Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (41)

HISTORIA FRASQUETY SALERO
Jestem najm?odsz? c?rk? dzielnego oficera, kt?ry tak dalece zas?u?y? si? krajowi, ?e po jego ?mierci przyznano ca?kowity ?o?d jego ?onie. Moja matka, b?d?c rodem z Salamanki, wr?ci?a w?wczas do rodzinnego miasta ze mn? i z moj? siostr? Dorot?. Posiada?a ma?y dom w oddalonej cz??ci miasta; kaza?a go wyporz?dzi? i osiad?y?my w nim, ?yj?c z oszcz?dno?ci? odpowiadaj?c? zupe?nie skromnej powierzchowno?ci naszego mieszkania.
Matka nie pozwala?a nam ucz?szcza? ani do teatru, ani na walki byk?w; sama te? nie bywa?a u nikogo i nie przyjmowa?a ?adnych odwiedzin. Nie maj?c przeto ?adnych rozrywek, prawie ca?e dnie przep?dza?am w oknie. B?d?c z natury nader sk?onn? do grzeczno?ci, skoro tylko jaki porz?dnie ubrany m??czyzna przechodzi? przez nasz? ulic?, wnet ?ciga?am go wzrokiem lub spogl?da?am na niego tak, a?eby my?la?, ?e obudzi? we mnie pewno zaj?cie. Przechodz?cy zwykle nie byli nieczu?ymi na te oznaki grzeczno?ci. Niekt?rzy sk?adali mi g??bokie uk?ony, inni rzucali na mnie podobne memu wejrzenia, prawie wszyscy za? wracali na nasz? ulic? jedynie po to, aby mnie raz jeszcze ujrze?. Ilekro? moja matka spostrzeg?a te umizgi, wnet wo?a?a na mnie:
- Frasqueta! Frasqueta! co tam dokazujesz? B?d? skromna i powa?na, jak twoja siostra, inaczej nigdy nic znajdziesz m??a.
Matka myli?a si?, gdy? moja siostra dot?d jeszcze jest pann?, ja za? ju? przesz?o od roku mam m??a.
Nasza ulica by?a do?? odludna i rzadko kiedy mia?am przyjemno?? widywa? przechodni?w, kt?rych powierzchowno?? zas?ugiwa?aby na moj? uwag?. Wszelako pewna okoliczno?? sprzyja?a moim zamiarom. Tu? pod naszymi oknami sta?a kamienna ?awka pod roz?o?ystym drzewem, tak ?e kto chcia? mi si? przyjrze?, m?g? bezpiecznie na niej usi???, nie wzbudzaj?c ?adnego podejrzenia.
Pewnego dnia jaki? m?ody cz?owiek, daleko wykwintniej ubrany od tych, kt?rych dot?d widywa?am, usiad? na ?awce, wyj?? ksi??k? z kieszeni i zacz?? czyta?, atoli skoro tylko mnie spostrzeg?, porzuci? czytanie i odt?d oczu ze mnie nie spuszcza?. Nieznajomy powraca? przez kilka nast?pnych dni, a? pewnego razu zbli?y? si? do mego okna, jak gdyby czego? szukaj?c, i rzek?:
- Czy pani nic nie upu?ci?a?? Odpowiedzia?am mu, ?e nie.
- Tym gorzej - przerwa? - gdyby? pani bowiem by?a upu?ci?a ten krzy?yk, kt?ry nosisz na szyi, by?bym go podni?s? i z rado?ci? zabra? ze sob? do domu. Posiadaj?c co?kolwiek, co do ciebie, pani, nale?y, by?bym sobie wyobrazi?, ?e nie jestem ci tak oboj?tny, jak inni ludzie, kt?rzy siadaj? na tej ?awce. Wra?enie, jakie pani sprawi?a? na moim sercu, by? mo?e zas?uguje na to, aby? mnie nieco odr??ni?a od t?umu.
W tej chwili wesz?a moja matka, nie mog?am wi?c nic odpowiedzie?, ale odwi?za?am zr?cznie krzy?yk i upu?ci?am go na ulic?.
