Prus B. FARAON (1-01)

WST?P

W p??nocno-wschodnim k?cie Afryki le?y Egipt, ojczyzna najstarszej cywilizacji w ?wiecie. Przed trzema, czterema, a nawet pi?cioma tysi?cami lat, kiedy w ?rodkowej Europie odziani w surowe sk?ry barbarzy?cy kryli si? po jaskiniach, Egipt - ju? posiada? wysok? organizacj? spo?eczn?, rolnictwo, rzemios?a i literatur?. Nade wszystko za? wykonywa? olbrzymie prace in?ynierskie i wznosi? kolosalne budowle, kt?rych szcz?tki budz? podziw w technikach nowo?ytnych.

Egipt - jest to ?yzny w?w?z mi?dzy Pustyni? Libijsk? i Arabsk?. G??boko?? jego wynosi kilkaset metr?w, d?ugo?? sto trzydzie?ci mil, ?rednia szeroko?? zaledwo mil?. Od zachodu - ?agodne, ale nagie wzg?rza libijskie, od wschodu strome i pop?kane ska?y arabskie s? ?cianami tego korytarza, kt?rego dnem p?ynie rzeka - Nil.

Z biegiem rzeki, na p??noc, ?ciany w?wozu zni?aj? si?, a w odleg?o?ci dwudziestu pi?ciu mil od Morza ?r?dziemnego nagle rozchodz? si?, i Nil zamiast p?yn?? ciasnym korytarzem, rozlewa si? kilkoma ramionami po obszernej r?wninie maj?cej kszta?t tr?jk?ta. Tr?jk?t ten, zwany Delt? Nilow?, ma za podstaw? brzeg Morza ?r?dziemnego, za? u wierzcho?ka, przy wyj?ciu rzeki z w?wozu, miasto Kair tudzie? gruzy przedwiekowej stolicy, Memfisu.

Gdyby kto m?g? wznie?? si? o dwadzie?cia mil w g?r? i stamt?d spojrze? na Egipt, zobaczy?by dziwn? form? kraju i osobliwe zmiany jego koloru. Z tej wysoko?ci, na tle bia?ych i pomara?czowych piask?w, Egipt wygl?da?by jak w??, kt?ry w energicznych skr?tach posuwa si? przez pustyni? do Morza ?r?dziemnego i - ju? zanurzy? w nim tr?jk?tn? g?ow?, ozdobion? dwojgiem oczu: lewym - Aleksandri?, prawym - Damiett?.

D?ugi ten w?? w pa?dzierniku, kiedy Nil zalewa ca?y Egipt, mia?by b??kitn? barw? wody. W lutym, kiedy miejsce opadaj?cych w?d zajmuje wiosenna ro?linno??, w?? by?by zielony, z b??kitn? pr?g? wzd?u? cia?a i mn?stwem b??kitnych ?y?ek na g?owie, z powodu kana??w, kt?re przecinaj? Delt?. W marcu b??kitna pr?ga zw?zi?aby si?, a cia?o w??a, skutkiem dojrzewania zb??, przybra?oby kolor z?oty. Wreszcie w pocz?tkach czerwca Nilowa pr?ga by?aby bardzo cienka, a cia?o w??a zrobi?oby si? stare, jakby przys?oni?te krep? skutkiem suszy i py?u.

Zasadnicz? w?a?ciwo?ci? klimatu egipskiego jest upa?: w styczniu bywa dziesi?? stopni ciep?a, w sierpniu dwadzie?cia siedem; niekiedy gor?co si?ga czterdziestu siedmiu stopni, co u nas odpowiada temperaturze rzymskiej ?a?ni. Nadto - w s?siedztwie Morza ?r?dziemnego, nad Delt?, deszcz pada ledwie dziesi?? razy na rok, za? w G?rnym Egipcie raz na dziesi?? lat.

W tych warunkach Egipt, zamiast kolebk? cywilizacji, by?by pustynnym w?wozem, jakich pe?no w?r?d Sahary, gdyby co roku nie wskrzesza?y go wody ?wi?tej rzeki Nilu. Od ko?ca czerwca do ko?ca wrze?nia Nil przybiera i zalewa prawie ca?y Egipt; od ko?ca pa?dziernika do ko?ca maja roku nast?pnego opada i stopniowo ods?ania coraz ni?sze p?aty gruntu. Wody rzeki s? tak przesycone mineralnymi i organicznymi szcz?tkami, ?e kolor ich staje si? brunatnawym, wi?c w miar? opadania w?d na zalanych gruntach osadza si? mul ?yzny, kt?ry zast?puje najlepsze nawozy. Ten mu? i gor?cy klimat sprawia, ?e Egipcjanin, zamkni?ty mi?dzy pustyniami, mo?e mie? trzy zbiory w ci?gu roku i oko?o trzystu ziarn z jednego ziarna zasiewu!

Ale Egipt nie jest jednostajn? p?aszczyzn?, lecz krajem falistym; niekt?re jego grunta tylko przez dwa lub trzy miesi?ce pij? b?ogos?awione wody, inne nie widz? jej przez ca?y rok; wylew bowiem nie dosi?ga pewnych punkt?w. Niezale?nie od tego - trafiaj? si? lata ma?ych przybor?w, a w?wczas cz??? Egiptu nie otrzymuje zap?adniaj?cego mu?u. Nareszcie, skutkiem upa??w, ziemia pr?dko wysycha i trzeba j? zlewa? jak w doniczkach.

