Prus B. FARAON (1-18)

ROZDZIA? OSIEMNASTY
Od dnia kiedy zosta? namiestnikiem Dolnego Egiptu, zacz??o si? dla Ramzesa ?ycie nies?ychanie uci??liwe, jakiego nie domy?la? si? nawet, pomimo ?e urodzi? si? i wyr?s? w?r?d kr?lewskiego dworu.

Wprost tyranizowano go, a katami byli interesanci r??nych gatunk?w i rozmaitych klas spo?ecznych. Ju? w pierwszym dniu, na widok t?umu ludzi, kt?rzy, cisn?c si? i popychaj?c, mimowolnie wydeptywali mu trawniki, ?amali drzewa, nawet psuli mur otaczaj?cy, nast?pca do swej willi za??da? warty. Ale trzeciego dnia musia? uciec ze swego domu, w obr?b w?a?ciwego pa?acu, gdzie z powodu g?stej stra?y, a nade wszystko wysokich mur?w, dost?p dla zwyk?ych ludzi by? utrudniony.

W ci?gu dekady, poprzedzaj?cej wyjazd, przed oczyma Ramzesa przesun?li si? przedstawiciele ca?ego Egiptu, je?eli nie ca?ego ?wczesnego ?wiata. Najpierwej puszczano wielkich. Wi?c przychodzili pozdrawia? go: arcykap?ani ?wi?ty?, ministrowie, pos?owie feniccy, greccy, ?ydowscy, asyryjscy, nubijscy, kt?rych nawet ubior?w nie m?g? spami?ta?. Dalej szli naczelnicy s?siednich nomes?w, s?dziowie, pisarze, wy?si oficerowie korpusu Menfi i posiadacze ziemscy.

Ludzie ci nie ??dali niczego, wypowiadali tylko swoj? rado??. Ale ksi???, s?uchaj?c ich od rana do po?udnia i od po?udnia do wieczora, czu? zam?t w g?owie i dr?enie we wszystkich cz?onkach.

Potem przyszli reprezentanci ni?szych klas z darami: kupcy ze z?otem, bursztynem, zagranicznymi tkaninami, pachnid?ami i owocami. Potem bankierzy i wypo?yczaj?cy na procenta. Dalej - architekci z planami nowych budowli, rze?biarze z projektami pos?g?w i p?askorze?b, kamieniarze, fabrykanci naczy? glinianych, stolarze zwyczajni i ozdobni, kowale, giserzy, garbarze, winiarze, tkacze, nawet paraszytowie, kt?rzy otwierali cia?a zmar?ych.

Jeszcze nie sko?czy?a si? procesja ho?downik?w, a ju? nadci?gn??a armia prosz?cych. Inwalidzi, wdowy i sieroty po oficerach domagali si? pensji; szlachetni panowie - dworskich urz?d?w dla syn?w. In?ynierowie przynosili projekta nowych sposob?w irygacji, lekarze ?rodki przeciw wszelkim chorobom, wr??bici horoskopy. Krewni wi??ni?w podawali pro?by o zmniejszenie kary, skazani na ?mier? o darowanie ?ycia, chorzy b?agali, aby nast?pca dotkn?? ich lub udzieli? im swej ?liny.

Zg?asza?y si? wreszcie pi?kne kobiety tudzie? matki dorodnych c?rek, pokornie i natr?tnie prosz?c, aby namiestnik przyj?? je do swego domu. Niekt?re oznacza?y wysoko?? ??danej pensji, zachwala?y swoje dziewictwo i talenta.

Po dziesi?ciu dniach przypatrywania si? co chwil? nowym osobom i twarzom i wys?uchiwania pr??b, kt?re zaspokoi? m?g?by chyba maj?tek ca?ego ?wiata i boska pot?ga, ksi??? Ramzes wyczerpa? si?. Nie m?g? sypia?, by? tak rozdra?niony, ?e irytowa? go brz?k muchy, i chwilami nie rozumia?: o czym m?wi? do niego.

