Prus B. FARAON (1-08)

ROZDZIA? ?SMY
Ksi??? wr?ci? do swojej willi stroskany i wezwa? Tutmozisa.

- Musisz mnie - rzek? Ramzes - nauczy?, jak dostaje si? pieni?dze...

- Aha!... - roze?mia? si? elegant. - Oto jest m?dro??, kt?rej nie ucz? w najwy?szych szko?ach kap?a?skich, ale w kt?rej ja m?g?bym zosta? prorokiem...

- Tam wyk?adaj?, ?eby nie po?ycza? pieni?dzy - wtr?ci? ksi???.

- Gdybym nie l?ka? si?, a?eby warg moich nie splami?a bezbo?no??, powiedzia?bym, ?e niekt?rzy kap?ani marnuj? czas. Biedni ludzie, chocia? ?wi?ci!... Nie jedz? mi?sa, poprzestaj? na jednej ?onie albo ca?kiem unikaj? kobiet i - nie wiedz?: co to jest po?ycza?... Jestem kontent, Ramzesie - prawi? Tutmozis - ?e ten rodzaj m?dro?ci poznasz przy moich radach. Ju? dzi? rozumiesz, jakich cierpie? staje si? ?r?d?em brak pieni?dzy. Cz?owiek potrzebuj?cy pieni?dzy nie ma apetytu, zrywa si? przez sen, na kobiety patrzy ze zdziwieniem, jakby pyta?: na co one s?? W najch?odniejszej ?wi?tyni bij? mu ognie do twarzy, a w najwi?kszy upa?, w?r?d pustyni, czuje dreszcz ch?odu. Patrzy przed siebie jak ob??kany, nie s?yszy, co do niego m?wi?, najcz??ciej chodzi w przekr?conej peruce, kt?rej zapomnia? napoi? wonno?ciami, a uspokaja si? tylko przy dzbanie mocnego wina, i to na kr?tko. Bo ledwie nieborak odzyska zmys?y, znowu zaczyna czu?, jakby mu si? ziemia rozst?powa?a pod nogami.

Widz? to - ci?gn?? elegant - po twoim niespokojnym chodzie i bez?adnym wyrzucaniu r?koma, ?e w tej chwili doznajesz rozpaczy z powodu braku pieni?dzy. Wkr?tce jednak doznasz innych uczu?, jak gdyby ci zdj?to z piersi wielkiego sfinksa. P??niej ulegniesz s?odkiemu stanowi zapomnienia o swoich poprzednich k?opotach i tera?niejszych wierzycielach, a potem...

Ach, szcz??liwy Ramzesie, czekaj? ci? nadzwyczajne niespodzianki!... Bo gdy up?ynie termin, a wierzyciele zaczn? odwiedza? ci? pod pozorem sk?adania ho?du, b?dziesz jak jele? ?cigany przez psy albo jak dziewczyna egipska, kt?ra czerpi?c wod? z rzeki zobaczy s?katy grzbiet krokodyla.

- Wszystko to wygl?da bardzo weso?o - przerwa? ?miej?c si? Ramzes - ale nie przynosi ani jednej drachmy...

- Nie ko?cz! - przerwa? Tutmozis. - W tej chwili id? po fenickiego bankiera Dagona, a wieczorem, cho?by ci jeszcze nie da? pieni?dzy, odzyskasz spok?j.

Wybieg?, wsiad? do ma?ej lektyki i otoczony s?u?b? tudzie? takimi jak sam letkiewiczami znikn?? w alejach parku.

Przed zachodem s?o?ca do domu nast?pcy tronu przyjecha? Fenicjanin Dagon, najznakomitszy bankier w Memfis. By? to cz?owiek w sile wieku, ???ty, suchy, ale dobrze zbudowany. Mia? niebiesk? tunik?, na niej bia?y p?aszcz z cienkiej tkaniny, ogromne w?osy w?asne, ?ci?ni?te z?ot? obr?czk?, i du?? czarn? brod?, r?wnie? w?asn?. Bujny ten zarost imponuj?co wygl?da? obok peruk i przyprawnych br?dek egipskich elegant?w.

