Prus B. FARAON (3-06)

ROZDZIA? SZ?STY
Oko?o dziesi?tej wiecz?r stan?? przed panem Hiram odziany w ciemn? szat? memfijskiego przekupnia.

- Czeg?? si? tak skradasz wasza dostojno???... - zapyta? go niemile dotkni?ty faraon.- Czyli? m?j pa?ac jest wi?zieniem albo domem tr?dowatych?..

- Ach, w?adco nasz! - westchn?? stary Fenicjanin. - Od chwili gdy zosta?e? panem Egiptu, zbrodniarzami s? ci, kt?rzy o?mielaj? si? widywa? ciebie i nie zdawa? sprawy z tego, o czym raczysz m?wi?...

- Przed kim?e to musicie powtarza? moje s?owa?... - spyta? pan.

Hiram podni?s? oczy i r?ce do g?ry.

- Wasza ?wi?tobliwo?? znasz swoich wrog?w!... - odpar?.

- Mniejsza o nich - rzek? faraon. - Wasza dostojno?? wiesz, po co ci? wezwa?em? Chc? po?yczy? kilka tysi?cy talent?w...

Hiram sykn?? i tak zachwia? si? na nogach, ?e pan pozwoli? mu usi??? w swojej obecno?ci, co by?o najwy?szym zaszczytem.

Rozsiad?szy si? wygodnie i odpocz?wszy Hiram rzek?:

- Po co wasza ?wi?tobliwo?? ma po?ycza?, kiedy mo?e mie? du?e skarby...

- Wiem, gdy zdob?d? Niniw? - przerwa? faraon. - To dalekie czasy, a pieni?dze potrzebne mi s? dzi?...

- Ja nie m?wi? o wojnie - odpar? Hiram. - Ja m?wi? o takiej sprawie, kt?ra natychmiast przyniesie skarbowi du?e sumy i - sta?y roczny doch?d...

- Jakim sposobem?

- Niech wasza ?wi?tobliwo?? pozwoli nam i pomo?e wykopa? kana?, kt?ry by po??czy? Morze ?r?dziemne z Morzem Czerwonym...

Faraon zerwa? si? z fotelu.

- ?artujesz, stary cz?owieku?... - zawo?a?. - Kt?? tak? prac? wykona i kto chcia?by narazi? Egipt?... Przecie morze zala?oby nas...

- Jakie morze?... Bo chyba ani Czerwone, ani ?r?dziemne - spokojnie odpar? Hiram. - Ja wiem, ?e egipscy kap?ani-in?ynierowie badali ten interes i wyrachowali, ?e to jest bardzo dobry interes, najlepszy w ?wiecie... Tylko oni sami wol? go zrobi?, a raczej nie chc?, a?eby zrobi? to faraon.

- Gdzie masz dowody? - spyta? Ramzes.

- Ja nie mam dowod?w, ale ja przyszl? waszej ?wi?tobliwo?ci takiego kap?ana, kt?ry ca?? spraw? obja?ni planami i rachunkiem...

- Kto jest ten kap?an?...

Hiram zamy?li? si? i rzek? po chwili:

- Czy mam obietnic? waszej ?wi?tobliwo?ci, ?e o nim nikt nie b?dzie wiedzia? opr?cz nas?... On wam, panie m?j, wi?ksze odda us?ugi ani?eli ja sam... On zna du?o tajemnic i... du?o niegodziwo?ci kap?a?skich...

- Przyrzekam - odpar? faraon.

- Ten kap?an to jest Samentu... On s?u?y w ?wi?tyni Seta pod Memfisem... On jest wielkim m?drcem, tylko potrzebuje pieni?dzy i jest bardzo ambitny. A poniewa? arcykap?ani poni?aj? go, wi?c on mi powiedzia?, ?e gdy wasza ?wi?tobliwo?? zechce, to on... to on obali stan kap?a?ski... Bo on wie du?o sekret?w... O du?o!..

Ramzes g??boko zamy?li? si?. Zrozumia?, ?e ten kap?an jest wielkim zdrajc?, ale i ocenia?, jak wa?ne mo?e mu odda? us?ugi.

- Owszem - rzek? faraon - pomy?l? o tym Samentu. A teraz na chwil? przypu??my, ?e mo?na zbudowa? taki kana?: c?? ja b?d? mia? z niego?

Hiram podni?s? lew? r?k? i na jej palcach zacz?? rachowa?:

- Przede wszystkim - m?wi? - Fenicja odda waszej ?wi?tobliwo?ci pi?? tysi?cy talent?w zaleg?ych danin...

Po drugie - Fenicja zap?aci waszej ?wi?tobliwo?ci pi?? tysi?cy talent?w za prawo wykonywania rob?t...

Po trzecie - gdy zaczn? si? roboty, b?dziemy p?acili tysi?c talent?w rocznego podatku i jeszcze tyle talent?w, ile Egipt dostarczy nam dziesi?tek robotnik?w.

Po czwarte - za ka?dego in?yniera egipskiego damy waszej ?wi?tobliwo?ci talent na rok.

Po pi?te - gdy sko?cz? si? roboty, wasza ?wi?tobliwo?? odda nam kana? w dzier?aw? na sto lat, a my b?dziemy p?acili za to po tysi?c talent?w rocznie.

Czy to s? ma?e zyski?... - spyta? Hiram.

- A teraz, a dzi? - rzek? faraon - daliby?cie mi owe pi?? tysi?cy haraczu?...

- Je?eli dzi? b?dzie zawarta umowa, damy dziesi?? tysi?cy, i jeszcze do?o?ymy ze trzy tysi?ce jako podatek za trzy lata z g?ry...

Ramzes XIII zamy?li? si?. Nieraz ju? Fenicjanie proponowali w?adcom Egiptu budow? tego kana?u, lecz zawsze trafiali na nieugi?ty op?r kap?an?w. Egipscy m?drcy t?omaczyli faraonom, ?e kana? ten narazi pa?stwo na zalew w?d od strony Morza ?r?dziemnego i Czerwonego.

Ale znowu Hiram twierdzi?, ?e wypadek podobny nie nast?pi, o czym wiedz? kap?ani !...

- Obiecujecie - odezwa? si? faraon po d?ugiej chwili - obiecujecie p?aci? po tysi?c talent?w rocznie przez sto lat. M?wicie, ?e ?w kana?, wygrzebany w piaskach, jest najlepszym w ?wiecie interesem. Ja tego nie rozumiem i przyznam si?, Hiramie, podejrzewam...

Fenicjaninowi zap?on??y oczy.

- Panie - odpar? - powiem ci wszystko, ale zaklinam ci? na twoj? koron?... na cie? twego ojca... a?eby? przed nikim nie ods?oni? tej tajemnicy.... Jest to najwi?ksza tajemnica kap?an?w chaldejskich i egipskich, a nawet Fenicji... Od niej zale?y przysz?o?? ?wiata!...

- No, no... Hiramie!... - odpar? faraon z u?miechem.

- Tobie, kr?lu - ci?gn?? Fenicjanin - dali bogowie m?dro??, energi? i szlachetno??, wi?c ty? nasz... Ty jeden z w?adc?w ziemskich mo?esz by? wtajemniczony, bo ty jeden potrafisz wykonywa? wielkie rzeczy... Tote? zdob?dziesz tak? pot?g?, jakiej jeszcze nie dosi?gn?? ?aden cz?owiek...

Faraon odczu? w sercu s?odycz dumy, ale opanowa? si?.

- Ty mnie nie chwal - rzek? - za to, czego jeszcze nie zrobi?em, ale mi powiedz: jakie korzy?ci sp?yn? na Fenicj? i na moje pa?stwo z wykopania kana?u?

