Prus B. FARAON (3-11)

ROZDZIA? JEDENASTY
Tymczasem Pentuer wybiera? si? z powrotem do Dolnego Egiptu, aby z jednej strony znale?? po trzynastu delegat?w stanu rolniczego i rzemie?lniczego dla faraona, z drugiej za? - aby zach?ci? ludno?? pracuj?c? do upominania si? o ulgi, jakie przyobieca? nowy w?adca. W jego bowiem przekonaniu najwi?ksz? spraw? dla Egiptu by?o: usun?? krzywdy, jakich doznawa?y, i nadu?ycia, jakim ulega?y klasy pracuj?ce.

Niemniej Pentuer by? kap?anem i nie tylko nie pragn?? upadku swego stanu, ale nawet nie chcia? zrywa? w?z??w, jakie go z nim ??czy?y.

Tote? aby zaznaczy? swoj? wierno??, Pentuer poszed? z po?egnaniem do Herhora.

Pot??ny niegdy? dostojnik przyj?? go z u?miechem.

- Rzadki go??... rzadki go??!... - zawo?a? Herhor. - Od czasu jak mog?e? zosta? doradc? jego ?wi?tobliwo?ci, nie pokazujesz mi si?... Co prawda, nie ty jeden!... Ale cokolwiek nast?pi, nie zapomn? twoich us?ug, cho?by? mnie jeszcze bardziej unika?.

- Ani jestem doradc? pana naszego, ani unikam waszej dostojno?ci, kt?rego ?asce zawdzi?czam to, czym dzi? jestem... - odpar? Pentuer.

- Wiem, wiem! - przerwa? Herhor. - Nie przyj??e? wysokiego dostoje?stwa, aby nie pracowa? na zgub? ?wi?ty?. Wiem, wiem!... cho? mo?e i szkoda, ?e nie zosta?e? doradc? rozbrykanego m?okosa, kt?ry niby to nami rz?dzi... Z pewno?ci? nie pozwoli?by? mu otacza? si? zdrajcami, kt?rzy go zgubi?...

Pentuer nie chc?c rozmawia? o tak dra?liwych kwestiach opowiedzia? Herhorowi, po co jedzie do Dolnego Egiptu.

- Owszem - odpar? Herhor - niechaj Ramzes XIII zwo?uje zebranie wszystkich stan?w... Ma do tego prawo.

Ale - doda? nagle - szkoda mi, ?e ty si? w to mi?szasz... Du?e zmiany zasz?y w tobie!... Pami?tasz, co m?wi?e? w czasie owych manewr?w pod Pi-Bailos do mego adiutanta?... Przypomn? ci: m?wi?e?, ?e potrzeba ograniczy? nadu?ycia i rozpust? faraon?w. A dzi?... sam popierasz dziecinne pretensje najwi?kszego rozpustnika, jakiego mia? kiedy Egipt.

- Ramzes XIII - przerwa? mu Pentuer - chce poprawi? dol? ludu. By?bym wi?c g?upim i nikczemnym, gdybym ja, syn ch?op?w, nie s?u?y? mu w tej sprawie.

- Nie pytasz jednak, czy to nie zaszkodzi nam, kap?a?stwu?...

Pentuer zdziwi? si?.

- Wszak?e sami dajecie wielkie ulgi ch?opom nale??cym do ?wi?ty?! - zawo?a?. - Mam zreszt? wasze pozwolenie...

- Co?... jakie?... - spyta? Herhor.

- Przypomnij sobie, wasza dostojno??, t? noc, podczas kt?rej, w ?wi?tyni Seta, witali?my naj?wi?tobliwszego Beroesa. Mefres m?wi? wtedy, ?e Egipt upad? skutkiem poni?enia si? stanu kap?a?skiego, a ja twierdzi?em, ?e n?dza ludu jest przyczyn? niedoli pa?stwa. Na co ty, o ile pami?tam, odpowiedzia?e?:

"Niech Mefres zajmuje si? pod?wigni?ciem kap?an?w, a Pentuer popraw? losu ch?opstwa... Ja za? b?d? zapobiega? zgubnej wojnie mi?dzy Egiptem i Asyri?..."

- A widzisz - przerwa? arcykap?an - wi?c masz obowi?zek dzia?a? z nami, nie z Ramzesem.

