Goszczy?ski S. ZAMEK KANIOWSKI (2)

CZ??? DRUGA

1

Spa? ?wiat g??boko, noc? otulony.

Obchodz?c wart? ciemne cz?eka gniazdo,

W milcz?cej cz??ci sz?a gwiazda za gwiazd?;

Niebo przez chmurne patrza?o zas?ony:

Ucich?y has?a, ?a?cuchy drzyma?y,

Jak martwe widmo milcza? zamek bia?y.

I m?oda para w ma??e?skiej komnacie,

Na ?o?u pysznym, na snu majestacie,

Spocz??a mile w?r?d puch?w zatopu

Os?onionego w drogie adamaszki,

Co, fa?dowane, ?r?d wiatru igraszki

Sp?ywa?y na d?? ze z?otego stropu.

Ucich?o wszystko pod zamku sklepieniem,

Chyba sen t?skny ozwie si? westchnieniem

I wiatr, wys?any od nocy szyldwachem,

Smutnym jej has?em zawyje pod gmachem.

A potem w okr?g milczenie na nowo;

Tylko ?agodnie brz?k mi?y i g?uchy,

Jakim powietrzne igraj?ce duchy

Noc o?ywiaj?, gra w cisz? zamkow?.

2

Kt?? to zat?tnia?, stuknienie? to czyje

Da?o si? s?ysze? za drzwiami komnaty?

Nie pier? to lubej ??dnym sercem bije,

Lecz goniec puka od granicznej czaty.

Dyszy po?piechem, lica trwog? blade.

Wsta?, panie rz?dco, ciep?e porzu? ?o?e:

Z?e ci nowiny w tej chwili przywo??;

Wsta? i pos?uchaj, i we? jak? rad?.

Oto nadbrze?ne s?ysza?y dzi? stra?e,

Jak si? po Dnieprze pluska?y nie kaczki,

Jak co? nie ptakiem t?uk?o si? w czaharze[1]:

Wyra?nie ob?z przeprawia? si? Szwaczki[2],

Co a? dotychczas cicho sta? za wod?.

Niech?e si? kokosz wywija przed szkod?,

Kiedy j? oczy jastrz?bia obwiod?.

Zamek cho? mocny, lecz osada ma?a,

Aby przed silnym szturmem si? osta?a,

Zw?aszcza gdy razem przyjdzie broni? miasta;

Chocia? i w mie?cie z?ego co? wyrasta,

Bo ju? gotuj? i kosy, i no?e:

A nawet w zamku, kto wie, co by? mo?e?

Zaradzi? z?emu, jak si? tylko zjawia,

Le? do starosty: on ?r?d Bohus?awia

Poi gromady, rozstrzeliwa baby[3];

Niechaj tu przy?le posi?ek, cho? s?aby.

Le?, nim roz?wita, nim si? zamek dowie;

A my tu b?dziem na wszystko gotowi."

3

Nie mylne wie?ci, nie fa?szywe trwogi:

Szwaczki to ob?z nie w dobrym zamiarze

Pluska? po Dnieprze, t?uk? si? po czaharze.

Gdzie w ciasnym ?o?u skr?conej odnogi

Wrz?cy nurt Rosi i b?yska, i pluszcze,

A wiatr pobrze?n? oszczekiwa puszcz?,

A w niej gwar dziki klekoce ponuro,

A mg?a k??bata, co ciemnieje g?r?,

Nad jej sklepieniem w kr?g si? ju? rozwlek?a -

Jakby tam anio? ?mierci i zag?ady

Warzy? dla ziemi nad p?omieniem piek?a

Wszystkie domowych zaburze? szkarady -

Nie darmo czujne pa?aj? ogniska

I jacy? zbrojni le?? u p?omieni,

Gdy wie?ce bor?w zrywa wiatr jesieni,

A szron s?dziwy na darniach po?yska.

Cho? le?e? oni zdaj? si? spokojnie,

Ach, krwi to dzieci i my?l? o wojnie!

No?e u pas?w, ich czo?a w ko?pakach;

D?onie na no?ach, cho? oczy u?ni?te,

Do pik utkwionych rumaki przypi?te,

A dniem i noc? siod?a na rumakach.

4

A jeden Kozak na ustawnej stra?y

Niezgas?y ogie? czasami roz?arzy

I na sw? pik? wspiera si? bezw?adnie.

S?ucha i patrzy. Nic w tym puszczy mroku

Nie ujdzie jego ni ucha, ni wzroku:

Niech strz?pek szronu na usch?y li?? padnie,

Niechaj ptak kla?nie ga??zi? z daleka,

Niech pies w dalekim futorze4 zaszczeka -

Ju? on to schwyci? w gwarnym bor?w szumie

I pochwycone wnet rozr??ni? umie.

I znowu oko zwr?ci? do ogniska,

I znowu pik? poprawi? p?omienia:

K??bi? si? dymy, czerwony ?ar pryska,

Ro?nie wa? ognia, noc si? zarumienia.

Po?r?d bij?cej krwawej ?una fali,

Jak mgliste duchy, cienie drzew si? k?ad?.

Dalej noc czarna; tylko w ciemnej dali,

Jakby zakl?t? rozsiany gromad?,

Bezw?adny ob?z gro?nym snem usypia:

Tam si? b?ysk stosu ostrza piki czepia;

Tu wp?? dobyty n?? czasem zab?yska

Jak rozdra?nionej gadziny oczyska.

Gdzieniegdzie znowu spod burki kosmatej

Sen niespokojny wychyli? p?? twarzy

I przez sen wida?, co ka?da z nich marzy,

To z brwi marszczonych, to z wargi w?satej:

Na tej ?miech dziki, kln?ce s?owa na tej.

A tam przyjaciel i wierny, cho? panu,

Ko?, u?o?ony tu? pod pana bokiem,

Strzeli niekiedy przebudzonym okiem

Niby kochanie ?r?d ?wiata tumanu.

W samej cicho?ci obraz niespokojny

Nadziej? mord?w ko?ysanej wojny.

