Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (66)

Dzie? sze??dziesi?ty
Cygan nazajutrz tak dalej m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Od dziesi?ciu lat zostawa?em ci?gle przy boku arcyksi?cia. Smutnie up?yn??y mi najpi?kniejsze lata mego ?ycia, chocia? co prawda nie weselej up?ywa?y one dla reszty Hiszpan?w. Zaburzenia zdawa?y si? co dzie? ko?czy?, nigdy jednak nie ustawa?y. Stronnicy don Filipa rozpaczali nad jego s?abo?ci? do ksi??nej Orsini, partia za? don Karlosa tak?e nie mia?a z czego si? cieszy?. Oba stronnictwa pope?ni?y mn?stwo b??d?w: uczucie zm?czenia i niech?ci by?o powszechne.
Ksi??niczka Avila, przez d?ugi czas b?d?c dusz? stronnictwa austriackiego, by?aby mo?e przesz?a na stron? don Filipa, ale razi?a j? niepohamowana duma ksi??nej Orsini. Nareszcie ta ostatnia musia?a na jaki? czas opu?ci? widowni? swoich czynno?ci i oddali? si? do Rzymu; wkr?tce jednak powr?ci?a bardziej triumfujaca ni? kiedykolwiek. Wtedy ksi??niczka Avila wyjecha?a do Algarve i zaj??a si? fundacj? swego klasztoru. Ksi??na Sidonia kolejno straci?a c?rk? i zi?cia. R?d Sidoni?w ostatecznie wygas?, maj?tki przesz?y do rodziny Medina Celi, ksi??na za? wyjecha?a do Andaluzji.
Roku 1711 arcyksi??? wst?pi? na tron po swoim bracie J?zefie i zosta? cesarzem pod imieniem Karola VI. Zazdro?? Europy, zamiast na Francj?, zwr?ci?a si? teraz na arcyksi?cia. Nie chciano, aby Hiszpania by?a pod jednym ber?em z W?grami. Austriacy opu?cili Barcelon? i zostawili w niej margrabiego Castelli, w kt?rym mieszka?cy pok?adali nieograniczone zaufanie. Nie szcz?dzi?em wszystkich stara?, aby ich tylko przyprowadzi? do rozs?dku, ale zabiegi moje okaza?y si? bezskuteczne. Nic pojmuj?, jaka w?ciek?o?? ow?adn??a umys?ami Katalo?czyk?w: s?dzili, ?e potrafi? stawi? czo?o ca?ej Europie.
?r?d tych wypadk?w odebra?em list od ksi??niczki Avila. Podpisywa?a si? ju? ksieni? z Val Santa. List zawiera? te jedynie wyrazy:
Jak tylko bodziesz m?g?, jed? do Uzedy i staraj si? widzie? Ondyn?. Wprz?dy jednak nie zaniechaj pom?wi? z przeorem dominikan?w,
Ksi??? Popoli, naczelny w?dz wojsk kr?la don Fi-lipa, obieg? Barcelon?. Przede wszystkim kaza? wznie?? szubienic? na dwadzie?cia pi?? st?p wysok?, przeznaczon? dla margrabiego Castelli. Zebra?em znaczniejszych mieszka?c?w Barcelony i rzek?em dc nich:
- Panowie, umiem ceni? zaszczyt, jaki mi sprawia wasze do mnie zaufanie, ale nie jestem wojskowym, a tym samym nie zdam si? na waszego dow?dc?. Z drugiej strony, je?eli kiedykolwiek b?dziecie zmuszeni do kapitulacji, za pierwszy warunek po?o?? wam wydanie mnie, co bez w?tpienia b?dzie dla was na-der dra?liwe. Lepiej zatem, abym si? z wami po?egna? i na zawsze was opu?ci?.
Gdy lud raz wpadnie na drog? niedorzeczno?ci, ch?tnie na?wczas poci?ga za sob? jak najwi?cej indywidu?w i s?dzi, ?e wiele zyska na odm?wieniu paszportu. Nie pozwolono mi zatem wyjecha?, ale zamiar m?j od dawna ju? by? przygotowany. Zam?wiona ??d? oczekiwa?a mnie na brzegu; o p??nocy wsiad?em w ni? i nazajutrz wieczorem wyl?dowa?em we Floriano, rybackiej wiosce w Andaluzji.
Nagrodziwszy hojnie marynarzy, odes?a?em ich, sam za? zapu?ci?em si? w g?ry. D?ugo nie mog?em rozpozna? drogi, nareszcie odnalaz?em zamek Uzedy i samego w?a?ciciela, kt?ry pomimo astrologii z trudno?ci? zdo?a? mnie sobie przypomnie?.