Hiram poprawi? si? na fotelu i zacz?? m?wi? zni?onym g?osem:

- Wiedz o tym, panie nasz, ?e na wsch?d, po?udnie i p??noc od Asyrii i Babilonu nie ma ani pustyni, ani bagien zamieszka?ych przez dziwne potwory, ale s? olbrzymie... olbrzymie kraje i pa?stwa... kraje to tak wielkie, ?e piechota waszej ?wi?tobliwo?ci, s?ynna z marsz?w, musia?aby prawie dwa lata i?? wci?? ku wschodowi, zanim dosi?g?aby ich granic...

Ramzes podni?s? brwi w g?r? jak cz?owiek, kt?ry pozwala komu? k?ama?, ale wie o k?amstwie.

Hiram lekko wzruszy? ramionami i prawi?:

- Na wsch?d i na po?udnie od Babilonu, nad wielkim morzem, mieszka ze sto milion?w ludzi, kt?rzy maj? pot??nych kr?l?w, kap?an?w m?drszych ni? egipscy, stare ksi?gi, bieg?ych rzemie?lnik?w... Ludy te umiej? wyrabia? nie tylko tkaniny, sprz?ty i naczynia, r?wnie pi?kne jak Egipcjanie, ale od niepami?tnych czas?w maj? podziemne i nadziemne ?wi?tynie - wi?ksze, wspanialsze i bogatsze ani?eli Egipt...

- M?w dalej... m?w!... - wtr?ci? pan. Ale z twarzy jego nie mo?na by?o pozna?: czy jest zaciekawiony opisem, czy oburzony k?amstwem.

- W krajach tych s? per?y, drogie kamienie, z?oto, mied?... S? najosobliwsze zbo?a, kwiaty i owoce... S? wreszcie lasy, po kt?rych ca?e miesi?ce mo?na b??dzi? mi?dzy drzewami grubszymi od waszych kolumn w ?wi?tyniach, wy?szymi od palm... Ludno?? za? tych okolic jest prosta i ?agodna... I gdyby?, wasza ?wi?tobliwo??, pos?a? tam na okr?tach dwa swoje pu?ki, m?g?by? zdoby? obszar ziemi wi?kszy od ca?ego Egiptu, bogatszy ni? skarbiec w Labiryncie...

Jutro, je?eli wasza ?wi?tobliwo?? pozwoli, przyszl? wam pr?bki tamtejszych tkanin, drzewa i br?z?w... Przyszl? te? dwa ziarnka tamtejszych cudownych balsam?w, kt?re gdy po?knie cz?owiek, otwieraj? si? przed nim bramy wieczno?ci i mo?e dozna? szcz??cia, kt?re jest udzia?em samych tylko bog?w...

- Bardzo prosz? o pr?bki tkanin i wyrob?w - wtr?ci? faraon. -Co za? do balsam?w... mniejsza o mnie!... Dosy? nacieszymy si? wieczno?ci? i bogami po ?mierci...

- Za? daleko, bardzo daleko, na wsch?d od Asyrii - m?wi? Hiram - le?? jeszcze wi?ksze kraje, maj?ce ze dwie?cie milion?w ludno?ci...

- Jak wam ?atwo o miliony!... - u?miechn?? si? pan. Hiram po?o?y? r?k? na sercu.

- Przysi?gam - rzek? - na duchy przodk?w moich i na moj? cze??, ?e m?wi? prawd?!...

Faraon poruszy? si?: zastanowi?a go tak wielka przysi?ga.

- M?w... m?w dalej... - rzek?.

Ot?? kraje te - ci?gn?? Fenicjanin - s? bardzo dziwne. Zamieszkuj? je ludy o sko?nych oczach i ???tej cerze. Ludy te maj? pana, kt?ry nazywa si? Synem Nieba i rz?dzi nimi za po?rednictwem m?drc?w, kt?rzy jednak nie s? kap?anami i nie maj? takiej w?adzy jak w Egipcie...

A przy tym ludy te s? podobne do Egipcjan... Czcz? zmar?ych przodk?w i bardzo dbaj? o ich zw?oki. U?ywaj? pisma, kt?re przypomina wasze, kap?a?skie... Lecz - nosz? d?ugie szaty z tkanin wcale u was nie znanych, maj? sanda?y podobne do ma?ych ?aweczek, a g?owy zakrywaj? szpiczastymi pude?kami... Tak?e dachy ich dom?w s? szpiczaste i zadarte na brzegach...

Te nadzwyczajne ludy maj? zbo?e plenniejsze ni? egipska pszenica i robi? z niego napitek mocniejszy ni? wino. Maj? te? ro?lin?, kt?rej li?cie daj? t?go?? cz?onkom, weso?o?? umys?owi, a nawet pozwalaj? obchodzi? si? bez snu. Maj? papier, kt?ry umiej? ozdabia? r??nokolorowymi obrazami, i maj? glin?, kt?ra po wypaleniu prze?wieca jak szk?o, a d?wi?czy jak metal...

Jutro, gdy wasza ?wi?tobliwo?? pozwoli, przyszl? pr?bki wyrob?w tego ludu...

- Dziwy opowiadasz, Hiramie... - rzek? faraon. - Nie widz? jednak zwi?zku mi?dzy tymi osobliwo?ciami a kana?em, kt?ry chcecie kopa?...

- Odpowiem kr?tko - odpar? Fenicjanin. - Gdy b?dzie kana?, ca?a fenicka i egipska flota przep?ynie na Morze Czerwone, z niego dalej i - w ci?gu paru miesi?cy dosi?gnie tych bogatych kraj?w, do kt?rych l?dem prawie niepodobna si? dosta?.

A czy wasza ?wi?tobliwo?? - m?wi? z b?yszcz?cymi oczyma - nie widzi skarb?w, jakie tam znajdziemy?... Z?ota, kamieni, zb??, drzewa?... Przysi?gam ci, panie - ci?gn?? z uniesieniem - ?e w?wczas o z?oto b?dzie ci ?atwiej ani?eli dzisiaj o mied?, drzewo b?dzie ta?sze od s?omy, a niewolnik od krowy...

Pozw?l tylko, panie, wykopa? kana? i wynajmij nam z pi??dziesi?t tysi?cy twoich ?o?nierzy...

Ramzes tak?e si? zapali?.

- Pi??dziesi?t tysi?cy ?o?nierzy - powt?rzy?. - A ile? dacie mi za to?...

- M?wi?em ju? waszej ?wi?tobliwo?ci... Tysi?c talent?w rocznie za prawo rob?t i pi?? tysi?cy za robotnik?w, kt?rych sami b?dziemy karmili i wynagradzali...

- I zam?czycie mi ich robot? ?...

- Niech bogowie broni?!... - zawo?a? Hiram. - To przecie ?aden interes, gdy gin? robotnicy... ?o?nierze waszej ?wi?tobliwo?ci nie b?d? wi?cej pracowa? przy kanale ani?eli dzi? przy fortyfikacjach albo go?ci?cach...A jaka s?awa dla was, panie!... jakie dochody dla skarbu!... jaki po?ytek dla Egiptu!... Najubo?szy ch?op mo?e mie? drewnian? cha?up?, kilkoro byd?a, sprz?ty i bodaj ?e niewolnika... ?aden faraon nie podni?s? pa?stwa tak wysoko i nie dokona? tak niezmiernego dzie?a...

Bo czym?e martwe i nieu?yteczne piramidy b?d? wobec kana?u, kt?ry u?atwi przew?z skarb?w ca?ego ?wiata?...

- No - doda? faraon - i pi??dziesi?t tysi?cy wojska na wschodniej granicy...