- Albo? on chce wojny z Asyri??... - odpar? energicznie Pentuer. - Czy mo?e przeszkadza kap?anom w nabywaniu m?dro?ci?... Chce da? ludowi si?dmy dzie? na odpoczynek, a p??niej obdarzy? ka?d? rodzin? ch?opsk? ma?ym kawa?kiem gruntu... I nie m?w mi, wasza dostojno??, ?e faraon chce z?ego: bo przecie na folwarkach ?wi?ty? sprawdzono, ?e ch?op wolny i maj?cy sw?j zagon bez por?wnania lepiej pracuje ani?eli niewolnik.

- Ale? ja nic nie mam przeciw ulgom dla posp?lstwa! - zawo?a? Herhor. - Tylko jestem przekonany, ?e Ramzes nie zrobi nic dla ludu.

- Z pewno?ci? - nie, je?eli odm?wicie mu pieni?dzy...

- Cho?by?my mu dali piramid? z?ota i srebra, a drug? klejnot?w, nic nie zrobi, bo to rozhukany dzieciak, kt?rego asyryjski pose? Sargon nigdy nie nazywa? inaczej, tylko - ch?ystkiem...

- Faraon ma wielkie zdolno?ci...

- Ale nic nie wie, niczego nie umie! - m?wi? Herhor. - Ledwie troch? zawadzi? o wy?sz? szko??, z kt?rej czym pr?dzej uciek?. Tote? dzi? w sprawach rz?du jest jak ?lepy, jest jak dziecko, kt?re ?mia?o przestawia warcaby, ale nie ma poj?cia o grze w warcaby.

- Jednak rz?dzi...

- Co to za rz?dy, Pentuerze! - odpar? z u?miechem arcykap?an. - Pootwiera? nowe szko?y wojskowe, pomno?y? liczb? pu?k?w, zbroi ca?y nar?d, obiecuje ?wi?ta posp?lstwu... Ale jak on to wykona?... Trzymasz si? z daleka od niego, wi?c nic nie wiesz; lecz ja zapewniam ci?, ?e on wydaj?c rozkazy wcale nie zastanawia si?: kto to zrobi? czy s? ?rodki? jakie b?d? nast?pstwa?..

Tobie si? zdaje, ?e on rz?dzi. To ja rz?dz?, ja ci?gle rz?dz?, ja, kt?rego on wyp?dzi? od siebie... Ja robi? to, ?e dzi? mniej wp?ywa podatk?w do skarbu, ale ja te? zapobiegam buntowi ch?opstwa, kt?ry ju? by wybuchn??; ja sprawiam, ?e nie porzucono rob?t przy kana?ach, groblach i go?ci?cach. Ja w ko?cu ju? dwa razy powstrzymywa?em Asyri? od wypowiedzenia nam wojny, kt?r? ten szaleniec wywo?uje wojskowymi rozporz?dzeniami...

Ramzes rz?dzi!... On tylko robi zam?t. Mia?e? pr?b? jego gospodarki w Dolnym Egipcie: pi?, hula?, sprowadza? coraz nowe dziewcz?ta i - niby to zajmowa? si? administracj? nomes?w, ale nic, zupe?nie nic nie rozumia?. Co za? najgorsze: wda? si? z Fenicjanami, ze zbankrutowan? szlacht? i rozmaitego gatunku zdrajcami, kt?rzy pchaj? go do zguby.

- A zwyci?stwo nad Sodowymi Jeziorami?... - spyta? Pentuer.

- Przyznaj? mu energi? i znajomo?? sztuki wojskowej - odpar? Herhor. - To jedno on umie. Lecz powiedz sam, czy wygra?by bitw? nad Sodowymi Jeziorami, gdyby nie pomoc twoja i innych kap?an?w?... Przecie? wiem, ?e zawiadamiali?cie go o ka?dym ruchu libijskiej bandy... A teraz pomy?l, czy Ramzes, nawet z wasz? pomoc?, m?g?by wygra? bitw?, na przyk?ad - przeciw Nitagerowi?... Nitager to mistrz; Ramzes to dopiero czeladnik.

- Wi?c czym sko?czy si? wasza nienawi??? - zapyta? Pentuer.