- Senor don Juanie - rzek? - lub raczej senor Castelli, twoja c?rka jest zdrowa i niewypowiedzianie pi?kna. Co do reszty, rozm?wisz si? z przeorem dominikan?w.
W dwa dni potem ujrza?em przybywaj?cego s?dziwego zakonnika, kt?ry rzek? do mnie:
- Senor kawalerze, ?wi?ta inkwizycja, kt?rej jestem cz?onkiem, mniema, ?e na wiele rzeczy w tych g?rach powinna patrze? przez szpary. Czyni to w nadziei nawr?cenia zab??kanych owieczek, w znacznej liczbie tu si? znajduj?cych. Przyk?ad ich wywar? na m?od? Ondyn? zgubne skutki. Zreszt? jest to dziewczyna dziwnego sposobu my?lenia. Gdy?my j? nauczali zasad ?wi?tej naszej wiary, s?ucha?a z uwag? i nie dawa?a pozna? po sobie, ?e w?tpi w prawd? naszych s??w; po chwili jednak uczestniczy?a w modlitwach mahometa?skich, a nawet przy uroczysto?ciach pogan. Id?, senor kawalerze, do jeziora La Frita i poniewa? masz do niej prawo, staraj si? zbada? jej serce.
Podzi?kowa?em szanownemu dominikanowi i uda?em si? na brzeg jeziora. Przyby?em na przyl?dek po?o?ony od p??nocy. Ujrza?em ?agiel przesuwaj?cy si? po wodzie z szybko?ci? b?yskawicy. Zacz??em podziwia? budow? statku. By?a to ??dka w?ska i d?uga, na kszta?t ?y?wy, opatrzona dwoma dr?gami, kt?rych przeciwwaga chroni?a j? od wywrotu. Silny maszt utrzymywa? tr?jk?tny ?agiel, m?oda za? dziewczyna, wsparta na wios?ach, zdawa?a si? ulatywa? i muska? powierzchni? w?d. Szczeg?lny ten statek przybi? do miejsca, na kt?rym sta?em. M?oda dziewczyna wysiad?a; mia?a ramiona i nogi obna?one, zielona jedwabna suknia przylega?a jej do cia?a, w?osy spada?y w bujnych pier?cieniach na ?nie?n? szyj?, niekiedy wstrz?sa?a nimi jak grzyw?. Widok ten przypomnia? mi dzikich mieszka?c?w Ameryki.
- Ach, Manuelo - zawo?a?em - Manuelo, wi?c to jest nasza c?rka?!
W istocie by?a to ona. Uda?em si? do jej mieszkania, Ochmistrzyni Ondyny przed kilku laty umar?a, wtedy ksi??niczka sama przyjecha?a i powierzy?a c?rk? pewnej rodzinie wallo?skiej. Ondyna wszelako nie chcia?a uznawa? ?adnej w?adzy nad sob?. W og?le ma?o m?wi?a, wdrapywa?a si? na drzewa, wspina?a na ska?y i rzuca?a w jezioro. Z tym wszystkim nie brakowa?o jej poj?tno?ci. Tak na przyk?ad sama wymy?li?a ten wdzi?czny statek, kt?ry przed chwil? wam opisywa?em. Jeden tylko wyraz zmusza? j? do pos?usze?stwa. By?o to wspomnienie o jej ojcu i gdy chciano, aby co uczyni?a, wtedy rozkazywano jej w imieniu ojca. Skoro przyby?em do jej mieszkania, natychmiast postanowiono j? zawo?a?. Przysz?a ca?a dr??ca i ukl?k?a przede mn?. Przycisn??em j? do serca, okry?em pieszczotami, ale nie mog?em z niej wydoby? ani jednego s?owa.
Po obiedzie Ondyna odesz?a znowu do swej ?odzi, wsiad?em razem z ni?, pochwyci?a oba wios?a i wyp?yn??a na ?rodek jeziora. Stara?em si? wszcz?? z ni? rozmow?. Na?wczas po?o?y?a wios?a i zdawa?a si? s?ucha? mnie z uwag?. Znajdowali?my si? na wschodniej cz??ci jeziora. tu? ko?o otaczaj?cych je stromych ska?.
- Droga Ondyno - rzek?em - czy uwa?a?a? pilnie na ?wi?te nauki ojc?w z klasztoru? Ondyno. jeste? przecie istot? rozumn?, masz dusz? i religia powinna przewodniczy? ci na drodze ?ycia.
