Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (61)

Dzie? pi??dziesi?ty pi?ty
Zebrali?my si? o zwyk?ej godzinie i Cygan, maj?c czas wolny, tak dalej zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Nast?pnego roku kawaler Toledo obj?? g??wne dow?dztwo nad galerami, brat za? jego przys?a? mu na wydatki sze??kro? sto tysi?cy plastr?w. Zakon mia? w?wczas sze?? galer, do kt?rych Toledo dwie w?asnym kosztem uzbroi?. Kawaler?w zebra?o si? sze?ciuset. By?a to najpierwsza m?odzie? Europy. Na?wczas zaczynano we Francji dawa? wojsku mundury, co dot?d nie by?o jeszcze w zwyczaju. Toledo da? nam mundur na wp?? francuski, a na wp?? hiszpa?ski. Nosili?my purpurowy kaftan, czarn? zbroj? z krzy?om malta?skim na piersiach, krez? i hiszpa?ski kapelusz. Ubi?r ten dziwnie pi?knie przypada? nam do twarzy. Gdzie tylko przybijali?my, kobiety nie odchodzi?y od okien, ochmistrzynie za? biega?y z mi?osnymi bilecikami, kt?re cz?sto przez omy?k? oddawa?y komu innemu. Zamiany takie stawa?y si? powodem (najzabawniejszych wydarze?. Przybijali?my do wszystkich port?w ?r?dziemnego Morza i wsz?dzie oczekiwa?y nas nowe uroczysto?ci.
W czasie tych rozrywek zacz??em dwudziesty rok ?ycia: Toledo mia? dziesi?? lat wi?cej. Wielki mistrz mianowa? go wielkim baillim i nada? mu sub-priorat Kastylii. Opu?ci? Malt? okryty tymi nowymi zaszczytami i nam?wi? mnie, abym towarzyszy? mu w podr??y po W?oszech. Wsiedli?my na okr?t i szcz??liwie przybyli?my do Neapolu. Niepr?dko by?my stamt?d wyjechali, gdyby powabny Toledo by? tak ?atwy do zatrzymania, jak ?atwo dawa? si? chwyta? w sieci pi?knych kobiet; ale przyjaciel m?j w wysokim stopniu posiada? sztuk? porzucania kochanek, nie zrywaj?c z nimi dobrych stosunk?w. Opu?ci? wi?c mi?ostki neapolita?skie dla przyj?cia nowych wi?z?w kolejno we Florencji, Mediolanie, Wenecji, Genui, tak ?e dopiero nast?pnego roku przybyli?my do Madrytu.
Gdy tylko znale?li?my si? w stolicy, Toledo poszed? przedstawi? si? kr?lowi, nast?pnie za?, wzi?wszy najpi?kniejszego konia ze stajni swego brata, ksi?cia Lermy, kaza? osiod?a? dla mnie drugiego, niemniej pi?knego, i pojechali?my na Prado zmiesza? si? z czered? galopuj?c? przy drzwiczkach kobiecych powoz?w.
Przepyszny pojazd zwr?ci? nasz? uwag?. By?a to otwarta kareta, w kt?rej siedzia?y dwie kobiety w na p?? ?a?obnym stroju. Toledo pozna? dumn? ksi??niczk? Avila i podjecha?, aby si? z ni? przywita?. Druga z kobiet odwr?ci?a si? ku niemu; nie zna? jej wcale i zdawa? si? by? oczarowany jej pi?kno?ci?.
