Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (67)

Dzie? sze??dziesi?ty pierwszy
Przewidywali?my, ?e przygody Cygana zmierzaj? ju? ku ko?cowi, z tym wi?ksz? przeto niecierpliwo?ci? oczekiwali?my wieczoru i nat??yli?my cala uwag?, gdy naczelnik tak zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Znakomita ksieni Val Santa mo?e nie by?aby upad?a pod brzemieniem zgryzot, ale naznaczy?a sobie ostre pokuty, kt?rym wycie?czony jej organizm nie m?g? si? oprze?. Widzia?em, jak ga?nie powoli, i nie mog?em odwa?y? si?, aby j? porzuci?. Moja suknia zakonna pozwala?a mi o ka?dej porze wchodzi? do klasztoru i pewnego dnia nieszcz??liwa Manuela na moim ?onie wyzion??a ducha. Ksi??? Sorriente, spadkobierca ksi??niczki, znajdowa? si? pod?wczas w Val Santa. Pan ten post?powa? ze mn? nader otwarcie.
- Znam - rzek? do mnie - stosunki, jakie mia?e? ze stronnictwem austriackim, do kt?rego sam tak?e nale?a?em. Je?eli kiedykolwiek b?dziesz potrzebowa? jakiej us?ugi, prosz? ci?, racz mnie nie pomija?. B?d? to sobie uwa?a? za ?ask?. Co do otwartych zwi?zk?w z tob?, pojmujesz, ?e bez niepotrzebnego nara?enia nas obu ?adnym sposobem nie mog? w nie wchodzi?.
Ksi??? Sorriente mia? s?uszno??. By?em jedn? ze straconych plac?wek stronnictwa. Wystawiono mnie naprz?d, aby mnie potem wedle upodobania opu?ci?. Zostawa? mi jeszcze maj?tek znaczny i ?atwy do przeniesienia, ca?y bowiem znajdowa? si? w r?kach braci Moro. Chcia?em wyjecha? do Rzymu albo do Anglii, ale gdy sz?o o powzi?cie stanowczego zamiaru, nie mog?em nic przedsi?wzi??. Wzdryga?em si? na sam? my?l powrotu do ?wiata. Pogarda dla stosunk?w towarzyskich sta?a si? pod pewnym wzgl?dem chorob? mego umys?u.
Uzeda widz?c, ?e waham si? i nie wiem, co pocz??, nam?wi? mnie do wej?cia w s?u?b? szejka Gomelez?w.
- C?? to za s?u?ba? - zapyta?em. - Nic sprzeciwia si? ona w niczym spokojowi mojej ojczyzny?
- W niczym - odpowiedzia?. - Maurowie kryj?cy si? w tych g?rach przygotowuj? rewolucj? w islamie; powoduje nimi polityka i fanatyzm. Do dopi?cia celu maj? niezmierne ?rodki. Niekt?re najznakomitsze rodziny hiszpa?skie dla w?asnej korzy?ci wesz?y z ni-mi w stosunki. Inkwizycja ci?gnie z nich znaczne pieni?dze i pozwala na to w g??bi ziemi, czego by nie ?cierpia?a na powierzchni. Zreszt?, don Juanie, wierzaj mi, zakosztuj ?ycia, jakie prowadzimy w naszych dolinach.
Znudzony ?wiatem, postanowi?em p?j?? za rad? Uzedy. Cyganie muzu?ma?scy i poga?scy przyj?li mnie jako cz?owieka przeznaczonego na ich naczelnika i przysi?gli mi niezmienne pos?usze?stwo. Do Cyganek jednak nale?a?o ostatecznie wp?yn?? na moje postanowienie. Dwie zw?aszcza nader wpad?y mi w oko, jedna nazywa?a si? Quitta, druga Zitta. Obie by?y zachwycaj?ce i nie wiedzia?em, kt?r? mam wybra?. Spostrzeg?y moj? niepewno?? i wyd?wign??y mnie z k?opotu m?wi?c, ?e wielo?e?stwo jest u nich dozwolone i ?e nie potrzeba ?adnego obrz?du religijnego do u?wi?cenia ma??e?skiego zwi?zku.
Wyznaj? ze wstydem, ?e uwiod?a mnie ta wyst?pna rozpusta. Niestety, jeden jest tylko spos?b utrzymania si? na drodze cnoty: nale?y unika? wszelkich ?cie?ek, kt?rych ona jasno nie o?wieca. Je?eli cz?owiek ukrywa swoje nazwisko, uczynki lub zamiary, nied?ugo b?dzie musia? tai? si? z ca?ym swoim ?yciem. Zwi?zek m?j z ksi??niczk? w tym tylko by? naganny, ?e musia?em go ukrywa?, i wszystkie tajemnice mego ?ycia sta?y si? koniecznym jego nast?pstwem. Bardziej niewinny urok zatrzymywa? mnie w tych dolinach, a mianowicie urok ?ycia, jakie w nich prowadzono. Widnokr?g niebios zawsze rozpi?ty nad naszymi g?owami, ?wie?o?? jaski? i las?w, wo? powietrza, kryszta?y w?d, kwiaty, wyrastaj?ce niemal za ka?dym naszym krokiem, nareszcie ca?a natura wystrojona we wszystkie pon?ty - dzia?a?y koj?co na moj? dusz? zn?kan? ?wiatem i zgie?kliw? jego wrzaw?.
