Prus B. FARAON (3-12)

ROZDZIA? DWUNASTY
Przez ten czas, kiedy Pentuer obje?d?a? pa?stwo wybieraj?c delegat?w, Ramzes XIII mieszka? w Tebach i ?eni? swego ulubie?ca Tutmozisa.

Przede wszystkim w?adca dwu ?wiat?w, otoczony wspania?ym orszakiem, pojecha? na z?ocistym wozie do pa?acu najdostojniejszego Antefa, nomarchy Teb. Magnat wybieg? naprzeciw pana a? przed bram? i, zdj?wszy z n?g kosztowne sanda?y, na kl?czkach pom?g? Ramzesowi wysi???.

W zamian za ten ho?d faraon poda? mu do uca?owania r?k? i o?wiadczy?, ?e od tej pory Antef staje si? jego przyjacielem i ma prawo wchodzi? w obuwiu nawet do sali tronowej.

Gdy za? znale?li si? w ogromnej komnacie pa?acu Antefa, pan wobec ca?ego orszaku odezwa? si?:

- Wiem, dostojny Antefie, ?e jak czcigodni przodkowie twoi mieszkaj? w najpi?kniejszych grobach, tak ty, potomek ich, jeste? najprzedniejszym mi?dzy nomarchami Egiptu. Tobie za? zapewne wiadomo, ?e na moim dworze i w wojsku, jak r?wnie? w moim kr?lewskim sercu, pierwsze miejsce zajmuje ulubieniec m?j i dow?dca gwardii - Tutmozis.

Wed?ug zdania m?drc?w: ?le czyni bogacz, kt?ry najdro?szego klejnotu nie osadza w najpi?kniejszy pier?cie?. A ?e tw?j r?d, Antefie, jest mi najdro?szy, a Tutmozis najmilszy, wi?c umy?li?em - po??czy? was ze sob?. Co ?atwo mo?e si? sta?, je?eli c?rka twoja, pi?kna i m?dra Hebron, przyjmie za ma??onka Tutmozisa.

Na co dostojny Antef odpar?:

- Wasza ?wi?tobliwo??, w?adco ?ywego i zachodniego ?wiata! Jak ca?y Egipt i wszystko, co w nim jest, nale?y do ciebie, tak ten dom i wszyscy jego mieszka?cy s? twoj? w?asno?ci?. Skoro za? pragniesz w swym sercu, aby moja c?rka, Hebron, zosta?a ?on? ulubie?ca twego, Tutmozisa, wi?c niech tak b?dzie...

Teraz faraon opowiedzia? Antefowi, ?e Tutmozis ma dwadzie?cia talent?w rocznej p?acy ze skarbu i znaczne dobra w?asne w r??nych nomesach. Za? dostojny Antef o?wiadczy?, ?e jego jedyna c?rka Hebron b?dzie mia?a pi??dziesi?t talent?w rocznie tudzie? prawo korzystania z d?br ojca w tych nomesach, w kt?rych na d?u?szy czas zatrzyma si? dw?r kr?lewski.

A poniewa? Antef nie mia? syna, wi?c ca?y jego ogromny i nie zad?u?ony maj?tek musia? kiedy? przej?? na Tutmozisa wraz z urz?dem nomarchy Teb, o ile zgadza?oby si? to z wol? jego ?wi?tobliwo?ci.

Po uko?czeniu uk?ad?w wszed? z dziedzi?ca Tutmozis i podzi?kowa? Antefowi naprz?d za to, ?e takiemu jak on n?dzarzowi oddaje swoj? c?rk?, a po wt?re - ?e j? tak pi?knie wychowa?. Zarazem um?wiono si?, ?e ceremonia za?lubin odb?dzie si? w ci?gu kilku dni. Tutmozis bowiem, jako dow?dca gwardii, nie ma czasu na zbyt d?ugie uroczysto?ci wst?pne.

- ?ycz? ci szcz??cia, m?j synu - zako?czy? z u?miechem Antef - tudzie? wielkiej cierpliwo?ci. Albowiem ukochana c?rka moja, Hebron, ma ju? dwadzie?cia lat, jest pierwsz? elegantk? w Tebach i przywyk?a posiada? swoj? wol?...

Na bogi!... m?wi? ci, ?e moja w?adza nad Tebami zawsze ko?czy?a si? przy furcie ogrod?w mojej c?rki. I l?kam si?, ?e twoje jeneralstwo nie wi?ksze zrobi na niej wra?enie.

Z kolei szlachetny Antef zaprosi? swoich go?ci na wspania?? uczt?, w czasie kt?rej ukaza?a si? pi?kna Hebron z wielkim orszakiem towarzyszek.

W sali jadalnej sta?o mn?stwo stolik?w na dwie i cztery osoby tudzie? jeden wi?kszy st?? na wzniesieniu dla faraona. Aby uczci? Antefa i swego ulubie?ca, jego ?wi?tobliwo?? zbli?y? si? do Hebron i zaprosi? j? do swego sto?u.

Panna Hebron by?a rzeczywi?cie pi?kna, a robi?a wra?enie osoby do?wiadczonej, co w Egipcie nie stanowi?o osobliwo?ci. Ramzes pr?dko spostrzeg?, ?e narzeczona wcale nie zwraca uwagi na przysz?ego ma??onka, ale za to posy?a wymowne spojrzenia w stron? jego, faraona.

I to tak?e nie by?o dziwem w Egipcie.

Gdy go?cie zasiedli przy stolikach, gdy odezwa?a si? muzyka, a tancerki zacz??y roznosi? mi?dzy biesiadnikami wino i kwiaty, Ramzes odezwa? si?:

- Im d?u?ej patrz? na ciebie, Hebron, tym wi?cej zdumiewam si?. Gdyby tu wszed? kto obcy, uwa?a?by ci? za bogini? albo arcykap?ank?, ale nigdy za szcz??liw? narzeczon?.

- Mylisz si?, panie - odpar?a. - W tej chwili jestem szcz??liw?, ale nie z mego narzecze?stwa...

- Jak to mo?e by??... - przerwa? faraon.

- Ma??e?stwo nie n?ci mnie i z pewno?ci? wola?abym zosta? arcykap?ank? Izydy ani?eli ?on?...

- Wi?c dlaczego wychodzisz za m???

- Robi? to dla ojca, kt?ry koniecznie chce mie? spadkobierc? swej s?awy... G??wnie za? dlatego, ?e ty tak chcesz, panie...

- M?g??eby ci si? nie podoba? Tutmozis?

- Tego nie m?wi?. Tutmozis jest pi?kny, jest pierwszym elegantem w Egipcie, ?adnie ?piewa i bierze nagrody na igrzyskach. Jego za? stanowisko dow?dcy gwardii waszej ?wi?tobliwo?ci nale?y do najpierwszych w kraju.

