Prus B. FARAON (2-13)

ROZDZIA? TRZYNASTY
Dowiedziawszy si? od Hirama, ze Fenicjanie darowali mu kap?ank?, nast?pca jak najpr?dzej chcia? j? mie? w swym domu nie dlatego, a?eby bez niej nie m?g? ?y?, lecz ?e stanowi?a dla niego nowo??.

Ale Kama oci?ga?a si? z przybyciem b?agaj?c ksi?cia, aby zostawi? j? w spokoju, dop?ki nie zmniejszy si? nap?yw pielgrzym?w, a nade wszystko dop?ki z Pi-Bast nie wyjad? najznakomitsi. Gdyby bowiem za ich bytno?ci zosta?a kochank? ksi?cia, mog?y zmniejszy? si? dochody ?wi?tyni, a kap?ance grozi?oby niebezpiecze?stwo.

- Nasi m?drzy i wielcy - m?wi?a Ramzesowi - przebacz? mi zdrad?. Ale posp?lstwo b?dzie wzywa? pomsty bog?w na moj? g?ow?, a ty, panie, wiesz, ?e bogowie maj? d?ugie r?ce...

- Oby ich nie stracili, gdy wsun? je pod m?j dach! - odpar? ksi???.

Nie nalega? jednak, maj?c w tym czasie uwag? bardzo zaj?t?.

Pos?owie asyryjscy: Sargon i Istubar, ju? wyjechali do Memfis dla podpisania traktatu. Jednocze?nie faraon wezwa? Ramzesa o z?o?enie mu raportu z podr??y.

Ksi??? kaza? pisarzom dok?adnie opisa? wszystko, co zdarzy?o si? od chwili, gdy opu?ci? Memfis, a wi?c: przegl?dy rzemie?lnik?w, zwiedzanie fabryk i p?l, rozmowy z nomarchami i urz?dnikami. Do odwiezienia za? raportu przeznaczy? Tutmozisa.

- Przed obliczem faraona - rzek? do niego ksi??? - b?dziesz moim sercem i ustami. A oto co masz robi?:

Gdy najdostojniejszy Herhor zapyta: co my?l? o przyczynach n?dzy Egiptu i skarbu? - odpowiedz ministrowi, a?eby zwr?ci? si? do swego pomocnika Pentuera, a on obja?ni moje pogl?dy w ten sam spos?b, jak to uczyni? w ?wi?tyni boskiej Hator.

Gdy Herhor zechce wiedzie?: jakie jest moje zdanie o traktacie z Asyri?? - odpowiedz, ?e moim obowi?zkiem jest spe?nia? rozkazy naszego pana.

Tutmozis kiwa? g?ow? na znak, ?e rozumie.

- Ale - ci?gn?? namiestnik - gdy staniesz przed obliczem mego ojca (oby ?y? wiecznie!) i przekonasz si?, ?e was nikt nie pods?uchuje, upadnij mu do n?g w mym imieniu i powiedz:

Panie nasz, to m?wi syn i s?uga tw?j, n?dzny Ramzes, kt?remu da?e? ?ycie i w?adz?.

Przyczyn? kl?sk Egiptu jest ubytek ziemi urodzajnej, kt?r? zagarn??a pustynia, i ubytek ludno?ci, kt?ra mrze z pracy i niedostatku.

Ale wiedz, o panie nasz, ?e nie mniejsz? szkod? jak m?r i pustynia wyrz?dzaj? skarbowi twemu kap?ani. Gdy? nie tylko ?wi?tynie ich s? wype?nione z?otem i klejnotami, kt?rymi mo?na by wszystkie d?ugi sp?aci?, ale jeszcze ?wi?ci ojcowie i prorocy maj? najlepsze folwarki, najdzielniejszych ch?op?w i robotnik?w, a ziemi daleko wi?cej ni? b?g-faraon.

To ci m?wi syn i s?uga tw?j, Ramzes, kt?ry przez ca?y czas podr??y mia? oczy ci?gle otwarte jak ryba i uszy nastawione jak u roztropnego os?a.

Ksi??? odpocz??, Tutmozis powtarza? sobie w pami?ci jego s?owa.