Nieznajom? t? by?a pi?kna ksi??na Medina Sidonia, kt?ra porzuciwszy domowe zacisze, wraca?a do ?wiata. Pozna?a dawnego swego wi??nia i po?o?y?a palec na ustach, daj?c znak, abym nie wyda? jej tajemnicy. Nast?pnie obr?ci?a pi?kne swe oczy na Toleda, kt?rego twarz wyra?a?a powag? i nie?mia?o??, jakiej w nim dot?d nie widzia?em przy ?adnej kobiecie. Ksi??na Sidonia o?wiadczy?a, ?e nie wejdzie ju? w powt?rne zwi?zki; ksi??niczka Avila za?, ?e nigdy nie p?jdzie za m??. Wobec tak nieodmiennie obranych postanowie?, kawaler malta?ski w?a?nie w sam czas przybywa?. Obie damy nader mile przyj??y Toleda, kt?ry z wdzi?czno?ci? podzi?kowa? im za ?ask?, ksi??na Sidonia za?, udaj?c, ?e mnie po raz pierwszy wiidzi, potrafi?a zwr?ci? na mnie uwag? swej przyjaci??ki. Tym sposobem utworzyli?my dwie pary, kt?re ci?gle spotyka?y si? podczas wszystkich rozrywek stolicy. Toledo - kochany po raz setny w ?yciu, zakocha? si? po raz pierwszy. Ja stara?em si? sk?ada? ho?dy pe?ne poszanowania u st?p ksi??niczki Avila. Zanim jednak przyst?pi? do historii moich stosunk?w z t? dam?, musz? powiedzie? wam kilka s??w o po?o?eniu, w jakim na?wczas si? znajdowa?a.
Ksi??? Avila, ojciec jej, umar? podczas naszego pobytu na Malcie. ?mier? cz?owieka ambitnego zawsze wielkie na ludziach wywiera wra?enie, jego upadek wzrusza ich i zadziwia. Pami?tano w Madrycie infantk? Beatrycze i tajemny jej zwi?zek z ksi?ciem. Zacz?to m?wi? o synu, na kt?rym mia?y spoczywa? dalsze losy tej rodziny. Spodziewano si?, ?e testament nieboszczyka obja?ni t? tajemnic?, ale powszechne oczekiwania spe?z?y na niczym, testament bowiem niczego nie wyja?ni?. Dw?r milcza?, tymczasem za? dumna ksi??niczka Avila wesz?a w ?wiat wynio?lejsza, bardziej gardz?ca zalotnikami i stanem ma??e?skim ni? kiedykolwiek.
Chocia? urodzi?em si? z dobrej szlacheckiej rodziny, atoli w poj?ciach hiszpa?skich nie mog?a istnie? ?adna r?wno?? mi?dzy mn? a ksi??niczk?, do kt?rej mog?em tylko zbli?y? si? jako m?ody cz?owiek szukaj?cy opieki dla wyrobienia sobie losu. Toledo by? niejako rycerzem pi?knej Sidonii, ja za? jakby koniuszym jej przyjaci??ki.
S?u?ba taka nie by?a dla mnie nieprzyjemna; mog?em, nie zdradzaj?c mojej nami?tno?ci, uprzedza? wszelkie ch?ci zachwycaj?cej Manueli, wype?nia? jej rozkazy, s?owem, wy??cznie po?wi?ci? si? na jej us?ugi. Wiernie pilnuj?c skinie? mojej w?adczyni, strzeg?em si?, aby ?aden wyraz, spojrzenie lub westchnienie nie wyda?y uczu? mego serca. Obawa, by jej nie ubli?y? i nie narazi? si? na zakaz widywania, jaki ?atwo m?g? po tym nast?pi?, dodawa?a mi si?y w opanowywaniu mojej nami?tno?ci. Ksi??na Sidonia stara?a si? o ile mo?no?ci podnie?? mnie w oczach swej przyjaci??ki, ale ?aski, jakie otrzymywa?a dla mnie, ogranicza?y si? jedynie do kilku przyjaznych u?miech?w, wyra?aj?cych zimn? przychylno??.
