Prus B. FARAON (3-08)

ROZDZIA? ?SMY
Opu?ciwszy Piom faraon i jego orszak kilkana?cie dni posuwali si? na po?udnie, w g?r? Nilu, otoczeni chmur? ??dek, pozdrawiani okrzykami, zasypywani kwiatami.

Po obu brzegach rzeki, na tle zielonych p?l, ci?gn??y si? nieprzerwanym szeregiem gliniane ch?opskie chaty, figowe gaje, bukiety palm. Co godzin? ukazywa?a si? grupa bia?ych dom?w jakiego? miasteczka albo wi?ksze miasto z kolorowymi budowlami, z ogromnymi pylonami ?wi?ty?.

Od zachodu ?ciana g?r libijskich rysowa?a si? niezbyt wyra?nie; za to od wschodu pasmo arabskie coraz bardziej zbli?a?o si? do rzeki. I mo?na by?o widzie? strome, poszarpane ska?y barwy ciemnej, ???tej lub r??owej przypominaj?ce kszta?tami zwaliska fortec czy ?wi?ty? zbudowanych przez olbrzym?w.

Na ?rodku Nilu spotykano wysepki, kt?re jakby wczoraj wynurzy?y si? spod wody, a ju? dzi? zosta?y pokryte bujn? ro?linno?ci? i zamieszka?e przez niezliczone stada ptak?w. Kiedy nadp?ywa? burzliwy orszak faraona, wystraszone ptaki zrywa?y si? i kr???c nad statkami ??czy?y swoje krzyki z pot??nym g?osem ludu. Nad tym wszystkim unosi?o si? przeczyste niebo i ?wiat?o tak pe?ne ?ycia, ?e w jego powodzi czarna ziemia nabiera?a blasku, a kamienie barw t?czowych.

Schodzi? wi?c faraonowi czas weso?o. Z pocz?tku troch? dra?ni?y go nieustanne krzyki, lecz p??niej tak przywyk? do nich, ?e ju? nie zwraca? uwagi. M?g? odczytywa? dokumenta, naradza? si?, nawet spa?.

O trzydzie?ci do czterdziestu mil od Piom, na lewym brzegu Nilu le?a?o du?e miasto Siut, w kt?rym Ramzes XIII par? dni odpocz??. Wypada?o nawet zatrzyma? si?, gdy? mumia zmar?ego kr?la jeszcze przebywa?a w Abydos, gdzie przy grobie Ozirisa odprawiano uroczyste mod?y.

Siut by?o jednym z bogatszych miast G?rnego Egiptu. Tu wyrabiano s?ynne naczynia z bia?ej i czarnej gliny i tkano p??tna; tu by?o g??wne targowisko, na kt?re przywo?ono towary z oaz rozrzuconych w pustyni. Tu wreszcie by?a s?awna ?wi?tynia Anubisa, bo?ka z wilcz? g?ow?.

Drugiego dnia pobytu w tym miejscu zg?osi? si? do jego ?wi?tobliwo?ci kap?an Pentuer, naczelnik komisji badaj?cej po?o?enie ludu.

- Masz jakie nowiny? - zapyta? pan.

- Mam te, ?e ca?y Egipt b?ogos?awi wasz? ?wi?tobliwo??. Wszyscy, z kimkolwiek rozmawia?em, s? pe?ni otuchy i m?wi?, ?e wasze panowanie odrodzi pa?stwo...

- Chc? - odpar? faraon - a?eby moi poddani byli szcz??liwi, a lud odetchn??. Chc?, a?eby Egipt mia?, jak niegdy?, o?m milion?w ludno?ci i odzyska? grunta, kt?re wydar?a mu pustynia. Chc?, a?eby cz?owiek pracowity odpoczywa? co si?dmy dzie? i a?eby ka?dy rolnik posiada? kawa?ek ziemi na w?asno??...

- Pentuer upad? na twarz przed dobrotliwym panem.

- Podnie? si? - m?wi? Ramzes. - Powiem ci jednak, ?e mia?em godziny ci??kiego smutku. Widz? bowiem niedol? mego ludu, pragn? go pod?wign??, a jednocze?nie donosz? mi, ?e skarb jest pusty. Sam za? wiesz najlepiej, ?e nie posiadaj?c kilkudziesi?ciu tysi?cy talent?w gotowizn?, nie m?g?bym wa?y? si? na podobne ulepszenia.

Ale dzi? jestem spokojny: mam ?rodek na wydobycie potrzebnych fundusz?w z Labiryntu...

Pentuer spojrza? na w?adc? zdziwiony.

- Dozorca skarbu obja?ni? mnie: co mam robi? - ci?gn?? faraon. - Musz? zwo?a? zgromadzenie wszystkich stan?w, po trzynastu ludzi z ka?dego stanu. A gdy oni o?wiadcz?, ?e Egipt jest w potrzebie, Labirynt dostarczy mi skarb?w...

Bogowie! - doda? - za par?... za jeden z tych klejnot?w, jakie tam le??, mo?na da? ludowi pi??dziesi?t odpoczynk?w na rok... Nigdy chyba nie zostan? one lepiej u?ytymi...

Pentuer potrz?sn?? g?ow?.

- Panie - rzek? - sze?? milion?w Egipcjan, a ja i moi przyjaciele przed innymi zgodzimy si?, a?eby? czerpa? z tamtego skarbca... Ale... nie ?ud? si?, wasza ?wi?tobliwo??!... Bo stu najwy?szych dostojnik?w pa?stwa opr? si? temu, a w?wczas Labirynt nic nie wyda...

- Wi?c oni chc?, a?ebym chyba zosta? ?ebrakiem przy kt?rej ze ?wi?ty??... - wybuchn?? faraon.

- Nie - odpar? kap?an. - Oni l?ka? si? b?d?, a?eby nie opr??ni? si? skarbiec raz napocz?ty. Oni b?d? pos?dzali najwierniejsze s?ugi waszej ?wi?tobliwo?ci o udzia? w zyskach p?yn?cych z tego ?r?d?a... A w?wczas zazdro?? podszepnie im : dlaczego i wy nie mieliby?cie co? zyska??... Nie niech?? do ciebie, panie, ale wzajemna nieufno??, ale chciwo?? popchn? ich do oporu...

Pan wys?uchawszy tego uspokoi? si?, a nawet u?miechn??.

