Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (60)

Dzie? pi??dziesi?ty czwarty
Nazajutrz zebrali?my si? o zwyk?ej godzinie i poprosiwszy Cygana, aby dalej raczy? ci?gn?? opowiadanie swych przyg?d, tak? otrzymali?my odpowied?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Toledo, uwiadomiony o prawdziwej historii pani Uscariz, przez jaki? czas zabawia? si? opowiadaniem jej o Frasquecie Cornadez jako o zachwycaj?cej kobiecie, kt?r? rad by?by pozna? i kt?ra jedna tylko mog?aby go uszcz??liwi?, przywi?za? i na wieki ustali?. Nareszcie znudzi?y go wszystkie mi?ostki, r?wnie jak i sama pani Uscariz.
Rodzina jego. nader wzi?ta u dworu, przeznacza?a mu przeorstwo kastylijskie, kt?re w?a?nie pod?wczas zawakowa?o. Kawaler po?pieszy? obj?? now? godno?? do Malty, ja za? straci?em jedynego opiekuna, kt?ry m?g?by mi dopom?c zniweczy? zamiary Busquera wzgl?dem mego ojca. Musia?em pozosta? biernym widzem tej intrygi, nie mog?c stan?? jej na przeszkodzie. Rzecz za? tak si? mia?a:
M?wi?em wam ju? na pocz?tku mego opowiadania, ?e ojciec m?j ka?dego poranku dla odetchni?cia ?wie?ym powietrzem stawa? na balkonie wychodz?cym na ulic? Toledo, nast?pnie szed? na drugi balkon, kt?ry wychodzi? na ma?? uliczk?, i jak tylko spostrzeg? naprzeciwko s?siad?w, wnet wita? ich, m?wi?c agur. Niech?tnie wraca? do pokoju, je?eli ich nie pozdrowi?. S?siedzi, aby go d?ugo nie zatrzymywa?, spieszyli odebra? od niego dzie? dobry; poza tym nie mia? z nimi ?adnych innych stosunk?w. Owi uprzejmi s?siedzi wyprowadzili si? jednak, a miejsce ich zaj??y panie Cimiento, dalekie krewne don Roque Busquera. Pani Cimiento, ciotka, by?a to czterdziestoletnia osoba ze ?wie?? cer? i s?odkim, ale statecznym wejrzeniem. Panna Cimiento, bratanica, by?a wysok?, kszta?tnej kibici, o ?adnych oczach i wytoczonych ramionach dziewczyn?.
Obie kobiety wprowadzi?y si?. jak tylko mieszkanie by?o wolne, i nazajutrz m?j ojciec, wyszed?szy na balkon, oczarowany by? ich widokiem. Swoim zwyczajem powiedzia? im dzie? dobry, one za? odk?oni?y mu si?, jak mo?na najwdzi?czniej. Niespodzianka ta sprawi?a mu niewypowiedzian? przyjemno??, wszelako oddali? si? do swego pokoju, co te? i obie kobiety wkr?tce uczyni?y.
Wymiana wzajemnych grzeczno?ci trwa?a tylko tydzie?, po kt?rego up?ywie ojciec m?j odkry? w pokoju panny Cimiento jaki? przedmiot, kt?ry do najwy?szego stopnia zaostrzy? jego ciekawo??. By?a to ma?a szklana szafa, nape?niona s?oikami i flaszkami kryszta?owymi. Jedne z nich zdawa?y si? zawiera? jaskrawe farby, jak gdyby do barwienia, drugie piasek z?oty, srebrny i b??kitny, inne nareszcie lakier z?otawy. Szafa sta?a tu? przy oknie. Panna Cimiento. odziana w lekki staniczek, przychodzi?a to po jedn?, to po drug? flaszk? i alabastrowym ramieniem zdawa?a si? za?miewa? ?wietne barwy, jakie dobywa?a z szafy. Co jednak z nimi poczyna?a, tego m?j ojciec nie m?g? odgadn??, nie maj?c za? zwyczaju nigdy o nic si? pyta?, wola? raczej pozosta? w nie?wiadomo?ci.
Pewnego dnia panna Cimiento usiad?a przy oknie i zacz??a pisa?. Atrament by? za g?sty; dola?a do? wody i tak go rozrzedzi?a, ze zrobi? si? do niczego. M?j ojciec, id?c za pop?dem wrodzonej mu grzeczno?ci. nape?ni? flaszk? atramentem i pos?a? j? s?siadce. S?u??ca wraz z podzi?kowaniem przynios?a mu pude?ko z kartonu, zawieraj?ce dwana?cie lasek laku rozmaitej barwy; ka?d? lask? zdobi?y napisy lub god?a nader misternie wyko?czone.
Ojciec nareszcie dowiedzia? si?, czym trudni si? panna Cimiento. Praca ta, podobna do jego zaj?cia, by?a niejako ostatecznym dope?nieniem zatrudnienia, jakiemu si? oddawa?. Wydoskonalenie fabrykacji laku, wed?ug zdania prawdziwych znawc?w, wy?ej jeszcze by?o doprowadzone ani?eli atramentu. Ojciec, pe?en podziwu, wystrzyg? kopert?, zaadresowa? j? swoim doskona?ym atramentem i zapiecz?towa? nowym lakiem. Piecz?? odbi?a si? wy?mienicie. Po?o?y? kopert? na stole i d?ugo si? w ni? wpatrywa?.
