Prus B. FARAON (3-19)

EPILOG
W miesi?cu Mechir (listopad-grudzie?) Pentuer przyby? do ?wi?tyni za Memfisem, gdzie Menes prowadzi? wielkie prace nad niebiosami i ziemi?.

Stary, w my?lach pogr??ony m?drzec znowu nie pozna? Pentuera. Opami?tawszy si? jednak u?ciska? go i zapyta?:

- C??, znowu idziesz niepokoi? ch?op?w dla wzmocnienia w?adzy faraona?...

- Przyszed?em, by zosta? z tob? i s?u?y? ci - odpowiedzia? Pentuer.

- Ho! ho!... - zawo?a? Menes przypatruj?c mu si? z uwag?. -Ho! ho!... czy naprawd? masz ju? dosy? dworskiego ?ycia i dostoje?stw?... B?ogos?awiony to dzie?!... Kiedy z wierzcho?ka mego pylonu zaczniesz ogl?da? ?wiat, przekonasz si?, jakie to ma?e i brzydkie.

Poniewa? Pentuer nic nie odpowiedzia?, wi?c Menes uda? si? do swych zaj??. Wr?ciwszy za? po kilku godzinach zasta? ucznia siedz?cego na tym samym miejscu, z okiem utkwionym w punkt, gdzie w oddali majaczy? pa?ac faraon?w.

Menes da? mu j?czmienny placek, garnuszek mleka i zostawi? go w spokoju.

Trwa?o tak kilka dni. Pentuer jada? niewiele, m?wi? jeszcze mniej, niekiedy zrywa? si? w nocy, a dni przep?dza? bez ruchu, patrz?c nie wiadomo gdzie.

Ten tryb ?ycia nie podoba? si? Menesowi. Wi?c pewnego razu zaj?wszy na kamieniu miejsce obok Pentuera rzek?:

- Czy? ty zupe?nie oszala?, czy duchy ciemno?ci tylko chwilowo opanowa?y twoje serce?...

Pentuer zwr?ci? na niego zamglone oczy.

- Spojrzyj no doko?a siebie - m?wi? starzec. - Wszak?e to najmilsza pora roku. Noce d?ugie i gwia?dziste, .dni ch?odne, ziemia okryta kwiatami i now? traw?. Woda jest przezroczystsza od kryszta?u, pustynia le?y cicha, ale za to powietrze jest przepe?nione ?piewem, piskiem, brz?czeniem...

Je?eli wiosna takie cudy wywo?uje na martwej ziemi, jak?e skamienia?? musi by? dusza twoja, kt?ra nie odczuwa podobnych dziw?w?... M?wi? ci, ocknij si?, bo wygl?dasz jak trup w po?rodku ?ywej natury. Pod tym s?o?cem jeste? podobny do zesch?ej kupy b?ota i prawie ?e cuchniesz mi?dzy narcyzami i fio?kami.

- Mam dusz? chor? - odpar? Pentuer.

- C?? ci jest?

- Im d?u?ej rozmy?lam, tym wi?ksz? czuj? pewno??, ?e gdybym nie opu?ci? Ramzesa XIII, gdybym mu oddal moje us?ugi, ?y?by dotychczas ten najszlachetniejszy z faraon?w.

Otacza?y go setki zdrajc?w; ale ani jeden dobry cz?owiek nie wskaza? mu ?rodk?w ocalenia!...

- I tobie naprawd? zdaje si?, ?e mog?e? go uratowa?? - zapyta? Menes. - O pycho niedouczonego m?drca!... Wszystkie rozumy nie ocali?yby soko?a zapl?tanego mi?dzy wrony, a ty, niby jaki bo?ek, chcia?e? odmieni? los cz?owieka?...

- Albo? Ramzes musia? zgin???...

- Z pewno?ci?, ?e tak. Przede wszystkim by? on faraonem wojennym, a dzisiejszy Egipt brzydzi si? wojownikami. Woli z?ot? branzolet? ani?eli miecz, cho?by stalowy; woli dobrego ?piewaka lub tanecznika ani?eli nieustraszonego ?o?nierza; woli zysk i m?dro?? ni? wojn?.