Mieszkanie nast?pcy roi?o si? arystokratyczn? m?odzie??. Jedni na dole k?pali si? i namaszczali, inni grali w szachy i arcaby na pi?trze, inni, w towarzystwie kilku tancerek, pili pod namiotami na tarasie. Nast?pca nie pi?, nie gra?, nie rozmawia? z kobietami, tylko chodzi? po jednej stronie tarasu, niecierpliwie wypatruj?c Fenicjanina. Gdy go zobaczy? wyje?d?aj?cego z alei w lektyce na dwu os?ach, zeszed? na pierwsze pi?tro, gdzie by? nie zaj?ty pok?j.

Po chwili we drzwiach ukaza? si? Dagon, przykl?kn?? na progu i zawo?a?:

- Pozdrawiam ci?, nowe s?o?ce Egiptu!... Oby? ?y? wiecznie, a twoja s?awa oby dosi?g?a tych dalekich brzeg?w, k?dy dobijaj? fenickie statki...

Na rozkaz ksi?cia podni?s? si? i m?wi? z gwa?town? gestykulacj?:

- Kiedy dostojny Tutmozis wysiad? przed moj? lepiank? (lepiank? jest m?j dom wobec twoich pa?ac?w, erpatre!), taki bi? blask z jego twarzy, ?e zaraz krzykn??em do ?ony: - Tamaro, dostojny Tutmozis nie od siebie przychodzi, ale od kogo? wy?szego ni? on sam, jak Liban jest wy?szym od nadmorskich piask?w... A ?ona pyta si?:

- Sk?d wiesz, panie m?j, ?e dostojny Tutmozis nie przychodzi od siebie?... - St?d, ?e nie m?g? przyj?? z pieni?dzmi, bo ich nie ma, i nie przyszed? po pieni?dze, bo ja ich nie mam... - W tej chwili uk?onili?my si? oboje dostojnemu Tutmozisowi. A gdy nam opowiedzia?, ?e to ty, najdostojniejszy panie, chcesz pi?tnastu talent?w od swego niewolnika, ja zapyta?em ?ony: - Tamaro, czy ?le nauczy?o mnie moje serce? - Dagonie, jeste? tak m?dry, ?e powiniene? by? doradc? nast?pcy tronu... - odpowiedzia?a moja ?ona.

Ramzes kipia? z niecierpliwo?ci, ale s?ucha? bankiera. On, kt?ry burzy? si? wobec w?asnej matki i faraona!

- Kiedy?my - prawi? Fenicjanin - zastanowili si? i zrozumieli, ?e ty, panie, chcesz moich us?ug, taka w nasz dom wst?pi?a rado??, ?e kaza?em da? s?u?bie dziesi?? dzban?w piwa, a moja ?ona, Tamar, kaza?a, a?ebym ja jej kupi? nowe zausznice. Wesele moje tak si? wzmog?o, ?e kiedym tu jecha?, nie pozwoli?em o?larzowi bi? os??w. A kiedy niegodne moje stopy dotkn??y waszej posadzki, ksi???, wydoby?em z?oty pier?cie? ( wi?kszy ni? ten, kt?ry dostojny Herhor da? Eunanie!) i podarowa?em ten z?oty pier?cie? waszemu niewolnikowi, kt?ry mi nala? wody na r?ce. Za pozwoleniem waszej dostojno?ci, sk?d pochodzi ten dzban srebrny, z kt?rego poleli mi r?ce?...

- Sprzeda? mi go Azariasz, syn Gabera, za dwa talenty.

- ?yd?... Wasza dostojno?? z ?ydami handluje?... A co na to powiedz? bogowie?...

- Azariasz jest kupcem jak wy - odpar? nast?pca.