Wieczorem poszed? do ksi?garza Moreno, gdzie zasta? jakiego? nie znanego mu cz?owieka, kt?ry przyni?s? podobne pude?ko z tylu? laskami laku. Obecni wzi?li si? do pr?bowania i nie mogli si? do?? nachwali? doskona?o?ci wyrobu. M?j ojciec przep?dzi? tam ca?y wiecz?r, w nocy za? marzy? tylko o laku.
Nazajutrz z rana odda? s?siadkom zwyk?o pozdrowienie: chcia? nawet wi?cej powiedzie?, otworzy? usta, ale nic nie rzek? i odszed? do swego pokoju, wszelako tak usiad?, ?eby m?c dok?adnie widzie?, co si? dzieje u panny Cimiento. S?u??ca okurza?a sprz?ty, pi?kna za? bratanica za pomoc? powi?kszaj?cego szk?a ?ledzi?a najl?ejsze ?d?b?a py?u, a kiedy uda?o jej si? jakie wynale??, kaza?a sprz?ta? powt?rnie. Ojciec, nies?ychanie przywi?zany do porz?dku, widz?c to samo upodobanie w s?siadce, powzi?? ku niej szczeg?lniejszy szacunek.
M?wi?em wam, ?e g??wnym zaj?ciem mego ojca by?o palenie cygar i rachowanie przechodni?w lub dach?wek pa?acu ksi?cia Alby; wszelako odt?d nic po?wi?ca? ju?, jak przedtem, ca?ych godzin tej rozrywce, zaledwie kilka minut przy niej wysiedzia?, gdy? pot??ny urok ci?gn?? go bezustannie do balkonu wychodz?cego na ma?? uliczk?.
Busqueros pierwszy spostrzeg? t? zmian? i przy mnie nieraz zar?cza?, ?e niezad?ugo don Felipe Avadoro wr?ci do swego nazwiska i pozb?dzie si? przydomku: del Tintero Largo. Jakkolwiek ma?o zna?em si? na interesach, wszelako domy?li?em si?, ?e ma??e?stwo mego ojca w ?adnym wypadku nie mo?e by? dla mnie korzystne, znowu wi?c pobieg?em do ciotki Dalanosy, zaklinaj?c j?, aby koniecznie stara?a si? z?emu zapobiec. Ciotka moja szczerze si? t? wie?ci? zmartwi?a i powt?rnie uda?a si? do wuja Santeza; ale teatyn odpowiedzia?, ?e ma??e?stwo jest sakramentem boskim, na kt?ry nie ma prawa nastawa?, ?e jednak b?dzie czuwa?, aby mi w niczym krzywdy nie wyrz?dzono.
Kawaler Toledo od dawna wyjecha? ju? na Malt?, tak wi?c bezsilnie musia?em patrze? na to wszystko, a czasami nawet i dzia?a?, gdy? Busqueros posy?a? mnie z listami do swoich krewnych, sam bowiem u nich nie bywa?.
Pani Cimiento nigdy nie wychodzi?a z domu i nikogo u siebie nie przyjmowa?a. M?j ojciec ze swej strony coraz rzadziej wychodzi? na miasto. Nigdy dawniej nie by?by si? wyrzek? swego teatru ani te? zmieni? ustalonego porz?dku dnia, teraz jednak korzysta? z najl?ejszego kataru lub przezi?bienia i kamieniem siedzia? w domu. Wtedy nie m?g? oderwa? si? od okna wychodz?cego na ma?? uliczk? i przypatrywa? si?, jak panna Cimiento ustawia flaszki lub uk?ada laski laku. Widok dw?ch ?nie?nych ramion, ci?gle migaj?cych mu przed oczyma, zapali? jego wyobra?ni? tak, ?e nie m?g? o niczym innym my?le?.
Wkr?tce nowy przedmiot podnieci? jego ciekawo??. By? to kocio?ek do?? podobny do togo, w jakim przyprawia? sw?j atrament, ale daleko mniejszy i postawiony na ?elaznym tr?jnogu. Lampy, pal?ce si? pod nim, utrzymywa?y ci?gle umiarkowane ciep?o. Niebawem przyby?y dwa takie same kocio?ki.
Nazajutrz ojciec m?j, wyszed?szy na balkon i powiedziawszy agur, otworzy? usta chc?c zapyta? si?, co znacz? te kocio?ki, ale poniewa? nie mia? zwyczaju m?wienia, nic przeto nie rzek? i odszed? do siebie. Dr?czony ciekawo?ci? postanowi? pos?a? pannie Cimiento jeszcze jedn? butelk? swego atramentu. W podzi?ce otrzyma? trzy flaszki nape?nione r??nobarwnym atramentem: czerwonym, zielonym i niebieskim.