Wszystkie te okoliczno?ci sprawi?y, ?e nar?d zamieszkuj?cy dolin? Nilu musia? albo zgin??, je?eli by? s?abym, albo uregulowa? wody, je?eli posiada? geniusz. Staro?ytni Egipcjanie mieli geniusz, wi?c stworzyli cywilizacj?.

Ju? przed sze?cioma tysi?cami lat spostrzegli, ze Nil przybiera, gdy s?o?ce ukazuje si? pod gwiazd? Syriuszem, a zaczyna opada?, gdy s?o?ce zbli?a si? do gwiazdozbioru Wagi. Spostrze?enia te popchn??y ich do obserwacji astronomicznych i mierzenia czasu.

Aby zachowa? wod? przez ca?y rok, wykopali w swoim kraju d?ug? na kilka tysi?cy mil sie? kana??w. Aby za? ubezpieczy? si? od nadmiernych wylew?w, wznosili pot??ne tamy i kopali zbiorniki, spomi?dzy kt?rych sztuczne jezioro Moeris zajmowa?o trzysta kilometr?w kwadratowych powierzchni, przy dwunastu pi?trach g??boko?ci. Nareszcie wzd?u? Nilu i kana??w pobudowali mn?stwo prostych, ale skutecznych machin hydraulicznych, za pomoc? kt?rych mo?na by?o czerpa? wod? i wylewa? j? na pola po?o?one o jedno lub dwa pi?tra wy?ej. I jeszcze, jako dope?nienie wszystkiego, trzeba by?o co roku oczyszcza? zamulone kana?y, poprawia? tamy i budowa? wysoko po?o?one drogi dla wojsk, kt?re w ka?dej porze musia?y odbywa? marsze.

Te olbrzymie prace wymaga?y, obok wiadomo?ci z astronomii, miernictwa, mechaniki i budownictwa - jeszcze doskona?ej organizacji. Czy to umocnienie grobli, czy oczyszczenie kana??w musia?o by? robione i zrobione w pewnym czasie na wielkiej przestrzeni. St?d powsta?a konieczno?? utworzenia armii robotniczej, licz?cej dziesi?tki tysi?cy g??w, dzia?aj?cej w oznaczonym celu i pod jednym kierunkiem. Armii, kt?ra musia?a mie? mn?stwo ma?ych i wielkich dow?dc?w, mn?stwo oddzia??w wykonywaj?cych rozmaite prace, skierowane do jednolitego rezultatu, armii, kt?ra potrzebowa?a wiele ?ywno?ci, ?rodk?w i si? pomocniczych.

Egipt zdoby? si? na tak? armi? pracownik?w i jej zawdzi?cza swoje wiekopomne dzie?a. Zdaje si?, ?e stworzyli j?, a nast?pnie nakre?lali jej plany - kap?ani, czyli m?drcy egipscy; rozkazywali za? kr?lowie, czyli faraonowie. Skutkiem tego nar?d egipski w czasach wielko?ci tworzy? jakby jedn? osob?, w kt?rej stan kap?a?ski odegrywa? rol? my?li, faraon by? wol?, lud - cia?em, a pos?usze?stwo - cementem.

Tym sposobem sama przyroda Egiptu, domagaj?ca si? wielkiej, ci?g?ej i porz?dnej roboty, stworzy?a szkielet spo?ecznej organizacji tego kraju: lud pracowa?, faraon kierowa?, kap?ani uk?adali plany. I jak d?ugo te trzy czynniki d??y?y zgodnie do cel?w wskazanych przez natur?, tak d?ugo spo?eczno?? mog?a kwitn?? i dokonywa? swoich dzie? wiecznotrwa?ych.

?agodny i weso?y, a bynajmniej nie wojowniczy lud egipski dzieli? si? na dwie klasy: rolnik?w i rzemie?lnik?w. Mi?dzy rolnikami musieli by? jacy? w?a?ciciele drobnych kawa?k?w gruntu, przewa?nie jednak byli dzier?awcy ziem nale??cych do faraona, kap?an?w i arystokracji. Rzemie?lnicy wyrabiaj?cy odzie?, sprz?ty, naczynia i narz?dzia byli samodzielnymi; pracuj?cy za? przy wielkich budowlach tworzyli jakby armi?.

Ka?da z tych specjalno?ci, a g??wnie budownictwo wymaga?o si? poci?gowych i motor?w: kto? musia? czerpa? po ca?ych dniach wod? z kana??w lub przenosi? kamienie z kopal? tam, gdzie by?y potrzebne. Te najci??sze mechaniczne zaj?cia, a przede wszystkim - prace w kamienio?omach, wykonywali przest?pcy skazani przez s?dy lub schwytani na wojnie niewolnicy.

Rodowici Egipcjanie mieli barw? sk?ry miedzian?, czym che?pili si? gardz?c jednocze?nie czarnymi Etiopami, ???tymi Semitami i bia?ymi Europejczykami. Ten kolor sk?ry, pozwalaj?cy odr??ni? swojego od obcego, przyczynia? si? do utrzymania narodowej jedno?ci silniej ani?eli religia, kt?r? mo?na przyj??, albo j?zyk, kt?rego mo?na si? wyuczy?.

Z biegiem czasu jednak, kiedy pa?stwowy gmach zacz?? p?ka?, do kraju coraz liczniej nap?ywa?y obce pierwiastki. Os?abia?y one sp?jno??, rozsadza?y spo?ecze?stwo, a nareszcie zala?y i rozpu?ci?y w sobie pierwotnych mieszka?c?w kraju.