- Nienawi??!... - powt?rzy? arcykap?an. - Albo? ja mog? nienawidzie? ch?ystka, kt?ry w dodatku jest tak obsaczony jak jele? w w?wozach przez my?liwc?w. Musz? jednak przyzna?, i? jego rz?dy s? tak szkodliwe dla Egiptu, ?e gdyby Ramzes mia? brata albo gdyby Nitager by? m?odszy, ju? usun?liby?my dzisiejszego faraona...

- A wasza dostojno?? zosta?by? jego nast?pc?!... - wybuchn?? Pentuer.

Herhor wcale nie obrazi? si?.

- Dziwnie zg?upia?e?, Pentuerze - odpar? wzruszaj?c ramionami - od czasu gdy robisz polityk? na w?asny rachunek. Rozumie si?, ?e gdyby zabrak?o faraona, ja mia?bym obowi?zek zosta? nim, jako arcykap?an Amona teba?skiego i naczelnik najwy?szej rady kap?a?skiej. Ale na co mi to? Czyli? od kilkunastu lat nie mam wi?kszej w?adzy ani?eli faraonowie?... Albo czy dzi? ja, wyp?dzony minister wojny, nie robi? w pa?stwie tego, co uwa?am za potrzebne?...

Ci sami arcykap?ani, skarbnicy, s?dziowie, nomarchowie, a nawet jenera?owie, kt?rzy mnie teraz unikaj?, musz? przecie spe?nia? ka?dy tajemny rozkaz najwy?szej rady, opatrzony moj? piecz?ci?. Czy jest w Egipcie cz?owiek, kt?ry by takich zlece? nie spe?ni??... Czy ty sam o?mieli?by? si? im opiera??...

Pentuer zwiesi? g?ow?. Je?eli pomimo ?mierci Ramzesa XII utrzyma?a si? najwy?sza, tajna rada kap?a?ska, to Ramzes XIII albo musi jej ulec, albo stoczy? z ni? walk? na ?ycie i ?mier?.

Faraon mia? za sob? ca?y nar?d, ca?e wojsko, wielu kap?an?w i wi?kszo?? cywilnych dostojnik?w. Rada mog?a rachowa? ledwo na par? tysi?cy stronnik?w, na swoje skarby i nies?ychanie m?dr? organizacj?. Si?y najzupe?niej nier?wne, ale wynik walki - bardzo w?tpliwy.

- Wi?c wy postanowili?cie zgubi? faraona!.. - szepn?? Pentuer.

- Wcale nie. Chcemy tylko uratowa? pa?stwo.

- W takim razie: c?? powinien robi? Ramzes XIII...

- Co on zrobi?... nie wiem - odpar? Herhor. - Ale wiem, co robi? jego ojciec.

Ramzes XII r?wnie? zacz?? rz?dy od nieuctwa i samowoli; lecz gdy zabrak?o mu pieni?dzy, a najgorliwsi stronnicy pocz?li go lekcewa?y?, zwr?ci? si? do bog?w. Otoczy? si? kap?anami, uczy? si? od nich, ba! nawet o?eni? si? z c?rk? arcykap?ana Amenhotepa... I po kilkunastu latach doszed? do tego, ?e sam zosta? arcykap?anem nie tylko pobo?nym, ale nawet bardzo uczonym.

- A je?eli faraon nie us?ucha tej rady? - spyta? Pentuer.

- To obejdziemy si? bez niego - rzek? Herhor.

Po chwili za? ci?gn?? dalej:

- Pos?uchaj mnie, Pentuerze. Ja wiem nie tylko, co robi, ale nawet: o czym my?li ten tw?j faraon, kt?ry zreszt? nie odby? jeszcze uroczystej koronacji, wi?c dla nas jest niczym. Ja wiem, ?e on chce zrobi? kap?an?w swoimi s?ugami, a siebie - jedynym panem Egiptu.

Ale taki zamiar jest g?upstwem, a nawet zdrad?. Nie faraonowie - o czym dobrze wiesz - stworzyli Egipt, lecz bogowie i kap?ani. Nie faraonowie oznaczaj? przyb?r Nilu i reguluj? jego wylewy; nie faraonowie nauczyli lud sia?, zbiera? p?ody, hodowa? byd?o. Nie faraonowie lecz? choroby mieszka?c?w i czuwaj? nad bezpiecze?stwem pa?stwa od zewn?trznych wrog?w...