- Je?eli tak jest, kochany Pentuerze, jak m?wisz, wi?c b?d? spokojny - rzek?. - W tej chwili dok?adnie zrozumia?em: w jakim celu Amon ustanowi? w?adz? faraona i da? mu nadludzk? pot?g?... Dlatego, widzisz, a?eby stu cho?by najdostojniejszych ?otr?w nie mogli zgubi? pa?stwa.

Ramzes podni?s? si? z krzes?a i doda?:

- Powiedz memu ludowi, niech pracuje i b?dzie cierpliwy... Powiedz wiernym i kap?anom, a?eby s?u?yli bogom i uprawiali m?dro??, kt?ra jest s?o?cem ?wiata. A owych opornych i podejrzliwych dostojnik?w mnie zostaw... Biada im, je?eli rozgniewaj? moje serce.

- Panie - rzek? kap?an - jestem twoim wiernym s?ug?...

Ale gdy po?egnawszy si? wychodzi?, na jego obliczu wida? by?o trosk?.

O pi?tna?cie mil od Siutu, w g?r? rzeki, dzikie ska?y arabskie prawie dotykaj? Nilu; natomiast g?ry libijskie odsun??y si? od niego tak daleko, ?e tamtejsza dolina jest bodaj najszersz? w Egipcie.

W tym w?a?nie miejscu, tu? obok siebie, sta?y dwa czcigodne miasta: Tinis i Abydos. Tam urodzi? si? Menes, pierwszy faraon Egiptu; tam przed stoma tysi?cami lat z?o?ono do grobu ?wi?te zw?oki bo?ka Ozirisa, kt?rego w zdradziecki spos?b zamordowa? brat Tyfon.

Tam wreszcie na pami?tk? owych wielkich wydarze? wiekopomny faraon Seti wybudowa? ?wi?tyni?, do kt?rej zbiegali si? pielgrzymi z ca?ego Egiptu. Ka?dy prawowierny musia? cho? raz w ?yciu dotkn?? czo?em tej b?ogos?awionej ziemi. Prawdziwie za? szcz??liwym by? ten, czyja mumia mog?a odby? podr?? do Abydos i cho? z daleka zatrzyma? si? pod murami ?wi?tyni.

Mumia Ramzesa XII przemieszka?a tam par? dni; by? to bowiem w?adca odznaczaj?cy si? pobo?no?ci?. Nic te? dziwnego, ?e i Ramzes XIII rozpoczyna? rz?dy od z?o?enia ho?du grobowi Ozirisa.

?wi?tynia Setiego nie nale?a?a do najstarszych ani najwspanialszych w Egipcie, lecz odznacza?a si? czysto?ci? egipskiego stylu. Jego ?wi?tobliwo?? Ramzes XIII zwiedza? j? i z?o?y? w niej ofiary w towarzystwie arcykap?ana Sema.

Grunta nale??ce do ?wi?tyni zajmowa?y przestrze? stu pi??dziesi?ciu morg?w, na kt?rych by?y rybne sadzawki, ogrody kwiatowe, owocowe i warzywne, wreszcie domy, a raczej pa?acyki kap?an?w. Wsz?dzie ros?y: palmy, figi, pomara?cze, topole, akacje, kt?re tworzy?y albo aleje id?ce w kierunku g??wnych okolic ?wiata, albo ?any drzew sadzonych regularnie i maj?cych prawie jednakow? wysoko??.

Nawet ?wiat ro?linny, pod bacznym okiem kap?an?w, nie rozwija? si? wed?ug w?asnego pop?du tworz?c nieprawid?owe, ale malownicze skupienia; nawet on szykowa? si? wed?ug linii prostych, linii r?wnoleg?ych albo skupia? si? w geometryczne figury.

Palmy, tamaryndusy, cyprysy i mirty byli to ?o?nierze uszykowani szeregami lub kolumnami. Trawa by? to dywan strzy?ony i ozdobiony malowid?ami z kwiat?w, nie byle jakiej barwy, ale tej, kt?ra by?a potrzebna. Lud z g?ry przypatruj?c si? gazonom ?wi?ty? widzia? na nich kwitn?ce obrazy bog?w lub ?wi?tych zwierz?t; m?drzec znajdowa? aforyzmy wypisane hieroglifami.

?rodkow? cz??? ogrod?w zajmowa? prostok?t na dziewi??set krok?w d?ugi, a trzysta szeroki. Prostok?t ten by? zamkni?ty niezbyt wysokim murem, kt?ry posiada? jedn? bram? widoczn? i kilkana?cie ukrytych furtek. Przez t? bram? lud pobo?ny wchodzi? na dziedziniec otaczaj?cy przybytek Ozirisa.

Dopiero na ?rodku dziedzi?ca, kt?ry by? wy?o?ony kamienn? posadzk?, sta?a ?wi?tynia: gmach prostok?tny o czterystu pi??dziesi?ciu krokach d?ugo?ci i stu pi??dziesi?ciu szeroko?ci.

Od bramy ludowej do ?wi?tyni prowadzi?a aleja sfinks?w ze lwimi cia?ami i ludzkimi g?owami. Sta?y one w dwu szeregach, po dziesi?ciu w ka?dym, i patrzy?y sobie w oczy. Mi?dzy nimi przechodzi? mogli tylko najwy?si dostojnicy.

W ko?cu alei sfinks?w, ci?gle naprzeciw bramy ludowej, wznosi?y si? dwa obeliski, czyli cienkie a wysokie kolumny czworoboczne z granitu, na kt?rych wypisano histori? faraona Seti.

Dopiero za obeliskami wznosi?a si? pot??na brama ?wi?tyni maj?ca z obu bok?w olbrzymie gmachy w kszta?cie piramid ?ci?tych, zwanych pylonami. By?y to jakby dwie wie?e barczyste, na kt?rych ?cianach znajdowa?y si? malowid?a przedstawiaj?ce zwyci?stwa Setiego albo ofiary, jakie sk?ada? bogom.

Tej bramy ju? nie wolno by?o przekracza? ch?opom, tylko bogatemu mieszcza?stwu i klasom uprzywilejowanym. Przez ni? wchodzi?o si? do perystylu, czyli dziedzi?ca otoczonego korytarzem wspartym na mn?stwie kolumn. Perystyl m?g? pomie?ci? z dziesi?? tysi?cy pobo?nych.