5

Tam gdzie d?b grubszy i stos pe?niej p?onie,

Dw?ch tam usiad?o; a przy nich dwa konie.

Po tym wytwornym atama?skim stroju,

Co drogim z?otem czasami odb?yska

Nag?e, nier?wne spojrzenie ogniska,

Po tej postaci z?o?onej do boju,

Po w?sie w czarne puszczonym pokr?ty,

Po dumie czo?a, po oblicza krasie -

M?ciwy Nebaba zaraz pozna? da si?.

W milczeniu siedzia?, burk? wp?? opi?ty:

Spokojnie trzyma? lewic? za pasem

I g?owni? no?a pog?askiwa? czasem.

"No?u m?j, no?u! b?yskasz do mnie pr??no

I pr??no, widz?, naostrzy?em ciebie;

Inni sw?j snopek w naszym polu u?n?,

Nim pospieszymy z tob? ku potrzebie;

I wprz?d rdza ciebie, wprz?d ja siebie strawi?,

Ni?eli w m?skiej z niewiar? przeprawie

Ducha rado?ci?, ciebie krwi? op?awi?!"

Tak m?wi? Kozak, potrz?saj?c g?ow?;

I z nocnej rosy otar? no?a ostrze:

Ale wejrzenie nag?e, od s??w prostsze,

Wydaje, komu przyci?? t? przemow?.

6

Naprzeciw niego, jak odblask poczwarny

W chropawym lustrze, siedzia? Kozak drugi:

Na pier? obros?? zwiesza? si? w?s d?ugi,

Ca?e p?? twarzy ?ci?ga? mu szram czarny;

A chocia? czo?o staro?ci? biela?o,

M?ody rumieniec zalewa? twarz ca??;

A cho? ogniste, ledwo iskrzy oko,

W zaty?ej twarzy tak siedzi g??boko.

To Szwaczka, pierwszy ?r?d mieszczan Kaniowa:

Cho? cz?sto w ucztach kr?ci mu si? g?owa

I cia?em ci??ki, i wiek d?ugi liczy,

Ale ma pi?tno rozboj?w na Siczy,

Ale od Lach?w z dumy obrzydzony

I dumy Lach?w zwie si? wrogiem ?miele;

Wi?c ch?tnie stan?? na powsta?c?w czele

I atamanem ch?tnie okrzykniony.

Zdaje si? jednak, ?e (czy brak zapa?u,

Czy ?e kielichem zbytnie si? rozgrzewa)

Wi?cej, ni?eli przystoi, spoczywa;

A tu kozactwo zra?a si? poma?u;

Cz??ciej i g?o?niej s?ycha? mi?dzy t?okiem:

"Czemu nie idzie w zamek, co pod bokiem?

Czemu gdy ?wie?o z ?ele?niakiem Gonta

Zawie?? hulank? u?pieli tak r?czo -

On tylko gnu?ny, my?l? si? zaprz?ta:

Z??czy? si? z nimi? - Czemu? si? nie ??cz??"

I nic nie wiedzie?, korzy?? bada? zwyk?a:

Bo przez natr?tne naglony pytanie,

Jak zacznie szuka? mowy w pe?nym dzbanie,

U?nie wprz?d z tajni?, nim j?zyk wywik?a.

7

Niewiele tkn?? si? Nebaby ?a?ob?,

Bo ju? nadpity dzbanek mia? przed sob?;

Jak nie swoimi popatrzy? oczami,

Powa?nym ?miechem kilka razy chrz?kn??;

Uderzy? w ogie? - gdy prys?o iskrami,

Wp?? dos?yszanym j?zykiem przeb?kn??:

"Widzisz te iskry? s?uchaj, atamanie!

Kto chce szcz??liwym zosta? przez kochanie,

Kto zrobi? sta?ym chce serce kobiece,

Niechaj si? lepiej zakopie w tej dziczy

I liczy iskry, te wszystkie niech liczy!

Zapomnij z biesem o twojej Orlice!" -

"Ju? ja si? pewno toi nie napij?[5],

Aby mi serce wyzdrowia?o chore;

Ani mi rady potrzebne tu czyje!"

I szydnym gniewem wzrok Nebaby gore.

Czy jest na ?wiecie Orlika, czy nie ma,

Co nam do tego! dla nas bliska zima;

My puszcz tu?acze, Polacy przed nami:

Patrzaj na burki, patrz koniom na grzyw? -

Jak twoja g?owa, wszystko szronem siwe!

S?uchaj, Kozacy jak siek? z?bami!

Bo, biedni, nawet nie maj? i tego,

Czym ich ataman tak cz?sto si? grzeje;

I g??d ich strawi, i wicher zawieje,

I jak po swoich Polacy tu zbieg?.

I sami z g?odu, poczekawszy troch?,

Wlec? w side?ka jak ptaszyny p?oche!

Ni? grza? si? w zamku czy? to b?dzie lepsze

P?yn?? bez ch?ci popod lodem w Dnieprze?

Albo z ga??zi pogl?da? w ob?oki

I z ka?dym wiatrem straszy? w gniazdach sroki?"

A Szwaczka, ognia poprawiwszy pik?,

Ode dna flaszy be?kn?? g?uchym ?ykiem

I niepos?usznym zacz?? co? j?zykiem.

Oko Nebaby zas?pione dziko.

Kiedy si? serce zachmurzy uraz?,

Wzrok wtedy b?yskiem, piorunem ?elazo!

I biada chmurze, co chce by? przeszkod?!

Popruta, zbita, rozp?ynie si? wod?.

A ogie? gniewu przej?? go a? w szpiku!

Szwaczka przem?wi? na nowo si? musi?,

Lecz znowu s?owa zapl?ta? w j?zyku,

Tylko powa?nym ?miechem si? zakrztusi?.

Tu oczy z wolna w powiekach zagas?y,

Na obie strony powoli si? sk?ania;

A? razem tu??w przewali? opas?y:

?e jeszcze ?yje, zna? z jego chrapania.

