Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (69)

Dzie? sze??dziesi?ty trzeci
Z rana znowu wysiano mnie do podziemia. Ile mog?em, tyle z?ota wyku?em; zreszt? przyzwyczai?em si? ju? do tej pracy, ca?e dnie bowiem tylko przy niej sp?dza?em. Wieczorami chodzi?em do szejka, gdzie zastawa?em moje kuzynki. Prosi?em go, aby da-' lej raczy? mi opowiada? swoje przygody, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII SZEJKA GOMELEZ?W
Zaznajomi?em ci? z histori? naszych podziemi, na ile samemu mi jest wiadoma, teraz za? opowiem ci w?asne moje przygody. Urodzi?em si? w obszernej jaskini, przyleg?ej do tej, w kt?rej si? znajdujemy. ?wiat?o pochy?o do niej wpada?o, nieba wcale nie by?o wida?, ale wychodzili?my mi?dzy rozpadliny ska? oddycha? ?wie?ym powietrzem, gdzie pokazywa?a si? cz?stka sklepienia niebieskiego, a cz?sto nawet i s?o?ce. Mieli?my na powierzchni ma?? kwater?, na kt?rej uprawiali?my kwiaty. M?j ojciec by? jednym z sze?ciu naczelnik?w rodzin. Na mocy tego wraz z ca?? rodzin? mieszka? w podziemiu. Krewni jego zamieszkiwali doliny i uchodzili za chrze?cijan. Niekt?rzy osiedlili si? na przedmie?ciu Grenady, zwanym Albaycin. Wiesz, ?e nie ma tam wcale dom?w, a mieszka?cy zajmuj? wydr??enia skalne na pochy?o?ci g?ry. Kilka z tych szczeg?lnych mieszka? ??czy?o si? z pewnymi jaskiniami, kt?re dochodzi?y a? do naszego podziemia. Najbli?si mieszka?cy co pi?tek schodzili si? do nas na wsp?ln? modlitw?, dalsi przybywali tylko na wielkie uroczysto?ci.
Matka m?wi?a do mnie po hiszpa?sku, ojciec za? po arabsku, st?d te? dok?adnie pozna?em oba j?zyki, zw?aszcza za? drugi z nich. Nauczy?em si? na pami?? Koranu i cz?sto zag??bia?em si? nad komentarzami. Od najm?odszych lat by?em gorliwym mahometaninem, nader przywi?zanym do wyznania Alego; przeciw chrze?cijanom zaszczepiono we mnie gwa?town? nienawi??. Wszystkie te uczucia, ?e tak powiem, zrodzi?y si? razem ze mn? i wzrasta?y w ciemno?ciach naszych jaski?.
Doszed?em osiemnastego roku ?ycia i zdawa?o mi si?, ?e ju? od kilku lat jaskinie gniot? mnie i dusz?. Wzdycha?em do wolnego powietrza; uczucie to wywar?o wp?yw na moje zdrowie, s?ab?em, nikn??em w oczach i matka pierwsza stan ten we mnie spostrzeg?a. Zacz??a bada? moje serce; powiedzia?em jej wszystko, czego doznawa?em. Opisa?em jej dr?cz?c? mnie duszno?? i szczeg?ln? niespokojno?? serca, kt?rej nie potrafi?em wyrazi?. Doda?em, ?e koniecznie pragn? odetchn?? innym powietrzem, widzie? niebo, lasy, g?ry, morze, ludzi i ?e umr?, je?eli mi tego nie dadz?. Matka zala?a si? ?zami i rzek?a:
- Drogi Masudzie, choroba twoja jest zwyk?? mi?dzy nami. Ja sama j? mia?am i wtedy pozwolono mi przedsi?wzi?? kilka wycieczek. By?am w Grenadzie i dalej. Ale inaczej rzecz si? ma z tob?. Powzi?to Wzgl?dem ciebie wa?ne zamiary; wkr?tce rzuc? ci? w ?wiat, i to daleko wi?cej, ani?elibym tego pragn??a. Wszelako przyjd? do mnie jutro o ?wicie, postaram si?, aby? odetchn?? ?wie?ym powietrzem.