Mimo to, gdyby nie pro?by ojca i tw?j rozkaz, panie, nie zosta?abym jego ?on?... Cho? i tak nie b?d? ni?!... Tutmozisowi wystarczy m?j maj?tek i tytu?y po moim ojcu, a reszt? znajdzie u tancerek.

- I on wie o swoim nieszcz??ciu?

Hebron u?miechn??a si?.

- On od dawna wie, ?e cho?bym nie by?a c?rk? Antefa, ale ostatniego paraszyty, jeszcze nie odda?abym si? cz?owiekowi, kt?rego nie kocham. A pokocha? mog?abym tylko wy?szego od siebie.

- M?wisz to naprawd??.. - dziwi? si? Ramzes.

- Mam przecie? dwadzie?cia lat, wi?c ju? od sze?ciu lat otaczaj? mnie wielbiciele. Pr?dko jednak pozna?am ich warto??... A dzi? wol? s?ucha? rozmowy uczonych kap?an?w ani?eli ?piew?w i o?wiadczyn eleganckiej m?odzie?y.

- W takim razie nie powinienem siedzie? przy tobie, Hebron, bo nawet nie jestem elegantem, a ju? wcale nie posiadam m?dro?ci kap?a?skiej...

- O, ty, panie, jeste? czym? wi?kszym... - odpar?a mocno rumieni?c si?. - Ty jeste? w?dz, kt?ry odni?s? zwyci?stwo... Ty jeste? porywczy jak lew, bystry jak s?p... Przed tob? miliony upadaj? na twarz, a pa?stwa dr??... Albo? nie wiemy, jak? trwog? budzi w Tyrze i Niniwie twoje imi?? Bogowie mogliby zazdro?ci? twojej pot?gi...

Ramzes zmi?sza? si?.

- O Hebron, Hebron... Gdyby? wiedzia?a, jaki niepok?j zasiewasz w moim sercu!...

- Dlatego - m?wi?a - godz? si? na ma??e?stwo z Tutmozisem... B?d? bli?sz? waszej ?wi?tobliwo?ci i cho? co kilka dni b?d? widywa?a ciebie, panie...

To powiedziawszy - wsta?a od stolika i odesz?a.

Post?pek jej spostrzeg? Antef i wyl?kniony przybieg? do Ramzesa.

- O panie! - zawo?a? - czy moja c?rka nie powiedzia?a czego niestosownego?... To niepohamowana lwica...

- Uspok?j si? - odpar? faraon. - Twoja c?rka jest pe?na m?dro?ci i powagi. Wysz?a za?, bo spostrzeg?a, ?e wino waszej dostojno?ci zbyt silnie rozwesela biesiadnik?w.

Rzeczywi?cie w sali jadalnej panowa? wielki ha?as, tym bardziej ?e Tutmozis porzuciwszy rol? wicegospodarza zrobi? si? najbardziej o?ywionym biesiadnikiem.

- Poufnie rzekn? waszej ?wi?tobliwo?ci - szepn?? Antef - ?e biedny Tutmozis bardzo b?dzie musia? pilnowa? si? wobec Hebron...

Ta pierwsza uczta przeci?gn??a si? do rana. Wprawdzie faraon zaraz wyjecha?, lecz inni zostali - z pocz?tku na krzes?ach, p??niej na posadzkach... A? wreszcie musia? Antef wozami rozes?a? ich do dom?w, niby rzeczy martwe.

W kilka dni odby?a si? uroczysto?? za?lubin.

Do pa?acu Antefa zeszli si? arcykap?ani Herhor i Mefres, nomarchowie s?siednich nomes?w i najwy?si dostojnicy miasta Teb?w. P??niej przyjecha? na dwukolnym wozie Tutmozis otoczony oficerami gwardii, a na ko?cu - jego ?wi?tobliwo?? Ramzes XIII.

Towarzyszyli panu: wielki pisarz, naczelnik ?ucznik?w, naczelnik konnicy, wielki s?dzia, wielki skarbnik, arcykap?an Sem i genera?owie-adiutanci.

Gdy wspania?e to zgromadzenie znalaz?o si? w sali przodk?w najdostojniejszego Antefa, ukaza?a si? Hebron w bia?ych szatach, z licznym orszakiem przyjaci??ek i s?u?ebnic. W?wczas ojciec jej, spaliwszy kadzi?o przed Amonem, pos?giem swego ojca i - siedz?cym na wzniesieniu Ramzesem XIII, o?wiadczy?, ?e c?rk? swoj? Hebron uwalnia spod opieki i ofiaruje jej posag. Przy czym poda? jej w z?otej puszce odno?ny akt spisany na papirusie wobec s?du.

Po kr?tkiej przek?sce panna m?oda wsiad?a do kosztownej lektyki niesionej przez o?miu urz?dnik?w nomesu. Przed ni? sz?a muzyka i ?piewacy, doko?a lektyki dostojnicy, a za nimi wielki t?um ludu. Ca?y ten orszak posuwa? si? ku ?wi?tyni Amona, przez najpi?kniejsze ulice Teb?w, w?r?d t?umu tak licznego jak na pogrzebie faraona.

W ?wi?tyni lud zosta? za murem, a pa?stwo m?odzi, faraon i dygnitarze weszli do sali kolumnowej. Tu Herhor spali? kadzid?a przed zas?oni?tym pos?giem Amona, kap?anki wykona?y ?wi?ty taniec, a Tutmozis przeczyta? z papirusa akt nast?puj?cy:

- "Ja, Tutmozis, dow?dca gwardii jego ?wi?tobliwo?ci Ramzesa XIII, bior? ciebie, Hebron, c?rk? nomarchy teba?skiego, Antefa, za ?on?. Daj? ci zaraz sum? dziesi?ciu talent?w za to, ?e? ?on? moj? by? zechcia?a. Na ubranie twoje przeznaczam ci trzy talenty rocznie, a na wydatki domowe po talencie co miesi?c. Z dzieci, kt?re mie? b?dziemy, syn najstarszy b?dzie spadkobierc? maj?tku, jaki dzi? posiadam i w przysz?o?ci naby? mog?. Je?elibym nie ?y? z tob?, rozwi?d? si? i inn? poj?? ?on?, b?d? obowi?zanym do wyp?acenia ci czterdziestu talent?w, jakow? sum? opieram na maj?tku moim. Syn nasz, gdy obejmie maj?tek, b?dzie obowi?zany p?aci? ci pi?tna?cie talent?w rocznie. Dzieci za? sp?odzone z inn? ?on? nie b?d? mia?y prawa do maj?tku pierworodnego syna naszego." *

Teraz wyst?pi? wielki s?dzia i w imieniu Hebron przeczyta? akt, w kt?rym m?oda pani obiecuje: dobrze karmi? i odziewa? ma??onka swego, dba? o jego dom, rodzin?, s?u?b?, inwentarz i niewolnik?w, i powierza temu? ma??onkowi zarz?d maj?tkiem, jaki otrzyma?a i otrzyma od ojca.