- Gdy za? - m?wi? dalej namiestnik - jego ?wi?tobliwo?? spyta: jakie jest moje zdanie o Asyryjczykach? - padnij na twarz i odpowiedz:

S?uga Ramzes, je?eli pozwolisz, o?miela si? mniema?, ?e Asyryjczycy s? to wielkie i silne ch?opy i maj? doskona?? bro?; ale wida? po nich, ?e s? ?le musztrowani.

Za pi?tami Sargona chodzili przecie najlepsi wojownicy asyryjscy: ?ucznicy, topornicy, kopijnicy, a jednak nie by?o takich sze?ciu, kt?rzy potrafiliby maszerowa? zgodnie, w jednym szeregu. Przy tym w??cznie nosz? krzywo, miecze ?le przywi?zane, topory trzymaj? jak cie?le albo rze?nicy. Ich odzie? jest ci??ka, ich grube sanda?y odparzaj? nogi, a ich tarcze, cho? mocne, niewiele dadz? im po?ytku, gdy? ?o?nierz jest niezgrabny.

- Prawd? m?wisz - wtr?ci? Tutmozis. To samo i ja spostrzeg?em i to samo s?ysz? od naszych oficer?w, kt?rzy twierdz?, ?e takie wojsko asyryjskie, jakie tu widzieli s?abszy stawi op?r ani?eli hordy libijskie.

- Powiedz te? - ci?gn?? Ramzes - panu naszemu, kt?ry nas obdarza ?yciem, i? ca?a szlachta i wojsko egipskie burzy si? na sam? wie??, ?e Asyryjczycy mogliby zagarn?? Fenicj?. Przecie Fenicja to port Egiptu, a Fenicjanie - najlepsi majtkowie naszej floty.

Powiedz wreszcie, jakom s?ysza? od Fenicjan (o czym jego ?wi?tobliwo?? lepiej musi wiedzie?), ?e Asyria jest dzi? s?aba: ma bowiem wojn? na p??nocy i wschodzie, a ca?? zachodni? Azj? ma przeciw sobie. Gdyby?my wi?c j? dzi? napadli, mogliby?my zdoby? wielkie skarby i mn?stwo niewolnik?w, kt?rzy naszym ch?opom pomagaliby w pracy.

Zako?cz jednak, ?e m?dro?? ojca mego jest wi?ksza ani?eli wszystkich ludzi i ?e zatem b?d? post?powa? tak, jak on mi rozka?e, byle nie odda? Fenicji w r?ce Assara, bo inaczej zginiemy. Fenicja to drzwi spi?owe do naszego skarbca, a gdzie? jest cz?owiek, kt?ry by z?odziejowi oddawa? swoje drzwi?

Tutmozis odjecha? do Memfisu w miesi?cu Paofi (lipiec, sierpie?). Nil zacz?? mocno przybiera?, skutkiem czego zmniejszy? si? nap?yw azjatyckich pielgrzym?w do ?wi?tyni Astoreth. Ludno?? te? miejscowa wyleg?a na pola, aby czym pr?dzej uprz?tn?? winogrona, len i pewien gatunek ro?liny wydaj?cej bawe?n?.

S?owem, okolica uspokoi?a si?, a ogrody otaczaj?ce ?wi?tyni? Astoreth by?y prawie puste.

W tej porze ksi??? Ramzes, wolny od zabaw i obowi?zk?w pa?stwowych, zaj?? si? spraw? swej mi?o?ci do Kamy. Jednego dnia odby? tajemn? narad? z Hiramem, kt?ry z jego polecenia ofiarowa? ?wi?tyni Astoreth dwana?cie talent?w w z?ocie, pos??ek bogini cudnie wyrze?biony z malachitu, pi??dziesi?t kr?w i sto pi??dziesi?t miar pszenicy. By? to dar tak hojny, ?e sam arcykap?an ?wi?tyni przyszed? do namiestnika, a?eby upa?? przed nim na brzuch sw?j i podzi?kowa? za ?ask?, o kt?rej, jak m?wi?, po wsze wieki nie zapomn? ludy kochaj?ce bogini? Astoreth.

