Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (52)

Dzie? czterdziesty sz?sty
Meksykanie, kt?rzy d?u?ej ju? z nami pozostawali, ani?eli zamierzyli, postanowili nareszcie nas opu?ci?. Margrabia usi?owa? nam?wi? naczelnika Cygan?w, aby uda? si? wraz z nimi do Madrytu i zacz?? wie?? ?ycie bardziej odpowiednie do swego urodzenia, ale Cygan nie chcia? ?adnym sposobem na to przysta?. Prosi? nawet margrabiego, aby nigdy o nim nie wspomina? i szanowa? tajemnic?, kt?r? os?ania swoje istnienie. Podr??ni o?wiadczyli przysz?emu ksi?ciu Velasquezowi ca?y szacunek, jaki mieli dla niego, i uczynili mi zaszczyt ??dania mojej przyja?ni.
Odprowadziwszy ich do ko?ca doliny d?ugo ?cigali?my wzrokiem odje?d?aj?cych. Gdy wraca?em, przysz?o mi na my?l, ?e kogo? brakowa?o w karawanie;
przypomnia?em sobie dziewczyn? znalezion? pod nieszcz?sn? szubienic? Los Hermanos, zapyta?em wi?c naczelnika, co si? z ni? sta?o i czy w istocie jest to znowu jaka? nadzwyczajna przygoda, jakie? sprawki przekl?tych piekielnik?w, kt?rzy tak nam si? dali we znaki. Cygan szydersko u?miechn?? si? i rzek?:
- Tym razem mylisz si?, senor Alfonsie, ale taka jest natura ludzka, ?e raz zasmakowawszy w cudowno?ci, rada by najprostsze wypadki ?ycia pod ni? podci?ga?.
- Masz s?uszno?? - przerwa? Vclasquez - do tych poj?? tak?e mo?na zastosowa? teori? post?p?w geometrycznych, kt?rych pierwszym wyrazem b?dzie ciemny zabobonnik, ostatnim za? alchemista lub astrolog. Mi?dzy dwoma tymi wyrazami znajdzie si? jeszcze wiele miejsca na mn?stwo przes?d?w ci???cych nad ludzko?ci?.
- Nie mam nic przeciw temu dowodzeniu - rzek?em - ale to wszystko nic wyja?nia mi jeszcze, kim by?a owa nieznajoma dziewczyna.
- Pos?a?em jednego z moich ludzi - odpowiedzia? Cygan - dla dowiedzenia si? o niej szczeg???w. Doniesiono mi, ?e jest to biedna sierota, kt?ra po ?mierci kochanka dosta?a pomieszania zmys??w i nie maj?c nigdzie przytu?ku, ?yje z dobroczynno?ci podr??nych lub mi?osierdzia pasterzy. Zwykle samotnie b??dzi po g?rach i ?pi tam, gdzie j? noc zaskoczy. Zapewne wi?c tym razem zasz?a pod szubienic? Los Hermanos i nie pojmuj?c okropno?ci miejsca, jak najspokojniej zasn??a. Margrabia, zdj?ty lito?ci?, kaza? j? piel?gnowa?, ale wariatka, przyszed?szy do si?, wymkn??a si? spod stra?y i przepad?a gdzie? w g?rach. Dziwi mnie, ?e dot?d nigdzie jej nic spotkali?cie. Biedaczka sko?czy na tym, ?e zsunie si? gdzie ze ska?y i marnie zginie, chocia? przyznam si?, ?e nie ma co ?a?owa? tak n?dznego ?ycia. Czasami pasterze, rozpaliwszy w nocy ognisko, widz? j? nagle zjawiaj?c? si? u ognia. Wtedy Dolorita, tak si? bowiem ta nieszcz?sna nazywa, siada spokojnie, wpatruje si? bystrym wzrokiem w jednego z nich, nagle zarzuca mu r?ce na szyj? i nazywa go imieniem zmar?ego kochanka. Z pocz?tku pasterze uciekali od niej, ale p??niejszy zwyczaili si? i bezpiecznie dozwalaj? jej b??dzi?, a nawet podzielaj? z ni? straw?.