Us?yszawszy to Dagon obur?cz schwyci? si? za g?ow?, zacz?? plu? i j?czy?:

- O Baal Tammuz!... o Baaleth!... o Astoreth!... Azariasz, syn Gabera, ?yd, ma by? takim kupcem jak ja!... O nogi moje, po co?cie mnie tu przynios?y?... O serce, za co cierpisz taki b?l i naigrawanie?... Najdostojniejszy ksi??? - krzycza? Fenicjanin - zbij mnie, utnij mi r?k?, je?eli b?d? fa?szowa? z?oto, ale nie m?w, ?e ?yd mo?e by? kupcem. Pr?dzej upadnie Tyr, pr?dzej miejsce Sydonu zajmie piasek, ani?eli ?yd zostanie kupcem. Oni mog? doi? swoje chude kozy albo pod egipskim batem mi?sza? glin? ze s?om?, ale nigdy handlowa?. Tfu!... tfu!... nieczysty nar?d niewolnik?w!... Rabu?niki, z?odzieje.

W ksi?ciu, nie wiadomo dlaczego, gniew zawrza?, lecz i wnet uspokoi? si?, co wyda?o si? dziwnym samemu Ramzesowi, kt?ry dotychczas wobec nikogo nie uwa?a? za potrzebne hamowa? si?.

- A wi?c - odezwa? si? nagle nast?pca - czy po?yczysz mi, zacny Dagonie, pi?tna?cie talent?w?

- O Astoreth!... pi?tna?cie talent?w?... To jest tak wielki ci??ar, ?e ja musia?bym usi???, a?eby o nim dobrze pomy?le?.

- Wi?c siadaj.

Za talent - m?wi? Fenicjanin, wygodnie siadaj?c na krze?le - mo?na mie? dwadzie?cia z?otych ?a?cuch?w albo sze??dziesi?t pi?knych kr?w dojnych, albo dziesi?ciu niewolnik?w do roboty, albo jednego niewolnika, kt?ry potrafi czy to gra? na flecie, czy malowa?, a mo?e nawet leczy?. Talent to straszny maj?tek!... Ksi?ciu b?ysn??y oczy.

- Wi?c je?eli nie masz pi?tnastu talent?w... - przerwa? ksi???.

Przestraszony Fenicjanin nagle zsun?? si? z krzes?a na pod?og?.

- Kto w tym mie?cie - zawo?a? - nie ma pieni?dzy na tw?j rozkaz, synu s?o?ca?... Prawda, ?e ja jestem n?dzarz, kt?rego z?oto, klejnoty i wszystkie dzier?awy nie warte twojego spojrzenia, ksi???. Ale gdy obejd? naszych kupc?w i powiem, kto mnie wys?a?, do jutra wydob?dziemy pi?tna?cie talent?w cho?by spod ziemi. Gdyby? ty, erpatre, stan?? przed uschni?t? fig? i powiedzia?: "Dawaj pieni?dzy!... - figa zap?aci?aby okup... Tylko nie patrz tak na mnie, synu Horusa, bo czuj? b?l w do?ku sercowym i mi?sza mi si? umys?" - m?wi? b?agaj?cym tonem Fenicjanin

- No, usi?d?, usi?d?... - rzek? ksi??? z u?miechem.

Dagon podni?s? si? z pod?ogi i jeszcze wygodniej rozpar? si? na krze?le.

- Na jak d?ugo ksi??? chce pi?tnastu talent?w? - zapyta?.

- Zapewne na rok.

- Powiedzmy od razu: na trzy lata. Tylko jego ?wi?tobliwo?? m?g?by odda? w ci?gu roku pi?tna?cie talent?w, ale nie m?ody ksi???, kt?ry co dzie? musi przyjmowa? weso?ych szlachcic?w i pi?kne kobiety... Ach, te kobiety!... Czy prawda, za pozwoleniem waszego dostoje?stwa, ?e ksi??? wzi??e? do siebie Sar?, c?rk? Gedeona?

- A ile chcesz procentu? - przerwa? ksi???.

- Drobiazg, o kt?rym nie maj? potrzeby m?wi? wasze ?wi?te usta. Za pi?tna?cie talent?w da ksi??? pi?? talent?w na rok, a w ci?gu trzech lat ja wszystko odbior? sam, tak ?e wasza dostojno?? nawet nie b?dzie wiedzie?...

- Dasz mi dzisiaj pi?tna?cie talent?w, a za trzy lata odbierzesz trzydzie?ci?...