Za?atwiwszy si? ze ?wi?tyni?, ksi??? wezwa? do siebie naczelnika policji w Pi-Bast i przep?dzi? z nim d?ug? godzin?. Za? w kilka dni p??niej ca?e miasto zatrz?s?o si? pod wp?ywem nadzwyczajnej nowiny.

Kama, kap?anka Astoreth, zosta?a porwana, gdzie? uprowadzona i - przepad?a jak ziarno piasku w pustyni!...

Nies?ychany ten wypadek zdarzy? si? w nast?pnych warunkach.

Arcykap?an ?wi?tyni wys?a? Kam? do miasta Sabne-Chetam nad jeziorem Menzaleh, z ofiarami dla tamtejszej kaplicy Astoreth. Kap?anka odbywa?a podr?? cz??nem w nocy, ju? to aby unikn?? letniego skwaru, ju? dla zabezpieczenia si? przed ciekawo?ci? i ho?dami mieszka?c?w.

Nad ranem, kiedy czterej wio?larze zm?czeni zdrzemn?li si?, spomi?dzy zaro?li nadbrze?nych wyp?yn??y nagle cz??na prowadzone przez Grek?w i Chet?w, otoczy?y ??d? wioz?c? kap?ank? i porwa?y Kam?. Napad by? tak szybki, ?e feniccy wio?larze nie stawiali ?adnego oporu; kap?ance za? widocznie zatkano usta, nawet bowiem nie zd??y?a krzykn??.

Dokonawszy ?wi?tokradzkiego czynu Chetowie i Grecy znikn?li w zaro?lach, aby nast?pnie wydoby? si? na morze. Celem za? zabezpieczenia si? od po?cigu wywr?cili cz??no nale??ce do ?wi?tyni Astoreth.

W Pi-Bast zawrza?o jak w ulu: ca?a ludno?? m?wi?a tylko o tym. Nawet domy?lano si? sprawc?w zbrodni. Jedni pos?dzali Asyryjczyka Sargona, kt?ry ofiarowa? Kamie tytu? ma??onki, byle chcia?a opu?ci? ?wi?tyni? i pojecha? z nim do Niniwy. Inni za? podejrzewali Greka Lykona, kt?ry by? ?piewakiem Astoreth i od dawna gorza? nami?tno?ci? do Kamy. By? te? o tyle bogatym, ?e m?g? pozwoli? sobie na wynaj?cie greckich rabusi?w a o tyle bezbo?nym, ?e zapewne nie waha?by si? porwa? kap?anki.

Rozumie si?, ?e w ?wi?tyni Astoreth natychmiast zwo?ano rad? najbogatszych i najpobo?niejszych wyznawc?w. Rada za? przede wszystkim uchwali?a, a?eby uwolni? Kam? od kap?a?skich obowi?zk?w i zdj?? z niej kl?twy gro??ce dziewicom, kt?re w s?u?bie bogini utraci?y niewinno??.

By?o to rozporz?dzenie ?wi?tobliwe i m?dre: je?eli bowiem kto? gwa?tem porwa? kap?ank? i pozbawi? ?wi?ce? wbrew jej woli, to nie godzi?o si? jej kara?.

W par? dni p??niej, przy odg?osie rog?w, og?oszono wiernym w ?wi?tyni Astoreth, ?e kap?anka Kama umar?a i ?e gdyby kto spotka? kobiet? podobn? do niej, nie ma prawa m?ci? si?, a nawet czyni? jej wyrzut?w. Nie ona bowiem, nie kap?anka, opu?ci?a bogini?, ale porwa?y j? z?e duchy, za co b?d? ukarane.

Tego za? samego dnia dostojny Hiram by? u ksi?cia Ramzesa i ofiarowa? mu, w z?otej puszce, pergamin opatrzony mn?stwem piecz?ci kap?a?skich i podpisami najznakomitszych Fenicjan.

By? to wyrok duchownego s?du Astoreth, kt?ry uwalnia? Kam? od ?lub?w i zdejmowa? z niej kl?tw? niebios, byle tylko wyrzek?a si? swego kap?a?skiego imienia.

Z tym dokumentem, gdy s?o?ce zasz?o, uda? si? ksi??? do pewnej samotnej willi w swoim ogrodzie. Otworzy? drzwi nieznanym sposobem i wszed? na pi?tro do niewielkiego pokoju.