Wieczorem ojciec poszed? do ksi?garza Moreno. Zasta? tam jakiego? urz?dnika z ministerium skarbu, kt?ry trzyma? pod pach? og?lne sprawozdanie z rachunk?w kasy. W sprawozdaniu tym niekt?re kolumny nakre?lone by?y atramentem czerwonym, tytu?y - niebieskim, linie za? zielonym. Urz?dnik dowodzi?, ?e sam jeden posiada tajemnic? sporz?dzania takich atrament?w, i ?e nikt w mie?cie nie jest w stanie poszczyci? si? podobnymi. Na te s?owa jaki? nieznajomy obr?ci? si? do mego ojca i rzek?:
- Senor Avadoro, ty, kt?ry tak wy?mienicie fabrykujesz czarny atrament, mia??eby? nie zna? sposob?w sporz?dzania kolorowego?
M?j ojciec nie lubi?, gdy go o co pytano, i z ?atwo?ci? si? miesza?. Otworzy? jednak usta, aby odpowiedzie?, ale nic nie rzek?, gdy? wola? pobiec do siebie i przynie?? flaszki do Morena. Obecni nie mogli do?? wydziwi? si? doskona?o?ci atrament?w, urz?dnik za? prosi? o pozwolenie wzi?cia kilku pr?bek do domu. Ojciec, obsypany pochwa?ami, skrycie oddawa? ca?? s?aw? pannie Cimiento, kt?rej nazwiska dot?d jeszcze nic? zna?. Powr?ciwszy do siebie, otworzy? ksi??k? z przepisami i znalaz? dwa na niebieski, trzy na zielony i siedem na czerwony. Tyle na raz przepis?w pomiesza?o mu si? w g?owie, nie umia? zebra? dw?ch my?li, pi?kne tylko ramiona s?siadki ?ywo malowa?y si? przed jego wyobra?ni?. U?pione jego zmys?y ockn??y si? i da?y mu odczu? ca?? swoj? pot?g?.
Nazajutrz z rana, pozdrawiaj?c obie s?siadki, postanowi? stanowczo dowiedzie? si? o ich nazwisku, otworzy? wi?c usta, aby je o to zapyta?, ale znowu nic nie rzek? i wr?ci? do swego pokoju. Nast?pnie wyszed? na balkon od ulicy Toledo, sk?d spostrzeg? cz?owieka do?? przyzwoicie ubranego, trzymaj?cego w r?ku czarn? butelk?. Zrozumia?, ?e jest to kto? ??daj?cy atramentu, zamiesza? wi?c w kotle, aby mu da? jak najlepszego. Kurek od kot?a znajdowa? si? na jednej trzeciej wysoko?ci, tak ?e m?ty zostawa?y na spodzie. Nieznajomy wszed?, ale zamiast odej??, gdy ojciec nape?ni? mu ju? butelk?, postawi? j? na stole, usiad? i prosi? o pozwolenie wypalenia cygara. Ojciec chcia? co? odpowiedzie?, ale nic nie rzek?, nieznajomy doby? wi?c z kieszeni cygara i zapali? je u lampy stoj?cej na stole.
Nieznajomym tym by? niegodziwy Busqueros.
- Senor Avadoro - rzek? do mego ojca - zajmujesz si? wyrabianiem p?ynu, kt?ry niema?o zaszkodzi? ludzko?ci. Ile? to spisk?w, zdrad, podst?p?w, z?ych ksi??ek wysz?o na ?wiat za po?rednictwem atramentu, ?e nie wspomn? o bilecikach mi?osnych i sprzysi??eniach na szcz??cie i honor m???w. Jakie? jest twoje zdanie w tym wzgl?dzie, senor Avadoro? Nie odpowiadasz, przyzwyczai?e? si? bowiem do milczenia. Mniejsza o to, je?eli ty nic nie m?wisz, ja za to m?wi? za dw?ch, taki ju? mam zwyczaj. A wiec, senor Avadoro, racz usi??? tu na tym krze?le, wyt?umacz? ci pokr?tce moj? my?l. Utrzymuj?, ?e z tej butelki atramentu wyjdzie...
To m?wi?c Busqueros popchn?? butelk? i atrament wyla? si? na kolana mego ojca, kt?ry w milczeniu po?pieszy? obetrze? si? i zmieni? ubranie. Wr?ciwszy zasta? Busquera z kapeluszem w r?ku, chc?cego z nim si? po?egna?. Ojciec, uszcz??liwiony, ?e go si? pozb?dzie, otworzy? mu drzwi. W istocie, Busqueros wyszed?, ale po chwili wr?ci?:
- Przepraszam ci?, senor Avadoro - rzek? - ale zapomnieli?my obaj. ?e butelka jest pr??na, wszelako nie zadawaj sobie trudu, ja sam potrafi? j? nape?ni?.
Busqueros wzi?? lejek, wsadzi? go do butelki i odkr?ci? kurek. Gdy butelka by?a pe?na, ojciec znowu poszed? otworzy? mu drzwi. Don Roque wyni?s? si? czym pr?dzej, gdy wtem nagle m?j ojciec spostrzeg?, ?e kurek jest odkr?cony i atrament leje si? na pok?j. Pobieg? zakr?ci? kurek, a w tej?e chwili Busqueros jeszcze raz powr?ci? i udaj?c, ze nie spostrzega szkody, jak? wyrz?dzi?, postawi? butelk? na stole, rozwali? si? na tym samym krze?le, doby? cygara z kieszeni i zapali? je u lampy.
