Prus B. PLAC?WKA (02)

ROZDZIA? DRUGI
By? kwiecie?. Po obiedzie rodzina ?limaka zacz??a rozchodzi? si? do swych zaj??. Gospodyni, ?cisn?wszy czerwon? chust? na g?owie, zarzuci?a na siebie p?acht? upranej bielizny i pobieg?a do rzeki. Za ni? poszed? Stasiek przypatruj?c si? ob?okom, kt?re dzi? wydawa?y mu si? inne ni? wczoraj. Magda najmitka wzi??a si? do mycia naczy? po strawie nuc?c coraz g?o?niej: "Oj da! da!..." -w miar? oddalania si? gospodyni od chaty. Wreszcie J?drek popchn?? Magd?, psa targn??- za ogon i przera?liwie gwi?d??c polecia? z motyk? do sadu kopa? grz?dy.

?limak siedzia? pod piecem. By? to ch?op ?redniego wzrostu z szerok? piersi? i pot??nymi ramionami. Mia? twarz spokojn?, w?sy kr?tko podci?te, na czole grzywk?, a z ty?u d?ugie w?osy spadaj?ce a? na kark. W zgrzebnej koszuli czerwieni?a mu si? pod szyj? spinka szklana, oprawna w mosi?dz. ?okie? lewej r?ki opar? na prawej pi??ci i pali? fajk?; gdy mu si? za? oczy przymkn??y, a g?owa zanadto pochyli?a naprz?d, poprawi? si? na ?awie, opar? ?okie? prawej r?ki na lewej pi??ci i znowu pali? fajk?.

Puszcza? siwy dym i drzema? spluwaj?c niekiedy na ?rodek izby albo przek?adaj?c r?ce. Lecz gdy cybuszek zacz?? mu skwierczy? jak m?ody wr?bel, uderzy? par? razy fajk? o ?aw? dla wysypania popio?u i przetka? j? palcem. Wreszcie podni?s? si? i ziewaj?c po?o?y? fajk? nad kominem.

Spojrza? spod oka na Magd? i wzruszy? ramionami. ?wawo?? dziewczyny wyskakuj?cej przy myciu statk?w budzi?a w nim politowanie. On by ju? tak nie wyskoczy?, bo on wie, jak ci??? r?ce, nogi i g?owa, kiedy cz?owiek dobrze si? napracuje.

Wzu? grube buty z podkowami, wzi?? sztywn? sukman?, przepasa? si? twardym rzemieniem, na g?ow? w?o?y? wysok? czapk? z barana i poczu?, ?e r?ce, nogi i ca?a osoba ci??? mu jeszcze bardziej. Przysz?o mu na my?l, ?e po ogromnej misce krupniku, a drugiej klusk?w z serem by?oby stosowniej lec na s?omie ani?eli i?? do roboty. Ale przem?g? si? i powoli wyszed? na podw?rko. W tabaczkowej sukmanie i czarnej czapie wygl?da? jak niski pie? sosnowy, okopcony u wierzchu.

Wrota stodo?y by?y otwarte i jakby na przek?r, wygl?da?o z nich par? snop?w s?omy, wabi?cych ?limaka do drzemki. Ale ch?op odwr?ci? g?ow? i spojrza? na jedno ze swych wzg?rz, gdzie tego ranka zasia? owies. Zdawa?o mu si?, ?e na zagonach widzi ???te ziarna, bardzo wystraszone i daremnie usi?uj?ce skry? si? pod ziemi? przed stadem wr?bli, kt?re dzi?ba?y owies.

- Zjad?y wy by?cie mnie do szcz?tu! - mrukn?? ?limak. Ci??kim krokiem zbli?y? si? do szopy i wydoby? dwie brony, jakby kraty okienne, naje?one d?bowymi palcami. Potem wyprowadzi? ze stajni swoje kasztanki. Jeden ziewa?, drugi rusza? warg? i patrzy? na ?limaka przymru?onymi oczyma, m?wi?c w duchu:

"Nie wola?by?, ch?opie, sam zdrzemn?? si? i nas nie wtoczy? po g?rach? Ma?o? to nabiegali?my si? wczoraj?"

?limak na tak? rad? pokiwa? g?ow?. Zaprz?g? kasztanki do jednej brony, przyczepi? do niej drug? i - pojechali z wolna. Min?li zielon? ??czk? za stajni?, wdrapali si? na popielaty bok wzg?rza, wreszcie dosi?gli szczytu.