- Naturalnie!... - zawo?a? Hiram. - Wobec tej si?y, kt?rej utrzymanie nie b?dzie nic kosztowa?o wasz? ?wi?tobliwo??, Asyria nie o?mieli si? wyci?ga? r?ki ku Fenicji...

Plan by? tak ol?niewaj?cy i tyle obiecywa? zysk?w, ?e Ramzes XIII uczu? si? odurzonym. Lecz panowa? nad sob?.

- Hiramie - rzek? - pi?kne robisz obietnice... Tak pi?kne, ?e l?kam si?, czy za nimi nie ukrywasz jakich? mniej pomy?lnych nast?pstw. Dlatego musz? i sam g??boko zastanowi? si?, i - naradzi? z kap?anami.

- Oni nigdy dobrowolnie nie zgodz? si?!... - zawo?a? Fenicjanin. - Cho?... (niech bogowie wybacz? mi blu?nierstwo) jestem pewny, ?e gdyby dzi? najwy?sza w?adza w pa?stwie przesz?a w r?ce kap?an?w, za par? miesi?cy oni wezwaliby nas do tej budowy...

Ramzes spojrza? na niego z ch?odn? pogard?.

- Starcze - rzek? - mnie zostaw trosk? o pos?usze?stwo kap?an?w, a sam z??? dowody, ?e to, co m?wi?e?, jest prawd?. By?bym bardzo lichym kr?lem, gdybym nie potrafi? usun?? przeszk?d wyrastaj?cych pomi?dzy moj? wol? a interesami pa?stwa.

- Zaprawd?, jeste? wielkim w?adc?, panie nasz - szepn?? Hiram schylaj?c si? do ziemi.

By?o ju? p??no w nocy. Fenicjanin po?egna? faraona i wraz z Tutmozisem opu?ci? pa?ac. Na drugi za? dzie? przys?a? przez Dagona skrzynk? z pr?bkami bogactw nieznanych kraj?w.

Pan znalaz? w niej pos??ki bog?w, tkaniny i pier?cienie indyjskie, ma?e kawa?ki opium, a w drugiej przegrodzie - garstk? ry?u, listki herbaty, par? porcelanowych czarek ozdobionych malowid?ami i - kilkana?cie rysunk?w wykonanych farbami i tuszem na papierze.

Obejrza? to z najwi?ksz? uwag? i przyzna?, ?e podobne okazy by?y mu nie znane. Ani ry?, ani papier, ani wizerunki ludzi, kt?rzy mieli szpiczaste kapelusze i sko?ne oczy.

Ju? nie w?tpi? o istnieniu jakiego? nowego kraju, w kt?rym wszystko by?o inne ni? w Egipcie: g?ry, drzewa, domy, mosty, okr?ty...

"I taki kraj istnieje zapewne od wiek?w - my?la? - nasi kap?ani wiedz? o nim, znaj? jego bogactwa, lecz nic nie wspominaj? o nich... Oczywi?cie, s? to zdrajcy, kt?rzy chc? ograniczy? w?adz? i zubo?y? faraon?w, aby nast?pnie zepchn?? ich z wysoko?ci tronu...

Ale... o! przodkowie i nast?pcy moi - m?wi? w duchu - was wzywam na ?wiadectwo, ?e tym nikczemno?ciom kres po?o??. Pod?wign? m?dro??, ale wyt?pi? ob?ud? i dam Egiptowi czasy wytchnienia..."

My?l?c tak pan podni?s? oczy i spostrzeg? Dagona oczekuj?cego na rozkazy.

- Skrzynia twoja jest bardzo ciekawa - rzek? do bankiera - ale... Ja nie tego chcia?em od was.

Fenicjanin zbli?y? si? na palcach i ukl?kn?wszy przed faraonem szepn??:

Gdy wasza ?wi?tobliwo?? raczy podpisa? umow? z dostojnym Hiramem, Tyr i Sydon u st?p waszych z?o?? wszystkie swoje skarby...

Ramzes zmarszczy? brwi. Nie podoba?o mu si? zuchwalstwo Fenicjan, kt?rzy o?mielali si? stawia? mu warunki. Odpar? wi?c ch?odno:

- Zastanowi? si? i dam Hiramowi odpowied?. Mo?esz odej??, Dagonie.

Po wyj?ciu Fenicjanina Ramzes znowu zamy?li? si?. W jego duszy zacz??a budzi? si? reakcja.

"Ci handlarze - m?wi? w sercu - uwa?aj? mnie za jednego ze swoich... ba!... ?mi? ukazywa? mi z daleka w?r z?ota, a?eby wymusi? traktat!... Nie wiem, czy kt?ry z faraon?w dopu?ci? ich kiedy do podobnej poufa?o?ci?...

Musz? to zmieni?. Ludzie, kt?rzy upadaj? na twarze przed wys?annikami Assara, nie mog? m?wi? do mnie: podpisz, a dostaniesz... G?upie szczury fenickie, kt?re zakrad?szy si? do kr?lewskiego pa?acu uwa?aj? go za sw?j chlewik!..."

Im d?u?ej my?la?, im dok?adniej przypomina? sobie zachowanie Hirama i Dagona, tym silniejszy gniew go ogarnia?.

"Jak oni ?mi?... Jak oni ?mi? stawia? mi warunki?..."

- Hej!... Tutmozis... - zawo?a?.

Wnet stan?? przed nim ulubieniec.

- Co rozka?esz, panie m?j?

- Poszlij kt?rego z m?odszych oficer?w do Dagona, a?eby zawiadomi? go, ?e przestaje by? moim bankierem. Za g?upi on jest na tak wysokie stanowisko.

- A komu wasza ?wi?tobliwo?? przeznaczysz ten zaszczyt?

- W tej chwili nie wiem... Trzeba b?dzie znale?? kogo mi?dzy egipskimi albo greckimi kupcami. W ostateczno?ci - odwo?amy si? do kap?an?w.

Wiadomo?? ta obieg?a wszystkie pa?ace kr?lewskie i przed up?ywem godziny dolecia?a do Memfisu. Po ca?ym mie?cie opowiadano, ?e Fenicjanie wpadli w nie?ask? u faraona, a ku wieczorowi lud ju? zacz?? rozbija? sklepy znienawidzonym cudzoziemcom.

Kap?ani odetchn?li. Herhor z?o?y? nawet wizyt? ?wi?temu Mefresowi i rzek? mu:

- Serce moje czu?o, ?e pan nasz odwr?ci si? od tych pogan pij?cych krew ludu. My?l?, ?e nale?y okaza? mu wdzi?czno?? z naszej strony...

- I mo?e otworzy? drzwi do naszych skarbc?w?... - spyta? szorstko ?wi?ty Mefres. - Nie ?piesz si?, wasza dostojno??... Odgad?em ju? tego m?odzika i - biada nam - je?eli raz pozwolimy mu wzi?? g?r? nad sob?...

- A gdyby zerwa? z Fenicjanami?...

- To sam na tym zyska, bo im nie sp?aci d?ug?w - rzek? Mefres.

- Moim zdaniem - odezwa? si? po namy?le Herhor - jest to chwila, w kt?rej mo?emy odzyska? ?ask? m?odego faraona. W gniewie zapalczywy, umie on jednak by? wdzi?cznym... Do?wiadczy?em tego...

- Co wyraz, to b??d!... - przerwa? zaci?ty Mefres. - Bo naprz?d ksi??? ten nie jest jeszcze faraonem, gdy? nie koronowa? si? w ?wi?tyni... Po wt?re - nigdy nie b?dzie prawdziwym faraonem, gdy? pogardza arcykap?a?skimi ?wi?ceniami...