Faraon rz?dzi? pa?stwem przy pomocy armii sta?ej i milicji czy policji tudzie? mn?stwa urz?dnik?w, z kt?rych powoli utworzy?a si? arystokracja rodowa. Tytularnie by? on prawodawc?, naczelnym wodzem, najbogatszym w?a?cicielem, najwy?szym s?dzi?, kap?anem, a nawet synem bo?ym i bogiem. Cze?? bosk? odbiera? nie tylko od ludu i urz?dnik?w, ale niekiedy sam sobie stawia? o?tarze i przed swymi w?asnymi wizerunkami pali? kadzid?a.

Obok faraon?w, a bardzo cz?sto ponad nimi, stali kap?ani: by? to zakon m?drc?w kieruj?cy losami kraju.

Dzi? prawie nie mo?na wyobrazi? sobie nadzwyczajnej roli, jak? stan kap?a?ski odegrywa? w Egipcie. Byli oni nauczycielami m?odych pokole?, wr??bitami, a wi?c doradcami ludzi doros?ych, s?dziami zmar?ych, kt?rym ich wola i wiedza gwarantowa?a nie?miertelno??. Nie tylko spe?niali drobiazgowe obrz?dki religijne przy bogach i faraonach, ale jeszcze leczyli chorych jako lekarze, wp?ywali na bieg rob?t publicznych jako in?ynierowie tudzie? na polityk? jako astrologowie, a nade wszystko - znawcy w?asnego kraju i jego s?siad?w.

W historii Egiptu pierwszorz?dne znaczenie maj? stosunki, jakie istnia?y mi?dzy stanem kap?a?skim a faraonami. Najcz??ciej faraon ulega? kap?anom, sk?ada? bogom hojne ofiary i wznosi? ?wi?tynie. W?wczas ?y? d?ugo, a jego imi? i wizerunki, ryte na pomnikach, przechodzi?y od pokolenia do pokolenia, pe?ne chwa?y. Wielu jednak faraon?w panowa?o kr?tko, a niekt?rych znika?y nie tylko czyny, ale nawet nazwiska. Par? razy za? trafi?o si?, ?e upada?a dynastia, a klaff, czapk? faraon?w otoczon? w??em, przywdziewa? kap?an.

Egipt rozwija? si?, dop?ki jednolity nar?d, energiczni kr?lowie i m?drzy kap?ani wsp??dzia?ali sobie dla pomy?lno?ci og??u. Lecz nadesz?a epoka, ?e lud skutkiem wojen zmniejszy? si? liczebnie, w ucisku i zdzierstwie utraci? si?y, nap?yw za? obcych przybysz?w podkopa? rasow? jedno??. A gdy jeszcze w powodzi azjatyckiego zbytku uton??a energia faraon?w i m?dro?? kap?an?w, i dwie te pot?gi rozpocz??y mi?dzy sob? walk? o monopol obdzierania ludu, w?wczas Egipt dosta? si? pod w?adz? cudzoziemc?w, i ?wiat?o cywilizacji przez kilka tysi?cy lat p?on?ce nad Nilem - zagas?o.

Poni?sze opowiadanie odnosi si? do XI wieku przed Chrystusem, kiedy upad?a dynastia dwudziesta, a po synu s?o?ca, wiecznie ?yj?cym Ramzesie XIII, wdar? si? na tron i czo?o swoje ozdobi? ureusem wiecznie ?yj?cy syn s?o?ca San-amen-Herhor, arcykap?an Amona...

ROZDZIA? PIERWSZY

W trzydziestym trzecim roku szcz??liwego panowania Ramzesa XII Egipt ?wi?ci? dwie uroczysto?ci, kt?re prawowiernych jego mieszka?c?w nape?ni?y dum? i s?odycz?.

W miesi?cu Mechir, w grudniu, wr?ci? do Teb?w, obsypany kosztownymi darami, bo?ek Chonsu, kt?ry przez trzy lata i dziewi?? miesi?cy podr??owa? w kraju Buchten, uzdrowi? tam c?rk? kr?lewsk? imieniem Bent-res i wyp?dzi? z?ego ducha nie tylko z rodziny kr?la, a nawet z fortecy Buchtenu.

Za? w miesi?cu Farmuti, w lutym, pan G?rnego i Dolnego Egiptu, w?adca Fenicji i dziewi?ciu narod?w, Mer-amen-Ramzes XII, po naradzeniu si? z bogami, kt?rym jest r?wny, mianowa? swoim erpatrem, czyli nast?pc? tronu, dwudziestodwuletniego syna Cham-sem-merer-amen-Ramzesa.

Wyb?r ten wielce uradowa? pobo?nych kap?an?w, dostojnych nomarch?w, waleczn? armi?, wierny lud i wszelkie ?yj?ce na ziemi egipskiej stworzenie. Starsi bowiem synowie faraona, urodzeni z kr?lewny chetyjskiej, za spraw? czar?w, kt?rych zbada? nie mo?na, byli nawiedzeni przez z?ego ducha. Jeden syn, dwudziestosiedmioletni, od czasu pe?noletno?ci nie m?g? chodzi?, drugi przeci?? sobie ?y?y i umar?, a trzeci przez zatrute wino, kt?rego nie chcia? si? wyrzec, wpad? w szale?stwo i mniemaj?c, ?e jest ma?p?, ca?e dnie przep?dza? na drzewach.