Patrz?c na nich przez wierzch stajni, zdawa?o si?, ?e kr?py ch?op i para kasztank?w ze zwieszonymi ?bami w??cz? si? po b??kicie niebieskim, sto krok?w tam i sto krok?w na powr?t. Ile razy dochodzili granicy zasianego pola, zrywa?o si? przed nimi gniewnie ?wiergoc?ce stado wr?bli i jak chmura lecia?o poza nich na kraniec przeciwny. Czasami siada?o z boku, zawsze krzycz?c i dziwuj?c si?, ?e ?limak zasypuje ziemi? tyle pi?knego ziarna.

"G?upi ch?op! g?upi ch?op!... C?? to za g?upi ch?op!..." -wo?a?y wr?ble.

- Aha! - mrukn?? ?limak wywijaj?c batem. - ?ebym ja s?ucha? was, darmozjad?w, to i wy zmarnieliby?cie pod p?otem. Oni tu jeszcze b?d? wydziwiali, pr??niaki!...

Ju? to wesela nie mia? ?limak przy pracy ani uznania. Nie do??, ?e wr?ble z wrzaskiem krytykowa?y jego robot?, ?e kasztanki wzgardliwie wywija?y mu ogonami pod nosem, jeszcze brony, zamiast i?? naprz?d, opiera?y si? z ca?ych sil i lada kamyk, lada garstka ziemi na sw?j spos?b stawia?y mu przeszkod?. Oto co kilkana?cie krok?w utykaj? znudzone kasztanki, a gdy ?limak krzyknie: "Wio, dzieci!" - konie wprawdzie rusz?, ale znowu brony buntuj? ich i w ty? ci?gn?. Gdy zmordowane wysi?kiem puszcz? brony, to zn?w kamienie w?a?? koniom pod kopyta, a jemu pod nogi albo zapychaj? bronom z?by, a cz?sto i ?ami? niejeden. Nawet ziemia stawia mu op?r, niewdzi?cznica.

- Od ?wini gorsza?! - oburzy? si? ch?op. - ?ebym tak ?wini? skroba? zgrzeb?em, jak ciebie bronami, nie tylko spokojnie by si? uk?ad?a, ale jeszcze chrz?kn??aby na podzi?kowanie. A ty wci?? si? je?ysz, jakbym ci robi? krzywd?!...

Za zniewa?on? uj??o si? s?o?ce i rzuci?o ogromny snop ?wiat?a na popielat? rol?, na kt?rej tu i ?wdzie widnia?y plamy ciemne albo ???tawe.

"Oto patrz! - m?wi?o s?o?ce. - Widzisz ten p?at czarny? Tak czarne by?o wzg?rze, kiedy tw?j ojciec siewa? na nim pszenic?. A teraz spojrzyj na ten ???ty p?at: tu ju? glina wychyla si? spod czarnoziemu i nied?ugo obsi?dzie ci wszystkie grunta."

- A c??em ja temu winien? - odpar? ?limak.

"Nie ty?e? winien? - szepta?a z kolei ziemia. - Sam jadasz trzy razy na dob?, a mnie - jak cz?sto karmisz?... Daj Bo?e, raz na osiem lat! A du?o mi dajesz? Pies by zdech? na takim wikcie. I czego ci ?al dla mnie, sieroty?... Oto - wstyd powiedzie? -sk?pisz mi bydl?cej mierzwy!..."

Skruszony ch?op zwiesi? g?ow?:

"Sam sypiasz, je?eli ci? ?ona nie sp?dzi, i po dwa razy na dob?;

a mnie - jaki dajesz wypoczynek? Raz na dziesi?? lat i to jeszcze byd?o mnie depcze. I ja mam by? z twojego bronowania kontenta? Spr?buj nie da? siana, nie wy?ciel obory krowom, tylko je skrob szczotk?, a zobaczysz, czy b?dziesz mia? mleko? Padnie ci stworzenie, gmina przysz?e weterynarza, ?eby wybi? reszt? dobytku, i nawet ?yd sk?ry z tego nie kupi."

"Oj, la Boga, la Boga!..." - wzdycha? ch?op uznaj?c, ?e ziemia ma racj?. Ale pomimo skruchy nikt go nie po?a?owa? w strapieniu. Owszem, chwilami zrywa? si? wiatr zachodni i zapl?tany mi?dzy zesch?e badyle na miedzy, ?wista? mu w ucho:

"Nie b?j si?, dam ja ci, dam!... Sprowadz? taki deszcz, taki potop, ?e reszt? czarnoziemu wyp?ucze ci na go?ciniec albo na dworsk? ??k?. ?eby? w?asnymi z?bami bronowa?, i tak jeszcze z roku na rok b?dziesz mia? coraz mniej pociechy. Wszystko wyja?owi?!"