Stan taki trwa? przez przesz?o rok. Widywa?em ksi??niczk? w ko?ciele, w Prado, odbiera?em jej rozkazy na ca?y dzie?, ale nigdy noga moja nie posta?a w jej domu. Pewnego dnia kaza?a mnie do siebie przywo?a?. Zasta?em j? nad krosnami, otoczon? orszakiem s?u?ebnic. Wskazawszy mi krzes?o, spojrza?a na mnie wynio?le i rzek?a:
- Senor Avadoro, ubli?y?abym pami?ci mych przodk?w, kt?rych krew p?ynie w moich ?y?ach, gdybym nie u?y?a ca?ej wzi?to?ci mojej rodziny do wynagrodzenia us?ug, jakie codziennie mi wy?wiadczasz. Wuj m?j, ksi??? Sorriente, uczyni? mi te? sam? uwag? i ofiaruje ci miejsce pu?kownika w pu?ku jego nazwiska. Spodziewam si?, ?e nie odm?wisz mu zaszczytu przyj?cia tej godno?ci. Zastan?w si?.
- Pani - odpowiedzia?em - po??czy?em moj? przysz?o?? z losem kawalera Toledo i nic pragn? innych godno?ci opr?cz tych, kt?re on sam dla mnie otrzyma. Co za? do przys?ug, jakie mam szcz??cie codziennie waszej ksi???cej mo?ci wy?wiadcza?, najs?odsz? dla mnie nagrod? b?dzie pozwolenie, abym ich nie przerywa?.
Ksi??niczka nic mi na to nie odrzek?a, tylko lekkim skinieniem g?owy da?a znak, ?e mog? odej??.
W tydzie? potem znowu przywo?ano mnie do dumnej ksi??niczki. Przyj??a mnie podobnie jak za pierwszym razem i rzek?a:
- Senor Avadoro, nie mog? do nie mog? dopu?ci? do tego, aby? mia? przewy?szy? we wspania?omy?lno?ci Avil?w, Sorrient?w i innych grand?w nale??cych do mojej rodziny. Mam zamiar przedstawi? ci nowe widoki korzystne dla twego szcz??cia. Pewien szlachcic, kt?rego rodzina przywi?zana jest do naszego rodu, zyska? znaczny maj?tek w Meksyku. Ma c?rk? jedynaczk? i daje jej w posagu milion...
Nie pozwoli?em doko?czy? ksi??niczce tych s??w i powstawszy, z niejakim oburzeniem odpar?em:
- Chocia? krew Avil?w i Sorrient?w nie p?ynie w moich ?y?ach, serce jednak, jakie we mnie bije, za wysoko jest umieszczone, aby milion m?g? do niego dosi?gn??.
Chcia?em odej??, ale ksi??niczka kaza?a mi pozosta?;
oddali?a kobiety do s?siedniej komnaty, zostawiaj?c drzwi otwarte, i rzek?a:
- Senor Avadoro, jedn? tylko nagrod? mog? ci ofiarowa?: gorliwo??, Jak? okazujesz, spe?niaj?c moje ?yczenia, pozwala mi si? spodziewa?, ?e tym razem nie odm?wisz. Idzie o oddanie mi wa?nej przys?ugi.
- W istocie - odrzek?em - jest to jedyna nagroda. jaka mnie mo?e uszcz??liwi?. ?adnej innej nie pragn? i przyj?? nie mog?.