W tym po?o?eniu znowu Herhor przyszed? mu z pomoc?. Mo?nym kaza? zapowiedzie?, ?e ksi??? ju? nie przyjmuje interesant?w, a na lud, kt?ry, mimo kilkakrotnych wezwa? do rozej?cia si?, wci?? czeka?, wys?a? kompani? numidyjskich ?o?nierzy z kijami. Tym uda?o si? bez por?wnania ?atwiej ani?eli Ramzesowi zadowoli? ludzk? po??dliwo??. Zanim bowiem min??a godzina, interesanci znikli z placu niby mg?a, a ten i ?w przez par? dni nast?pnych ok?ada? wod? g?ow? lub inn? rozbit? cz??? cia?a.

Po tej pr?bie piastowania najwy?szej w?adzy ksi??? uczu? g??bok? wzgard? dla ludzi i wpad? w apati?. Dwa dni le?a? na kanapie, z r?koma pod g?ow?, bezmy?lnie patrz?c w sufit. Ju? nie dziwi? si?, ?e jego ?wi?tobliwy ojciec przep?dza czas pod o?tarzami bog?w, lecz nie m?g? poj??, jakim sposobem Herhor daje sobie rad? z nawa?em podobnych interes?w, kt?re, jak burza, nie tylko przewy?szaj? si?y cz?owieka, lecz nawet mog? zmia?d?y?.

"W jaki spos?b przeprowadzi? tu swoje plany, je?eli t?um interesant?w p?ta nasz? wol?, po?era my?li, wypija krew?... Po dziesi?ciu dniach jestem chory, po roku chybabym og?upia?!... Na tym urz?dzie niepodobna robi? ?adnych projekt?w, lecz po prostu broni? si? od szale?stwa..."

By? tak zatrwo?ony bezsilno?ci? na stanowisku w?adcy, ?e - wezwa? Herhora i j?kliwym g?osem opowiedzia? mu swoje strapienie.

M?? stanu z u?miechem s?ucha? biada? m?odego sternika nawy pa?stwowej, wreszcie rzek?:

- Czy wiesz, panie, ?e ten ogromny pa?ac, w kt?rym mieszkamy, wzni?s? tylko jeden budowniczy, imieniem Senebi, i w dodatku - umar? przed uko?czeniem go?..

A z pewno?ci? zrozumiesz: dlaczego wiecznie ?yj?cy ten architekt m?g? wykona? sw?j plan, nigdy nie zm?czywszy si? i zawsze maj?c weso?y umys?.

- Ciekawym?...

- Oto on sam nie robi? wszystkiego; nie ciosa? belek i kamieni, nie wygniata? ceg?y, nie nosi? jej na rusztowania, nie uk?ada? i nie spaja?. On tylko wymalowa? plan, a jeszcze i do tego mia? pomocnik?w.

Ty za?, ksi???, wszystko chcia?e? wykona? sam; sam wys?ucha? i za?atwi? wszelkie interesa. To przechodzi cz?owiecze si?y.

- Jak?e mia?em robi? inaczej, je?eli mi?dzy prosz?cymi znajdowali si? niewinnie pokrzywdzeni albo zas?uga nie wynagrodzona? Przecie? fundamentem pa?stwa jest sprawiedliwo?? - odpar? nast?pca.

- Ilu ksi??? mo?esz wys?ucha? dziennie bez zm?czenia? - spyta? Herhor.

- No... dwudziestu...

- To? szcz??liwy. Ja s?ucham najwy?ej sze?ciu lub dziesi?ciu, lecz nie s? nimi interesanci, tylko - wielcy pisarze, nadzorcy i ministrowie. Ka?dy z nich nie donosi mi drobiazg?w, lecz rzeczy najwa?niejsze, jakie dziej? si?: w armii, w dobrach faraona, w sprawach religijnych, w s?dach, w nomesach, w ruchach Nilu. Dlatego za? nie donosz? mi b?ahostek, ?e ka?dy z nich, zanim przyszed? do mnie, musia? wys?ucha? dziesi?ciu pisarzy mniejszych. Ka?dy mniejszy pisarz i dozorca zebra? wiadomo?ci od dziesi?ciu podpisarzy i poddozorc?w, a tamci znowu wys?uchali raporty od dziesi?ciu ni?szych urz?dnik?w.