Nazajutrz stawi?em si? na spotkanie naznaczone mi przez matk?.
- Kochany Masudzie - rzek?a do mnie - chcesz za?y? ?wie?szego powietrza ani?eli to, jakim oddychasz w naszych jaskiniach, uzbr?j si? zatem w cierpliwo??. Pe?zn?c przez jaki? czas pod t? ska??, dostaniesz si? do nader g??bokiej i ciasnej doliny, ale gdzie powietrze jest swobodniejsze ni? u nas. W niekt?rych miejscach mo?esz nawet wdrapa? si? na ska?y i ujrzysz pod nogami niezmierny widnokr?g. Ta wy??obiona droga by?a pocz?tkowo rozpadlin?, kt?ra pop?ka?a w r??nych kierunkach. Jest to labirynt krzy?uj?cych si? ?cie?ek, masz wi?c oto kilka w?gli i gdy spotkasz przed sob? rozdro?a, naznacz t? drog?, kt?r? szed?e?; tym tylko sposobem nie zab??dzisz. We? ze sob? ten worek z zapasami; co do wody, tej b?dziesz mia? pod dostatkiem. Spodziewam si?, ?e nikogo nie spotkasz; dla pewno?ci zatknij jednak za pas jatagan. Wielce si? nara?am, dogadzaj?c twoim ??daniom, dlatego te? nie zabaw d?ugo.
Podzi?kowa?em mojej dobrej matce, zacz??em pe?zn?? i wyszed?em do ciasnego i wy??obionego przej?cia, wy?o?onego atoli zielono?ci?. Nast?pnie spostrzeg?em ma?? zatok? pi?knej wody, dalej za? krzy?uj?ce si? w?wozy. Szed?em przez znaczn? cz??? dnia. Szmer strumienia zwr?ci? moj? uwag?, post?pi?em ku jego spadkowi i przyby?em do zatoki, w kt?r? strumie? si? rzuca?. Miejsce to by?o zachwycaj?ce. Przez chwil? sta?em os?upia?y z podziwu, nast?pnie g??d zacz?? mi dokucza?, doby?em z worka zapasy, dope?ni?em umywania, nakazanego prawem Proroka, i zabra?em si? do posi?ku. Sko?czywszy moj? uczt?, znowu obmy?em si?, pomy?la?em o powrocie do podziemia i uda?em si? t? sam? drog?. Wtedy us?ysza?em dziwny szmer wody, obr?ci?em si? i ujrza?em wychodz?c? z wodospadu kobiet?. Zmoczone w?osy prawie ca?? j? okrywa?y, mia?a jednak opr?cz tego zielon? jedwabn? sukni?, przylegaj?c? do cia?a. Wr??ka, wyszed?szy z wody, skry?a si? w krzaku, po czym wysz?a w wysuszonej sukni i z w?osami zawini?tymi na grzebie?.
Wst?pi?a na ska??, jak gdyby pragn??a nacieszy? si? widokiem, nast?pnie za? wr?ci?a do ?r?d?a, z kt?rego by?a wysz?a. Mimowolnym poruszeniem chcia?em j? zatrzyma? i zast?pi?em jej drog?. Z pocz?tku przel?k?a si?, ale ja pad?em na kolana i pokorna ta postawa nieco j? uspokoi?a. Zbli?y?a si? do mnie, wzi??a za brod?, podnios?a mi g?ow? i poca?owa?a w czo?o. Nagle z szybko?ci? b?yskawicy rzuci?a si? w zatok? i znikn??a. By?em pewny, ?e to wr??ka lub - jak je nazywaj? w naszych arabskich powie?ciach - peri. Podszed?em jednak do krzaka, w kt?rym si? skry?a, i znalaz?em na nim sukienk?, rozwieszon? jakby do wysuszenia.
Nie mia?em po co d?u?ej czeka?, wr?ci?em wi?c do podziemia. U?ciska?em moj? matk?, ale nie opowiedzia?em jej przygody, jaka mnie spotka?a, wyczyta?em bowiem w naszych gazdach, ?e wr??ki lubi?, aby im dochowywa? tajemnicy. Tymczasem matka moja, widz?c mnie tak nadzwyczajnie o?ywionego, cieszy?a si?, ?e nastr?czona mi przez ni? wolno?? wywar?a r?wnie pomy?lny skutek.