Po odczytaniu akt?w Herhor poda? Tutmozisowi puchar wina.

Pan m?ody wypi? po?ow?, panna Hebron umoczy?a usta, po czym oboje spalili kadzid?a przed purpurow? zas?on?.

Opu?ciwszy ?wi?tyni? Amona teba?skiego pa?stwo m?odzi i ich wspania?y orszak udali si? przez alej? sfinksow? do kr?lewskiego pa?acu. Gromady ludu i ?o?nierzy wita?y ich okrzykami rzucaj?c na drog? kwiaty.

Tutmozis dotychczas mieszka? w komnatach faraona. Lecz w dniu wesela pan darowa? mu pi?kny pa?acyk, w g??bi ogrod?w, otoczony lasem fig, mirt?w i baobab?w, gdzie m?odzi ma??onkowie mogli przep?dza? dni szcz??cia, ukryci przed ludzkim okiem, jakby odci?ci od ?wiata. W spokojnym tym zak?tku tak rzadko pokazywali si? ludzie, ?e nawet ptaki nie ucieka?y przed nimi.

Gdy nowo?e?cy i go?cie znale?li si? w nowym mieszkaniu, nast?pi?a ceremonia ?lubu ostateczna.

Tutmozis uj?? za r?k? Hebron i podprowadzi? j? do ognia p?on?cego przed pos?giem Izydy. Wtedy Mefres wyla? na g?ow? panny ?y?k? ?wi?tej wody, Hebron dotkn??a r?k? ognia, a Tutmozis podzieli? si? z ni? kawa?kiem chleba i na palec w?o?y? jej sw?j pier?cie? na znak, ?e od tej pory zostaje pani? maj?tku, s?ug, trz?d i niewolnik?w pana m?odego.

Przez ten czas kap?ani ?piewali hymny weselne i obnie?li pos?g boskiej Izydy po ca?ym domu. Kap?anki za? wykona?y ?wi?te ta?ce.

Dzie? ten zako?czy? si? widowiskami i wielk? uczt?, podczas kt?rej wszyscy spostrzegli, ?e Hebron ci?gle towarzyszy?a faraonowi, a Tutmozis trzyma? si? od niej z daleka i tylko cz?stowa? go?ci.

Gdy zesz?y gwiazdy, ?wi?ty Herhor opu?ci? uczt?, a wkr?tce po nim wymkn??o si? kilku najwy?szych dostojnik?w. Za? oko?o p??nocy w podziemiach ?wi?tyni Amona zebra?y si? nast?puj?ce czcigodne osoby: arcykap?ani Herhor, Mefres i Mentezufis, najwy?szy s?dzia Teb?w tudzie? naczelnicy nomes?w Abs, Horti i Emsuch.

Mentezufis obejrza? grube kolumny, zamkn?? drzwi, pogasi? ?wiat?a, i zosta?a w niskiej komnacie tylko jedna lampa p?on?ca przed pos??kiem Horusa. Dostojnicy zasiedli na trzech kamiennych ?awach, a nomarcha Absu rzek?:

- Gdyby mi kazano okre?li? charakter jego ?wi?tobliwo?ci Ramzesa XIII, zaiste! nie potrafi?bym tego uczyni?...

- Wariat! - wtr?ci? Mefres.

- Czy wariat, nie wiem - odpar? Herhor. - W ka?dym razie cz?owiek bardzo niebezpieczny. Asyria ju? dwa razy przypomina?a nam o ostatecznym traktacie, a dzi?, jak s?ysz?, zaczyna niepokoi? si? zbrojeniem Egiptu...

- O to mniejsza - rzek? Mefres. - Gorsze bowiem jest, ?e ten bezbo?nik naprawd? my?li naruszy? skarby Labiryntu...

- A ja bym s?dzi? - odezwa? si? nomarcha Emsuchu - ?e gorsze s? obietnice porobione ch?opom. Dochody pa?stwa i nasze stanowczo zachwiej? si?, je?eli posp?lstwo zacznie ?wi?towa? co si?dmy dzie?... A gdyby jeszcze faraon nada? im grunta.

- On got?w to zrobi? - szepn?? najwy?szy s?dzia.

- Czy aby got?w?... - spyta? nomarcha Horti. - Mnie si? zdaje, ?e on tylko chce pieni?dzy. Gdyby mu wi?c ust?pi? co? ze skarb?w Labiryntu...

- Nie mo?na - przerwa? Herhor. - Pa?stwu nie grozi ?adne niebezpiecze?stwo, tylko faraonowi, a to - nie wszystko jedno. Po wt?re - jak grobla p?ty jest mocna, dop?ki nie przeniknie jej cho?by strumyk wody, tak

Labirynt dop?ty jest pe?en, dop?ki nie ruszymy z niego pierwszej sztaby z?ota. Po niej wszystko p?jdzie...

Wreszcie - kog?? zasilimy skarbami bog?w i pa?stwa?... Oto m?odzie?ca, kt?ry pogardza wiar?, upokarza kap?an?w i buntuje lud. Nie jest?e on gorszym od Assara?... Bo ten jest wprawdzie barbarzy?c?, ale szkody nam nie robi.

- Nieprzystojn? jest rzecz?, aby faraon tak jawnie zaleca? si? do ?ony swego ulubie?ca ju? w dniu ?lubu... - odezwa? si? zamy?lony s?dzia.

- Hebron sama go ci?gnie! - rzek? nomarcha Horti.

- Ka?da kobieta wabi wszystkich m??czyzn - odpowiedzia? nomarcha Emsuchu. - Lecz na to dany jest rozum cz?owiekowi, aby nie pope?nia? grzechu...

- Albo? faraon nie jest m??em wszystkich kobiet w Egipcie? - szepn?? nomarcha Abs. - Grzechy wreszcie nale?? do s?du bog?w, a nas obchodzi tylko pa?stwo...

- Niebezpieczny!... niebezpieczny!... - m?wi? nomarcha Emsuchu, trz?s?c r?koma i g?ow?. - Nie ma ?adnej w?tpliwo?ci, ?e posp?lstwo jest ju? rozzuchwalone i lada chwil? podniesie bunt. A w?wczas ?aden arcykap?an ani nomarcha nie b?dzie pewny nie tylko w?adzy i maj?tku, ale nawet ?ycia...

- Na bunt mam spos?b - wtr?ci? Herhor.

- Jaki?

- Przede wszystkim - odezwa? si? Mefres - buntowi mo?na zapobiec, je?eli m?drszych spomi?dzy posp?lstwa o?wiecimy, ?e ten, kt?ry obiecuje im wielkie ulgi, jest wariatem.

- Najzdrowszy cz?owiek pod s?o?cem! - szepn?? nomarcha Horti. - Trzeba tylko wyrozumie?: o co mu chodzi?