- Prawda? to, senor Avadoro - rzek? do mego ojca - ?e mia?e? syna, kt?ry uton?? w tym kotle? Gdyby biedak umia? p?ywa?, by?by niezawodnie si? wyratowa?. Gdzie? to senor naby?e? ten kocio?? Jestem pewien, ?e w Toboso. Doskona?a glina, takiej samej u?ywaj? do gotowania saletry. Twarda jak kamie?, pozw?l, spr?buj?.
M?j ojciec chcia? przeszkodzi? pr?bie, ale Busqueros uderzy? w?osiem w kocio? i rozbi? go na kawa?ki. Atrament strumieniem wytrysn??, zala? mego ojra i wszystko, co si? znajdowa?o w pokoju, nie wy??czaj?c nawet Busquera, kt?rego tak?e mocno obryzga?.
Ojciec, kt?ry rzadko kiedy otwiera? usta, tym razem zacz?? krzycze? na ca?e gard?o. S?siadki pokaza?y si? na balkonie.
- Ach, zacne panie - zawo?a? Busqueros - sta? nam si? straszny wypadek, wielki kocio? st?uk? si? i ca?y pok?j zala? atramentem. Senor Tintero nie wie, gdzie si? podzia?. Oka?cie nam mi?osierdzie chrze?cija?skie i przyjmijcie nas do waszego mieszkania.
S?siadki zdawa?y si? zgadza? z rado?ci? i ojciec, pomimo swego pomieszania, dozna? przyjemno?ci na my?l, ?e zbli?y si? do pi?knej nieznajomej, kt?ra z daleka wyci?ga?a do niego ?nie?ne ramiona i u?miecha?a si? ze szczeg?lniejszym wdzi?kiem.
Busqueros zarzuci? memu ojcu p?aszcz na plecy i zaprowadzi? go do domu pa? Cimiento. Zaledwie ojciec tam wszed?, gdy odebra? nieprzyjemne poselstwo. Kupiec b?awat?w, kt?ry mia? sklep pod jego mieszkaniem, przyby? z doniesieniem, ?e atrament przeciek? na jego towary i ?e pos?a? po urz?dnik?w s?dowych dla opisania szkody. Zarazem gospodarz domu uprzedzi? mego ojca, ?e d?u?ej nie ?cierpi go u siebie.
Ojciec, wyp?dzony ze swego mieszkania i sk?pany w atramencie, przybra? najsmutniejszy w ?wiecie wyraz twarzy.
- Nie potrzebujesz martwi? si?, senor Avadoro - rzek? mu Busqueros. - Te panie maj? w podw?rzu obszerne mieszkanie, kt?rego wcale nie potrzebuj?;
ka?? natychmiast przenie?? do niego twoje rzeczy. B?dzie ci tu bardzo wygodnie, znajdziesz pod dostatkiem atramentu czerwonego, niebieskiego, zielonego, daleko lepszego, ani?eli by? tw?j czarny. Wszelako radz? ci, aby? przez jaki? czas nie wychodzi? z tego domu, gdyby? bowiem poszed? do Morena, ka?dy kaza?by ci opowiada? przygod? o st?uczonym kotle, a wiem, ?e nie lubisz wiele m?wi?. Spojrzyj, oto wszyscy okoliczni pr??niacy ogl?daj? ju? w twoim mieszkaniu pow?d? atramentu; jutro w ca?ym mie?cie nie b?dzie si? o niczym innym m?wi?o.
Ojciec by? przera?ony, ale jedno pon?tne wejrzenie panny Cimiento przywr?ci?o mu odwag?, poszed? wi?c rozgo?ci? si? w nowym swoim mieszkaniu. Nied?ugo w nim sam zostawa?: pani Cimiento przysz?a do niego i powiedzia?a, ?e naradziwszy si? z bratanic?, postanowi?a odda? mu cuarto principal, to jest mieszkanie wychodz?ce na ulic?. Ojciec, kt?ry z upodobaniem liczy? przechodni?w lub dach?wki pa?acu ksi?cia Alby, z ochot? przysta? na zamian?. Proszono go tylko o pozwolenie zostawienia kolorowych atrament?w na dawnym miejscu. Ojciec kiwni?ciem wy wyrazi? swoj? zgod?.
Kocio?ki sta?y w ?rodkowym pokoju; panna Cimiento przychodzi?a, wychodzi?a, bra?a farby, nie m?wi?c ani s?owa, tak ?e w ca?ym domu panowa?o jak najg??bsze milczenie. Ojciec nigdy nie by? r?wnie szcz??liwy. Tak przesz?o osiem dni. Dziewi?tego Busqueros odwiedzi? mego ojca i rzek? mu:
- Senor Avadoro. przychodz? donie?? ci o pomy?lnym spe?nieniu ?ycze?, o kt?rych marzy?e?, ale kt?rych dot?d nie odwa?y?o? si? wypowiedzie?. Wzruszy?e? serce panny Cimionto, otrzymasz jej r?k?; ale musisz wprz?dy podpisa? ten papier, kt?ry ze sob? przynosz?, je?eli chcesz, a?eby w niedziel? og?oszono zapowiedzi.