C?? by zatem by?o, sam powiedz, gdyby nasz stan wyda? Egipt na ?ask? faraon?w? Najm?drszy z nich ma za sob? do?wiadczenie z lat kilkudziesi?ciu; ale stan kap?a?ski bada? i uczy? si? przez dziesi?tki tysi?cy lat... Najpot??niejszy w?adca ma jedn? par? oczu i r?k - przy sobie; podczas gdy my posiadamy tysi?ce oczu i r?k we wszystkich nomesach i nawet w obcych pa?stwach...

Czy wi?c dzia?alno?? faraona mo?e por?wnywa? si? z nasz? i - w razie r??nicy zda? - kto powinien ust?pi?: my czy on?...

- A c?? ja teraz mam robi?? - wtr?ci? Pentuer.

- R?b, co ci ka?e ten m?odzik, byle? nie zdradzi? ?wi?tych tajemnic. A reszt?... zostaw czasowi... Szczerze pragn?, a?eby m?odzieniec, nazywany Ramzesem XIII, upami?ta? si?, i przypuszczam, ?e zrobi?by to, gdyby... Gdyby nie zwi?za? si? z obmierz?ymi zdrajcami, nad kt?rymi ju? zawis?a r?ka bog?w.

Pentuer po?egna? arcykap?ana, pe?en smutnych przeczu?. Nie upad? jednak na duchu wiedz?c, ?e cokolwiek dzi? zdob?dzie dla poprawienia bytu ludowi, to ju? zostanie, cho?by faraon ugi?? si? przed pot?g? kap?an?w.

"W najgorszym po?o?eniu - my?la? - trzeba robi?, co mo?emy i co do nas nale?y. Kiedy? poprawi? si? stosunki, a tera?niejszy zasiew wyda owoce."

Niemniej jednak postanowi? wyrzec si? agitacji mi?dzy ludem. Owszem, got?w by? uspakaja? niecierpliwych, aby nie powi?kszali k?opot?w faraonowi.

W par? tygodni p??niej Pentuer wje?d?a? w granice Dolnego Egiptu upatruj?c po drodze najrozs?dniejszych ch?op?w i rzemie?lnik?w, spomi?dzy kt?rych mo?na by wybra? delegat?w do zgromadzenia, kt?re zwo?ywa? faraon.

Wsz?dzie na drodze spotyka? oznaki najwy?szego wzburzenia: zar?wno ch?opi, jak i rzemie?lnicy domagali si?, aby im dano si?dmy dzie? wypoczynku i p?acono za wszelkie publiczne roboty, jak by?o dawniej. A tylko upomnieniom kap?an?w r??nych ?wi?ty? nale?a?o zawdzi?cza?, ?e nie wybuchn?? bunt og?lny, a przynajmniej, ?e rob?t nie przerywano.

Zarazem uderzy?o go kilka nowych zjawisk, kt?rych miesi?c temu nie dostrzega?.

Przede wszystkim lud podzieli? si? na dwie partie. Jedni byli stronnikami faraona i wrogami kap?an?w, drudzy - burzyli si? przeciw Fenicjanom. Jedni dowodzili, ?e kap?ani powinni wyda? faraonowi skarby Labiryntu, drudzy szeptali, ?e - faraon zanadto proteguje cudzoziemc?w.

Najdziwniejsz? jednak by?a pog?oska, nie wiadomo sk?d powsta?a, ?e Ramzes XIII - zdradza objawy ob??kania jak jego brat przyrodni i starszy, kt?ry w?a?nie dlatego zosta? usuni?ty od tronu. O wie?ci tej m?wili kap?ani, pisarze, nawet ch?opi.

- Kto wam opowiada takie k?amstwa?... - zapyta? Pentuer jednego ze znajomych in?ynier?w.

- To nie k?amstwo - odpar? in?ynier - ale smutna prawda. W pa?acach teba?skich widziano faraona, jak biega? nagi po ogrodach... A pewnego wieczora jego ?wi?tobliwo?? w nocy, pod oknami kr?lowej Nikotris, wlaz? na drzewo i rozmawia? z ni? sam?.

Pentuer zapewni? go, ?e nie dawniej jak przed p?? miesi?cem widzia? faraona, kt?ry cieszy si? najlepszym zdrowiem. Wnet jednak pozna?, ?e in?ynier nie ufa mu.