Przy ?wietle rze?bionego kaga?ca, w kt?rym pali?a si? wonna oliwa, ksi??? zobaczy? Kam?.

- Nareszcie!... - zawo?a? oddaj?c jej z?ot? puszk?. - Masz wszystko, czego chcia?a?!

Fenicjanka by?a rozgor?czkowana; p?on??y jej oczy. Porwa?a puszk? i obejrzawszy j? rzuci?a na pod?og?.

- My?lisz, ?e ona jest z?ota?... - rzek?a. - Oddam m?j naszyjnik, ?e ta puszka jest miedziana i tylko pokryta z dwu stron cienkimi blaszkami...

- Tak?e mnie witasz?... - spyta? ?dziwiony ksi???.

- Bo znam moich braci - odpar?a. - Oni fa?szuj? nie tylko z?oto, ale rubiny i szafiry...

- Kobieto... - przerwa? nast?pca - ale? w tej puszce jest twoje bezpiecze?stwo...

- Co mi tam bezpiecze?stwo!... - odpar?a. - Nudz? si? i boj?... Siedz? tu ju? cztery dni jak w wi?zieniu...

- Brakuje ci czego?...

- Brakuje mi ?wiat?a... oddechu... ?miech?w, ?piew?w, ludzi... O m?ciwa bogini, jak?e mnie ci??ko karzesz!...

Ksi??? s?ucha? zdumiony. We w?ciek?ej kobiecie nie m?g? pozna? tej Kamy, kt?r? widzia? w ?wi?tyni, tej kobiety, nad kt?r? unosi?a si? nami?tna pie?? Greka.

- Jutro - rzek? ksi??? - b?dziesz mog?a wyj?? do ogrodu... A gdy pojedziemy do Memfis, do Teb?w, b?dziesz bawi?a si? jak nigdy... Spojrzyj na mnie. Czyli? nie kocham ci? i czyli? kobiecie nie wystarcza zaszczyt, ?e nale?y do mnie?...

- Tak - odpar?a nad?sana - ale cztery mia?e? przede mn?.

- Je?eli ciebie kocham najlepiej...

- Gdyby? mnie kocha? najlepiej, uczyni?by? mnie pierwsz?, osadzi?by? mnie w pa?acu, kt?ry zajmuje ta... ?yd?wka Sara, i mnie da?by? wart?, nie jej... Tam przed pos?giem Astoreth by?am najpierwsz?... Ci, kt?rzy sk?adali ho?d bogini, kl?kaj?c przed ni?, patrzyli na mnie... A tu co?... - Wojsko b?bni i gra na fletach, urz?dnicy sk?adaj? r?ce na piersiach i schylaj? g?owy przez domem ?yd?wki...

- Przed moim pierworodnym synem - przerwa? zniecierpliwiony ksi??? - a on nie jest ?ydem...

- Jest ?ydem!... - wrzasn??a Kama.

Ramzes zerwa? si?.

- Szalona jeste??... - rzek?, nagle uspokoiwszy si?. - Czy nie wiesz, ?e m?j syn ?ydem by? nie mo?e...

- A ja ci m?wi?, ?e jest!... - krzycza?a bij?c pi??ci? w stolik. - Jest ?ydem, jak jego dziad, jak jego wujowie, i nazywa si? Izaak...

- Co? powiedzia?a, Fenicjanko?... Czy chcesz, a?ebym ci? wyp?dzi??...

- Dobrze, wyp?d? mnie, je?eli k?amstwo wysz?o z ust moich... Ale je?eli rzek?am prawd?, wyp?d? tamt?... ?yd?wk? wraz z jej pomiotem i mnie oddaj pa?ac... Ja chc?, ja zas?uguj? na to, a?eby by? pierwsz? w twoim domu... Bo tamta oszukuje ci?... drwi z ciebie... A ja dla ciebie wypar?am si? mojej bogini... nara?am si? na jej

zemst?...

- Daj mi dow?d, a pa?ac b?dzie twoim... Nie, to fa?sz!... - m?wi? ksi???. - Sara nie dopu?ci?aby si? takiej zbrodni... M?j pierworodny syn...