Dopiero czwarty syn, Ramzes, urodzony z kr?lowej Nikotris, c?rki arcykap?ana Amenhotepa, by? silny jak w?? Apis, odwa?ny jak lew i m?dry jak kap?ani. Od dzieci?stwa otacza? si? wojskowymi i, jeszcze b?d?c zwyczajnym ksi?ciem, mawia?:

- Gdyby bogowie, zamiast m?odszym synem kr?lewskim, uczynili mnie faraonem, podbi?bym, jak Ramzes Wielki, dziewi?? narod?w, o kt?rych nigdy w Egipcie nie s?yszano, zbudowa?bym ?wi?tyni? wi?ksz? ani?eli ca?e Teby, a dla siebie wzni?s?bym piramid?, przy kt?rej gr?b Cheopsa wygl?da?by jak krzak r??y obok dojrza?ej palmy.

Otrzymawszy tak po??dany tytu? erpatra, m?ody ksi??? poprosi? ojca o ?askawe mianowanie go dow?dc? korpusu Menti. Na co jego ?wi?tobliwo?? Ramzes XII, po naradzie z bogami, kt?rym jest r?wny, odpowiedzia?, i? uczyni to, je?eli nast?pca tronu z?o?y dow?d, ?e potrafi kierowa? mas? wojsk na stopie bojowej

W tym celu zwo?ana zosta?a rada pod prezydencj? ministra wojny San-amen-Herhora, kt?ry by? arcykap?anem najwi?kszej ?wi?tyni - Amona w Tebach.

Rada postanowi?a: Nast?pca tronu w po?owie miesi?ca Misori (pocz?tek czerwca) zbierze dziesi?? pu?k?w rozlokowanych wzd?u? linii, kt?ra ??czy miasto Memfis z miastem Pi-Uto le??cym w Zatoce Sebenickiej.

Z dziesi?ciotysi?cznym korpusem, przygotowanym do boju, zaopatrzonym w ob?z i machiny wojenne, nast?pca uda si? na wsch?d, ku go?ci?cowi, kt?ry biegnie od Memfis do Chetem, na granicy ziemi Gosen i pustyni egipskiej.

W tym czasie jenera? Nitager, naczelny w?dz armii, kt?ra strze?e bram Egiptu od najazdu azjatyckich lud?w, ma wyruszy? od Gorzkich Jezior przeciw nast?pcy tronu.

Obie armie: azjatycka i zachodnia, zetkn? si? w okolicach miasta Pi-Bailos, ale - na pustyni, a?eby pracowity rolnik ziemi Gosen nie dozna? przeszk?d w swoich zaj?ciach.

Nast?pca tronu zwyci??y, je?eli nie da si? zaskoczy? Nitagerowi, a wi?c - je?eli zgromadzi wszystkie pu?ki i zd??y ustawi? je w szyku bojowym na spotkanie nieprzyjaciela.

W obozie ksi?cia Ramzesa znajdowa? si? b?dzie sam jego dostojno?? Herhor, minister wojny, i o biegu wypadk?w z?o?y raport faraonowi. Granic? ziemi Gosen i pustyni stanowi?y dwie drogi komunikacyjne. Jedn? by? kana? transportowy od Memfis do jeziora Timsah, drug? - szosa. Kana? znajdowa? si? jeszcze w ziemi Gosen, szosa ju? w pustyni, kt?r? obie drogi otacza?y p??kolem. Z szosy prawie na ca?ej przestrzeni wida? by?o kana?.

Niezale?nie od sztucznych granic s?siaduj?ce krainy r??ni?y si? pod ka?dym wzgl?dem. Ziemia Gosen pomimo falisto?ci gruntu wydawa?a si? r?wnin?, pustyni? za? sk?ada?y wapienne wzg?rza i doliny piaszczyste. Ziemia Gosen wygl?da?a jak olbrzymia szachownica, kt?rej zielone i ???te poletka odgranicza?y si? barw? zb?? i palmami rosn?cymi na miedzach; za? na rudym piasku pustyni i jej bia?ych wzg?rzach p?at zielono?ci albo k?pa drzew i krzak?w wygl?da?y jak zab??kany podr??ny.

Na p?odnej ziemi Gosen z ka?dego pag?rka tryska? ciemny gaj akacji, sykomor?w i tamaryndus?w, z daleka przypominaj?cych nasze lipy, w?r?d kt?rych kry?y si? pa?acyki z rz?dami przysadzistych kolumn albo ???te lepianki ch?op?w. Niekiedy obok - gaju bieli?o si? miasteczko z domami o p?askich dachach albo ponad drzewa ci??ko wznosi?y si? piramidalne bramy ?wi?ty?, niby podw?jne ska?y, upstrzone dziwnymi znakami.

W pustyni, spoza pierwszego szeregu troch? zielonych pag?rk?w, wyziera?y nagie wzg?rza, zas?ane stertami g?az?w. Zdawa?o si?, ?e przesycony nadmiarem ?ycia kraj zachodni z kr?lewsk? hojno?ci? rzuca na drug? stron? kana?u ziele? i kwiaty, lecz wiecznie g?odna pustynia po?era je w nast?pnym roku i przerabia na popi??.

Odrobina ro?linno?ci, wygnanej na ska?y i piaski, trzyma?a si? miejsc ni?szych, dok?d za pomoc? row?w, przebitych w nasypie szosy, mo?na by?o doprowadza? wod? z kana?u. Jako? mi?dzy ?ysymi wzg?rzami, w pobli?u szosy, pi?y ros? niebiesk? ukryte oazy, gdzie r?s? j?czmie? i pszenica, winny krzew, palmy i tamaryndusy. W takich miejscach ?yli i ludzie - pojedynczymi rodzinami, kt?rzy spotkawszy si? na targu w Pi-Bailos, mogli nawet nie wiedzie?, ?e s?siaduj? ze sob? na pustyni.