Tym sposobem ja i jego ?wi?tobliwo??, rozmawiaj?c tylko z dziesi?cioma lud?mi dziennie, wiemy, co wa?nego sta?o si? w stu tysi?cach punkt?w kraju i ?wiata.

Wartownik, kt?ry czuwa na kawa?ku ulicy w Memfis, widzi tylko par? dom?w. Dziesi?tnik zna ca?? ulic?, setnik oddzia? miasta, naczelnik ca?e miasto. Faraon za? stoi ponad nimi wszystkimi, niby na najwy?szym pylonie ?wi?tyni Ptah, i widzi nie tylko Memfis, ale jeszcze miasta: Sochem, On, Cherau, Turra, Tetaui, ich okolice i kawa?ek pustyni zachodniej.

Z tej wysoko?ci jego ?wi?tobliwo?? nie spostrzega wprawdzie ludzi skrzywdzonych albo nie nagrodzonych, ale dojrzy t?um gromadz?cych si? bez zaj?cia robotnik?w.

Nie zobaczy ?o?nierza w szynkowni, ale pozna, czy pu?k odbywa musztr?. Nie widzi, co gotuje na obiad jaki? ch?op albo mieszczanin, ale dostrze?e po?ar zaczynaj?cy si? w dzielnicy.

Ten porz?dek pa?stwowy - m?wi? o?ywiaj?c si? Herhor - jest nasz? chwa?? i pot?g?. A kiedy Snofru, jeden z faraon?w najpierwszej dynastii, spyta? pewnego kap?ana, jaki by sobie pomnik wystawi?? - ten odpowiedzia?: Wyrysuj, panie, na ziemi kwadrat i po??? na nim sze?? milion?w g?az?w - one przedstawi? lud. Na tej warstwie po??? sze??dziesi?t tysi?cy kamieni ociosanych - to b?d? twoi ni?si urz?dnicy. Na tym u??? sze?? tysi?cy kamieni wyg?adzonych - to b?d? wy?si urz?dnicy. Na tym postaw sze??dziesi?t sztuk pokrytych rze?b? - to b?d? twoi najbli?si doradcy i wodzowie, a na szczycie po??? jedn? bry?? ze z?otym wizerunkiem s?o?ca - a b?dziesz ty sam.

Tak te? zrobi? faraon Snofru. W ten spos?b powsta?a najstarsza piramida schodowa - rzetelny obraz naszego pa?stwa - z kt?rej urodzi?y si? wszystkie inne. S? to budowle nie wzruszone, z kt?rych szczytu wida? kra?ce ?wiata, a kt?re b?d? podziwem najodleglejszych pokole?.

W takim urz?dzeniu - ci?gn?? minister - spoczywa i nasza przewaga nad s?siadami. Etiopowie byli r?wnie liczni jak my. Lecz ich kr?l sam troszczy? si? o swoje byd?o, sam bi? kijem poddanych i ani wiedzia?, ilu ich ma, ani potrafi? zgromadzi? ich, gdy wkroczy?y nasze wojska. Tam nie by?o jednej Etiopii, ale wielka gromada ludzi nieuporz?dkowanych. Wi?c dzisiaj s? naszymi wasalami. Ksi??? libijski sam s?dzi ka?d? spraw?, szczeg?lniej mi?dzy lud?mi bogatymi, i tyle oddaje im czasu, ?e prawie nie mo?e obejrze? si? za siebie. Tote?, pod jego bokiem, rodz? si? ca?e bandy rozb?jnik?w, kt?rych my wyt?piamy.