Nad wieczorem spostrzeg?am dwie panie ze s?u??cym w bogatej liberii. Usiad?y na ?awce, zdj??y mantyle, po czym jedna z nich doby?a kawa?ek papieru;
rozwin??a go, wyj??a ma?y z?oty krzy?yk i rzuci?a na mnie drwi?ce spojrzenie. By?am przekonana, ?e m?ody cz?owiek po?wi?ci? tej kobiecie pierwszy dow?d mej ?yczliwo?ci, gwa?towny gniew mnie opanowa?, tak ?e przez ca?? noc nie zmru?y?am oka. Nazajutrz ob?udnik znowu usiad? na ?awce i z wielkim zadziwieniem spostrzeg?am, ?e doby? z kieszeni kawa?ek papieru, rozwin??, wyj?? krzy?yk i zacz?? go ca?owa?.
Nad wieczorem ujrza?am dw?ch s?u??cych ubranych podobnie jak ten, kt?rego widzia?am wczoraj. Przynie?li st??, nakryli go, po czym odeszli i wr?cili z lodami, oran?ad?, czekolad?, ciastami i innymi ?akociami. Wkr?tce pokaza?y si? te same dwie panie, zasiad?y na ?awce i kaza?y poda? sobie przyniesione rzeczy.
Moja matka i siostra, kt?re nigdy nie wygl?da?y oknem, nie mog?y tym razem oprze? si? ciekawo?ci, zw?aszcza s?ysz?c brz?k talerzy i szklanek. Jedna z tych kobiet, spostrzeg?szy je w oknie, zaprosi?a obie na podwieczorek, dodaj?c tylko, aby raczy?y kaza? wynie?? kilka krzese?.
Matka ch?tnie przyj??a zaprosiny i poleci?a wynie?? krzes?a na ulic?, my za? poprawiwszy nieco nasze stroje, posz?y?my podzi?kowa? pani, kt?ra okaza?a si? dla nas tak grzeczna. Zbli?ywszy si? do niej, spostrzeg?em, ?e bardzo jest podobna do mego m?odego nieznajomego, i wnios?am, ?e musi by? jego siostr?; zapewne brat m?wi? jej o mnie, da? jej m?j krzy?yk i dobra siostra przysz?a wczoraj pod nasze okna jedynie po to, aby mnie zobaczy?.
Wkr?tce spostrze?ono, ?e brakuje ?y?ek, wyprawiono wi?c po nie moj? siostr?; po chwili zabrak?o serwet, matka moja chcia?a mnie pos?a?, ale m?oda dama mrugn??a na mnie i odpowiedzia?am, ?e nie potrafi? ich znale??, matka musia?a wi?c p?j?? sama. Skoro tylko odesz?a, rzek?am do nieznajomej:
- Zdaje mi si?, ?e pani masz brata, nadzwyczaj do ciebie podobnego.
- Bynajmniej - odpowiedzia?a - tym bratem. o kt?rym pani m?wisz, jestem ja sam. Moim bratem jest ksi??? San Lugar, ja za? wkr?tce mam zosta? ksi?ciem Arcos, gdy? za?lubiam dziedziczk? tego tytu?u. Nienawidz? mojej przysz?ej ma??onki, wszelako gdybym nie przysta? na ten zwi?zek, powsta?yby w mojej rodzinie okropne sceny, do kt?rych nie mam najmniejszego poci?gu. Nie mog?c rozporz?dza? moj? r?k? wedle sk?onno?ci, postanowi?em zachowa? serce dla kogo? bardziej godnego mi?o?ci ani?eli ksi??niczka Arcos. Nie s?d? pani jednak, ?e zamierzam m?wi? o rzeczach ubli?aj?cych twojej s?awie, ale ani pani, ani ja nie porzucamy Hiszpanii; los mo?e nas znowu po??czy?, w razie za? gdyby nam nie sprzyja?, potrafi? wynale?? inne sposoby, by ci? widywa?. Matka twoja wkr?tce powr?ci, racz wi?c tymczasem przyj?? ten brylantowy pier?cie? na dow?d, ?e nie sk?ama?em, m?wi?c o moim urodzeniu. Zaklinam ci?, pani, nie odrzucaj tego upominku, kt?ry rad bym, aby wiecznie przypomina? mnie twojej pami?ci.