- Prawo egipskie dozwala, a?eby suma procent?w wyr?wna?a po?yczce - odpar? zmi?szany Fenicjanin.

- Ale czy to nie za du?o?

- Za du?o?.. - krzykn?? Dagon. - Ka?dy wielki pan ma wielki dw?r, wielki maj?tek i p?aci tylko wielkie procenta. Ja wstydzi?bym si? wzi?? mniej od nast?pcy tronu; a i sam ksi??? m?g?by kaza? mnie zbi? kijami i wyp?dzi?, gdybym o?mieli? si? wzi?? mniej...

- Kiedy? przyniesiesz pieni?dze?

- Przynie???... O bogowie! tego jeden cz?owiek nie potrafi. Ja zrobi? lepiej: ja za?atwi? wszystkie wyp?aty ksi?cia, a?eby? wasza dostojno?? nie potrzebowa? my?le? o takich n?dznych sprawach.

- Albo? ty znasz moje wyp?aty?

- Troch? znam - odpar? niedbale Fenicjanin. - Ksi??? chce pos?a? sze?? talent?w dla armii wschodniej, co zrobi? nasi batikierzy w Chetem i Migdolu. Trzy talenty dostojnemu Nitagerowi i trzy dostojnemu Patroklesowi, to za?atwi si? na miejscu... A Sarze i jej ojcu Gedeonowi ja mog? wyp?aca? przez tego parcha Azariasza... Tak nawet b?dzie lepiej, bo oni oszukaliby ksi?cia w rachunkach.

Ramzes niecierpliwie zacz?? chodzi? po pokoju.

- Wi?c mam ci da? rewers na trzydzie?ci talent?w? - zapyta?.

- Jaki rewers?... Po co rewers?... Co ja bym mia? z rewersu?... Mnie ksi??? odda w dzier?aw? na trzy lata swoje folwarki w nomesach: Takens, Ses, Neha-Ment Meha-Pechu, w Sebt-Het, w Habu...

- Dzier?awa?... - rzek? ksi???. - Nie podoba mi si? to...

- Wi?c z czego ja odbior? moje pieni?dze... moje trzydzie?ci talent?w?...

- Zaczekaj. Musz? najpierw zapyta? dozorcy stod??, ile przynosz? mi rocznie te maj?tki.

- Po co wasza dostojno?? ma zadawa? sobie tyle pracy?... Co wie dozorca?... On nic nie wie, jakem uczciwy Fenicjanin. Ka?dego roku jest inny urodzaj i inny do- ch?d... Ja mog? straci? na tym interesie, a wtedy dozorca nie zwr?ci mi...

- Ale widzisz, Dagonie, mnie si? zdaje, ?e te maj?tki przynosz? daleko wi?cej ani?eli dziesi?? talent?w rocznie...

- Nie chce ksi??? zaufa? mi, dobrze. Ja, na wasz rozkaz, mog? opu?ci? folwarki w Ses... Nie jest ksi??? jeszcze pewny mego serca?... No, wi?c ja jeszcze ust?pi? Sebt-Het... Ale po co tu dozorca? On ksi?cia b?dzie uczy? m?dro?ci?... O Astoreth! ja bym straci? sen i apetyt, gdyby jaki dozorca, poddany i niewolnik, ?mia? poprawia? mojego mi?o?ciwego pana. Tu potrzebny tylko pisarz, kt?ry napisze, ?e wy, najdostojniejszy panie, oddajecie mi w dzier?aw? na trzy lata folwarki w tym, tym i tym nomesie. I potrzeba szesnastu ?wiadk?w, ?e mnie spotka? taki honor od ksi?cia. Ale po co s?u?ba ma wiedzie?, ?e ich pan po?ycza ode mnie pieni?dze?...

Znudzony nast?pca wzruszy? ramionami.

- Jutro - rzek? - przynie? pieni?dze i sprowad? sobie pisarza i ?wiadk?w. Ja o tym my?le? nie chc?.

- Ach, jakie m?dre s?owa! - zawo?a? Fenicjanin.

- Oby?, najdostojniejszy panie, ?y? wiecznie...