D?ugo Nebaba po cielsku szerokiem

Spojrzeniem wzgardy b??dne ko?a pisa?;

D?ugo szum boru my?l jego ko?ysa?,

Nim w walce uczu? ozwa? si? wyrokiem:

"Trzech diab??w synu, przebrzyd?y opilcze!

I tobie? dzieln? przewodzi? m?odzie???

Chyba mi? sami szatani ubie??,

?e ci? tu z?by nie skosztuj? wilcze,

I w bramy zamku twe pi??ci uderz?!"

A jakby ??d?o piek?a go ubod?o,

Porwa? si? nag?e i skoczy? na siod?o.

8

Nie drzymie szyldwach, p?omienie ocuca,

A wiatr jesienny ga??zie mu zrzuca -

I zn?w, jak usn??, ?r?d drzewa umilka.

Gdzie? tam daleko ?piewa kur przed ?witem,

Dalej i g?usze j s?ycha? wycie wilka;

Bli?ej Ro? pluska kr?conym korytem,

Niby sen cichy tej strony ko?ysze.

Co za ?wist przykry budzi las?w cisz??

Jak dziki wicher ocucony w borze,

Takim zakipia? ca?y ob?z gwarem;

Jako gdy wicher zaiskrzy po?arem,

Tak zaiskrzy?y w kr?g piki i no?e,

Kiedy na nag?e pogwizdnienie trwogi

Sp?oszony ob?z porwa? si? na nogi.

Jeszcze gwizdnienie: w oka mgnieniu po niem

Wszystkie kopyta z miejsca zat?tnia?y

I ciasnym ko?em stan?? ob?z ca?y,

Gdzie widmo jezdca mgli si? karym koniem.

9

"Co to, Nebabo? - zaraz go poznali,

Bo kt?? by z koniem wyda? si? wspanialej? -

Co to za trwoga?" -z obaw? spytali.

"Chc? was po?egna?, bo ju? ruszam dalej.

Niech?e to dla was nie b?dzie niemi?em,

?e trwogi nie ma, a ja j? wzbudzi?em.

Lecz je?li macie i serce, i g?ow?,

To nie b?dziecie na m? g?usi mow?."

Tu go m??d? w w??sze otoczy?a ko?o,

Bo si? patrza?a i s?ucha?a rada,

Jak m?stwem dumne rozpromienia czo?o,

Jak w szczerej mowie ?mia?ym sercem gada.

"Nie my?l? d?ugo przed wami ja prawi?,

Co mi? przymusza was, bracia, zostawi?" -

Zacz?? Nebaba. Wyros?y ?r?d czerni,

Zna jej umys?y i wzrusza? je umie;

I tak przysta?o m?wi? jego dumie:

"Atamanowi swemu b?d?cie wierni;

Przy nim tak dobrze mo?na tutaj drzyma?!

A ja nie mog? d?u?ej z wami trzyma?

I ziewa? z wami; ja jeszcze sk?u? mog?

Cho? kilku Lach?w, cho? dw?r jeden z?upi?;

Wtedy mi b?dzie przyjemniej si? upi?!

To was i ?egnam, i ruszam w sw? drog?."

Ostra przym?wka dopi??a zamiaru.

Mruk dobrej wr??by, podobny do gwaru

Pierwszego lodu, gdy go ?ami? fale,

Obiega? pocz?? zawstydzon? zgraj?.

Nebaba ci?gn?? mowy nie przestaje:

"Odst?pi? Szwaczki ja nie radz? wcale;

Gdy tak wygodnie przy tym atamanie -

Kt?? ze mn? p?jdzie, a z nim nie zostanie?

Sam wi?c pospiesz?, gdzie mi? nios? oczy,

?wawszych do dzie?a znale?? towarzyszy;

Jednak, co powiem, niech z was ka?dy s?yszy

I gdy mu zda si?, niech naprz?d wyskoczy.

Komu r?zgami ojciec zasieczony,

Czyja si? panu podoba?a ?ona,

Komu najmilsza c?rka pogwa?cona,

Kogo zbawiono lubej narzeczonej -

Na ojca bole??, na smutek matczyny,

Na ha?b? dzieci, na ?ask? dziewczyny

Tego zaklinam, wo?am po imieniu,

Niechaj wyjedzie i stanie tu przy mnie!"

I t?um or??ny miesza? si? poczyna

Jak zak??cona dmuchem wiatru trzcina.

"Kto w pa?skim za to umiera? wi?zieniu,

?e jak pies pod?y o g?odzie i zimnie

Dla us?ug jego przemarnowa? lata,

Kogo najdro?sza boli przez to strata,

Kto chce odem?ci? te krzywdy, te zbrodnie

I tylko sobie odt?d ?y? swobodnie

Zaklinam tego na zemst?, swobod?,

Niech idzie zaraz, gdzie ja go powiod?!"

T?um wre nie?adem, gwar nie?adu ro?nie:

Postrzeg? Nebaba, jak wyb?r ochoczy

W g?stszych szeregach doko?a si? t?oczy;

A wi?c z tryumfem zawo?a? dono?nie:

"Teraz, kto tylko mo?ojca ma dusz?,

Kto si? chce ogrza? przy zamku po?arze,

Kto chce op?uka? pik? w polskiej jusze,

Kto chce za?piewa? przy pa?skim pucharze -

Id?cie do zamku! Ja drog? poka??!"

A oko jego, jakby bitwy has?o,

Nagle w ka?dego zab?yszcza?o oku:

"Wszyscy my, wszyscy do Nebaby boku!" -

Wrz?ce kozactwo dzikim tonem wrzas?o.

Podobny odg?os w?drowca krew zi?bi,

Gdy go wilczyca, zwietrzywszy w puszcz g??bi,

Przeci?gle wyciem ozwie si? ponurem,

A za ni? g?odni zalotnicy ch?rem.

I razem g??bie zast?ka?y ziemi

Pod rumakami ci??ko t?tni?cemi.