- Wariat! wariat... - powtarza? Mefres. - Jego przyrodni brat starszy ju? udaje ma?p? i pije z paraszytami, a on zacznie to robi? lada dzie?.

- Jest to z?y i niedorzeczny spos?b og?asza? za wariata cz?owieka przytomnego - zabra? g?os nomarcha Horti. - Bo gdy lud zmiarkuje k?amstwo, przestanie nam wierzy? we wszystkim, a w?wczas nic nie powstrzyma buntu.

- Je?eli ja m?wi?, ?e Ramzes jest wariatem, musz? mie? na to dowody rzek? Mefres. - A teraz pos?uchajcie.

Dostojnicy poruszyli si? na ?awach.

- Powiedzcie mi - ci?gn?? Mefres - czy cz?owiek zdrowego rozumu o?mieli si? b?d?c nast?pc? tronu walczy? publicznie z bykiem wobec kilku tysi?cy Azjat?w? Czy rozs?dny ksi???, Egipcjanin, b?dzie po nocy w??czy? si? do ?wi?tyni fenickiej?... Czy bez powodu zepchnie do rz?du niewolnic pierwsz? swoj? kobiet?, co nawet by?o przyczyn? ?mierci jej i dziecka?...

Obecni zaszemrali ze zgrozy.

- Wszystko to - m?wi? arcykap?an - widzieli?my w Pi-Bast, jak r?wnie? ja i Mentezufis byli?my ?wiadkami pijackich uczt, na kt?rych ju? p??ob??kany nast?pca blu?ni? bogom i zniewa?a? kap?an?w...

- Tak by?o - wtr?ci? Mentezufis.

- A jak mniemacie - prawi? zapalaj?c si? Mefres - czy cz?owiek zdrowy na umy?le b?d?c naczelnym wodzem opu?ci armi?, a?eby ugania? si? po pustyni za kilkoma libijskimi bandytami?

Pomijam mn?stwo rzeczy drobniejszych, cho?by pomys? nadania ch?opom ?wi?t i ziemi, lecz pytam was: czy mog? nazywa? przytomnym cz?owieka, kt?ry pope?ni? tyle wyst?pnych niedorzeczno?ci, bez powodu, oto tak sobie!...

Obecni milczeli, nomarcha Horti by? zafrasowany.

- Nad tym trzeba zastanowi? si? - wtr?ci? najwy?szy s?dzia - a?eby nie sta?a si? krzywda cz?owiekowi...

Tu odezwa? si? Herhor:

- ?wi?ty Mefres wyrz?dza mu ?ask? - rzek? stanowczym tonem - poczytuj?c go za wariata. W przeciwnym bowiem razie musieliby?my uwa?a? Ramzesa za zdrajc?...

Obecni poruszyli si? z niepokojem.

- Tak, cz?owiek nazywany Ramzesem XIII jest zdrajc?, bo nie tylko wybiera sobie szpieg?w i z?odziei, a?eby odkryli drog? do skarb?w Labiryntu, nie tylko odmawia traktatu z Asyri?, kt?rego Egipt koniecznie potrzebuje...

- Ci??kie oskar?enia! - rzek? s?dzia.

- Ale jeszcze, s?uchajcie mnie, uk?ada si? z pod?ymi Fenicjanami o przekopanie kana?u mi?dzy Morzem Czerwonym i ?r?dziemnym. Ot?? kana? ten jest najwi?ksz? gro?b? dla Egiptu, albowiem kraj nasz w jednej chwili mo?e by? zalany przez wod?!...

Tu ju? nie chodzi o skarby Labiryntu, ale o nasze ?wi?tynie, domy, pola, o sze?? milion?w, wprawdzie g?upich, ale niewinnych ludzi, a w ko?cu o ?ycie nasze i naszych dzieci...

- Je?eli tak jest... - westchn?? nomarcha Horti.

- Ja i dostojny Mefres zar?czamy, ?e tak jest i ?e ten jeden cz?owiek takie w swych r?kach nagromadzi? niebezpiecze?stwa, jakie jeszcze nigdy nie grozi?y Egiptowi... Dlatego zebrali?my was, czcigodni m??owie, a?eby obmy?le? ?rodki ratunku... Ale musimy dzia?a? ?piesznie, bo zamiary tego cz?owieka p?dz? naprz?d jak wicher pustyni i - bodajby nie zasypa?y nas!...

Na chwil? w mrocznej komnacie zaleg?a cisza.

- C?? tu radzi?? - odezwa? si? nomarcha Emsuch. - My siedzimy w nomesach, daleko od dworu, i wreszcie nie tylko nie znamy zamiar?w tego szale?ca, ale nawet nie domy?lali?my si? ich, prawie nie wierzymy...

Dlatego s?dz?, ?e najlepiej pozostawi? t? spraw? tobie, dostojny Herhorze, i Mefresowi. Odkryli?cie chorob?, obmy?lcie teraz lekarstwo i zastosujcie... A je?eli niepokoi was ogrom odpowiedzialno?ci, dobierzcie sobie do pomocy najwy?szego s?dziego...

- Tak! tak!... prawd? m?wi!... - potwierdzili wzburzeni dostojnicy.

Mentezufis zapali? pochodni? i po?o?y? na stole przed pos?giem boga papirus, na kt?rym spisano akt tej tre?ci, ?e: wobec niebezpiecze?stw gro??cych pa?stwu w?adza rady tajnej przechodzi w r?ce Herhora, kt?remu do pomocy dodani s?: Mefres i najwy?szy s?dzia.

Akt ten, stwierdzony podpisami obecnych dostojnik?w, zamkni?to w puszk? i schowano w skrytce pod

o?tarzem...

Nadto - ka?dy z siedmiu uczestnik?w zobowi?za? si? pod przysi?g? spe?nia? wszystkie rozkazy Herhora i wci?gn?? do spisku po dziesi?ciu dygnitarzy. Herhor za? obieca? im z?o?y? dowody, ?e Asyria nalega o traktat, ?e faraon nie chce go podpisa?, ?e uk?ada si? z Fenicjanami o budow? kana?u i ?e w zdradziecki spos?b chce dosta? si? do Labiryntu.

- ?ycie moje i cze?? jest w waszych r?kach - zako?czy? Herhor. - Je?eli to, co powiedzia?em, jest nieprawd?, ska?ecie mnie na ?mier?, a cia?o moje na spalenie.

Teraz ju? nikt nie w?tpi?, ?e arcykap?an m?wi szczer? prawd?. ?aden bowiem Egipcjanin nie narazi?by cia?a

swego na spalenie, czyli - duszy na zgub?.

Kilka dni po weselu Tutmozis przep?dzi? w towarzystwie Hebron w pa?acyku darowanym mu przez jego ?wi?tobliwo??. Ale ka?dego wieczora przychodzi? do koszar gwardii, gdzie w towarzystwie oficer?w i tancerek bardzo weso?o przep?dza? noce.

