Goszczy?ski S. ZAMEK KANIOWSKI (3)

CZ??? TRZECIA

l

Gdzie? jeste?, duchu Nebaby?

Zjaw mi si? znowu; znowu ?piew ci wznosz?.

Za te nikczemne, ?wieckie powaby

Mienia?em, wietrznik, duszne me rozkosze:

I oto z wstr?tem przesytu,

Obojego tu?acz bytu,

Nie wiem, gdzie si? dzi? obr?c?,

Jak mojej pie?ni donuc?!...

Burze serca, burze los?w

Og?uszy?y mi? na chwil?!

Losy piorunowa?y tyle!

Oby?em si? z groz? ich cios?w.

I serce tyle wichrzy?o,

Tak kocha?o, tak mi bi?o,

?e ju? omdla?o - czczo??, mg?? zostawi?o.

W tej czczo?ci, w tym omdleniu

?wiat tobie, memu marzeniu!

Jeste? wi?c ze mn?! witam ci?, o cieniu!

A z ?omu gruz?w, ?r?d morderc?w gwaru

Wznosi si? szatan falami po?aru

I w r?wni trzyma na wadze zniszczenia

Rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia -

Daj?c mi por?, bym w czasie cofnionym

Pu?ci? wzrok wieszczy za jezdcem zgubionym:

Otom go znalaz? i oto go wiod?

po zas?u?on? jego dzie? nagrod?.

2

Niepomnych czas?w nieznana mogi?a

W cieniach g?stego lasu si? ukry?a.

Nad boki mszyste, nad jej szczyt okr?g?y

Odwiecznym cieniem sklepienia si? sprz?g?y

Ze sklepem d?bu, co z las?w zaro?li

Strzela? swym szczytem widniej i wynio?lej

Ni? wie?a ?awry z?otem b?yskaj?ca[1]

Po?rodku dzwonnic kijowskich tysi?ca.

Starszy brat s?awnej puszczy ?ebedyna,

Niejednej puszczy plemi? on zaczyna;

Bo burza nieba i czasu wstrz??nienia

Tak si? po jego przesuwa?y szczycie,

Jak tej piastunki, co chce u?pi? dzieci?,

Zmy?lone gro?by i g?aszcz?ce pienia.

Czy spiek?e lato piorunami sieje,

Czy p?aszcz jesieni mg?ami si? odyma,

Czy w nagich borach mro?na iskrzy zima,

Korona jego ci?gle zielenieje;

Niby m?? wiek?w w mogile tej le?y,

Niby my?l jego, w kszta?t drzewa odziana

I bohatersk? posok? podlana,

Piastuje wieniec chwa?y, zawsze ?wie?y.

3

Nebaba, senny, pod nim odpoczywa:

Wp??zwi?d?y trawnik jest kobiercem ???ka,

Namiot z ga??zi, ze mchu pnia poduszka:

Przykry ?wist puszczy piosenk? mu ?piewa.

A kozackiego wartownik pos?ania,

Ko? tylko wrony, tr?zlami podzwania.

Po miejscu wspomnie?, po m??a postawie

Mo?na by my?le?, ?e duch bohatyra,

O kt?rym marzy ukrai?ska lira,

Tu, w pe?ni ?ycia, zmartwychwsta? na jawie.

Ale ?pi?cego zajrz?c wspania?o?ci,

Snu atamana niech nikt nie zazdro?ci.

Wejrzyj na lice: w ich si? ruchu kr??li

Ca?a m?czarnia skr?powanych my?li.

Zdawa?o mu si? widzie? ogie? z wie?y:

Dosiada konia - zebra? sw?j szyk bie?y;

Ale na miejscu Kozak?w obozu

Spotyka stado wilk?w ?r?d w?wozu!

Wtem g?os Orliki, jakby gdzie? za g?r?...

Spieszy ku niemu; ?wiat?o, co b?yszcza?o...

To Ksenia w oczy patrzy mu ponuro;

I kruk?w kilka w uszy zakraka?o.

Zla? go pot rz?sny; wymkn?? si? im sili,

A? on harcuje na ?elaznym pr?cie...

Tu go przestrachu ockn??o wstrz??ni?cie.

Lecz c?? postrzega w przebudzenia chwili?

4

Cz?owiek spokojnie siedzia? sobie z boku:

Z brody s?dziwej lata wida? mnogie,

A ?e nie widzi, z zapad?ego wzroku.

Trzyma? na nodze za?o?on? nog?;

Na niej wspar? lir? i ton?w pr?bowa?,

Niby przypomnie? piosnk? usi?owa?.

Kamrat, Nebabie nie bardzo przyjemny.

Wi?c z g?ry krzyknie, ku starcowi skoczy:

"Dziadu! kto jeste?? co robisz w tym borze?"

Z wolna, drwi?c prawie, odpowiedzia? ciemny:

"Jak mowa gro?na, taka twarz by? mo?e;

Dzi?kuj? Bogu, ?e mi wydar? oczy."

I zn?w spokojnie wzi?? si? do brz?kania,

Jakby wszystkiego zby? t? odpowiedzi?.

"Nikt ?artem nie zby? mojego pytania!

B?g ci? tu przyni?s?, diabe? nie wyniesie!

Starcze, kto jeste?? co robisz w tym lesie?"

I si?? starca pochwyci? nied?wiedzi?,

Ale w krwi zimnej lirnik jednakowy:

"Pu??! strun? urwiesz, a nie kupisz nowej.

Gdym ju? tak bardzo nieprzyjemny tobie,

Ty widzisz dobrze, jam ?lepy na obie:

To zamiast gniew?w i tego ha?asu

Na trakt ubity wyprowad? mi? z lasu

Albo mi? przepro?, daj grosz jaki w r?k? -

A na dobranoc us?yszysz piosenk?." -

"Diabe?, nie ?lepiec; w miejscu odpowiedzi,

Niezl?k?y gro?b?, jak z kamienia siedzi" -

Pomy?la? Kozak, skrycie si? u?miechnie,

Bo ju? i gniewu uniesienie cichnie.

"Czemu to, ?lepcze, nie masz przewodnika?" -

Ju? ?agodniejszym zapyta? si? g?osem.

Dziad si? u?miechn??. "Hm! - mrukn?? pod nosem -

U mnie to kostur, co u kogo pika.

W s?ot?, w pogod?, czy to dniem, czy noc?,

Ca?? Ru? przejd? za jego pomoc?.

A od Kaniowa a? do samej Smi?y

Wszystkie pod r?k? poznam ci mogi?y;

Pie? tobie ka?dy poznam nad m? drog?,

Ka?d? murawk?, co nast?pi? nog?.

Ale kiedym si? odbi? od kamrat?w

I tutaj blisko smacznie odpoczywa?,

Kto? mi dziadowskich pozazdro?ci? grat?w

I skrad? kostura. Prawda, by? okuty,

Stanie za szabl?. Czy? si? ju? przegniewa??

D?ugi gniew grzechem. No, b?d? ci ?piewa?

Na zgod?; tylko daj mi dwie minuty,

?e sobie lir? do g?osu nastroj?.

O! wsz?dzie, wsz?dzie lubi? pie?ni moje."

Nebaba ani zezwala, ni wzbrania,

Wi?c lirnik zacz?? po chwili brz?kania.

5

"Wyp?y?, wyp?y? zza ob?oku!"

I nagle urwa? w samym pie?ni toku.

"Trzeba, bym wprz?dy rzecz powiedzia? ca??.

Historia d?uga, si?d? tu, rzu? ratyszcze[2]:

D?uga, lecz pewnie tw? pochwa?? zyszcze.

Gdzie si? to dzia?o i z kim si? to dzia?o,

Trudno jest wiedzie? - niekoniecznie wre?cie.

Mo?e i nie chcesz. Do??, we wsi czy w mie?cie

By?a dziewczyna z niepe?nym rozumem.

Dawno chodzi?y wie?ci mi?dzy t?umem:

?e nad jeziorem, w zaros?ej ustroni,

Kiedy si? wszyscy w chatach spa? pok?ad?,

A noc na niebie b?y?nie gwiazd gromad?,

Jasny latawiec sp?ywa ogniem do niej.

Wszyscy to pletli, wszystkich to bola?o,

?e o tym cudzie wiedzieli tak ma?o.

Ale z szatanem niebezpieczna sprawa.

A by? tam ch?opiec, sztuczka ?mia?a, ?wawa.

Brz?kn?? w bandurk?, przylgn?? do dziewczyny,

Wywin?? ta?ca, co? sp?ata? - jedyny.

Jak si? rozszala? z drugimi ch?opaki,

Przyrzek?, ?e diab?a na schadzce dostrze?e;

I dostrzeg?. Czego? nie doka?e taki?