Z dziedzi?ca osoby stanu szlacheckiego mog?y jeszcze wchodzi? do pierwszej sali, hipostylu; mia?a ona sufit oparty na dwu szeregach wysokich kolumn i mog?a pomie?ci? ze dwa tysi?ce uczestnik?w nabo?e?stwa. Sala ta by?a ostatnim kresem dla ludzi ?wieckich. Najwi?ksi dostojnicy, lecz kt?rzy nie otrzymali ?wi?ce?, mieli prawo modli? si? tylko tutaj i z tego miejsca patrze? na zas?oni?ty pos?g boga, kt?ry wznosi? si? w sali "boskiego objawienia".

Za sal? "objawienia" le?a?a komnata "sto??w ofiarnych", gdzie kap?ani sk?adali bogom dary przyniesione przez wiernych. Nast?pn? by?a komnata "odpoczynku", gdzie wypoczywa? bo?ek wracaj?cy lub id?cy na procesj?, ostatni? - kaplica, czyli sanktuarium, gdzie bo?ek mieszka?.

Kaplica by?a zwykle bardzo ma?? i ciemn?, niekiedy wyciosan? z jednej sztuki kamienia. Ze wszystkich stron otacza?y j? kapliczki r?wnie ma?e, zape?nione szatami, sprz?tami, naczyniami i klejnotami bo?ka, kt?ry w swym niedost?pnym ukryciu spa?, k?pa? si?, namaszcza? perfumami, jada? i pija?, a zdaje si?, ?e nawet przyjmowa? odwiedziny m?odych i ?adnych kobiet.

Do sanktuarium wchodzi? tylko arcykap?an i panuj?cy faraon, o ile otrzyma? ?wi?cenia. Zwyk?y ?miertelnik

dostawszy si? tam m?g? straci? ?ycie.

?ciany i kolumny ka?dej sali by?y pokryte napisami i malowid?ami obja?niaj?cymi. W korytarzu otaczaj?cym dziedziniec (perystyl) by?y nazwiska i portrety wszystkich faraon?w od Menesa, pierwszego w?adcy Egiptu, do Ramzesa XII. W hipostyfu, czyli sali szlacheckiej, przedstawiono w spos?b pogl?dowy jeografi? i statystyk? Egiptu tudzie? podbitych lud?w. W sali "objawienia" znajdowa? si? kalendarz i rezultaty obserwacji astronomicznych; w komnacie "sto??w ofiarnych" i "odpoczynku" figurowa?y obrazy dotycz?ce religijnych obrz?dk?w, a w sanktuarium - przepisy wywo?ywania istot zaziemskich i opanowania zjawisk natury.

Ten ostatni rodzaj wiedzy nadludzkiej zawiera? si? w tak powik?anych zdaniach, ?e nawet kap?ani z czas?w Ramzesa XII nie rozumieli ich. Dopiero Chaldejczyk Beroes mia? wskrzesi? obumieraj?c? m?dro??.

Odpocz?wszy dwa dni w rz?dowym pa?acu w Abydos Ramzes XIII wybra? si? do ?wi?tyni. Mia? na sobie bia?? koszul?, z?oty pancerz, fartuszek w pomara?czowe i niebieskie pasy, stalowy miecz przy boku i z?oty he?m na g?owie. Wsiad? na w?z, kt?rego konie, przybrane w pi?ra strusie, prowadzili nomarchowie, i z wolna pojecha? do domu Ozirisa otoczony ?wit?.

Gdziekolwiek spojrza?: na pola, na rzek?, na dachy dom?w, nawet na konary fig i tamaryndus?w, wsz?dzie t?oczy?a si? ci?ba ludu i rozlega? si? nie milkn?cy okrzyk podobny do ryku burzy.

Dojechawszy do ?wi?tyni faraon zatrzyma? konie i wysiad? przed bram? ludow?, co bardzo podoba?o si? posp?lstwu, a ucieszy?o kap?an?w. Piechot? przeszed? aleje sfinks?w i powitany przez ?wi?tych m???w spali? kadzid?o przed pos?gami Seti siedz?cymi z obu stron bramy wielkiej.

W perystylu arcykap?an zwr?ci? uwag? jego ?wi?tobliwo?ci na misterne portrety faraon?w i wskaza? miejsce przeznaczone na jego wizerunek. W hipostylu obja?ni? mu znaczenie map jeograficznych i statystycznych tablic. W komnacie "boskiego objawienia" Ramzes ofiarowa? kadzid?o olbrzymiemu pos?gowi Ozirisa, a arcykap?an wskaza? mu s?upy po?wi?cone oddzielnym planetom: Merkuremu, Wenerze, Ksi??ycowi, Marsowi, Jowiszowi i Saturnowi. Sta?y one doko?a pos?gu s?onecznego b?stwa w liczbie siedmiu.

- M?wisz mi - spyta? Ramzes - ?e jest sze?? planet, a tymczasem widz? siedm s?up?w...

- Ten si?dmy przedstawia Ziemi?, kt?ra tak?e jest planet? - szepn?? arcykap?an.

?dziwiony faraon za??da? obja?nie?; ale m?drzec milcza? wskazuj?c na migi, ?e dla dalszych obja?nie? ma zapiecz?towane usta.

W komnacie "sto??w ofiarnych" odezwa?a si? cicha, lecz pi?kna muzyka, podczas kt?rej ch?r kap?anek wykona? uroczysty taniec. Faraon zdj?? sw?j z?oty he?m i pancerz wielkiej warto?ci i oboje odda? Ozirisowi ??daj?c, aby dary te zosta?y w boskim skarbcu i nie by?y odnoszone do Labiryntu.

W zamian za hojno?? arcykap?an ofiarowa? w?adcy najpi?kniejsz? pi?tnastoletni? tancerk?, kt?ra wydawa?a si? bardzo zadowolon? ze swego losu.

Gdy faraon znalaz? si? w sali "odpoczynku", usiad? na tronie, a jego zast?pca religijny, Sem, przy d?wi?kach muzyki i w?r?d dymu kadzide? wszed? do sanktuarium, a?eby wynie?? stamt?d bo?ka.

W p?? godziny, przy og?uszaj?cym d?wi?ku dzwonk?w, ukaza?a si? w mroku komnaty z?ota ??d?, okryta zas?onami, kt?re niekiedy porusza?y si?, jakby za nimi siedzia?a ?ywa istota.