- Przybli? si? - m?wi?a dalej ksi??niczka - nie chc?, aby nas s?yszano z drugiego pokoju. Avadoro, wiesz zapewne, ?e ojciec m?j potajemnie by? ma??onkiem infantki Beatrycze i by? mo?e, ?e wspominano ci nawet w tajemnicy, jakoby mia? z ni? syna. M?j ojciec sam t? pog?osk? rozpu?ci? dla zbicia dworzan z tropu, w rzeczywisto?ci bowiem zostawi? c?rk?, kt?ra ?yje i wychowuje si? w jednym z klasztor?w niedaleko Madrytu. Ojciec m?j umieraj?c odkry? mi tajemnic? jej urodzenia, o kt?rej ona sama nie wie. Zawiadomi? mnie tak?e o zamiarach, jakie wzgl?dem niej powzi??, ale ?mier? po?o?y?a koniec wszystkiemu. Niepodobna by?oby odnowi? ca?ej sieci ambitnych intryg, jak? ksi??? utka? dla dopi?cia swoich cel?w. Zupe?ne uprawnienie mojej siostry jest niemo?liwe do przeprowadzenia i pierwszy krok, jaki by?my przedsi?wzi?li, m?g?by za sob? poci?gn?? zgub? tej nieszcz??liwej. Niedawno by?am u niej. Leonora jest prost?, dobr? i weso?? dziewczyn?. Pokocha?am j? z ca?ego serca, ale ksieni tyle mi nagada?a o jej nadzwyczajnym podobie?stwie do mnie, ?e nie ?mia?am wi?cej powraca?. Pomimo to o?wiadczy?am, ?e pragn? szczerze si? ni? opiekowa? i ?e jest ona jednym z owoc?w niezliczonych mi?ostek, jakie m?j ojciec mia? w swojej m?odo?ci. Przed kilku dniami doniesiono mi, ?e dw?r zacz?? wypytywa? si? o ni? w klasztorze; wie?? ta nape?ni?a mnie niepokojem, postanowi?am wi?c sprowadzi? j? do Madrytu.
Posiadam na opuszczonej ulicy, kt?ra nawet nazywa si? Retrada, niepozorny domek. Kaza?am naj?? dom naprzeciwko i prosz? ci?, aby? w nim zamieszka? i czuwa? nad skarbem, jaki ci powierzam. Oto jest adres twego nowego mieszkania, tu za? list, kt?ry oddasz ksieni urszulanek z Pe?on. We?miesz ze sob? czterech jezdnych i pow?z z dwoma mu?ami. Ochmistrzyni przyjedzie z moj? siostr? i b?dzie z ni? mieszka?a. We wszystkim do niej si? odwo?asz, do domu za? nie wolno ci wchodzi?. C?rka mego ojca i infantki nie powinna dawa? nawet pozor?w mog?cych skazi? jej s?aw?.
To powiedziawszy, ksi??niczka lekko skin??a g?ow?. By? to dla mnie znak odej?cia. Opu?ci?em j? i uda?em si? naprz?d do mego nowego mieszkania, kt?re wyda?o mi si? wygodne, a nawet do?? zbytkownie urz?dzone. Zostawi?em w nim dw?ch wiernych s?u??cych i wr?ci?em do mieszkania, jakie zajmowa?em u Toleda. Co za? do domu pozosta?ego mi po ojcu, wypu?ci?em go za czterysta piastr?w.
Widzia?em tak?e dom przeznaczony dla Leonory. Zasta?em w nim dwie s?u??ce i starego s?ug? rodziny Avil?w, kt?ry nie nosi? liberii. Dom obficie i wytwornie zaopatrzony by? we wszystko, czego potrzeba do dostatniego mieszcza?skiego gospodarstwa.
Nazajutrz wzi??em ze sob? czterech jezdnych, pow?z i po?pieszy?em do klasztoru w Pe?on. Wprowadzono mnie do rozm?wnicy, gdzie ksieni ju? na mnie czeka?a. Przeczyta?a list, u?miechn??a si? i westchn??a.
- S?odki Jezu - rzek?a - ile? to grzech?w pope?nia si? na ?wiecie! Jak?e szcz??liwa jestem, ?em go porzuci?a! Na przyk?ad, m?j kawalerze, panna, po kt?r? przyje?d?asz, tak jest podobna do ksi??niczki Avila, ale tak, ?e dwa obrazy s?odkiego Jezusa nie mog? by? bardziej do siebie podobne. Kim za? s? rodzice tej m?odej dziewczyny, nikt o tym nie wie. Nieboszczyk ksi??? Avila, Panie ?wie? nad jego dusz?...