Szesnastego Misori koncentracja wojsk by?a prawie sko?czona. Dziesi?? pu?k?w nast?pcy tronu, kt?re mia?y zluzowa? azjatyckie wojska Nitagera, ju? zebra?y si? na go?ci?cu, powy?ej miasta Pi-Bailos, z obozem i cz??ci? wojennych machin.

Ruchami ich kierowa? sam nast?pca. On zorganizowa? dwie linie zwiad?w, z kt?rych dalsza mia?a ?ledzi? nieprzyjaci??, bli?sza - pilnowa? w?asnej armii od napadu, kt?ry by? mo?liwym w okolicy pe?nej wzg?rz i w?woz?w. On, Ramzes, w ci?gu tygodnia sam objecha? i obejrza? maszeruj?ce r??nymi traktami pu?ki pilnie bacz?c: czy ?o?nierze maj? porz?dn? bro? i ciep?e p?aszcze na noc, czy w obozach znajduje si? dostateczna ilo?? suchar?w, mi?sa i suszonych ryb? On wreszcie rozkaza?, aby ?ony, dzieci i niewolnik?w wojsk, id?cych na granic? wschodni?, przewieziono kana?em, co wp?yn??o na zmniejszenie oboz?w i u?atwi?o ruchy w?a?ciwej armii.

Najstarsi jenera?owie podziwiali wiedz?, zapa? i ostro?no?? nast?pcy tronu, a nade wszystko jego prac? i prostot?. Sw?j liczny dw?r, ksi???cy namiot, wozy i lektyki zostawi? on w Memfis; a sam w odzie?y prostego oficera je?dzi? od pu?ku do pu?ku, konno, na spos?b asyryjski, w towarzystwie dwu adiutant?w.

Dzi?ki temu koncentracja w?a?ciwego korpusu posz?a bardzo szybko i wojska w oznaczonym czasie stan??y pod Pi-Bailos.

Inaczej by?o z ksi???cym sztabem, z greckim pu?kiem, kt?ry mu towarzyszy?, i kilkoma wojennymi machinami.

Sztab, zebrany w Memfis, mia? drog? najkr?tsz?, wi?c wyruszy? najp??niej, ci?gn?c za sob? ogromny ob?z. Prawie ka?dy oficer, a byli to panicze wielkich rod?w, mia? lektyk? z czterema Murzynami, dwukolny w?z wojenny, bogaty namiot i mn?stwo skrzynek z odzie?? i jedzeniem tudzie? dzban?w pe?nych piwa i wina.

Pr?cz tego za oficerami wybra?a si? w podr?? liczna trupa ?piewaczek i tancerek z muzyk?; ka?da za?, jako wielka dama, musia?a mie? w?z, zaprz??ony w jedn? lub dwie pary wo??w, i lektyk?. Gdy ci?ba ta wyla?a si? z Memfis, zaj??a na go?ci?cu wi?cej miejsca ani?eli armia nast?pcy tronu. Maszerowano za? tak powoli, ?e machiny wojenne, kt?re zostawiono na ko?cu, ruszy?y o dob? p??niej, ani?eli by? rozkaz. Na domiar z?ego, ?piewaczki i tancerki zobaczywszy pustyni?, wcale jeszcze niestraszn? w tym miejscu, zacz??y ba? si? i p?aka?. Wi?c, dla uspokojenia ich, trzeba by?o przy?pieszy? nocleg, rozbi? namioty i urz?dzi? widowisko, a potem uczt?.

Nocna zabawa, w ch?odzie, pod gwia?dzistym niebem, na tle dzikiej natury, tak podoba?a si? tancerkom i ?piewaczkom, ?e o?wiadczy?y, i? odt?d b?d? wyst?powa? tylko w pustyni. Tymczasem nast?pca tronu, dowiedziawszy si? w drodze o sprawach swego sztabu, przys?a? rozkaz, a?eby jak najpr?dzej zawr?cono kobiety do miasta i przy?pieszono poch?d.

Przy sztabie znajdowa? si? jego dostojno?? Herhor, minister wojny, lecz tylko w charakterze widza. Nie prowadzi? za sob? ?piewaczek, ale te? i nie robi? ?adnych uwag sztabowcom. Kaza? wynie?? swoj? lektyk? na czo?o kolumny i stosuj?c si? do jej ruch?w posuwa? si? naprz?d albo odpoczywa? pod cieniem wielkiego wachlarza, kt?rym os?ania? go adiutant.

Jego dostojno?? Herhor by? to cz?owiek czterdziestokilkoletni, silnie zbudowany, zamkni?ty w sobie. Rzadko odzywa? si? i r?wnie rzadko spogl?da? na ludzi spod zapuszczonych powiek.

Jak ka?dy Egipcjanin mia? obna?one r?ce i nogi, odkryt? pier?, sanda?y na stopach, kr?tk? sp?dniczk? doko?a bioder, a z przodu fartuszek w pasy niebieskie i bia?e. Jako kap?an goli? zarost i w?osy i nosi? sk?r? pantery zawieszon? przez lewe rami?. Nareszcie, jako ?o?nierz, nakrywa? g?ow? ma?ym gwardyjskim he?mem, spod kt?rego na kark spada?a chusteczka, r?wnie? w bia?e i niebieskie pasy.

Na szyi mia? potr?jny ?a?cuch z?oty, a pod lewym ramieniem, na piersiach, kr?tki miecz w kosztownej pochwie.