I d?ugo, d?ugo wrza?o nieprzerwanie,

A coraz ciszej, i koni chrapanie,

I chrz?st or??a, i st?kanie ziemi;

A ognie stra?y kona?y za niemi,

A echa puszczy wo?a?y za niemi,

Kiedy hukn?li piosenk? pochodu

Nowemu w?dzcy, co harcowa? z przodu.

10

Po?r?d puszcz g?stwy, po?r?d jar?w cie?ni

M?ciwy Nebaba swoje szyki wiedzie.

Jak czu? ko? jego, ?e na wszystkich przedzie!

Jak w piersiach jezdca rozigrane serce

Dzikiej, wojennej wt?rowa?o pie?ni!

Kiedy my?lami w przysz?o?? uniesiony,

Po?ary w ka?dej dostrzega? iskierce,

Co b?yska za nim, skoro lustro stali

Od miesi?cznego oka si? zapali;

Kiedy zwyci?skie odgadywa? tony

W dzikich odg?osach wojennego pienia!

"St?jcie!" Od wschodu dzie? si? zap?omienia.

Ksi??yc rumiany niby si? krwi? zbroczy?,

W pos?pne chmury, jak do ?mierci ?o?a,

Na cichych ranku wiatrach si? zatoczy?,

I jak z?ej wieszczby wysz?a dr??ca zorza.

"St?jcie! S??w kilka!" Tu zemsty dru?yna

W kr?g atamana zawin??a ko?em,

Gdzie si? okr?gli bezdrzewna r?wnina

?r?d ramion boru i przed boru czo?em.

"Baczno??! Co? wichrem zaszumia?o w lesie.

Jeden to z naszych g?stw? si? przerzyna."

Pilnowa? skrzyd?a. Jakie? wie?ci niesie?

Jego pier? robi, jego biegun w pianie.

Mi?dzy drzew szumem s?ysza? otr?bianie.

Czy?by Polacy tak blisko by? mieli?

"Wytrwa?o??, dzieci! B?d?cie tylko ?mieli,

Naszym to b?dzie, co mamy przed nami!

Pod samym miastem ten ba j rak, czy wiecie[6],

Co si? rozrasta pomi?dzy jarami?...

Tam do godziny zmierzchu dole?ycie.

Ja p??niej b?d?, skoro do wieczerzy

Wezwie nas gwiazda, co w zamku na wie?y!

No! w imi? Tr?jcy! ruszaj, gdzie kto mo?e!"

Jak w tuman iskier rozd?te p?omienie,

Jak ?pi?cych nagle przerwane widzenie -

Tak razem zga?li zwinni jezdcy w borze:

Tu si? w promieni tysi?c rozskoczyli,

Tu mi?dzy pniami jeszcze majaczyli,

A tu i ?ladu po ?adnym ju? nie ma;

Niby zakl?tych poch?on??y drzewa

Przed ?miertelnego s?abymi oczyma.

Pusto - sam tylko duch boru powiewa.

A za nim nagie klaskaj? konary;

Pod nimi rumak majaczeje kary,

A na nim je?dziec pr??y pilne ucho:

Z tej strony tr?bka zdaje si? gra? g?ucho;

Lecz g?uchszy jeszcze s?ycha? d?wi?k z tej strony,

Ranne go wiatry kr?tym jarem[7] wlok?.

Je?dziec pos?ucha?, pomy?la? g??boko:

Jak mu nie pozna?! To kaniowskie dzwony

Szcz??liw? wieszczb? do niego m?wi?y.

Razem si? pomkn?? w sklepienia milcz?ce,

Wnet drzew sklepienia czczo?ci? si? za?mi?y;

Jeszcze przez chwil? echa w czczo?ci bi?y,

Lecz go ju? teraz nie znajdzie i s?o?ce.

11

Ponuro echa okoliczne tr?ca

Zamkowa tr?ba wiecz?r witaj?ca,

Gromadz?c zbrojnych na mod?y wieczorne.

Wielkim ko?cio?a natury sklepieniem

Ju?, ju? gdzieniegdzie lampy wiek?w p?on?.

Odkryto g?owy, bronie opuszczono,

Utkwiono w ziemi? spojrzenia pokorne,

S??w uroczystych s?uchano z milczeniem.

"Amen!" I "amen" powt?rzono z skruch?.

Echa zamkowe ozwa?y si? g?ucho:

"Amen". Ich "amen" tak smutny, niemi?y,

Jakby go po raz ostatni odbi?y.

Zagrzmia? ryk dzia?a i skona? w?r?d boru.

Na wie?y ogie? zaj?? si? stra?niczy,

Milcz?cy szyldwach ciche kroki liczy.

po oknach b?ys?y ?wiate?ka wieczoru.

Mile zamkowa s?u?ebna dru?yna

Wiecz?r - niestety, ostatni! - zaczyna.

Jak b?ysk jej ?wiat?a, ciche jej wesele,

Kiedy zasi?dzie ka?da przy swym dziele.

O! co za rozkosz obejrze? te grona,

Gdy, za prababek, bawi?y si? prac?:

Tu gazy blaskiem z?ota si? bogac?,

Jak bia?a zima mrozem uiskrzona;

Tam czarodziejka, u krosien schylona,

Tchu nie da s?ysze?, nie zwr?ci spojrzenia -

I trzeba wierzy?, widz?c jej oblicze,

?e blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,

Cudown? w?adz? kwiat wiosny rozplenia.

W tej bia?ych r?kach drut jasny i g?adki

Wydaje w mgnieniu r??nowzore siatki,

Niby od wiatr?w i z wiatr?w tworzone,

Tak s? przejrzyste i lekkie jak one.

A tutaj okr?g g?o?niejszej roboty:

Tutaj burzliwe furcz? ko?owroty,

Tutaj wrzeciono ze lnami mi?kkiemi

Brzmieje nieznacznie i gwi?d?e po ziemi.

A pienie w prostej, melodyjnej nucie,

Lube jak pierwsze mi?o?ci uczucie,

Ciche jak ?ono, co nie zna kochania,

T?skne jak pami?? rodzinnej zagrody,

Pe?ne z tym miejscem, z t? godzin? zgody,

Sfer? harmonii urok ich os?ania.