Ojciec, nies?ychanie zdziwiony, chcia? odpowiedzie?, ale Busqueros nie da? mu na to czasu i ci?gn?? dalej:
- Senor Avadoro, przysz?e twoje ma??e?stwo dla nikogo nie jest tajemnic?. Ca?y Madryt o nim tylko m?wi. Je?eli masz zamiar je op??ni?, krewni panny Cimiento zbior? si? u mnie, a wtedy przyjdziesz i sam wy?o?ysz im powody zw?oki. Jest to post?powanie, kt?rego ?adnym sposobem nie mo?esz unikn??.
Ojciec os?upia? na my?l, ?e b?dzie musia? czyni? wyja?nienia przed ca?? rodzin?, chcia? co? powiedzie?, ale don Roque znowu mu przerwa? i rzek?:
- Rozumiem ci? doskonale, chcesz upewni? si? o twoim szcz??ciu z ust samej panny Cimiento. Oto i ona; zostawiam was samych.
Panna Cimiento wesz?a ca?a zmieszana, nie ?miej?c podnie?? oczu na mego ojca; wzi??a kilka farb i zacz??a je miesza? w milczeniu. Boja?liwo?? jej podnio-s?a odwago w don Filipie, utkwi? w niej oczy i nic m?g? ich oderwa?. Tym razem zupe?nie innym wzro-kiem na ni? patrzy?.
Busqueros zostawi? na stole papiery potrzebne do og?oszenia zapowiedzi. Panna Cimiento zbli?y?a si? z dr?eniem. wzi??a je do r?ki. przeczyta?a, po czym zas?oni?a oczy d?oni? i uroni?a kilka ?ez. Ojciec od ?mierci swojej ma??onki ani sam nigdy nie p?aka?, ani te? nie da? nikomu powodu do p?aczu. ?zy przez niego spowodowane tym bardziej go wzruszy?y, ?e nie m?g? dok?adnie odgadn?? ich przyczyny. Rozmy?la? wi?c, czy panna Cimiento p?acze z powodu tre?ci pisma, czy te? dla braku podpisu? Czy chce za?lubi? go, czy nie? Jednakowo? ci?gle p?aka?a. Zbyt okrutnym by?oby pozwoli? jej dalej p?aka?, chc?c za?, aby si? wyt?umaczy?a, nale?a?o wda? si? z ni? w rozmow?, ojciec przeto wzi?? pi?ro i podpisa?. Panna Cimiento poca?owa?a go w r?k?, zabra?a papier i wysz?a; wr?ci?a o zwyk?ej godzinie, zn?w poca?owa?a ojca w r?k? i nie m?wi?c ani s?owa, zaj??a si? fabrykacj? niebieskiego laku. Ojciec tymczasem pali? cygaro i liczy? dach?wki pa?acu ksi?cia Alby. W po?udnie przyszed? fra Geronimo Santez i przyni?s? ze sob? kontrakt ?lubny, w kt?rym nie zapomniano o mnie. Ojciec podpisa? go, panna Cimiento tak?e go podpisa?a, poca?owa?a mego ojca w r?k? i wr?ci?a w milczeniu do swego laku.
Od chwili pot?uczenia wielkiego ka?amarza ojciec nie ?mia? pokazywa? si? w teatrze, a tym mnie] u ksi?garza Moreno. Takie odosobnienie zacz??o go ju? po trosze nudzi?. Trzy dni up?yn??y od podpisania kontraktu. Busqueros przyszed? namawia? mego ojca, aby wybra? si? z nim na przeja?d?k?. Ojciec da? si? nak?oni? i pojechali na drug? stron? Manzanaresu. Niebawem stan?li przed ma?ym ko?ci??kiem franciszkan?w. Don Roque wysadzi? mego ojca, weszli razem do ko?ci??ka, gdzie zastali pann? Cimiento, kt?ra ju? ich oczekiwa?a. Ojciec otworzy? usta, chc?c powiedzie?, ?e my?la?, i? wyjecha? tylko dla odetchni?cia ?wie?ym powietrzem, ale nic nie rzek?, wzi?? pann? Cimiento pod r?k? i zaprowadzi? j? do o?tarza.
Po wyj?ciu z ko?cio?a nowo?e?cy wsiedli do wspania?ego powozu i wr?cili do Madrytu, do pi?knego domu, gdzie czeka? ich ?wietny bal. Pani Avadoro rozpocz??a go z jakim? m?odzie?cem nader przyjemnej postaci. Ta?czyli fandango nagradzani rz?sistymi oklaskami.
M?j ojciec na pr??no szuka? w swojej ma??once tej cichej i potulnej dziewczyny, kt?ra ca?owa?a go w r?k? z uczuciem tak g??bokiej pokory. Zamiast tego z nieopisanym zdziwieniem spostrzega? kobiet? ?yw?, ha?a?liw? i p?och?. Do nikogo si? nie odzywa?, a poniewa? nikt go o nic nie pyta?, milczenie to by?o jedyn? jego pociech?.