Wiedz jeszcze i o tym, panie, ?e gdyby w Fenicji by? jeden wsp?lny w?adca, kt?ry by wiedzia?, co si? dzieje, i rozkazywa? we wszystkich miastach, kraj ten nie p?aci?by nam ani utena danin. A co to za szcz??cie dla nas, ?e kr?lowie Niniwy i Babelu maj? tylko po jednym ministrze i tak s? zm?czeni nawa?em spraw jak ty dzisiaj! Oni wszystko sami chc? widzie?, s?dzi? i rozkazywa?, przez co na sto lat zawik?ali sprawy pa?stwa. Lecz gdyby znalaz? si? jaki nikczemny pisarz egipski, kt?ry poszed?by tam, wyt?omaczy? kr?lom ich b??dy w rz?dzeniu i zaprowadzi? nasz? urz?dnicz? hierarchi?, nasz? piramid?, za kilkana?cie lat Judea i Fenicja wpad?yby w r?ce asyryjczyk?w, a za kilkadziesi?t lat - od wschodu i p??nocy, l?dem i morzem zwali?yby si? na nas pot??ne armie, kt?rym mogliby?my nie da? rady.

- Wi?c dzisiaj my napadnijmy ich korzystaj?c z nie?adu! - zawo?a? ksi???.

- Jeszcze nie wyleczyli?my si? z poprzednich naszych zwyci?stw - odpar? zimno Herhor i zacz?? ?egna? Ramzesa.

- Albo? zwyci?stwa os?abi?y nas?... - wybuchn?? nast?pca. - Albo? nie zwie?li?my skarb?w?...

- A czy nie psuje si? top?r, kt?rym ?cinamy drzewo?... - zapyta? Herhor i wyszed?.

Ksi??? zrozumia?, ?e wielki minister chce spokoju za wszelk? cen?, pomimo ?e sam jest naczelnikiem armii.

- Zobaczymy!... - szepn?? do siebie.

Na par? dni przed wyjazdem Ramzes wezwany zosta? do jego ?wi?tobliwo?ci. Faraon siedzia? na fotelu w marmurowej sali, w kt?rej nie by?o nikogo, a czterech wej?? strzeg?y nubijskie warty.

Obok fotelu kr?lewskiego sta? taboret dla ksi?cia i ma?y stolik za?o?ony dokumentami pisanymi na papirusie. Na ?cianach by?y kolorowane p?askorze?by przedstawiaj?ce zaj?cia rolne, a w rogach sali sztywne pos?gi Ozirisa, z melancholijnym u?miechem na ustach. Kiedy ksi??? na rozkaz ojca usiad?, jego ?wi?tobliwo?? odezwa? si?:

- Masz tu, ksi???, twoje dokumenta, jako w?dz i namiestnik. C??, podobno pierwsze dni w?adzy zm?czy?y ci??...

- W s?u?bie waszej ?wi?tobliwo?ci znajd? si?y.

- Pochlebca!... - u?miechn?? si? pan. - Pami?taj, ?e nie chc?, a?eby? si? zapracowywa?... Baw si?, m?odo?? potrzebuje rozrywki... Nie znaczy to jednak, a?eby? nie mia? wa?nych spraw do za?atwienia.

- Jestem got?w.

- Po pierwsze... Po pierwsze, odkryj? ci moje troski. Skarb nasz ?le wygl?da: dop?yw podatk?w jest co rok mniejszy, osobliwie z Dolnego Egiptu, a rozchody mno?? si?...

Pan zamy?li? si?.

- Te kobiety... te kobiety, Ramzesie, poch?aniaj? bogactwa nie tylko ?miertelnych ludzi, ale i moje. Mam ich kilkaset, a ka?da chce posiada? jak najwi?cej pokoj?wek, modystek, fryzjer?w, niewolnik?w do lektyki, niewolnik?w do pokoju, konie, wio?larzy, nawet swoich ulubie?c?w i dzieci... Ma?e dzieci!... Kiedy wr?ci?em z Teb?w, jedna z tych pa?, kt?rej nawet nie pami?tam, zabieg?a mi drog? i prezentuj?c t?giego trzyletniego ch?opaka ??da?a, abym mu wyznaczy? maj?tek, gdy? ma to by? m?j syn... Trzyletni syn, czy uwa?asz, wasza dostojno???... Rzecz prosta, nie mog?em spiera? si? z kobiet?, jeszcze w tak delikatnej sprawie. Ale - cz?owiekowi szlachetnie urodzonemu ?atwiej by? uprzejmym ani?eli znale?? pieni?dze na ka?d? podobn? fantazj?...