Ksieni by?aby nigdy nie sko?czy?a swej gadaniny, ale da?em jej do zrozumienia, ?e musz? jak najpr?dzej wype?ni? polecenie, kiwn??a wi?c g?ow?, doda?a kilka "niestety" i "s?odki Jezu", po czym kaza?a mi pom?wi? z od?wiern?.
Uda?em si? do furty. Wkr?tce wysz?y dwie kobiety zupe?nie zas?oni?te i wsiad?y do powozu, nie m?wi?c ani s?owa. Wskoczy?em na konia i pod??y?em za nimi, r?wnie? nie odzywaj?c si? do nikogo. Gdy przybyli?my do Madrytu, wyprzedzi?em nieco pow?z i przywita?em obie kobiety przy drzwiach domu. Sam nie wszed?em za nimi, ale uda?em si? do mego mieszkania, sk?d widzia?em, jak si? moje podr??ne rozgaszcza?y u siebie.
W istocie, znalaz?em wielkie podobie?stwo mi?dzy ksi??niczk? a Leonor?, z t? jednak r??nic?, ?e Leonora mia?a p?e? bielsz?, w?osy zupe?nie jasne i nieco t??sz? figur?. Tak przynajmniej zdawa?o mi si? z mego okna, ale poniewa? Leonor? ani na chwil? nie usiad?a na miejscu, nie mog?em przeto dok?adnie jej si? przypatrzy?. Szcz??liwa, ?e wydoby?a si? z klasztoru, ca?a oddawa?a si? niepomiarkowanej rado?ci. Obiega?a dom od poddasza a? do piwnic, zachwycaj?c si? sprz?tami gospodarskimi, unosz?c nad pi?kno?ci? rynki lub kocio?ka. Zadawa?a tysi?ce pyta? ochmistrzyni, kt?ra nie mog?a za ni? nad??y? i zamkn??a nareszcie ?aluzje na klucz, tak ?e odt?d nic ju? nie widzia?em.
Po po?udniu poszed?em do ksi??niczki i zda?em jej spraw? z moich czynno?ci. Przyj??a mnie ze zwyk?? zimn? powag?.
- Senor Avadoro - rzek?a - Leonora przeznaczona jest na uszcz??liwienie kogo swoj? r?k?. Stosownie do naszych obyczaj?w nie mo?esz u niej bywa?, chocia?by? sam mia? zosta? jej m??em, wszelako powiem ochmistrzyni, aby otwiera?a jedn? ?aluzj? od strony twoich okien, natomiast wymagam, aby twoje ?aluzje by?y zawsze pozamykane. B?dziesz mi zdawa? spraw? z wszelkich czynno?ci Leonory, atoli mo?e znajomo?? z tob? by?aby dla niej niebezpieczna, zw?aszcza za? je?eli masz do ma??e?stwa taki wstr?t, jaki kilka dni temu w tobie spostrzeg?am.
- Pani - odpowiedzia?em - m?wi?em tylko, ?e w wyborze nie b?d? powodowa? si? zyskiem, chocia?, prawd? m?wi?c, wyznam, ?e postanowi?em nigdy si? nie ?eni?.
Wyszed?em od ksi??niczki i uda?em si? do Toleda, kt?remu jednak nie zwierza?em si? z moich tajemnic, po czym wr?ci?em do mego mieszkania przy ulicy Retrada. ?aluzje naprzeciwko, a nawet okna by?y pootwierane. Stary .s?u??cy, Andrado, gra? na gitarze, Leonora za? ta?czy?a bolero, z ?ywo?ci? i wdzi?kiem, jakiego nigdy nie by?bym si? spodziewa? po wychowanicy karmelitanek, tam bowiem przep?dzi?a pierwsze lata ?ycia i dopiero po ?mierci ksi?cia oddano j? do urszulanek. Leonora stroi?a tysi?czne psoty, chc?c koniecznie nam?wi? swoj? ochmistrzyni? do ta?czenia z Andradem. Nie mog?em si? nadziwi?, ?e powa?na i zimna ksi??niczka ma tak weso?? siostr?. Poza tym podobie?stwo by?o uderzaj?ce. Kocha?em si? szalenie w ksi??niczce, ?ywy zatem obraz jej wdzi?k?w mocno mnie zajmowa?. Gdy tak oddawa?em si? rozkoszy spogl?dania na Leonor?, ochmistrzyni zamkn??a ?aluzje i nic ju? wi?cej nie ujrza?em.