Zastawiono mi?sa na zimno i napoje ch?odz?ce; ojciec, zmorzony snem, odwa?y? si? zapyta?, czy nie by?aby ju? pora wraca? do domu. Odpowiedziano mu, ?e znajduje si? we w?asnym mieszkaniu. Ojciec pomy?la?, ?e dom ten stanowi cz??? posagu jego ?ony: kaza? sobie pokaza? sypialny pok?j i leg? na spoczynek.
Nazajutrz don Roque rozbudzi? nowo?e?c?w.
- Senor, kochany m?j kuzynie - rzek? do mojego ojca - nazywam ci? tak, albowiem ?ona twoja jest najbli?sz? krewn?, jak? mam na ziemi. Matka jej pochodzi z rodziny Busquer?w z Leonu. Dotychczas nie chcia?em ci wspomina? o twoich interesach, ale odt?d zamierzam zaj?? si? nimi wi?cej ni? mymi w?asnymi, prawd? bowiem m?wi?c, nie mam ?adnych w?asnych interes?w. Co si? tyczy twego maj?tku, senor Avadoro, wywiedzia?em si? dok?adnie o twoich dochodach i o sposobie, w jaki je od szesnastu lat wydajesz.
Oto s? papiery dotycz?ce twego stanu posiadania. ?eni?c si? po raz pierwszy, mia?e? cztery tysi?ce pistol?w rocznego dochodu, kt?rego, nawiasem m?wi?c, nie umia?e? wydawa?. Bra?e? dla siebie sze??set pistol?w, dwie?cie za? przeznacza?e? na wychowanie syna. Zostawa?o ci wi?c trzy tysi?ce dwie?cie pistol?w, kt?re umieszcza?e? w banku handlowym, procent za? od nich oddawa?e? teatynowi Geronimo na mi?osierne uczynki. Bynajmniej ci? w tym nie gani?, ale. na honor, ?al mi teraz ubogich, b?d? bowiem musieli obej?? si? bez twego wsparcia.
Naprz?d, my sami potrafimy wyda? twoje cztery tysi?ce pistol?w rocznego dochodu, co za? do pi??dziesi?ciu jeden tysi?cy dwustu z?o?onych w banku handlowym - oto spos?b, jakim nimi rozporz?dzimy: za ten dom osiemna?cie tysi?cy pistol?w - jest to wiele, wyznaj?, ale sprzedawca jest moim krewnym, moi za? krewni s? twoimi, senor Avadoro. Naszyjnik i kolczyki, jakie pani Avadoro wczoraj mia?a na sobie. warte s? osiem tysi?cy pistol?w, przypu??my dziesi??, p??niej przyczyn? ci wyt?umacz?. Zostaje nam jeszcze dwadzie?cia trzy tysi?ce dwie?cie pistol?w. Przekl?ty teatyn zachowa? pi?tna?cie tysi?cy dla twego nicponia syna, w razie gdyby si? ten kiedy wynalaz?. Pi?? tysi?cy na wyposa?enie twego domu nie b?dzie zbyt wiele, gdy?, szczerze m?wi?c, wyprawa twojej ?ony sk?ada si? z sze?ciu koszul i tylu? par po?czoch. Powiesz mi, ?e w ten spos?b zostaje ci jeszcze trzy tysi?ce dwie?cie pistol?w, z kt?rymi sam nie wiesz, co pocz??. A?eby wydoby? ci? z k?opotu, po?yczam je u ciebie na procent, o kt?ry si? ju? u?o?ymy. Oto jest, senor Avadoro, pe?nomocnictwo, racz je podpisa?.
M?j ojciec nie m?g? och?on?? ze zdumienia, w jakie wprawi?y go s?owa Busquera, otworzy? usta, aby co? odpowiedzie?, ale nie wiedz?c, jak zacz??, odwr?ci! si? do ?ciany i nacisn?? szlafmyc? na oczy.
- Mniejsza o to - rzek? Busqueros - nie jeste? pierwszym, kt?ry chcia? uciec przede mn? w swoj? szlafmyc? i udawa?, ?e ?pi. Znam si? na tych wybiegach i zawsze nosz? szlafmyc? w kieszeni, po?o?? si? na kanapie, prze?pimy si? obaj, a gdy obudzimy si?, powr?cimy znowu do naszego pe?nomocnictwa, albo te?, je?eliby ci to bardziej odpowiada?o, zbierzemy moich i twoich krewnych i zobaczymy, czy ta rzecz nie da si? inaczej u?o?y?.
M?j ojciec z g?ow? wepchni?t? mi?dzy poduszki zacz?? rozmy?la? nad swoim po?o?eniem i ?rodkami, za kt?rych pomoc? m?g?by odzyska? spok?j. Wyobrazi? sobie, ?e zostawiaj?c ?onie wszelk? wolno??, mo?e zdo?a wr?ci? do dawnego sposobu ?ycia, bidzie m?g? chodzi? do teatru, do ksi?garza Moreno, a nawet od-dawa? si? rozkoszy wyrabiania atramentu. Pocieszony nieco t? my?l?, otworzy? oczy i da? znak, ?e podpisze pe?nomocnictwo.
W istocie, podpisa? i chcia? wsta? z ???ka.