12

Czy nie po panu zat?skni?a pani?

?e mi?dzy nimi, a nie kwitnie na niej

Ta, co na wszystkich kwitnie w pe?ni - rado??:

S?abo?? w jej oku, w jej obliczu blado??.

Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku,

Wyziera dusza spoza ?ez w jej oku.

Cer?, co zgas?a, warg?, co poblad?a,

Z milcz?c? skarg? mg?a serca osiad?a.

Czy si? kto kiedy przypatrzy? gangrenie?

Jak utajona, tl?c w serca g??binie,

Na trupim ciele wyjdzie ma?? plam?,

Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,

A? stosu ?mierci dymem twarz odzieje.

Z m?odej rz?dczyni smutkami to? samo:

Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,

W mg?ach coraz grubszych, wida?, jak si? wlok?;

A cho? pier? westchnie?, a ?ez pe?ne oko,

Jakby walczy?y z nimi pier? i oko,

To ?ez nie puszcza, to wi?zi westchnienia.

Ach! pierwsza rozkosz tak bardzo nie zmienia!

Nie gasi jag?d, nie mrozi spojrzenia,

?a?ob? duszy czo?a nie ubiera,

Ci??kim westchnieniem piersi nie zapiera;

Ach! pierwsza rozkosz w lubego obj?ciu,

Kiedy kochana i kocha, dziewcz?ciu

Daje czu? dusz? ?ycia anielskiego.

Lecz kiedy s?ab? ??dze gwa?tu zbieg?

I co drugiemu sobie wypieszczono,

W zmierz?ej lubo?ci obca rozkosz skradnie,

Piek?o natenczas wciska si? tam zdradnie

I ?mier? zap?adnia oblubie?cze ?ono.

Mo?e uwa?n? prac? zaprz?tni?ta

Zapomni smutku: usiad?a za krosna;

Mo?e mi?osna, mo?e pie?? ?a?osna

Pos?pn? dum? utuli natr?ta,

Jak si? utula pieszczoszek wrzaskliwy.

Dobre dziewcz?ta rozpocz??y ?piewy.

Ju? na ?renicy ?ezka zab?ysn??a:

Zbiera si?, zbiera, toczy i stan??a;

Jakby z pogod? igra? jej niemi?o,

Jakby j? zimno smutku zamrozi?o.

Ju? d?u?ej swego ci??aru nie wstrzyma:

Powsta?a z miejsca, lecz tak martwa ca?a,

I zn?w stan??a z takimi oczyma,

Jakby si? w izbie ob??du l?ka?a.

Wlecze, mdlej?ca, z wolna krok rozchwiany

I obcym rzutem ciska si? do ?ciany.

U okna przecie. Nadstawi?a ucha:

Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,

Ni?s? od przyja?ni s?owa pociech mi?e;

Powoli wida? w poruszeniach si??,

Promyk nadziei w spojrzenia ?wiate?ku,

T?cza rado?ci mgli?a si? z jej czo?a.

?le z nag?? zmian?! Pojrza?a doko?a,

A wszystko przed ni? w rozpaczy i zgie?ku.

13

Ju? po Kaniowie straszna wie?? lata?a:

Jak si? wzburzy?a Ukraina ca?a,

Jak zdrad? Gonty dobyto Humania,

Ile tam mord?w, ile krwi rozlania;

Jak samo Lach?w zda si? ?ciga? piek?o,

A nigdzie schrony przed czerni? zaciek??.

Skoro wieczorem powsta?y tumany

Od nas?pionej strony Zaporo?a

I mglist? biel? os?oniona zorza

Z r?zg? komety, jak lampa z?ej doli,

Gasn?? w ob?okach zacz??a powoli;

Zdwoi? si? w mie?cie przestrach nies?ychany:

G?uszej si? zda?y be?ta? Dniepru szumy,

J?cze? okropniej wichry Ukrainy

I gro?niej ciemnie? sklepienia d?biny.

Jak po cmentarzu nieme duch?w t?umy,

Snuj? si? milczkiem po ulicach miasta

T?umy mieszka?c?w trwog? omroczone;

A wieszczba kl?ski, w kt?r? pojrzysz stron?!

Tam dzieci? pyta: Sk?d ten tuman wzrasta

I w takie kszta?ty miesza si? olbrzymie,

Jak Lucyfera wojsko w piek?a dymie?

Cytn??a matka; wywr??y? si? l?ka.

Dw?ch si? przyjaci?? zbieg?a oto r?ka -

I zimno ?mierci ich u?ciski zi?bi;

Dwojga kochank?w spotka?o si? oko -

I m?ty ?mierci wida? w spojrze? g??bi,

I j?ki ?mierci z westchnieniem si? wlok?.

A topielicy skrwawione widziad?o,

W skrwawionej szacie, ze skroni? rozpad??,

Ci?gle Kaniowa przelatuje bruki,

W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszymi huki:

Jak co si? wyrwa? z ?ona ziemi matki,

Nieprzetoczone unosz?c ostatki:

Bo jak nad trupem kr??? nad ni? kruki.

14

Z r?kami w niebo p?aka? lud skruszony

?r?d po?wi?conych sklepie? Wszechmocnego:

?ciany ?wi?tyni wt?rzy?y p?acz jego,

Ksi??a ?piewali pokutnymi tony.

Kaniowskich dzwonnic j?cza?y wci?? dzwony,

W ka?dym o?tarzu ?wiat?a wci?? pa?a?y.

Nieocenione s?ano zewsz?d wota

Z drogich kamieni, ze szczerego z?ota.

Wielkie ofiary, bo i strach niema?y!

P?akali wierni, p?akali niewierni.

Wprz?dy ni?eli noc barwy poczerni,

Dzieci Solimy przed ark? bo?nicy,

Bez p?ci r??nicy, bez wieku r??nicy,

Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,

Jakby od gniewu Bo?ego ol?n?li,

I w pyle ziemi czo?a ponurzywszy,

Podnie?li g?ucho lament ?a?o?liwszy,

Ni?li go s?ysza? ?wiata wiek daleki

Na obcych brzegach babilo?skiej rzeki.