Gdy tak Cygan m?wi?, Velasquez tymczasem j?? dowodzi? o si?ach sobie przeciwleg?ych, poch?aniaj?-cych jedn? drug?, o nami?tno?ci, kt?ra po d?ugiej walce z rozumem zniszczy?a go nareszcie i - uzbrojona ber?em niedorzeczno?ci - sama rozsiad?a si? w m?zgu. Co do mnie, zdziwi?em si?, s?ysz?c s?owa Cygana, by?em bowiem pewny, ?e nie zaniedba korzysta? z okoliczno?ci i znowu uraczy nas s??nist? histori?. By? mo?e, ?e jedynym powodem skr?cenia przyg?d Dolority by?o zjawienie si? ?yda Wiecznego Tu?acza, kt?ry bystrym krokiem obiega? g?r?. Kabalista zacz?? wymawia? jakie? straszliwe zakl?cia, ale ?yd d?ugo na nie nie zwa?a?, nareszcie, jak gdyby tylko przez grzeczno?? dla towarzystwa, zbli?y? si? do nas i rzek? do Uzedy:
- Sko?czone twoje panowanie, straci?e? w?adz?, kt?rej okaza?e? si? niegodnym. Straszliwa przysz?o?? ci? oczekuje.
Kabalista roze?mia? si? na ca?e gard?o, ale snad? ?miech nie szed? mu z serca, gdy? prawie b?agalnym g?osem w nieznanym j?zyku zacz?? przemawia? do ?yda.
- Dobrze - odpar? Ahaswer - dzi? jeszcze, dzi? ostatni raz. Ju? mnie nigdy nie ujrzysz.
- Mniejsza o to - rzek? Uzeda - zobaczymy, co si? stanie p??niej. Tymczasem, stary zuchwalcze, korzystaj z chwili naszej przechadzki i ci?gnij dalej twoje opowiadanie. Ju? my potrafimy si? przekona?, czy szejk Tarudantu ma wi?cej w?adzy ode mnie. Zreszt? znam powody, dla kt?rych nas unikasz, i b?d? pewny, ?e je wszystkim wyjawi?.
Nieszcz??liwy w??cz?ga spojrza? zab?jczym wzrokiem na kabalist?, widz?c jednak, ?e nie zdo?a mu si? oprze?, wszed? wedle zwyczaju mi?dzy mnie a Ve-lasqueza i po chwili milczenia tak zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Wspomnia?em wam, jak wtedy w?a?nie, gdy mia?em osi?gn?? najgor?tszy cel moich ?ycze?, powsta?a wrzawa w ?wi?tyni i przypad? do nas jaki? faryzeusz, nazywaj?c mnie oszustem. Jak si? to zwykle czyni w podobnych wypadkach, odpowiedzia?em mu, ?e jest oszczerc? i ?e je?eli natychmiast sam si? nie wyniesie, ka?? go moim ludziom za drzwi wyrzuci?.
- Do?? ju? tego - zawo?a? faryzeusz, obracaj?c si? do obecnych - niegodziwy ten saduceusz oszukuje was. Rozsia? fa?szyw? pog?osk?, aby zbogaci? si? waszym kosztem; korzysta z waszej ?atwowierno?ci, ale czas ju? zedrze? z niego mask?. Aby wam dowie?? prawdy moich s??w, ofiaruj? ka?demu dwa razy wi?ksz? ilo?? z?ota za uncj? srebra.
Tym sposobem faryzeusz zyskiwa? jeszcze dwadzie?cia pi?? od sta, ale lud, uniesiony ch?ci? zysku, zacz?? t?umnie garn?? si? do niego i okrzykiwa? go dobroczy?c? miasta, podczas gdy dla mnie nie szcz?dzi? najostrzejszych przym?wek. Powoli rozj?trzy?y si? umys?y, od s??w przysz?o do czynnej zwady i w mgnieniu oka taki ha?as powsta? w ?wi?tyni, ?e jeden drugiego nie m?g? zrozumie?. Widz?c, ?e si? zanosi na straszn? burz?, czym pr?dzej odes?a?em do domu, co mog?em srebra i z?ota; zanim jednak s?u??cy zdo?ali wszystko zabra?, lud, uniesiony w?ciek?o?ci?, rzuci? si? na sto?y i zacz?? rozrywa? pozosta?e pieni?dze. Nadaremnie usi?owa?em stawi? jak najdzielniejszy op?r, si?a przeciwna przemaga?a. W jednej chwili ?wi?tynia zamieni?a si? w pole boju. Nie wiem, na czym by?oby si? sko?czy?o, mo?e nawet nie by?bym ?ywy wyszed?, krew bowiem la?a mi si? z g?owy, gdy wtem wszed? Prorok Nazarejski ze swymi uczniami.