Nazajutrz poszed?em do ksi??niczki i opowiedzia?em jej wczorajsze moje spostrze?enia. Nie tai?em niewymownej rozkoszy, jakiej dozna?em, spogl?daj?c na niewinne zabawy jej siostry, o?mieli?em si? nawet przypisa? zachwycenie moje podobie?stwu, jakie w Leonorze do ksi??niczki upatrzy?em.
S?owa te wygl?da?y z daleka na rodzaj o?wiadczenia mi?osnego. Ksi??niczka zachmurzy?a czo?o, spojrza?a jeszcze zimniej ni? zwykle i rzek?a:
- Senor Avadoro, jakkolwiek istnieje podobie?stwo mi?dzy dwoma siostrami, prosz?, aby? nigdy nie ??czy? ich razem w twoich pochwa?ach. Tymczasem czekam ci? jutro rano. Mam zamiar wyjecha? na kilka dni i chcia?abym przed podr??? z tob? pom?wi?.
- Pani - odpowiedzia?em - powinienem zgin?? pod ciosem twego gniewu: rysy twoje wyryte s? w mojej duszy jak obraz jakiego? b?stwa. Wiem, ?e zbyt wielka przestrze? nas rozdziela, abym ?mia? wznosi? ku tobie uczucia. Dzi? jednak nagle znajduj? obraz boskiej twojej pi?kno?ci w osobie m?odej, weso?ej. szczerej, prostej i otwartej, kt?? mi wi?c zabroni ciebie, pani, w niej ub?stwia??
Z ka?dym moim s?owem rysy ksi??niczki przybiera?y coraz surowszy wyraz. My?la?em, ?e ka?e mi odej?? i nie pokazywa? si? wi?cej na oczy; ale nie, powt?rzy?a mi tylko, abym nazajutrz powr?ci?.
Obiadowa?em z Toledem, wieczorem za? wr?ci?em na moje stanowisko. Okna naprzeciwko by?y pootwierane, tak ?e dok?adnie mog?em widzie?, co si? dzieje w ca?ym mieszkaniu. Leonora sta?a w kuchni i przyprawia?a olla podrid?. Co chwila pyta?a si? ochmistrzyni o rad?, kraja?a mi?so i uk?ada?a je na p??misku, ?miej?c si? ci?gle i okazuj?c naj?ywsz? rado??. Nast?pnie nakry?a st?? bia?ym obrusem i postawi?a na nim dwa skromne nakrycia. Ubrana by?a w skromny stanik, z r?kawami od koszuli zawini?tymi a? po ?okcie.
Zamkni?to okna i ?aluzje, ale to, co widzia?em, sprawi?o na mnie silne wra?enie, kt?ry? bowiem m?ody cz?owiek mo?e z zimn? krwi? spogl?da? na wn?trze domowego ?ycia. Obrazy tego rodzaju s? przyczyn?, ?e ludzie si? ?eni?.
Nazajutrz poszed?em do ksi??niczki sam ju? nie wiem, co jej m?wi?em. Ona zdawa?a si? znowu obawia? o?wiadczenia mi?osnego.