Pokiwa? g?ow?, odpocz?? i m?wi? dalej:

- Tymczasem moje dochody od pocz?tku panowania zmniejszy?y si? do po?owy, szczeg?lniej w Dolnym Egipcie. Pytam si?: co to znaczy?... Odpowiadaj?: lud zubo?a?, uby?o wielu mieszka?c?w, morze zasypa?o pewn? przestrze? grunt?w od p??nocy, a pustynia od wschodu, by?o kilka lat nieurodzajnych, s?owem - awantura za awantur?, a w skarbie coraz p?ycej...

Prosz? ci? wi?c, a?eby? mi wy?wietli? t? spraw?. Rozpatrz si?, poznaj ludzi dobrze informowanych i prawdom?wnych i utw?rz z nich komisj? ?ledcz?. Gdy za? zaczn? sk?ada? raporty, nie ufaj zbytecznie papyrusowi, ale to i owo sprawd? osobi?cie. S?ysz?, ?e masz oko wodza, a je?eli tak jest, jedno spojrzenie nauczy ci?, o ile s? dok?adnymi opowie?ci cz?onk?w komisji. Ale nie ?piesz si? ze zdaniem, a nade wszystko - nie wyg?aszaj go. Ka?dy wa?ny wniosek, jaki ci dzi? przyjdzie do g?owy - zapisz, a po kilku dniach znowu przypatrz si? tej samej sprawie i znowu zapisz. To nauczy ci? ostro?no?ci w s?dach i trafno?ci w ogarnianiu przedmiot?w.

- Stanie si?, jak rozkazujesz, wasza ?wi?tobliwo?? - wtr?ci? ksi???.

- Druga misja, kt?r? musisz za?atwi?, jest trudniejsza. Co? si? tam dzieje w Asyrii, co m?j rz?d zaczyna niepokoi?.

Kap?ani nasi opowiadaj?, ?e za Morzem P??nocnym jest piramidalna g?ra, zwykle okryta zielono?ci? u spodu, ?niegiem u szczytu, kt?ra ma dziwne obyczaje. Po wielu latach spokoju nagle zaczyna dymi?, trz??? si?, huczy?, a potem wyrzuca z siebie tyle p?ynnego ognia, ile jest wody w Nilu. Ogie? ten kilkoma korytami rozlewa si? po jej bokach i na ogromnej przestrzeni rujnuje prac? rolnik?w.

Ot?? Asyria, m?j ksi???, jest tak? g?r?. Przez ca?e wieki panuje w niej spok?j i cisza, lecz nagle zrywa si? wewn?trzna burza, nie wiadomo sk?d wylewaj? si? wielkie armie i niszcz? spokojnych s?siad?w.

Dzi? oko?o Niniwy i Babelu s?ycha? wrzenie: g?ra dymi. Musisz wi?c dowiedzie? si?: o ile ten dym zwiastuje nawa?nic?, i - obmy?le? ?rodki zaradcze.

- Czy potrafi??... - cicho spyta? ksi???.

- Trzeba nauczy? si? patrze? - m?wi? w?adca. - Je?eli chcesz co dobrze pozna?, nie poprzestawaj na ?wiadectwie w?asnych oczu, ale zapewnij sobie pomoc kilku par cudzych.

Nie ograniczaj si? na s?dach samych Egipcjan: bo ka?dy nar?d i cz?owiek ma wy??czny spos?b widzenia rzeczy i nie chwyta ca?ej prawdy. Wys?uchaj zatem, co my?l? o Asyryjczykach: Fenicjanie, ?ydzi, Chetowie i Egipcjanie, i pilnie rozwa? w sercu swym - co w ich s?dach o Asyrii jest wsp?lnego.