Lektyce jego, d?wiganej przez sze?ciu czarnych niewolnik?w, stale towarzyszy?o trzech ludzi: jeden ni?s? wachlarz, drugi top?r ministra, a trzeci skrzynk? z papirusami. By? to Pentuer, kap?an i pisarz ministra, chudy asceta, kt?ry w najwi?kszy upa? nie nakrywa? ogolonej g?owy. Pochodzi? z ludu, lecz pomimo niskiego urodzenia zajmowa? wa?ne stanowisko w pa?stwie dzi?ki wyj?tkowym zdolno?ciom.

Chocia? minister ze swymi urz?dnikami znajdowa? si? na czele sztabowej kolumny i nie mi?sza? si? do jej ruch?w, nie mo?na jednak twierdzi?, a?eby nie wiedzia?, co si? dzieje poza nim. Co godzin?, niekiedy co p?? godziny, do lektyki dostojnika zbli?a? si? - to ni?szy kap?an, zwyczajny "s?uga bo?y", to ?o?nierz maruder, to przekupie? albo niewolnik, kt?ry niby oboj?tnie przechodz?c obok cichego orszaku ministra, rzuca? jakie? s??wko. S??wko to za? Pentuer niekiedy zapisywa?, ale najcz??ciej pami?ta?, bo pami?? mia? nadzwyczajn?.

Na te drobnostki nikt nie zwa?a? w zgie?kliwym t?umie sztabowc?w. Ofcerowie ci, wielcy panicze, zanadto byli zaj?ci bieganiem, ha?a?liw? rozmow? lub ?piewem, a?eby mieli patrze?, kto zbli?a si? do ministra; tym wi?cej ?e wci?? mn?stwo ludzi snu?o si? wzd?u? szosy.

Pi?tnastego Misori sztab nast?pcy tronu, wraz z jego dostojno?ci? ministrem, przep?dzi? noc pod go?ym niebem w odleg?o?ci jednej mili od pu?k?w ustawiaj?cych si? ju? do boju w poprzek szosy, za miastem Pi-Bailos.

Przed pierwsz? z rana, kt?ra odpowiada naszej godzinie sz?stej, wzg?rza pustynne przybra?y kolor fioletowy. Spoza nich wychyli?o si? s?o?ce. Ziemi? Gosen zala?a r??owo??, a miasteczka, ?wi?tynie, pa?ace magnat?w i lepianki ch?op?w wygl?da?y jak iskry i p?omienie, w jednej chwili zapalone w?r?d zielono?ci.

Niebawem zachodni horyzont obla?a barwa z?ota. I zdawa?o si?, ?e zielono?? ziemi Gosen rozp?ywa si? w z?ocie, a niezliczone kana?y, zamiast wody, tocz? roztopione srebro. Ale wzg?rza pustyni zrobi?y si? jeszcze mocniej fioletowymi, rzucaj?c d?ugie cienie na piaski i czarno?? na ro?liny.

Stra?e stoj?ce wzd?u? szosy doskonale mog?y widzie? wysadzone palmami pola za kana?em. Na jednych zieleni? si? len, pszenica, koniczyna, na innych z?oci? si? dojrzewaj?cy j?czmie? drugiego posiewu. Jednocze?nie z chat, ukrytych mi?dzy drzewami, zacz?li wychodzi? do roboty rolnicy, ludzie nadzy, barwy miedzianej, kt?rzy za ca?y ubi?r mieli kr?tk? sp?dniczk? na biodrach i czepek na g?owie. Jedni zwr?cili si? do kana??w, aby oczyszcza? je z mu?u albo czerpa? wod? i wylewa? na pola za pomoc? machin podobnych do ?urawi przy studniach. Inni rozproszywszy si? mi?dzy drzewami zbierali dojrza?e figi i winogrona. Snu?o si? tam sporo nagich dzieci i kobiet w bia?ych, ???tych lub czerwonych koszulach bez r?kaw?w.

I by? wielki ruch w tej okolicy. Na niebie drapie?ne ptactwo pustyni ugania?o si? za go??biami i kawkami ziemi Gosen. Wzd?u? kana?u hu?ta?y si? zgrzytaj?ce ?urawie z kube?kami p?odnej wody, a ludzie, kt?rzy zbierali owoce, ukazywali si? i znikali mi?dzy zielono?ci? drzew jak barwne motyle. Za? w pustyni, na szosie, ju? zamrowi?o si? wojsko i jego s?u?ba. Przelecia? oddzia? konnych uzbrojony w lance. Za nim pomaszerowali ?ucznicy w czepkach i sp?dniczkach; mieli oni ?uki w gar?ci, sajdaki na plecach i szerokie tasaki u prawego boku. ?ucznikom towarzyszyli procarze nios?cy torby z pociskami i uzbrojeni w kr?tkie miecze.

O sto krok?w za nimi sz?y dwa ma?e oddzia?ki piechoty: jeden uzbrojony we w??cznie, drugi w topory. Ci i tamci nie?li w r?kach prostok?tne tarcze, na piersiach mieli grube kaftany, niby pancerze, a na g?owie czepki z chusteczkami zas?aniaj?cymi kark od upa?u. Czepki i kaftany by?y w pasy: niebieskie z bia?ym lub ???te z czarnym, co robi?o ?o?nierzy podobnymi do wielkich szerszeni.

Za przedni? stra??, otoczona oddzia?em topornik?w, posuwa?a si? lektyka ministra, a za ni?, w miedzianych he?mach i pancerzach, greckie roty, kt?rych miarowy krok przypomina? uderzenia ci??kich m?ot?w. W tyle by?o s?ycha? skrzypienie woz?w, ryk byd?a i krzyki wo?nic?w, a z boku szosy przemyka? si? brodaty handlarz fenicki w lektyce zawieszonej mi?dzy dwoma os?ami. Nad tym wszystkim unosi? si? tuman z?otego py?u i gor?co.