Kap?ani upadli na twarz, a Ramzes pilniej wpatrzy? si? w przezroczyste zas?ony. Jedna uchyli?a si? i faraon ujrza? nadzwyczajnej pi?kno?ci dziecko, kt?re spojrza?o na niego tak m?drymi oczyma, ?e w?adca Egiptu uczu? nieomal trwog?.

- Oto jest Horus - szeptali kap?ani - Horus, wschodz?ce s?o?ce... Jest on synem i ojcem Ozirisa, i m??em swej matki, kt?ra jest jego siostr?.

Rozpocz??a si? procesja, ale tylko po wewn?trznej ?wi?tyni. Naprz?d szli harfiarze i tancerki, potem bia?y w?? ze z?ot? tarcz? mi?dzy rogami. Dalej dwa ch?ry kap?an?w i arcykap?ani nios?cy bo?ka, potem znowu ch?ry i nareszcie faraon w lektyce d?wiganej przez o?miu kap?an?w.

Gdy procesja obesz?a wszystkie sale i korytarze ?wi?tyni, bo?ek i Ramzes obaj wr?cili do komnaty "odpoczynku". W?wczas zas?ony okrywaj?ce ??d? ?wi?t? odchyli?y si? po raz drugi i pi?kne dziecko - u?miechn??o si? do faraona.

Po czym ??d? i bo?ka Sem odni?s? do kaplicy.

"Mo?e by zosta? arcykap?anem?" - pomy?la? w?adca, kt?remu dziecko tak si? podoba?o, ?e rad by? widywa? je jak najcz??ciej.

Lecz gdy wyszed? ze ?wi?tyni, zobaczy? s?o?ce i niezmierny t?um raduj?cego si? ludu, przyzna? w duchu, ?e - nic nie rozumie. Ani sk?d si? wzi??o owe dziecko niepodobne do ?adnego z egipskich? ani sk?d ta nadludzka m?dro?? w jego oczach? ani - co to wszystko oznacza?...

Nagle przyszed? mu na my?l jego zamordowany synek, kt?ry m?g? by? r?wnie pi?knym, i w?adca Egiptu wobec stu tysi?cy poddanych - rozp?aka? si?.

- Nawr?cony!... nawr?cony faraon!... - m?wili kap?ani. - Ledwie wst?pi? do przybytku Ozirisa, i oto poruszy?o si? jego serce!...

Tego samego dnia jeden ?lepy i dw?ch paralityk?w modl?cych si? za murem ?wi?tyni odzyska?o zdrowie. Wi?c rada kap?a?ska uchwali?a, a?eby dzie? ten zaliczy? do rz?du cudownych i na zewn?trznej ?cianie gmachu wymalowa? obraz przedstawiaj?cy zap?akanego faraona i uzdrowionych kalek?w.

Dobrze po po?udniu Ramzes wr?ci? do swego pa?acu, aby wys?ucha? raport?w. Gdy za? wszyscy dostojnicy opu?cili gabinet pana, przyszed? Tutmozis m?wi?c:

- Kap?an Samentu pragnie z?o?y? ho?d waszej ?wi?tobliwo?ci.

- Dobrze, wprowad? go.

- On b?aga ci?, panie, a?eby? przyj?? go w namiocie w?r?d wojskowego obozu, i twierdzi, ?e mury pa?ac?w lubi? pods?uchiwa?...

- Ciekawym, czego chce?... - rzek? faraon i zapowiedzia? dworzanom, ?e noc przep?dzi w obozie.

Przed zachodem s?o?ca pan odjecha? z Tutmozisem do swoich wiernych wojsk i znalaz? tam kr?lewski namiot,

przy kt?rym z polecenia Tutmozisa wart? trzymali Azjaci.

Wieczorem przyszed? Samentu odziany w p?aszcz pielgrzyma i ze czci? powitawszy jego ?wi?tobliwo?? szepn??:

- Zdaje mi si?, ?e przez ca?? drog? szed? za mn? jaki? cz?owiek, kt?ry zatrzyma? si? nie opodal boskiego namiotu. Mo?e to wys?annik arcykap?an?w?...

Na rozkaz faraona wybieg? Tutmozis i rzeczywi?cie znalaz? obcego oficera.

- Kto jeste?? - zapyta?.

- Jestem Eunana, setnik pu?ku Izydy... Nieszcz??liwy Eunana, wasza dostojno?? nie pami?ta mnie?... Wi?cej ni? rok temu na manewrach pod Pi-Bailos odkry?em ?wi?te skarabeusze...

- Ach, to ty!... - przerwa? Tutmozis. - Tw?j pu?k przecie? nie stoi w Abydos?

- Woda prawdy p?ynie z ust waszych. Stoimy w n?dznej okolicy pod Mena, gdzie kap?ani rozkazali nam poprawia? kana?, jak ch?opom albo ?ydom...

- Sk?d?e? si? tu wzi???

- Ub?aga?em starszych o kilkudniowy odpoczynek - odpar? Eunana - i jak spragniony jele? do ?r?d?a przybieg?em tutaj dzi?ki chy?o?ci moich n?g.

- Wi?c czego chcesz?

- Chc? ?ebra? mi?osierdzia u jego ?wi?tobliwo?ci przeciw ogolonym ?bom, kt?rzy nie daj? mi awansu dlatego, ?e jestem tkliwy na cierpienia ?o?nierzy.

Tutmozis markotny wr?ci? do namiotu i powt?rzy? faraonowi rozmow? z Eunan?.

- Eunana?... - powt?rzy? pan. - Prawda, pami?tam go... Narobi? nam k?opotu skarabeuszami, ale te? i dosta? pi??dziesi?t kij?w z ?aski Herhora. I m?wisz, ?e skar?y si? na kap?an?w?... Daj go tu !...

Faraon kaza? odej?? Samentowi do drugiego przedzia?u w namiocie, a swego ulubie?ca wys?a? po Eunan?.

Niebawem ukaza? si? nieszcz??liwy oficer. Upad? twarz? na ziemi?, a potem kl?cz?c i wzdychaj?c m?wi?:

- "Co dzie? modl? si? do Re Harmachis przy jego wschodzie i zachodzie i do Amona, i Re, i Ptaha, i do innych bog?w i bogi?: Oby? ty zdr?w by?, w?adco Egiptu! Oby? zosta? przy ?yciu! Oby ci si? dobrze wiod?o, a ja a?ebym m?g? cho? blaski twoich pi?t ogl?da?..." *

- Czego on chce? - spyta? faraon Tutmozisa, pierwszy raz przestrzegaj?c etykiety.