"To ju? sprawa Herhora!... - pomy?la?. - Zreszt? tylko kap?ani mogliby mie? tak szybkie wiadomo?ci z Teb?w..."

Na chwil? straci? ch?? do zajmowania si? wyborem delegat?w, lecz znowu odzyska? energi?, wci?? powtarzaj?c sobie, ?e - co lud dzi? pozyska, tego nie straci jutro... Chyba gdyby zasz?y jakie? nadzwyczajne wypadki!

Za Memfisem, na p??noc od piramid i Sfinksa, wznosi?a si? ju? na granicy piask?w niewielka ?wi?tynia bogini Nut. Mieszka? tam stary kap?an Menes, najwi?kszy w Egipcie znawca gwiazd, zarazem in?ynier.

Gdy trafi?a si? w pa?stwie budowa du?ego gmachu albo nowego kana?u, Menes schodzi? na grunt i wytyka? kierunek. Poza obr?bem tego ?y? ubogi i samotny w swej ?wi?tyni, nocami badaj?c gwiazdy, w dzie? pracuj?c nad osobliwymi przyrz?dami.

Od kilku lat Pentuer nie by? w tym miejscu, tote? uderzy?o go opuszczenie i ub?stwo. Ceglany mur wali? si?, w ogrodzie posch?y drzewa, na dziedzi?cu wa??sa?a si? chuda koza i par? kur.

Przy ?wi?tyni nie by?o nikogo. Dopiero gdy Pentuer zacz?? wo?a?, z pylonu wyszed? stary cz?owiek. Mia? bose nogi, na g?owie brudny czepiec, jak ch?opi, doko?a bioder ?achman opaski, a na plecach pantercz? sk?r?, z kt?rej szer?? wype?z?a. Mimo to jego postawa by?a pe?na godno?ci, a oblicze rozumu. Bystro przypatrzy? si? go?ciowi i rzek?:

- Albo mi si? zdaje, albo jeste? Pentuerem?...

- Jestem nim - odrzek? przybysz i serdecznie u?ciska? starca.

- Ho!... ho!... - zawo?a? Menes, on to by? bowiem - widz?, ?e zmieni?e? si? na dostojnych posadzkach. Masz g?adk? sk?r?, bielsze r?ce i z?oty ?a?cuch na szyi. Na tak? ozdob? d?ugo musi czeka? bogini oceanu niebieskiego matka Nut!...

Pentuer chcia? zdj?? ?a?cuch, ale Menes powstrzyma? go z u?miechem.

- Daj pok?j! - rzek?. - Gdyby? wiedzia?, jakie klejnoty mamy na niebie, nie kwapi?by? si? z ofiarowaniem z?ota... C??, przychodzisz do nas osiedli? si??...

Pentuer potrz?sn?? g?ow?.

- Nie - odpar?. - Przyszed?em tylko pok?oni? si? tobie, boski nauczycielu.

- A potem znowu do dworu? - ?mia? si? starzec. - Oj wy, wy, wy!... gdyby?cie wiedzieli, co tracicie porzucaj?c m?dro?? dla pa?ac?w, byliby?cie najsmutniejszymi lud?mi.

- Sam jeste?, nauczycielu?

- Jak palma w pustyni, szczeg?lniej dzi?, kiedy m?j g?uchoniemy poszed? z koszem do Memfisu, u?ebra? co dla matki Re i jej kap?ana.

- I nie przykro ci?...

- Mnie?... - zawo?a? Menes. - Przez czas, kiedy?my si? nie widzieli, wydar?em bogom kilka tajemnic, kt?rych nie odst?pi?bym za obie korony Egiptu!...

- Czy to sekret?... - zapyta? Pentuer.

- Co za sekret?... Przed rokiem doko?czy?em pomiar?w i rachunk?w odnosz?cych si? do wielko?ci ziemi...

- Co to znaczy?

Menes obejrza? si? i zni?y? g?os.

- Przecie? wiadomo ci - m?wi? - ?e ziemia nie jest p?ask?, jak st??, ale - jest olbrzymi? kul?, na powierzchni kt?rej znajduj? si? morza, kraje i miasta...

- To wiadomo - rzek? Pentuer.