Gdy tak w najlepsze zabra?em si? do udzielania jej ojcowskich przestr?g, nagle wskoczy?a do wody i znik?a mi z oczu. Trwoga mnie zdj?li, czym pr?dzej powr?ci?em do mieszkania i zacz??em wo?a? o pomoc. Odpowiedziano mi, ?e nie mam si? czego obawia?, ?e wzd?u? ska? s? jaskinie, czyli sklepienia, ??cz?ce si? mi?dzy sob?. Ondyna zna?a te przej?cia, zanurza?a si?, znika?a i w kilka godzin potem wraca?a. W istocie, wkr?tce powr?ci?a, ale tym razem zaniecha?em ju? moich przestr?g. Ondynie, jak to ju? m?wi?em, nie brakowa?o poj?tno?ci, ale wychowana w pustyni, zostawiona samej sobie, nie mia?a ?adnego wyobra?enia o stosunkach towarzyskich.
Po kilku dniach jaki? braciszek klasztorny przyszed? do mnie od ksi??niczki, czyli raczej od ksieni Manueli. Mia? mi da? habit podobny do swego i do niej zaprowadzi?. Szli?my wzd?u? brzegu morskiego a? do uj?cia Guadiany, sk?d dostali?my si? do Algarve i przybyli wreszcie do Val Santa. Klasztor by? ju? na uko?czeniu. Ksieni przyj??a mnie w rozm?wnicy ze zwyk?? godno?ci?; odes?awszy jednak ?wiadk?w, nie mog?a wstrzyma? si? od rozczulenia. Rozwia?y si? marzenia jej dumy, zosta?y tylko t?skno ?ale za niepowrotnymi uczuciami mi?o?ci. Chcia?em m?wi? jej o Ondynie; ksieni z westchnieniem prosi?a mnie, abym od?o?y? t? rozmow? na dzie? nast?pny.
- M?wmy o tobie - rzek?a mi - przyjaciele twoi nie zapomnieli o twoim losie. Tw?j maj?tek podwoi? si? w ich r?kach; ale idzie o to, pod jakim nazwiskiem b?dziesz m?g? go u?ywa?, niepodobna bowiem, aby? d?u?ej chcia? uchodzi? za margrabiego Castelli. Kr?l nie przebacza tym, kt?rzy nale?eli do powstania w Katalonii.
D?ugo rozmawiali?my o tym przedmiocie, nie mog?c si? zgodzi? na nic stanowczego. W kilka dni potem Manuela odda?a mi sekretny list odebrany od pos?a austriackiego. Pismo w pochlebnych wyrazach zaprasza?o mnie do Wiednia. Wyznam, ?e ma?o rzeczy w ?yciu r?wnie mnie uszcz??liwi?o. Gorliwie s?u?y?em cesarzowi i wdzi?czno?? jogo dla mnie wyda?a mi si? najs?odsz? nagrod?.
Wszelako nie da?em si? omami? ?udz?cym nadziejom, zna?em dobrze dworskie zwyczaje. Pozwalano mi by? w ?asce u arcyksi?cia, kt?ry na pr??no dobija? si? o tron, ale nie mog?em spodziewa? si?, aby mnie ?cierpiano przy boku najpierwszego monarchy chrze?cija?skiego. Obawia?em si? nade wszystko pewnego pana austriackiego, kt?ry zawsze usi?owa? mi szkodzi?. By? to ?w hrabia Altheim, kt?ry p??niej nabra? takiego znaczenia. Pomimo to uda?em si? do Wiednia i u?ciska?em kolana Jego Apostolskiej Mo?ci. Cesarz raczy? rozwa?a? ze mn?, czyby nic lepiej by?o zosta? przy dawnym nazwisku Castelli ani?eli wraca? do swojego, i ofiarowa? mi znaczny urz?d w swoim pa?stwie. Dobro? jego mnie rozrzewni?a, ale skryte przeczucie ostrzega?o mnie, ?e nie b?d? z niej korzysta?.