- Senor Avadoro - rzek?a przerywaj?c mi - wyje?d?am, jak ci to ju? wczoraj m?wi?am, przep?dz? jaki? czas w ksi?stwie Avila. Pozwoli?am mojej siostrze u?ywa? przechadzki po zachodzie s?o?ca, nie odchodz?c wszak?e daleko od domu. Je?eli na?wczas zechcesz si? do niej zbli?y?, uprzedzi?am ochmistrzyni?, aby nie broni?a ci z ni? rozmawia? tak d?ugo, jak tylko sam zechcesz. Staraj si? zbada? serce i spos?b my?lenia tej m?odej osoby, zdasz mi z nich potem spraw?.
Po tych s?owach lekkie skinienie g?owy da?o mi znak odej?cia. Z bole?ci? rozstawa?em si? z ksi??niczk?, kocha?em j? bowiem z ca?ego serca. Jej nadzwyczajna duma wcale mnie nie zra?a?a, s?dzi?em bowiem, ?e gdy zechce odda? komu swoje serce, wybierze zapewne kochanka z ni?szego stanu, jak si? to zwykle dzieje w Hiszpanii. Wyobrazi?em sobie, ?e mo?e nawet i mnie kiedy? pokocha, cho? post?powanie jej ze mn? powinno by?o rozwia? wszystkie moje nadzieje. Jednym s?owem, przez ca?y dzie? rozmy?la?em o ksi??niczce, ale wieczorem zacz??em my?le? o jej siostrze. Poszed?em na ulic? Retrada. Ksi??yc jasno ?wieci?, ujrza?em Leonor? siedz?c? z ochmistrzyni? na ?awce, tu? przy drzwiach. Ochmistrzyni spostrzeg?a mnie, zbli?y?a si?, zaprosi?a, abym usiad? przy jej wychowanicy, sama za? odesz?a. Po chwili milczenia Leonora rzek?a:
- Senor wi?c jeste? tym m?odym cz?owiekiem, kt?rego mi pozwolono widywa?? Mog?? liczy? na twoj? przyja???
Odpowiedzia?em, ?e nigdy si? na niej nie zawiedzie.
- Dobrze wi?c - rzek?a - w takim razie racz mi powiedzie?, jak si? nazywam.
- Leonora - odrzek?em.
- Nie o to si? pytam - przerwa?a - musz? przecie? mie? jeszcze nazwisko. Nie jestem ju? tak prosta, jak? by?am u karmelitanek. Tam my?la?am, ?e ?wiat sk?ada si? tylko z zakonnic i spowiednik?w, ale teraz wiem, ?e s? ?ony i m??owie, kt?rzy ich nigdy nie opuszczaj?, i ?e dzieci nosz? nazwisko ojca. Dlatego to pragn? dowiedzie? si? mego nazwiska.
Poniewa? karmelitanki w niekt?rych klasztorach ?yj? wed?ug nader ostrej regu?y, nie zdziwi?a mnie wi?c ta nie?wiadomo?? u dwudziestoletniej dziewczyny. Odpar?em przeto, ?e niestety nie znam jej nazwiska. Powiedzia?em nast?pnie, ?e widzia?em j? ta?cz?c? w jej pokoju i ?e zapewne nie u karmelitanek uczy?a si? ta?ca.
- Nie - odpowiedzia?a - ksi??? Avila umie?ci? mnie u karmelitanek, ale po jego ?mierci odwieziono mnie do urszulanek, gdzie jedna z wychowanie nauczy?a mnie ta?ca, inna ?piewu; o sposobie za?, w jaki m??owie ?yj? ze swymi ?onami, wszystkie mi m?wi?y, nie uwa?aj?c tego wcale za tajemnic?. Co do mnie, chcia?abym koniecznie mie? nazwisko, ale do tego potrzeba, abym posz?a za m??.