- Jego ?wi?tobliwo?? raczy zapytywa?: czego chcesz? - powt?rzy? Tutmozis.

Ob?udny Eunana wci?? kl?cz?c zwr?ci? si? do ulubie?ca i prawi?:

- Jeste?, wasza dostojno??, uchem i okiem pana, kt?ry daje nam rado?? i ?ycie, a wi?c odpowiem ci jak na s?dzie Ozirisa:

S?u?? w kap?a?skim pu?ku boskiej Izydy dziesi?? lat, walczy?em sze?? lat na wschodnich kresach. R?wie?nicy moi zostali ju? pu?kownikami, ale ja wci?? jestem tylko setnikiem i wci?? bior? kije z polecenia bogobojnych kap?an?w.

I za co dzieje mi si? taka krzywda?

"W dzie? obracam serce moje do ksi??ek, a w nocy czytam; bo g?upiec, kt?ry opuszcza ksi??ki tak pr?dko jak uciekaj?ca gazela, jest pod?ego umys?u, r?wny os?owi, kt?ry bierze ci?gi, r?wny g?uchemu, kt?ry nie s?yszy i do kt?rego trzeba m?wi? r?k?. Mimo t? moj? ch?? do nauk, nie jestem zarozumia?y z w?asnej wiedzy, lecz radz? si? wszystkich, bo od ka?dego co? nauczy? si? mo?na, a czcigodnych m?drc?w otaczam szacunkiem..."

Faraon poruszy? si? niecierpliwie, lecz s?ucha? dalej wiedz?c, ?e prawy Egipcjanin uwa?a gadulstwo za sw?j obowi?zek i najwy?sz? cze?? dla prze?o?onych.

- Oto jaki jestem - prawi? Eunana. - "W obcym domu nie ogl?dam si? za kobietami, czeladzi je?? daj?, co nale?y, ale gdy o mnie chodzi, nie sprzeczam si? przy podziale. Mam zawsze zadowolon? twarz, a wobec zwierzchnik?w zachowuj? si? z szacunkiem i nie si?d?, gdy starszy cz?owiek stoi. Nie jestem natr?tnym, a nie proszony, nie wchodz? do obcych dom?w. Co moje oko ujrzy, o tym milcz?, bo wiem, ?e g?uchymi jeste?my dla tych, kt?rzy wielu s??w u?ywaj?.

M?dro?? uczy, ?e cia?o cz?owieka podobne jest do ?pichrza, pe?ne rozmaitych odpowiedzi. Dlatego zawsze wybieram dobr? i m?wi? dobr?, a z?? chowam zamkni?t? w ciele moim. Cudzych te? oszczerstw nie powtarzam, a ju? co si? tyczy poselstwa, zawsze spe?niam je jak najlepiej..." **

I co mam za to?... - ko?czy? Eunana podniesionym g?osem. - Cierpi? g??d, chodz? w ?achmanach, a na grzbiecie le?y? nie mog?, tak jak zbity. Czytam w ksi?gach, ?e stan kap?a?ski wynagradza? m?stwo i roztropno??. Zaprawd?! musia?o tak by? kiedy? i ju? bardzo dawno. Bo dzisiejsi kap?ani ty?em odwracaj? si? od roztropnych, a m?stwo i si?? wyp?dzaj? z oficerskich ko?ci...

- Ja zasn? przy tym cz?owieku! - rzek? faraon.

- Eunano - doda? Tutmozis - przekona?e? jego ?wi?tobliwo??, ?e jeste? bieg?y w ksi?gach, a teraz - powiedz jak najkr?cej: czego pragniesz?

- Strza?a tak pr?dko nie dobiega celu, jak moja pro?ba doleci do boskich pi?t jego ?wi?tobliwo?ci - odpar? Eunana. - Tak obmierz?a mi s?u?ba u ogolonych ?b?w, tak? gorycz? kap?ani nape?nili moje serce, ?e - je?eli nie b?d? przeniesiony do wojsk faraona, przebij? si? w?asnym mieczem, przed kt?rym nie raz i nie sto razy dr?eli wrogowie Egiptu.

Wol? by? dziesi?tnikiem, wol? by? prostym ?o?nierzem jego ?wi?tobliwo?ci ani?eli setnikiem w kap?a?skich pu?kach. ?winia albo pies mo?e im s?u?y?, nie prawowierny Egipcjanin!...

Ostatnie frazesy Eunana wypowiedzia? z takim w?ciek?ym gniewem, ?e faraon rzek? po grecku do Tutmozisa:

- We? go do gwardii. Oficer, kt?ry nie lubi kap?an?w, mo?e nam si? przyda?.

- Jego ?wi?tobliwo??, pan obu ?wiat?w, kaza? przyj?? ci? do swej gwardii - powt?rzy? Tutmozis.

- Zdrowie i ?ycie moje nale?y do pana naszego Ramzesa... Oby ?y? wiecznie! - zawo?a? Eunana i uca?owa? dywan le??cy pod kr?lewskimi stopami.

Gdy uszcz??liwiony Eunana cofa? si? ty?em z namiotu, co par? krok?w padaj?c na twarz i b?ogos?awi?c w?adc?, faraon rzek?:

- W gardle ?askota?o mnie jego gadulstwo... Musz? ja nauczy? ?o?nierzy i oficer?w egipskich, aby wyra?ali si? kr?tko, nie za? jak uczeni pisarze.

- Bodajby on mia? tylko t? jedn? wad?!... - szepn?? Tutmozis, na kt?rym Eunana niemi?e zrobi? wra?enie.

Pan wezwa? do siebie Samentu.

- B?d? spokojny - powiedzia? do kap?ana. - Ten oficer, kt?ry szed? za tob?, nie ?ledzi? ci?. Jest on za g?upi do spe?niania tego rodzaju zlece?... Ale mo?e mie? ci??k? r?k? na wypadek potrzeby!...

No - doda? faraon - a teraz powiedz: co ci? sk?ania do podobnej ostro?no?ci?

- Prawie ju? znam drog? do skarbca w Labiryncie - odpar? Samentu.

Pan potrz?sn?? g?ow?.