Je?eli wszyscy powiedz? ci, ?e od Asyrii idzie niebezpiecze?stwo, poznasz, ?e ono idzie. Lecz je?eli r??ni m?wi? b?d? rozmaicie, tak?e czuwaj, bo m?dro?? ka?e przewidywa? raczej z?e ani?eli dobre.

- M?wisz, wasza ?wi?tobliwo??, jak bogowie! - szepn?? Ramzes.

- Stary jestem, a z wysoko?ci tronu widzi si? takie rzeczy, jakich nawet nie przeczuwaj? ?miertelni. Gdyby? s?o?ce zapyta?, co s?dzi o sprawach ?wiata, opowiedzia?oby jeszcze ciekawsze nowiny.

- Mi?dzy lud?mi, u kt?rych mam zasi?ga? zdania o Asyrii, nie wspomnia?e?, ojcze, Grek?w - wtr?ci? nast?pca.

Pan pokiwa? g?ow? z dobrotliwym u?miechem.

- Grecy!... Grecy!... - rzek? - wielka przysz?o?? nale?y do tego narodu. Przy nas s? oni jeszcze dzie?mi, ale jaka dusza w nich mieszka...

Pami?tasz ty m?j pos?g zrobiony przez greckiego rze?biarza?... To drugi ja, ?ywy cz?owiek!... Miesi?c trzyma?em go w pa?acu, lecz w ko?cu - darowa?em ?wi?tyni w Tebach. Czy uwierzysz: strach mnie zdj??, a?eby ten kamienny ja nie powsta? ze swego siedzenia i nie upomnia? si? o po?ow? rz?d?w... Jaki? by zam?t powsta? w Egipcie!...

Grecy!... czy ty widzia?e? wazy, jakie oni lepi?, pa?acyki, kt?re buduj?... Z tej gliny i kamienia wyp?ywa co?, co cieszy moj? staro?? i ka?e zapomina? o chorobie...

A mowa ich?... O bogowie, w?dy to muzyka i rze?ba, i malowid?o... Zaprawd? m?wi?, ?e gdyby Egipt m?g? kiedy umrze? jak cz?owiek, dziedzictwo po nim obj?liby Grecy. I jeszcze wm?wiliby w ?wiat, ?e to wszystko jest ich dzie?em, a nas - wcale nie by?o... A jednak s? to tylko uczniowie naszych szk?? wst?pnych: cudzoziemcom bowiem, jak ci wiodomo, nie mamy prawa udziela? wy?szych nauk.

- Mimo to, ojcze, zdajesz si? nie ufa? Grekom?

- Bo to szczeg?lny nar?d: ani Fenicjanom, ani im nie mo?na wierzy?.

Fenicjanin, gdy chce, widzi i powie prawd? murowan?, egipsk?... Ale nigdy nie wiesz: kiedy on chce powiedzi? prawd?? Za? Grek, prosty jak dziecko, zawsze m?wi?by prawd?, ale - tego ju? nie potrafi.

Oni ca?y ?wiat widz? inaczej ni? my. W ich dziwnych oczach ka?da rzecz tak b?yszczy, koloryzuje si? i mieni jak niebo Egiptu i jego woda. Czy wi?c mo?na polega? na ich zdaniu?

Za czas?w dynastii teba?skiej, daleko na p??nocy, by?o miasteczko Troja, jakich u nas liczy si? dwadzie?cia tysi?cy. Na ten kurnik napadali rozmaite greckie w??cz?gi i tak dokuczyli niemnogim mieszka?com, ?e ci, po dziesi?cioletnich niepokojach, spalili forteczk? i wynie?li si? na inne miejsca.