Gdyby w miesi?cu Mechir dojrza?a oliwka albo fio?ek zakwitn?? w miesi?cu Tot, jedno i drugie musia?oby zgin??, jako p?ody sp??nione lub przedwczesne. Ty za? chcesz, a?eby w epoce Amenhotep?w i Herhor?w utrzyma? si? faraon nale??cy do epoki Hyksos?w. Ka?da rzecz ma sw?j czas, w kt?rym dojrzewa, i taki -w kt?rym marnieje. Ramzes XIII zdarzy? si? w epoce niew?a?ciwej, wi?c musia? ust?pi?.

- I my?lisz, ?e nic by go nie uratowa?o? - spyta? Pentuer.

- Nie widz? takiej pot?gi. On nie tylko nie godzi? si? ze swoj? epok? i stanowiskiem, lecz jeszcze trafi? na czas upadku pa?stwa i by? jak m?ody li?? na pr?chniej?cym drzewie.

- Tak spokojnie m?wisz o upadku pa?stwa? - zdziwi? si? Pentuer.

- Widz? go od kilkudziesi?ciu lat, a ju? widzieli go i moi poprzednicy w tej ?wi?tyni... Mo?na si? by?o przyzwyczai?!

- Macie podw?jny wzrok?...

- Wcale nie - m?wi? Menes - ale mamy miar?. Z ruch?w chor?giewki poznasz: jaki wiatr wieje, studnia nilowa m?wi: czy rzeka wzbiera, czy opada... A nas od wiek?w o niemocy pa?stwa uczy ten oto Sfinks...

I wskaza? r?k? w kierunku piramid.

- Nic nie wiem o tym... - szepn?? Pentuer.

- Czytaj stare kroniki naszej ?wi?tyni, a przekonasz si?, ?e - ile razy Egipt kwitn??, jego sfinks by? ca?y i wysoko wznosi? si? nad pustyni?. Lecz gdy pa?stwo chyli?o si? do upadku, sfinks p?ka?, kruszy? si?, a piaski si?ga?y mu do n?g.

I dzi? od paru wiek?w sfinks kruszy si?. A im wy?ej doko?a niego wznosi si? piasek, im g??bsze bruzdy ukazuj? si? na jego ciele, tym pa?stwo pochyla si? bardziej...

- I zginie?...

- Bynajmniej - odpar? Menes. - Jak po nocy nast?puje dzie?, a po niskich wodach przyb?r Nilu, tak po okresach upadk?w przychodz? czasy rozkwitu ?ycia. Odwieczna historia!... Z niekt?rych drzew opadaj? li?cie w miesi?cu Mechir, lecz po to tylko, aby na nowo wyrosn?? w miesi?cu Pachono...

I zaprawd? Egipt jest tysi?cletnim drzewem, a dynastie ga???mi. W/ naszych oczach wyrasta dwudziesta pierwsza ga???, wi?c z czego si? tu smuci??... Z tego, ?e cho? ga??zie upadaj?, sama ro?lina ?yje?...

Pentuer zamy?li? si?; ale jego oczy spogl?da?y przytomniej.

Jeszcze po paru dniach rzek? Menes do Pentuera:

- Ubywa nam ?ywno?ci. Musimy p?j?? w stron? Nilu i zaopatrzy? si? na jaki? czas.

Wzi?li obaj wielkie kosze na plecy i od wczesnego ranka zacz?li obchodzi? wsie nadbrze?ne. Zwykle stawali pod chatami ch?op?w ?piewaj?c nabo?ne pie?ni, po czym Menes puka? do drzwi i m?wi?:

- Lito?ciwe dusze, prawowierni Egipcjanie, ofiarujcie ja?mu?n? s?ugom bogini M?dro?ci!...

Dawano im (najcz??ciej baby) tu garstk? pszenicy, owdzie j?czmienia, tam placek albo suszon? rybk?. Niekiedy jednak wypada?y na nich z?e psy albo dzieci pogan obrzuca?y ich kamieniami i b?otem.

Szczeg?lny by? widok tych pokornych ?ebrak?w, z kt?rych jeden przez kilka lat wp?ywa? na losy pa?stwa, a drugi znajomo?ci? najg??bszych tajemnic natury zmieni? bieg historii.