Nie na pr??no wiatr grozi?. Za ojca nieboszczyka, za szarego ?limaka, zbierano w tym miejscu po dziesi?? korcy pszenicy z morgi. Dzi? i za siedem korcy ?yta trzeba dzi?kowa? Bogu; a co b?dzie za dwa, za trzy lata?...

- Ot, ch?opska dola! - mrukn?? ?limak. - Pracuj, pracuj, a zawsze tylko z jednej biedy wleziesz w drug?. Inaczej bym ja gospodarowa?, ?eby tak doczeka? jeszcze jednej krowiny i cho?by tak tej oto ??czki...

Wskaza? batem na ??k? przy Bia?ce.

"G?upi ch?op. C?? to za g?upi ch?op!" - ?wiergota?y wr?ble.

"Patrz? j, jak glina wypycha ci czarnoziem!" - pokazywa?o s?o?ce.

"G?odzisz mnie, nie dajesz wypoczynku..." - st?ka?a ziemia.

" Durny ty, durny" - warcza?y z gniewem z?bate a leniwe brony.

"Chi! chi!..." - ?mia? si? wiatr w zesch?ych badylach.

- Ot, dola! - szepn?? ?limak. - ?eby to dziedzic, ?eby cho? ekonom tak ci?, cz?eku, posponowa?, jeszcze by ?alu nie by?o. Ale nieme stworzenie i to ju? nie daje ci dobrego s?owa...

Utopi? palce we w?osy, a? mu czapka zsun??a si? na lewe ucho, i wstrzyma? konie chc?c rozejrze? si? i smutne my?li pogubi? gdzie na polach.

Mi?dzy chat? i go?ci?cem J?drek kopa? ziemi? motyk? i od czasu do czasu rzuca? kamieniami na ptaki albo ?piewa? fa?szywie:

Uch!... jak ja se urzn?
Krakowiaka z nogi,
P?jd? wiechcie z but?w,
A drzazgi z pod?ogi.

Albo puka? w okno chaty i wrzeszcza? na przek?r Magdzie:

Widzi B?g, dalib?g,
?em ci? nie pozna?a,
Bobym ja ci. Stasiu,
Otworzy? kaza?a!

A ona mu z izby na t? sam? nut?:

Chocia? ja uboga,
Ubogiej matusie,
Nie b?d? dawa?a
Po k?tach g?busie.

?limak odwr?ci? si? ku ??ce i zobaczy? swoj? kobiet?, jak schylona pod mostem, w koszuli i lekkiej sp?dnicy, pra?a szmaty kijank?, a? echo rozlega?o si? po dolinie. Na ??ce by? i Stasiek, ale ju? opu?ci? matk? i szed? w g?r? rzeki, do jar?w. Niekiedy kl?ka? nad brzegiem i oparty na r?kach patrzy? i patrzy? w wod?.

- Ciekawo??, co on tam wypatruje? - szepn?? ch?op z u?miechem. Stasiek by? to jego syn ukochany, a przy tym dziecko osobliwe, kt?re cz?sto widywa?o rzeczy niedost?pne dla zwyk?ego oka.

?limak wywin?? batem i konie ruszy?y. Znowu zawarcza?y brony, wr?ble znowu furkn??y nad g?ow?, wiatr znowu ?wista? w badylach, ale ch?opu ju? inne my?li zacz??y snu? si? po duszy.

"Ile? ja mam gruntu? - medytowa?. - Dziesi?? morg?w, a w tym ??ki ani okrucha. Gdybym obsiewa? co rok tylko sze?? albo siedem morg?w, a reszt? ugorowa?, z czeg?? bym wykarmi? moj? biedot?? A parobek - on tyle zjada co i ja i cho? kulawy bierze pi?tna?cie rubli zas?ug. Magda mniej zje, ale i tyle robi, co pies nap?aka?. Ca?e szcz??cie, ?e mnie wo?aj? do dworu czy jaki ?ydzina zgodzi z furmank?, czy kobieta sprzeda mas?a i jaj albo wieprzka utuczy. I co z tego razem? Mi?osierdzie boskie, je?eli schowasz do skrzyni za ca?y rok pi??dziesi?t rubli. A przecie kiedy?my si? pobrali, i setce nie dziwowa? si? cz?owiek...