- Ci??ka to rzecz - szepn??. - Godzin? biega?em po rozmaitych korytarzach i salach, jak mysz, kt?r? kot goni. I przyznam ci si?, ?e nie tylko nie rozumiem tej drogi, ale nawet nie wybra?bym si? na ni? sam. ?mier? na s?o?cu mo?e by? weso??; ale ?mier? w tych norach, gdzie kret zab??ka?by si?... brr!...

- A jednak musimy znale?? i opanowa? t? drog? - rzek? Samentu.

- A je?eli dozorcy sami oddadz? nam potrzebn? cz??? skarb?w?... - spyta? faraon.

- Nie zrobi? tego, dop?ki ?yje Mefres, Herhor i ich poplecznicy. Wierzaj mi, panie, ?e tym dostojnikom chodzi o to, a?eby owin?li ci? w powijaki jak niemowl?...

Faraon poblad? z gniewu.

- Obym ja nie zawin?? ich w ?a?cuchy!... Jakim sposobem chcesz odkry? drog??

- Tu, w Abydos, w grobie Ozirisa znalaz?em ca?y plan drogi do skarbca - rzek? kap?an.

- A sk?d wiedzia?e?, ?e on tu jest?

- Obja?ni?y mnie o tym napisy w mojej ?wi?tyni Seta.

- Kiedy ?e? znalaz? plan?

- Gdy mumia wiecznie ?yj?cego ojca waszej ?wi?tobliwo?ci by?a w ?wi?tyni Ozirisa - odpar? Samentu. - Towarzyszy?em czcigodnym zw?okom i b?d?c na nocnej s?u?bie w sali "odpoczynku" wszed?em do sanktuarium.

- Tobie by? jenera?em, nie arcykap?anem!.. - zawo?a? ?miej?c si? Ramzes. - I ju? rozumiesz drog? Labiryntu?...

- Rozumia?em j? od dawna, a teraz zebra?em wskaz?wki do kierowania si?.

- Czy mo?esz mi to obja?ni??

- Owszem, nawet przy okazji poka?? waszej ?wi?tobliwo?ci plan.

Droga ta - ci?gn?? Samentu - przechodzi w zygzak cztery razy przez ca?y Labirynt; zaczyna si? na najwy?szym pi?trze, ko?czy w najni?szym podziemiu i posiada jeszcze mn?stwo zakr?t?w. Dlatego jest tak d?uga.

- A jak?e trafisz z jednej sali do drugiej, gdzie jest mn?stwo drzwi?...

- Na ka?dych drzwiach prowadz?cych do celu znajduje si? cz?stka zdania:

"Biada zdrajcy, kt?ry usi?uje przenikn?? najwy?sz? tajemnic? pa?stwa i wyci?gn?? ?wi?tokradzk? r?k? na maj?tek bog?w. Zw?oki jego b?d? jak padlina, a duch nie zazna spokoju, lecz b?dzie si? tu?a? po miejscach ciemnych, szarpany przez w?asne grzechy..."

- I ciebie nie odstrasza ten napis?

- A wasz? ?wi?tobliwo?? odstrasza widok libijskiej w??czni?... Gro?by dobre s? dla posp?lstwa, nie dla mnie, kt?ry sam potrafi?bym napisa? jeszcze gro?niejsze przekle?stwa...

Faraon zamy?li? si?.

- Masz s?uszno?? - rzek?. - W??cznia nie zaszkodzi temu, kto potrafi j? odbi?, a mylna droga nie ob??ka m?drca, kt?ry zna s?owo prawdy...

Jak?e jednak sprawisz, a?eby ust?powa?y przed tob? kamienie w ?cianach i a?eby kolumny zamienia?y si? na drzwi wchodowe?...

Samentu pogardliwie wzruszy? ramionami.

- W mojej ?wi?tyni - odpar? - s? tak?e niedostrzegalne wej?cia, nawet trudniej otwieraj?ce si? ani?eli w Labiryncie. Kto zna s?owo tajemnicy, wsz?dzie trafi, jak s?usznie powiedzia?e?, wasza ?wi?tobliwo??.

Faraon opar? g?ow? na r?ku i wci?? duma?.

- ?al by mi ci? by?o - rzek? - gdyby? na tej drodze spotka? nieszcz??cie...

- W najgorszym wypadku spotkam ?mier?, a czyli? ona nie grozi nawet faraonom?... Czy wreszcie wasza ?wi?tobliwo?? nie szed?e? ?mia?o nad Jeziora Sodowe, cho? nie by?e? pewny, ?e stamt?d powr?cisz?...

Nie my?l te?, panie - ci?gn?? kap?an - ?e ja b?d? musia? przej?? ca?? drog?, po kt?rej chodz? zwiedzaj?cy Labirynt. Znajd? bli?sze punkta i w ci?gu jednej modlitwy do Ozirisa dostan? si? tam, gdzie ty id?c mog?e? odm?wi? ze trzydzie?ci modlitw...

- Albo? tam s? inne wej?cia?

- Niezawodnie s?, a ja musz? je znale?? - odpar? Samentu. - Nie wejd? przecie?, jak wasza ?wi?tobliwo??, w dzie? ani g??wn? bram?...

- Wi?c jak?...

- S? w murze zewn?trznym niewidoczne furtki, kt?re znam, a kt?rych m?drzy dozorcy Labiryntu nigdy nie pilnuj?... Na dziedzi?cu warty w nocy s? nieliczne i tak ufaj? opiece bog?w czy trwodze posp?lstwa ?e najcz??ciej ?pi?... Pr?cz tego trzy razy mi?dzy zachodem i wschodem s?o?ca kap?ani id? na modlitw? do ?wi?tyni, a ich ?o?nierze odbywaj? praktyki nabo?ne pod niebem... Zanim sko?cz? jedno nabo?e?stwo, ja b?d? w gmachu...

- A je?eli zab??dzisz?...

- Mam plan.

- A je?eli plan jest fa?szywy? - m?wi? faraon nie mog?c ukry? troski.

- A je?eli wasza ?wi?tobliwo?? nie pozyska skarb?w Labiryntu?... Je?eli Fenicjanie rozmy?liwszy si? nie dadz? przyobiecanej po?yczki?... Je?eli wojsko b?dzie g?odne, a nadzieje posp?lstwa zostan? zawiedzione?...