W bogatszych wsiach przyjmowano ich lepiej, a w pewnym domu, gdzie odbywa?o si? wesele, dano im je??, napojono piwem i pozwolono przenocowa? mi?dzy gospodarskimi budynkami.

Ani ich ogolone twarze i g?owy, ani wylenia?a sk?ra pantercza nie imponowa?y mieszka?com. Lud Dolnego Egiptu, pomieszany z r??nowiercami, nie odznacza? si? nabo?e?stwem, a ju? zgol? lekcewa?y? kap?an?w bogini M?dro?ci, o kt?rych nie dba?o pa?stwo.

Le??c w szopie na p?kach ?wie?ej trzciny Menes i Pentuer przys?uchiwali si? weselnej muzyce, pijackim okrzykom, niekiedy k??tniom raduj?cych si? go?ci.

- Okropna rzecz - odezwa? si? Pentuer. - Zaledwie kilka miesi?cy up?yn??o od ?mierci pana, kt?ry by? dobroczy?c? ch?op?w, a ci ju? zapomnieli o nim... Zaprawd?, nied?ugo trwa ludzka wdzi?czno??...

- C??e? chcia?, a?eby ludzie do ko?ca wiek?w obsypywali sobie g?owy popio?em? - spyta? Menes. - Gdy krokodyl schwyta kobiet? lub dziecko, czy my?lisz, ?e zaraz przestaj? p?yn?? wody Nilu?... One tocz? si? bez wzgl?du na trupy, a nawet bez wzgl?du na spadek lub przyb?r rzeki.

To samo z ?yciem ludu. Czy ko?czy si? jedna dynastia, a zaczyna druga, czy pa?stwem wstrz?saj? bunty i wojna albo czy kwitnie pomy?lno??, masy ludu musz? je??, pi?, spa?, ?eni? si? i pracowa?, jak drzewo ro?nie bez wzgl?du na deszcz i posuch?. Pozw?l wi?c im skaka?, je?eli maj? zdrowe nogi, albo p?aka? i ?piewa?, gdy piersi ich przepe?nia uczucie.

- Przyznaj jednak, ?e ich rado?? dziwnie wygl?da obok tego, co sam m?wi?e? o upadku pa?stwa - wtr?ci? Pentuer.

- Wcale nie dziwnie, gdy? w?a?nie oni s? pa?stwem, a ich ?ycie ?yciem pa?stwa. Ludzie zawsze smuc? si? lub ciesz? i nie ma takiej godziny, gdzie by kto? nie ?mia? si? lub nie wzdycha?. Ca?y za? bieg historii polega na tym, ?e - gdy wi?cej jest rado?ci mi?dzy lud?mi, m?wimy: pa?stwo kwitnie, a gdy cz??ciej p?yn? ?zy, nazywamy to upadkiem.

Nie trzeba przywi?zywa? si? do wyraz?w, ale patrze? na ludzi. W tej chacie jest rado??; tutaj pa?stwo kwitnie, zatem nie masz prawa wzdycha?, ?e upada. Wolno ci tylko stara? si?, aby coraz wi?cej i wi?cej chat by?o zadowolonych.

Gdy m?drcy powr?cili z ?ebraniny do ?wi?tyni, Menes wprowadzi? Pentuera na szczyt pylonu. Pokaza? mu wielk? marmurow? kul?, na kt?rej za pomoc? z?otych punkt?w sam oznaczy? po?o?enie kilkuset gwiazd, i - kaza? mu przez po?ow? nocy ?ledzi? ksi??yc na niebie.

Pentuer ch?tnie podj?? si? pracy i dzi?, pierwszy raz w ?yciu, sprawdzi? na w?asne oczy, ?e w ci?gu kilku godzin sklepienie niebieskie jakby obr?ci?o si? ku zachodowi, ale ksi??yc przesun?? si? mi?dzy gwiazdami ku wschodowi.

Te tak proste zjawiska Pentuer doskonale zna?, lecz tylko ze s?yszenia. Wi?c gdy pierwszy raz w?asnymi oczyma zobaczy? ruch nieba i cich? w?dr?wk? ksi??yca, dozna? takiego wzruszenia, ?e upad? na twarz i zap?aka?.