Matka moja wychowywa?a mnie w surowych zasadach i wiedzia?am, ?e nie nale?y od nieznajomych przyjmowa? podarunk?w, ale pewne spostrze?enia, jakie uczyni?am na?wczas, a kt?rych teraz sobie ju? nie przypominam, sprawi?y, ?e wzi??am pier?cie?. Moja matka tymczasem powr?ci?a z serwetkami, a siostra z ?y?kami. Nieznajoma pani by?a nader uprzejma tego wieczoru i wszyscy rozeszli?my si? zadowoleni ze spotkania. Nazajutrz, r?wnie jak nast?pnych dni, powabny m?odzieniec nie pokaza? si? wi?cej pod mymi oknami. Zapewne pojecha? za?lubi? ksi??niczk? Arcos.
Pierwszej niedzieli po tym wypadku pomy?la?am, ?e pr?dzej czy p??niej odkryto by u mnie pier?cie?, b?d?c wi?c w ko?ciele uda?am, ?e znalaz?am go pod nogami, i pokaza?am mojej matce, kt?ra orzek?a, ?e jest to bez w?tpienia kawa?ek szk?a, oprawny w tombak; zaleci?a mi jednak, abym go schowa?a do kieszeni. Jubiler mieszka? w naszym s?siedztwie, pokazano mu pier?cie?; oceni? go na osiem tysi?cy pistol?w. Cena tak znaczna uszcz??liwi?a moj? matk?; o?wiadczy?a mi, ?e najw?a?ciwiej wprawdzie by?oby ofiarowa? pier?cie? ?w. Antoniemu Padewskiemu jako szczeg?lnemu opiekunowi naszej rodziny, ale z drugiej strony, suma uzyskana ze sprzeda?y pozwoli?aby wyposa?y? mnie i moj? siostr?.
- Przebacz mi. droga mamo - odpowiedzia?am - ale naprz?d wypada og?osi?, ?e znalaz?y?my pier?cie?, nie wymieniaj?c jego warto?ci. Jego w?a?ciciel zjawi si?, oddamy zgub?, w przeciwnym za? razie moja siostra r?wnie jak ?w. Antoni Padewski nie maj? do? ?adnego prawa, ja bowiem znalaz?am pier?cie? i do mnie on wy??cznie nale?y.
Matka nic mi na to nie odrzek?a.
Og?oszono w Salamance wiadomo?? o znalezionym pier?cieniu, zachowuj?c w tajemnicy jego warto??, ale jak mo?esz ?atwo odgadn?? - nikt si? nie zg?osi?.
M?odzieniec, od kt?rego otrzyma?am tak kosztowny podarunek, sprawi? ?ywe wra?enie na moim sercu i przez tydzie? nie pokazywa?am si? w oknie. Wszelako sk?onno?ci naturalne wzi??y g?r?, wr?ci?am do dawnego zwyczaju i jak przedtem ca?e dnie przep?dza?am, wygl?daj?c na ulic?.
Kamienn? ?awk?, na kt?rej m?ody ksi??? .siadywa?, zajmowa? na?wczas jaki? t?usty jegomo??, z wygl?du spokojny i zr?wnowa?ony. Spostrzeg? mnie w oknie i zda?o mi si?, ?e wcale go m?j widok nie cieszy. Odwr?ci? si?, ale zapewne i wtedy dra?ni?a go moja obecno??, gdy? chocia? mnie nie widzia?, cz?sto obraca? si? z niepokojem. Wkr?tce odszed?, daj?c mi wzrokiem uczu? ca?e oburzenie, jakie go na widok mojej ciekawo?ci przejmowa?o, ale nazajutrz powr?ci? i powt?rzy? te same dziwactwa. Na koniec dop?ty przychodzi? i odchodzi?, a? wreszcie po dw?ch miesi?cach tej kr?taniny za??da? mojej r?ki.
Matka moja o?wiadczy?a, ?e nie?atwo o sposobno?? lak korzystnego zwi?zku i rozkaza?a mi da? mu przychyln? odpowied?. By?am pos?uszna. Zmieni?am nazwisko Frasquety Salero na dony Franciszki Cornadez i wprowadzi?am si? do domu, w kt?rym senor widzia?e? mnie wczoraj.