Ka?dy to przyzna? i ja temu wierz?.

Bo ob??kana drugiego wieczora,

Zamiast mi?ego czeka? u jeziora,

Dusz? i cia?em ch?opaka si? trzyma.

A? niezabawem i ?ono si? wzdyma...

I gdy ju? o tym pe?ne kum?w uszy,

Kto? wyj?? z wody dziewczyn? bez duszy:

Po ?wawym ch?opcu ni ?ladu, ni s?ychu.

R??nie to r??ni gadali po cichu;

Cho? najpewniejsza utwierdza pog?oska,

?e ot, w tym wszystkim moc by?a czartowska!

Diablich mi?ostek miesza? nie wypada.

Ksenia... Ten j?zyk zawsze si? wygada!...

Szalona ?yje. Ale cho? jak wprzody

B??dzi pomi?dzy i lasy, i wody,

I na noc ca?? przed gwiazdami siada -

Nikt jej nie ?ledzi, nikt jej tam nie bada:

Bo, niechaj z nami zostanie Duch ?wi?ty,

W cia?o niebogi wsadzi? si? bezpi?ty.

Ale dojrzano kwitn?ce paprocie,

To i jej pie?ni s?yszano w ciemnocie.

B?d? ci ?piewa?, jakem nauczony."

I nuci?, w liry uderzaj?c strony:

"Wyp?y?, wyp?y? zza ob?oku,

Po b??kitnym przele? niebie!

Ja, kochanka, wzywam ciebie!

W las?w ciszy, w nocy mroku.

Ho-hop, ho-hop! wzywam ciebie!

G?ucha ciemno?? wiosk? kryje;

Zgas? kaganek w oknie chatki;

Sen zaklei? oczy matki:

Moje serce bije, bije,

Do twojego serca bije!

O p??nocnej wysz?am porze,

Na burzliw? nie dbam por?;

Skoro mi blask luby gore,

Niechaj zgasn? wszystkie zorze!

Ca?? noc przesiedz? w borze!

Kiedy promie? twych warkoczy

Sp?ynie na ob?oki sinie,

Ziemia z?otym dniem op?ynie;

A mnie dusza, a mnie oczy,

A mnie serce szcz??ciem sp?ynie!

Ho-hop, ho-hop!... ja, kochanka,

W las?w ciszy, w nocy mroku

Radam do samego ranka

Wywo?ywa? ci? z ob?oku.

Ho-hop! sp?y? do mego boku!

W ko?cu najpi?kniej; chcesz, to ci powt?rz?:

"Ho-hop, ho-hop!...""

I musia? stan??. Z ?cz Nebaby b?ysku

Dawno ju? wida?, co tam w my?li chmurze

I gromowego jak blisko pocisku.

Zdaje si?, brak?o ruszenia lub s?owa.

Szcz??liwa dot?d, wida?, stara g?owa.

Ale w tej chwili schwyci? go za rami?,

?e mu, jak szatan, musia? wypiec znami?:

"Jak mi raz jeszcze to "ho-hop" zawyjesz...

S?uchaj, przekl?ty! czy ju? nadto ?yjesz?"

Nie m?g? doko?czy?, bo r?enie wronego

Wezwa?o nag?ej obecno?ci jego:

Skoczy? od starca, b?ysn?? w r?ku pik?

I pr?dzej g?stw? przemyka? si? dzik?.

6

A ko?, jak wryty, stan?? niespokojny:

To wzrok zaiskrzy i nozdrze rozszerzy,

To znowu zar?y, kopytem uderzy,

Jakby go tchnienie obwiewa?o wojny.

Nic tu nie wida?, nie s?ycha? nikogo;

Chyba si? listek odezwie pod nog?.

"Lecz karosz jeszcze nie trwo?y? mi? pr??no:

Nieostro?nego i B?g nie uchowa?;

Z?e si? przechodzi pod postaci? r??n?..."

I do lirnika my?li swe skierowa?:

"Trzeba go zbada?, podobno to zdrada,

Bo cho? si? dziadem i ?lepym powiada,

Te drwi?cym ?miechem wykrzywione usta,

Je?li nie diab?a, zdradzaj? oszusta.

Ten g?os dono?ny, sama broda bia?a,

?lepota nawet co? mi si? nie zda?a.

Patrz, jak us?ucha?! a przeciem mu wzbroni?!

Jakby we dzwony swoje "hop" zadzwoni?!

Trza go nauczy?, cho? to siwa g?owa!

Niech dla weselszych swoje ?arty chowa!"

7

Ju? Kozak drogi do drzewa mia? ma?o,

Kiedy w g?stwinie jeszcze si? za?mia?o.

Teraz bezpiecznie szukaj go z latarni?!

Doko?a pusto: wszystko si? ?ciszy?o,

Jakby lirnika ni liry nie by?o,

I kwiat, gdzie siedzia?, wsta? ju? mi?dzy darni?.

Sta? Ukrainiec i w d?ugim podziwie

Po razy kilka pobo?nie si? ?egna?:

Je?li to szatan, ?eby go krzy? przegna?;

Je?li szpieg, w starca przebrany k?amliwie,

?eby m?g? znowu dosta? go do r?ku!...

Lecz gdzie go ?ledzi?, ?e tak wko?o g?ucho!

Ukl?k?, przy?o?y? do mogi?y ucho:

T?tnienie konia s?ycha? w ziemi st?ku.

Ha! my?l szcz??liwa kr?ci si? po g?owie:

Oko najlepiej z tego d?bu powie.

Wsta?; ale jeszcze uchem wiatru schwyta?,

Raz jeszcze okiem g?stwiny zapyta? -

I pod mszystymi znikn?? ga??ziami:

Tu pika b?yszczy, ko?pak czerwienieje,

A tu, po d?bie, coraz bli?ej wierzchu,

Gdzieniegdzie ga??? szele?nie czasami -

A? oto razem posta? zaja?nieje,

Gdzie sam szczyt drzewa tonie w ogniach zmierzchu.

8

Darmo Nebaba wodzi orlim wzrokiem

Nad r??nolistnym g?stych puszcz ob?okiem,

Darmo okr??a po polu szerokiem.

Zawsze w pustynie czczo?ci wzrok zapada:

Ani kurzawy po dro?ynie dziada.

Jak tylko zajrze?, woko?o tumany,

Snuj? si? jary, wstaj? w pi?trach wzg?rza;

?r?d nich gdzieniegdzie lasek si? zachmurza;

B?yszczy dnia reszt? dach zamku blaszany;

B?yszczy na prawo Dniepr do?em rozlany.

W b??dnej z tysi?cznych w?z??w pl?taninie

Liczne si? drogi na lewo rozbieg?y:

To skr?tnym w??em pe?zn? po wy?ynie,

To si? jak wst?ga snuj? po r?wninie,

To w paszczach jaru gin? niespodzianie -

A? razem znikn? w dalekim tumanie.

Tak tu wyra?ny ten widok rozleg?y,

?e zliczysz wszystkie przydro?ne figury;

A oczy lepsze dostrzec nawet mog?:

Gdzie jaki ?ebrak ci?gnie kt?r? drog?,

Gdzie ko?o b?yska po?r?d py?u chmury.

A dnia ostatkiem zach?d poz?ocony,

Pocieniowany lotnymi ob?oki,

Jest jak zwierciad?o tej pon?tnej strony,

Z ka?dym jej cieniem, z wszystkimi uroki!

9

Kogo? ten widok, kogo nie zachwyci?

Kiedy nad otch?a? pogn?bienia wzbici

Kr??ymy po niej spojrzeniem wp??-bo?em,

A bli?si nieba, czu? wyra?niej mo?em,

?e?my na samym dw?ch sfer pograniczu,

W swojej kolebki, w ojczyzny obliczu.

Weselsza dusza ?ywiej tu promieni,

Ja?niej tu czyta w literach z p?omieni,

Kt?rymi Wieczny w tle chaosu cieni

Do swej pot?gi dziedzictwa j? wpisa?;

Sprzed tronu Boga g?o?niej tu dolata

?piew, co j? w ?onie wieczno?ci ko?ysa?;

G?uszej tu j?czy p?acz niskiego ?wiata;

Na d??, do ziemi smutku kwef ponury,

Na d?? westchnienie, co zawichrza dusz?,

?zy, sercu ci??kie, na d?? tu ciec musz? -

Jak nawa?nice i deszcze, i chmury

P?yn? do ziemi od niebieskiej g?ry.

10

Co to Nebaba tak my?li g??boko,

Mi?dzy ga???mi oparty bez ruchu?

Czem' tak zasun?? rozigrane oko?