A nareszcie - nie my potrzebujemy jego ?aski, ale on ?aski bog?w, kt?rych na ka?dym kroku zniewa?a!...

Zadyszany z gniewu Mefres odpocz?? i m?wi? dalej:

- By? miesi?c w ?wi?tyni Hator, s?ucha? najwy?szej m?dro?ci i wnet potem wda? si? z Fenicjanami. Ba!... odwiedza? bo?nic? Astarty i stamt?d wzi?? kap?ank?, co uchybia zasadom wszystkich religii...

Potem drwi? publicznie z mojej pobo?no?ci... spiskowa? z takimi jak sam lekkoduchami i za pomoc? Fenicjan wykrad? pa?stwowe tajemnice... A gdy wszed? na tron, ?le m?wi?: ledwo wszed? na pierwsze stopnie tronu, ju? zohydza kap?an?w, wichrzy ch?opstwo i ?o?dactwo i odnawia ?luby ze swymi przyjaci??mi Fenicjanami...

Czy, dostojny Herhorze, zapomnia?by? o tym wszystkim?... A je?eli pami?tasz, czy nie rozumiesz niebezpiecze?stw, jakie gro?? nam od tego m?okosa?... Wszak on ma pod r?k? wios?o nawy pa?stwowej, kt?ra posuwa si? mi?dzy wirami i ska??. Kto mi zar?czy, ?e ten szaleniec, kt?ry wczoraj wezwa? do siebie Fenicjan, a dzi? - pok??ci? si? z nimi, nie spe?ni jutro czego?, co narazi pa?stwo na zgub??...

- A wi?c co?... - spyta? Herhor, bystro patrz?c mu w oczy.

- To, ?e nie mamy powodu okazywa? mu wdzi?czno?ci, a naprawd? - s?abo?ci. A poniewa? chce gwa?tem pieni?dzy, nie damy pieni?dzy!...

- A... a potem co?... - pyta? Herhor.

- Potem b?dzie sobie rz?dzi? pa?stwem i powi?ksza? armi? bez pieni?dzy - odpar? rozdra?niony Mefres.

- A... a je?eli jego wyg?odzona armia zechce zrabowa? ?wi?tynie?... - wci?? pyta? Herhor.

- Cha!... cha!... cha!... - wybuchn?? ?miechem Mefres.

Nagle spowa?nia? i k?aniaj?c si? rzek? ironicznym tonem:

- To ju? nale?y do waszej dostojno?ci... cz?owiek, kt?ry przez tyle lat, jak wy, rz?dzi? pa?stwem, winien by? przygotowa? si? na podobne niebezpiecze?stwo.

- Przypu??my - m?wi? powoli Herhor - przypu??my, ?e ja znalaz?bym ?rodki przeciw niebezpiecze?stwom, kt?re by grozi?y pa?stwu. Ale czy wasza dostojno??, kt?ry jeste? najstarszym arcykap?anen, potrafi?by? zapobiec zniewadze stanu kap?a?skiego i ?wi?ty??...

Przez chwil? obaj patrzyli sobie w oczy.

- Pytasz: czybym potrafi?? - rzek? Mefres. - Czy potrafi??... Ja nawet nie b?d? trafia?. Bogowie z?o?yli w moich r?kach piorun, kt?ry zniszczy ka?dego ?wi?tokradc?.

- Psyt!... - szepn?? Herhor. - Niech?e si? tak stanie...

- Za zgod? czy bez zgody najwy?szej rady kap?an?w - doda? Mefres. - Kiedy cz??no wywraca si?, nie czas na rozprawianie z wio?larzami.

Rozeszli si? obaj w pos?pnym nastroju. Za? tego samego dnia wieczorem wezwa? ich faraon.

Przyszli o naznaczonej porze, ka?dy oddzielnie. Z?o?yli g??boki uk?on panu i - ka?dy stan?? w innym k?cie, nie patrz?c na drugiego.

"Czyby si? por??nili ze sob??... - pomy?la? Ramzes. - Nic to nie szkodzi..."

W chwil? p??niej wszed? ?wi?ty Sem i prorok Pentuer. Wtedy Ramzes usiad? na wzniesieniu, wskaza? czterem kap?anom niskie taburety naprzeciw siebie i rzek?:

- ?wi?ci ojcowie! Nie wzywa?em was do tej pory na rad?, poniewa? wszystkie moje rozkazy odnosi?y si? wy??cznie do spraw wojskowych...

- Mia?e? prawo, wasza ?wi?tobliwo?? - wtr?ci? Herhor.

- Zrobi?em te?, com m?g?, w czasie tak nied?ugim, a?eby wzmocni? obronne si?y pa?stwa. Utworzy?em dwie nowe szko?y oficerskie i wskrzesi?em pi?? zwini?tych pu?k?w...

- Mia?e? prawo, panie - odezwa? si? Mefres.

- O innych wojskowych ulepszeniach nie m?wi?, gdy? was, ludzi ?wi?tych, rzeczy te nie obchodz?...

- Masz s?uszno??, panie - rzekli razem Mefres i Herhor.

- Ale jest inna sprawa - m?wi? faraon, zadowolony potakiwaniem dwu dostojnik?w, od kt?rych spodziewa? si? opozycji. - Zbli?a si? dzie? pogrzebu boskiego ojca mego, lecz skarb nie posiada dostatecznych fundusz?w...

Mefres podni?s? si? z taburetu.

- Oziris-Mer-amen-Ramzes - rzek? - by? sprawiedliwym panem, kt?ry ludowi swemu zapewni? wieloletni spok?j, a bogom chwa??. Pozw?l wi?c, wasza ?wi?tobliwo??, aby pogrzeb tego pobo?nego faraona odby? si? na koszt ?wi?ty?.

Ramzes XIII zdziwi? si? i wzruszy? ho?dem oddanym jego ojcu. Przez chwil? milcza?, jakby nie mog?c znale?? odpowiedzi, wreszcie odpar?:

- Bardzo jestem wam wdzi?czny za cze?? okazan? r?wnemu bogom ojcu memu. Zezwalam na taki pogrzeb i jeszcze raz - bardzo wam dzi?kuj?...

Przerwa?, wspar? g?ow? na r?ku i rozmy?la?, jakby ze sob? samym staczaj?c walk?. Nagle podni?s? g?ow?: twarz jego by?a o?ywiona, oczy b?yszcza?y.

- Jestem wzruszony - rzek? - dowodem waszej ?yczliwo?ci, ?wi?ci ojcowie. Je?eli tak drog? jest wam pami?? mego ojca, wi?c chyba nie mo?ecie by? niech?tni dla mnie...

- Czy wasza ?wi?tobliwo?? w?tpi o tym?... - wtr?ci? arcykap?an Sem.

- M?wisz prawd? - ci?gn?? faraon - nies?usznie was pos?dza?em o uprzedzenie do mnie... Ale chc? to naprawi?, wi?c b?d? z wami szczerym...

- Niech bogowie b?ogos?awi? wasz? ?wi?tobliwo??!... - rzek? Herhor.

- B?d? szczerym. Boski ojciec m?j, skutkiem wieku, choroby, a mo?e i zaj?? kap?a?skich, nie m?g? tyle si? i czasu po?wi?ca? sprawom pa?stwa, ile ja mog?. Ja jestem m?ody, zdr?w, wolny, wi?c chc? i b?d? rz?dzi? sam. Jak w?dz musi prowadzi? swoj? armi? na w?asn? odpowiedzialno?? i wed?ug w?asnego planu, tak ja b?d? kierowa? pa?stwem. Oto jest moja wyra?na wola i od tego nie odst?pi?.