Zostawszy ?on? don Cornadcza, zaj??am si? wy??cznie jego szcz??ciem. Niestety, zamiary moje zbyt mi si? powiod?y. Po trzech miesi?cach po?ycia znalaz?am go szcz??liwszym ni?eli chcia?am, i co gorsza, wpoi?am w niego przekonanie, ?e on tak?e mnie uszcz??liwia. Z wyrazem zadowolenia wcale nie by?o mu do twarzy, odstr?cza? mnie tym od siebie i coraz bardziej niecierpliwi?. Na szcz??cie b?ogi ten stan trwa? nied?ugo.
Pewnego dnia Cornadez, wychodz?c z domu, spostrzeg? ma?ego ch?opca, kt?ry trzyma? papier w r?ku i zdawa? si? szuka? kogo?. Chc?c go wybawi? z k?opotu, wzi?? od niego list i rzuci? okiem na adres: "Do zachwycaj?cej Frasquety". Cornadez skrzywi? si? tak, ?e ma?y pose? uciek? ze strachu, po czym zani?s? do siebie ten cenny dokument i przeczyta?, co nast?puje:
Mo?e? to by?, ?eby ani moje bogactwa, ani moje zalety, ani moje nazwisko nie zwr?ci?y na mnie twojej uwagi? Jestem got?w na wszelkie wydatki, wszelkie czyny, wszelkie przedsi?wzi?cia, aby tylko zyska? cho? jedno twoje spojrzenie. Ci, kt?rzy obiecali mi us?u?y?, zawiedli mnie, gdy? nie otrzyma?em od ciebie ?adnego znaku porozumienia. Wszelako tym razem postanowi?em u?y? wrodzonej mi ?mia?o?ci; odt?d nic mnie ju? nie powstrzyma, gdy? chodzi o nami?tno??, kt?ra od samego pocz?tku nie zna ani miary, ani w?dzid?a. L?kam si? jednej tylko rzeczy, to jest twojej oboj?tno?ci.
Hrabia de Pe?a Flor
Wyrazy tego listu rozproszy?y w jednej chwili ca?e szcz??cie, jakiego kosztowa? m?j ma??onek. Sta? si? niespokojny, podejrzliwy, nie pozwala? mi wychodzi?, chyba z jedn? z naszych s?siadek, kt?rej wprawdzie nie zna? bli?ej, ale kt?r? polubi? dla jej przyk?adnej pobo?no?ci.
Jednakowo? Cornadez nie ?mia? wspomnie? mi o swoich m?czarniach, nie wiedzia? bowiem, jak daleko rzeczy zasz?y z hrabi? de Pe?a Flor ani te?, czy wiem co o jego ku mnie zapa?ach. Niebawem tysi?czne okoliczno?ci coraz bardziej zwi?ksza?y jego niespokojno??. Pewnego razu znalaz? drabink? opart? o mur ogrodowy, kiedy indziej zn?w jaki? nieznajomy wkrad? si? cichaczem do domu. Co wi?cej, pod moimi oknami brzmia?y ci?g?e serenady i muzyka, tak znienawidzona przez zazdro?nik?w. Na koniec zuchwalstwo hrabiego przesz?o wszelkie granice. Pewnego dnia uda?am si? z moj? nabo?n? s?siadk? na Prado, gdzie zabawi?y?my do?? d?ugo; by?a p??na pora i prawie same chodzi?y?my po g??wnej alei. Hrabia zbli?y? si? do nas, wyra?nie o?wiadczy? mi swoj? nami?tno??, powiedzia?, ?e musi zdoby? moje serce, nareszcie zuchwale porwa? mnie za r?k? i sama nie wiem, czego ten szaleniec nie by?by si? dopu?ci?, gdyby?my nie zacz??y z ca?ych si? krzycze?.
Wr?ci?y?my do domu w ogromnym pomieszaniu. Nabo?na s?siadka oznajmi?a memu m??owi, ?e za ?adne skarby nie chce ze mn? wychodzi? i ?e szkoda, i? nie mam brata, kt?ry by obroni? mnie przed natarczywo?ci? hrabiego, kiedy w?asny m?? tak ma?o si? o mnie troszczy.