Czy d?b, gadu?a, szepce w jego uchu

Smutne powie?ci o kl?skach tej ziemi,

Gdy pod jej niebem s?p mordu ponury

Toczy? cie? trwogi skrzyd?ami krwawemi,

A z nim Tatar?w nap?ywa?y chmury?

O, nieraz mo?e na tym jego szczycie

Rozwiewa?y si? przestrogi znamiona[3];

Niejedno mo?e ta z li?ci zas?ona

Przed srog? ?mierci? uchowa?a ?ycie.

Nie; w zadumaniu cichem i g??bokiem

Pu?ci? si? Kozak swoich dni potokiem.

Po jego my?lach m?ody wiek przegania

W kwitn?cych barwach ?wietnego zarania.

Co za ?wiat w ciszy rodzinnego sio?a!

Gdy dusza gra?a ogniami jutrzenki,

A wabna przysz?o??, jak wr??ka weso?a,

W kolej nadziei uchyla?a wdzi?ki.

Jak wszystko pe?ne, jak tam wsz?dzie mi?o!

Jak dzie? sk?pany w jeziorze rodzinnym,

Cicho, pon?tnie w marzeniach ?wieci?o -

Przesz?o?? i przysz?o??, szcz??cie i niedole:

?ycie - ko? wrz?cy; ?wiat - kwieciste pole!

Wzburzenia duszy, cierpkie serca bole,

Wszystko si? topi w u?miechu dziecinnym:

?z? utrapienia ?za rozkoszy str?ca;

I struna w tony rozliczne bij?ca

Leniwiej smutne weso?ymi zmienia,

Jak jego umys?, swoje poruszenia.

Albo ten wiecz?r, ten ogie? Kupa?y![4]

Po zwierciadlanej Bie?ozyria wodzie

Mkn? si? rybackie z kagankami ?odzie;

Niebo ciemnia?o, szyki gwiazd g?stnia?y,

B??kitna fala sypa?a kryszta?y,

Szum sosen mrucza? piosenk? ?eglugi,

Muzyczn? miar? uderza?y wios?a:

Cyt! p?omieniami rozgorza? brzeg drugi

I wrzawa dziewic zewsz?d si? podnios?a.

We mgnieniu oka ucichli ?eglarze,

Z?o?yli wios?a: cz??na w okr?g p?yn?;

Ju? w oczeretach sykn??y gadzin?.[5]

A brzegi kipi? w piosenkach i gwarze,

A tanecznice migaj?cym cieniem

Snuj? si? ci?gle przed wielkim p?omieniem.

Wtem zaczajona m??d? nagle wypada.

Nebaba hukn??: "Zdrada, siostry, zdrada!"

Ju? po ba?wanie! Z wiank?w oberwany,

Z?amany le?y. Sko?czy?y si? tany,

Uci?to ?piewy, a m?ciwe dziewcz?ta

Ca?usem karz? ?mia?ego natr?ta.

A te? pustoty!... Gdy wszyscy usn?li,

Widmo kobiety wysnu?o si? w bieli...

Dzik? piosenk? serce za?piewa?o,

Blask ob??kania strzeli? ze ?renicy:

Kozak na chwil? zni?y? skro? ?ciemnia??,

Jakby chcia? przetrwa?, a? ucichn? pie?ni,

A? mu natr?tne widziad?o si? prze?ni.

Czy? taka pami?? pieszczot mi?o?nicy?

Darmo! nie ?cieraj z czo?a mg?? natr?tn?,

Nie stawiaj my?li na spojrzenia warcie;

Raz jeden zbrodni wyci?nione pi?tno,

Jak blask fosforu, czy?ci si? przez tarcie.

Cho? w ca?un duszy twe si? oko wprz?d?o,

Zawsze nieczystych miga si? w nim ??d?o.

11

Inny Nebaba, bo z inn? ju? dusz?,

Pomi?dzy bor?w majaczeje g?usz?:

Grom nami?tno?ci mg?? spojrze? roz?wieca,

Szyderski u?miech kazi ho?e lica;

Wszystko kipi?ce, od serca pocz?wszy

A? do rumaka, co go, gdzie chce, niesie;

Jak w duszy jego, pos?pno w tym lesie;

Jak ??dze jego, kraj tu coraz nowszy.

Z pi?ter na pi?tra, z g?r na g?ry drze si?;

Za ka?dym krokiem rosn? w nim t?sknice,

Im lasy g?uchsze, wy?sze okolice.

A? oto nowa zaja?nia?a chwila

I cienie troski ci?gle mu umila,

Jak noc wieczno?ci zorza zmartwychwstania.

C?? to za dziwna strona si? ods?ania?[6]

Tu, pod nogami, na r?wni poziomej,

Moszen spojrzeniem policzone domy,

Irdy? drzymi?cy w sple?nia?ej g??binie,

Wiecznie z wiatrami sporne oczerety;

Jak rozsypane zielone bukiety

Drzewa i sady, i gaje w dolinie.

Tam b?yskaj?cy jasnymi zwierciad?y,

Tu w gard?a jaru jak w otch?a? zapad?y,

Dniepr tutaj ca?kiem skry? si? w b?r ponury,

A tu si? znowu wyla? z bioder g?ry.

Dalej - piaszczyste, poz?ocone morze;

Dalej b?r sp?ywa po spiczastym szczycie,

Podobny strz?pnej narodowca kicie.

A jeszcze dalej i dalej, i bli?ej

G?ra po g?rze, b?r idzie po borze;

Tysi?cem w?z??w, tysi?cami krzy?y

Pl?cz? si?, m?c?, rozchodz?, zbiegaj?

Niepoliczon?, nieobj?t? zgraj?

Wioski i grody, pustynie i laski,

Jary i g?ry, i ??ki, i piaski.

A coraz dalej stepy piasku bledsze,

A coraz dalej lasy b??kitnawsze,

A coraz dalej dymniejsze powietrze

I nieba ni?sze - a mg?y, a mg?y zawsze.

Ile? uniesie?, swobody rozwinie

Jeden tu widok w jednej tu godzinie!

Gdzie ten wiatr wieje, gdzie ten ob?ok d??y,

Co tam za strony! gdzie w tumany sinie,

Wiecznie drzemi?ce, fala Dniepru p?ynie?

Orze? niech powie, co pod niebem kr??y;

On wy?ej buja i jego ?renice

Wyra?niej widz? tamt? okolic?;

O Zaporo?u niechaj on opowie,

Jak tam rozlegle panuj? koszowi;

Jakie tam wiecznie hulanki i wola;

To samo s?o?ce jak tam rozpromienia

Porozsiewane gwarne ich kurzenia.[7]

A tabun p?dzi ze r?eniem na pola,

A Zaporo?ec na swobodnym koniu,

Jak jego my?li, ugania po b?oniu:

Jak wicher stepu jego pie?? tak dzika.

A tam, po Dnieprze, ??dka si? przemyka,

Lekka i chybka, i szybka jak fala

Leci za nurtem po szklannej r?wninie:

Wpad?a na poroh; ze ska? si? przewala;

Zapad?a w g??bi?... przepad?a... a? z dala

P?ka w?d kryszta?, ??d? jak ?ab?d? p?ynie.

"Przesz?o, co by?o! i co b?dzie, minie! -

Ockniony z my?li ataman zawo?a -

A co by? musi, niechaj si? ju? staje!

Kozacy t?skni? i ogie? goreje!"

Spu?ci? si? z d?bu na skrzyd?ach soko?a,

Na szumie wichru przemkn?? si? przez knieje;

Ju? pod bajrakiem i ju? has?o daje.

12

Pozna?a has?o kozacza dru?yna

W g?stwie bajraku dotychczas drzymi?ca.

Lekkie gwizdnienie biega? w kr?g poczyna

I cisz? zmroku powoli zam?ca -

Ale nie g?o?niej jak szum mi?dzy drzewy,

Gdy wstaje chmura nawalnej ulewy.

Pr?dko, spokojnie wszystko si? odbywa;

Bo i pochodu m?odzie? niecierpliwa,

I atamana rozkaz wykonywa.

Nie ?mie z?owiony ko? zadzwoni? w p?ta;

Nie ?mie stal brz?kn?? do boku przypi?ta;

Natr?tna innym, ga??zka przydro?na

Kozaczej czapki nie dotknie, ostro?na.

A z jak? cisz? do zbroi si? brali,

Z tak?, ju? zbrojni, z lasu wyjechali.

Czeka? ataman ko?pakiem omglony;

Pod atamanem kopa? ziemi? wrony.

Da? znak, mo?odcy obwiedli go ko?em;

Podni?s? ko?paka, powi?d? ?mia?ym czo?em:

"Panowie bracia, czas nam ruszy? dalej!