Ale rozumiem, ?e cho?bym by? najdo?wiadcze?szy, nie obejd? si? bez wiernych s?ug i m?drych doradc?w. I dlatego b?d? niekiedy zapytywa? was o opinie w rozmaitych sprawach...

- Po to? jeste?my najwy?sz? rad? przy tronie waszej ?wi?tobliwo?ci - wtr?ci? Herhor.

- Owszem - m?wi? wci?? o?ywiony faraon - b?d? korzysta? z waszych us?ug, nawet od tej chwili, zaraz...

- Rozkazuj, panie - rzek? Herhor.

- Chc? poprawi? byt ludu egipskiego. Ale poniewa? w podobnych sprawach zbyt szybkie dzia?anie mo?e tylko przynie?? szkody, wi?c na pocz?tek ofiaruj? im rzecz drobn?: po sze?ciu dniach pracy - si?dmy dzie? odpoczynku...

- Tak by?o przez ci?g panowania o?mnastu dynastii... Prawo to jest stare jak sam Egipt - odezwa? si? Pentuer.

- Odpoczynek co si?dmy dzie? da pi??dziesi?t dni rocznie na ka?dego robotnika, czyli jego panu ujmie pi??dziesi?t drachm. A na milionie robotnik?w pa?stwo straci z dziesi?? tysi?cy talent?w rocznie... - rzek? Mefres. - My?my to ju? rachowali w ?wi?tyniach!.. - doda?.

- Tak jest - ?ywo odpar? Pentuer - straty b?d?, ale tylko w pierwszym roku. Bo gdy lud wzmocni swoje si?y wypoczynkami, w nast?pnych latach odrobi wszystko z przewy?k?...

- Prawd? m?wisz - odpowiedzia? Mefres - w ka?dym jednak razie trzeba mie? dziesi?? tysi?cy talent?w na ?w pierwszy rok. Ja za? my?l?, ?e i dwadzie?cia tysi?cy talent?w nie zawadzi?oby.

- Masz s?uszno??, dostojny Mefresie - zabra? g?os faraon. - Przy zmianach, jakie chc? zaprowadzi? w moim pa?stwie, dwadzie?cia, a nawet trzydzie?ci tysi?cy talent?w nie b?dzie sum? zbyt wielk?.

Dlatego - doda? szybko - od was, ?wi?ci m??owie, b?d? potrzebowa? pomocy...

- Ka?dy zamiar waszej ?wi?tobliwo?ci gotowi jeste?my popiera? mod?ami i procesjami - rzek? Mefres.

- Owszem, m?dlcie si? i zach?cajcie do tego nar?d. Ale pr?cz tego dajcie pa?stwu trzydzie?ci tysi?cy talent?w - odpowiedzia? faraon.

Arcykap?ani milczeli. Pan chwil? czeka?, w ko?cu zwr?ci? si? do Herhora:

- Milczysz, wasza dostojno???

- Sam powiedzia?e?, w?adco nasz, ?e skarb nie ma funduszu nawet na pogrzeb Ozirisa-Mer-amen-Ramzesa. Nie mog? wi?c nawet odgadn??: sk?d wzi?liby?my trzydzie?ci tysi?cy talent?w?...

- A skarbiec Labiryntu?...

- To s? skarby bog?w, kt?re mo?na by naruszy? tylko w chwili najwi?kszej potrzeby pa?stwa - odpar? Mefres.

Ramzes XIII zakipia? gniewem.

- Je?eli nie ch?opi - zawo?a? uderzaj?c pi??ci? w por?cz - wi?c ja potrzebuj? tej sumy!...

- Wasza ?wi?tobliwo?? - odpar? Mefres - mo?e w ci?gu roku zyska? wi?cej ni? trzydzie?ci tysi?cy talent?w, a Egipt dwa razy tyle...

- Jakim sposobem?...

- Bardzo prostym - m?wi? Mefres. - Ka?, w?adco, wyp?dzi? z pa?stwa Fenicjan...

Zdawa?o si?, ?e pan rzuci si? na zuchwa?ego arcykap?ana: zblad?, dr?a?y mu usta i oczy wysz?y z orbit. Lecz w jednej chwili pohamowa? si? i rzek? na podziw spokojnym tonem:

No, dosy?... Je?eli tylko takich rad potraficie mi udziela?, obejd? si? bez nich... Przecie? Fenicjanie maj? nasze podpisy, ?e im wiernie sp?acimy zaci?gni?te d?ugi!... Czy nie przysz?o ci to na my?l, Mefresie?...

- Daruj, wasza ?wi?tobliwo??, ale w tej chwili zajmowa?y mnie inne my?li. Twoi przodkowie, panie, nie na papirusach, ale na br?zie i kamieniach rze?bili, ?e dary, z?o?one przez nich bogom i ?wi?tyniom, nale?? i wiecznie b?d? nale?a?y do bog?w i do ?wi?ty?.

- I do was - rzek? szyderczo faraon.

- O tyle do nas - odpar? zuchwa?y arcykap?an - o ile pa?stwo nale?y do ciebie, w?adco. Pilnujemy tych skarb?w i pomna?amy je, ale trwoni? ich - nie mamy prawa...

Dysz?cy gniewem pan opu?ci? zebranie i poszed? do swego gabinetu. Jego po?o?enie przedstawi?o mu si? okrutnie jasno.

O nienawi?ci kap?an?w do siebie ju? nie w?tpi?. To byli ci sami oszo?omieni pych? dostojnicy, kt?rzy w roku zesz?ym nie dali mu korpusu Menfi i dopiero zrobili go namiestnikiem, gdy zdawa?o im si?, ?e spe?ni? akt pokory usuwaj?c si? z pa?acu. Ci sami, kt?rzy kontrolowali ka?dy jego ruch, sk?adali o nim raporty, ale jemu, nast?pcy tronu, nie powiedzieli nawet o traktacie z Asyri?. Ci sami, co oszukiwali go w ?wi?tyni Hator, a nad Sodowymi Jeziorami wymordowali je?c?w, kt?rym on przyobieca? ?ask?.

Faraon przypomnia? sobie uk?ony Herhora, spojrzenia Mefresa i ton g?osu obydwu. Spod pozor?w uprzejmo?ci co chwil? wynurza?a si? ich duma i lekcewa?enie jego. On potrzebuje pieni?dzy, a oni obiecuj? mu modlitwy, ba!... o?mielaj? si? m?wi?, ?e nie jest wy??cznym w?adc? Egiptu.

M?ody pan mimo woli u?miechn?? si?; przysz?y mu bowiem na my?l wynaj?te pastuchy, kt?rzy w?a?cicielowi trzody m?wi?, ?e on nie ma prawa robi? z ni? tego, co chce!...

Lecz obok strony ?miesznej by?a tu strona gro?na. W skarbie znajdowa?o si? mo?e tysi?c talent?w, kt?re wed?ug dotychczasowej normy wydatk?w mog?y starczy? na siedm do dziesi?ciu dni. A co potem?... Jak zachowaj? si? urz?dnicy, s?u?ba, a przede wszystkim - wojsko nie tylko nie pobieraj?ce ?o?du, ale wprost g?odne?...

Arcykap?ani znali to po?o?enie faraona, a je?eli nie ?piesz? mu z pomoc?, wi?c chc? go zgubi?... I to zgubi? w ci?gu kilku dni, nawet przed pogrzebem ojca.

Ramzes przypomnia? sobie pewien wypadek z dzieci?stwa.

By? w szkole kap?a?skiej, kiedy na ?wi?to bogini Mut, mi?dzy innymi zabawami, sprowadzono najs?awniejszego w Egipcie b?azna.