Moje ma??onki obdarzy?y mnie dwiema c?rkami. Na?wczas zacz??em zwraca? wi?ksz? uwag? na g?os mego sumienia. Widzia?em zgryzoty Manueli, kt?re zaprowadzi?y j? do grobu. Postanowi?em, ?e moje c?rki nie b?d? ani mahometankami, ani pogankami. Nale?a?o nad nimi czuwa?, nie by?o wi?c nad czym si? namy?la?, pozosta?em w s?u?bie Gomelez?w. Powierzone mi nader wa?ne sprawy i niezmierne sumy pieni?dzy. By?em bogaty, niczego dla siebie nie ??da?em, ale za pozwoleniem mego zwierzchnika, ile mog?em, oddawa?em si? dobroczynno?ci. Cz?sto udawa?o mi si? wybawia? ludzi z wielkich nieszcz???.
W og?le prowadzi?em w g??bi ziemi ?ycie, jakie rozpocz??em na jej powierzchni. Znowu zosta?em agentem dyplomatycznym. Je?dzi?em kilka razy do Madrytu i odby?em kilka podr??y poza granice Hiszpanii. Ten czynny spos?b ?ycia powr?ci? mi stracon? dzielno??. Coraz wi?cej do niego si? przywi?zywa?em.
Tymczasem c?rki moje podrasta?y. Podczas ostatniej mojej wycieczki wzi??em je ze sob? do Madrytu. Dw?ch szlachetnie urodzonych m?odzie?c?w potrafi?o zjedna? sobie ich serca. Ich rodziny zostaj? w zwi?zkach z mieszka?cami naszych podziemi i nie l?kamy si?, aby rozgadali to. co c?rki moje mog?yby im powiedzie? o naszych dolinach. Skoro tylko obie wydam za ma?, natychmiast wst?pi? do jakiego? ?wi?tego schronienia, gdzie spokojnie b?d? oczekiwa? ko?ca ?ycia, kt?re chocia? niezupe?nie by?o wolne od b??d?w, nic mo?e si? jednak nazywa? wyst?pnym. Chcieli?cie, abym wam opowiedzia? moje przygody, pragn?, aby?cie teraz nie ?a?owali waszej ciekawo?ci.
- Rada bym tylko - rzek?a Rebeka - dowiedzie? si?, co si? sta?o z Busquerem.
- Zaraz ci to opowiem - odpar? Cygin. - O?wiczenie w Barcelonie zrazi?o go do szpiegostwa, ale poniewa? otrzyma? je pod nazwiskiem Robustiego, mniema? przeto, ?e w niczym nie mog?o ono zaszkodzi? s?awie Busquera. ?mia?o wi?c ofiarowa? swoje us?ugi kardyna?owi Alberoniemu i zosta? w jego ministerium gmatwaczem podrz?dnym, podobnym w tym do swego opiekuna, kt?ry by? znakomitym gmatwaczem.
Nast?pnie inny awanturnik, nazwiskiem Riperda, rz?dzi? Hiszpani?. Pod jego w?adz? Busqueros dozna? jeszcze kilku pomy?lnych dni, ale czas, kt?ry k?adzie tam? naj?wietniejszym losom, pozbawi? Busquera mo?no?ci u?ywania w?asnych n?g. Dotkni?ty parali?em, kaza? si? zanosi? na Plaza del Sol i tam jeszcze rozwija? zwyk?? sw? czynno??, zatrzymuj?c przechodni?w i o ile mo?no?ci mieszaj?c si? do ich spraw. Ostatnim razem widzia?em go w Madrycie obok najzabawniejszej w ?wiecie postaci, w kt?rej pozna?em poet? Aguadeza. Wiek pozbawi? go wzroku i bieda k pociesza? si? my?l?, ?e Homer tak?e by? ?lepy. Busqueros opowiada? mu plotki miejskie, Agudez uk?ada? je wierszami i niekiedy s?uchano go z przyjemno?ci?, chocia? zosta? mu tylko cie? dawnych zdolno?ci.
- Senor Avadoro - zapyta?em z kolei - c?? si? sta?o z c?rk? Ondyny?
- Dowiesz si? o tym p??niej, tymczasem racz zaj?? si? przygotowaniami do twego odjazdu.
Udali?my si? w poch?d i po d?ugiej podr??y przybyli?my do doliny g??boko wydr??onej i zewsz?d opasanej ska?ami. Gdy rozbito namioty, naczelnik Cygan?w przyszed? do mnie i rzek?:
- Senor Alfonsie, we? tw?j kapelusz i szpad? i udaj si? za mn?.