W owym czasie kilku pan?w hiszpa?skich porzuci?o na zawsze ojczyzn? i osiedli?o si? w Austrii. Mi?dzy nimi byli hrabiowie Lorios, Oias, Vasquez, Taruca i kilku innych. Zna?em ich dobrze i wszyscy namawiali mnie, abym poszed? za ich przyk?adem. By? to tak?e m?j zamiar; ale skryty nieprzyjaciel, o kt?rym wam wspomina?em, czuwa?. Dowiedzia? si? o wszystkim, co zasz?o podczas mego pos?uchania, i natychmiast uwiadomi? o tym pos?a hiszpa?skiego. Ten mniema?, ?e prze?laduj?c mnie wywi??e si? z obowi?zku dyplomatycznego. W?a?nie toczy?y si? wa?ne uk?ady. Pose? zacz?? wynajdowa? przeszkody i do wysuni?tych trudno?ci do??czy? uwagi nad moj? osob? i nad rol?, jak? odgrywa?em. Droga ta zaprowadzi?a go do zamierzonego celu. Wkr?tce spostrzeg?em, ? po?o?enie moje ca?kiem si? odmieni?o. Obecno?? moja zdawa?a si? miesza? uk?adnych dworzan. Przewidywa?em tak? zmian? jeszcze przed przyjazdem do Wiednia i nic bardzo si? ni? zmartwi?em. Prosi?em o po?egnalne pos?uchanie. Udzielono mi go, nie wspominaj?c o niczym. Wyjecha?em do Londynu i po kilku latach dopiero wr?ci?em do Hiszpanii.
Znalaz?em ksieni? blad? i zagro?on? wycie?czeniem.
- Don Juanie - rzek?a do mnie - musia?e? spostrzec zmiany, jakie czas na mnie poczyni?. W istocie, czuj?, ?e nied?ugo doczekam si? ko?ca ?ycia, kt?re nie ma ju? dla mnie ?adnego powabu. Wielki Bo?e. na ile? zarzut?w zas?u?y?am z twojej strony! Pos?uchaj, don Juanie, moja c?rka umar?a w poga?stwie. a wnuczka moja jest mahometank?. My?l ta zabija mnie, we? - czytaj.
To m?wi?c poda?a mi list od Uzedy nast?puj?cej tre?ci:
Pani i wielebna ksieni!
Poszed?szy odwiedzi? Maur?w w ich jaskiniach, do-wiedzia?em si?, ?e jaka? kobieta pragnie ze mn? pom?wi?. Uda?em si? za ni? do jej mieszkania, gdzie mi rzek?a: „Senor astrologu, ty, kt?ry wiesz o wszystkim, wyt?umacz mi wypadek, jaki si? zdarzy? memu synowi. Nachodziwszy si? przez ca?y dzie? ?r?d w?woz?w i przepa?ci naszych g?r, zaszed? do bardzo pi?knego ?r?d?a. Tam wysz?a do niego jaka? prze?liczna dziewczyna, w kt?rej m?j syn si? zakocha?, chocia? s?dzi?, ?e ma do czynienia z wr??k?. M?j syn wyjecha? w dalek? podr?? i prosi? mnie, abym wszelkimi sposobami stara?a si? wyja?ni? t? tajemnic?."
Tak do mnie m?wi?a Mauretanka, ja za? natychmiast odgad?em, ?e wr??k? t? by?a nasza Ondyna, kt?ra rzeczywi?cie ma zwyczaj zanurzania si? w niekt?rych jaskiniach i wyp?ywania z drugiej strony ze ?r?d?a. Odpowiedzia?em Mauretance kilka ma?o znacz?cych s??w, aby j? uspokoi?, sam za? uda?em si? do jeziora. Stara?em si? wybada? Ondyn?, ale na pr??no, znasz pani jej wstr?t do rozmowy. Wkr?tce jednak nie potrzebowa?em o nic si? pyta?, posta? jej zdradzi?a tajemnic?. Przeprowadzi?em j? do mego zamku, gdzie szcz??liwie powi?a c?reczk?. ??dna powrotu do jeziora, niebawem uciek?a z zamku, rozpocz??a dawny, gwa?towny tryb ?ycia i w kilka dni potem uleg?a chorobie. Nareszcie, musz? bowiem wszystko wyzna?, nie pomi??am, aby kiedykolwiek o?wiadczy?a si? z przywi?zaniem do tej lub owej religii. Co do jej c?rki, to pochodz?c po ojcu z najczystszej krwi maureta?skiej, musi nieodmiennie zosta? mahometank?. W przeciwnym razie mogliby?my na nas wszystkich ?ci?gn?? zemst? mieszka?c?w podziemia.
- Przekonywasz si?, don Juanie - doda?a ksi??niczka w najwy?szej rozpaczy - jak musz? by? nieszcz??liwa. Moja c?rka umar?a w poga?stwie, moja wnuczka musi zosta? muzu?mank?!... Wielki Bo?e - jak?e srogo mnie karzesz!
Gdy Cygan domawia? tych s??w, spostrzeg?, ?e jest ju? p??no, odszed? wi?c do swoich ludzi, my za? wszyscy udali?my si? na spoczynek.