Droga daleka, gwiazda si? ju? pali,

A zamek czeka z ???kiem i wieczerz?!

Wi?c z Bogiem naprz?d! niech ko? w p?cie d?u?ej,

A no?e we rdzy niech d?u?ej nie le??.

Szlak wiemy dobrze, cho? si? niebo chmurzy.

Aby d?o? sprawna i pika niekrucha,

To za godzin? do Dniepru pop?ynie

W diable ochrzczona niewiernych ps?w jucha!

Naprz?d, Kozacy! spoczniem po godzinie!"

A nie chc?c d?u?ej rozwleka? si? s?owy,

Pokaza? r?k? na ogie? zamkowy;

?wistn?? i wprz?d si? wysun?? a? mi?o,

A wojsku ch?ci we dwoje przyby?o.

13

Niezbyt daleko jeszcze odjechali

I wida? jeszcze przez mroku zas?on?,

Gdy ?piew si? ozwa? w mi?dzyle?nej dali.

Zwr?cono oczy i uszy w t? stron?:

Pie?ni znajome, ich s?owy z?o?one.

Patrz?, ciekawi, co si? dalej stanie,

Patrz? do lasu: ucich?o ?piewanie;

A? i dw?ch jezdnych, sz?api?c wolnym krokiem,

Zamajaczy?o mi?dzy szarym zmrokiem.

Ile w ciemno?ci dopatrze? si? mo?na,

Kozacza burk? opi?ci si? zdaj?

I d?ugie piki, zda si?, w r?ku maj?.

Ale we wszystkim trzeba i?? z ostro?na:

Na znak Nebaby czterech wyskoczy?o

Rozpozna? z bliska, co by to tam by?o.

14

Ju? powr?cili; dobrze si? sprawiono:

"To niedobitki, ojcze atamanie!

Wielkie przy Mosznach by?o krwi rozlanie8;

Tabor tam naszych ze szcz?tem zniesiono:

A tym dwom jako? to trzciny Irdynia,

To okoliczna pomog?a pustynia,

?e si? wymkn?li, upatrzywszy por?;

Ale ich serce i dzi? na b?j gore.

I gdyby mo?na, to by jeszcze radzi

Tu pohulali. A wi?c z dobrej ch?ci

Prosz?, by u nas mogli by? przyj?ci.

Nam si? te? zdaje, ?e to nie zawadzi,

Przyjm ich, prosimy, do swojej czeladzi."

Co? pomy?lawszy, zezwoli? w?dz na to:

Bo dw?ch nareszcie ni zyskiem, ni strat?.

Kozacy, radzi z nowych towarzyszy,

Ruszyli dalej w porz?dku i ciszy.

15

Wiecz?r g?stniejsze rozsiewa tumany,

Brudniejszym niebo ob?okiem zaciemia,

Z ciemniejszym niebem zas?pia si? ziemia;

Tocz? si? szlakiem ob??du ba?wany.

Chropawym torem, w ?lepi?cej ciemnocie

Or??ny orszak bacznie si? posuwa;

Daleki ogie?, co na przodzie czuwa,

Dodaje bod?ca wojennej ochocie.

To na zamkowej wie?y si? pali?o:

Kochankom wojny tak go widzie? mi?o,

Jakby si? w oko dziewczyny patrzyli,

Gdy je nadzieja rozkoszy umili,

I dalej hufcem ?ci?nionym st?pali,

Ci?g?e milczenie zachowuj?c dzikie,

Nadziej? mordu maj?c za muzyk?,

Za wt?r st?k ziemi i brz?kanie stali.

C?? si? tam dzieje z my?lami Nebaby

Teraz, gdy zemsty dost?puje szczytu?

Musi mu ja?nie? wszystkimi powaby;

Teraz to musi w rozkoszy zachwytu...

Ej, ile mo?na miarkowa? po czole,

Po dos?yszanym zazgrzytaniu szcz?ki -

Zno?niejsze serca zdradzonego bole,

Gdyby si? poj??, ni? te zemsty wdzi?ki.

Czego?by marzy? po tryumfach no?a

O b??dnym ?yciu w stepach Zaporo?a?

I czego? w my?li tak brn??, ?e poma?u

Jakby w sen zapad?, jakby w ?nie si? rzuci?,

Gdy pistoletu wystrza? go ocuci?.

"Kto tam wystrzeli??" - wnet gro?nie zawo?a.

Pilnie patrzono po sobie doko?a -

To a? w ostatnich szeregach oddzia?u.

"Droga tak ciemna, ko? si? potkn?? w chodzie.

Przekl?ty kurek, ?le trzyma na zwodzie,

Aby go dotkn??, to zaraz i pry?nie." -

"Niechaj no ka?dy pistoletu strze?e!

Bo czy umy?lnie, czy to nieumy?lnie,

Raz ja ostatni w ten przypadek wierz?!

Nie przetrze oczu, jak plun? kt?remu!

Hej, kto wie drog?, niech jedzie przed nami!

Wy z bystrym okiem, biegnijcie stronami;

A ty? oddzia?u wr?czam pod stra? temu.

Wr?g - bodaj mara; a wystrza? przestroga!" -

"Pozw?l si? prosi?, ojcze atamanie -

Pochwyci? Kozak, co w tej chwili stanie -

Ka?da mi znana pod Kaniowem droga;

Niejedne wioz?em tu listy, a wprzody

Nie raz tu, nie dwa wypasa?em trzody.

Wybierz mi oczy, jeszcze i w t? chwil?,

Na krzy? przysi?gam, ?e o krok nie zmyl?." -

"Zanadto mowy, lecz kiedy? ochoczy,

Wi?c prowad?. Zawsze ku temu ogniowi;

To nam gospoda." Tak Nebaba powie,

A zwinny Kozak przed wszystkich wyskoczy:

Westchnie - przez piersi ?wi?ty krzy? po?o?y;

A za nim reszta - i dalej, w czas bo?y!

16

Ciemnymi szlaki wywijaj?c kr?to,

Nad jar g??boki przer?n?? si? Nebaba.

A ju? i jasno?? miesi?czna, cho? s?aba,

Bi?a ze wschodu w chmur? nasuni?t?

I widzie? w cieniach wyra?niej zacz?to.

G?stymi trzciny szele?ci jar na dnie;

Woda gdzieniegdzie drzymie ?r?d bagniska,

Chwilk? ja?niejszym zwierciad?em zab?yska,

Gdy drobna gwiazda zza chmur si? wykradnie

I w srebrnych iskrach na jej marszczki padnie.

"Patrzcie no! co to tym wzg?rzem ciemnieje?" -

" To powy? jaru podnosz? si? lasy." -

"Lasy w tych stronach? a ja znam te strony.

Mo?e... s?yszycie ten szum przyt?umiony?" -

To a? za Dnieprem biesiaduj? knieje." -

"Nie, bracia; k?amstwo! to co? jak ha?asy."

Ale gdzie? Kozak, co przed atamanem

Po b??dnej drodze jego hufiec wodzi??

Czy w czarodziejskim kole si? ogrodzi??

Czy jak widziad?o rozwia? si? tumanem?

By??e to Polak przykryty ko?pakiem,

By nieostro?nych naprowadzi? w siatki?

Bada? i lubo ?r?d przykrej zagadki

Dreszcz, co ozi?bia, przebiega? po ciele,

?adnym nie zdradzi? podejrzenia znakiem;

Tylko zawo?a? na swoich i ?miele

Pu?ci? si? z g?ry, jak gdyby skrzydlaty.

Podw?jny wystrza? b?ysn??, zagrzmia? w tyle;

I j?k ?miertelny ozwa? si? za chwil?.

"St?j, atamanie! - leci jeden z czaty -

Zdrada od Lach?w! Ju? nasz jeden zgin??;

Ledwie da? has?o, pod koniem si? zwin??;

Takim go smacznym przywita? nabojem

Czart zaczajony w kud?y naszej burki;

A teraz z wojskiem po??czy? si? swojem,

Co ju? nam odw?d przeci??o na wzg?rki.

S?yszysz - czy widzisz, co si? to zaczyna?"

Zaledwie sko?czy? z?ej wie?ci pos?aniec,

Kozacy na d?? run?li nawa??,

A? zast?ka?a w dnie jaru g??bina;

A z g?ry chmur? gromami nabrzmia??

Z wolna bagnet?w nast?powa? szaniec.

Wp??chmurny ksi??yc poziera? nie?mia?o;

Rz?sne si? b?yski sypa?y z or??a;

A szyk doborny, ko? w konia, m?? w m??a,

W nieprze?amanym i niemym szeregu

Sun?? po jar?w g?ruj?cym brzegu.