- Izaak!... Izaak!... - krzycza?a Kama. - Id? do niej i przekonaj si?...

Ramzes na p?? nieprzytomny wybieg? od Kamy i skierowa? si? do willi, gdzie mieszka?a Sara. Pomimo gwia?dzistej nocy zb??dzi? i przez pewien czas tu?a? si? po ogrodzie. Lecz otrze?wi?o go ch?odne powietrze, odnalaz? drog? i do domu Sary wszed? prawie spokojny.

Mimo p??nego wieczoru czuwano tam. Sara w?asnymi r?koma pra?a pieluszki syna, a jej s?u?ba skraca?a sobie czas jedzeniem, piciem i muzyk?.

Kiedy Ramzes blady ze wzruszenia stan?? na progu, Sara krzykn??a, lecz wnet uspokoi?a si?.

- B?d? pozdrowiony, panie - rzek?a ocieraj?c zmoczone r?ce i chyl?c mu si? do n?g.

- Saro, jak na imi? twemu synowi?... - spyta?.

Przera?ona schwyci?a si? za g?ow?.

- Jak na imi? twemu synowi?... - powt?rzy?.

- Wszak wiesz, panie, ?e Seti... - odpar?a ledwie s?yszalnym g?osem.

- Spojrzyj mi w oczy...

- O Jehowo!... - szepn??a Sara.

- Widzisz, ?e k?amiesz. A teraz ja ci powiem: m?j syn, syn nast?pcy egipskiego tronu, nazywa si? Izaak... i jest ?ydem... pod?ym ?ydem...

- Bo?e!... Bo?e!... mi?osierdzia!.. - zawo?a?a rzucaj?c si? do n?g ksi?ciu.

Ramzes ani przez chwil? nie podni?s? g?osu, tylko twarz jego by?a szara.

- Ostrzegano mnie - m?wi? - abym nie bra? do mego domu ?yd?wki... Moje wn?trzno?ci skr?ca?y si?, kiedy widzia?em folwark nape?niony ?ydami... Alem pow?ci?gn?? odraz?, bom tobie ufa?. I ty, wraz z twymi ?ydami, ukrad?a? mi syna, z?odziejko dzieci...

- Kap?ani rozkazali, a?eby zosta? ?ydem... - szepn??a Sara szlochaj?c u n?g ksi?cia.

- Kap?ani?... Jacy?...

- Najdostojniejszy Herhor... najdostojniejszy Mefres... M?wili, ?e tak trzeba, bo tw?j syn musi zosta? pierwszym kr?lem ?ydowskim...

- Kap?ani?... Mefres?... - powt?rzy? ksi???. - Kr?lem ?ydowskim?... Ale? ja m?wi?em ci, ?e tw?j syn mo?e zosta? dow?dc? moich ?ucznik?w, moim pisarzem... Ja ci to m?wi?em!... a ty, n?dzna, my?la?a?, ?e tytu? ?ydowskiego kr?la r?wna si? dostoje?stwu mego ?ucznika i pisarza?... Mefres... Herhor!... Niech b?d? dzi?ki bogom, ?e nareszcie zrozumia?em tych dostojnik?w i wiem, jaki los przeznaczaj? memu potomstwu...

Przez chwil? rozmy?la?, gryz? wargi. Nagle zawo?a? pot??nym g?osem:

- Hej!... s?u?ba... ?o?nierze!...

W oka mgnieniu komnata zacz??a nape?nia? si?. Wesz?y p?acz?c s?u?ebnice Sary, pisarz i rz?dca jej domu, potem niewolnicy, wreszcie kilku ?o?nierzy z oficerem.

- ?mier?!... - krzykn??a Sara rozdzieraj?cym g?osem.

Rzuci?a si? do ko?yski, porwa?a syna i stan?wszy w k?cie komnaty zawo?a?a:

- Mnie zabijcie... ale jego nie dam!...

Ramzes u?miechn?? si?.

- Setniku - rzek? do oficera - we? t? kobiet? z jej dzieckiem i zaprowad? do budynku, gdzie mieszcz? si? niewolnicy mego domu. Ta ?yd?wka ju? nie b?dzie pani?, ale s?ug? tej, kt?ra j? zast?pi.