- Wprawdzie religia zabrania zemsty - doda?a - wszelako honor tkliwej i wiernej ?ony zas?uguje na wi?ksz? dba?o??. Hrabia de Pe?a Flor z pewno?ci? dlatego tak ?mia?o post?puje, poniewa? wie, senor Cornadez, o twojej pob?a?liwo?ci.
Nast?pnej nocy m?? m?j wraca? zwyk?? drog? do domu i przechodz?c przez ciasn? uliczk?, spostrzeg?, ?e zagradza j? dw?ch ludzi. Jeden z nich uderza? w mur szpad? niezmiernej d?ugo?ci, drugi za? m?wi? do?:
- Wy?mienicie, senor don Ramiro! Je?eli tak b?dziesz sobie poczyna? z dostojnym hrabi? de Pe?a Flor, nied?ugo b?dzie on postrachem braci i m???w.
Nienawistne nazwisko hrabiego zwr?ci?o uwag? Cornadeza, zatrzyma? si? wi?c i przyczai? pod drzewem.
- Kochany przyjacielu - odpowiedzia? cz?owiek z d?ug? szpad? - nietrudno by mi by?o po?o?y? koniec mi?osnym sukcesom hrabiego de Pe?a Flor. Nie pragn? wcale go zabi?, chc? tylko da? mu nauczk?. ?eby si? tu wi?cej nie pokazywa?. Nie na pr??no nazywaj? don Ramira Caramanz? pierwszym r?baczem w Hiszpanii, l?kam si? tylko skutk?w takiego pojedynku. Gdybym m?g? dosta? gdzie sto dublon?w, pojecha?bym przep?dzi? jaki? czas na wyspach.
Dwaj przyjaciele jeszcze przez pewien czas rozmawiali w podobnym tonie, na koniec mieli ju? odej??, gdy m?? m?j wyszed? z kryj?wki, zbli?y? si? do nich i rzek?:
- Panowie, jestem jednym z tych ma??onk?w, kt?rym hrabia de Pe?a Flor zak??ca spok?j. Gdyby?cie mieli zamiar zg?adzi? go z tego ?wiata, nie miesza?bym si? do waszej rozmowy, ale poniewa? chcecie mu da? tylko ma?? nauczk?, z przyjemno?ci? ofiaruj? wam sto dublon?w, kt?rych potrzebujecie dla udania si? na wyspy. Raczcie tu poczeka?, zaraz wam przynios? pieni?dze.
W istocie, wyrzek?szy te s?owa, poszed? do domu i powr?ci? ze stoma dublonami, kt?re wr?czy? straszliwemu Caramanzie.
We dwa dni potem wieczorem us?yszeli?my gwa?towne stukanie do naszego domu. Otworzono i ujrzeli?my urz?dnika s?dowego z dwoma alguacilami. Urz?dnik w te s?owa odezwa? si? do mego m??a:
- Przez wzgl?d na ciebie, senor, przyszli?my tu w nocy, pragn?c, aby nasz widok nie zaszkodzi? twojej dobrej s?awie i nie przestraszy? s?siad?w. Chodzi nam o hrabiego de Pe?a Flor, kt?rego wczoraj zamordowano. Dowiedzieli?my si? z listu, kt?ry, jak m?wi?, wypad? z kieszeni jednego z morderc?w, ?e po?wi?ci?e? sto dublon?w, by zach?ci? ich do zbrodni i u?atwi? im ucieczk?.
M?j m?? odpowiedzia? z przytomno?ci? umys?u, o kt?r? nigdy nie by?abym go pos?dzi?a.
- Nigdy w ?yciu nie widzia?em hrabiego dc Pe?a Flor. Dw?ch nie znanych mi ludzi przysz?o do mnie wczoraj z wekslem na sto dublon?w, kt?ry przesz?ego roku wystawi?em w Madrycie, musia?em go wi?c zap?aci?. Je?eli tego senor ??dasz, natychmiast p?jd? po weksel.