Racz mi wierzy?, panie m?j - ci?gn?? kap?an - ?e ja w?r?d korytarzy Labiryntu b?d? bezpieczniejszy ani?eli ty w twoim pa?stwie...

- Ale ciemno??... ciemno??!... I mury, kt?rych nie mo?na przebi?, i g??bia, i te setki dr?g, gdzie cz?owiek musi si? zab??ka?... Wierz mi, Samentu, ?e walka z lud?mi to zabawka; ale szamotanie si? z cieniem i nie?wiadomo?ci? to straszna rzecz!...

Samentu u?miechn?? si?.

- Wasza ?wi?tobliwo?? - odpar? - nie zna mego ?ycia... Kiedym mia? lat dwadzie?cia pi??, by?em kap?anem Ozirisa...

- Ty? - zdziwi? si? Ramzes.

- Ja, i zaraz powiem, dlaczego przeszed?em do s?u?by Seta. Wyprawiono mnie na p??wysep Synai, aby tam wybudowa? ma?? kaplic? dla g?rnik?w. Budowa ci?gn??a si? sze?? lat, ja za? maj?c du?o wolnego czasu w??czy?em si? mi?dzy g?rami i zwiedza?em tamtejsze pieczary.

Czego ja tam nie widzia?em... Korytarze d?ugie na kilka godzin; ciasne wej?cia, przez kt?re trzeba by?o pe?za? na brzuchu; izby tak ogromne, ?e w ka?dej zmie?ci?aby si? ?wi?tynia. Ogl?da?em podziemne rzeki i jeziora, gmachy z kryszta??w, jaskinie zupe?nie ciemne, w kt?rych nie by?o wida? w?asnej r?ki, albo znowu tak widne, jakby w nich ?wieci?o drugie s?o?ce...

Ile razy zb??ka?em si? w niezliczonych przej?ciach, ile razy zgas?a mi pochodnia, ile razy stoczy?em si? w niewidzialn? przepa??!... Bywa?o, ?em po kilka dni sp?dza? w podziemiach karmi?c si? pra?onym j?czmieniem, li??c wilgo? z mokrych ska?, niepewny, czy wr?c? na ?wiat.

Za to nabra?em do?wiadczenia, wzrok zaostrzy? mi si? i nawet polubi?em te piekielne krainy. A dzi?, gdy pomy?l? o dziecinnych skrytkach Labiryntu, ?mia? mi si? chce... Gmachy ludzkie s? kretowiskami wobec niezmiernych budowli wzniesionych przez ciche i niewidzialne duchy ziemi.

Raz jednak spotka?em rzecz straszn?, kt?ra wp?yn??a na zmian? mego stanowiska.

Na zach?d od kopalni Synai le?y w?ze? w?woz?w i g?r, w?r?d kt?rych cz?sto odzywaj? si? podziemne grzmoty, ziemia dr?y, a niekiedy wida? p?omienie. Zaciekawiony wybra?em si? tam na czas d?u?szy, szuka?em i dzi?ki niepozornej szczelinie odkry?em ca?y ?a?cuch olbrzymich pieczar, pod kt?rych sklepieniami mog?aby pomie?ci? si? najwi?ksza piramida.

Kiedy si? tam b??ka?em, dolecia? mnie bardzo silny zapach zgnilizny, tak przykry, ?e chcia?em uciec. Przem?g?szy si? jednak wszed?em do pieczary, sk?d pochodzi?, i zobaczy?em...

Racz wyobrazi? sobie, panie, cz?owieka, kt?ry ma nogi i r?ce o po?ow? kr?tsze ni? my, ale grube, niezgrabne i zako?czone pazurami. Dodaj temu kszta?towi szeroki, z bok?w sp?aszczony ogon, na wierzchu powycinany jak grzebie? koguci; dodaj bardzo d?ug? szyj?, a na niej - psi? g?ow?. Nareszcie ubierz tego potwora w zbroj? pokryt? na grzbiecie zagi?tymi kolcami...

Teraz pomy?l, ?e figura ta stoi na nogach, r?koma i piersiami oparta o ska??...

- Co? bardzo brzydkiego - wtr?ci? faraon. - Zaraz bym to zabi?...

- To nie by?o brzydkie - m?wi? kap?an wstrz?saj?c si?. - Bo pomy?l, panie, ?e ten potw?r by? wysoki jak obelisk...

Ramzes XIII zrobi? gest niezadowolenia.

- Samentu - rzek? - zdaje mi si?, ?e? twoje pieczary zwiedza? we ?nie...

- Przysi?gam ci, panie, na ?ycie moich dzieci - zawo?a? kap?an - ?e m?wi? prawd?!.. Tak jest, ten potw?r w sk?rze gada, okryty kolczast? zbroj?, gdyby le?a? na ziemi, mia?by wraz z ogonem z pi??dziesi?t krok?w d?ugo?ci... Pomimo trwogi i odrazy, kilkakrotnie wraca?em do jego jaskini i obejrza?em go jak najuwa?niej...

- Wi?c on ?y??

- Nie. To ju? by? trup, bardzo dawny, ale tak zachowany jak nasze mumie. Utrzyma?a go wielka sucho?? powietrza, a mo?e nie znane mi sole ziemi.

By?o to moje ostatnie odkrycie - ci?gn?? Samentu. - Nie wchodzi?em ju? do jaski?, alem du?o rozmy?la?. Oziris - m?wi?em, tworzy wielkie istoty: lwy, s?onie, konie... za? Set rodzi w??a, nietoperza, krokodyla... Potw?r, kt?rego spotka?em, jest na pewno tworem Seta, a poniewa? przerasta wszystko, co znamy pod s?o?cem, wi?c Set jest mocniejszym bogiem ani?eli Oziris.

W?wczas nawr?ci?em si? do Seta, a przyjechawszy do Egiptu osiad?em w jego ?wi?tyni. Gdym za? opowiedzia? kap?anom o moim odkryciu, obja?nili mnie, ?e znaj? nier?wnie wi?cej takich potwor?w.

Samentu odpocz?? i m?wi? dalej:

- Je?eli kiedy wasza ?wi?tobliwo?? zechce odwiedzi? nasz? ?wi?tyni?, poka?? wam w grobach dziwne i straszne istoty: g?si z jaszczurczymi g?owami a skrzyd?ami nietoperza, jaszczurki podobne do ?ab?dzi, lecz wi?ksze od strusi?w, krokodyla trzy razy d?u?szego ani?eli te, kt?re mieszkaj? w Nilu, ?ab? wielko?ci psa...