A ty, rz?dco - doda? zwracaj?c si? do urz?dnika - pami?taj, aby ?yd?wka nie zapomnia?a jutro z rana umy? n?g swej pani, kt?ra tu zaraz przyjdzie. Gdyby za? ta s?u?ebnica okaza?a si? krn?brn?, na rozkaz swej pani

powinna otrzyma? ch?ost?.

Wyprowadzi? t? kobiet? do izby czeladniej!...

Oficer i rz?dca zbli?yli si? do Sary, lecz zatrzymali si? nie ?miej?c jej dotkn??. Ale te? i nie by?o potrzeby. Sara owin??a p?acht? kwil?ce dziecko i opu?ci?a komnat? szepc?c:

- Bo?e Abrahama, Izaaka, Jakuba, zmi?uj si? nad nami...

Nisko sk?oni?a si? przed ksi?ciem, a z jej oczu p?yn??y ciche ?zy. Jeszcze w sieniach s?ysza? Ramzes jej s?odki g?os:

- Bo?e Abrahama, Iza...

Gdy wszystko uspokoi?o si?, namiestnik odezwa? si? do oficera i rz?dcy:

- P?jdziecie z pochodniami do domu mi?dzy figowe drzewa...

- Rozumiem - odpar? rz?dca.

- I natychmiast przeprowadzicie tu kobiet?, kt?ra tam mieszka...

- Stanie si? tak.

- Ta kobieta b?dzie odt?d wasz? pani? i pani? Sary ?yd?wki, kt?ra ka?dego poranku ma swojej pani my? nogi, oblewa? j? wod? i trzyma? przed ni? zwierciad?o. To jest moja wola i rozkaz.

- Stanie si? - odpar? rz?dca.

- I jutro z rana powiesz mi, czy nowa s?uga nie jest krn?brn?...

Wydawszy te polecenia namiestnik wr?ci? do siebie, ale ca?? noc nie spa?. W jego g??bokiej duszy rozpala? si? po?ar zemsty.

Czu?, ?e nie odni?s?szy ani na chwil? g?osu zmia?d?y? Sar?, n?dzn? ?yd?wk?, kt?ra o?mieli?a si? oszuka? go. Ukara? j? jak kr?l, kt?ry jednym drgnieniem powieki str?ca ludzi ze szczytu - w otch?a? s?u?alstwa. Ale Sara by?a tylko narz?dziem kap?an?w, a nast?pca mia? za wiele poczucia sprawiedliwo?ci, aby po?amawszy narz?dzie m?g? przebaczy? w?a?ciwym sprawcom.

Jego w?ciek?o?? pot?gowa?a si? tym bardziej ?e kap?ani byli nietykalni. Ksi??? m?g? Sar? z dzieckiem, w?r?d nocy - wyp?dzi? do izby czeladniej, ale nie m?g? pozbawi? Herhora jego w?adzy ani Mefresa arcykap?a?stwa. Sara pad?a u n?g jego jak zdeptany robak; ale Herhor i Mefres, kt?rzy wydarli mu pierworodnego syna, wznosili si? nad Egiptem i (o wstydzie!) nad nim samym, nad przysz?ym faraonem, jak piramidy...

I nie wiadomo, kt?ry ju? raz w tym roku przypomina? sobie krzywdy, jakich dozna? od kap?an?w. W szkole bili go kijami, a? mu grzbiet p?ka?, albo morzyli g?odem, a? brzuch przyrasta? mu do krzy?a. Na zesz?orocznych manewrach Herhor popsu? mu ca?y plan, a potem z?o?y? win? na niego i pozbawi? dow?dztwa korpusu. Ten?e Herhor przyprawi? go o nie?ask? jego ?wi?tobliwo?ci, za to, ?e wzi?? do domu Sar?, i nie pr?dzej przywr?ci? go do zaszczyt?w, a? upokorzony ksi??? przep?dzi? par? miesi?cy na dobrowolnym wygnaniu.