Nazajutrz wr?ci?em do ?r?d?a. Poniewa? naznaczy?em je wprz?dy w?glem, teraz z ?atwo?ci? je wynalaz?em. Stan?wszy u celu, zacz??em z ca?ych si? wo?a? na wr??k? i przeprasza?, ?e o?mieli?em si? dope?nia? umywania w jej ?r?dle. I tym jednak razem to samo uczyni?em, po czym roz?o?y?em moje zapasy, kt?rych, tajemnym przeczuciem wiedziony, przynios?em na dwoje. Jeszcze nie zacz??em by? mojej uczty, gdy w ?r?dle us?ysza?em szmer i wysz?a z niego wr??ka z ?miej?c? twarz?, pryskaj?c na mnie wod?.
Pobieg?a do krzaka, przebra?a si? w such? sukni? i usiad?a przy mnie. Zajada?a jak zwyk?a ?miertelniczka ale nie rzek?a ani s?owa. Wyobrazi?em sobie, ?e jest to zwyczaj wr??ek, i nic przeciw niemu nie mia?em do powiedzenia.
Don Juan Avadoro zapozna? ci? ze swymi przygodami, zgadujesz zatem, ?e moja wr??ka by?a jego c?rka Ondyn?, kt?ra zanurza?a si? pod sklepienia skal i ze swego jeziora wyp?ywa?a do zatoki.
Ondyna by?a niewinna, a raczej nie zna?a ani grzechu, ani niewinno?ci. Posta? mia?a tak czaruj?c?, obej?cie tak proste i pon?tne, ?e marz?c w duszy, i? zosta?em ma??onkiem wr??ki, nami?tnie j? pokocha?em. Trwa?o to przez miesi?c. Pewnego dnia szejk kaza? mnie przywo?a?. Zasta?em u niego zgromadzonych sze?ciu naczelnik?w rodzin. M?j ojciec by? mi?dzy nimi.
- Synu m?j - rzek? do mnie - opu?cisz nasze jaskinie i udasz si? do tych szcz??liwych kraj?w, gdzie wyznaj? wiar? Proroka.
S?owa te krew mi ?ci??y w ?y?ach. Wszystko mi by?o jedno: umrze? lub roz??czy? si? z wr??k?.
- Drogi ojcze - zawo?a?em - pozw?l, abym nigdy nie opuszcza? tych podziemi.
Zaledwie wym?wi?em te wyrazy, gdy ujrza?em wszystkie sztylety wzniesione nade mn?.
Ojciec zdawa? si? pierwszym do przeszycia mi serca.
- Przystaj? na ?mier? - rzek?em - ale dozw?l mi wprz?dy pom?wi? z matk?.
Udzielono mi tej ?aski; rzuci?em si? w jej obj?cia i opowiedzia?em moje przygody z wr??k?. Matka mocno si? zdziwi?a i rzek?a:
- Kochany Masudzie, nie s?dzi?am, ?e wr??ki istniej? na ?wiecie. Zreszt? nie znam si? na tym, ale mieszka st?d niedaleko pewien bardzo m?dry Hebrajczyk, kt?rego si? o to zapytam. Je?eli ta, kt?r? kochasz, jest wr??k?, potrafi ci? wsz?dzie wynale??. Z drugiej jednak strony wiesz, ?e najmniejsze niepos?usze?stwo karz? u nas ?mierci?. Starcy nasi powzi?li wzgl?dem ciebie wielkie zamiary, poddaj si? im czym pr?dzej i staraj si? zas?u?y? na ich przychylno??.
S?owa mojej matki wywar?y na mnie silne wra?enie. Wyobrazi?em sobie, ?e w istocie wr??ki s? wszechmocne i ?e moja wynajdzie mnie. cho?by na ko?cu ?wiata. Poszed?em do ojca i przysi?g?em ?lepe pos?usze?stwo na wszelkie rozkazy.
