Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (44)

Dzie? trzydziesty ?smy
Spoczynek poprzedniego dnia pokrzepi? nasze si?y. Ruszyli?my w drog? z wi?ksz? ochot?. ?yd Wieczny Tu?acz nie pokaza? si? dnia wczorajszego, gdy? nie maj?c prawa ani na chwil? pozosta? na miejscu, m?g? nam opowiada? sw? histori? tylko wtedy, gdy byli?my w drodze. Zaledwie jednak ujechali?my ?wier? mili, zjawi? si?, zaj?? zwyk?e miejsce mi?dzy mn? a Velasquezem i zacz?? w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Dellius starza? si? i czuj?c zbli?aj?c? si? ostatni? godzin?, przywo?a? mnie i Germana i kaza? nam kopa? w piwnicy tu? przy drzwiach, m?wi?c, ?e znajdziemy tam ma?? skrzynk? z br?zu, kt?r? mamy ma przynie??. Wykonali?my jego rozkazy, znale?li?my i przynie?li mu skrzynk?.
Dellius doby? klucza, kt?ry mia? zawieszony na szyi, otworzy? skrzynk? i rzek? nam:
- Oto s? dwa pergaminy, opatrzone podpisami i piecz?ciami. Pierwszy zapewni ci, m?j synu, posiadanie najpi?kniejszego domu w Jerozolimie, drugi jest rewersem na trzydzie?ci tysi?cy darejk?w i procenta od wielu lat uros?e.
Na?wczas opowiedzia? mi histori? dziada mego Hiskiasa i wuja Sedekiasa, po czym doda?:
- Chciwy i pod?y ten cz?owiek ?yje dot?d, co dowodzi, ?e wyrzuty sumienia nie zabijaj?. Moje dzieci, skoro ja ?y? przestan?, udajcie si? do Jerozolimy, wszelako nie dawajcie si? pozna?, dop?ki nie znajdziecie opiekun?w; mo?e nawet lepiej by?oby zaczeka?, a? Sedekias umrze, co - z uwagi na jego podesz?y wiek - zapewne wkr?tce nast?pi. Tymczasem b?dziecie mogli ?y? z pi?ciuset darejk?w; znajdziecie je zaszyte w mojej poduszce, kt?rej nigdy na chwil? nie odst?puj?. Jeszcze jednej rady chcia?bym wam udzieli?: ?yjcie zawsze uczciwie, a za to b?dziecie mieli wiecz?r ?ycia spokojny. Co do mnie - umr?, jakem ?y?, to jest ?piewaj?c; b?dzie to, jak m?wi?, ?ab?dzi ?piew. Homer, ?lepy r?wnie jak ja, u?o?y? hymn do Apollina, wyobra?aj?cego to s?o?ce, kt?rego r?wnie jak i ja nie widzia?. Przed laty pod?o?y?em pod ten hymn muzyk?, zaczn? wi?c pierwsz? strof?, ale w?tpi?, czy zdo?am doko?czy? ostatniej.
To m?wi?c Dellius zawi?d? hymn, zaczynaj?cy si? od s??w: "Witaj, szcz??liwa Latono'', ale kiedy doszed? do "Delos, je?eli chcesz, aby syn m?j zamieszkiwa? twoje brzegi" - g?os jego os?ab?, pochyli? g?ow? na moje rami? i wyzion?? ducha.
D?ugo op?akiwali?my naszego opiekuna, wreszcie udali?my si? do Palestyny i dwunastego dnia po opuszczeniu Aleksandrii stan?li?my w Jerozolimie. Dla wi?kszego bezpiecze?stwa odmienili?my nazwiska. Ja przybra?em miano Antypa, Germanus za? kaza? si? nazywa? Glaphrysem. Zatrzymali?my si? w gospodzie przed murami miasta i prosili?my o wskazanie nam mieszkania Sedekiasa. Natychmiast nam je pokazano. By? to najpi?kniejszy dom w ca?ej
Jerozolimie, prawdziwy pa?ac, godny mie?ci? w sobie syna kr?lewskiego. Naj?li?my n?dzn? izdebk? u szewca, kt?ry mieszka? naprzeciwko Sedekiasa. Ja prawie ci?gle siedzia?em w domu, Germanus za? biega? mie?cie i zbiera? nowiny.