Urz?dnik doby? list z kieszeni i rzek?:
- Czytaj senor: "Jutro odp?ywa na San Domingo z dublonami poczciwego Cornadeza"'.
- Prawda - odpar? m?j m?? - s? to zapewne owe3 dublony za weksel. Wystawi?em go na okaziciela, nie mia?em wi?c prawa nikomu odmawia? wyp?aty ani te? dopytywa? si? o nazwisko.
- Na?o?? do s?du kryminalnego - rzek? urz?dnik - i nie powinienem miesza? si? do spraw handlowych. ?egnam ci?, senor Cornadez; przebacz, ?e?my cl? niepokoili.
Jak to ci ju? m?wi?am, zdziwi?a mnie ta nadzwyczajna przytomno?? umys?u mego ma??onka, chocia? nieraz ju? zauwa?y?am, ?e objawia? prawdziwy geniusz, ile razy chodzi?o o jego w?asn? korzy?? lub bezpiecze?stwo jego osoby. Po pierwszym przestrachu zapyta?am kochanego Cornadeza, czy w istocie kaza? zamordowa? hrabiego de Pe?a Flor. Z pocz?tku zapiera? si?, nareszcie wyzna?, ?e da? sto dublon?w r?baczowi Caramanzie, wszelako nie za zabicie, ale tylko za upuszczenie hrabiemu odrobiny zbyt gwa?townej krwi.
- Jakkolwiek mimo woli tylko przyczyni?em si? do tego morderstwa - doda? - to jednak ci??y mi ono na sumieniu. Postanowi?em odprawi? pielgrzymk? do ?w. Jakuba z Komposteli, lub mo?e i dalej, byle tylko uzyska? jak najwi?cej odpust?w.
Od dnia, w kt?rym m?? uczyni? mi to wyznanie, zacz??y zachodzi? w naszym domu r??ne zadziwiaj?ce wypadki. Cornadezowi co noc pokazywa?o si? jakie? straszliwe zjawisko i zak??ca?o spok?j ju? i tak nadwer??onego sumienia. Nieszcz?sne dublony zawsze zjawia?y si? nieproszone. Czasami ?r?d ciemno?ci s?yszano ponury g?os: "Oddaj? ci twoje sto dublon?w'' - po czym rozlega? si? brz?k, jak gdyby kto liczy? pieni?dze.
Pewnego wieczora s?u??ca spostrzeg?a w k?cie misk? nape?nion? dublonami, w?o?y?a w ni? r?k?, ale znalaz?a tylko kup? suchych li?ci, kt?re nam wraz z misk? przynios?a.
Nazajutrz wieczorem m?j m??, przechodz?c przez pok?j s?abo o?wiecony promieniami ksi??yca, ujrza? w k?cie g?ow? ludzk? na miednicy; przestraszony uciek? z pokoju i opowiedzia? mi ca?y wypadek. Posz?am sama i znalaz?am drewnian? g?ow? od jego peruki, kt?r? przypadkiem postawiono na miedniczce od golenia. Nie chc?c wie?? z nim spor?w i pragn?c zarazem utrzyma? w nim t? ci?g?? niespokojno??, zacz??am przera?liwie krzycze? i upewni?am go, ?e tak?e widzia?am krwaw? i straszliw? g?ow?.
Odt?d g?owa ta pokazywa?a si? prawie wszystkim mieszka?com naszego domu i tak dalece przera?a?a mego m??a, ?e l?ka?am si? o jego rozum. Nie potrzebuj? ci chyba m?wi?, ?e wszystkie te zjawiska by?y moim wynalazkiem. Hrabia de Pe?a Flor by? tylko wymys?em, stworzonym dla niepokojenia Cornadeza i wyleczenia go z dotychczasowego b?ogostanu. Urz?dnicy sprawiedliwo?ci, r?wnie jak r?bacze, byli s?u??cymi ksi?cia Arcos, kt?ry natychmiast po ?lubie przyby? do Salamanki.