Artysta ten udawa? nieszcz??liwego bohatera. Gdy rozkazywa? - nie s?uchano go, na jego gniewy odpowiadano ?miechem; a gdy dla ukarania szyderc?w schwyci? za top?r, top?r z?ama? mu si? w r?kach.

W ko?cu wypuszczono na niego lwa, a gdy bezbronny bohater zacz?? ucieka?, okaza?o si?, ?e nie goni go lew, ale ?winia w lwiej sk?rze.

Uczniowie i nauczyciele ?mieli si? do ?ez z tych przyg?d; ale ma?y ksi??? siedzia? pos?pny: jemu ?al by?o cz?owieka, kt?ry rwa? si? do rzeczy wielkich, lecz pada? okryty szyderstwem.

Scena ta i uczucia, jakich dozna? pod?wczas, dzi? od?y?y w pami?ci faraona.

"Takim chc? mnie zrobi?!..." - rzek? do siebie.

Ogarn??a go rozpacz, bo uczu?, ?e jednocze?nie z wydaniem ostatniego talentu sko?czy si? jego w?adza, a razem z ni? i ?ycie.

Tu jednak nast?pi? nag?y zwrot. Pan stan?? na ?rodku komnaty i rozmy?la?.

"Co mnie mo?e spotka??... Tylko ?mier?... Odejd? do moich s?awnych przodk?w, do Ramzesa Wielkiego... A im przecie? nie mog? powiedzie?, ?em zgin?? nie broni?c si?... Po nieszcz??ciach ?ycia ziemskiego spotka?aby mnie ha?ba wiekuista..."

Jak to, on, zwyci?zca znad Sodowych Jezior, mia?by ust?pi? przed gar?ci? ob?udnik?w, z kt?rymi jeden azjatycki pu?k nie mia?by wielkiego zaj?cia?... Wi?c dlatego, ?e Mefres i Herhor chc? rz?dzi? Egiptem i faraonem, jego wojska maj? cierpie? g??d, a milion ch?op?w nie otrzyma? ?aski odpoczynku?...

Albo? nie jego przodkowie powznosili te ?wi?tynie?... Albo? nie oni wype?nili je ?upami?... A kto wygrywa? bitwy: kap?ani czy ?o?nierze?... Wi?c kto ma prawo do skarb?w: kap?ani czy faraon i jego armia?

M?ody pan wzruszy? ramionami i wezwa? do siebie Tutmozisa. Mimo p??nej nocy kr?lewski ulubieniec zjawi? si? natychmiast.

- Czy wiesz? - rzek? faraon - kap?ani odm?wili mi po?yczki, pomimo ?e skarb jest pusty.

Tutmozis wyprostowa? si?.

- Ka?esz, wasza ?wi?tobliwo??, zaprowadzi? ich do wi?zienia?... - odpar?.

- Zrobi?by? to?...

- Nie ma w Egipcie oficera, kt?ry zawaha?by si? spe?ni? rozkaz naszego pana i wodza.

- W takim razie... - m?wi? powoli faraon - w takim razie... nie trzeba wi?zi? nikogo. Za wiele mam pot?gi dla siebie, a pogardy dla nich. Padliny, kt?r? cz?owiek spotka? na go?ci?cu, nie zamyka w okutej skrzyni, tylko j? obchodzi.

- Ale hien? sadza si? do klatki - szepn?? Tutmozis.

- Jeszcze za wcze?nie - odpar? Ramzes. - Musz? by? ?askawym dla tych ludzi przynajmniej do pogrzebu ojca mego. Gdy? inaczej gotowi jego czcigodnej mumii zrobi? jakie ?otrostwo i zak??ci? spok?j duszy... A teraz - p?jd? jutro do Hirama i powiedz, a?eby przys?a? mi tego kap?ana, o kt?rym m?wili?my.

- Tak si? stanie. Musz? jednak wspomnie? waszej ?wi?tobliwo?ci, ?e dzisiaj lud napada? domy memfijskich Fenicjan...

- Oho?... To by?o niepotrzebne.

- Zdaje mi si? te? - ci?gn?? Tutmozis - ?e od czasu kiedy wasza ?wi?tobliwo?? kaza?e? Pentuerowi zbada? po?o?enie ch?op?w i robotnik?w, kap?ani podburzaj? nomarch?w i szlacht?... M?wi?, panie, ?e chcesz zrujnowa? szlacht? dla ch?op?w...

- I szlachta wierzy temu?...

- S? tacy, kt?rzy wierz?. Ale s? i tacy, kt?rzy wr?cz odpowiadaj?, ?e to jest intryga kap?a?ska przeciw waszej ?wi?tobliwo?ci.

- A gdybym naprawd? chcia? poprawi? dol? ch?op?w?... - spyta? faraon.

- Uczynisz, panie, to, co ci si? podoba - odpar? Tutmozis.

- O, tak? odpowied? rozumiem! - zawo?a? weso?o Ramzes XIII. - B?d? spokojny i powiedz szlachcie, ?e nie tylko nic nie strac? spe?niaj?c moje rozkazy, ale jeszcze byt ich i znaczenie poprawi si?. Bogactwa Egiptu musz? nareszcie by? wydarte z r?k niegodnych, a oddane wiernym s?ugom.

Faraon po?egna? ulubie?ca i zadowolony uda? si? na spoczynek. Jego chwilowa desperacja wydawa?a mu si? teraz rzecz? godn? ?miechu.

Nazajutrz, oko?o po?udnia, zameldowano jego ?wi?tobliwo?ci, ?e przysz?a deputacja fenickich kupc?w.

- Czy mo?e chc? skar?y? si? za napad na ich domy?... - spyta? faraon.

- Nie - odpar? adiutant - chc? z?o?y? ho?d.

Istotnie kilkunastu Fenicjan, pod przewodnictwem Rabsuna, przyszli z darami. Gdy pan ukaza? im si?, upadli na ziemi?, po czym Rabsun o?wiadczy?, ?e starym obyczajem o?mielaj? si? z?o?y? nikczemn? ofiar? u st?p w?adcy, kt?ry im daje ?ycia, a ich maj?tkom bezpiecze?stwo.

Po czym sk?adali na sto?ach z?ote misy, ?a?cuchy i puchary nape?nione klejnotami. Za? Rabsun po?o?y? na stopniach tronu tac? z papirusem, gdzie Fenicjanie zobowi?zali si? da? dla wojska wszelkich rzeczy potrzebnych za dwa tysi?ce talent?w.

By? to dar zacny: wszystko bowiem, co ofiarowali Fenicjanie, przedstawia?o sum? trzech tysi?cy talent?w.

Pan odpowiedzia? wiernym kupcom bardzo ?askawie, obiecuj?c im swoj? opiek?. Po?egnali go uszcz??liwieni.

Ramzes XIII odetchn??: bankructwo skarbu, a wi?c i konieczno?? u?ycia gwa?townych ?rodk?w przeciw kap?anom odsun??a si? na dalsze dziesi?? dni.

Wieczorem, znowu pod opiek? Tutmozisa, stan?? w gabinecie jego ?wi?tobliwo?ci dostojny Hiram. Tym razem nie skar?y? si? na zm?czenie, ale upad? na twarz i j?kliwym g?osem przeklina? g?upiego Dagona.

- Dowiedzia?em si? - m?wi? - ?e ten parch ?mia? przypomina? waszej ?wi?tobliwo?ci nasz? umow? o kana? do Morza Czerwonego... Niech on zmarnieje!... niech jego tr?d stoczy!... niech jego dzieci zostan? ?winopasami, a wnuki ?ydami...