I ?zy Dawida z ich si? ?cz pola?y.

Szczere to p?acze, bo i strach niema?y!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Syny mej ziemi, o rodacy mili!

Wy szczerej wiary nie dacie poecie

I sami pojrze? na przysz?o?? nie chcecie,

Na uczt? d?ugo t?umionej swobody.

Wasi dziadowie widzieli te gody!

Dwory ich by?y smutnymi ?wiadkami,

Ach, zapomnianej zbyt pr?dko igraszki.

Kiedy ze stal?, jak z zemsty ?agwiami,

Krew ?ywej piersi lano w trupie czaszki

I ka?d? ?ezk? na pana wylan?

Jej dymi?cymi kroplami sp?acano.

15

D?ugo, zbyt d?ugo my?lom zostawiona,

Sta?a u okna m?oda rz?dcy ?ona.

Czy nie z?y wicher szepta? ci, Orliko?

Masz w oczach rado??, ale rado?? dzik?.

Ci??kie? westchnienie na ?ono stoczy?a:

Jakby w obawie, aby skryto?? ca?a,

Kt?r?? w milczeniu tak d?ugim warzy?a,

Wcze?nie przestraszy? ?wiata nie zechcia?a.

"Ho-ha!" Bicz klasn??, brz?kn??y ?a?cuchy,

Opad?y mosty, bruk zagrzmia?, bicz klaska,

Ro?nie po zamku, zbli?a si? grzmot g?uchy:

"Ho-ha!" Bicz klasn??, stan??a kolaska.

Raduj si?, zamku! rz?dca wes?? wr?ci?,

Wida?, ?e drog? pr?dk? jazd? kr?ci?,

Bo z wszystkich koni tak si? opar dymi.

Ale z wie?ciami powr?ci? dobrymi.

Skoro pom?wi? z kaniowskim starost?,

Wnet wyprawiono dwa oddzia?y na raz:

Jeden z nich Szwaczk? mia? otoczy? zaraz,

A drugi ci?gnie do Kaniowa prosto.

Pan wojewoda z Gont? ko?czy dzie?o[8];

Wko?o szubienic stawia tysi?cami;

Opatrzne oko zesz?o ju? nad nami,

By kres bezbo?nej swawoli wytkn??o!

Jemu wi?c do snu ufnie zdajcie ?ycie

I w ?o?a wasze wst?pujcie spokojnie,

Bo w ?wietle szcz??cia oczy otworzycie;

Za?niecie z wojn?, wstaniecie po wojnie!

Ot?? i nowy goniec p?dem zmierza.

Coraz pomy?lniej. Przybiega z oddzia?u,

Co ?ledzi? Szwaczk? u Rosi nadbrze?a:

Bez has?a bitwy, bez jednego strza?u

Znik? on z obozem, jakby wpad? do ziemi;

I tak bez ?ladu, ?e nasi, zdumiali,

Ju? nie wiedzieli, gdzie go szuka? dalej,

A? go odkryto mi?dzy lasy tymi:

I wkr?tce przyjdzie do rozprawy z nimi.

Lecz m?stwu naszych mo?na ufa? ?miele,

?e to spotkanie kres po?o?y wojnie.

Wi?c dzwony, dzia?a niech g?osz? wesele!

A zamek z miastem zasypia spokojnie.

16

Ju? w g?uchej nocy op??nion? por?

Przy?miona lampa s?abo si? roz?arza;

Tak po miesi?cu okna r??nowzore

B?yszcz? w kaplicy po?rodku cmentarza.

?o?e ma??e?skie zap?onione blado

?wiat?em, co mdla?o, bucha?o, zn?w mdla?o,

Tak si? w p??cieniach dziko wydawa?o,

Jakby to ?o?e, gdzie umar?ych k?ad?.

Po dniowym trudzie ma??onek ?pi mocno:

Zmru?onym okiem po co ?ona czuje?

Czy jak duch dobry jego snu pilnuje?

Zegar wybija dwunast? p??nocn?.

"Czego to, gdzie to dzwony uderzy?y?" -

Porwa? si? nagle rz?dca przebudzony.

"Zda?o si? tobie; to zegaru dzwony."

I oczy rz?dcy zn?w si? snem zakry?y.

Ale poczwara, przeczucie z?owrogie,

Pod snu zas?ony z?o?liwie si? wkrada

I z bezzasadnych cierpie? duszy rada,

Niewie?ci? w m??u ci?gle budzi trwog?.

"Czego to tr?by tak nagle zagra?y?" -

"Ach, Pan B?g z tob?! ?wiat jak umar? ca?y,

To zabrz?cza?a mucha obudzona."

I zn?w od zmys??w pop?oszone zgie?ku

Cichn?ce czucia wr?ci?y do ?ona;

Tak zgraja piskl?t od kani sp?oszona

Tuli si? ufnie w matczynym skrzyde?ku.

Usn??. Rz?dczyni wci?? mruga powieka:

Jak g?ra westchnie? ci??kie dla niej ?ono;

I serce rwie si?, jakby je m?czono,

I pot gwa?townych miota? j? ocieka.

C?? to tak przykro podra?nia jej oczy?

Czego? pot md?o?ci z jej si? lica toczy?

Jaka? na pier? jej mogi?a si? t?oczy?

Czy to nie szatan igra z ni? w beze?nie,

By owoc, kt?rym pier? przekl?t? p?odni,

Wyko?ysany jej my?lami wcze?nie,

Stan?? dojrza?y na skinienie zbrodni?

Ja?niej i ja?niej b?yszcz?ca ?renica

Razem w powiece pe?no si? roz?wieca.

Podnios?a g?ow?; wy?ej, jeszcze wy?ej.

Zyzem nasamprz?d przeszy?a ?pi?cego;

Potem swe oczy do ?cz m??a zbli?y

I d?ugo, trwo?nie bada ruch?w jego:

Ostro?n? r?k? serca w piersi bada:

Na piersi jedna, skryta druga r?ka.

