojnie wycierpie? natr?ta a? do zachodu s?o?ca, pozwoli?em mu przeto m?wi? i don Roque zacz?? w te s?owa:
HISTORIA DON ROQUE BUSQUERA
Jestem jedynym synem don B?a?eja Busquera, najm?odszego syna najm?odszego brata innego Busquera, kt?ry tak?e pochodzi? z m?odszej linii. M?j ojciec mia? zaszczyt s?u?y? kr?lowi przez trzydzie?ci lat jako alferez, czyli chor??y, w pu?ku piechoty; widz?c jednak?e, ?e pomimo uporczywo?ci nigdy nie dos?u?y si? stopnia podporucznika, porzuci? s?u?b? i zamieszka? w mie?cinie Alazuelos, gdzie o?eni? si? z m?od? szlachciank?, kt?rej wuj, kanonik, zostawi? by? sze??set piastr?w do?ywotniego dochodu. Jestem jedynym owocem tego zwi?zku, kt?ry nie trwa? d?ugo, ojciec bowiem odumar? mnie, gdy ko?czy?em ?smy rok ?ycia.
Tak zosta?em na opiece mojej matki, kt?ra jednak niewiele o mnie dba?a i b?d?c zapewne przekonana, ?e dzieci potrzebuj? wiele ruchu - od rana do wieczora pozwala?a mi biega? po ulicy wcale si? o mnie nie troszcz?c. Innym dzieciom w moim wieku nie pozwalano wychodzi?, kiedy chcia?y, najcz??ciej wi?c ja je odwiedza?em. Rodzice ich przyzwyczaili si? do moich odwiedzin i w ko?cu wcale na mnie nie zwa?ali. Dzi?ki temu mog?em wchodzi? o ka?dej godzinie do ka?dego domu naszej mie?ciny.
B?d?c z natury spostrzegawczym, ciekawie ?ledzi?em najmniejsze szczeg??y gospodarstwa we wszystkich mieszkaniach i opowiada?em je potem mojej matce, kt?ra przys?uchiwa?a si? temu z wielkim upodobaniem. Musz? nawet wyzna?, ?e jej to m?drym radom zawdzi?czam ?w szcz??liwy talent mieszania si? do cudzych spraw, cho? zazwyczaj nie mam z tego ?adnej dla siebie korzy?ci. Przez pewien czas my?la?em, ?e sprawi? wielk? przyjemno?? mojej matce, je?eli b?d? uwiadamia? s?siad?w o tym, co si? u nas dzieje. Skoro wi?c kto j? odwiedzi? lub rozmawia?a z kimkolwiek, natychmiast bieg?em o wszystkim zawiadomi? ca?e miasto. Wszelako rozg?os taki bynajmniej nie przypad? jej do smaku i niebawem porz?dne o?wiczenie nauczy?o mnie, ?e nale?y tylko przynosi? nowiny, nie za? wynosi? je z domu.
Po up?ywie pewnego czasu spostrzeg?em, ?e ludzie zaczynaj? kry? si? przede mn?. Mocno mnie to ubod?o i przeszkody, jakie mi stawiano, tym wi?cej rozj?trzy?y moj? ciekawo??. Wynajdywa?em tysi?ce sposob?w, aby tylko m?c zajrze? do wn?trza ich mieszka?, rodzaj za? budynk?w, z jakich sk?ada si? nasza mie?cina, sprzyja? moim zamiarom. Sufity by?y z desek ?le spojonych, nocami wi?c dostawa?em si? na poddasza, wierci?em ?widrem dziury i tak nieraz wys?uchiwa?em niejednej wa?nej domowej tajemnicy. Na?wczas bieg?em do matki, opowiada?em jej wszystko, ona za? powtarza?a nowiny przed s?siadami, ale zawsze przed ka?dym z osobna.
Domy?lano si?, ?e to ja przynosz? mojej matce te wiadomo?ci, i z ka?dym dniem coraz bardziej mnie nie cierpiano. Wszystkie domy by?y dla mnie zamkni?te, ale wszystkie szpary pootwierane; skulony gdzie? na poddaszu, przebywa?em w?r?d moich wsp??obywateli, obywaj?c si? bez ich zaproszenia. Przyjmowali mnie mimo woli i wbrew swoim ch?ciom; jak szczur mieszka?em w ich domach, a nawet zakrada?em si? do spi?ar? i wedle mo?no?ci napoczyna?em zapasy.
Gdy sko?czy?em osiemna?cie lat, matka moja o?wiadczy?a mi, ?e czas, abym obra? sobie jaki? zaw?d. Od dawna uczyni?em ju? wyb?r: postanowi?em zosta? prawnikiem, aby tym sposobem zyska? sposobno?? poznania tajnik?w rodzin i mieszania si? do ich spraw. Pochwalono m?j zamiar i odes?ano mnie na nauki do Salamanki.