W kilka dni po naszym przybyciu wbieg? do mnie i rzek?:
- Kochany przyjacielu, zrobi?em ciekawe odkrycie. Potok Cedron tu? za domem Sedekiasa rozlewa si? we wspania?e jezioro. Starzec zwyk? tam przep?dza? wieczory w ja?minowej altanie. Ju? si? tam dzi? zapewne znajduje; chod?, poka?? ci twego prze?ladowc?.
Poszed?em za Germanem i przybyli?my nad brzeg potoku naprzeciw pi?knego ogrodu, gdzie ujrza?em ?pi?cego starca. Usiad?em i zacz??em mu si? przypatrywa?. Jak?e sen jego odmienny by? od Delliusowego. Snad? trapi?ce go sny straszliwie go niepokoi?y, gdy? wzdryga? si? co chwila.
- Ach, Delliusie - zawo?a?em - zaprawd?, m?drze radzi?e? mi, abym ?y? uczciwie.
Germanus uczyni? t? sam? uwag?.
Gdy?my si? tak zastanawiali, spostrzegli?my przedmiot, na kt?rego widok zapomnieli?my o wszystkich naszych uwagach. By?a to m?oda dziewczyna, najwy?ej szesnastoletnia, nadzwyczajnej pi?kno?ci, kt?r? podnosi? jeszcze bogaty ubi?r. Per?y i ?a?cuchy, wysadzane kosztownymi kamieniami, zdobi?y jej szyj?, ramiona i nogi. Na sobie mia?a lekk? tunik? lnian?, przetykan? z?otem. Germanus pierwszy krzykn??: - To istna Wenus! - ja za? mimowolnym poruszeniem pad?em przed ni? na kolana. M?oda pi?kno?? spostrzeg?a nas i nieco si? zmiesza?a, wkr?tce jednak opanowa?a si?, wzi??a wachlarz z pawich pi?r i zacz??a owiewa? g?ow? starca, dla och?odzenia go i przed?u?enia mu snu.
Gormanus doby? ksi??ki, kt?r? przyni?s? by? ze sob?, i uda?, ?e czyta, ja za? - ?e go s?ucham, jednak?e zajmowali?my si? wy??cznie tym, co si? dzia?o w ogrodzie.
Starzec ockn?? si?; po kilku pytaniach, jakie zada? m?odej dziewczynie, poznali?my si?, ?e ma wzrok os?abiony i ?e nie mo?e dostrzec nas z tak daleka, co nas mocno ucieszy?o, postanowili?my bowiem jak najcz??ciej tu wraca?.
Sedekias odszed?, wspieraj?c si? na m?odej dziewczynie, my za? powr?cili?my do domu. Nie maj?c innego zatrudnienia, wdali?my si? w rozmow? z naszym szewcem, kt?ry nam powiedzia?, ?e Sedekias nie ma ?yj?cego syna, ?e ca?y jego maj?tek odziedziczy c?rka jednego z jego syn?w, ?e ta m?oda wnuczka nazywa si? Sara i ?e dziadek nadzwyczajnie j? kocha.
Gdy?my odeszli do naszej izdebki, Germanus rzek?:
- Kochany przyjacielu, przychodzi mi na my?l spos?b szybkiego sko?czenia twego sporu z Sedekiasem. Musisz o?eni? si? z jego wnuczk?, w przeprowadzeniu jednak tego zamiaru do skutku potrzeba wielkiej przezorno?ci.
Pomys? ten bardzo mi si? podoba?; d?ugo rozmawiali?my o wnuczce Sedekiasa i przez ca?? noc o niej tylko marzy?em.