- Nie wszystkim - odpar? Menes. - A ju? wcale nie by?o wiadomo: jak wielk? mo?e by? ta kula...

- A ty wiesz? - zapyta? prawie wyl?kniony Pentuer.

- Wiem. Nasza piechota maszeruje na dzie? oko?o trzynastu mil egipskich *. Ot?? kula ziemska jest tak ogromna, ?e nasze wojska obesz?yby j? doko?a w ci?gu pi?ciu lat...

- Bogowie!... - rzek? Pentuer. - Czy nie l?kasz si?, ojcze, my?le? o podobnych rzeczach?...

Menes wzruszy? ramionami.

- Mierzy? wielko??, c?? w tym strasznego? - odpar?. - Mierzy? wielko?? piramidy czy ziemi, wszystko jedno.

Robi?em trudniejsze rzeczy, bo wymierzy?em odleg?o?? naszej ?wi?tyni od pa?acu faraona, nie przechodz?c przez Nil...

- Strach!... - szepn?? Pentuer.

- Co za strach?... Odkry?em ja rzecz, kt?rej naprawd? b?dziecie si? l?ka?... Ale o tym nie m?w nikomu. Wiesz, w miesi?cu Paofi (lipiec-sierpie?) b?dziemy mieli za?mienie s?o?ca... w dzie? zrobi si? noc... I niech umr? ?mierci? g?odow?, je?eli chybi?em w rachunku bodaj o dwudziest? cz??? godziny...

Pentuer dotkn?? amuletu, kt?ry mia? na piersiach, i odm?wi? modlitw?. Potem rzek?:

- Czyta?em w ?wi?tych ksi?gach, ?e ju? nieraz, ku utrapieniu ludzi, robi?a si? noc w po?udnie. Ale co to jest? nie rozumiem.

- Widzisz piramidy? - spyta? nagle Menes wskazuj?c ku pustyni.

- Widz?.

- A teraz postaw r?k? przed oczyma... Widzisz piramidy?... Nie widzisz. Ot?? za?mienie s?o?ca jest tym samym: mi?dzy s?o?cem a nami staje ksi??yc, zas?ania ojca ?wiat?a i robi noc...

- I to stanie si? u nas? - spyta? Pentuer.

- W miesi?cu Paofi. Pisa?em o tym do faraona my?l?c, ?e w zamian z?o?y jak? ofiar? dla naszej zaniedbanej ?wi?tyni. Ale on odczytawszy list wy?mia? mnie i kaza? memu pos?a?cowi zanie?? t? nowin? do Herhora...

- A Herhor?

- Da? nam trzydzie?ci miar j?czmienia. Ten jeden cz?owiek w Egipcie szanuje m?dro??; ale m?ody faraon jest lekkomy?lny.

- Nie b?d? surowym dla niego, ojcze - wtr?ci? Pentuer. - Ramzes XIII chce poprawi? dol? ch?op?w i rzemie?lnik?w: da im co si?dmy dzie? odpoczynek, zabroni bi? ich bez s?du, a mo?e obdaruje ziemi?...

- A ja ci m?wi?, ?e on jest lekkoduch - odpar? rozdra?niony Menes. - Dwa miesi?ce temu pos?a?em mu wielki plan ul?enia pracy ch?opom i... tak?e wy?mia? mnie!... To nieuk i pysza?ek.

- Uprzedzasz si?, ojcze... Ale powiedz mi tw?j plan, a mo?e pomog? wykona? go.

- Plan!... - powt?rzy? starzec. - To ju? nie plan, ale rzecz...

Powsta? z ?awy i obaj z Pentuerem poszli do sadzawki w ogrodzie, nad kt?r? sta?a altana doskonale zas?oni?ta pn?cymi si? ro?linami.

W tym budynku znajdowa?o si? wielkie ko?o osadzone na poziomej osi, z mn?stwem wiaderek na obwodzie. Menes wszed? wewn?trz ko?a i zacz?? porusza? nogami. Ko?o obraca?o si?, a wiaderka czerpa?y wod? z sadzawki i wlewa?y j? w koryto stoj?ce wy?ej.

- Ciekawy przyrz?d! - rzek? Pentuer.

- Ale czy zgadniesz: co on mo?e zrobi? dla ludu egipskiego?

- Nie...