Nagle od stra?y przedniej przycwa?owa? konny ?o?nierz i zawiadomi? ministra, ?e zbli?a si? nast?pca tronu. Jego dostojno?? wysiad? z lektyki, a w tej?e chwili na szosie ukaza?a si? garstka je?d?c?w, kt?rzy zeskoczyli z koni. Po czym jeden z je?d?c?w i minister zacz?li i?? ku sobie, co kilka krok?w zatrzymuj?c si? i k?aniaj?c.

- B?d? pozdrowiony, synu faraona, kt?ry oby ?y? wiecznie - odezwa? si? minister.

- B?d? pozdrowiony i ?yj d?ugo, ojcze ?wi?ty - odpar? nast?pca. A potem doda?:

- Ci?gni?cie tak wolno, jakby wam nogi upi?owano, a Nitager najp??niej za dwie godziny stanie przed naszym korpusem.

- Powiedzia?e? prawd?. Tw?j sztab maszeruje bardzo powoli.

- M?wi mi te? Eunana - tu Ramzes wskaza? na stoj?cego za sob? oficera obwieszonego amuletami - ?e nie wysy?ali?cie patroli do w?woz?w. A przecie? na wypadek rzeczywistej wojny nieprzyjaciel z tej strony m?g? was napa??.

- Nie jestem dow?dc?, tylko s?dzi? - spokojnie odpowiedzia? minister.

- A c?? robi? Patrokles?

- Patrokles z greckim pu?kiem eskortuje machiny wojenne.

- A m?j krewny i adiutant Tutmozis?

- Podobno jeszcze ?pi.

Ramzes niecierpliwie uderzy? nog? w ziemi? i umilk?. By? to pi?kny m?odzieniec, z twarz? prawie kobiec?, kt?rej gniew i opalenizna dodawa?y wdzi?ku. Mia? na sobie obcis?y kaftan w pasy niebieskie i bia?e, tego? koloru chustk? pod he?mem, z?oty ?a?cuch na szyi i kosztowny miecz pod lewym ramieniem.

- Widz? - odezwa? si? ksi??? - ?e tylko ty jeden, Eunano, dbasz o moj? cze??.

Obwieszony amuletami oficer schyli? si? do ziemi.

- Tutmozis jest to pr??niak - m?wi? nast?pca. - Wracaj, Eunano, na swoje stanowisko. Niech przynajmniej przednia stra? ma dow?dc?. Potem, spojrzawszy na ?wit?, kt?ra ju? go otoczy?a, jakby wyros?a spod ziemi, doda?:

- Niech mi przynios? lektyk?. Jestem zm?czony jak kamieniarz.

- Czyli? bogowie mog? m?czy? si?!.... - szepn?? jeszcze stoj?cy za nim Eunana.

- Id? na swoje miejsce - rzek? Ramzes.

- A mo?e rozka?esz mi, wizerunku ksi??yca, teraz zbada? w?wozy? - cicho spyta? oficer. - Prosz? ci?, rozkazuj mi, bo gdziekolwiek jestem, serce moje goni za tob?, aby odgadn?? twoj? wol? i spe?ni? j?.

- Wiem, ?e jeste? czujny - odpar? Ramzes. - Ju? id? i uwa?aj na wszystko.

- Ojcze ?wi?ty - zwr?ci? si? Eunana do ministra - polecam waszej dostojno?ci moje najpokorniejsze s?u?by.

Ledwie Eunana odjecha?, gdy na ko?cu maszeruj?cej kolumny zrobi? si? jeszcze wi?kszy tumult. Szukano lektyki nast?pcy tronu, ale - nie by?o jej. Natomiast ukaza? si?, rozbijaj?c greckich ?o?nierzy, m?ody cz?owiek dziwnej powierzchowno?ci. Mia? na sobie mu?linow? koszulk?, bogato haftowany fartuszek i z?ot? szarf? przez rami?. Nade wszystko jednak odznacza?a si? jego ogromna peruka, sk?adaj?ca si? z mn?stwa warkoczyk?w, i sztuczna br?dka, podobna do kociego ogona.

By? to Tutmozis, pierwszy elegant w Memfis, kt?ry nawet podczas marszu stroi? si? i oblewa? perfumami.

- Witaj, Ramzesie! - wo?a? elegant, gwa?townie rozpychaj?c oficer?w - Wyobra? sobie, ?e gdzie? podzia?a si? twoja lektyka; musisz wi?c usi??? do mojej, kt?ra wprawdzie nie jest godn? ciebie, ale nie najgorsz?.

- Rozgniewa?e? mnie - odpar? ksi???. - ?pisz zamiast pilnowa? wojska.

Zdumiony elegant zatrzyma? si?.

- Ja ?pi??... - zawo?a?. - Bodaj j?zyk usech? temu, kto m?wi podobne k?amstwa. Ja, wiedz?c, ?e przyjedziesz, od godziny ubieram si?, przygotowuj? ci k?piel i perfumy...

- A tymczasem oddzia? posuwa si? bez komendy.

- Wi?c ja mam by? komendantem oddzia?u, w kt?rym znajduje si? jego dostojno?? minister wojny i taki w?dz jak Patrokles?