- Wstrzymaj si?, senor Avadoro - rzek? mu Busqueros - zanim wstaniesz, powiniene? u?o?y? sobie, co b?dziesz przez ca?y dzie? porabia?. Ja ci w tym dopomog? i spodziewam si?, ?e b?dziesz zadowolony z planu, jaki ci podam, tym bardziej, ?e dzie? ten rozpocznie pasmo r?wnie przyjemnych jak rozmaitych zatrudnie?. Naprz?d przynosz? ci tu par? haftowanych kamaszy i ca?kowity ubi?r do konnej jazdy; dzielny rumak czeka na ciebie u bramy, przejedziemy si? po Prado, dok?d i pani Avadoro niebawem przyb?dzie w karecie. Przekonasz si?, senor don Filipie, ?e ma??onka twoja ma w mie?cie znakomitych przyjaci??, kt?rzy stan? si? tak?e twoimi. Wprawdzie od niejakiego czasu ostygli nieco dla niej, ale teraz, widz?c j? po??czon? z cz?owiekiem tak zacnym jak ty, bez w?tpienia zapomn? o dawnym swym do niej uprzedzeniu. Powtarzam ci, pierwsi dostojnicy dworu b?d? ci? szukali, nadskakiwali, ?ciskali, co m?wi? - dusili w nami?tnych u?ciskach przyja?ni!
Na te s?owa ojciec m?j zemdla? albo te? raczej wpad? w stan zupe?nego odr?twienia. Busqucros nic spostrzeg? tego i dalej tak m?wi?:
- Niekt?rzy z tych pan?w uczyni? ci zaszczyt, zapraszaj?c si? na twoje obiady. Tak jest, .senor Avadoro, uczyni? ci ten zaszczyt i mysie, ?e nie zawiod? si? na tobie. Przekonasz si?, jak twoja ?ona umie przyjmowa? go?ci. Na honor, nie poznasz skromnej fabrykantki laku! Nic mi na to nie odpowiadasz, senor Avadoro, i masz s?uszno??, ?e mi nie przerywasz. Tak na przyk?ad lubisz komedi? hiszpa?sk?, ale za?o?? si?. ?e nigdy nie by?e? na operze w?oskiej, kt?ra ca?y dw?r si? zachwyca. Dobrze wi?c, dzi? wieczorem p?jdziesz na oper? i zgadnij, do czyjej lo?y? Do don Fernanda de Thaz, wielkiego koniuszego, ani mniej, ani wi?cej. Stamt?d udamy si? na bal do tego? pana, gdzie spotkasz cale dworskie towarzystwo. Wszyscy b?d? z tob? rozmawiali, przygotuj si? na odpowiedzi.
Ojciec m?j wr?ci? tymczasem do zmys??w, wszelako zimny pot wyst?pi? mu na czo?o, ramiona zdr?twia?y, szyja si? skurczy?a, g?owa opad?a na poduszki, wytrzeszczy? okropnie oczy, z piersi wydar?y mu si? gwa?towne westchnienia, s?owem, dosta? konwulsji. Busqueros spostrzeg? nareszcie, jaki skutek wywar?y jego s?owa, zawo?a? o pomoc, sam za? uda? si? na Prado, dok?d i moja macocha wkr?tce za nim po?pieszy?a.
Ojciec wpad? w rodzaj letargu. Przyszed?szy do si?, nie poznawa? (nikogo, z wyj?tkiem ?ony i Busquera. Skoro ich spostrzega?, w?ciek?o?? malowa?a si? w jego rysach, zreszt? by? spokojny, milcza? i nie chcia? wstawa? z ???ka. Gdy czasami musia? powsta? na chwil?, zdawa? si? by? zzi?bni?ty i dzwoni? z?bami przez p?? godziny. Wkr?tce objawy s?abo?ci sta?y si? przykrzejsze. Chory m?g? przyjmowa? po?ywienie tylko w bardzo ma?ych porcjach. Spazm konwulsyjny ?ciska? mu gard?o, j?zyk opuch? i zesztywnia?, oczy straci?y blask, wzrok sta? si? b??dny, a ciemno???ta sk?ra pokry?a si? bia?ymi gruze?kami.
Zdoby?em przyst?p do jego domu, udaj?c s?u??cego, i zdj?ty smutkiem spogl?da?em na post?p choroby. Ciotka Dalanosa, kt?r? przypu?ci?em do tajemnicy, czuwa?a przy nim nocami, ale chory jej nie poznawa?; co za? do mojej macochy, widoczne by?o, ?e obecno?? jej wielce mu szkodzi, tak ?e fra Geronimo nam?wi? j?, aby wyjecha?a na prowincj?, dok?d i Busqueros za ni? pospieszy?.
Wymy?li?em ostatni ?rodek, kt?ry m?g? wyci?gn?? ojca z nieszcz?snej melancholii i kt?ry w istocie powi?d? si? na chwil?. Pewnego dnia ojciec ujrza? przez uchylone drzwi w drugim pokoju kocio?, zupe?nie podobny do tego, jakiego dawniej u?ywa? do sporz?dzania atramentu; obok sta? stolik z r??nymi flaszkami i wagami do odmierzania ingrediencji. Cicha weso?o?? wybieg?a na lica ojca, wsta?, zbli?y? si? do stolika, za??da? fotela, ale poniewa? by? bardzo os?abiony, kto inny musia? zaj?? si? fabrykacj?, kt?rej ojciec bacznie si? przygl?da?. Nazajutrz m?g? ju? sam do pracy r?k? przy?o?y?, nast?pnego dnia stan jego znacznie si? polepszy?, ale w kilka dni potem pojawi?a si? gor?czka, zupe?nie obca dotychczasowej chorobie. Objawy wcale nic by?y przykre, wszelako chory tak upad? na si?ach, ?e straci? ca?? odporno??. Zgas?, nie poznawszy mnie nawet, chocia? wszelkimi sposobami usi?owano przypomnie? mnie jego pami?ci.