Nazajutrz i nast?pnych dni o tej samej porze wraca?em do potoku. Stale widywa?em w ogrodzie moj? pi?kn? kuzynk? z dziadkiem lub sam?, a chocia? nie przem?wi?em do niej ani s?owa, nie w?tpi?em jednak, ?e wiedzia?a, dla kogo tam przychodz?.
Gdy ?yd Wieczny Tu?acz domawia? tych s??w przybyli?my na miejsce noclegu i nieszcz??liwy w??cz?ga przepad? gdzie? w g?rach.
Rebeka nic zagadywa?a ju? ksi?cia o religi?, poniewa? jednak chcia?a pozna? to, co nazywa? on swoim
systemem, schwyci?a pierwsz? sposobno?? i zarzuci?a go pytaniami.
- Pani - odpar? Velasquez - jeste?my jako ?lepi: wiemy, gdzie znajduj? si? naro?niki kilku dom?w, i znamy ko?ce paru ulic, wszelako nie nale?y na pyta? o plan ca?ego miasta. Poniewa? jednak nastajesz na mnie, b?d? usi?owa? da? ci pewne poj?cie o tym, co zowiesz moim systemem, co za? ja sam nazywam raczej sposobem zapatrywania si? na rzeczy.
Wszystko zatem, co nasze oko obejmuje, ca?y widnokr?g rozci?gaj?cy si? u st?p g?r, nareszcie ca?? natur? dostrzegaln? za pomoc? naszych zmys??w - mo?emy podzieli? na materie martw? i organiczn?. Materia organiczna r??ni si? od martwej posiadaniem organ?w, zreszt? utworzona jest z tych samych pierwiastk?w. Tak wi?c mogliby?my znale?? w tej skale, na kt?rej siedzisz, lub w tym trawniku takie samo pierwiastki, z jakich pani si? sk?adasz. W istocie, masz pani wapno w swoich ko?ciach, krzemionk? w ciele, alkalia w ???ci, ?elazo we krwi, s?l w ?zach. Warstwy t?uszczowe twego cia?a s? po prostu kombinacj? materii palnych z pewnymi pierwiastkami powietrza. Nareszcie, gdyby pani? wsadzono do pieca chemicznego, mo?na by ci? sprowadzi? do stanu flaszeczki szklanej; gdyby za? doda? nieco metalicznego wapna, m?g?by by? z pani bardzo pi?kny obiektyw do teleskopu.
- Przedstawiasz mi, ksi???, zachwycaj?cy obraz - rzek?a Rebeka. - Prosz? ci?, racz m?wi? dalej.
Velasquez mniema?, ?e sam nic wiedz?c kiedy powiedzia? jak?? grzeczno?? pi?knej ?yd?wce, uchyli? wi?c z wdzi?kiem kapelusza i tak ci?gn?? dalej:
- Widzimy w pierwiastkach materii nieo?ywionej spontaniczn? d??no?? je?eli nic do form organicznych, to przynajmniej do kombinacji. Pierwiastki to ??cz? si?, rozdzielaj?, aby znowu ??czy? si? z innymi. Znajduj? upodobanie w pewnych kszta?tach: mo?na by pomy?le?, ?e stworzone s? do bytu organicznego, wszelako same przez si? nic mog? si? organizowa? i bez iskry zap?adniaj?cej nie zdo?aj? przej?? do takiego rodzaju kombinacji, kt?rego ostatecznym wynikiem jest ?ycie.
Podobnie jak fluid magnetyczny, ?ycie spostrzegamy tylko w przejawach jego dzia?ania. Pierwszym takim przejawem jest powstrzymywanie w cia?ach organicznych fermentacji wewn?trznej, kt?r? nazywamy rozk?adem. Zaczyna si? on w cia?ach organicznych, skoro tylko ?ycie je opu?ci.
?ycie d?ugo mo?e ukrywa? si? w p?ynie, jak na przyk?ad w jajku lub te? w materii sta?ej, jak cho?by w ziarnie, by potem rozwin?? si? w przyjaznych okoliczno?ciach.