Patrzy na oczy, wstaje i usiada.

Znalaz?a serce, wstaje i ukl?ka.

Mign??a w r?ku b?yszcz?cym ?elazem.

M?? si? obudzi? i zawo?a? razem:

"O, jak?e sny mi? strwo?y?y niemi?o!

Jakby si? w zamku razem zapali?o,

Tak? mniema?em widzie? b?yskawic?.

A twoje czego tak b??dz? ?renice?

Ciebie zmiesza?o moje pomieszanie.

By? to sen tylko. Prawda, sen niemi?y:

Ale te my?li, co mi? w dzie? k??ci?y,

Wr?ci?y na noc. Spij ju?, ?pij, kochanie."

A wi?c usn?li. Biada temu, biada!

Kto nazbyt ufny w trwo?n? cnot? ludzi,

Przy swoim sercu, w swym ?o?u uk?ada

Serce zatrute ?mierteln? obraz?.

Usn??; a w r?ku ma??onki ?elazo.

B?g?e wie, kiedy i gdzie si? obudzi!

17

Pono, nie we ?nie rz?dcy bi?y dzwony,

Nie we ?nie rz?dcy tr?by gra?y g?o?no,

Nie we ?nie rz?dcy p?on??y po?ary:

Trudno jest pozna? ?r?d nocy zg?szczonej,

Ale nad miastem jakie? dymy rosn?

I zas?yszane wr? tam jakie? gwary.

"Czy? zaraz ka?de ma trwo?y? zjawisko?

Milczenie nocy jest nocy kap?ank?,

Milczenie nocy jest marze? kochank?,

W niemym jej ?onie pr??nych mar siedlisko.

Com wzi?? za or??, za t?tnienie koni,

Ani to konie, ani b?ysk or??y."

Szyldwach zamkowy, gdy oko snem ci??y,

Tak sobie my?la? i usn?? na broni.

Lecz zawsze b?yska, lecz zawsze co? dzwoni,

Niby blask stali, niby t?tent koni;

I co? si? wznosi podobne do huku -

Tutaj przed zamkiem, a tu ju? po bruku.

Razem zagrzmia?o, wrzas?o, zabrz?cza?o:

Zgin??e?, zamku! Piek?o si? za?mia?o!

Bramy rozbite, stra? wyci?ta w chwili;

A hajdamacy w zamek si? wt?oczyli

I w tej?e chwili srogo?? rzezi ca?a

Z blaskiem po?aru wko?o si? rozla?a

?r?d nocnej ciszy: w?ciek?ych wrzask?w wrzenie,

T?tent konnicy, brz?k broni, dzia? grzmienie,

?upanych mur?w, baszt r?banych trzaski,

Krwawe maszkary widne z ka?dej strony,

Po?ogi wiatrem rozdymanej blaski,

Czarny sklep nieba ?unem zakrwawiony,

Dzwony kaniowskie j?cz?ce dono?nie -

Wszystko to razem wszcz??o si? i ro?nie:

A g?os wata?ki9 ryczy nieprzerwanie.

Wszak?e to nie jest Nebaby wo?anie.

18

Tak drogiej chwili piek?o mu zazdro?ci;

?art sobie z jego zrobi?o w?ciek?o?ci,

Biesiad? w zamku Szwaczce przeznaczy?o.

Ju? wojsko zbieg?e t?tnia?o daleko,

Gdy mu si? oko we ?nie wytrze?wi?o

I zab?yszcza?o pod w?sk? powiek?.

Jak?e si? ci??ko, jak w?ciekle zadumia?,

Gdy si? sam ujrza? na t? puszcz? ca??!

Dzie?em to czar?w z pocz?tku rozumia?:

?egna? si?, ?egna? -nic nie pomaga?o.

Teraz, jak by?o, pozna? rzeczywi?cie:

I wnet pogoni? chcia? lecie?, za nimi;

Ale mu ?ladu nie da zwi?d?e li?cie,

Wi?c si? drogami pu?ci? pewniejszymi:

.Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przyby?y,

Dla wrz?cej czerni by? to go?? zbyt mi?y.

Bez trudu krwawe ui?ci? zamys?y;

A wi?d? rzecz swoj? tak skrycie, tak ?miele,

?e skoro zorza p??nocne zab?ys?y,

Ju? go ujrzano na powsta?c?w czele:

I bramy zamku pod szturmem rozprys?y!

A tak i na tych, co go odst?pili,

I na Polakach m?ci si? w jednej chwili.

19

"Hej, dzieci, dalej na pa?skie komnaty!" -

Rykn??y miedzi? atama?skie p?uca,

A jak grzmot dzia?a gradem ?mierci rzuca,

Tak czer? rozjad?a rzuci?a si? t?umem

Z piskiem w?ciek?o?ci, z g?owni skrz?cych szumem

Na drzwi, na dachy, na ?ciany, na kraty,

A stare echo zawy?o z przestrachu,

Kiedy po ca?ym rozleli si? gmachu

Drzwiami, oknami, wy?omami dachu.

"A teraz, dzieci, na rz?dcy pokoje!

On, widz?, zamkn?? przed nami drzwi swoje!"

Ale jak si?? poparli drzwi ca??,

Run??y z d?wi?kiem przykrego gwizdnienia -

Jakby je ?ywcem wyrwano z korzenia.

Czemu? ten Kozak, co wprz?d skoczy? ?mia?o,

Jak ?mia?o skoczy?, tak si? cofn?? z trwog??

C?? to ma znaczy? ta w ciele diablica?

Ona nie s?yszy, nie widzi nikogo:

Takie spokojne jej oko i lica.

Przed ni? trup le?y w rozrzuconym ?o?u;

W r?ku n?? trzyma, krew pieni po no?u;

A na niej ca?ej skrwawiona koszula.

Ona j? bierze, macza w trupa ran?

I ?mie j? niby, i niby wypiera,

Potem martwego po?ciel? otula,

Wymawia z cicha s?owa ucinane,

Zbroczonym p??tnem ca?a si? wyciera

I wolnym krokiem idzie do zwierciad?a.