Nigdy nie zapomn? tego gro?nego i uroczystego g?osu, kt?ry w jednej chwili u?mierzy? ca?? wrzaw?. Czekali?my, za kim si? opowie. Faryzeusz by? przekonany, ?e wygra spraw?, ale Prorok powsta? na oba stronnictwa i zacz?? wyrzuca? im ?wi?tokradztwo, bezczeszczenie przybytku Pa?skiego i to, ?e wzgardzili Stw?rc? dla dobra diabelskiego. S?owa jego sprawi?y silne wra?enie na zgromadzonych, ?wi?tynia zacz??a nape?nia? si? ludem, mi?dzy kt?rym by?o wielu zwolennik?w nowej nauki. Obie strony pozna?y, ?e ?le wyjd? na wmieszaniu si? trzeciego. W istocie nie mylili?my si?, gdy? okrzyk: "Precz ze ?wi?tyni" da? si? s?ysze? jak gdyby z jednej piersi. Lud tym razem nie baczy? ju? na w?asn? korzy??, ale, uniesiony fanatycznym zapa?em, pocz?? wyrzuca? stoliki i wypycha? nas za drzwi.
Na ulicy ci?ba coraz bardziej wzrasta?a, ale lud wi?ksz? zwraca? uwag? na Proroka ni? na nas. korzystaj?c przeto z og?lnego zamieszania, chy?kiem, bocznymi uliczkami dopad?em do domu. Zasta?em przy drzwiach s?u??cych naszych, uciekaj?cych z ocalonymi pieni?dzmi. Jeden rzut oka na worki upewni? mnie, ?e jakkolwiek spe?z?y nadzieje na zysk, straty jednak nie by?o ?adnej. Na t? my?l odetchn??em.
Sedekias o wszystkim ju? wiedzia?. Sara z niepokojem wygl?da?a mego powrotu; widz?c mnie skrawionego zblad?a i rzuci?a mi si? na szyj?. Starzec d?ugo spogl?da? w milczeniu, trz?s? g?ow?, jak gdyby szuka? jakiej? my?li, nareszcie rzeki:
- Przyrzek?em, ?e Sara b?dzie twoja, je?eli podwoisz powierzone ci pieni?dze. C??e? z nimi uczyni??
- Nie moja wina - odpowiedzia?em - je?eli nieprzewidziany wypadek zniszczy? moje zamiary; broni?em twego dobra z nara?eniem w?asnego ?ycia. Mo?esz obliczy? twoje pieni?dze, nic nie straci?e?, owszem, s? nawet pewne zyski, o kt?rych wszelako nie warto wspomina? w por?wnaniu z tymi, jakie nas oczekiwa?y.
Tu nagle szcz??liwa my?l przysz?a mi do g?owy, postanowi?em wszystko od razu rzuci? na szal? losu i doda?em:
- Je?eli jednak chcesz, aby dzie? dzisiejszy by? dniem zysku, mog? innym sposobem zape?ni? szczerb?.
- Jak to? - zawo?a? Sedekias. - Rozumiem, pewnie znowu jakie? przedsi?wzi?cia, kt?re tak udadz? si? jak poprzednie.
- Bynajmniej - odpowiedzia?em - sam si? przekonasz, ?e warto??, jak? ci zaofiaruj?, jest rzeczywista.
To m?wi?c spiesznie wybieg?em i po chwili wr?ci?em, nios?c moj? skrzynk? z br?zu pod pach?. Sedekias bacznie na mnie spogl?da?, u?miech nadziei przelecia? po ustach Sary, ja za? tymczasem otworzy?em skrzynk?, wyj??em znajduj?ce si? w niej papiery i rozdar?szy je na po?ow?, poda?em starcowi. Sedekias w jednej chwili pozna?, o co chodzi, ?cisn?? konwulsyjnie papiery w r?ku, wyraz niewypowiedzianego gniewu wybiegi mu na lica, powsta?, chcia? co? m?wi?, ale s?owa uwi?z?y mu w piersiach. Los m?j mia? si? rozstrzygn??. Pad?em do n?g starcowi i zacz??em oblewa? je rzewnymi ?zami.