Z tego zachowania koledzy domy?lili si?, ?e Tutmozis po?lubi? Hebron tylko dla posagu, co wreszcie nikogo nie dziwi?o.

Po pi?ciu dniach Tutmozis przyszed? do faraona i o?wiadczy?, ?e mo?e na powr?t obj?? s?u?b?. Skutkiem

czego odwiedza? swoj? ma??onk? tylko przy ?wietle s?onecznym, a w nocy czuwa? przy komnacie pana.

Jednego wieczora rzek? mu faraon:

- Pa?ac ten ma tyle k?t?w do podgl?dania i pods?uchiwania, ?e ka?da moja czynno?? jest ?ledzona. Nawet do czcigodnej matki mojej znowu odzywaj? si? tajemnicze g?osy, kt?re ju? umilk?y by?y w Memfis, gdym

rozp?dzi? kap?an?w...

Tym sposobem - ci?gn?? pan - nie mog? nikogo przyjmowa? u siebie, ale musz? opuszcza? pa?ac i w miejscu bezpiecznym naradza? si? ze s?ugami moimi...

- Mam i?? za wasz? ?wi?tobliwo?ci?? - spyta? Tutmozis widz?c, ?e faraon ogl?da si? za p?aszczem.

- Nie. Musisz zosta? tutaj i pilnowa?, aby nikt nie wchodzi? do mojej komnaty. Nikogo te? nie wpuszczaj, cho?by to by?a matka moja, a nawet cie? wiecznie ?yj?cego ojca... Powiesz, ?e ?pi? i ?e nie chc? widzie? si? z nikim.

- Stanie si?, jak rzek?e? - odpar? Tutmozis wk?adaj?c na pana p?aszcz z kapturem.

Potem zgasi? ?wiat?o w sypialni, a faraon wyszed? bocznymi korytarzami.

Znalaz?szy si? w ogrodzie Ramzes przystan?? i z uwag? rozejrza? si? w okolicy. Nast?pnie wida? zorientowawszy si?, pocz?? szybko i?? w stron? pa?acyku ofiarowanego Tutmozisowi.

Po kilku minutach drogi w cienistej alei kto? przed nim stan?? i zapyta?:

- Kto idzie?...

- Nubia - odpowiedzia? faraon.

- Libia - rzek? pytaj?cy i nagle cofn?? si?, jakby przestraszony.

By? to oficer gwardii. W?adca przypatrzy? mu si? i zawo?a?:

- Ach, to Eunana!... Co tu robisz?

- Obchodz? ogrody. Robi? to ka?dej nocy po par? razy, gdy? zakradaj? si? niekiedy z?odzieje.

Faraon pomy?la? i rzek?:

- Roztropnie czynisz. Lecz zapami?taj sobie, ?e pierwszym obowi?zkiem gwardzisty jest milcze?... Z?odzieja

wyp?d?, ale gdyby? spotka? jak? dostojn? osob?, nie zaczepiaj jej i milcz, zawsze milcz:.. Cho?by to... by? sam arcykap?an Herhor...

- O panie! - zawo?a? Eunana - tylko nie rozkazuj mi sk?ada? w nocy ho?du Herhorowi albo Mefresowi... Nie wiem, czy na ich widok miecz sam nie wydar?by mi si? z pochwy...

Ramzes u?miechn?? si?.

- Tw?j miecz jest moim - odpar? - i tylko wtedy mo?e wyj?? z pochwy, kiedy ja rozka??...

Skin?? g?ow? Eunanie i poszed? dalej.

Po kwadransie b??dzenia mylnymi ?cie?kami faraon

znalaz? si? w pobli?u altany ukrytej w g?szczach. Zdawa?o mu si?, ?e us?ysza? szelest, i cicho zapyta?:

- Hebron?...

Naprzeciw niemu wybieg?a figura odziana r?wnie? w ciemny p?aszcz. Przypad?a do Ramzesa i zawis?a mu na szyi szepcz?c:

- To ty, panie?... to ty?... Jak?e d?ugo czeka?am...

Faraon poczu?, ?e wysuwa mu si? z obj??; wzi?? j? na r?ce i zani?s? do altany. W tej chwili spad? z niego p?aszcz. Ramzes przez chwil? ci?gn?? go, lecz w ko?cu zostawi?.

Na drugi dzie? czcigodna pani Nikotris wezwa?a do siebie Tutmozisa. Ulubieniec faraona a? zl?k? si? spojrzawszy na ni?. Kr?lowa by?a strasznie blada; oczy mia?a zapadni?te, prawie b??dne.

- Si?d? - rzek?a wskazuj?c mu sto?eczek obok swego fotelu.

Tutmozis zawaha? si?.

- Si?d?... i... - przysi?gnij, ?e nikomu nie powt?rzysz tego, co ci powiem...

- Na cienie mego ojca... - rzek?.

- S?uchaj - m?wi?a kr?lowa cicho - by?am dla ciebie prawie matk?... Gdyby? wi?c zdradzi? tajemnic?, bogowie skaraliby... Nie... Oni tylko zwaliliby na twoj? g?ow? cz??? tych kl?sk, jakie wisz? nad moim rodem...

Tutmozis s?ucha? zdumiony.

"Ob??kana?.." - pomy?la? z trwog?.

- Spojrzyj na to okno - ci?gn??a - na to drzewo... Czy wiesz, kogo dzi? w nocy widzia?am na tym drzewie, za oknem?..

- Mia??eby przyjecha? do Teb?w przyrodni brat jego ?wi?tobliwo?ci?...

- To nie by? tamten - szepta?a ?kaj?c. - To by? on sam.... m?j syn... m?j Ramzes!...

- Na drzewie?... dzi? w nocy?...

- Tak!... ?wiat?o pochodni doskonale pada?o na jego twarz i posta?... Mia? kaftan w bia?e i niebieskie pasy... ob??kane spojrzenie... ?mia? si? dziko jak tamten nieszcz?sny jego brat i m?wi?: "Patrz, matko, ja ju? umiem lata?, czego nie potrafi? ani Seti, ani Ramzes Wielki, ani Cheops... Patrz, jakie wyrastaj? mi skrzyd?a!..."

Wyci?gn?? do mnie r?k?, i ja, nieprzytomna z ?alu, dotyka?am przez okno jego r?k, jego twarzy oblanej zimnym potem... Wreszcie zsun?? si? z drzewa i uciek?.

Tutmozis s?ucha? przera?ony. Nagle uderzy? si? w czo?o.

- To nie by? Ramzes! - odpar? stanowczo. - To by? cz?owiek bardzo podobny do niego, pod?y Grek, Lykon, kt?ry zabi? mu syna, a dzi? znajduje si? w mocy arcykap?an?w... To nie Ramzes!... To wyst?pek tych nikczemnik?w, Herhora i Mefresa...