C?? to za r??nica mi?dzy wielkim miastem a mie?cin?, w kt?rej po raz pierwszy ujrza?em ?wiat?o dzienne! C?? to za szerokie pole dla mojej ciekawo?ci, ale zarazem ile? nowych przeszk?d! Domy mia?y po kilka pi?ter, by?y szczelnie na noc pozamykane, i jak gdyby na z?o?? mieszka?cy drugiego i trzeciego pi?tra otwierali na ca?? noc okna dla ?wie?ego powietrza. Pozna?em za pierwszym rzutem oka, ?e sam niczego nie dokonam i ?e trzeba mi dobra? sobie towarzysz?w, zdatnych do wspierania mnie w tak niebezpiecznych przedsi?wzi?ciach.
Zacz??em ucz?szcza? na kursa prawne i przez ten czas bada?em charaktery moich wsp??uczni?w, a?eby zbyt lekkomy?lnie nie obdarzy? ich zaufaniem. Nareszcie znalaz?em czterech, o kt?rych s?dzi?em, ?e posiadaj? niezb?dne przymioty, zebra?em ich wi?c i z pocz?tku chodzili?my - tylko ha?asuj?c troch? po ulicach; nareszcie, gdy os?dzi?em, ?e s? dostatecznie przygotowani, rzek?em do nich:
- Drodzy przyjaciele, czy nie podziwiacie ?mia?o?ci, z jak? mieszka?cy Salamanki przez ca?e noce zostawiaj? otwarte okna? C?? wi?c, czy dlatego, ?e wznie?li si? o dwadzie?cia st?p nad nasze g?owy, maj? mie? prawo strojenia drwinek z uczni?w uniwersytetu? Sen ich krzywdzi nas, a spokojno?? dolega. Postanowi?em naprz?d zbada?, co si? u nich dzieje, nast?pnie za? pokaza? im, do czego jeste?my zdolni.
S?owa te przyj?to oklaskami, chocia? nie wiedziano jeszcze, jakie s? moje zamiary. Wtedy wyt?umaczy?em si? ja?niej:
- Kochani przyjaciele - rzek?em - naprz?d trzeba postara? si? o drabin? przynajmniej na pi?tna?cie st?p wysok?. Trzech z was zawin?wszy si? w p?aszcze, b?dzie mog?o nie?? j? z ?atwo?ci?, powinni tylko spokojnie post?powa? jeden za drugim, wybiera? stron? ulicy mniej o?wiecon? i trzyma? drabin? od ?ciany. Gdy b?dziemy chcieli u?y? drabiny, oprzemy j? o okno i podczas gdy jeden z nas wdrapie si? na wysoko?? upatrzonego mieszkania, reszta rozstawi si? w pewnej odleg?o?ci, by czuwa? nad og?lnym bezpiecze?stwem. Powzi?wszy wiadomo?? o tym, co si? dzieje w g?rnych krainach, zastanowimy si? nad dalszym post?powaniem.
Zgodzono si? jednomy?lnie na m?j zamiar. Kaza?em sporz?dzi? lekk?, ale mocn? drabin?, i jak tylko zosta?a wykonana, natychmiast wzi?li?my si? do dzie?a. Wybra?em dom przyzwoitej powierzchowno?ci, kt?rego okna nie by?y bardzo wysoko. Przystawili?my drabin? i wszed?em tak, aby tylko g?ow? moj? mo?na by?o spostrzec z wn?trza mieszkania.
Ksi??yc jasno o?wieca? ca?y pok?j, pomimo to w pierwszej chwili nic nie mog?em rozpozna?, wkr?tce jednak spostrzeg?em w ???ku cz?owieka, kt?ry wpatrywa? si? we mnie b??dnymi oczyma. Boja??, jak si? zdawa?o, odj??a mu mow?, po chwili jednak odzyska? j? i rzek?:
- Straszliwa i krwawa g?owo, przesta? mnie ?ciga? i nie wyrzucaj mi mimowolnego morderstwa.
Gdy don Roque domawia? tych s??w, zda?o mi si?, ?e s?o?ce chyli si? ku zachodowi, nie maj?c ze sob? zegarka, zapyta?em go o godzin?.
To zapytanie obruszy?o nieco Busquera, zmarszczy? czo?o i rzek?:
- Mniemam, senor don Lopez, ?e gdy przyzwoity cz?owiek ma zaszczyt opowiada? ci swoj? histori?, nie powiniene? przerywa? mu w najbardziej zajmuj?cym miejscu, chyba ?e chcesz mu da? pozna?, i? jest - m?wi?c po hiszpa?sku - pesado, czyli nudziarzem. Nie my?l?, aby podobny zarzut m?g? si? do mnie stosowa?, i dlatego ci?gn? moj? rzecz dalej.