- Wi?c pomy?l, ?e to ko?o jest pi?? albo i dziesi?? razy wi?ksze i ?e w jego wn?trzu, zamiast cz?owieka, chodzi kilka par wo??w...

- Co?... co? wydaje mi si? - wtr?ci? Pentuer - ale jeszcze niedobrze rozumiem.

- A to takie proste! - odpar? Menes. - Za pomoc? tego ko?a wo?y lub konie mog?yby czerpa? wod? z Nilu i wlewa? j? do coraz wy?ej le??cych kana??w... W takim za? wypadku p?? miliona ludzi, kt?rzy dzi? pracuj? przy wiadrach, mogliby odpoczywa?... Teraz widzisz, ?e m?dro?? wi?cej robi dla ludzkiego szcz??cia ani?eli faraonowie.

Pentuer potrz?sn?? g?ow?.

- Ile? by na to potrzeba drzewa - rzek? - ile wo??w, ile paszy!... Zdaje mi si?, ojcze, ?e twoje ko?o nie zast?pi si?dmego dnia odpoczynku.

- Widz? - odpowiedzia? Menes wzruszaj?c ramionami - ?e nie wysz?y ci na po?ytek dostoje?stwa. Ale cho? straci?e? bystro??, kt?r? w tobie podziwia?em, poka?? ci jeszcze co?... Mo?e kiedy znowu nawr?cisz si? do m?dro?ci i gdy ja umr?, zechcesz pracowa? nad ulepszeniem i upowszechnieniem moich wynalazk?w.

Wr?cili do pylonu, a Menes pod?o?y? nieco paliwa pod miedziany kocio?ek. Rozdmucha? p?omie? i wkr?tce woda zacz??a si? gotowa?.

Z kocio?ka wychodzi?a pionowa rura zakryta ci??kim kamieniem. Gdy w kotle zasycza?o, Menes rzek?:

- Sta? w tej framudze i patrz...

Poruszy? korb? przytwierdzon? do rury i - w jednej chwili ci??ki kamie? wylecia? w powietrze, a komnata nape?ni?a si? k??bami pary.

- Dziwo!... - krzykn?? Pentuer. Lecz wnet uspokoiwszy si? zapyta?: - No, a ten kamie? w czym poprawi byt ludu?

- Kamie? w niczym - odpowiedzia? ju? zniecierpliwiony m?drzec. - Ale zaprawd?, powiadam ci, i o tym pami?taj: przyjdzie czas, ?e ko? i w?? zast?pi? prac? ludzk?, a za? gotuj?ca si? woda zast?pi konia i wo?u.

- Ale co ch?opom z tego przyjdzie? - nalega? Pentuer.

- Biada mi! - zawo?a? Menes chwytaj?c si? za g?ow?. - Nie wiem, zestarza?e? si? czy zg?upia?e?, ale ju? ch?opi zas?onili przed tob? ca?y ?wiat, za?mili ci umys?.

Tymczasem gdyby m?drcy mieli tylko ch?op?w na wzgl?dzie, powinni by rzuci? ksi?gi i rachunki i zosta? pastuchami!...

- Ka?da rzecz musi przynosi? po?ytek - wtr?ci? onie?mielony Pentuer.

- Wy, ludzie dworscy - rzek? z gorycz? Menes - cz?sto pos?ugujecie si? dwoma miarami! Kiedy Fenicjanin przyniesie wam rubin lub szafir, nie pytacie, jaki z tego po?ytek, lecz kupujecie klejnot i zamykacie go w skrzyni. Ale gdy m?drzec przyjdzie do was z wynalazkiem, kt?ry m?g?by zmieni? posta? ?wiata, zaraz pytacie: jaki z tego po?ytek?... Wida? strach was ogarnia, a?eby badacz nie za??da? gar?ci j?czmienia za przedmiot, kt?rego nie pojmuje wasz umys?.

- Gniewasz si?, ojcze?... Czyli? chcia?em zrobi? tobie przykro???...

- Nie gniewam si?, lecz ubolewam. Jeszcze przed dwudziestoma laty by?o nas w tej ?wi?tyni pi?ciu pracuj?cych nad odkryciem nowych tajemnic. Dzi? zosta?em ja sam i przez bogi! nie mog? znale?? nie tylko nast?pcy, ale nawet cz?owieka, kt?ry by mnie rozumia?.