Zwyk?a historia bandycka!... Tymczasem patrz, jakie pie?ni ?piewaj? Grecy o troja?skich walkach. ?miejemy si? z tych cud?w i bohaterstw, bo? nasz rz?d mia? dok?adne sprawozdania o wypadkach. Widzimy bij?ce w oczy k?amstwa, a jednak... s?uchamy tych pie?ni jak dziecko bajek swej nia?ki i - nie mo?emy si? od nich oderwa?!...

To s? Grecy: urodzeni k?amcy, ale przyjemni, no i m??ni. Ka?dy z nich pr?dzej po?wi?ci ?ycie, ani?eli powie prawd?. Nie dla interesu, jak Fenicjanie, ale z duchowej potrzeby.

- A co mam s?dzi? o Fenicjanach? - spyta? nast?pca.

- To s? ludzie m?drzy, wielkiej pracy i odwagi, ale handlarze: dla nich ca?e ?ycie mie?ci si? w zarobku, byle du?ym, najwi?kszym!... Fenicjanin jest jak woda: wiele przynosi i wiele zabiera, a wciska si? wsz?dzie. Trzeba dawa? im jak najmniej, a nade wszystko czuwa?, a?eby nie wchodzili do Egiptu szparami, po kryjomu.

Gdy im dobrze zap?acisz i dasz nadziej? jeszcze wi?kszego zarobku, b?d? wybornymi agentami. To, co dzi? wiemy o tajemnych ruchach Asyrii, wiemy przez nich.

- A ?ydzi?... - szepn?? ksi??? spuszczaj?c oczy.

- Nar?d bystry, ale pos?pni fanatycy i urodzeni wrogowie Egiptu. Dopiero gdy poczuj? na karkach podkuty gwo?dziami sanda? Asyrii, zwr?c? si?.do nas. Bodajby nie za p??no. Ale pos?ugiwa? si? nimi mo?na... Rozumie si?, nie tu, tylko w Niniwie i Babelu.

Faraon by? ju? zm?czony. Wi?c ksi??? pad? przed nim na twarz, a otrzymawszy u?ci?nienie ojcowskie uda? si? do matki.

Pani siedz?c w swym gabinecie tka?a cienkie p??tno na suknie dla bog?w, a jej damy s?u?ebne szy?y i haftowa?y odzie? albo robi?y bukiety. M?ody kap?an przed pos?giem Izydy pali? kadzid?o.

- Przychodz? - rzek? ksi??? - podzi?kowa? ci, matko, i po?egna?. - Kr?lowa powsta?a i obj?wszy syna za szyj? m?wi?a ze ?zami:

- Jake? ty si? zmieni??... Jeste? ju? m??czyzn?!... Tak rzadko ci? spotykam, ?e mog?abym zapomnie? twoich rys?w, gdybym ich ci?gle nie widzia?a w mym sercu. Niedobry!... Ja tyle razy z najwy?szym dostojnikiem pa?stwa je?dzi?am do folwarku my?l?c, ?e nareszcie przestaniesz mie? uraz?, a ty wyprowadzi?e? naprzeciw mnie na?o?nic?...

- Przepraszam... przepraszam!... - m?wi? Ramzes ca?uj?c matk?.

Pani wyprowadzi?a go do ogr?dka, w kt?rym ros?y osobliwe kwiaty, a gdy zostali bez ?wiadk?w - rzek?a:

- Jestem kobiet?, wi?c obchodzi mnie kobieta i matka. Czy chcesz wzi?? ze sob? t? dziewczyn? w podr???...

Pami?taj, ?e ha?as i ruch, jaki ci? b?dzie otacza?, jej i dziecku mo?e zaszkodzi?. Dla kobiet brzemiennych najlepsz? jest cisza i spok?j.

- Czy m?wisz o Sarze? - spyta? ?dziwiony Ramzes. - Ona brzemienna?... Nic mi o tym nie wspomnia?a...

- Mo?e wstydzi si?, mo?e sama nie wie - odpar?a. - W ka?dym razie podr??...

- Ale? ja jej nie mam zamiaru bra?!... -zawo?a? ksi???.