Przed jego dusz? ods?oni? si? nowy ?wiat, kt?rego pi?kno?? tym dok?adniej ocenia?, ?e ju? by? wielkim m?drcem.

Znowu up?yn??o kilka dni, gdy zg?osi? si? do nich bogaty dzier?awca proponuj?c, aby jako m?drcy wyznaczyli mu na gruncie i wykopali kana?. W zamian ofiarowywa? im ?ywno?? na czas roboty tudzie? koz? z ko?l?tkiem jako zap?at?.

Poniewa? mleka brakowa?o w ?wi?tyni, Menes zgodzi? si? i poszli obaj z Pentuerem do roboty. Zniwelowali grunt, wykre?lili kierunek i kopali.

Przy ci??kim zaj?ciu Pentuer o?ywi? si?, a nawet gdy by? sam z Menesem, rozmawia?. Tylko przy zetkni?ciu z lud?mi traci? humor; ich ?miechy i ?piewy zdawa?y si? powi?ksza? jego cierpienie.

Menes nie chodzi? na noc do wsi, ale razem z Pentuerem sypia? w polu, sk?d mogli widzie? kwitn?ce ?any i przys?uchiwa? si? echom ludzkiej rado?ci, nie przyjmuj?c w niej udzia?u.

Pewnego wieczora polne roboty przerwano wcze?niej; do wsi bowiem przyszed? po pro?bie ubogi kap?an z ma?ym ch?opcem. Chodzili od domu do domu b?agaj?c o ja?mu?n?. Ch?opak wygrywa? na flecie smutn? melodi?, a w przerwach jej kap?an ?piewa? silnym g?osem pie?? na po?y ?wieck?, na po?y pobo?n?.

Menes i Pentuer le??c na pag?rku przypatrywali si? rozp?omienionemu niebu, na kt?rego z?otym tle mocno uwydatnia?y si? czarne tr?jk?ty piramid tudzie? brunatne pnie i ciemnozielone bukiety drzew palmowych. Tymczasem kap?an wl?k? si? od chaty do chaty i wy?piewywa? swoj? pie?? odpoczywaj?c d?u?szy czas po ka?dej zwrotce:

- "Jak spokojnym jest ?w sprawiedliwy ksi???! Pi?kne przeznaczenie spe?ni?o si?. Od czas?w Re przemijaj? stare cia?a, a na ich miejsce przychodz? m?ode. Ka?dego ranka wschodzi s?o?ce i co wiecz?r kryje si? na zachodzie. M??czy?ni p?odz?, kobiety poczynaj?, ka?da pier? oddycha ?wie?ym powiewem. Ale wszyscy, kt?rzy urodzili si?, wszyscy bez wyj?tku, id? na miejsce, jakie cz?owiekowi przeznaczono." *

- I po co to?... - nagle odezwa? si? Pentuer. - Gdyby cho? by?o prawd?, ?e ?ycie w tym celu stworzono, aby wzrasta?a cze?? bog?w i cnota. Ale tak nie jest. Podst?pny okrutnik, matka, kt?ra zostaje ma??onk? mordercy swego syna, kochanka, kt?ra w chwili pieszczot my?li o zdradzie, ci rosn? w pomy?lno?? i pot?g?. A m?drzy usychaj? w bezczynno?ci, a dzielni i szlachetni gin? sami i pami?? ich.

- "Spraw sobie weso?y dzie?, o ksi??? - ?piewa? kap?an - gdy? niewiele ci ich darowano! Postaw ma?ci i kadzide? dla nosa twego, a lotosowe wie?ce dla cz?onk?w, dla cia?a siostry, kt?ra mieszkaj?c w twym sercu siedzi przy tobie. Niech wam ?piewaj? i graj?. Porzu?cie troski i weselcie si?, bo wnet za?wita dzie?, w kt?rym jedzie si? do kraju, k?dy panuje milczenie."