Na twarzy kr?lowej b?ysn??a nadzieja, lecz tylko na chwil?.

- Czyli?bym nie pozna?a mego syna?...

- Lykon ma by? nadzwyczajnie podobny - rzek? Tutmozis. -To sprawa kap?an?w... Nikczemni!... ?mierci za ma?o dla nich...

- Wi?c faraon spa? dzisiejsz? noc w domu? - nagle zapyta?a pani.

Tutmozis zmi?sza? si? i spu?ci? oczy.

- Wi?c nie spa??...

- Spa?... - orzek? niepewnym g?osem ulubieniec.

- K?amiesz!... Ale powiedz mi przynajmniej, czy nie mia? kaftana w bia?e i niebieskie pasy?...

- Nie pami?tam... - szepn?? Tutmozis.

- Znowu k?amiesz... A ten p?aszcz... powiedz, ?e to nie jest p?aszcz mego syna... M?j niewolnik znalaz? go na tym samym drzewie...

Pani zerwa?a si? i wydoby?a ze skrzyni brunatny p?aszcz z kapturem. Jednocze?nie Tutmozis przypomnia? sobie, ?e faraon wr?ci? po p??nocy bez p?aszcza, a nawet t?omaczy? si? przed nim, ?e p?aszcz zgin?? mu gdzie? w ogrodzie...

Waha? si?, my?la?, w ko?cu odpar? stanowczo:

- Nie, kr?lowo. To nie by? faraon... To by? Lykon i zbrodnia kap?an?w, o kt?rej natychmiast trzeba powiedzie? jego ?wi?tobliwo?ci...

- A je?eli to Ramzes?... - znowu spyta?a pani, cho? w jej oczach ju? by?o wida? iskr? nadziei.

Tutmozis stropi? si?. Domys? jego co do Lykona by? m?dry i m?g? by? s?uszny; lecz nie brak?o poszlak, ?e kr?lowa widzia?a Ramzesa. Wszak wr?ci? do swego mieszkania po p??nocy, mia? kaftan w bia?e i niebieskie pasy, zgubi? p?aszcz... Wszak?e jego brat ju? by? ob??kany, a wreszcie - czy w tym wypadku mog?oby omyli? si? serce matki?..

I oto naraz w duszy Tutmozisa zbudzi?y si? w?tpliwo?ci sk??bione i zmotane jak gniazdo jadowitych w???w.

Szcz??ciem, w miar? jak on waha? si?, w serce kr?lowej wst?powa?a otucha.

- Dobrze, ?e przypomnia?e? mi tego Lykona... Pami?tam!... Przez niego Mefres pos?dzi? Ramzesa o dzieciob?jstwo, a dzi? - mo?e pos?uguje si? n?dznikiem do znies?awienia pana...

W ka?dym razie ani s?owa nikomu o tym, co ci powierzy?am... Gdyby Ramzes... gdyby naprawd? uleg? takiemu nieszcz??ciu, mo?e to by? chwilowe... Niepodobna upakarza? go rozg?aszaniem podobnych wie?ci, a nawet niepodobna zawiadamia? go o tym!... Je?eli za? jest to zbrodnia kap?an?w, musimy by? r?wnie? ostro?ni. Chocia? ludzie, kt?rzy uciekaj? si? do takich oszustw, nie mog? by? silni.

- Wy?ledz? ja to - przerwa? Tutmozis - ale gdy si? przekonam...

- Tylko nie m?w Ramzesowi, zaklinam ci? na cienie ojc?w!... - zawo?a?a pani sk?adaj?c r?ce. - Faraon nie przebaczy?by im, odda?by ich pod s?d, a w?wczas musia?oby nast?pi? jedno z dwu nieszcz???. Albo skazano by na ?mier? najwy?szych kap?an?w pa?stwa, albo s?d uwolni?by ich... A co potem?...

Natomiast Lykona ?cigaj i zabij bez mi?osierdzia jak drapie?ne zwierz?... jak ?mij?...

Tutmozis po?egna? kr?low? znacznie uspokojon?, cho? jego obawy wzros?y.

"Je?eli ten pod?y Grek Lykon ?yje pomimo kap?a?skiego wi?zienia - my?la? - to przede wszystkim, zamiast ?azi? po drzewach i pokazywa? si? kr?lowej - wola?by uciec... Ja sam u?atwi?bym mu ucieczk? i obsypa?bym bogactwami, gdyby wyzna? mi prawd? i szuka? opieki przeciw tym ?otrom... Ale sk?d kaftan, p?aszcz?... Dlaczego myli?aby si? matka?.. "

Od tej pory Tutmozis unika? faraona i nie ?mia? patrze? mu w oczy. A ?e i Ramzes by? jaki? niesw?j, wi?c zdawa?o si? na poz?r, ?e serdeczne ich stosunki och?od?y.

Lecz pewnego wieczora pan znowu wezwa? ulubie?ca.

- Musz? - rzek? - pogada? z Hiramem o wa?nych sprawach, wi?c wychodz?. Czuwaj tu, przy mojej sypialni, a gdyby kto chcia? mnie widzie?, nie dopu??...

Gdy Ramzes znikn?? w tajemnych korytarzach pa?acu, Tutmozisa ogarn?? niepok?j.

"Mo?e - my?la? - kap?ani otruli go jakim szalejem, a on czuj?c, ?e zbli?a si? wybuch choroby, ucieka ze swego domu?... Ha, zobaczymy."

Jako? zobaczy?. Faraon wr?ci? dobrze po p??nocy do swych komnat i wprawdzie mia? na sobie p?aszcz, ale... nie sw?j, tylko ?o?nierski.

Tutmozis zatrwo?y? si? i nie spa? do rana oczekuj?c, rych?o znowu wezwie go kr?lowa. Kr?lowa jednak nie wezwa?a go. Natomiast, w czasie rannego przegl?du gwardii, oficer Eunana poprosi? swego naczelnika o chwil? rozmowy...

Gdy znale?li si? we dwu w osobnej komnacie, Eunana upad? Tutmozisowi do n?g b?agaj?c, aby nikomu nie powt?rzy? tego, co on mu powie.

- C?? si? sta?o?... - zapyta? Tutmozis czuj?c ch??d w sercu.

- Wodzu - m?wi? Eunana - wczoraj, oko?o p??nocy, dwaj moi ?o?nierze schwycili w ogrodzie cz?owieka, kt?ry biega? nagi i krzycza? nieludzkim g?osem.

Przyprowadzili go do mnie i wodzu... zabij mnie!...

Eunana upad? znowu do n?g Tutmozisowi.

- ...Ten cz?owiek nagi... ten... Nie mog? powiedzie?...

- Kto by??... - zapyta? przera?ony Tutmozis.