Tylko szele?ci sztandar rozwiniony,

Jak gdyby szepta? ju? naprz?d pacierze

Po duszach, kt?re ?mier? za chwil? zbierze;

A czasem tr?bka wrza?nie w przykre tony.

17

Jak ta na wstr?cie zaburzonej fali,

Co przez dnieprowe porohy si? wali,

Ska?a ?r?d szumu stoi niezachwiana -

Tak si? wydaje posta? atamana,

Kiedy zepchni?te nieprzyjaci?? si??,

Wojsko si? jego doko?a st?oczy?o:

"St?jcie! - zakrzycza? - podst?p, nie wygrana!

Prawda, ?e wrogi stoj? nam na tyle,

A dla nas przykre, co nie w zamku, chwile,

Lecz tu potrzebne cho? bitwy udanie

I ani mo?em w?tpi? o zwyci?stwie!

Zna? nie ufaj? ni w sile, ni w m?stwie,

Gdy tu w tej porze godz? na spotkanie.

Niechaj ?e z ty?u gotuj? nam tamy,

A my na g?r? przed siebie ruszamy.

Ciemna noc r?wnie obu wojskom sprzyja,

Dalej na g?ry, gdzie przeprawa czyja!"

Ju? si? wypu?ci?, a? tu jednym razem

Burz? wojenn? powietrze zawrza?o;

Rykni?to w tr?by, brz?kni?to ?elazem -

Blade si? ?uno po nocy rozla?o

I gradem ?mierci w okr?g za?wista?o.

Spojrza? Nebaba i wstrzyma? si? w biegu -

Tak go gwa?towne obj??o zdziwienie;

Polacy stoj? na oboim brzegu

I ?l? ku niemu ogie? bez przestanku;

A on si? widzi w p?omienistym wianku.

Zdajcie si?, zdajcie! Kornym przebaczenie!"

Na wszystkie g?osy Polacy wrzasn?li.

Patrz? po sobie Kozacy zdumieli.

Lecz w?dz nie daje do my?lenia chwili,

Wi?c ich przyk?adem i mow? posili:

"Nic to, nic, bracia! damy ?ad wszystkiemu,

Zaraz tu wszystkich pop?dzimy w bagno.

W sercach im zatkn?? bro?, kt?rej tak pragn?!

Nic to, nic, bracia; huknijcie po swemu!"

18

Czy duch, co lubi wspiera? ludzi zbrodnie,

?r?d nocy piek?a podni?s? im pochodni?

I do ich serca zagra? sw? muzyk?,

?e takie grzmoty rykn??y tak dziko,

A na ?wiat ciemny, na sklep nieba ca?y

Tak niezwyczajne b?yski si? rozla?y?

Grobowa cicho?? nasta?a po wrzawie:

I oba wojska w pos?g?w postawie,

Z bezw?adn? r?k? opu?ciwszy bronie,

Oczy ku jednej obr?cili stronie,

Jakby na karku nikogo nie mieli:

I wkr?tce dziwniej ni? wprz?dy hukn?li.

19

Jaka? nag?ego postrachu przyczyna?

By?a to w?a?nie okropna godzina,

Kiedy wpad? Szwaczka na zamek dobyty,

A po?ar zacz?? trawi? jego szczyty.

Z jak? rado?ci? przyjmie konaj?cy

Cudem odkryt? zbawienia nadziej?,

Z tak? Nebaby wojsko wie?? przyj??o,

?e ich po?arem zamek ju? goreje.

"Ot, i przypadek sprzyja nam niechc?cy!

Teraz si? szczerze we?mijcie za dzie?o.

Niebo, mo?odcy, niebo nam pomaga!

Jeszcze godzina i sta?a odwaga,

A na z?o?? liczbie wyjdziemy zwyci?sko!

Patrzcie, jak jedn? strwo?eni ju? kl?sk?!

Hej, dw?ch naj?wawszych, na lepszych rumakach!

Skoro staniemy na tym g?ry grzbiecie,

Pok?on do zamku od nas poniesiecie!

Niechaj tam pomn? o braciach Kozakach!

A teraz, kiedy Lach si? trzyma s?abo,

Dalej, mo?odcy, dalej za Nebab?!"

I poszli wszyscy na miecze, na spi?e

I znikli w walki zakr?ceni wirze.

20

Jak gdyby oko zagniewane bo?e

Ca?kiem w p?yn?cy ogie? si? stopi?o,

Z tak? w?ciek?o?ci?, z tak rosn?c? si??

Wrza?o nad zamkiem p?omieniste morze.

Po?ar, w podziemne zakrad?szy si? lochy,

Bucha? jak z paszczy k??bami brudnemi;

W skrytych podkopach zapalone prochy,

Jak grom wi?ziony, dar?y wn?trza ziemi.

Le?a?y wie?e, czarne ziej?c dymy,

Jak obalone piekielne olbrzymy;

Jak przekl?tego Lucyfera skronie

Pa?a?y dachy w ognistej koronie.

A echo piekie?, umar?ych j?czenia,

A g?azy si?a ciskane p?omienia -

Ta?cem i pie?ni? tej uczty zniszczenia.

Wiadomo?? zrazu g?ucho si? roznosi,

Coraz g?o?niejszym rozlega si? gwarem:

Nebaba walczy nad pobliskim jarem

I przez pos?a?c?w o posi?ek prosi.

"Kto wasz w?dz?" – "Szwaczka." -

"Gdzie jest?" - "Na zabawce,

Przywodzi godne swej woli oprawce."

Tam, tam, gdzie s?ycha? po?r?d mur?w rumu

Razem przekle?stwa i ?miechu ha?asy,

Szwaczka na czele rozjad?ego t?umu

Z uporem w rdzawe szturmuje zawiasy.

Jedna tam s?aba kobieta si? tai,

Ju? najmocniejsi, jacy s? w tej zgrai,

Poprobowali swoich bark?w si?y

I z w?ciek?ym wstydem wracali od pracy.

A? Szwaczka krzykn??: "Oto mi Kozacy!

A was by, gnu?nych, baby wydusi?y!

Jeszcze? no plecy napr??? si? stare,

Bo chc? serdecznie ?cisn?? t? maszkar?.

Ale, panowie mo?odcy, za kar?

Nikt jej przede mn? dotkn?? si? nie wa?y!"

Wtem kark barczysty spod burki ods?oni,

Podsadzi rami?, razem drzwi podwa?y;

Drzewo zazgrzyta, ?elazo zadzwoni:

Przej?cie swobodne: ju? wpadn?, ju? po niej!

"Giniecie, bracia! ratuj si?, kto umie!" -

Okrzyk przestrachu rozlega si? w t?umie;

I wn?trze zamku zawy?o przestrachem.

Prysn??y g?ownie, p?omienie buchn??y,

Wstrz?s?o ?cianami, zaskrzypia?o dachem -

I dach przetla?y run?? mi?dzy ?ciany.

Jeszcze okrzyki skonania wrzasn??y,

Prysn??y g?ownie, dymy wybuchn??y,

Wirem si? wznios?y ogniste ba?wany,

Chwila - i wszystko milczy pod po?og?:

Przetlona g?ownia cicho dogorywa,

Cicho dym wstaje, p?omie? si? dobywa -

Jakby tam nigdy nie by?o nikogo!

21

A w garle jaru jak wrza?y, tak wrza?y

D?wi?cz?ce ci?cia, rycz?ce wystrza?y

I zgie?ku m??y wyj?ca muzyka.

Niejeden je?dziec zwin?? si? bez g?owy,

Niejeden le?a? pod ci??arem konia,

Niejedna z ostrzem rozsta?a si? pika,

Niejeden w bryzgi poszed? miecz stalowy

Nim przepe?niwszy bagniste parowy,

Pow?d? si? wojny rozla?a na b?onia.

I kt?? jest w sile z ?yj?cych na ziemi

Ogarn?? pi?ci? zmys?ami s?abemi

Ten taniec mordu, jaki wyprawi?y

Wszystkie uczucia, wszystkie cz?eka si?y

W jedno uczucie, w rozpacz przerodzone?

Dzi?ki po?yskom, co z po?aru bij?,

?e czasem nocy uchyl? zas?on?!

Wi?ksze ciemno?ciom, ?e je zn?w zakryj?!

Noc to okropna, noc to piekie? by?a;

Starzy z powie?ci prawi? o niej si?a;

Gdyby nam dzisiaj taka si? przy?ni?a,

Mi?kkie sny nasze na d?ugo by stru?a!

Jedna jej tylko istota nie czu?a.

22

Gdzie wzg?rek strzela nad szczyty czaharu,

Do omglonego podobna widziad?a,

Nad scen? wojny spokojnie usiad?a.