- Ma?ci dla nosa, wie?ce lotosowe dla cz?onk?w, a potem... milczenie!... - wtr?ci? Pentuer. - Zaprawd?, b?azen udaj?cy rycerza ma wi?cej sensu ani?eli ten ?wiat, w kt?rym wszyscy co? udajemy, bez ?adnego po?ytku dla siebie. I ?eby cho? ten ziemski sen by? jednym ci?giem weso?o?ci?... Ale gdzie tam!... Komu g??d nie skr?ca kiszek, tego serce zatruwa po??danie lub niepok?j. A je?eli kiedy trafi si? chwila ciszy, w?wczas z jej g??bin wynurza si? my?l o kraju wiekuistego milczenia i szarpie ludzk? dusz?.

- "?wi?? weso?y dzie?, o Nefarhotep, m??u z czystymi r?koma! Ja wiem wszystko, co si? sta?o przodkom twoim: ich mury rozpad?y si?, miast ju? nie ma, a oni sami s?, jakby ich nie by?o nigdy. Nikt nie przychodzi stamt?d, kto by nam powiedzia?, jak si? miewaj?, i serca nasze ucieszy?. I tak b?dzie, dop?ki sami nie zbli?ycie si? do miejsca, gdzie oni poszli."

- Widzia?e? ty kiedy spokojne morze?... - odezwa? si? Menes do Pentuera. - Prawda, jakie ono nudne, niby obraz snu, w kt?rym si? nic nie ?ni? Dopiero gdy wicher zaorze g?adk? powierzchni?, gdy jedna fala spada w otch?a?, a druga podnosi si?, gdy na powierzchni zagraj? ?wiat?a, a z g??bi odezw? si? gro?ne lub j?kliwe g?osy, w?wczas morze robi si? pi?knym.

Tak samo z rzek?. Dop?ki p?ynie ci?gle w jednym kierunku, wygl?da martwo; lecz gdy skr?ca si? na lewo i na prawo - nabiera wdzi?ku. I tak samo z g?rami: jednostajna wynios?o?? jest nudna, ale nier?wne szczyty i g??bokie w?wozy s? pi?kne...

- "Po??? mirr? na g?ow? twoj?, ustr?j si? w cienkie p??tna i nama?? si? boskimi darami - ?piewa? kap?an. - Ubierz si? pi?knie, jak mo?esz i nie pozwalaj upada? sercu twemu. ?yj dla rozkoszy, dop?ki jeste? na ziemi, i nie zasmucaj serca, zanim przyjdzie dla ciebie dzie? ?al?w."

- Tak samo z ?yciem ludzkim - ci?gn?? Menes. - Rozkosze s? niby fale i szczyty g?r, cierpienia - niby g??bie i w?wozy, i dopiero wszystkie one razem sprawiaj?, ?e ?ycie jest pi?kne, gdy? rze?bi si? jak poszarpany ?a?cuch g?r wschodnich, na kt?re patrzymy z podziwem.

- "Ale ten, kt?rego serce ju? nie bije - ?piewa? kap?an - nie s?yszy ?al?w i nie smuci si? cudz? ?a?ob?. Wi?c z rozja?nionym obliczem ?wi?? dni weso?e i pomna?aj ich liczb?..."

- S?yszysz? - zapyta? Pentuer wskazuj?c w kierunku wsi. -Ten, kt?rego serce ju? nie bije, nie tylko nie smuci si? cudz? ?a?ob?, ale nawet nie cieszy si? w?asnym ?yciem, cho?by by?o najpi?kniej wy rze?bione... Na c?? wi?c te rze?bienia, za kt?re p?aci si? b?lem i krwawymi ?zami?...

Noc zapada?a. Menes owin?? si? w opo?cz? i odpar?:

- Ile razy zaczn? ci? napastowa? podobne my?li, id? do kt?rej z naszych ?wi?ty? i przypatrz si? jej ?cianom zat?oczonym obraza-mi ludzi, zwierz?t, drzew, rzek, gwiazd - zupe?nie jak ten ?wiat, na kt?rym ?yjemy.

Dla prostaka figury podobne nie maj? ?adnej warto?ci i mo?e niejeden zapytywa?: na co one?... po co rze?bi? je z tak wielkim nak?adem pracy?... Ale m?drzec ze czci? zbli?a si? do tych figur i ogarn?wszy je spojrzeniem czyta w nich historie dawnych czas?w albo tajemnice m?dro?ci.

KONIEC