- Ju? nic nie powiem... -j?kn?? Eunana. - Zdj??em m?j p?aszcz i okry?em ?wi?t? nago??. Chcia?em odprowadzi? do pa?acu, ale... ale pan kaza? mi zosta? i milcze?... milcze?...

- I gdzie poszed??...

- Nie wiem... nie patrzy?em i nie pozwoli?em patrze? ?o?nierzom... Znikn?? gdzie? w g?szczach ogrodu... Zapowiedzia?em moim ludziom, ?e... nic nie widzieli... nic nie s?yszeli... A gdyby kt?ry widzia? lub s?ysza? cokolwiek, b?dzie natychmiast uduszony.

Tutmozis tymczasem zdo?a? zapanowa? nad sob?.

- Nie wiem - rzek? ch?odno - nie wiem i nie rozumiem nic z tego, co? mi opowiedzia?. Ale pami?taj o jednym, ?e - ja sam biega?em nagi, gdym raz wypi? za du?o wina, i... hojnie nagrodzi?em tych, kt?rzy mnie nie spostrzegli.

Ch?opi, Eunano, ch?opi i robotnicy zawsze chodz? nago. Wielcy za? tylko w?wczas, gdy im si? tak podoba. I gdyby mnie czy kt?remu z dostojnik?w przysz?a ochota stan?? na g?owie, m?dry i pobo?ny oficer nie powinien si? temu dziwi?.

- Rozumiem - odpar? Eunana bystro patrz?c w oczy wodzowi. - I nie tylko powt?rz? to moim ?o?nierzom, ale nawet zaraz dzisiejszej nocy b?d? chodzi? nago po ogrodach, aby wiedzieli, ?e starsi maj? prawo robi? to, co

chc?...

Bez wzgl?du jednak na ma?? liczb? os?b, kt?re widzia?y faraona czy jego sobowt?ra w stanie ob??du, wie?? o tych dziwnych wypadkach rozesz?a si? bardzo pr?dko. W kilka dni wszyscy mieszka?cy Teb, od paraszyt?w i nosiwod?w do kupc?w i pisarzy, szeptali, ?e Ramzes XIII dotkni?ty jest nieszcz??ciem, kt?re jego starszych braci usun??o od tronu.

Obawa i cze?? dla faraona by?y tak wielkie, ?e l?kano si? m?wi? g?o?no, osobliwie mi?dzy lud?mi obcymi. Niemniej jednak wszyscy o tym wiedzieli - z wyj?tkiem samego Ramzesa.

Najszczeg?lniejsze jednak by?o to, ?e pog?oska bardzo pr?dko obieg?a ca?e pa?stwo, co by?o dowodem, ?e rozchodzi?a si? za po?rednictwem ?wi?ty?. Tylko bowiem kap?ani posiadali tajemnic? porozumiewania si? w ci?gu kilkunastu godzin z jednego kra?ca Egiptu na drugi.

Tutmozisowi nikt bezpo?rednio nie wspomnia? o szkaradnych wie?ciach. Lecz dow?dca faraonowej gwardii na ka?dym kroku czu? ich istnienie. Z zachowania si? ludzi, z kt?rymi ??czy?y go stosunki, odgadywa?, ?e s?u?ba, niewolnicy, ?o?nierze, dostawcy dworu m?wi? o szale?stwie pana, milkn?c tylko na t? chwil?, kiedy m?g?by us?ysze? kto? starszy.

Nareszcie zniecierpliwiony i zatrwo?ony Tutmozis zdecydowa? si? na rozmow? z nomarch? teba?skim.

Przyszed?szy do jego pa?acu, zasta? Antefa le??cego na kanapie w pokoju, kt?rego po?owa by?a jakby ogr?dkiem zape?nionym osobliwymi ro?linami. Na ?rodku tryska?a fontanna r??anej wody; w k?tach sta?y pos?gi bog?w, na ?cianach by?a wymalowana historia czyn?w znakomitego nomarchy. Stoj?cy w g?owach czarny niewolnik ch?odzi? pana wachlarzem ze strusich pi?r; na posadzce siedzia? pisarz nomesu i czyta? raport.

Tutmozis mia? min? tak zafrasowan?, ?e nomarcha natychmiast wyprawi? pisarza i niewolnika, a podni?s?szy si? z kanapy przejrza? wszystkie k?ty pokoju, aby sprawdzi?, czy kto nie pods?uchuje.

- Dostojny ojcze pani Hebron, mojej czcigodnej ma??onki - odezwa? si? Tutmozis - z twego zachowania si? widz?, ?e odgadujesz: o czym chc? m?wi?...

- Nomarcha Teb zawsze musi by? przezornym - odpar? Antef. - Domy?lam si? r?wnie?, ?e naczelnik gwardii jego ?wi?tobliwo?ci nie m?g? zaszczyci? mnie odwiedzinami w b?ahym interesie.

Przez chwil? obaj patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Tutmozis usiad? obok swego te?cia i szepn??:

- Czy s?ysza?e? nikczemne wie?ci, kt?re wrogowie pa?stwa rozg?aszaj? o naszym w?adcy?

- Je?eli chodzi o moj? c?rk? Hebron - ?piesznie odezwa? si? nomarcha - o?wiadczam ci, ?e dzi? ty jeste? jej panem i nie mo?esz mie? do mnie ?alu...

Tutmozis niedbale machn?? r?k?.

- Jacy? niegodni ludzie - m?wi? zi?? - rozg?aszaj?, ?e faraon jest ob??kany... S?ysza?e? o tym, m?j ojcze?..

Antef kiwa? i kr?ci? g?ow?, co mog?o r?wnie dobrze oznacza? potwierdzenie, jak i zaprzeczenie. Wreszcie rzek?:

- G?upstwo jest wielkie jak morze, wszystko w sobie pomie?ci.

- To nie g?upstwo, ale wyst?pek kap?an?w, kt?rzy posiadaj? cz?owieka podobnego do jego ?wi?tobliwo?ci i pos?uguj? si? nim do pod?ych czyn?w.

I opowiedzia? nomarsze histori? Greka Lykona tudzie? jego zbrodni? w Pi-Bast.

- O tym Lykonie, kt?ry zabi? dziecko ksi?cia nast?pcy, s?ysza?em - odpar? Antef. - Ale gdzie masz dowody, ?e Mefres uwi?zi? Lykona w Pi-Bast, ?e przywi?z? go do Teb i ?e wypuszcza go do ogrod?w kr?lewskich, aby tam udawa? ob??kanego faraona?...

- W?a?nie dlatego pytam wasz? dostojno??: co robi??... Jestem przecie naczelnikiem gwardii i musz? czuwa? nad czci? i bezpiecze?stwem naszego pana.

- Co robi??... co robi?? - powtarza? Antef. - Ha! przede wszystkim pilnowa?, a?eby te wie?ci bezbo?ne nie dosi?gn??y uszu faraona...