Albo to dzieci? ?mierci i po?aru,

Albo zbieg b?dzie ze krwi i p?omienia:

Ja?nie w tym ?wiadcz? skrwawione ?achmany,

Skro? rozraniona i w?os rozczochrany.

A ?e ustawnie podnosz? westchnienia

T? d?o?, co mocno przyciska do ?ona,

Musi by? biegiem gwa?townym zm?czona.

Pewnie strwo?onej grozi los?w cisza

Lub swej niedoli ?ledzi towarzysza,

Bo tak ciekawie poziera doko?a.

"Ho-hop, Nebabo!" Op?tanej s?owa!

A w g??bi lasu odhukn??a sowa;

I wilk jej wyciem na powr?t odwo?a.

?e zrozumiana, jakby z tego rada,

Dziwacznie sukni? i w?osy uk?ada

I wzrok utkwiwszy w bitw?, co na przedzie,

Dziwny ?piew tonem dziwniejszym zawiedzie.

Nie ludzkim uszom, ?piew piek?u znajomy,

Rosn?ce w jarze zg?uszy?y go gromy;

Za echo - wojny ozwa?o si? wycie.

Czekaj na gwiazdy kochanej przybycie!

To nie armaty ogniem ?mierci b?ys?y -

To tw?j kochanek rozsia? swe promienie;

A to nie kule ?mierci? obok ?wis?y,

To by?o znane mi?ego gwizdnienie:

Oto i on sam, ca?y z ognia, p?ynie

W tej chmurze dymu, co mroczy pustynie.

23

Ostatnim rykiem, ostatnim p?omieniem

Buchn?? jar wreszcie z rozdartej paszcz?ki;

Otch?a? bezdenna niesko?czonej m?ki,

Dusz pot?pionych syta z?orzeczeniem,

Nie straszniej ryknie przed ?wiata zniszczeniem.

?uno po?aru, strzelby b?yskawica,

Co ten ofiarny diab?om stos podnieca,

Blaskiem po?udnia ja?nieje tu prawie;

Ale w tym zm?cie, w tej dymu kurzawie

Nie mo?na wiedzie?, kto z Lach?w, kto z Rusi:

Tylko jednego pozna? ka?dy musi.

Gdzie kilku razem w ?mierci bolach j?czy,

Tam atamana ?elazo po?yska;

Gdzie prze ko? jeden, a szereg jak fala

Cofa si? w kr?gu p?yn?cych obr?czy -

Tam atamana wrony ko? si? ciska.

B?yskami wojny ci?cia swe zapala;

Gromami wojny wszystkie zbiega strony!

Zda si?, ?e z ka?d? kropl? krwi toczonej,

Co mu d?o? poi pa?asz ubroczony,

Serce rozjusza i szabl? nastala.

Ale d?o? jedna i jedna odwaga

Nic nie stanowi albo ma?o znaczy

Tam, gdzie za mn?stwem przechyla si? waga:

Ca?a tam korzy?? - ?mier? z chlubnej rozpaczy.

Z dosy? szczup?ego Nebaby oddzia?u

Jeden za drugim ubywa poma?u...

Cho? przy niewoli, co u Lach?w czeka,

Sama ?mier?, widna, jest jeszcze powabn?.

Z bole?ci? jednak postrzeg? on z daleka,

Jak szyki jego w nacieraniu s?abn?.

I wzrok mu za?mi? jaki? zamiar dziki,

I wnet rado?ci b?ysn?? promieniami:

"Krzepcie si?, bracia! - wo?a, leci w szyki -

B?g pomoc niesie, zwyci?stwo za nami!

Patrzcie, to nasi! Jak podobni chmurze

(Patrzcie, przed po?ar) sun? si? po g?rze."

Buchn??a walka zaga?nienia bliska

I serca znowu mordem zakipia?y.

24

Zadr?a? ataman. C?? to za zuchwa?y

Natr?tn? szabl? przed oczy mu b?yska?

Dwa razy natar?, dwa razy odskoczy?,

Dwa razy koniem woko?o zatoczy? -

Upatrzy? por?, spu?ci? szabl? razem

I z atamana spotka? si? ?elazem.

Ostrze na ostrzu zaiskrzy, zadzwoni;

?o?nierz w kr?g strzeli okiem zadziwionem:

A? szabla gwiazdy b?ysn??a ogonem

I gdzie? daleko ?wistn??a mu z d?oni.

Najlepsza tutaj porada przestrachu;

W pole przed siebie pu?ci? si? z kopyta.

"Zmykaj, nie zmykaj, m?j ty ?mia?y Lachu!

I kary tak?e o drog? nie pyta.

Jeszcze si? ?aden przed nim nie wysun??!"

A wiatry w tyle zostawia ko? wrony,

A b?yskawice - pa?asz wyniesiony.

Gdyby w biednego ?o?nierza tak run??...

I on nie taki trwo?ny, jak si? zda?o:

Na jednym miejscu zwin?? koniem ?mia?o.

Mo?e on nie chce ?mierci przyj?? w plecy?

Bo sk?d?e tutaj nadzieja pomocy?

Od reszty swoich oba tak dalecy.

Jaki? tu zamiar pokrywa cie? nocy.

Lotem spojrzenia ataman dobiega;

Gwizdnieniem szabli wp?? rozdmuchnie Lacha:

Trzasn?? grom skryty - zaj?cza?a p?acha9

I po powietrzu tysi?cem drzazg miga.

Lach dalej ?wisn??: a ko? atamana

A? ziemi? zapru? kutymi kopyty;

Tak lejc go zerwa? - i stan?? jak wryty.

A twarz Nebaby, jakby jedna rana,

Tak j? strza? oplu? i szabla strzaskana.

A krew kroplista, p?yn?ca zas?on?,

Zbroczy?a czo?o, opada na ?ono,

Leje si? w usta, przep?ywa przez oczy,

Gasi spojrzenia, oddechy tamuje -

Darmo trze oczy, darmo usty pluje -

Rumiane ?r?d?o falami si? toczy;

Darmo d?o? kala, darmo sukni? broczy:

To krew niewinnych, nic jej nie zhamuje!

Co przetrze oczy, co ustami splunie,

Krwawa zas?ona znowu si? zasunie:

Pot?pionego prawdziwa m?czarnia!

A tu Polak?w okrzyk si? rozlewa:

"Nasza wygrana! posi?ek przybywa!"

Teraz ju? ca?kiem w?ciek?o?? go ogarnia;

Opu?ci? r?ce, schyli? na d?? skronie -

Jakby ?mier? sama mrozem swych piszczeli

Przyg?askiwa?a do wiecznej po?cieli.

25

"To on, on to sam! - w dobrze znanym tonie

Cichy si? g?osek odezwa? na stronie,

A wyra?niejszy, gdy si? zbli?y trocha -

Przyszed? popie?ci?... On mi? zawsze kocha." -

"Czy i ty!... - krzykn??, nie m?g? sko?czy? mowy,

Krew mu ustawnie zalewa?a usta;

Przerywanymi tylko j?ka? s?owy,

Gdzie si? zdradza?o zimnej krwi udanie

I niewstrzymanej z?o?ci ob??kanie -

Diable!... kocham ci?!... Ta krew... Kseniu... chusta...

Zsad? mi?... przekl?ta!... Daj r?k?... o droga!...

Gdzie serce!... diable!.... gdzie serce, kochanie!"

I na be?kocie sko?czy? mow? ca??.

Jak ostrze no?a przykro zaskrzypia?o!...

I j?k ?miertelny wyda?a przebita.

Liczne woko?o zagrzmia?y kopyta:

Otoczyli go polskie wojowniki.

Poddaj si?, poddaj! nie pora do piki;

Ju? marsz zwyci?ski muzyka uderza.

Omdla?y Kozak z uczu? zaburzenia,

Z przewlek?ej walki, ze krwi up?ynienia

Upad? na r?ce pierwszego ?o?nierza.

26

Nasta?a cisza po ha?asie wojny:

Spokojne pola, zamek ju? spokojny;

A niedotla?ym ogniem o?wiecony,

Prosi przechodni?w z ka?dej ?wiata strony.

Uprzejmie kruki, g?stymi gromady

Kr???c woko?o, wabi? do biesiady;

Pobojowiska radzi godownicy,

Wilcy, t?umami ci?gn? z okolicy.

Zniszczenie nawet, co ju? w zupe?no?ci

Swe panowanie nad zamkiem rozszerza,

Tyle przestrzega bezpiecze?stwa go?ci,

Z takim te gody sprawia uciszeniem,

?e mo?na s?ysze? przelot nietoperza;

Chyba ?e zechce przy?wieci? p?omieniem,

To buchnie w ?ary przetla?ym kamieniem.

