Prus B. FARAON (1-20)

ROZDZIA? DWUDZIESTY
Oko?o dziewi?tej godziny wieczorem Phut opu?ci? zajazd "Pod Okr?tem" w towarzystwie Murzyna nios?cego pochodni?. P?? godziny przedtem Asarhadon wys?a? na ulic? Grob?w zaufanego cz?owieka rozkazuj?c, aby pilnie zwa?a?: czy harra?czyk nie wymknie si? z domu pod "Zielon? Gwiazd?", a je?eliby tak uczyni? - dok?d p?jdzie?

Drugi zaufany cz?owiek gospodarza szed? w pewnej odleg?o?ci za Phutem; na w??szych ulicach kry? si? pod domami, na szerszych - udawa? pijanego. Ulice by?y ju? puste, tragarze i przekupnie spali. ?wieci?o si? tylko w mieszkaniach pracuj?cych rzemie?lnik?w albo u ludzi bogatych, kt?rzy ucztowali na p?askich dachach. W r??nych stronach miasta odzywa?y si? d?wi?ki arf i flet?w, ?piewy, ?miechy, kucie m?ot?w, zgrzytanie pi? stolarskich. Czasem okrzyk pijacki, niekiedy wo?anie o ratunek.

Ulice, kt?rymi przechodzi? Phut i niewolnik, by?y po wi?kszej cz??ci ciasne, krzywe, pe?ne wyboj?w. W miar? zbli?ania si? do celu podr??y, kamienice by?y coraz ni?sze, domy jednopi?trowe liczniejsze i wi?cej ogrod?w, a raczej palm, fig i n?dznych akacji, kt?re wychyla?y si? spomi?dzy mur?w, jakby mia?y zamiar uciec st?d.

Na ulicy Grob?w widok nagle zmieni? si?. Miejsce kamienic zaj??y rozleg?e ogrody, a w?r?d nich - eleganckie pa?acyki. Przed jedn? z bram Murzyn zatrzyma? si? i zgasi? pochodni?.

- Tu jest "Zielona Gwiazda" - rzek? i z?o?ywszy Phutowi niski uk?on zawr?ci? do domu.

Harra?czyk zapuka? do wr?t. Po chwili ukaza? si? od?wierny. Uwa?nie obejrza? przybysza i mrukn??:

- Anael, Sachiel...

- Amabiel, Abalidot - odpowiedzia? Phut.

- B?d? pozdrowiony - rzek? od?wierny i szybko otworzy? bram?.

Przeszed?szy kilkana?cie krok?w mi?dzy drzewami Phut znalaz? si? w sieni pa?acyku, gdzie powita?a go znajoma kap?anka. W g??bi sta? jaki? cz?owiek z czarn? brod? i w?osami, tak podobny do harra?czyka, ?e przybysz nie m?g? ukry? zdziwienia.

- On zast?pi ci? w oczach tych, kt?rzy ci? ?ledz? - rzek?a z u?miechem kap?anka. Cz?owiek przebrany za harra?czyka w?o?y? sobie na g?ow? wieniec z r?? i w towarzystwie kap?anki poszed? na pierwsze pi?tro, gdzie niebawem rozleg?y si? d?wi?ki fletu i szcz?k puchar?w. Phuta za? dwaj ni?si kap?ani zaprowadzili do ?a?ni w ogrodzie. Tam, wyk?pawszy go i utrefiwszy w?osy, w?o?yli na niego bia?e szaty. Z ?azienki wszyscy trzej znowu wyszli mi?dzy drzewa; min?li kilka ogrod?w, wreszcie znale?li si? na pustym placu.

- Tam - rzek? do Phuta jeden z kap?an?w - s? dawne groby, tam miasto, a tu ?wi?tynia. Id?, gdzie chcesz, i niechaj m?dro?? wskazuje ci drog?, a ?wi?te s?owa broni? od niebezpiecze?stw.

Dwaj kap?ani cofn?li si? do ogrodu, a Phut zosta? sam. Noc bezksi??ycowa by?a do?? widna. Z daleka, otulony we mg??, migota? Nil, wy?ej iskrzy?o si? siedem gwiazd Wielkiej Nied?wiedzicy. Nad g?ow? podr??nego wznosi? si? Orion, a nad ciemnymi pylonami p?on??a gwiazda Syriusz. "U nas gwiazdy mocniej ?wiec?" - pomy?la? Phut.

Zacz?? szepta? modlitwy w nieznanym j?zyku i skierowa? si? ku ?wi?tyni.

Gdy odszed? kilkadziesi?t krok?w, z jednego ogrodu wychyli? si? cz?owiek i ?ledzi? podr??nego. Lecz prawie w tej samej chwili spad?a tak g?sta mg?a, ?e na placu, opr?cz dach?w ?wi?tyni, nie mo?na by?o nic dojrze?. Po pewnym czasie harra?czyk natkn?? si? na wysoki mur. Spojrza? na niebo i pocz?? i?? ku zachodowi. Co chwil? przelatywa?y nad nim nocne ptaki i wielkie nietoperze. Mg?a zrobi?a si? tak g?sta, ?e musia? dotyka? ?ciany, aby jej nie zgubi?. W?dr?wka trwa?a do?? d?ugo, gdy nagle Phut znalaz? si? przed nisk? furtk?, nabit? mn?stwem br?zowych gwo?dzi. Zacz?? je liczy? od lewej r?ki z g?ry, przy czym jedne mocno naciska?, inne zakr?ca?.

Gdy tym sposobem poruszy? ostatni gw??d? u do?u, drzwi cicho otworzy?y si?. Harra?czyk posun?? si? kilka krok?w i znalaz? si? w ciasnej niszy, w kt?rej panowa?a zupe?na ciemno??.

Pocz?? ostro?nie pr?bowa? nog? gruntu, a? trafi? jakby na kraw?d? studni, z kt?rej wia? ch??d. Tu usiad? i ?mia?o zsun?? si? w g??b przepa?ci, chocia? w tym miejscu i w tym kraju znajdowa? si? dopiero pierwszy raz. Przepa?? jednak nie by?a g??boka. Phut r?wnymi nogami stan?? na pochy?ej pod?odze i w?skim korytarzem zacz?? schodzi? na d?? z tak? pewno?ci?, jakby drog? zna? od dawna. W ko?cu korytarza by?y drzwi. Przybysz znalaz? po omacku ko?atk? i trzy razy zapuka?. W odpowiedzi odezwa? si? g?os, nie wiadomo sk?d pochodz?cy:

- Ty, kt?ry w nocnej godzinie zak??casz spok?j ?wi?tego miejsca, czy masz prawo tu wchodzi??

- Nie skrzywdzi?em m??a, kobiety, ani dziecka... R?k moich nie splami?a krew... Nie jad?em potraw nieczystych... Nie zabra?em cudzego mienia... Nie k?ama?em i nie zdradzi?em wielkiej tajemncy - spokojnie odpowiedzia? harra?czyk.

- Jest?e? tym, kt?rego oczekuj?, czy tym, za kt?rego si? podajesz? - zapyta? g?os po chwili.

- Jestem ten, kt?ry mia? przyj?? od braci ze Wschodu, ale to drugie imi? jest tak?e moje imi?, a w mie?cie p??nocnym posiadam dom i ziemi?, jakom rzek? obcym - odpowiedzia? Phut.

Otworzy?y si? drzwi i harra?czyk wszed? do obszernej piwnicy, kt?r? o?wietla?a lampa p?on?ca na stoliku przed purpurow? zas?on?. Na zas?onie by?a wyhaftowana z?otem skrzydlata kula z dwoma w??ami.

Na boku sta? kap?an egipski w bia?ej szacie.

- Kt?ry tu wszed?e? - rzek? kap?an wskazuj?c r?k? Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na zas?onie?

- Kula - odpar? przybysz - jest obrazem ?wiata, na kt?rym mieszkamy, a skrzyd?a wskazuj?, ?e ?wiat ten unosi si? w przestrzeni jak orze?.

- A w??e?... - spyta? kap?an.

- Dwa w??e przypominaj? m?drcowi, ?e kto by zdradzi? t? wielk? tajemnic?, umrze podw?jnie - cia?em i dusz?.

Po chwili milczenia kap?an znowu zapyta?:

- Je?eli? jest w samej rzeczy Beroes (tu schyli? g?ow?), wielki prorok Chaldei (znowu schyli? g?ow?), dla kt?rego nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedzie? s?udze twemu: kt?ra gwiazda jest najdziwniejsza?

Dziwnym jest Hor-set *, kt?ry obchodzi niebo w ci?gu dwunastu lat, gdy? doko?a niego kr??? cztery mniejsze gwiazdy. Ale dziwniejszym jest Horka ** obchodz?cy niebo w trzydzie?ci lat. Ma on bowiem nie tylko podw?adne sobie gwiazdy, lecz i wielki pier?cie?, kt?ry niekiedy znika.

Wys?uchawszy tego egipski kap?an upad? na twarz przed Chaldejczykiem. Nast?pnie wr?czy? mu purpurow? szarf? i welon z mu?linu, pokaza?, gdzie stoj? kadzid?a, i w?r?d niskich uk?on?w opu?ci? pieczar?.

Chaldejczyk zosta? sam. W?o?y? szarf? na prawe rami?, zakry? twarz welonem i wzi?wszy z?ot? ?y?k? nasypa? w ni? kadzid?a, kt?re zapali? u lampki przed zas?on?. Szepcz?c obr?ci? si? trzy razy wko?o, a dym kadzid?a opasa? go jakby potr?jnym pier?cieniem.

Przez ten czas w pustej pieczarze zapanowa? dziwny niepok?j. Zdawa?o si?, ?e sufit idzie w g?r? i rozsuwaj? si? ?ciany. Purpurowa zas?ona na o?tarzu chwia?a si? niby poruszana przez ukryte r?ce. Powietrze zacz??o falowa?, jakby w?r?d niego przelatywa?y stada niewidzialnych ptak?w.

Chaldejczyk rozsun?? szat? na piersiach i wydoby? z?oty medal pokryty tajemniczymi znakami. Pieczara drgn??a, ?wi?ta zas?ona poruszy?a si? gwa?towniej, a w r??nych punktach izby ukaza?y si? p?omyki.

Wtedy mag wzni?s? r?ce do g?ry i zacz?? m?wi?:

- "Ojcze niebieski, ?askawy i mi?osierny, oczy?? dusz? moj?... Zeszlij na niegodnego s?ug? swoje b?ogos?awie?stwa i wyci?gnij wszechmocne rami? na duchy buntownicze, abym m?g? okaza? moc Twoj?...

Oto znak, kt?rego dotykam w waszej obecno?ci... Otom jest - ja - oparty na pomocy bo?ej, przewiduj?cy i nieustraszony... Otom jest pot??ny i wywo?uj? was, i zaklinam... Przyjd?cie tu, pos?uszne w imi? Aye, Saraye, Aye, Saraye..." W tej chwili z r??nych stron odezwa?y si? jakie? g?osy. Oko?o lampki przelecia? jaki? ptak, potem szata rudej barwy, nast?pnie cz?owiek z ogonem, nareszcie kogut w koronie, kt?ry stan?? na stoliku przed zas?on?.

Chaldejczyk znowu m?wi?:

- "W imi? wszechmocnego i wiekuistego Boga... Amorul, Tanecha, Rabur, Latisten...

Dalekie g?osy odezwa?y si? po raz drugi :

- "W imi? prawdziwego i wiecznie ?yj?cego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam... Przez imi? gwiazdy, kt?ra jest s?o?cem, przez ten jej znak, przez chwalebne i straszne imi? Boga ?ywego..." ***

Nagle wszystko ucich?o. Przed o?tarzem ukaza?o si? ukoronowane widmo z ber?em w r?ku, siedz?ce na lwie.

- Beroes!... Beroes!... - zawo?a?o widmo st?umionym g?osem - po co mnie wywo?ujesz?

- Chc?, a?eby bracia moi z tej ?wi?tyni przyj?li mnie szczerym sercem i nak?onili ucha do s??w, kt?re przynosz? im od braci z Babilonu - odpowiedzia? Chaldejczyk.

- Niech si? tak stanie - rzek?o widmo i znik?o.

Chaldejczyk zosta? bez ruchu, jak pos?g, z odrzucon? w ty? g?ow?, z r?koma wzniesionymi do g?ry. Sta? tak przesz?o p?? godziny w pozycji niemo?liwej dla zwyk?ego cz?owieka.

W tym czasie cofn?? si? kawa? muru tworz?cego ?cian? pieczary i weszli trzej kap?ani egipscy. Na widok Chaldejczyka, kt?ry zdawa? si? le?e? w powietrzu, oparty plecami o niewidzialn? podpor?, kap?ani zacz?li spogl?da? na siebie ze zdumieniem. Najstarszy rzek?:

- Dawniej bywali u nas tacy, ale dzi? nikt tego nie potrafi.

Obchodzili go ze wszystkich stron, dotykali zdr?twia?ych cz?onk?w i z niepokojem patrzyli na jego oblicze, ???te i bezkrwiste jak u trupa.

- Czy umar??... - zapyta? najm?odszy.

Po tych s?owach pochylone w ty? cia?o Chaldejczyka wr?ci?o do pionowej postawy. Na twarzy ukaza? si? lekki rumieniec, a wzniesione r?ce opad?y. Westchn??, przetar? oczy jak cz?owiek zbudzony ze snu, spojrza? na przyby?ych i po chwili rzek?:

- Ty - zwr?ci? si? do najstarszego - jeste? Mefres, arcykap?an ?wi?tyni Ptah w Memfis... - Ty -jeste? Herhor, arcykap?an Amona w Tebach, najpierwszy mocarz po kr?lu w tym pa?stwie... Ty - wskaza? na najm?odszego - jeste? Pentuer, drugi prorok w ?wi?tyni Amona i doradca Herhora.

- A ty niew?tpliwie jeste? Beroes, wielki kap?an i m?drzec babilo?ski, kt?rego przyj?cie oznajmiono nam przed rokiem - odpar? Mefres.

- Powiedzia?e? prawd? - rzek? Chaldejczyk. U?cisn?? ich po kolei, a oni schylali g?owy przed nim.

- Przynosz? wam wielkie s?owa z naszej wsp?lnej ojczyzny, kt?r? jest m?dro?? - m?wi? Beroes. - Raczcie ich wys?ucha? i dzia?ajcie, jak potrzeba.

Na znak Herhora Pentuer cofn?? si? w g??b pieczary i wyni?s? trzy fotele z lekkiego drzewa dla starszych, a niski taboret dla siebie. Usiad? w blisko?ci lampki i wydoby? z zanadrza ma?y sztylet i tabliczk? pokryt? woskiem.

Gdy wszyscy trzej zaj?li fotele, Chaldejczyk zacz??:

- Do ciebie, Mefresie, m?wi najwy?sze kolegium kap?an?w w Babilonie. ?wi?ty stan kap?a?ski w Egipcie upada. Wielu z nich gromadz? pieni?dze i kobiety i p?dz? ?ycie w?r?d uciech. M?dro?? jest zaniedbana. Nie macie w?adzy ani nad ?wiatem niewidzialnym, ani nawet nad w?asnymi duszami. Niekt?rzy z was utracili wiar? wy?sz?, a dla ?renic waszych zakryta jest przysz?o??. Nawet dzieje si? gorzej, bo wielu kap?an?w czuj?c, ?e si?y ich ducha s? wyczerpane, weszli na drog? k?amstwa i zr?cznymi sztukami zwodz? prostak?w.

To m?wi najwy?sze kolegium: je?eli chcecie powr?ci? na dobr? drog?, Beroes zostanie z wami przez kilka lat, a?eby za pomoc? iskry przyniesionej z wielkiego o?tarza Babilonu roznieci? prawdziwe ?wiat?o nad Nilem.

- Wszystko tak jest, jak m?wisz - odpar? zasmucony Mefres. - Zosta? przeto mi?dzy nami kilka lat, a?eby dorastaj?ca m?odzie? przypomnia?a sobie wasz? m?dro??.

- A teraz do ciebie, Herhorze, s?owa od najwy?szego kolegium...

Herhor pochyli? g?ow?.

- Skutkiem zaniedbania wielkich tajemnic kap?ani wasi nie spostrzegli, ?e dla Egiptu nadchodz? z?e lata. Gro?? wam kl?ski wewn?trzne, kt?re tylko cnota i m?dro?? oddali? mo?e. Lecz gorsze jest, ?e gdyby?cie w ci?gu nast?pnych dziesi?ciu lat rozpocz?li wojn? z Asyri?, wojska jej rozgromi? wasze, przyjd? nad Nil i zniszcz? wszystko, co tu istnieje od wiek?w. Taki z?owrogi uk?ad gwiazd, jaki dzi? ci??y nad Egiptem, zdarzy? si? pierwszy raz za dynastii czternastej, kiedy wasz kraj zdobyli i z?upili Hyksosi. Trzeci raz powt?rzy si? on za pi??set lub sze??set lat od strony Asyrii i ludu Paras, kt?ry mieszka na wsch?d od Chaldei.

Kap?ani s?uchali przera?eni. Herhor by? blady, Pentuerowi wypad?a z r?k tabliczka. Mefres uj?? wisz?cy na piersiach amulet i modli? si? zesch?ymi wargami.

- Strze?cie si? wi?c Asyrii - ci?gn?? Chaldejczyk - bo dzi? jej godzina. Okrutny to lud !... gardzi prac?, ?yje wojn?. Zwyci??onych wbija na pale lub obdziera ze sk?ry, niszczy zdobyte miasta, a ludno?? uprowadza w niewol?. Odpoczynkiem ich jest polowa? na srogie zwierz?ta, a zabaw? - strzela? z ?uk?w do je?c?w lub wy?upywa? im oczy. Cudze ?wi?tynie zamieniaj? w gruzy, naczyniami bog?w pos?uguj? si? przy swych ucztach, a kap?an?w i m?drc?w robi? swoimi b?aznami. Ozdob? ich ?cian s? sk?ry ?ywych ludzi, a ich sto?u - zakrwawione g?owy nieprzyjaci??.

Gdy Chaldejczyk umilkn??, odezwa? si? czcigodny Mefres:

- Wielki proroku, rzuci?e? strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Mo?e by?, i z pewno?ci? tak jest, skoro m?wisz, ?e losy przez pewien czas b?d? dla nas nie?askawe; lecz -jak?e tego unikn??? S? w Nilu miejsca niebezpieczne, z kt?rych ?adna ??d? nie ocali si?; tote? m?dro?? sternik?w omija gro?ne wiry. To? samo z nieszcz??ciami narod?w. Nar?d jest cz??nem, a czas rzek?, kt?r? w pewnych epokach m?c? wiry. Je?eli za? drobna skorupa rybacza umie wywin?? si? od kl?ski, dlaczego miliony ludu nie mog?yby w podobnych warunkach uj?? zag?ady?

- M?dre s? s?owa twoje - odpar? Beroes - ale tylko w pewnej cz??ci potrafi? na nie odpowiedzie?.

- Mia??eby? nie zna? wszystkiego, co si? stanie? - zapyta? Herhor.

- Nie pytaj mnie o to: co wiem, a czego nie mog? powiedzie?. Najwa?niejsz? rzecz? dla was jest utrzyma? dziesi?cioletni pok?j z Asyri?, a to le?y w granicy waszych si?.

Asyria jeszcze si? boi was, nic nie wie o zbiegu z?ych los?w nad waszym krajem i chce rozpocz?? wojn? z ludami P??nocy i Wschodu, kt?re siedz? doko?a morza. Przymierze wi?c z ni? mogliby?cie zawrze? dzisiaj...

- Na jakich warunkach? - wtr?ci? Herhor.

- Na bardzo dobrych. Asyria odst?pi wam ziemi? izraelsk? a? do miasta Akko i kraj Edom a? do miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posun? si? o dziesi?? dni marszu na p??noc i dziesi?? dni na wsch?d.

- A Fenicja?... - spyta? Herhor.

- Strze?cie si? pokusy!... - zawo?a? Beroes. - Gdyby dzi? faraon wyci?gn?? r?k? po Fenicj?, za miesi?c armie asyryjskie, przeznaczone na p??noc i wsch?d, zwr?ci?yby si? na po?udnie, a przed up?ywem roku konie ich p?awi?yby si? w Nilu...

- Ale? Egipt nie mo?e wyrzec si? wp?ywu na Fenicj?! - przerwa? z wybuchem Herhor.

- Gdyby si? nie wyrzek?, sam przygotowa?by w?asn? zgub? - m?wi? Chaldejczyk. - Zreszt?, powtarzam s?owa najwy?szego kolegium: "Powiedz Egiptowi - nakazywali bracia z Babilonu - a?eby na dziesi?? lat przytuli? si? do swej ziemi jak kuropatwa, bo czyha na niego jastrz?b z?ych los?w. Powiedz, ?e my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczyk?w bardziej ni? Egipcjanie, gdy? znosimy ci??ar ich w?adzy; lecz mimo to zalecamy Egiptowi pok?j z tym ludem krwio?erczym. Dziesi?? lat - ma?y to przeci?g czasu, po kt?rym mo?ecie nie tylko odzyska? dawne pozycje, ale i nas ocali?".

- To prawda! - rzek? Mefres.

- Rozwa?cie tylko - ci?gn?? Chaldejczyk. - Je?eli Asyria z wami b?dzie prowadzi?a wojn?, poci?gnie Babilon, kt?ry brzydzi si? wojn?, wyczerpie wasze bogactwa i zatrzyma prac? m?dro?ci. Cho?by?cie nie ulegli, kraj wasz na d?ugie lata b?dzie zniszczony i straci nie tylko du?o ludno?ci, ale i te ziemie urodzajne, kt?re bez waszych stara? piasek zasypa?by w ci?gu roku.

- To rozumiemy - wtr?ci? Herhor - i dlatego nie my?limy zaczepia? Asyrii. Ale Fenicja...

- C?? wam szkodzi - m?wi? Beroes - ?e asyryjski rozb?jnik ?ci?nie fenickiego z?odzieja? Na tym zyskaj? nasi i wasi kupcy. A je?eli zechcecie posiada? Fenicjan. pozw?lcie, a?eby osiedlali si? na waszych brzegach. Jestem pewny ?e najbogatsi z nich i najzr?czniejsi uciekn? spod w?adzy Asyryjczyk?w.

- C?? by si? sta?o z nasz? flot?, gdyby Asyria osiedli?a

si? w Fenicji? - pyta? Herhor.

- Nie jest to naprawd? wasza flota, tylko fenicka - odpar? Chaldejczyk.

- Gdy wi?c zabraknie wam tyryjskich i sydo?skich statk?w, zaczniecie budowa? w?asne i ?wiczy? Egipcjan w sztuce ?eglarskiej. Je?eli b?dziecie mieli rozum i dzielny charakter, wydrzecie Fenicjanom handel na ca?ym zachodzie...

Herhor machn?? r?k?.

- Powiedzia?em, co mi kazano - rzek? Beroes - a wy czy?cie, co wam si? podoba. Lecz pami?tajcie, ?e ci??y nad wami dziesi?? lat z?owrogich.

- Zdaje mi si?, ?wi?ty m??u - wtr?ci? Pentuer - ?e m?wi?e? i o kl?skach wewn?trznych, jakie gro?? Egiptowi w przysz?o?ci. Co to b?dzie?... je?eli raczysz odpowiedzie? s?udze twemu.

- O to nie pytajcie mnie. Te rzeczy lepiej powinni?cie zna? ani?eli ja, cz?owiek obcy. Przezorno?? odkryje wam chorob? a do?wiadczenie poda lekarstwa.

- Lud jest strasznie uciskany przez wielkich - szepn?? Pentuer.

- Pobo?no?? upad?a!... - rzek? Mefres.

- Jest wielu ludzi, kt?rzy wzdychaj? do wojny za granic? - doda? Herhor. - Ja za? od dawna widz?, ?e jej prowadzi? nie mo?emy. Chyba za dziesi?? lat...

- Wi?c zawrzecie traktat z Asyri?? - spyta? Chaldejczyk.

- Amon, kt?ry zna moje serce - m?wi? Herhor - wie, jak mi podobny traktat jest obmierz?y... Tak jeszcze nie dawno n?dzni Asyryjczycy p?acili nam daniny!... Lecz je?eli ty, ojcze ?wi?ty, i najwy?sze kolegium m?wicie, ?e losy s? przeciwko nam, musimy zawrze? traktat...

- Prawda, ?e musimy!... - doda? Mefres.

- W takim razie zawiadomcie kolegium w Babilonie o postanowieniu, a oni sprawi?, ?e kr?l Assar przyszle do was poselstwo. Ufajcie mi, ?e uk?ad ten jest bardzo korzystny: bez wojny zwi?kszacie swoje posiad?o?ci!... Wreszcie - rozmy?la?o nad nim nasze kolegium kap?a?skie.

- Oby spad?y na was wszelkie b?ogos?awie?stwa: dostatki, w?adza i m?dro?? - rzek? Mefres. - Tak, trzeba d?wign?? nasz stan kap?a?ski, a ty ?wi?ty m??u Beroesie, pomo?esz nam.

- Trzeba nade wszystko ul?y? n?dzy ludu - wtr?ci? Pentuer.

- Kap?ani... lud!... - m?wi? jakby do siebie Herhor.

- Tu przede wszystkim trzeba pow?ci?gn?? tych, kt?rzy pragn? wojny... Prawda, ?e jego ?wi?tobliwo?? faraon jest za mn?, i zdaje mi si?, ?em pozyska? niejaki wp?yw na serce dostojnego nast?pcy (oby ?yli wiecznie!). Ale Nitager, kt?remu wojna jest potrzebna jak rybie woda... Ale naczelnicy wojsk najemnych, kt?rzy dopiero podczas wojny co? znacz? u nas... Ale nasza arystokracja, kt?ra my?li, ?e wojna sp?aci fenickie d?ugi, a im przyniesie maj?tek.

- Tymczasem rolnicy upadaj? pod nawa?em prac, a robotnicy publiczni burz? si? z powodu zdzierstwa prze?o?onych - wtr?ci? Pentuer.

- Ten zawsze swoje! - m?wi? zadumany Herhor.

- My?l ty sobie, Pentuerze, o ch?opach i robotnikach, ty, Mefresie, o kap?anach. Nie wiem, co wam si? uda zrobi?, ale ja - przysi?gam, ?e gdyby m?j w?asny syn pcha? Egipt do wojny, zetr? w?asnego syna.

- Tak uczy? - rzek? Chaldejczyk. - Zreszt?, kto chce, niech toczy wojn?, byle nie w tych stronach, gdzie mo?na zetkn?? si? z Asyri?.

Na tym posiedzenie zako?czy?o si?. Chaldejczyk w?o?y? szarf? na rami? i zas?on? na twarz, Mefres i Herhor stan?li po obu stronach jego, a za nimi Pentuer, wszyscy zwr?ceni do o?tarza.

Gdy Beroes skrzy?owawszy r?ce na piersiach szepta?, w podziemiu zacz?? si? znowu niepok?j i by?o s?ycha? niby daleki zgie?k, kt?ry zdziwi? asystent?w. W?wczas mag odezwa? si? g?o?no:

- Baralanensis, Baldachiensis, Paumachiae, wzywam was, aby?cie byli ?wiadkami naszych uk?ad?w i wspierali nasze zamiary...

Rozleg? si? d?wi?k tr?b tak wyra?ny, ?e Mefres schyli? si? do ziemi, Herhor obejrza? si? zdziwiony, a Pentuer ukl?k?, zacz?? dr?e? i zas?oni? uszy. Purpurowa kotara na o?tarzu zachwia?a si?, a jej fa?dy przybra?y tak? form?, jak gdyby spoza niej chcia? wyj?? cz?owiek.

- B?d?cie ?wiadkami - wo?a? zmienionym g?osem Chaldejczyk - niebieskie i piekielne moce. A kto by nie dotrzyma? umowy albo zdradzi? jej tajemnic?, niech b?dzie przekl?ty...

- Przekl?ty!..." - powt?rzy? jaki? g?os.

- "I zniszczony..."

- "I zniszczony..."

- W tym widzialnym i tamtym niewidzialnym ?yciu. Przez niewys?owione imi? Jehowa, na d?wi?k kt?rego ziemia dr?y, morze cofa si?, ogie? ga?nie, rozk?adaj? si? elementy natury...

W jaskini zapanowa?a formalna burza. D?wi?ki tr?b mi?sza?y si? z odg?osem jakby dalekich piorun?w. Zas?ona o?tarza prawie poziomo unios?a si? i poza ni?, w?r?d migotliwych b?yskawic, ukaza?y si? dziwne twory, na po?y ludzkie, na po?y ro?linne i zwierz?ce, sk??bione i pomi?szane.

Nagle wszystko ucich?o i Beroes z wolna wzni?s? si? w powietrze, ponad g?owy trzech asystuj?cych kap?an?w.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

O godzinie ?smej z rana harra?czyk Phut wr?ci? do fenickiego zajazdu "Pod Okr?tem", gdzie ju? znalaz?y si? jego worki i skrzynia zabrana przez z?odziei. Za? kilka minut po nim przyszed? zaufany s?uga Asarhadona, kt?rego gospodarz zaprowadzi? do piwnicy i kr?tko spyta?:

- C???...

- By?em przez ca?? noc - odpar? s?uga - na placu, gdzie jest ?wi?tynia Seta. Oko?o dziesi?tej wieczorem, z ogrodu, kt?ry le?y o pi?? posesji dalej ani?eli dom "Zielonej Gwiazdy, wysz?o trzech kap?an?w. Jeden z nich, z czarn? brod? i w?osami, skierowa? swoje stopy przez plac, do ?wi?tyni Seta. Pobieg?em za nim, ale zacz??a pada? mg?a i zgin?? mi z oczu. Czy wr?ci? pod "Zielon? Gwiazd?"" i kiedy - nie wiem.

Gospodarz zajazdu wys?uchawszy sprawozdania stukn?? si? w czo?o i zacz?? mrucze? do siebie:

- Wi?c m?j harra?czyk, je?eli ubiera si? w str?j kap?ana i chodzi do ?wi?tyni, musi by? kap?anem. A je?eli nosi brod? i w?osy, musi by? kap?anem chaldejskim. A je?eli po kryjomu widuje si? z tutejszymi kap?anami, wi?c jest w tym jakie? szelmostwo. Nie powiem o tym policji, bo m?g?bym z?apa? si?. Ale zawiadomi? kt?rego z wielkich Sydo?czyk?w, bo mo?e by? w tym interes do zrobienia, je?eli nie dla mnie, to dla naszych. Nied?ugo wr?ci? inny pos?aniec. Asarhadon i z tym zeszed? do piwnicy i us?ysza? nast?pn? relacj?:

- Przez ca?? noc sta?em naprzeciw domu pod "Zielon? Gwiazd?". Harra?czyk tam by?, upi? si? i wyrabia? takie krzyki, ?e a? policjant upomina? od?wiernego...

- H??.. - spyta? gospodarz. - Harra?czyk by? pod "Zielon? Gwiazd?" przez ca?? noc i ty go widzia?e?`?....

- I nie tylko ja, ale policjant...

Asarhadon sprowadzi? pierwszego s?ug? i ka?demu z nich kaza? powt?rzy? jego opowiadanie. Powt?rzyli wiernie, ka?dy swoje. Z czego wynik?o, ?e Phut harra?ezyk przez ca?? noc bawi? si? pod "Zielon? Gwiazd?" ani na chwil? nie opuszczaj?c jej, a jednocze?nie - ?e p??nym wieczorem szed? do ?wi?tyni Seta, z kt?rej nie wraca?.

- O!... - mrucza? Fenicjanin - w tym wszystkim kryje si? bardzo wielkie szelmostwo... Musz? czym pr?dzej zawiadomi? starszych gminy fenickiej, ?e ten Chetyjczyk umie bywa? jednocze?nie w dw?ch miejscach. Zarazem poprosz? go, a?eby wyni?s? si? z mego zajazdu... Nie lubi? takich, kt?rzy maj? dwie postacie: jedn? swoj?, drug? na zapas. Bo taki cz?owiek jest albo wielki z?odziej, albo czarownik, albo spiskowiec.

Poniewa? Asarhadon l?ka? si? tych rzeczy, wi?c przeciw czarom zabezpieczy? si? modlitwami do wszystkich bog?w, jacy ozdabiali jego szynkowni?. Potem pobieg? do miasta, gdzie zawiadomi? o fakcie starszego gminy fenickiej i starszego cechu z?odziei. Nareszcie wr?ciwszy do domu wezwa? dziesi?tnika policji i o?wiadczy? mu, ?e Phut mo?e by? cz?owiekiem niebezpiecznym. W ko?cu za??da? od harra?czyka, a?eby opu?ci? jego zajazd, kt?remu nie przynosi zysk?w, tylko podejrzenia i straty.

Phut ch?tnie zgodzi? si? na propozycj? i o?wiadczy? gospodarzowi, ?e jeszcze dzisiejszego wieczora odp?ynie do Teb?w.

"Bodaj?e? stamt?d nie wr?ci?!... - pomy?la? go?cinny gospodarz. - Bodaje? zgni? w kopalniach albo wpad? do rzeki na pastw? krokodylom".

--------------------------------------------------------------------------------

* Planeta Jowisz.
** Planeta Saturn.
*** Zakl?cia mag?w