- Dlaczego?...

- Bo stanie si? wielkie nieszcz??cie. Gdy nasz pan us?yszy, ?e Lykon w jego imieniu udaje wariata, wpadnie w gniew... straszny gniew!... Naturalnie zwr?ci si? przeciw Herhorowi i Mefresowi. Mo?e ich tylko zel?y, mo?e uwi?zi, mo?e nawet zabije... Cokolwiek za? zrobi, zrobi bez ?adnego dowodu, a wtedy co?... Dzisiejszy Egipt ju? nie lubi sk?ada? ofiar bogom, ale jeszcze ujmie si? za niewinnie pokrzywdzonymi kap?anami... A wtedy co?... Bo ja my?l? - doda? zbli?ywszy usta do ucha Tutmozisowi - bo ja my?l?, ?e by?by to koniec dynastii.

- Wi?c c?? robi??...

- Ci?gle jedno! - zawo?a? Antef. - Znajd? owego Lykona, dowied?, ?e Mefres i Herhor ukrywali go i kazali mu udawa? ob??kanego faraona... To mo?esz zrobi?, je?eli chcesz utrzyma? ?ask? pana. Dowod?w, jak najwi?cej dowod?w!... U nas nie Asyria, arcykap?an?w bez najwy?szego s?du krzywdzi? nie mo?na, a ?aden s?d nie ska?e ich bez namacalnych dowod?w...

Gdzie masz zreszt? pewno??, ?e faraonowi nie podsuni?to jakiej? odurzaj?cej trucizny?... Przecie to by?oby prostsze ani?eli wysy?anie po nocy cz?owieka, kt?ry nie zna ani hase?, ani pa?acu, ani ogrodu... M?wi? ci: O Lykonie s?ysza?em z pewnych ust, bo od Hirama. Ale nie rozumiem, w jaki spos?b Lykon m?g?by w Tebach wyprawia? takie dziwy.

- Ale, ale!... - przerwa? Tutmozis. - A gdzie jest Hiram?

- Zaraz po waszym weselu pojecha? ku Memfisowi, a w tych dniach by? ju? w Hiten.

Tutmozis znowu zak?opota? si?.

"Tej nocy - my?la? - kiedy do Eunany przyprowadzono nagiego cz?owieka, faraon m?wi?, ?e idzie zobaczy? si? z Hiramem. A poniewa? Hirama nie by?o w Tebach, wi?c co?... Wi?c jego ?wi?tobliwo?? ju? o tej godzinie sam nie wiedzia?, co m?wi!"

Tutmozis wr?ci? do siebie oszo?omiony. Ju? nie tylko nie pojmowa?: co robi? w tym nies?ychanym po?o?eniu, ale nawet - co o nim my?le?? O ile bowiem w rozmowie z kr?low? Nikotris by? pewny, ?e w ogrodach ukazywa? si? Lykon, wys?any przez arcykap?an?w, o tyle dzi? jego w?tpliwo?ci ros?y.

A je?eli tak by?o z Tutmozisem, ulubie?cem, kt?ry ci?gle widywa? Ramzesa, c?? musia?o dzia? si? w sercach ludzi obcych?... Najgorliwsi stronnicy faraona i jego zamiar?w mogli zachwia? si? s?ysz?c ze wszystkich stron, ?e w?adca jest ob??kanym!

By? to pierwszy cios zadany Ramzesowi XIII przez kap?an?w. Drobny sam w sobie, poci?ga? nieobrachowane skutki.

Tutmozis nie tylko waha? si?, ale i cierpia?. Pod lekkomy?lnymi pozorami mia? on charakter szlachetny i energiczny. Wi?c dzi?, kiedy godzono na cze?? i w?adz? jego pana, Tutmozisa gryz?a bezczynno??. Zdawa?o mu si?, ?e jest komendantem twierdzy, kt?r? podkopuje nieprzyjaciel, a on patrzy na to bezczynny!...

My?l ta tak dr?czy?a Tutmozisa, ?e pod wp?ywem jej wpad? na ?mia?y pomys?. Mianowicie spotkawszy raz arcykap?ana Sema rzek? mu:

- Wasza dostojno?? s?ysza?e? pog?oski, jakie kr??? o naszym panu?..

- Faraon jest m?ody, wi?c mog? o nim kr??y? bardzo rozmaite plotki - odpar? Sem, dziwnie patrz?c na Tutmozisa. - Ale sprawy takie nie do mnie nale??, zast?puj? jego ?wi?tobliwo?? w s?u?bie bog?w, spe?niam to, jak umiem najlepiej, o reszt? nie dbam.

- Wiem, ?e wasza dostojno?? jeste? wiernym s?ug? faraona - m?wi? Tutmozis - i nie mam zamiaru mi?sza? si? do kap?a?skich tajemnic. Musz? jednak zwr?ci? wasz? uwag? na jeden drobiazg.

Oto dowiedzia?em si? z pewno?ci?, ?e ?wi?ty Mefres przechowuje niejakiego Lykona Greka, na kt?rym ci??? dwa wyst?pki, jest on morderc? faraonowego syna i -jest zanadto podobny do jego ?wi?tobliwo?ci...

Niech wi?c dostojny Mefres nie ?ci?ga ha?by na czcigodny stan kap?a?ski i czym pr?dzej wyda morderc? s?dom. Je?eli bowiem my znajdziemy Lykona, przysi?gam, ?e Mefres utraci nie tylko sw?j urz?d, ale i g?ow?. W naszym pa?stwie nie mo?na bezkarnie opiekowa? si? zb?jami i ukrywa? ludzi podobnych do najwy?szego w?adcy!...

Sem, w kt?rego obecno?ci Mefres odebra? policji Lykona, zmi?sza? si?, mo?e z obawy, aby go nie pos?dzono o wsp?lnictwo. Niemniej jednak odpar?:

- Postaram si? ostrzec ?wi?tego Mefresa o tych uw?aczaj?cych mu podejrzeniach. Czy jednak wasza dostojno?? wie: jak odpowiadaj? ludzie oskar?aj?cy kogo? o zbrodni??

- Wiem i przyjmuj? odpowiedzialno??. Tak przecie jestem pewny swego, ?e o nast?pstwa moich podejrze? wcale si? nie troszcz?. Niepok?j zostawiam czcigodnemu Mefresowi i ?ycz? mu, abym nie potrzebowa? od przestr?g - przej?? do czyn?w.

Rozmowa wywo?a?a skutek: od tej pory ani razu nikt nie widzia? faraonowego sobowt?ra.

Ale pog?oski nie ucich?y, a Ramzes XIII nie wiedzia? o nich. Nawet bowiem Tutmozis l?kaj?c si? ze strony pana gwa?townych wyst?pie? przeciw kap?anom nie zawiadomi? go o niczym.

--------------------------------------------------------------------------------

* Autentyczne.