Nast?pca tronu umilk?, a tymczasem Tutmozis zbli?ywszy si? do niego szepta?:

- Jak ty wygl?dasz, synu faraona?... Nie masz peruki, w?osy i odzienie pe?ne kurzu, sk?ra czarna i pop?kana jak ziemia w lecie?... Najczcigodniejsza kr?lowa-matka wygna?aby mnie ze dworu zobaczywszy twoj? n?dz?...

- Jestem tylko zm?czony.

- Wi?c siadaj do lektyki. S? tam ?wie?e wie?ce r??, pieczone ptaszki i dzban wina z Cypru. Ukry?em te? - doda? jeszcze ciszej - Senur? w obozie...

- Jest?... - spyta? ksi???. B?yszcz?ce przed chwil? oczy zamgli?y mu si?.

- Niech wojsko idzie naprz?d - m?wi? Tutmozis - a my tu zaczekajmy na ni?...

Ramzes jakby ockn?? si?.

- Daj?e mi spok?j, pokuso!... Przecie? za dwie godziny bitwa...

- Co to za bitwa!..

- A przynajmniej rozstrzygni?cie los?w mego dow?dztwa.

- ?artuj z tego - u?miechn?? si? elegant. - Przysi?g?bym, ?e ju? wczoraj minister wojny pos?a? raport do jego ?wi?tobliwo?ci z pro?b?, a?eby? dosta? korpus Menfi.

- Wszystko jedno. Dzi? nie potrafi?bym my?le? o czym innym ani?eli o armii.

- Okropny jest w tobie ten poci?g do wojny, na kt?rej cz?owiek nie myje si? przez ca?e miesi?ce, a?eby pewnego dnia zgin??... Brr!... Gdyby? jednak zobaczy? Senur?... tylko spojrzyj na ni?...

- W?a?nie dlatego nie spojrz? - odpar? Ramzes stanowczo.

W chwili gdy spoza greckich szereg?w o?miu ludzi wynios?o ogromn? lektyk? Tutmozisa dla nast?pcy tronu, od stra?y przedniej przylecia? je?dziec. Zsun?? si? z konia i bieg? tak pr?dko, a? dzwoni?y mu na piersiach wizerunki bog?w lub tabliczki z ich imionami. By? to rozgor?czkowany Eunana.

Wszyscy zwr?cili si? do niego, co zdawa?o si? robi? mu przyjemno??.

- Erpatre, najwy?sze usta! - zawo?a? Eunana schylaj?c si? przed Ramzesem. - Kiedy, zgodnie z twoim boskim rozkazem, jecha?em na czele oddzia?u pilnie bacz?c na wszystko, spostrzeg?em na szosie dwa pi?kne skarabeusze. Ka?dy ze ?wi?tych ?uk?w toczy? przed sob? glinian? kulk? w poprzek drogi, ku piaskom...

- Wi?c c??? - przerwa? nast?pca.

- Rozumie si? - ci?gn?? Eunana spogl?daj?c w stron? ministra - ?e jak nakazuje pobo?no??, ja i moi ludzie, z?o?ywszy ho?d z?otym wizerunkom s?o?ca, zatrzymali?my poch?d. Jest to tak wa?na wr??ba, ?e bez rozkazu nikt z nas nie o?mieli?by si? i?? naprz?d.

- Widz?, ?e jeste? prawdziwie pobo?nym Egipcjaninem, cho? rysy masz chetyckie - odpowiedzia? dostojny Herhor. A zwr?ciwszy si? do kilku bli?ej stoj?cych dygnitarzy doda?:

- Nie p?jdziemy dalej go?ci?cem, bo mogliby?my podepta? ?wi?te ?uki. Pentuerze, czy tym w?wozem, na prawo, mo?na okoli? szos??

- Tak jest - odpar? pisarz ministra. - W?w?z ten ma mil? d?ugo?ci i wychodzi znowu na szos?, prawie naprzeciw Pi-Bailos.

- Ogromna strata czasu - wtr?ci? gniewnie nast?pca.

- Przysi?g?bym, ?e to nie skarabeusze, ale duchy moich fenickich lichwiarzy - odezwa? si? elegant Tutmozis.

- Nie mog?c z powodu ?mierci odebra? pieni?dzy, zmuszaj? mnie, abym za kar? szed? przez pustyni?!..

?wita ksi???ca z niepokojem oczekiwa?a decyzji, wi?c Ramzes odezwa? si? do Herhora:

- C?? o tym my?lisz, ojcze ?wi?ty?

- Spojrzyj na oficer?w - odpar? kap?an - a zrozumiesz, ?e musimy i?? w?wozem.

Teraz wysun?? si? dow?dca Grek?w, genera? Patrokles, i rzek? do nast?pcy:

- Je?eli ksi??? pozwolisz, m?j pu?k p?jdzie dalej szos?. Nasi ?o?nierze nie boj? si? skarabeusz?w.

- Wasi ?o?nierze nie boj? si? nawet grob?w kr?lewskich - odpowiedzia? minister. - Nie musi tam by? jednak bezpiecznie, skoro ?aden nie wr?ci?.

Zmieszany Grek usun?? si? do ?wity.

- Przyznaj, ojcze ?wi?ty - szepn?? z najwy?szym gniewem nast?pca - ?e taka przeszkoda nawet os?a nie zatrzyma?aby w podr??y.

- Bo te? osio? nigdy nie b?dzie faraonem - spokojnie odpar? minister.- W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz oddzia? przez w?w?z! - zawo?a? Ramzes. - Ja nie znam si? na kap?a?skiej taktyce, zreszt? musz? odpocz??. Chod? ze mn? kuzynie - rzek? do Tutmozisa i skierowa? si? w stron? ?ysych pag?rk?w.