27

Przecie Nebaba ?ywo wyszed? z boju

I ?akomego brzydkiej ?mierci gar?a;

A cho? mu rana do dna pier? rozdar?a

I w niej krew czarna kipi jak we zdroju,

I cho? posok? umalowa? skronie,

I wzrok w strumieniu dymi?cym si? tonie

Wida? po jego spokojnej postawie,

?e odpoczywa po wojennej wrzawie.

Albo te?, jeszcze i dot?d m?czony

Zuchwalstwem rz?dcy i Orliki zdrad?,

Zboczy? w?druj?c pomimo tej strony,

By si? nacieszy? obmierz?ych zag?ad?.

W tym?e ko?paku, w odzie?y tej samej,

Szczernia?ej troch? pod krwawymi plamy,

Siedzia? na z?omkach wp??zgorza?ej bramy

I swoj? pik? trzyma? na sztych w r?ce,

Jakby mia? bliskie odeprze? natarcie.

A w okr?g niego doborni m?odzie?ce:

Jedni, jak gdyby stan?li na warcie;

Podnie?li piki nad zgorza?? wie??;

Tylko cierpliwi, ?e si? ani rusz?,

Cho? p?omie? zewsz?d dogryza im srogo!

A drudzy w kole gard?em flasze mierz?;

Tylko ?e nigdy dopi? ich nie mog?!

Inni zn?w, bardziej snem zmorzeni, le??;

Tylko ?e wiecznie tym snem le?e? musz?!

Musi on ca?? nasyca? si? dusz?,

?e tak, bezw?adny, wpatrzy? si? przed siebie:

Pewnie on w cieniach pami?tek si? grzebie.

Tu ka?de miejsce tyle przypomina!

Gdzie w stosach ?aru kurzy si? perzyna,

Ten plac, bywa?o, uwie?cza?y spisy,

Kiedy sw? m?odzie? zebra? na popisy.

Miejsce, gdzie trup ten, mordem oszpecony,

Ostatkiem czucia, ?ycia drga ostatkiem,

Gdy mu natr?tne zazieraj? wrony -

Miejsce to uciech nieraz by?o ?wiadkiem:

Tu szk?o dzwoni?o, tu grzmia?y okrzyki;

Za czyje? zdrowie? Nebaby! Orliki!

M?ciwego samo udr?cza wspomnienie.

A? spod wn?trzno?ci wydoby? j?knienie:

Zemsty czy ?mierci? W tym odgadn?? trudno

Gdzie zwr?ci? ucho, by dos?ysze? wt?ru,

Co mo?e przypa?? do jego czu? ch?ru -

Tu raz ostatni pie?ci? si? z ob?udn?;

A dzi?, o trupi? sk??ciwszy si? g?ow?,

Dwa wilki wycia zawiod?y grobowe.

Czeg?? te ptaki uderzaj?c w skrzyd?o

I gniewnie kracz?c grzebi? ?r?d popio?u?

Strawa zapewne warta ich mozo?u,

Bo wygrzebali: cz?owiek czy straszyd?o?

Szczernia?e w ogniu, wp??spieczone cia?o;

Ale Nebabie rozpozna? si? da?o!

Nagle ku ziemi czo?o mu opad?o -

I jeszcze naglej wznios?o si? do g?ry.

"Ho-hop, Nebabo!" - zawy? g?os ponury

I spo?r?d ognia wype?za widziad?o.

A cho? nie wrzeszczy szalonym chychotem,

Chocia? j? taniec nie zakr?ca chy?y,

Bo jej wn?trzno?ci ci??? wp??wysnute -

I teraz jednak, gdzie si? tylko zbli?y,

Pl?saj? iskry wichru ko?owrotem,

Wilki przy trupach wyj? na jej nut?

I samo trup?w oblicze si? zmienia.

"Wody! ach, wody!" Popatrzy?a Ksenia;

G?os jej znajomy - i kochanka oko

Na jej si? wdzi?ki rozwar?o szeroko:

Jakby w g??b Kseni pragn??o uton??

Albo j? w piek?o i siebie poch?on??.

Ksenia si? zbli?a z mniejsz? coraz trwog?,

Oko Nebaby patrzy ju? mniej srogo;

Ju? ?ono z ?onem, ju? z licami lica,

Ju? si? i warga z warg? napotyka...

Poca?owa?a Nebab? diablica...

Teraz do reszty rozporze j? pika!

Nie; cicho siedzi: tylko mu dreszcz ma?y

Wypr??y? cz?onki, a ?renice zawsze,

Zawsze patrza?y, patrze? nie przesta?y,

Dla Kseni nawet coraz ju? ?askawsze.

28

Na rozburzonym Kaniowa zamczysku

D?ugo podr??nym broni?cy przyst?pu,

D?ugo, pon?ta drapie?nemu s?pu,

Szkielet Nebaby l?ni? w grobowym b?ysku,

Jak stra? zakl?ta w pomieszkaniu mary,

Jak mowny pomnik barbarzy?skiej kary.

Ogie?, co wszystko doko?a potrawi?,

Z mo?odc?w jego ?ladu nie zostawi?:

Poznana tylko z rany i z odzienia,

Szalona Ksenia le?a?a na trawie

Jeszcze w modl?cej przed lubym postawie,

A w strasznej nocy zamku podpalenia

I topielicy sko?czy?y si? pienia.

29

Gdy duch m?j zwiedza? dnieprowe pobrze?e

I na Kaniowa odpocz?? ruderze,

Jeszcze tam wko?o wyszuka? on ?lady

Dnia okropnego ostatniej zag?ady:

Jeszcze po ?cianach krew si? czerwieni?a,

Gdzie ?ona, gnana morderc?w pogoni?,

Myt? w krwi m??a chwyta?a si? d?oni?;

?adna wywabi? nie mog?a jej si?a,

Na miejscu startej inna wyst?pi?a,

Ale nieszcz?sne zab?jczym cia?o,

W popi?? przetla?e, z wiatrem si? rozwia?o.

W poros?ej mi?kk? muraw? uboczy

Trafi? na ko?tun Kseninych warkoczy;

Ale w nim drobny gnie?dzi? si? ju? ptaszek.

Obok le?a?a z Nebaby ratyszcza

Stal od p?omienia w ciemny ?u?el zlana.

A b??dz?c d?ugo ?r?d skostnia?ych czaszek,

Odgrzeba? torban mi?dzy gruzem zgliszcza

I jedn? strun? z ca?ego torbana.

Ani lat, ani pogody koleje

Nie mog?y przy?mi? z?otego jej blasku;

A wiatr, kochanek, z pobliskiego lasku

Co noc z ni? dawne od?piewywa? dzieje.

I jam polubi? chrypliwe jej tony,

I z jej d?wi?kami z czasem oswojony,

Gdym nieraz bada? pilnie i ciekawie

O ca?ej zamku kaniowskiego sprawie,

W ko?cu rozwik?a? mog?em tajemnic?:

Co da?o pow?d do zbrodni Orlice?

Gdy w ciemnej nocy przez widmy czy czarty,

Czy jak wie?? by?a, za rz?dcy namow?,

Zdj?to wisielca (odpowiada? g?ow?,

Spod czyjej trupa uwieziono warty) -

Brat tej dziewczyny by? wtedy na stra?y:

A serce rz?dcy do Orliki bi?o;

?ycie jej brata w r?ku rz?dcy by?o:

Lach, nie puszczaj?c pory, co si? darzy,

Hardej dziewczynie daje do wyboru:

Tytu? swej ?ony lub srog? ?mier? brata -

?adnej przew?oki, ?adnego oporu!

Biedne ma??e?stwo, gdzie diabe? za swata!

I tak dla brata mi?o?? po?wi?ci?a,

Rz?dcy ma??e?sk? zaprzysi?g?a wiar?;

A dla mi?o?ci inn? ma ofiar?:

Zabi?a m??a i siebie zgubi?a!

30

Mijaj? lata, z latami zdarzenia.

W ostatnim dymie zgas?ego p?omienia

Wr?ci?y w piek?o szatany zniszczenia.

?wietnie przejrza?y nieba Ukrainy,

Zabrzmia?a ?mia?o cicha pie?? dziewczyny,

Czas latem okry? ostatki ruiny.

Gdzie bojowiska czaszkami biela?y -

Ulewna burza bruzdy tam zorywa,

W skwarny dzie? lata z?oc? si? tam ?niwa,

Kwiat si? tam z wiosn? wykluwa nie?mia?y.

Z?omki szubienic ?wiec? pr?chnem z ziemi.