- Z pewno?ci?, ojcze, zosta?bym tu do ?mierci, aby pozna? boskie twoje pomys?y - rzek? Pentuer. - Powiedz jednak, czy mog? zamyka? si? dzi? w ?wi?tyni, gdy wa?? si? losy pa?stwa, szcz??cie ludu prostego - i gdy m?j udzia?...

- Wp?ynie na losy pa?stwa i kilku milion?w ludu?... - przerwa? szyderczo Menes. - O wy, doros?e dzieci w infu?ach i ?a?cuchach dostojnik?w!... Dlatego ?e wolno wam zaczerpn?? wody z Nilu, zaraz wam si? zdaje, ?e mo?ecie powstrzyma? przyb?r albo odp?yw rzeki.

Zaprawd?, inaczej nie my?li owca, kt?ra id?c za stadem wyobra?a sobie, ?e ona je pop?dza!

- Ale? pomy?l tylko, nauczycielu. M?ody faraon ma serce pe?ne szlachetno?ci, chce da? ludowi si?dmy dzie? wypoczynku, sprawiedliwy s?d, a nawet ziemi?...

Menes potrz?sn?? g?ow?.

- Wszystko to - m?wi? - s? rzeczy znikome. M?odzi faraonowie starzej? si?, a lud... Lud mia? ju? nieraz si?dmy dzie? odpoczynku i ziemi?, a potem je traci?... Ach, gdyby? tylko to zmieni?o si?!... Ile? od trzech tysi?cy lat przesun??o si? nad Egiptem dynastii i kap?an?w, ile miast i ?wi?ty? upad?o w gruzy, ba! nawet naros?y nowe warstwy ziemi...

Wszystko zmieni?o si? z wyj?tkiem tego, ?e dwa i dwa jest cztery, ?e tr?jk?t jest po?ow? prostok?ta, ?e ksi??yc mo?e zakry? s?o?ce, a gotuj?ca si? woda wyrzuca kamie? w powietrze...

W znikomym ?wiecie trwa i zostaje sama tylko m?dro??. ? biada temu, kto dla rzeczy mijaj?cych jak ob?oki opuszcza wiekuiste! Jego serce nigdy nie zazna spokoju, a umys? b?dzie ko?ysa? si? jak cz??no podczas wichru.

- Bogowie m?wi? przez twoje usta, nauczycielu - odpar? po namy?le Pentuer - ale zaledwo jeden cz?owiek na miliony mo?e sta? si? ich naczyniem... I dobrze tak jest. Bo co by by?o, gdyby ch?opi ca?e noce patrzyli w gwiazdy, ?o?nierze robili rachunki, a dostojnicy i faraon, zamiast rz?dzi?, wyrzucali kamienie za pomoc? gotuj?cej si? wody? Zanim ksi??yc raz obszed?by ziemi?, wszyscy musieliby pomrze? z g?odu... ?adne te? ko?o ani kocio?ek nie obroni?by kraju przed napadem barbarzy?c?w ani wymierzy?by sprawiedliwo?ci pokrzywdzonym.

Wi?c - zako?czy? Pentuer - chocia? m?dro?? jest jak s?o?ce, krew i oddech, nie mo?emy jednak wszyscy by? m?drcami.

Na te s?owa Menes ju? nic nie odpowiedzia?.

Kilka dni przep?dzi? Pentuer w ?wi?tyni boskiej Nut, lubuj?c si? ju? to widokiem piaszczystego morza, ju? to ?yznej doliny Nilu. Razem z Menesem przypatrywa? si? gwiazdom, ogl?da? ko?o do czerpania wody, czasami chodzi? w stron? piramid. Podziwia? ub?stwo i geniusz swego nauczyciela, lecz w duchu m?wi?:

"Menes jest niezawodnie bogiem wcielonym w cz?owiecz? posta? i dlatego nie dba o ?ycie ziemskie. Jego za? ko?o do czerpania wody nie przyjmie si? w Egipcie, bo naprz?d brak nam drzewa, a po wt?re do poruszania takich k?? trzeba by mie? ze sto tysi?cy wo??w. A gdzie dla nich pasza, cho?by w G?rnym Egipcie?..."

--------------------------------------------------------------------------------

* Trzy mile jeograficzne.