Post?pili?my o sto krok?w dalej i przybyli?my do otworu w skale, przez kt?ry ujrza?em d?ug?, ciemn? galeri?.
- Senor Alfonsie - rzek? do mnie naczelnik - znamy twoj? odwag?, zreszt? nie pierwszy raz odbywasz t? drog?. Wejd? w t? galeri? i tak jak poprzednim razem zapu?? si? we wn?trzno?ci ziemi. ?egnam ci?, tu ju? musimy si? rozsta?.
Pami?tny pierwszej wycieczki, spokojnie post?powa?em przez kilka godzin w ciemno?ci. Nareszcie spostrzeg?em ?wiate?ko i przyby?em do grobowca, gdzie ujrza?em tego samego modl?cego si? starego derwisza. Na szmer, kt?ry wchodz?c sprawi?em, derwisz odwr?ci? si? i rzek?:
- Witam ci?, m?odzie?cze! Z prawdziw? przyjemno?ci? znowu ci? tu ogl?dam. Umia?e? dotrzyma? twego s?owa wzgl?dem pewnej cz??ci naszej tajemnicy, teraz odkryjemy ci ca?? i nie prosimy ju? o milczenie. Tymczasem odpocznij i pokrzep si?y.
Usiad?em na kamieniu i derwisz przyni?s? mi koszyk, w kt?rym znalaz?em mi?so, chleb i wino. Gdy posili?em si?, derwisz popchn?? jedn? ze ?cian grobowca, obr?ci? j? na zawiasach i wskaza? mi kr?cone schodki.
- Zejd? t?dy - rzek? do mnie - zobaczysz, co b?dziesz mia? do czynienia.
Naliczy?em jeszcze blisko tysi?ca schod?w w ciemno?ci i dosta?em si? do jaskini o?wieconej kilku lampami. Spostrzeg?em kamienn? ?awk?, na kt?rej le?a?y uporz?dkowane d?uta stalowe i m?otki z tego? samego kruszcu. Przed ?awk? b?yska?a ?y?a z?ota obj?to?ci cz?owieka. Kruszec by? ciemno???ty i zdawa? si? zupe?nie czysty. Zrozumia?em, czego ode mnie ??dano. Chciano, abym wyku? tyle z?ota, ile tylko b?d? m?g?.
Uj??em d?uto lew?, m?otek za? praw? r?k? i w kr?tkim czasie sta?em si? do?? bieg?ym g?rnikiem; ale d?uta si? t?pi?y i cz?sto musia?em je zmienia?. Po up?ywie trzech godzin wyku?em wi?cej z?ota, ani?eli jeden cz?owiek m?g?by ud?wign??.
Wtedy spostrzeg?em, ?e jaskinia nape?nia si? wod?; wszed?em na schodki, ale woda ci?gle si? wznosi?a, musia?em wi?c ca?kiem jaskini? opu?ci?. W grobowcu zasta?em derwisza; pob?ogos?awi? mnie i pokaza? kr?cone schodki, prowadz?ce do g?ry, kt?rymi mia?em si? uda?. Zacz??em wst?powa? i uszed?szy znowu jakie tysi?c krok?w, znalaz?em si? w okr?g?ej sali, o?wieconej mn?stwem lamp, kt?rych blask odbija? si? w p?ytach miki i opalu, zdobi?cych ?ciany.
W g??bi sali wznosi? si? z?oty tron, na kt?rym siedzia? starzec w ?nie?nym turbanie na g?owie. Pozna?em w nim pustelnika z doliny. Moje kuzynki bogato ubrane sta?y tu? przy nim. Kilku derwisz?w w bia?ej odzie?y otacza?o go z obu stron.
- M?ody nazarejczyku - rzek? do mnie szejk - poznajesz we mnie pustelnika, kt?ry ci? przyjmowa? w dolinie Gwadalkwiwiru, ale zarazem zgadujesz, ?e jesieni wielkim szejkiem Gomelez?w. Przypominasz sobie zapewne twoje dwie ma??onki. Prorok pob?ogos?awi? ich pobo?n? tkliwo??, obie wkr?tce zostan? matkami i b?d? mog?y ustali? plemi? przeznaczone do powr?cenia kalifatu rodzinie Alego. Nie zawiod?e? naszych nadziei, wr?ci?e? do obozu i najmniejszym s??wkiem nie da?e? pozna? tego, co ci si? w naszych podziemiach przytrafi?o. Oby Allach spu?ci? ros? szcz??cia na twoj? g?ow?!
To powiedziawszy szejk zszed? z tronu i u?ciska? mnie, kuzynki uczyni?y to samo. Odes?ano derwisz?w, przeszli?my do drugiej komnaty, gdzie w g??bi zastawiono wieczerz?. Nie by?o tam ju? ?adnych uroczystych przem?w, ?adnych namawia? do mahometanizmu. Weso?o przep?dzili?my razem znaczn? cz??? nocy.