?ycie znajduje si? we wszystkich cz??ciach cia?a, nawet w p?ynach, nawet we krwi, kt?ra psuje si?, dobyta z naszych ?y?.
?ycie jest w ?cianach ?o??dka, kt?re chroni przed dzia?aniem soku ?o??dkowego, rozpuszczaj?cego cia?a martwe dostaj?ce si? do wewn?trz.
?ycie utrzymuje si? przez pewien czas w cz?onkach oddzielonych od reszty cia?a. Nareszcie, ?ycie u?ycza zdolno?ci rozrodczych. Nazywamy to tajemnic? pocz?cia, kt?ra tak jest dla nas niepoj?ta, jak prawie wszystko w naturze.
Istoty organiczne dziel? si? na dwa wielkie rodzaje: pierwszy podczas spalania wydziela alkalia sta?e, drugi obfituje w alkalia lotne. Ro?liny wchodz? do pierwszego rodzaju, zwierz?ta do drugiego.
S? zwierz?ta, kt?re pod wzgl?dem budowy swego organizmu zdaj? si? by? o wiele ni?sze od niekt?rych ro?lin. Takimi s? ameby, kt?re mo?na ujrze? unosz?ce si? w morzu, lub wodnice, kt?re w?a?? owcom w m?zgi.
S? inne, daleko wy?szego organizmu, w kt?rych jednak niepodobna jasno rozpozna? tego, co nazywamy wol?. Tak na przyk?ad gdy koral rozwiera swoj? jam? dla poch?oni?cia ma?ych ?yj?tek, kt?rymi si? karmi, mo?emy przyj??, ?e poruszenie to jest skutkiem jego budowy, jak to widzimy w kwiatach, kt?re zamykaj? si? na noc, we dnie za? obracaj? ku s?o?cu.
Rodzaj woli polipa wyci?gaj?cego czu?ki i rozwieraj?cego jam? mo?na do?? trafnie przyr?wna? do woli oka nowo narodzonego, kt?re chce, cho? jeszcze nie my?li. Wola bowiem u dzieci poprzedza my?l i jest bezpo?rednim nast?pstwem potrzeby lub cierpienia.
W istocie, przygnieciony jaki cz?onek naszego cia?a chce koniecznie rozci?gn?? si? i zmusza nas do wype?nienia jogo woli. ?o??dek cz?sto opiera si? sposobowi ?ywienia, jaki mu przepisuj?. Gruczo?y ?linowe wzbieraj? na widok po??danej strawy, a podniebienie zaczyna ?echta?, tak ?e cz?sto rozum zaledwie z trudno?ci? mo?e zapanowa?. Gdyby?my sobie wyobrazili cz?owieka, kt?ry przez d?ugi czas nie jad?, nie pi?, le?a? ze skurczonymi cz?onkami i ?y? w celibacie, zobaczyliby?my w?wczas, ?e r??ne cz??ci jego cia?a nastr?cza?yby mu jednocze?nie rozmaite ch?ci.
Wol? pochodz?c? bezpo?rednio z potrzeby spostrzegamy zar?wno w doros?ym polipie, jak i w nowo narodzonym dziecku. S? to elementarne pierwiastki wy?szej woli, kt?ra nast?pnie rozwija si? w miar? doskonalenia si? organizmu. Wola w dziecku nowo narodzonym zapewne poprzedza my?l, ale bardzo niewiele, my?l za? ma tak?e swoje elementarne pierwiastki, kt?re musicie pozna?.
Gdy Velasquez rozwija? tak swoje pogl?dy, przerwano mu dalsze dowodzenie. Rebeka o?wiadczy?a ksi?ciu ca?? przyjemno??, z jak? go s?ucha?a, i od?o?ono na nast?pny dzie? dalszy ci?g nauki, kt?ra mnie tak?e mocno zaj??a.