Na ten widok Sara ukl?k?a ko?o mnie i, sama nie wiedz?c dlaczego, ca?a zap?akana j??a ca?owa? dziadka po r?kach. Starzec zwiesi? g?ow? na piersi, tysi?ce uczu? krzy?owa?o si? w jego duszy, w milczeniu dar? papiery na drobne kawa?ki, wreszcie zerwa? si? i ?piesznie wyszed? z izby. Zostali?my sami, pogr??eni w najbole?niejszej niepewno?ci. Przyznam si?, ?e straci?em wszelk? nadziej?; po tym jednak, co zasz?o, pozna?em, ?e nie powinienem d?u?ej zostawa? w domu Sedekiasa. Spojrza?em po raz ostatni na zap?akan? Sar? i wyszed?em, gdy nagle ujrza?em w przysionku krz?tanie si? i ci?b?. Zapyta?em o przyczyn?, odpowiedziano mi z u?miechem, ?e mniej od kogokolwiek powinienem czyni? podobne zapytania.
- Wszak?e to - dodano - Sedekias wydaje za ciebie swoj? wnuczk? i kaza?, aby czym pr?dzej po?pieszono z przygotowaniami do wesela.
Mo?ecie sobie wyobrazi?, jak z rozpaczy od razu przeszed?em do stanu nieopisanego szcz??cia. W kilkana?cie dni potem poj??em Sar? za ?on?. Brakowa?o mi tylko, aby przyjaciel uczestniczy? w tak ?wietnej zmianie mego losu; ale Germanus, porwany nauk? Proroka Nazarejskiego, nale?a? do tych. kt?rzy wyrzucali nas ze ?wi?tyni, pomimo wi?c przyja?ni, jak? mia?em dla niego, musia?em zerwa? z nim wszelkie stosunki i odt?d zupe?nie straci?em go z oczu.
Po do?wiadczeniu tylu przeciwno?ci zdawa?o mi si?. ?e zaczn? kosztowa? spokojnego ?ycia, tym bardziej ?e odrzek?em si? wekslarstwa, kt?re tak niebezpiecznie da?o mi si? ju? we znaki. Chcia?em ?y? z mego maj?tku; aby jednak czasu nie trawi? na pr??no, postanowi?em wypo?ycza? pieni?dze. W istocie, nie zbywa?o mi na ??daj?cych, ci?gn??em wi?c znaczna zyski; Sara z ka?dym dniem coraz wi?cej uprzyjemnia?a mi ?ycie, gdy wtem nag?y wypadek zmieni? dotychczasowy stan rzeczy.
Ale s?o?ce ju? zachodzi, zbli?a si? dla was godzina spoczynku, mnie za? wzywa pot??ne zakl?cie, kt?remu oprze? si? nie mog?. Jakie? dziwne uczucia przejmuj? moj? dusz?: mia??eby to by? koniec moich cierpie?? ?egnam was.
To m?wi?c w??cz?ga znik? w pobliskim w?wozie. Zdziwi?y mnie ostatnie jego s?owa, zapyla?em o ich znaczenie kabalist?.
- W?tpi? - odrzek? Uzeda - aby?my us?yszeli dalsz? cz??? przyg?d ?yda. ?otr ten, ile razy dochodzi do epoki, w kt?rej za zniewa?enie Proroka skazany zosta? na wieczn? pielgrzymk?, zazwyczaj znika i ju? ?adna si?a nie potrafi go na powr?t przywo?a?. Ostatnie jego wyrazy wcale mnie nie zdziwi?y. Od niejakiego czasu sam spostrzegam, ?e w??cz?ga znacznie si? postarza?, ale przecie? do ?mierci go to nie doprowadzi, gdy? w takim razie c?? by sta?o si? z waszym podaniem.
Widz?c, ?e kabalista chce wpa?? na drog? uwag, kt?rych nie wypada?o s?ucha? prawowiernym katolikom, uci??em dalsz? rozmow?, oddali?em si? od reszty towarzystwa i sam wr?ci?em do mego namiotu.
Niebawem wszyscy powr?cili, zapewne jednak nie udali si? zaraz na spoczynek, gdy? d?ugo jeszcze s?ysza?em g?os Velasqueza, rozwijaj?cego przed Rebek? jakie? matematyczne dowodzenie.