Nad zwyci?zcami, nad zwyci??onemi

Traw? us?ana mogi?a zapada:

Tam b??dny ?ebrak do snu pacierz gada.

Piek?a za wojn? zatrza?ni?to bram?.

Zn?w ten?e pok?j i zbrodnie te same!

--------------------------------------------------------------------------------

1 Ni? wie?a ?awry z?otem b?yskaj?ca - ?awry Peczerskiej, klasztoru przy pieczarach, czyli grobach wielu ?wi?tych i b?ogos?awionych w Kijowie.

2 Rzu? ratyszcze - ratyszcze: spisa, w??cznia.

3 O, nieraz mo?e na tym jego szczycie Rozwiewa?y si? przestrogi znamiona - jest to szczeg?? dochowany tradycj?. Podczas ci?g?ych nabieg?w tatarskich, kiedy lud okolicy wiedzia?, ?e horda w pobli?u koczuje, dla bezpiecze?stwa zostawia? jednego ze swoich na jakiej wynios?ej i panuj?cej mogile lub na wierzchu wysokiego d?bu, aby upatrywa? Tatar?w i dawa? zna? o zajrzanych wywieszeniem bia?ej chor?gwi lub chustki. Lud pracuj?cy po polach, skoro zajrza? biel?ce znami? pop?ochu, ucieka? w znajome sobie kryj?wki. Ukrai?ski telegraf!

To mi napomina drugi szczeg??. S?ysza?em od mieszka?c?w pami?tnego w naszych dziejach miasta Czehryna tak t?umaczony pocz?tek zwyczaju, powszechnego w Ukrainie, a zw?aszcza w tej okolicy, zbierania si? ludu, szczeg?lniej ch?opc?w i dziewcz?t, na ?rodek sio?a, kt?ry oni nazywaj? u?ycia, ulica, dla ?piewania r??nych pie?ni, co si? nieraz daleko w noc przeci?ga. W czasie koczowania hordy w tych stronach lud wiedz?c, jakie kl?ski ponosi, kiedy na ?pi?cych natrafi? Tatarzy, ?eby zawsze mia? przytomno?? i gotowo?? chroni? si? w razie niebezpiecze?stwa, na noc zbiera? si? razem i dla odp?dzenia snu ?piewa? narodowe dumy i pie?ni. Zwyczaj zosta?, chocia? niebezpiecze?stwo, co mu da?o pocz?tek, min??o. Dalsze wiersze oddaj? sprawiedliw? zap?at? zas?ugom cienistych d?b?w Ukrainy, kt?re w ci?g?ych zaburzeniach i wojnach zapewne niejednemu chroni?cemu si? ?mierci by?y pewniejsz? opiek? ni? ?ciany w?asnego jego domu.

4 Albo ten wiecz?r, ten ogie? Kupa?y - zwyczaj palenia ogni?w w wili? ?w. Jana (polskie Sob?tki) zasi?ga dalekiej staro?ytno?ci; on si? i w Ukrainie przechowa?. Nazywaj? go tu Kupa?o. Pospolicie, kiedy dziewcz?ta wiejskie zaczn? sw?j obrz?d, do kt?rego i k?panie si? nale?y, m?odzie? p?ci drugiej wybiera te chwile, ?eby na nie niespodzianie napa??: wtedy cicha nocna scena zamienia si? w najt?umniejsz?; krzyki, ?piewy rozlegaj? si? w powietrzu. W 1826 roku autor widzia? podobn? scen? na rzece Ta?minie: tu ona si? odbywa przy jednej z najpi?kniejszych w?d w Ukrainie. Jezioro i wie? Bia?ozor le?y blisko Smi?y, w rozleg?ych sosnowych lasach: znacznego ogromu szyba, jasna, b??kitna, zwierciadlana b?yszczy ?r?d rozst?pu siniej?cych las?w; wie? prawdziwie ukrai?ska, ogromna, dobrze zabudowana, ludna, maj?ca zapewne do 2000 samych dusz m?skich, rozci?ga si? prawie wko?o jeziora. Obraz ?wiate? rybackich na jeziorze, wspomniany w tek?cie, powtarza si? tu ka?dego wieczora i tworzy prze?liczn? wodn? iluminacj?.

5 Cz??na w okr?g p?yn?; Ju? w oczeretach sykn??y gadzin? - oczeret: trzcina.

6 C?? to za dziwna strona si? ods?ania - widok ten jest prawdziwie rysowany z natury; zaraz za miasteczkiem Moszny ci?gn? si? na szeroko?? mo?e trzech wiorst bagna i trz?sawiska nazywane Irdy?. Najpewniej jest to stare lo?e Dniepru. Prawy brzeg tych bagien otoczony jest wysokim pasmem g?r, wznosz?cych si? pi?trami, rozci?gnionych szeroko i okrytych g?stym lasem. W tym miejscu, to jest na po?rednim pa?mie, hrabia Woronc?w, w?a?ciciel miejsca, za?o?y? pa?ac i zwierzyniec na 8 wiorst rozci?gniony po g?rach. Pa?ac otoczony jest zabudowaniami wiejskiego gospodarstwa; wszystkie proste, lecz najgustowniej urz?dzone, i ka?dy dziedziniec ze swymi zabudowaniami sk?ada najpi?kniejsz? ferm? angielsk?. Dziedzi?ce ubrane w drzewa i krzewy, mury dom?w w porozpinane ga??zie akacji bia?ej i p?acz?cej; schody, ganki, balustrady itd. w kwiaty i r??nokolorowe pachn?ce powoje. Lecz samo po?o?enie pi?kniejszym jest nad wszystko. Z jednego punktu, troch? wy?ej za pa?acem, jest szczeg?lny widok, prawdziwie nieogarniony. Jest to cypl jednej g?ry (nie najwy?szej jeszcze): pod nogami masz widok pa?acu i kwiecistych dziedzi?c?w, schody g?r okrytych lasem; dalej, pierwszym planem obrazu s? bagna Irdynia zaros?e oczeretem i gdzieniegdzie olch?, za nimi widok miasteczka Moszen; dalej jeszcze rozci?ga si? Dniepr, jakby sin? wst??k? - a tam, z drugiej strony, niskie, piaszczyste brzegi, wsie, miasteczka i monastery ju? po?tawskiej guberni. Oko ma zewsz?d otwarty widok na promie? siedmiu lub o?miu mil woko?o.

7 Porozsiewane gwarne ich kurzenia - tak nazywaj? poziome chaty kozackie i stra?nicze sza?asy, z kt?rych dym, nie maj?c oddzielnego dla siebie otworu, wychodzi cal? powierzchni? s?om? krytego dachu.

8 Wielkie przy Mosznach by?o krwi rozlanie... - w istocie wojska polskie pierwszy raz do?cign??y powsta?c?w w pobli?u Moszen, na Irdyniu. Zdarzy?o si? autorowi, i? b?d?c w tej okolicy s?ysza? w?a?nie na miejscu opowiadanie o tym spotkaniu przez czer?ca, dozorc? m?yna nale??cego do pobliskiego monasteru i naocznego ?wiadka. Tu Irdy? nie jest tak grz?ski; w such? por? daje si? przeje?d?a?, w wi?kszej cz??ci zaros?y olchami niepospolitej wielko?ci, gdzieniegdzie tylko bij? zdrojowiska i stoj? wody. Wsz?dzie po lasach sosnowych, od Smi?y a? do Moszen, byty kurzenia hajdamackie i tradycja pokazuje te miejsca.

Tu w?a?nie jest miejsce powiedzie?, jak potrzeba ?a?owa?, ?e nie mamy ani dobrej mapy staro?ytnej, ani szczeg??owej geografii, ani zbior?w ?adnych historycznego interesu, cho?by historycznej ciekawo?ci. Uczony metropolita kijowski Eugeni za pomoc? nale??cego do siebie duchowie?stwa i odezwy do obywateli krajowych zacz?? zbiera? te drogie zabytki przesz?o?ci, lecz nie wiemy, jaki skutek wezm? jego starania, zale??ce od os?b po wi?kszej cz??ci lub oboj?tnych, lub nie znaj?cych ceny tych walaj?cych si? w pyle ich n?g pami?tek. Dzi? jeszcze za ka?dym krokiem napotykaj? si? nie rozorane do szcz?tu mogi?y pod traw? i lasem, ostatki zamczysk polowych, i s?ysze? mo?na ciekawe o miejscowych wypadkach podania. Ale my to puszczamy mimo oka i ucha: tymczasem wiek mija, p?ug r?wna dzie?o czas?w minionych, pokolenie po pokoleniu wymiera; a my tracimy skarby, kt?rych nawet nie znamy warto?ci.

9 P?acha - klinga, lama