- Tylko... dlaczego ona kryje si? przede mn?... jakby dziecko nie by?o moim?...

- Nie b?d??e podejrzliwym !... - zgromi?a go pani. - Jest to zwyk?a wstydliwo?? m?odych dziewcz?t... Wreszcie mo?e ukrywa?a sw?j stan z obawy, aby? jej nie porzuci??...

- Przecie? nie wezm? jej do mego dworu! - przerwa? ksi??? z tak? niecierpliwo?ci?, ?e oczy kr?lowej u?miechn??y si?, ale przys?oni?a je rz?sami.

- No, nie wypada zbyt szorstko odpycha? kobiety, kt?ra ci? kocha?a. Wiem, ?e byt jej zapewni?e?. My jej te? damy co? od siebie. I dziecko kr?lewskiej krwi musi by? dobrze wychowane i posiada? maj?tek...

- Naturalnie - odpar? Ramzes. - M?j pierwszy syn, cho? nie b?dzie posiada? praw ksi???cych, musi by? tak postawiony, abym ja go si? nie wstydzi? ani on nie mia? ?alu do mnie.

Po po?egnaniu si? z matk? Ramzes chcia? jecha? do Sary i w tym celu wr?ci? do swoich pokoj?w.

Wstrz?sa?y nim dwa uczucia: gniew na Sar?, ?e ukrywa?a przed nim powody swej s?abo?ci, i - duma, ?e on ma by? ojcem. On ojcem!... Tytu? ten nadawa? mu powag?, kt?ra jakby wspiera?a jego urz?dy: wodza i namiestnika. Ojciec - to ju? nie m?odzieniaszek, kt?ry z szacunkiem musi patrze? na ludzi starszych od siebie. Ksi??? by? zachwycony i rozrzewniony. Chcia? zobaczy? Sar?, zgromi? j?, a potem u?ciska? i obdarowa?. Gdy jednak wr?ci? do swojej cz??ci pa?acu, zasta? dwu nomarch?w z Dolnego Egiptu, kt?rzy przyszli zda? mu raport o nomesach. A gdy wys?ucha? ich, by? ju? zm?czony. Nadto mia? u siebie wieczorne przyj?cie, na kt?re nie chcia? si? sp??ni?.

"I znowu u niej nie b?d? - my?la?. - Biedna dziewczyna, nie widzia?a mnie blisko dwie dekady..."

Wezwa? Murzyna.

- Masz ty t? klatk?, kt?r? da?a ci Sara w?wczas, kiedy?my witali jego ?wi?tobliwo???

- Jest - odpar? Murzyn.

- We??e z niej go??bia i zaraz wypu??.

- Go??bie ju? zjedzone.

- Kto je zjad??...

- Wasza dostojno??. Powiedzia?em kucharzowi, ?e ptaki te pochodz? od pani Sary; wi?c on tylko dla waszej dostojno?ci robi? z nich pieczenie i pasztety.

- A niech?e was krokodyl po?re! - zawo?a? sk?opotany ksi???.

Kaza? przyj?? do siebie Tutmozisowi i jego natychmiast wys?a? do Sary.

Opowiedzia? mu histori? z go??biami i ci?gn??:

- Zawie? jej szmaragdowe zausznice, bransolety na nogi i r?ce i dwa talenty. Powiedz, ?e gniewam si?, i? ukrywa?a przede mn? ci???, ale jej przebacz?, gdy dziecko b?dzie zdrowe i ?adne. Je?eli za? urodzi ch?opca, dam jej drugi folwark!... - zako?czy? ?miej?c si?. Ale, ale... nam?w j? te?, aby odsun??a od siebie cho? troch? ?yd?w, a przyj??a cho? paru Egipcjan i Egipcjanek. Nie chc?, aby m?j syn przyszed? na ?wiat w tym towarzystwie i mo?e jeszcze bawi? si? z ?ydowskimi dzie?mi. Nauczyliby go podawa? ojcu najgorsze daktyle!...