Ty za?, w?adco, tylko rozkazuj, a ile ma bogactw Fenicja, wszystkie z?o?y u st?p twoich bez ?adnego kwitu i traktatu... Czy to my Asyryjczycy albo... kap?ani - doda? szeptem - a?eby nie wystarcza?o nam jedno s?owo tak pot??nego mocarza?...

- A gdybym ja, Hiramie, naprawd? za??da? wielkiej sumy? - spyta? faraon.

- Jakiej?...

- Na przyk?ad... Trzydziestu tysi?cy talent?w...

- Czy natychmiast?

- Nie, w ci?gu roku.

- B?dzie j? mia? wasza ?wi?tobliwo?? - odpowiedzia? bez namys?u Hiram.

Pan zdumia? si? tej hojno?ci.

- No, ale musz? wam da? zastaw...

- To tylko dla formy - odpar? Fenicjanin - da nam wasza ?wi?tobliwo?? na zastaw kopalnie, a?eby nie obudzi? podejrze? kap?an?w... Gdyby nie to, Fenicja ca?a odda si? wam bez zastaw?w i kwit?w...

- A kana??... Czy mam zaraz traktat podpisa?? - spyta? faraon.

- Wcale nie. Wasza ?wi?tobliwo?? zawrze z nami traktat, kiedy sam zechce...

Ramzesowi zdawa?o si?, ?e jest podniesiony w g?r?. W tej chwili dopiero pozna? s?odycz kr?lewskiej w?adzy, i to - dzi?ki Fenicjanom!

- Hiramie! - rzek?, ju? nie panuj?c nad sob?. - Dzi? daj? wam, Fenicjanom, pozwolenie na budow? kana?u, kt?ry po??czy Morze ?r?dziemne z Czerwonym...

Starzec upad? do n?g faraona.

- Jeste? najwi?kszym kr?lem, jakiego widziano na ziemi! - zawo?a?.

- Do czasu nie wolno ci m?wi? o tym nikomu, bo wrogowie mojej s?awy czuwaj?. Aby? jednak mia? pewno??, daj? ci ten oto m?j pier?cie? kr?lewski...

Zdj?? z palca pier?cie? ozdobiony czarodziejskim kamieniem, na kt?rym by?o wyryte imi? Horusa, i w?o?y? go na palec Fenicjaninowi.

- Maj?tek ca?ej Fenicji jest na twoje rozkazy! - powtarza? g??boko wzruszony Hiram. - Dokonasz, panie, dzie?a, kt?re b?dzie og?asza?o imi? twoje, dop?ki nie zaga?nie s?o?ce...

Faraon u?cisn?? jego siw? g?ow? i kaza? mu usi???.

- A wi?c jeste?my sprzymierze?cami - rzek? po chwili pan - i mam nadziej?, ?e wyniknie st?d pomy?lno?? dla Egiptu i dla Fenicji...

- Dla ca?ego ?wiata! - wtr?ci? Hiram.

- Powiedz mi jednak, ksi???, sk?d masz tak? ufno?? we mnie?...

- Znam szlachetny charakter waszej ?wi?tobliwo?ci. Gdyby?, w?adco, nie by? faraonem, po kilku latach zosta?by? najznakomitszym kupcem fenickim i naczelnikiem naszej rady...

- Przypu??my - odpar? Ramzes. - Ale? ja, aby dotrzyma? wam obietnic, musz? pierwej zgnie?? kap?an?w. Jest to walka, a skutek walki niepewny...

Hiram u?miechn?? si?.

- Panie - rzek? - gdyby?my byli tak nikczemni, ?eby?my ci? opu?cili dzisiaj, kiedy tw?j skarb jest pusty, a nieprzyjaciele hardzi, przegra?by? walk?. Bo cz?owiek pozbawiony ?rodk?w ?atwo traci odwag?, a od ubogiego kr?la odwraca si? jego armia i poddani, i dygnitarze...

Ale je?eli ty, panie, masz nasze z?oto i naszych agent?w, a swoje wojsko i jenera??w, to z kap?anami tyle b?dziesz mia? k?opotu, ile s?o? ze skorpionem. Ledwie postawisz nog? na nich, i ju? b?d? rozmia?d?eni... Wreszcie to nie moja rzecz. W ogrodzie czeka arcykap?an Samentu, kt?remu wasza ?wi?tobliwo?? kaza?e? przyj??. Ja si? usuwam; teraz jego pora... Ale od dostarczenia pieni?dzy to ja si? nie usuwam i do wysoko?ci trzydziestu tysi?cy talent?w niech wasza ?wi?tobliwo?? rozkazuje...

Hiram znowu upad? na twarz i wyszed? obiecuj?c, ?e natychmiast przyszle Samentu.

W p?? godziny zjawi? si? arcykap?an. Nie goli? on rudej brody i kud?atych w?os?w, jak przysta?o na czciciela Seta; twarz mia? surow?, ale oczy pe?ne m?dro?ci. Uk?oni? si? bez zbytniej pokory i spokojnie wytrzyma? si?gaj?ce do g??bi duszy spojrzenie faraona.

- Si?d? - rzek? pan.

Arcykap?an usiad? na posadzce.

- Podobasz mi si? - m?wi? Ramzes. - Masz postaw? i fizjognomi? Hyksosa, a oni s? najwaleczniejszymi ?o?nierzami mojej armii.

Potem nagle zapyta?:

- Ty powiedzia?e? Hiramowi o traktacie naszych kap?an?w z Asyryjczykami?...

- Ja - odpar? Samentu nie spuszczaj?c oka.

- By?e? uczestnikiem tej niegodziwo?ci?

- Nie. Pods?ucha?em t? umow?... W ?wi?tyniach, jak w pa?acach waszej ?wi?tobliwo?ci, mury s? podziurawione kana?ami, za po?rednictwem kt?rych nawet ze szczytu pylon?w mo?na s?ysze?: co m?wi si? w podziemiach...

- A z podziemi?w mo?na przemawia? do os?b mieszkaj?cych w g?rnych komnatach?... - wtr?ci? faraon.

- I udawa? rady bog?w - doda? powa?nie kap?an.

Faraon u?miechn?? si?. Wi?c przypuszczenie, ?e to nie duch ojca przemawia? do niego i do matki, tylko kap?ani - by?o prawdziwe!

- Dlaczego powierzy?e? Fenicjanom wielk? tajemnic? pa?stwa? - zapyta? Ramzes.

- Bo chcia?em zapobiec haniebnemu traktatowi, kt?ry szkodzi zar?wno nam, jak i Fenicji.

- Mog?e? ostrzec kogo z dostojnych Egipcjan...

- Kogo?.. - zapyta? kap?an. - Czy takich, kt?rzy wobec Herhora byli bezsilni, czy takich, kt?rzy by mnie oskar?yli przed nim i narazili na ?mier? w m?czarniach?... Powiedzia?em Hiramowi, bo on styka? si? z naszymi dostojnikami, kt?rych ja nie widuj? nigdy.

- A dlaczego Herhor i Mefres zawarli podobn? umow?? - bada? faraon.

- S? to, moim zdaniem, ludzie s?abej g?owy, kt?rych nastraszy? Beroes, wielki kap?an chaldejski. Powiedzia? im, ?e nad Egiptem przez dziesi?? lat b?d? sro?y?y si? z?e losy i ?e gdyby?my w ci?gu tego czasu rozpocz?li wojn? z Asyri?, zostaliby?my pobici.

- I oni uwierzyli temu?

- Podobno Beroes pokazywa? im cuda... Nawet wzni?s? si? nad ziemi?... Niew?tpliwie jest to rzecz dziwna; ale ja nigdy nie zrozumiem: dlaczego mieliby?my za to straci? Fenicj?, ?e Beroes umie lata? nad ziemi??