Stan??a z lamp? w r?ce konaj?c?,

Spokojna - tylko oczy si? jej m?c?.

Czer? rozjuszona w?a?nie wtedy wpad?a,

Gdy w tej postaci sta?a u zwierciad?a.

I konaj?ce pot?pie?ca oczy,

Gdy je ?mier? grzeszna pod swe bielmo toczy,

Ju? obl??one kat?w piek?a zgraj?,

Piekielnych krain witane ju? cieniem -

Nic gro?niejszego widzie? nie zdo?aj?

Przed ostatecznym na wieki zga?nieniem.

Ta wp?? kobieta, wp?? grob?w maszkara,

Z gasn?c? lamp? w r?kach ubroczonych,

Jak gdyby z gwiazd? swych dni policzonych;

Ten Kozak za ni?, co jak zbrodni kara,

Cho? pi?tnem mordu cechowany ca?y,

Przecie? niewolnie staje os?upia?y

Przed okropno?ci? z?oczy?c?w sumienia;

Ten blask po?aru; skrwawione t?o cienia;

A ci mordercy, co w g??bokiej dali

Pomi?dzy noc? or??em b?yskali:

Prawdziwy obraz pieczar pot?pienia!

20

"Dalej?e, dzieci! a wam co si? sta?o?"

By? to g?os Szwaczki ?wie?o przyby?ego,

Gdy pozierano po sobie nie?mia?o.

A cho? na chwil? stan?? i g?os jego,

On by si? za?mia? do diab?a samego.

"Ho, ho! nie wiecie, co to za diablica,

Nie wiecie tego - a m?j n?? odgadnie.

Patrzcie, jak we krwi sk?pa? si? ju? ?adnie!

A cho? tak we krwi, jeszcze si? roz?wieca!

St?j?e mi, widmo! n?? to do?wiadczony

I po?wi?cony, i dobrze ostrzony.

Rzu? go na wicher, co ta?czy po drodze,

A gdzie si? kr?ci?, ?wie?? krew zobaczysz!

Je?eli tylko dotrzyma? mi raczysz,

W Bogu nadzieja, dobrze ci? ugodz?!"

N?? b?ysn??, gwizdn??... Po niewie?cim j?ku,

Po smutnym lampy rozbry?nionej d?wi?ku -

G?ucho i ciemno. Kozacy zdumieli

Jeszcze krwawego widma nie poj?li,

Kiedy ryk Szwaczki rozleg? si? olbrzymi:

"Podajcie g?owni?, co si? ot, tam dymi!

Znikn??a larwa, to jej ?lad te plamki...

Przy?wiecaj lepiej... bli?ej... tu, do klamki...

Zna? otwiera?a... wysz?a tymi drzwiami.

Ju? to nie diabe?, co uciek? przed nami!"

O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie r?wni

?cigaj? ciebie przy iskrz?cej g??wni.

Skopcony ogniem, krwi? ofiar ociek?y,

Toczy si? Szwaczka przed rozjad?? zgraj?:

Tu jego usta "?ama? drzwi!" wyrzek?y -

I tu drzwi nowe z zawias wypadaj?.

D?ugo trwa? b?dzie ta igraszka dzika:

Ci dobrze goni?, ta dobrze umyka.

Zbestwiona pogo? drzwi po drzwiach wysadza:

Tu ju? stracili, tu zn?w krew j? zdradza,

Skoro o ?cian? oprze si? jej r?ka;

Tu drzwi ?upn??y, tu zasuwa brz?ka;

Tu biegiem skorszym zbudzi?a pod?og?;

Tu prawie s?ycha?, jak serce jej bije:

Tu j? dokona przeznaczenie srogie,

Niech tylko drzwi te wyprze rami? czyje -

Ju? to ostatni przytu?ek za niemi,

Chybaby szatan schowa? j? do ziemi!

--------------------------------------------------------------------------------

1 Czahar - las drzew rozmaitego gatunku.

2 Ob?z przeprawia? si? Szwaczki - jest to prawdziwe nazwisko kaniowskiego mieszczanina, kt?ry tam?e robi? powstanie w r. 1768.

3 Le? do starosty: on ?r?d Bohus?awia Poi gromady, rozstrzeliwa baby -Miko?aj Potocki, banita, starosta kaniowski i bohus?awski. Jest to jedna z os?b ?yj?cych w podaniach gminu. Jego ?ycie, bezprawia, p??niej pokut? opowiadaj? w tysi?cznych szczeg??ach. S? pie?ni o nim, o. jego mi?ostkach i okrucie?stwach. Jeszcze teraz mo?na znale?? starc?w, kt?rzy go znali osobi?cie; a powie?? ich, lubo nie w tak dalekie przenosi si? czasy, ale w jak?e dalekie od nas obyczaje i zdarzenia!

Starosta kaniowski le?y w Poczajowie i jego cia?o pokazuj? ze szczeg?ln? atencj? miejscowi ksi??a bazyliani. On to wskutek pokuty za nabrojone w Ukrainie sprawki pyszny ten klasztor wyd?wign?? i nada?.

4 Futor - zagroda na ??ce lub po?r?d lasu, w pewnym oddaleniu od wioski.

5 Ju? ja si? pewno toi nie napij? - toja, u botanik?w: tojad mordownik. W?asno?ci jego narkotyczne uwa?a lud pospolity za lekarstwo na smutki.

6 Ten bajrak, czy wiecie - bajrak: las zaros?y ?r?d w?woz?w.

7 Kr?tym jarem - jar: w?w?z.

8 Pan wojewoda z Gont? ko?czy dzie?o -wojewoda Stempkowski poskromi? bunt ukrai?ski. Trzeba wyzna?, ?e kary nie ust?powa?y w srogo?ci zbrodniom przest?pc?w; one rozj?trzy?y jeszcze bardziej, ni? przestraszy?y, lud ukrai?ski.

9 A g?os wata?ki - wata?ka: herszt