Zdawa?o si?, ?e gdy zostanie wodzem korpusu i namiestnikiem, kap?ani przestan? uciska? go swoj? opiek?. Lecz w?a?nie teraz wyst?pili z podwojonymi si?ami. Zrobili go namiestnikiem, po co?... Aby usun?? go od faraona i zawrze? haniebny traktat z Asyri?. Zmusili go, ?e po informacje o stanie pa?stwa uda? si? jak pokutnik do ?wi?tyni; tam oszukiwali go za pomoc? cud?w i postrach?w i udzielili najzupe?niej fa?szywych obja?nie?.

Potem mi?szali si? do jego rozrywek, kochanek, stosunk?w z Fenicjanami, d?ug?w, a nareszcie, aby go upokorzy? i o?mieszy? w oczach Egiptu, zrobili mu pierworodnego syna ?ydem!...

Gdzie jest ch?op, gdzie niewolnik, gdzie wi?zie? z kopal?, Egipcjanin, kt?ry nie mia?by prawa powiedzie?:

- Jestem lepszy od ciebie, namiestniku, bo ?aden m?j syn nie by? ?ydem...

Czuj?c ci??ar obelgi Ramzes jednocze?nie pojmowa?, ?e nie mo?e jej natychmiast pom?ci?. Wi?c postanowi? odsun?? spraw? do przysz?o?ci. W szkole kap?a?skiej nauczy? si? panowa? nad sob?, na dworze nauczy? si? cierpliwo?ci i ob?udy; te przymioty stan? si? jego tarcz? i zbroj? w walce z kap?a?stwem... Do czasu b?dzie wprowadza? ich w b??d, a gdy przyjdzie odpowiednia chwila, uderzy tak, ?e ju? nie podnios? si? wi?cej.

Na dworze zacz??o ?wita?. Nast?pca twardo zasn??, a gdy obudzi? si?, pierwsz? osob?, kt?r? spostrzeg?, by? rz?dca pa?acu Sary.

- C?? ?yd?wka? - zapyta? ksi???.

- Stosownie do rozkazu waszej dostojno?ci umy?a nogi swej nowej pani - odpar? urz?dnik.

- Czy by?a krn?brn??

- By?a pe?n? pokory, ale nie do?? zr?czn?, wi?c rozgniewana pani uderzy?a j? nog? mi?dzy oczy...

Ksi??? rzuci? si?.

- I c?? na to Sara?... - zapyta? pr?dko.

- Upad?a na ziemi?. A gdy nowa pani kaza?a jej i?? precz, wysz?a, cicho p?acz?c...

Ksi??? zacz?? chodzi? po komnacie.

- Jak?e noc sp?dzi?a?...

- Nowa pani?...

- Nie! - przerwa? nast?pca. - Pytam o Sar?...

- Stosownie do rozkazu Sara posz?a z dzieckiem do izby czeladniej. Tam s?u?ebne, z lito?ci, odst?pi?y jej ?wie?? mat?, ale Sara nie po?o?y?a si? spa?, tylko przesiedzia?a ca?? noc z dzieckiem na kolanach.

- A dziecko?... - spyta? ksi???.

- Dziecko jest zdrowe. Dzi? z rana, kiedy ?yd?wka posz?a na s?u?b? do nowej pani, inne kobiety wyk?pa?y male?stwo w ciep?ej wodzie, a ?ona pastucha, kt?ra tak?e ma niemowl?, da?a mu ssa?.

Ksi??? stan?? przed rz?dc?.

- ?le jest - rzek? - gdy krowa, zamiast karmi? swoje ciel?tko, idzie do p?uga i jest bita kijem. Wi?c cho? ta ?yd?wka pope?ni?a wielki wyst?pek, nie chc?, a?eby cierpia? jej niewinny pomiot... Dlatego Sara nie b?dzie ju? my?a n?g nowej pani i nie b?dzie przez ni? kopana w oczy. W czeladnim domu dasz jej osobn? izb?, par? sprz?t?w i pokarm, jaki nale?y si? niedawnej po?o?nicy. I niech w spokoju karmi swoje dziecko.

- Oby? ?y? wiecznie, w?adco nasz! - odpar? rz?dca i szybko pobieg? spe?ni? rozkazy namiestnika.

Ca?a bowiem s?u?ba lubi?a Sar?, a w ci?gu paru godzin mia?a sposobno?? znienawidzi? gniewn? i wrzaskliw? Kam?.