Daj?e tu ziemi nawozu, kiedy ci ledwie starczy chleba dla w?asnej g?by, a siano i owies musisz kupowa? we dworze. Niechby dworowi przysz?a ochota nie sprzeda? ci paszy albo nie zawo?a? ci? do roboty, to co? Cho? zdechnij z g?odu, a byd?o wyp?d? na rynek...

Przecie ja - duma? ?limak - nie mam tyle gruntu co Grzyb albo ?ukaszek, albo Sarnecki. To panowie. Jeden ze swoj? bab? je?dzi do ko?cio?a w?zkiem, drugi chodzi w kaszkiecie jak bednarz, trzeci co roku chcia?by w?jta obali? i sam przyczepi? si? do ?a?cucha. A ty, cz?eku, bieduj na dziesi?ciu morgach i jeszcze ekonomowi k?aniaj si? do ziemi, ?eby pami?ta? o tobie.

Niech tam se ju? idzie, jak sz?o do tych czas?w! - zakonkludowa? ch?op. - ?atwiej by? ksi?dzem na w??ce ni? dziadem na zagonie. ?ebym ja mia? wi?cej byd?a i ??k?, to dworu nie prosi?bym o ?ask? i koniczyny bym nawet posia?..."

Na go?ci?cu za rzek? podni?s? si? tuman py?u. ?limak spostrzeg? go i pozna?, ?e kto?, jakby ode dworu, jedzie konno do mostu. By?a to osobliwa jazda. Tuman kurzu posuwa? si? naprz?d, ale niekiedy i cofa? si? wstecz, nawet na kilkana?cie krok?w. Czasem tak opada?, ?e ch?opskie oczy mog?y dojrze? konia i je?d?ca; czasem tak powi?ksza? si? i kot?owa? na go?ci?cu, jakby zrywa?a si? burza.

?limak wstrzyma? konie, przys?oni? oczy r?k? i rozmy?la?:

" Osobliwo?ci, jak on jedzie i kto to? Ni to dziedzic, ni furman, nawet chyba nie katolicka dusza, ale i nie ?yd!... ?yda rychtyk tak wykr?ca na szkapie jak onego; ale ?yd nie wypuszcza?by znowu konia tak ?mia?o. Musi, ?e to jaki? nietutejszy albo wariat..."

Tymczasem je?dziec o tyle zbli?y? si? do mostu, ?e ?limak m?g? mu si? lepiej przypatrzy?. By? to pan szczup?y, w jasnym odzieniu i aksamitnej d?okiejce na g?owie. Mia? szk?a na nosie, w ustach papierosa, a pod pach? szpicrut?. Cugle trzyma? w obu pi??ciach, kt?re mu wci?? skaka?y mi?dzy ko?sk? szyj? i w?asn? brod?. Wykrzywionymi nogami tak mocno obejmowa? siod?o, ?e spodnie podwin??y mu si? do kolan i by?o wida? nad kamaszami bez cholewek bia?e p??tno.

Cz?owiek najmniej obeznany z hipik? m?g? zgadn??, ?e je?dziec po raz pierwszy dosiada konia, a ko? po raz pierwszy d?wiga podobnego je?d?ca. Chwilami obaj w pi?knej harmonii jechali k?usem; wnet jednak wyskakuj?cy na siodle kawalerzysta traci? r?wnowag?, szarpa? lejce, a ko?, czu?y na ka?de dotkni?cie, skr?ca? w bok albo stawa? na miejscu. W takiej chwili je?dziec zaczyna? cmoka? i kolanami gnie?? siod?o, a widz?c, ?e to nie skutkuje, usi?owa? spod pachy wydoby? szpicrut?. W?wczas ko? domy?liwszy si?, o co chodzi, poczyna? znowu biec k?usem, pobudzaj?c do nadzwyczajnych ruch?w r?ce, nogi, g?ow? i tu??w je?d?ca, kt?ry robi? si? podobnym do lalki zszytej z kilkunastu ?le przypasowanych kawa?k?w.

Niekiedy zdesperowany, cho? ?agodny ko? zrywa? si? do galopa. Wtedy je?dziec jakim? cudem odzyskiwa? r?wnowag? na siodle i, podniecony biegiem, puszcza? wodze fantazji. Marzy?, ?e jest kapitanem jazdy i na czele szwadronu p?dzi do ataku. Ale wnet r?ce, jeszcze nienawyk?e do oficerskiego stopnia, wykonywa?y jaki? ruch zbyteczny i - ko? nagle stawa?, a pan uderza? go w szyj? nosem i papierosem.