- Wi?c i ty nie wierzysz w cuda?...

- Jak w jakie - odpar? Samentu. - Zdaje si?, ?e Beroes naprawd? wykonywa rzeczy niezwyk?e, ale - nasi kap?ani tylko oszukuj?, zar?wno lud, jak i w?adc?w.

- Nienawidzisz kap?a?skiego stanu?

Samentu roz?o?y? r?ce.

- Oni mnie tak?e nie cierpi?, a co gorsze, poniewieraj? mn? niby z tej racji, ?e s?u?? Setowi. Tymczasem co mi to za bogowie, kt?rym za pomoc? sznurk?w trzeba porusza? g?ow? i r?ce?... Albo co mi to za kap?ani, kt?rzy udaj?c pobo?nych i pow?ci?gliwych maj? po dziesi?? kobiet, wydatkuj? po kilkana?cie talent?w rocznie, kradn? ofiary sk?adane na o?tarzach i s? ma?o co m?drsi od uczni?w wy?szej szko?y?

- Ale ty bierzesz datki od Fenicjan?

- Od kog?? mam bra?? Jedni Fenicjanie naprawd? czcz? Seta i boj? si?, aby nie zatapia? im okr?t?w. U nas za? szanuj? go tylko biedacy. Gdybym poprzestawa? na ich ofiarach, umar?bym z g?odu - ja i moje dzieci.

Faraon pomy?la?, ?e jednak ten kap?an nie jest z?ym cz?owiekiem, cho? zdradza tajemnice ?wi?ty?. A przy tym wydaje si? by? m?dry i m?wi prawd?.

- S?ysza?e? co - spyta? znowu pan - o kanale, kt?ry ma po??czy? Morze ?r?dziemne z Czerwonym?

- Znam t? spraw?. Ju? od kilkuset lat nasi in?ynierowie obrobili ten projekt.

- A dlaczego nie wykonano go dotychczas?

- Gdy? kap?ani boj? si?, aby nie nap?yn??y do Egiptu ludy obce, kt?re mog?yby podkopa? nasz? religi?, a wraz z ni? ich dochody.

- A czy prawda jest, co m?wi? Hiram o ludach mieszkaj?cych na dalekim wschodzie?

- Najzupe?niejsza. Od dawna wiemy o nich i nie ma dziesi?tka lat, a?eby?my z tamtych kraj?w nie otrzymali jakiego? klejnotu, rysunku czy wyrobu.

Faraon znowu zamy?li? si? i nagle spyta?:

- B?dziesz mi wiernie s?u?y?, gdy zrobi? ci? moim doradc??...

- S?u?y? b?d? waszej ?wi?tobliwo?ci na ?ycie i ?mier?. Ale... gdybym zosta? doradc? tronu, oburzyliby si? kap?ani, kt?rzy mnie nienawidz?.

- Nie s?dzisz, ?e mo?na ich obali??...

- I bardzo ?atwo! - odpar? Samentu.

- Jaki? by?by tw?j plan, gdybym musia? pozby? si? ich?

- Nale?a?oby opanowa? skarbiec Labiryntu - wyk?ada? kap?an.

- Trafi?by? do niego?

- Mam ju? wiele wskaz?wek, reszt? - znajd?, bo wiem, gdzie szuka?.

- C?? dalej? - pyta? faraon.

- Nale?a?oby wytoczy? Herhorowi i Mefresowi proces o zdrad? pa?stwa za tajemne stosunki z Asyri?...

- A dowody?...

- Znajdziemy je przy pomocy Fenicjan - odpar? kap?an.

- Czy nie wynik?yby st?d jakie niebezpiecze?stwa dla Egiptu?

- ?adnych. Czterysta lat temu faraon Amenhotep IV obali? w?adz? kap?an?w ustanowiwszy wiar? w jednego tylko bo?ka Re Harmachis. Rozumie si?, ?e przy tej sposobno?ci zabra? skarby ze ?wi?ty? innych bog?w... Ot?? w?wczas ani lud, ani wojsko, ani szlachta nie uj?li si? za kap?anami... C?? dopiero dzi?, gdy dawna wiara bardzo os?ab?a!...

- Kto to pomaga? Amenhotepowi? - zapyta? faraon.

- Prosty kap?an Ey.

- Ale kt?ry po ?mierci Amenhotepa IV zosta? dziedzicem jego tronu - rzek? Ramzes, bystro patrz?c w oczy kap?anowi.

Lecz Samentu odpowiedzia? spokojnie:

- Wypadek ten dowodzi, ?e Amenhotep by? niedo???nym w?adc?, kt?ry wi?cej dba? o cze?? Re ani?eli o pa?stwo.

- Zaprawd?, jeste? prawdziwym m?drcem!... - rzek? Ramzes.

- Do us?ug waszej ?wi?tobliwo?ci.

- Mianuj? ci? moim doradc? - m?wi? faraon. - No, ale w takim razie nie mo?esz odwiedza? mnie po kryjomu, tylko zamieszkasz u mnie...

- Wybacz, panie, ale dop?ki cz?onkowie najwy?szej rady nie osi?d? w wi?zieniu za umawianie si? z nieprzyjaci??mi pa?stwa, moja obecno?? w pa?acu przyniesie wi?cej szkody ani?eli dobrego...

B?d? wi?c s?u?y? i radzi? waszej ?wi?tobliwo?ci, ale - potajemnie...

- I znajdziesz drog? do skarbca w Labiryncie?

- Mam nadziej?, ?e nim wr?cisz, panie, z Teb?w, uda mi si? ta sprawa.

A gdy przeniesiemy skarb do waszego pa?acu, gdy s?d pot?pi Herhora i Mefresa, kt?rych wasza ?wi?tobliwo?? mo?e potem u?askawi?, w?wczas za waszym pozwoleniem wyst?pi? jawnie... I przestan? by? kap?anem Seta kt?ry tylko ludzi odstrasza ode mnie...

- I my?lisz, ?e wszystko dobrze p?jdzie?...

- ?ycie stawiam!... - zawo?a? kap?an. - Lud kocha wasz? ?wi?tobliwo??, wi?c ?atwo go podburzy? przeciw zdradzieckim dostojnikom... Wojsko jest wam pos?uszne jak ?adnemu z faraon?w od czasu Ramzesa Wielkiego... Wi?c kt?? si? oprze?... A w dodatku wasza ?wi?tobliwo?? ma za sob? Fenicjan i pieni?dze, najwi?ksz? si?? na ?wiecie!...

Gdy Samentu ?egna? faraona, pan zezwoli? mu uca?owa? swoje nogi i darowa? ci??ki z?oty ?a?cuch tudzie? bransolet? ozdobion? szafirami.

Nie ka?dy dostojnik zdobywa? podobne ?aski w ci?gu ca?ych lat s?u?by.

Odwiedziny i obietnice Samentu now? otuch? nape?ni?y serce faraona.

Gdyby? uda?o si? pozyska? skarb Labiryntu!... Za drobn? jego cz??? mo?na by uwolni? szlacht? od fenickich d?ug?w, poprawi? dol? ch?op?w i wykupi? zastawione maj?tki dworskie.

A jakimi budowlami wzbogaci?oby si? pa?stwo...

Tak, fundusze Labiryntu mog?y usun?? wszystkie k?opoty faraona. Bo i c?? z tego, ?e Fenicjanie ofiarowuj? mu wielk? po?yczk?? Po?yczk? trzeba kiedy? sp?aci? wraz z procentami i pr?dzej czy p??niej odda? w zastaw reszt? kr?lewskich maj?tk?w. By?o to wi?c tylko odsuni?ciem ruiny, ale nie zapobie?eniem jej.