Tak umar? cz?owiek, kt?ry nie przyni?s? ze sob? na ?wiat tego stopnia si? moralnych i fizycznych, jaki m?g?by mu zapewni? przynajmniej przeci?tn? dzielno??. Instynkt, ?e tak powiem, sk?oni? go do wybrania trybu ?ycia stosownego do jego mo?liwo?ci. Zgin??, gdy go chciano rzuci? w ?ycie czynu.
Czas ju?, abym powr?ci? do w?asnych przyg?d. Sko?czy?y si? nareszcie dwa lata mojej pokuty. Trybuna? inkwizycji za wstawiennictwem fra Geronimo pozwoli? mi wr?ci? do w?asnego nazwiska pod warunkiem, ?e odb?d? wypraw? na galerach malta?skich. Z rado?ci? przyj??em ten rozkaz, spodziewaj?c si?, ?e spotkam komandora Toledo ju? nie jako s?u??cy, ale prawie jako r?wny.
Mia?em ju? dosy? noszenia ?ebrackich ?achman?w. Oporz?dzi?em si? zbytkownie, przymierzaj?c stroje u ciotki Dalanosy, kt?ra umiera?a z zachwytu. Wyjecha?em o wschodzie s?o?ca, a?eby ukry? przed ciekawymi moj? przemian?. Wsiad?em na okr?t w Barcelonie i po kr?tkiej podr??y przyby?em na Malt?. Spotkanie z kawalerem sprawi?o mi wi?ksz? przyjemno??, ani?eli si? spodziewa?em. Toledo zapewni? mnie, ?e nigdy nie da? si? omami? memu przebraniu i ?e zamierza? mi ofiarowa? swoj? przyja??, jak tylko powr?c? do pierwotnego stanu. Kawaler dowodzi? g??wn? galer?, wzi?? mnie wi?c na sw?j pok?ad i kr??yli?my po morzu przez cztery miesi?ce, nie zaszkodziwszy wiele Berbery j?zykom, kt?rzy na lekkich statkach ?atwo przed nami umykali.
Tu ko?czy si? historia moich lat dzieci?cych. Opowiedzia?em wam j? ze wszelkimi szczeg??ami, gdy? dot?d s? one przytomne mojej pami?ci. Zdaje mi si?, ?e widz? przed sob? cel? mojego rektora u teatyn?w w Burgos, a w niej surow? posta? ojca Sanudo: zdaje mi si?, ?e zajadam kasztany pod przysionkiem ko?cio?a ?w. Rocha i wyci?gam r?ce do szlachetnego Toleda.
Nie opowiem wam z r?wn? dok?adno?ci? przyg?d mojej m?odo?ci. Ile razy przenosz? si? wyobra?ni? w te naj?wietniejsze czasy mego ?ycia, widz? tylko zgie?k rozmaitych nami?tno?ci i pomieszan? wrzaw? burz. G??bokie zapomnienie ukrywa przede mn? uczucia, jakie nape?nia?y dusz? moj? i unosi?y j? chwilowym szcz??ciem. Spostrzegam wprawdzie promyki odwzajemnionej mi?o?ci, przedzieraj?ce si? do mnie przez mg?? minionych dni, ale pl?cz? si? przedmioty tej mi?o?ci i widz? tylko pogmatwane obrazy pi?knych, rozczulonych kobiet, weso?ych dziewcz?t, zarzucaj?cych mi na szyj? ?nie?ne ramiona, widz? nawet, jak pos?pne ochmistrzynie, nie mog?c oprze? si? tak wzruszaj?cemu widokowi, ??cz? kochank?w, kt?rych by na zawsze powinny rozdzieli?. Widz? upragnion? lamp? daj?c? mi znak z okna, tajemne schodki prowadz?ce mnie do skrytych drzwi. Chwile te - to rozkosz w ca?ej pot?dze. Czwarta godzina bije, zaczyna dnie?, trzeba si? rozsta?, ach! i rozstanie ma tak?e swoj? s?odycz.
Mniemam, ?e od jednego ko?ca ?wiata do drugiego historia mi?ostek wsz?dzie jest jednakowa. Opowiadanie moich mog?oby nie by? dla was zbyt zajmuj?ce, ale s?dz?, ?e radzi pos?uchacie histori? pierwszych moich uczu?. Szczeg??y ich s? zadziwiaj?ce, m?g?bym nawet poczyta? je za cudowne. Dzi? jednak jest ju? za p??no, musz? jeszcze pomy?le? o sprawach mojej hordy, pozw?lcie wi?c, abym dalszy ci?g od?o?y? na jutro.