Nast?pnie Leonora m?wi?a mi o teatrze, o przechadzkach, walkach byk?w i o?wiadczy?a niepomiarkowan? ciekawo?? ujrzenia tych wszystkich rzeczy. Odt?d kilka razy z ni? rozmawia?em, ale zawsze wieczorem. W tydzie? potem otrzyma?em od ksi??niczki list nast?puj?cej tre?ci:
Zbli?aj?c ci? do Leonory spodziewa?am si?, ze obudz? w niej pewn? sk?onno?? ku tobie. Ochmistrzyni nar?cza mi, ?e spe?nily si? moje nadzieje. Je?eli po-?wi?cenie, jakie zawsze dla mnie okazywa?e?, jest szczere, za?lubisz Leonor?. Pomy?l, ?e odmowa b?dzie dla mnie obraz?.
Odpowiedzia?em tymi s?owy:
Pani!
Po?wi?cenie moje dla waszej ksi???cej mo?ci jest jedynym uczuciem, jakie wype?nia moj? dusz?. Uczucia nale?ne ma??once zapewne nie znalaz?yby ju? w niej miejsca. Leonora zas?uguje na m??a, kt?ry by tylko j? kocha?.
Otrzyma?em nast?puj?c? odpowied?:
Zbyteczne by?oby d?u?ej ukrywa? przed tob?, ?e jeste? dla mnie niebezpieczny i ?e twoja odmowa sprawi?a mi naj?ywsz? rado??, jakiej w ?yciu dozna?am. Postanowi?am si? jednak przezwyci??y?. Daj? ci do wyboru: albo za?lubi? Leonor?, lub te? na zawsze by? odsuni?tym ode mnie, a mo?e nawet wygnanym z Hiszpanii. Wiesz, ?e rodzina moja ma do?? wp?yw?w na dworze. Nie odpisuj mi wi?c; wydalam ochmistrzyni stosowne polecenia.
Jakkolwiek zakochany by?em w ksi??niczce, tak niepomiarkowana duma mocno mnie jednak ubod?a. Zrazu chcia?em wszystko wyzna? przed Toledem i uciec si? pod jego opiek?, ale kawaler, wci?? zakochany w ksi??nej Sidonii, nader by? przywi?zany do jej przyjaci??ki i nigdy nie by?by nic przeciw niej przedsi?wzi??. Postanowi?em wi?c milcze? i wieczorem siad?em w oknie, aby si? przypatrze? mojej przysz?ej ma??once.
Okna by?y otwarte, widzia?em dok?adnie ca?e mieszkanie. Leonora siedzia?a ?r?d czterech kobiet, kt?re zajmowa?y si? jej ubiorem. Mia?a na sobie at?asow? bia?? sukni?, haftowan? srebrem, wieniec z kwiat?w na g?owie i diamentowy naszyjnik. D?ugi bia?y welon okrywa? j? od st?p a? do g?owy.
Zadziwi?y mnie te przygotowania; wkr?tce zdumienie moje jeszcze si? powi?kszy?o. W g??bi pokoju postawiono st??, ubrano go jak o?tarz i zapalono na nim ?wiece. Wszed? ksi?dz z dwoma panami, kt?rzy zdawali si? by? ?wiadkami obrz?du, brakowa?o tylko nowo?e?ca. Us?ysza?em stukanie do mych drzwi i glos ochmistrzyni, kt?ra mi rzek?a:
- Czekaj? na ciebie, senor. A mo?e zamierzasz sprzeciwi? si? rozkazom ksi??niczki?
Poszed?em za ochmistrzyni?. Panna m?oda nie zdj??a welonu, po?o?ono jej r?k? w moj?, s?owem, po?eniono nas. ?wiadkowie z?o?yli mi ?yczenia szcz??cia, r?wnie jak mojej ma??once, kt?rej oblicza nie widnieli, i odeszli. Ochmistrzyni powiod?a nas do komnaty, s?abo o?wieconej promieniami ksi??yca, i zamkn??a za nami drzwi.
Gdy Cygan domawia? tych s??w, jeden z cz?onk?w bandy za??da? jego obecno?ci. Odszed? i ju? go tego dnia wi?cej nie widzieli?my.