Minionej nocy postanowi?am nowym sposobem przestraszy? mego m??a, nie w?tpi?am bowiem, ?o natychmiast ucieknie z sypialni do swojego pokoju, gdzie stoi kl?cznik; wtedy mia?am zamiar zamkn?? drzwi na klucz i oknem wpu?ci? do siebie ksi?cia. Nie obawia?am si?, aby m?j m?? go spostrzeg? lub te?, by odkry? drabin?, gdy? ka?dego wieczora pilnie zamykali?my dom, klucz za? chowa?am pod poduszk?. Gdy nagle zjawi?e? si? w oknie, m?? m?j znowu by? przekonany, ?e g?owa hrabiego de Pe?a Flor przychodzi wymawia? mu dane sto dublon?w.
Na koniec pozostaje mi napomkn?? kilka s??w o tej nabo?nej i przyk?adnej s?siadce, kt?ra wzbudzi?a w moim m??u tak nieograniczone zaufanie. Niestety! ta s?siadka, kt?r? widzisz ko?o mnie, to sam ksi???, przebrany w niewie?cie suknie. Tak jest, sam ksi???, kt?ry kocha mnie nad ?ycie, mo?e dlatego, ?e wci?? jeszcze nie jest pewien mojej wzajemno?ci.
Na tych s?owach Frasqueta sko?czy?a swoje opowiadanie, ksi??? za? zwr?ci? si? do mnie i rzek?:
- Obdarzaj?c ci? naszym zaufaniem, mieli?my na uwadze twoj? zr?czno??, kt?ra mo?e si? nam przyda?. Chodzi o przyspieszenie wyjazdu Cornadeza; chcemy ponadto, aby nie poprzesta? na pielgrzymce, ale ?eby przez jaki? czas odpokutowa? w kt?rym ze ?wi?tych miejsc. Potrzebujemy do tego ciebie i twoich czterech przyjaci??, kt?rzy zostaj? pod twymi rozkazami. Wyt?umacz? ci zaraz m?j pomys?.
Gdy Busqueros domawia? tych s??w, spostrzeg?em z przestrachem, ?e s?o?ce ju? zasz?o i ?o mog? sp??ni? si? na spotkanie naznaczone mi przez zachwycaj?c? Inez?. Przerwa?em mu wi?c dalszy ci?g i zaklina?em, aby raczy? od?o?y? na dzie? nast?pny opowiadanie o pomys?ach ksi?cia Arcos. Busqueros odpowiedzia? mi ze zwyk?ym zuchwalstwem. Wtedy, nie mog?c ju? pow?ci?gn?? gniewu, zawo?a?em:
- Niegodziwy natr?cie, wydrzyj wi?c to ?ycie, kt?re mi zatruwasz, albo bro? twego!
To m?wi?c doby?em szpady i zmusi?em mego przeciwnika, by to samo uczyni?.
Poniewa? m?j ojciec nigdy nie pozwala? mi dobywa? szpady, nie wiedzia?em wi?c, jak sobie z ni? poczyna?. Naprz?d zacz??em obraca? m?y?ca, kt?ry zdziwi? mego przeciwnika, wkr?tce jednak Busqueros z?o?y? si? i przeszy? mi r?k?, a nadto czubek jego szpady zrani? mi rami?. Bro? wypad?a mi z r?ki, upad?em zalany krwi?, wszelako najbardziej dr?czy?a mnie my?l, ?e nie b?d? m?g? stawi? si? na um?wion? godzin? i dowiedzie? rzeczy, o kt?rych pi?kna Ineza chcia?a mnie uwiadomi?.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca, odwo?ano go do spraw hordy. Po jego odej?ciu Velasquez rzek?:
- Przewidywa?em, ?e historio Cygana b?d? ci?gle wysnuwa? si? jedna z drugiej. Frasqueta Salero opowiedzia?a swoj? histori? Busquerowi, ton Lopezowi Suarez, kt?ry znowu opowiedzia? j? Cyganowi. Spodziewam si?, ?e na koniec powie nam, co si? sta?o z pi?kn? Inez?; je?eli jednak zacznie jeszcze jak? now? histori?, pogniewam si? z nim, jak Suarez pogniewa? si? z Busquerem. S?dz? atoli, ?e nasz opowiadacz dzi? ju? do nas nie powr?ci.
W istocie. Cygan nie pokaza? si? wi?cej i niebawem rozeszli?my si? na spoczynek.