Nazajutrz wyjecha?em w towarzystwie pewnego mieszka?ca Tunisu, nazwiskiem Sid-Ahmet, kt?ry naprz?d zawi?z? mnie do swego rodzinnego miasta, jednego z najrozkoszniejszych w ?wiecie. Z Tunisu udali?my si? do Zaguanu, ma?ego miasteczka s?ynnego z wyrobu czerwonych czapeczek, znanych pod nazw? fez?w. Powiedziano mi, ?e niedaleko miasta znajduje si? szczeg?lniejszy budynek z?o?ony z kaplicy i galerii otaczaj?cej p??kolem ma?? zatok?. Woda strumieniem wytryskuje z kaplicy i nape?nia zatok?. Dawnymi czasy woda z zatoki wchodzi?a do wodoci?gu prowadz?cego j? do Kartaginy. M?wiono tak?e, ?e kaplica po?wi?cona jest jakiemu? b?stwu ?r?d?a. Wyobrazi?em sobie, szalony, ?e b?stwem tym jest moja wr??ka. Uda?em si? do ?r?d?a i zacz??em j? z ca?ych si? przyzywa?. Echo mi tylko odpowiedzia?o. Wspomniano mi znowu w Zaguanie o pa?acu duch?w, kt?rego zwaliska le?a?y o kilka mii w g??bi pustyni. Poszed?em i ujrza?em tam okr?g?y budynek, w dziwnie pi?knym smaku wystawiony. Spostrzeg?em jakiego? cz?owieka, siedz?cego na zwaliskach i rysuj?cego. Zapyta?em go po hiszpa?sku, czy to prawda, ?e duchy zbudowa?y ten pa?ac. U?miechn?? si? i odpowiedzia? mi, ?e jest to teatr, w kt?rym staro?ytni Rzymianie wyprawiali walki dzikich zwierz?t, i ?e miejsce to, dzi? nazywaj?ce si? el-D?em, by?o niegdy? ow? s?awn? Zam?. Obja?nienie podr??nego wcale mnie nie zaj??o; wola?bym by? spotka? duchy, kt?re by mi co donios?y o mojej wr??ce.
Z Zaguanu udali?my si? do Kairuanu, dawnej stolicy Mahdich. By?o to ogromne miasto o stu tysi?cach mieszka?c?w, burzliwych i w ka?dej chwili sk?onnych do powstania. Przep?dzili?my tam ca?y rok.
Z Kairuanu przeszli?my do Gadames, ma?ego niepodleg?ego kraiku, kt?ry stanowi? cz??? Beled-el-D?eridu, czyli kraju daktyl?w. Tak nazywaj? okolic? rozci?gaj?c? si? mi?dzy pasmem Atlasu a piaszczyst? pustyni? Sahary. Drzewa daktylowe tak obficie rodz? w tym kraju, ?e jedno mo?e przez ca?y rok wy?ywi? wstrzemi??liwego cz?owieka, a tacy sk?adaj? tameczny lud. Nie brak wszelako i innych ?rodk?w po?ywienia, jak zbo?e, zwane durr?, oraz barany na wysokich nogach i bez we?ny, kt?rych mi?so jest wy?mienite.
Znale?li?my w Gadames wielk? ilo?? Maur?w rodem z Hiszpanii. Nie by?o pomi?dzy nimi ani Zegry-s?w, ani Gomelez?w, wiele jednak rodzin szczerze do nas przywi?zanych; w ka?dym razie, by? to kraj zbieg?w. Jeszcze rok nie by? up?yn??, gdy otrzyma?em od mego ojca list ko?cz?cy si? tymi s?owy: "Matka ka?e ci powiedzie?, ?e wr??ki s? zwyk?ymi kobietami i ?e nawet maj? dzieci". Zrozumia?em, ?e moja wr??ka by?a podobn? do mnie ?miertelniczk?, i my?l ta uspokoi?a nieco moj? wyobra?ni?.
Gdy szejk domawia? tych s??w, jeden z derwisz?w oznajmi? nam, ?e wieczerza jest ju? zastawiona, weso?o wi?c poszli?my do sto?u.