- Widz?c, ?e sprawi?em wra?enie krwawej i straszliwej g?owy, nada?em rysom mojej twarzy jak mo?na najokropniejszy wyraz, znajomy nie m?g? tego znie??, wyskoczy? z ???ka i uciek? z pokoju. M?oda jaka? kobieta, kt?ra spoczywa?a na tym samym ???ku, obudzi?a si?, wysun??a spod ko?dry dwa ?nie?ne ramiona i przeci?gn??a si?, otrz?saj?c si? ze snu. Spostrzeg?szy mnie, nie by?a zaskoczona; wsta?a, zamkn??a na klucz drzwi, przez kt?re uciek? jej m??, po czym da?a mi znak, abym wszed? do ?rodka. Drabina by?a nieco za kr?tka, wspar?em si? wi?c na ozdobach architektonicznych i ?mia?o wskoczy?em do pokoju. M?oda kobieta, przypatrzywszy mi si? bli?ej, pozna?a swoj? omy?k?, ja za? zrozumia?em, ?e nie jestem tym, kt?rego oczekiwa?a. Jednak?e kaza?a mi usi???, okry?a si? szalem i usiad?szy o kilka krok?w ode mnie, rzek?a:
- Senor, musz? ci wyzna?, ?e czeka?am na jednego z moich krewnych, z kt?rym mia?am pom?wi? o pewnych sprawach dotycz?cych naszej rodziny, i pojmujesz, ?e je?eli mia? wej?? oknem, zapewne nie czyni? tego bez nader wa?nych powod?w. Ciebie za?, senor, nie mam zaszczytu zna? i nie rozumiem przyczyny, dla kt?rej przychodzisz do mnie w godzinie tak niew?a?ciwej do sk?adania odwiedzin.
- Nie mia?em zamiaru - odrzek?em - wchodzi? do pani pokoju. Chcia?em tylko wznie?? moj? g?ow? do wysoko?ci okna, aby si? dowiedzie?, jak to mieszkanie wygl?da.
Na?wczas uwiadomi?em nieznajom? o moich upodobaniach, zaj?ciach, m?odo?ci i o sp??ce, jak? zawar?em z czterema towarzyszami, kt?rzy mieli dopomaga? mi w przedsi?wzi?ciach.
M?oda kobieta wys?ucha?a mnie z wielka uwag?, po czym rzek?a:
- Opowiadanie twoje, senor, wraca ci m?j szacunek. Masz s?uszno??, nie ma na ?wiecie nic przyjemniejszego ni? wiedzie?, co si? dzieje u innych. Od pierwszych lat mego ?ycia zawsze mia?am to przekonanie. Teraz niepodobna mi d?u?ej ci? tu, senor, zatrzymywa?, ale spodziewam si?, ?e nie po raz ostatni ci? widz?.
- Zanim si? pani obudzi?a? - rzek?em - ma??onek tw?j uczyni? mi zaszczyt wzi?cia mojej twarzy za krwaw? i straszliw? g?ow?, kt?ra przychodzi wyrzuca? mu mimowolne morderstwo. Racz wi?c pani z kolei uczyni? mi zaszczyt, opowiadaj?c mi okoliczno?ci tej sprawy.
- Pochwalam t? ciekawo?? - odrzek?a - przyjd? wi?c senor jutro o pi?tej wieczorem do miejskiego parku. Zastaniesz mnie tam z jedn? z moich przyjaci??ek. Tymczasem do widzenia.
M?oda kobieta z niepospolit? grzeczno?ci? odprowadzi?a mnie do okna; zeszed?em po drabinie i po??czy?em si? z moimi towarzyszami, kt?rym wiernie wszystko opowiedzia?em. Nazajutrz punktualnie o pi?tej uda?em si? do parku.
Gdy to Busqueros m?wi?, zdawa?o mi si?, ?e s?o?ce zupe?nie ju? zachodzi, zniecierpliwiony wi?c rzek?am:
- Senor don Roque, zar?czam ci, ?e wa?na sprawa nie pozwala mi d?u?ej pozosta?. B?dziesz m?g? z ?atwo?ci? sko?czy? twoj? histori? za pierwszym razem, gdy zechcesz uczyni? mi zaszczyt przyj?cia do mnie na obiad.
Busqueros przybra? tym razem jeszcze wi?cej zagniewan? min? i rzek?:
- Wyra?nie przekonywam si?, senor don Lopez, ?e chcesz mnie obrazi?. W takim razie lepiej uczynisz, m?wi?c mi otwarcie, ?e uwa?asz mnie za bezwstydnego gadu?? i nudziarza. Ale nie, senor don Lopez, nie mog? przypu?ci?, aby? mia? tak ?le o mnie my?le?, prowadz? wi?c dalej opowiadanie:
- Zasta?em ju? w parku wczorajsz? moj? znajom? z jedn? z jej przyjaci??ek, wysok?, m?od? i wcale niebrzydk? kobiet?. Usiedli?my na ?awce i m?oda kobieta, pragn?c, abym ja bli?ej pozna?, tak zacz??a opowiada? szczeg??y swego ?ycia: