Prus B. FARAON (2-09)

ROZDZIA? DZIEWI?TY
By? ju? miesi?ca Tot (koniec czerwca, pocz?tek lipca). W mie?cie Pi-Bast i jego okolicach zacz?? zmniejsza? si? nap?yw ludno?ci z powodu gor?ca. Ale na dworze Ramzesa wci?? jeszcze bawiono si? i rozpowiadano o wypadkach w cyrku Dworzanie wychwalali odwag? ksi?cia, niezr?czni podziwiali si?? Sargona, kap?ani z powa?nymi minami szeptali, ?e jednak nast?pca tronu nie powinien by? mi?sza? si? do walki z bykami. Od tego bowiem s? inni ludzie, p?atni i bynajmniej nie ciesz?cy si? publicznym szacunkiem.

Ramzes albo nie s?ysza? tych rozmaitych zda?, albo nie zwraca? na nie uwagi. W jego pami?ci z widowiska utrwali?y si? dwa epizody: Asyryjczyk wydar? mu zwyci?stwo nad bykiem i - umizga? si? do Kamy, kt?ra bardzo ?yczliwie przyjmowa?a jego. zaloty!

Poniewa? nie wypada?o mu sprowadza? do siebie fenickiej kap?anki, wi?c pewnego dnia wys?a? do niej list, w kt?rym donosi?, ?e chce j? zobaczy?, i pyta?: kiedy go przyjmie? Przez tego samego pos?a?ca Kama odpowiedzia?a, ?e b?dzie czeka? na niego dzi? wieczorem.

Ledwie ukaza?y si? gwiazdy, ksi??? w najwi?kszej tajemnicy, wed?ug swego przekonania, wysun?? si? z pa?acu i poszed?.

Ogr?d ?wi?tyni Astoreth by? prawie pusty, szczeg?lniej w okolicach otaczaj?cych dom kap?anki. Dom by? cichy i pali?o si? w nim zaledwie par? ?wiate?ek.

Kiedy ksi??? nie?mia?o zapuka?, kap?anka otworzy?a mu sama. W ciemnym przysionku uca?owa?a mu r?ce szepcz?c, ?e umar?aby, gdyby wtedy, w cyrku, rozjuszone zwierz? zrobi?o mu jak? krzywd?.

- Ale teraz musisz by? spokojna - odpar? z gniewem nast?pca - skoro ocali? mnie tw?j kochanek...

Kiedy weszli do komnaty o?wietlonej, ksi??? spostrzeg?, ?e Kama p?acze.

- C?? to znaczy? - zapyta?.

- Odwr?ci?o si? ode mnie serce pana mego - rzek?a. - A mo?e i s?usznie...

Nast?pca gorzko roze?mia? si?.

- Wi?c ju? jeste? jego kochank? czy dopiero masz ni? zosta? ty, ?wi?ta dziewico?...

- Kochank??... nigdy!... Ale mog? zosta? ?on? tego strasznego cz?owieka.

Ramzes zerwa? si? z siedzenia.

- ?pi??... - zawo?a? - czy Set rzuci? na mnie przekle?stwo?... Ty, kap?anka, kt?ra pilnujesz ognia przy o?tarzu Astoreth i pod groz? ?mierci musisz by? dziewic?, ty wychodzisz za m???... Zaprawd?, fenickie k?amstwo gorsze jest, ani?eli opowiadaj? o nim ludzie!...

- Pos?uchaj mnie, panie - rzek?a ocieraj?c ?zy - i pot?p, je?eli zas?u?y?am. Sargon chce mnie poj?? za ?on?, za swoj? pierwsz? ?on?. Wed?ug naszych ustaw, kap?anka w bardzo wyj?tkowych wypadkach mo?e zosta? ?on?, ale tylko m??czyzny pochodz?cego ze krwi kr?lewskiej. Sargon za? jest powinowatym kr?la Assara...

- I ty wyjdziesz za niego?

- Je?eli najwy?sza rada kap?an?w tyryjskich rozka?e mi, co poczn??... - odpar?a, znowu zalewaj?c si? ?zami.

- A c?? t? rad? mo?e obchodzi? Sargon? - spyta? ksi???.

- Podobno obchodzi j? bardzo wiele - m?wi?a z westchnieniem. - Fenicj? maj? podobno zabra? Asyryjczycy, a Sargon ma zosta? jej satrap?...

- Ty? oszala?a!... - zawo?a? ksi???.

- M?wi?, co wiem. Ju? w naszej ?wi?tyni po raz drugi zaczynaj? si? mod?y o odwr?cenie nieszcz??cia od Fenicji... Pierwszy raz odprawili?my je, nime? ty przyjecha? do nas, panie...

- Dlaczego znowu teraz?...

- Bo podobno w tych dniach przyby? do Egiptu chaldejski kap?an Istubar z listami, w kt?rych kr?l Assar mianuje Sargona swoim pos?em i pe?nomocnikiem do zawarcia traktatu z wami o zab?r Fenicji.

- Ale? ja... - przerwa? ksi???.

Chcia? powiedzie?: "nic nie wiem", lecz wstrzyma? si?. Zacz?? si? ?mia? i odpar?:

- Kamo, przysi?gam ci na cze?? mego ojca, ?e dop?ki ja ?yj?, Asyria nie zabierze Fenicji. Czy to do???

- O panie!... panie!... - zawo?a?a, upadaj?c mu do n?g.

- Wi?c chyba teraz nie zostaniesz ?on? tego gbura?

- Och!.. - otrz?sn??a si?. - Czy mo?esz o to pyta??

- I b?dziesz moj?... - szepn?? ksi???.

- Zatem chcesz mojej ?mierci?... - odpar?a przera?ona.

- Ha! je?eli tego chcesz, jestem gotowa.

- Chc?, a?eby? ?y?a... - szepta? roznami?tniony. - ?y?a nale??c do mnie...

- To by? nie mo?e...

- A najwy?sza rada kap?an?w tyryjskich?...

- Mo?e mnie tylko wyda? za m??...

- Wszak wejdziesz do mego domu...

- Gdybym wesz?a tam nie jako ?ona twoja - umr?...

Ale jestem gotowa... nawet na to, aby nie ujrze? jutrzejszego s?o?ca...

- B?d? spokojna - odpowiedzia? z powag? ksi???. - Kto posiad? moj? ?ask?, nie dozna krzywdy.

Kama znowu ukl?k?a przed nim.

- Jak si? to mo?e sta??.. - spyta?a sk?adaj?c r?ce.

Ramzes by? tak podniecony, tak ju? zapomnia? o swoim stanowisku i obowi?zkach, i? got?w by? przyrzec kap?ance ma??e?stwo. Powstrzyma? go od tego kroku nie rozs?dek, ale jaki? g?uchy instynkt.

- Jak to mo?e by??... Jak to mo?e by??... - szepta?a Kama po?eraj?c go wzrokiem i ca?uj?c jego nogi.

Ksi??? podni?s? j?, posadzi? z daleka od siebie i odpar? z u?miechem:

- Pytasz, jak to by? mo?e?... Zaraz ci? obja?ni?. Ostatnim moim nauczycielem, zanim doszed?em do pe?noletno?ci, by? pewien stary kap?an, kt?ry umia? na pami?? mn?stwo dziwnych historii z ?ycia bog?w, kr?l?w, kap?an?w, nawet niskich urz?dnik?w i ch?op?w.

Starzec ten, s?ynny z pobo?no?ci i cud?w, nie wiem dlaczego, nie lubi? kobiet, nawet obawia? si? ich. Tote? najcz??ciej opisywa? przewrotno?? kobiec?, a raz, aby dowie?? mi, jak pot??n? macie w?adz? nad m?skim rodzajem, opowiedzia? tak? histori?:

M?ody i ubogi pisarz, nie maj?cy w torbie miedzianego utena, tylko j?czmienny placek, w?drowa? z Teb?w do Dolnego Egiptu szuka? zarobku. M?wiono mu, ?e w tej cz??ci pa?stwa mieszkaj? najbogatsi panowie i kupcy i byle dobrze trafi?, mo?e znale?? posad?, na kt?rej zrobi du?y maj?tek.

Szed? tedy brzegiem Nilu (za miejsce na statku nie mia?by czym zap?aci?) i my?la?:

"Jak?e nieopatrznymi s? ludzie, kt?rzy odziedziczywszy po ojcach talent, dwa talenty, nawet dziesi??, zamiast rozmno?y? skarb, b?d? za pomoc? handlu towarami, b?d? wypo?yczania na wysokie procenta, marnuj?, nie wiadomo na co, sw?j maj?tek! Ja, gdybym mia? drachm?... No, drachma za ma?o... Ale gdybym mia? talent albo lepiej kilka zagon?w ziemi, zwi?ksza?bym to z roku na rok, a pod koniec ?ycia by?bym tak bogaty jak najbogatszy nomarcha.

Lecz co pocz??!... - m?wi? z westchnieniem. - Bogowie snad? opiekuj? si? tylko g?upimi; mnie za? nape?nia m?dro?? od peruki do bosych pi?t. A je?eli i w moim sercu kryje si? jakie ziarno g?upstwa, to chyba pod tym jednym wzgl?dem, ?e zaprawd?! nie umia?bym strwoni? fortuny, a nawet nie wiedzia?bym: jak zabra? si? do spe?nienia podobnie bezbo?nego czynu?"

Tak medytuj?c ubogi pisarz mija? lepiank?, przed kt?r? siedzia? jaki? cz?owiek niem?ody i niestary z bardzo bystrym spojrzeniem, kt?re si?ga?o a? do g??bi serca. Pisarz, m?dry jak bocian, zaraz zmiarkowa?, ?e to musi by? kt?ry? z bog?w, i sk?oniwszy si? rzek?:

- Pozdrawiam ci?, czcigodny w?a?cicielu tego pi?knego domu, i martwi? si?, ?e nie posiadam wina ani mi?sa, aby podzieli? je z tob? na znak, ?e ci? szanuj? i ?e wszystko, co mam, nale?y do ciebie.

Amonowi (on to by? w ludzkiej postaci) podoba?a si? uprzejmo?? m?odego pisarza. Popatrzy? wi?c na niego i spyta?:

- O czym my?la?e? id?c tutaj? Widz? bowiem m?dro?? na twoim czole, a nale?? do tych, kt?rzy, jak kuropatwa pszenic?, zbieraj? s?owa prawdy.

Pisarz westchn??.

- My?la?em - m?wi? - o mojej n?dzy i o tych lekkomy?lnych bogaczach, kt?rzy nie wiadomo na co i jakim sposobem trwoni? maj?tki.

- A ty by? nie strwoni?? - zapyta? b?g, wci?? maj?cy na sobie ludzk? figur?.

- Spojrzyj na mnie, panie - rzek? pisarz. - Mam dziuraw? p?acht? i zgubi?em w drodze sanda?y, ale papirus i ka?amarz ci?gle nosz? ze sob? jak w?asne serce. Albowiem wstaj?c i k?ad?c si? spa? powtarzam, ?e lepsz? jest uboga m?dro?? ni? g?upie bogactwo.

Je?eli wi?c jestem taki, je?eli umiem wys?owi? si? dwoma pismami i wykona? najzawilszy rachunek, je?eli znam wszystkie ro?liny i wszystkie zwierz?ta, jakie tylko s? pod niebem, to - czy mo?esz s?dzi?, abym ja, kt?ry posiadam tak? m?dro??, by? zdolny do zmarnowania maj?tku?

Bo?ek zamy?li? si? i rzek?:

- Wymowa twoja p?ynie wartko jak Nil pod Memfisem, lecz je?eli naprawd? jeste? taki m?dry, to napisz mi dwoma sposobami: Amon.

Pisarz wydoby? ka?amarz, p?dzel i w nied?ugim czasie na drzwiach lepianki napisa? dwoma sposobami: Amon, tak wyra?nie, ?e nawet nieme stworzenia zatrzymywa?y si?, aby z?o?y? ho?d Panu.

Bo?ek by? kontent i doda?:

- Je?eli jeste? r?wnie bieg?y w rachunkach jak w pi?miennictwie, to wyrachuj mi nast?puj?c? spraw? handlow?. Gdy za jedn? kuropatw? daj? mi cztery kurze jaja, to za siedm kuropatw ile powinni da? kurzych jaj?

Pisarz zebra? kamyki, uk?ada? je w rozmaite szeregi i nim s?o?ce zasz?o, odpowiedzia?, ?e za siedm kuropatw nale?y si? - dwadzie?cia o?m jaj kurzych.

Wszechmocny Amon a? u?miechn?? si?, ?e widzi przed sob? m?drca tak niepospolitej miary, wi?c rzek?:

- Poznaj?, ?e? m?wi? prawd? o swojej m?dro?ci. Je?eli za? oka?esz si? r?wnie wytrwa?ym w cnocie, uczyni? tak, ?e b?dziesz do ko?ca ?ycia szcz??liwym, a po ?mierci synowie twoi umieszcz? tw?j cie? w pi?knym grobowcu. A teraz powiedz: jakiego chcesz bogactwa, kt?rego by? nie tylko nie strwoni?, ale jeszcze pomno?y??

Pisarz upad? do n?g mi?osiernemu b?stwu i odpar?:

- Gdybym cho? posiada? t? lepiank? i ze cztery miary gruntu, by?bym bogaty.

- Dobrze - m?wi b?g - ale pierwej rozejrzyj si?, czy ci to wystarczy.

Zaprowadzi? go do chaty i prawi?:

- Masz tu cztery czepce i fartuszki, dwie p?achty na niepogod? i dwie pary sanda??w. Tu masz ognisko, tu ?aw?, na kt?rej mo?na sypia?, st?p? do t?uczenia pszenicy i dzie?e do ciasta...

- A to co jest? - zapyta? pisarz wskazuj?c na jak?? figur? okryt? p??tnem.

- Ot?? to jedno jest - odpar? b?g, czego nie powiniene? dotyka?, bo stracisz ca?y maj?tek.

- Aj!... - krzykn?? pisarz. - Mo?e to sobie sta? przez tysi?c lat i nie zaczepi? go... Za pozwoleniem waszej czci : co to za folwark wida? tam?...

I wychyli? si? przez okno lepianki.

- M?drze powiedzia?e? - rzek? Amon. - Jest to bowiem folwark, i nawet pi?kny. Ma obszerny dom, pi??dziesi?t miar gruntu, kilkana?cie sztuk byd?a i dziesi?ciu niewolnik?w. Gdyby? wola? posiada? tamten folwark...

Pisarz upad? do n?g bogu.

- Jest?e - spyta? - jaki cz?owiek pod s?o?cem, kt?ry zamiast j?czmiennego placka nie wola?by bu?ki pszennej?..

Us?yszawszy to Amon wym?wi? zakl?cie i w tej?e chwili obaj znale?li si? w okaza?ym domu folwarcznym.

- Masz tu - m?wi? b?g - rze?bione ?o?e, pi?? stolik?w i dziesi?? krzese?. Masz tu haftowane szaty, st?gwie i szklanki na wino, masz tu oliwn? lamp? i lektyk?...

- A to co jest? - zapyta? pisarz wskazuj?c na figur?, kt?ra sta?a w k?cie okryta mu?linem.

- Tego jednego - odpar? b?g - nie zaczepiaj, bo stracisz ca?y maj?tek.

- Cho?bym dziesi?? tysi?cy lat ?y? - zawo?a? pisarz - nie tkn? tej rzeczy!... Uwa?am bowiem, ?e po m?dro?ci najlepszym jest bogactwo.

- Ale co to tam wida?? - spyta? po chwili wskazuj?c na ogromny pa?ac w ogrodzie.

- To s? dobra ksi???ce - odpar? b?g. - Jest pa?ac, pi??set miar ziemi, stu niewolnik?w i par?set sztuk byd?a. Wielki to maj?tek, lecz je?eli s?dzisz, ?e podo?a mu twoja m?dro??...

Pisarz znowu upad? do n?g Amonowi zalewaj?c si? ?zami rado?ci.

- O panie!... - wo?a?. - A gdzie jest taki szaleniec, kt?ry zamiast kubka piwa nie wola?by kadzi wina?

- S?owa twoje godne s? m?drca, kt?ry rozwi?zuje najtrudniejsze rachunki - rzek? Amon.

Wym?wi? wielkie s?owa zakl?cia i obaj z pisarzem znale?li si? w pa?acu.

- Masz tu - m?wi? dobry b?g - sal? jadaln?, w niej z?ocone kanapy i krzes?a tudzie? stoliki wyk?adane r??nokolorowym drzewem. Pod spodem jest kuchnia dla pi?ciu kucharzy, ?pi?arnia, gdzie znajdziesz wszelkie mi?siwo, ryby i ciasta, wreszcie piwnica z najdoskonalszym winem. Masz tu sypialni? z ruchomym dachem, kt?rym twoi niewolnicy b?d? ch?odzili ci? podczas snu. Zwracam twoj? uwag? na ?o?e, kt?re jest z cedrowego drzewa i opiera si? na czterech lwich ?apach, kunsztownie odlanych z br?zu. Masz tu szatni? pe?n? lnianych i we?nianych szat; za? w skrzyniach znajdziesz pier?cienie, ?a?cuchy i bransolety...

- A to co jest?... - zapyta? nagle pisarz wskazuj?c na figur? okryt? welonem haftowanym z?otymi i purpurowymi ni?mi.

- To? jest w?a?nie, czego najbardziej strzec si? powiniene? - odpar? b?g. - Je?eli tego dotkniesz, tw?j ogromny maj?tek przepadnie. A zaprawd? m?wi? ci, ?e niewiele jest podobnych d?br w Egipcie. Musz? ci bowiem doda?, ?e w skarbcu le?y dziesi?? talent?w z?otem i drogimi kamieniami.

- W?adco m?j!... - krzykn?? pisarz. - Pozw?l, a?eby w tym pa?acu na pierwszym miejscu stan?? tw?j ?wi?ty pos?g, przed kt?rym trzy razy dziennie pali?bym wonno?ci...

- Ale tamtego unikaj - odpar? Amon wskazuj?c na figur? okryt? welonem.

- Chyba straci?bym rozum i by?bym gorszy od dzikiej ?wini, dla kt?rej wino znaczy tyle co pomyje - rzek? pisarz. - Niech ta figura w welonie pokutuje tu sto tysi?cy lat, a nie dotkn? jej, je?eli taka twoja wola...

- Pami?taj, ?e straci?by? wszystko!.. - zawo?a? b?g i znikn??.

Uszcz??liwiony pisarz zacz?? chodzi? po swoim pa?acu i wygl?da? oknami. Obejrza? skarbiec i zwa?y? w r?kach z?oto: by?o ci??kie; przypatrzy? si? drogim kamieniom - by?y prawdziwe. Kaza? sobie poda? jedzenie: natychmiast wbiegli niewolnicy, wyk?pali go, ogolili i ubrali w cienkie szaty.

Najad? si? i napi? jak nigdy: jego g??d bowiem ??czy? si? z doskona?o?ci? potraw w jeden smak przedziwny. Zapali? wonno?ci przed pos?giem Amona i ubra? go w ?wie?e kwiaty. P??niej siad? w oknie.

Na dziedzi?cu r?a?o par? koni zaprz?gni?tych do rze?bionego wozu. W innym miejscu gromada ludzi z w??czniami i sieciami uspokaja?a niesforne psy my?liwskie rw?ce si? do polowania. Przed ?pichrzem jeden pisarz odbiera? ziarno od rolnik?w, przed obor? drugi pisarz przyjmowa? rachunek od dozorcy pastuch?w.

W dali wida? by?o gaj oliwny, wysokie wzg?rze zaro?ni?te winogradem, ?any pszenicy, a po wszystkich polach g?sto rozsadzone palmy daktylono?ne.

"Zaiste! - rzek? do siebie - jestem dzi? bogaty, tak w?a?nie, jak mi si? nale?a?o. I jedno dziwi mnie, ?e tyle lat mog?em wytrzyma? w upodleniu i n?dzy. Musz? te? wyzna? - ci?gn?? w duchu - ?e nie wiem, czy potrafi? zwi?kszy? ten ogromny maj?tek, bo i nie potrzebuj? wi?cej, i nie b?d? mia? czasu ugania? si? za spekulacjami."

Zacz??o mu jednak nudzi? si? w pokojach, wi?c obejrza? ogr?d, objecha? pola, porozmawia? ze s?ugami, kt?rzy padali przed nim na brzuchy, cho? byli tak ubrani, ?e on wczoraj jeszcze uwa?a?by sobie za zaszczyt ca?owa? ich r?ce. Lecz ?e i tam by?o mu nudno, wi?c wr?ci? do pa?acu i przypatrywa? si? zapasom swojej ?pi?arni i piwnicy tudzie? sprz?tom w komnatach.

"?adne to - m?wi? do siebie - ale pi?kniejsze by?yby sprz?ty z samego z?ota, a dzbany z drogich kamieni."

Oczy jego machinalnie zwr?ci?y si? w ten k?t, gdzie sta?a figura okryta haftowanym welonem i - wzdycha?a.

"Wzdychaj sobie, wzdychaj!" - my?la? bior?c kadzielnic?, aby spali? wonno?ci przed pos?giem Amona.

"Dobry to b?g - my?la? - kt?ry ocenia przymioty m?drc?w, nawet bosych, i wymierza im sprawiedliwo??. Jaki on mi da? pi?kny maj?tek!... No, prawda, ?e i ja go uczci?em, wypisuj?c podw?jnym pismem imi? Amon - na drzwiach tej cha?upy. Albo jak ja mu to pi?knie wyrachowa?em: ile dostanie kurzych jaj za siedm kuropatw? Mieli s?uszno?? moi mistrze twierdz?c, ?e m?dro?? nawet bogom otwiera usta."

Spojrza? znowu w k?t. Posta? okryta welonem znowu westchn??a.

"Ciekawy jestem - m?wi? do siebie pisarz - dlaczego m?j przyjaciel Amon zabroni? mi dotyka? tej oto sztuczki, co tam stoi w k?cie? No, za taki maj?tek mia? prawo nak?ada? mi warunki, chocia? ja nic podobnego nie zrobi?bym mu. Bo je?eli ca?y ten pa?ac jest moj? w?asno?ci?, je?eli wszystkiego, co tu jest, mog? u?ywa?, dlaczego tamtej rzeczy nie mia?bym nawet dotkn???...

Tak si? m?wi: nie wolno dotyka?! Wolno wreszcie zobaczy?..."

Zbli?y? si? do figury, zdj?? ostro?nie welon, patrzy... jest co? bardzo ?adnego. Niby pi?kny m?ody ch?opiec, ale nie ch?opiec... Ma w?osy d?ugie do kolan, drobne rysy i pe?ne s?odyczy spojrzenie. Co ty jeste?? - m?wi do figury.

- Ja jestem kobieta - odpowiada mu posta? g?osem tak cienkim, ?e wnikn?? mu w serce jak sztylet fenicki.

"Kobieta?... - my?li pisarz. - Tego mnie nie uczono w kap?a?skiej szkole." - Kobieta?... - powt?rzy?. - A co to masz o tutaj?...

- To moje oczy.

- Oczy?... C?? ty zobaczysz takimi oczami, kt?re od lada ?wiat?a mog? si? rozp?yn??.

- Bo moje oczy nie s? do tego, ?ebym ja nimi patrzy?a, tylko ?eby? ty w nie patrzy?! - odpowiedzia?a figura.

"Dziwne oczy!" - rzek? do siebie pisarz chodz?c po pokoju.

Znowu przystan?? przed postaci? i zapyta?:

- A to co masz?

- To moje usta.

- Przez bogi! umrzesz z g?odu - zawo?a? - bo tak ma?ymi ustami naje?? si? nie mo?na...

- One te? nie s? do jedzenia - odpar?a figura - tylko ?eby? ty je ca?owa?.

- Ca?owa?? - powt?rzy? pisarz. - I tego nie uczono mnie w kap?a?skiej szkole... A to o... co to masz?

- To moje r?czki.

- R?czki?... Dobrze, ?e? nie powiedzia?a, ?e to r?ce, bo takim r?koma nic by? zrobi? nie potrafi?a, nawet udoi? owcy.

- Moje r?czki nie s? do roboty.

- Tylko do czego? - zdziwi? si? pisarz rozstawiaj?c jej palce...

(Jak ja twoje, Kamo - rzek? nast?pca pieszcz?c drobn? r?czk? kap?anki.)

- Tylko do czego s? takie r?ce? - pyta? pisarz figury.

- A?ebym nimi ciebie obejmowa?a za szyj?.

- Chcesz m?wi?: za kark?... - wrzasn?? przera?ony pisarz, kt?rego kap?ani zawsze chwytali za kark, gdy mia? otrzyma? plagi.

- Nie za kark - rzek?a posta? - tylko o tak...

I obj??a go - ci?gn?? ksi??? - r?koma za szyj?, o tak... (Tu otoczy? si? r?koma kap?anki...) i przytuli?a go do swej piersi o tak, o... (Tu przytuli? si? do Kamy...)

- Panie, co robisz?... - szepn??a Kama. - Wszak?e to ?mier? moja...

- B?d? spokojna - odpar? ksi??? -ja ci tylko pokazuj?, co tamta posta? robi?a z pisarzem...

...Wtem zadr?a?a ziemia, pa?ac znikn??, znik?y psy, konie i niewolnicy. Wzg?rze pokryte winogradem zmieni?o si? w opok?, drzewa oliwne w cier?, a pszenica w piasek...

Pisarz, gdy ockn?? si? w obj?ciach kochanki, zrozumia?, ?e jest takim n?dzarzem, jakim by? wczoraj na go?ci?cu. Ale nie ?a?owa? swoich bogactw, poniewa? mia? kobiet?, kt?ra kocha?a go i pie?ci?a.

- Wi?c wszystko znik?o, a ona nie znik?a!... - zawo?a?a naiwnie Kama.

- Lito?ciwy Amon zostawi? mu j? na pociech? - rzek? ksi???.

- O, to Amon by? tylko dla pisarza lito?ciwym - odpar?a Kama. - Ale co ma znaczy? ta historia?

- Zgadnij. Wreszcie s?ysza?a?, czego biedny pisarz wyrzek? si? za poca?unek kobiety...

- Ale tronu nie wyrzek?by si?! - przerwa?a kap?anka.

- Kto wie?... gdyby go bardzo o to poproszono - szepta? nami?tnie Ramzes.

- O nie!. .. - zawo?a?a Kama wydzieraj?c mu si? z obj??. - Tronu niech si? nie wyrzeka, bo w takim razie c?? by zosta?o z jego obietnic dla Fenicji...

Oboje spojrzeli sobie w oczy d?ugo... d?ugo... W tej chwili ksi??? uczu? niby ran? w sercu i niby ?e z tej rany uciek?o mu jakie? uczucie. Nie nami?tno??, bo nami?tno?? zosta?a, ale - szacunek i wiara w Kam?.

"Dziwne te Fenicjanki - pomy?la? nast?pca - mo?na za nimi szale?, lecz niepodobna im ufa?..."

Uczu? si? znu?onym i po?egna? Kam?. Spojrza? po komnacie, jakby trudno mu by?o rozsta? si? z ni?, i odchodz?c rzek? do siebie:

"A jednak ty zostaniesz moj? i bogowie feniccy nie zabij? ci?, je?eli dbaj? o swoje ?wi?tynie i kap?an?w."

Ledwie Ramzes opu?ci? will? Kamy, do pokoju kap?anki wpad? m?ody Grek, uderzaj?co pi?kny i uderzaj?co podobny do egipskiego ksi?cia. Na jego twarzy malowa?a si? w?ciek?o??.

- Lykon!... - zawo?a?a przera?ona Kama. - Co tu robisz?...

- Pod?a gadzino!... - odpar? Grek d?wi?cznym g?osem. - Jeszcze miesi?c nie up?yn?? od wieczora, kiedy przysi?g?a?, ?e mnie kochasz, ?e uciekniesz ze mn? do Grecji, a ju? drugiemu kochankowi rzucasz si? na szyj?... Czy pomarli bogowie, czy uciek?a od nich sprawiedliwo???...

- Szalony zazdro?niku - przerwa?a kap?anka - ty mnie zabijesz...

- Z pewno?ci?, ?e ja ci? zabij?, nie twoja skamienia?a bogini... Tymi r?koma - wo?a? wyci?gaj?c r?ce jak szpony - udusz? ci?, gdyby? zosta?a kochank?...

- Czyj??...

- Albo? ja wiem!... Zapewne obu: tego starego Asyryjczyka i tego ksi???tka, kt?remu kamieniem ?eb rozwal?, je?eli b?dzie si? tu w??czy?... Ksi???!... ma wszystkie niewiasty z ca?ego Egiptu i... jeszcze mu si? zachciewa cudzych kap?anek... Kap?anki s? dla kap?an?w, nie dla obcych...

Kama odzyska?a ju? zimn? krew.

- A ty nie jeste? dla nas obcy? - rzek?a wynio?le.

- ?mijo!... -wybuchn?? Grek powt?rnie. -Ja nie mog? by? obcym dla was, gdy dar mego g?osu, kt?rym ozdobili mnie bogowie, obracam na s?u?b? waszym bogom... A ile? to razy za pomoc? mej postaci oszukiwali?cie g?upich Azjat?w, ?e nast?pca egipskiego tronu potajemnie wyznaje wasz? wiar??...

- Cicho!... cicho!... - zasycza?a kap?anka zamykaj?c mu r?k? usta.

Co? w jej dotkni?ciu musia?o by? czaruj?cego, gdy? Grek uspokoi? si? i pocz?? m?wi? ciszej:

- S?uchaj, Kama. W tych czasach przyp?ynie do Zatoki Sebenickiej grecki statek prowadzony przez mego brata. Postaraj?e si?, aby ci? arcykap?an wys?a? do Pi-Uto, sk?d uciekniemy nareszcie do p??nocnej Grecji, w takie miejsce, kt?re jeszcze nie widzia?o Fenicjan...

- Zobaczy ich, je?li ja si? tam skryj? - przerwa?a kap?anka.

- Gdyby tobie w?os spad? - szepta? rozw?cieczony Grek - przysi?gam, ?e Dagon... ?e wszyscy tutejsi Fenicjanie oddadz? g?owy lub zdechn? w kopalniach! Poznaj? oni, co mo?e Grek...

- A ja ci m?wi? - odpar?a tym samym g?osem kap?anka - ?e dop?ki nie zbior? dwudziestu talent?w, nie rusz? si? st?d... A mam dopiero o?m...

- Sk?d?e we?miesz reszt??

- Dadz? mi Sargon i namiestnik.

- Na Sargona zgoda, ale ksi?cia nie chc?!...

- G?upi Lykonie, czyli nie widzisz, dlaczego troch? podoba mi si? ten m?odzik?... Ciebie przypomina!...

Grek zupe?nie uspokoi? si?.

- No, no!... - mrucza?. - Rozumiem, ?e gdy kobieta ma do wyboru mi?dzy nast?pc? tronu i takim jak ja ?piewakiem, nie mam potrzeby l?ka? si?... Ale jestem zazdrosny i gwa?towny, wi?c prosz? ci?, a?eby? go jak najmniej spoufala?a do siebie.

Uca?owa? j?, wymkn?? si? z willi i znikn?? w ciemnym ogrodzie.

Kama wyci?gn??a za nim zaci?ni?t? pi???.

- Nikczemny pajacu!... - szepn??a - kt?ry zaledwie m?g?by? by? u mnie ?piewaj?cym niewolnikiem...