S? to albo mumie, albo szkielety znalezione w jaskiniach i przechowuj?ce si? w naszych grobach. Lud my?li, ?e my im cze?? sk?adamy, a tymczasem my tylko badamy ich budow? i chronimy od zepsucia.

- Uwierz? ci, gdy sam zobacz? - odpar? faraon. - Ale powiedz mi, sk?d mog?yby si? wzi?? podobne istoty w jaskiniach?...

- Panie m?j - m?wi? kap?an - ?wiat, na kt?rym ?yjemy, ulega wielkim zmianom. Ju? w samym Egipcie znajdujemy gruzy miast i ?wi?ty? g??boko ukryte w ziemi. By? czas, ?e miejsce Dolnego Egiptu zajmowa?a odnoga morska, a Nil p?yn?? ca?? szeroko?ci? naszej doliny. Jeszcze dawniej tu, gdzie jest nasze pa?stwo, by?o morze... Nasi za? przodkowie zamieszkiwali krain?, kt?r? dzi? zaj??a pustynia zachodnia...

Jeszcze dawniej, przed dziesi?tkami tysi?cy lat, nie by?o ludzi takich jak my, ale stworzenia podobne do ma?p, kt?re jednak umia?y budowa? sza?asy, podtrzymywa? ogie?, walczy? maczugami i kamieniami. W?wczas nie by?o koni ani wo??w; ale s?onie, nosoro?ce i lwy - trzy lub cztery razy przechodzi?y wzrostem dzisiejsze zwierz?ta maj?ce t? sam? posta?.

Lecz i olbrzymie s?onie nie s? najstarszymi potworami. Dawniej bowiem od nich ?y?y niezmierne gady: lataj?ce, p?ywaj?ce i chodz?ce. Przed gadami na tym ?wiecie by?y tylko ?limaki i ryby, a przed nimi - same ro?liny, ale takie, jakich dzi? ju? nie ma...

- A jeszcze dawniej?... - spyta? Ramzes.

- Jeszcze dawniej ziemia by?a pusta i pr??na, a Duch Bo?y unosi? si? nad wodami.

- Co? s?ysza?em o tym - rzek? faraon - ale nie pr?dzej uwierz?, a? mi poka?esz mumie potwor?w, jakie maj? spoczywa? w waszej ?wi?tyni.

- Za pozwoleniem waszej ?wi?tobliwo?ci, doko?cz?, com zacz?? - m?wi? Samentu. - Ot?? kiedy w pieczarze Synai zobaczy?em owego ogromnego trupa, zdj?? mnie strach i przez par? lat nie by?bym poszed? do ?adnej jaskini. Ale gdy kap?ani Seta wyt?omaczyli mi, sk?d si? wzi??y tak dziwne istoty, trwoga moja znik?a, a ciekawo?? wzmog?a si?. I dzi? nie ma dla mnie milszej zabawy jak b??ka? si? po podziemiach i szuka? dr?g w?r?d ciemno?ci. Z tego powodu Labirynt nie sprawi mi wi?cej trud?w jak przechadzka po kr?lewskim ogrodzie.

- Samentu - rzek? pan - bardzo ceni? twoj? nadludzk? odwag? i m?dro??. Opowiedzia?e? mi tyle ciekawych rzeczy, ?e zaprawd? sam nabra?em ochoty do ogl?dania jaski? i kiedy? mo?e pop?yn? razem z tob? do Synai.

Niemniej jednak obawiam si?, czy poradzisz sobie z Labiryntem, i na wszelki wypadek zwo?am zgromadzenie Egipcjan, aby upowa?ni?o mnie do korzystania ze skarbca.

- To nigdy nie zawadzi - odpar? kap?an. - Ale moja praca nie mniej b?dzie potrzebn?, bo Mefres i Herhor nie zgodz? si? na wydanie skarbu.

- I masz pewno??, ?e ci si? uda?... - uporczywie zapytywa? faraon.

- Jak Egipt Egiptem - przekonywa? go Samentu - nie by?o cz?owieka, kt?ry by posiada? tyle ?rodk?w, co ja, do zwyci??enia w tej walce, kt?ra dla mnie nie jest nawet walk?, ale zabaw?.

Jednych straszy ciemno??, kt?r? ja lubi?, a nawet widz? w?r?d niej. Inni nie potrafi? kierowa? si? pomi?dzy licznymi komnatami i kurytarzami, ja robi? to z ?atwo?ci?. Jeszcze inni nie znaj? tajemnic otwierania drzwi utajonych, z czym ja jestem obeznany.

Gdybym nic wi?cej nie posiada? nad to, co wyliczy?em, ju? w ci?gu miesi?ca lub dwu odkry?bym drogi w Labiryncie. Ale ja mam jeszcze plan szczeg??owy tych przej?? i znam wyrazy, kt?re przeprowadz? mnie z sali do sali. Co mi wi?c mo?e przeszkodzi??...

- A jednak na dnie serca twego le?y w?tpliwo??: zl?k?e? si? bowiem oficera, kt?ry zdawa? si? i?? za tob?...

Kap?an wzruszy? ramionami.

- Ja niczego i nikogo nie l?kam si? - odpar? spokojnie - tylko jestem ostro?ny. Przewiduj? wszystko i jestem nawet na to przygotowany, ?e mnie z?api?...

- Straszne czeka?yby ci? m?ki!... - szepn?? Ramzes.

- ?adne. Prosto z podziemi?w Labiryntu otworz? sobie drzwi do krainy, gdzie panuje wieczne ?wiat?o.

- I nie b?dziesz mia? do mnie ?alu?...

- Za co?... - spyta? kap?an. - Dojd? do wielkiego celu: chc? w pa?stwie zaj?? miejsce Herhora...

- Przysi?gam, ?e je zajmiesz!...

- O ile nie zgin? - odpar? Samentu. - A ?e na szczyty g?r wchodzi si? nad przepa?ciami, ?e w tej w?dr?wce mo?e si? po?lizgn?? noga i spadn?, c?? to znaczy? Ty, panie, zajmiesz si? losem moich dzieci.

- A wi?c id? - rzek? faraon. - Jeste? godzien by? najprzedniejszym moim pomocnikiem.

--------------------------------------------------------------------------------

* Autentyczne.
** Staroegipskie maksymy