Wszystko to jednak nie psu?o mu humoru, od dziecka bowiem wzdycha? do konnej jazdy, a dzi? dopiero mia? okazj? nacieszy? si? ni? do syta.

Czasem ko?, gdy mu zupe?nie zwolniono cugli, zamiast i?? naprz?d zwraca? si? w stron? wsi. W?wczas je?dziec widzia? gromad? ps?w i dzieci, goni?cych go z oznakami zadowolenia, a w jego demokratyczne serce wst?powa?a ?yczliwa rado??. Opr?cz bowiem pop?du do rycerskich ?wicze? nami?tnie kocha? on lud, kt?ry zna? w tym samym stopniu, co i sztuk? utrzymywania n?g w strzemionach. Po chwili jednak opanowywa? wybuch mi?o?ci dla ludu, znowu budzi? w sobie kawaleryjskie instynkty i za pomoc? skomplikowanych usi?owa? skr?ca? na powr?t do mostu. Widocznie mia? zamiar przejecha? wszerz dolin?.

- Ehej! musi to szwagierek dziedzica, ten, co mia? przyjecha? z Warszawy - zawo?a? sam do siebie rozweselony ?limak. - ?onk? wybra? se nasz pan galant? i nawet d?ugo za ni? nie je?dzi?; ale za takim szwagrem to musia? du?o ?wiata oblecie?... W naszych stronach pr?dzej by spotka? nied?wiedzia ni? osob?, co tak siedzi na koniu. To? on g?upszy od pastucha, cho? pa?ski szwagier... Ale zawsze pa?ski szwagier!...

Gdy ?limak w ten spos?b taksowa? przyjaciela ludu, je?dziec dosta? si? na most. ?oskot kijanki zwr?ci? jego uwag?, skr?ci? bowiem konia do por?czy i z wysoko?ci siod?a wytkn?? g?ow? nad wod?. Cieniutki tu??w i zadarty daszek d?okejki robi? go podobnym do ?urawia.

"Czego on tam chce?" - pomy?la? ch?op.

Panicz wida? zapyta? o co? kobiet?, bo powsta?a z kl?czek i podnios?a g?ow? do g?ry. Jej sp?dnica by?a wysoko podwini?ta i ?limak teraz dopiero spostrzeg?, jakie ta niewiasta ma bia?e i pi?kne kolana. A? go zimno przesz?o.

- Czego on, u paralusza, chce od mojej baby? - powtarza? ?limak. - Siedzi to na koniu jak nieborak, a kwapi si? zaczepia? kobiety. Mog?aby i moja, co prawda, opu?ci? troch? malowanki, nie za? ugina? si? tak brzydko. Zawsze? to pa?ski szwagier.

Pa?ski szwagier zjecha? z mostu, z niema?ym trudem skierowa? konia do wody i stan?? tu? obok ?limakowej. Ch?op ju? nie mrucza?, tylko przypatrywa? si? im coraz pilniej. Kolana ?ony wydawa?y mu si? jeszcze bielsze.

Wtem sta?a si? rzecz dziwna. Panicz wyci?gn?? r?k? jakby do paciork?w na szyi ?limakowej niewiasty, ona za? machn??a kijank? tak energicznie, ?e sp?oszony ko? wyskoczy? z wody na go?ciniec, a je?dziec kolanami obj?? go za szyj?.

- Co ty robisz, Jagna! - wrzasn?? ?limak. - Przecie? to pa?ski szwagier, ty g?upia...

Ale krzyk jego nie dolecia? do Jagny, a panicz wcale nie obrazi? si? za manewr z. kijank?. Przes?a? r?k? poca?unek ?limakowej i poprawiwszy si? w strzemionach spi?? konia pi?tami. M?dry zwierz odgad? jego zamiar. ?eb wyrzuci? w g?r? i ostrym k?usem ruszy? w stron? chaty ?limak?w. Lecz szcz??cie znowu nie dopisa?o paniczowi: noga wysun??a mu si? ze strzemienia, wi?c obur?cz chwyci? rumaka za grzyw? i na ca?e gard?o pocz?? wo?a?:

"tpru!... st?j, ty diable!..."

J?drek us?ysza? krzyk i wdrapa? si? na wrota; zobaczywszy za? dziwnie ubranego panicza wybuchn?? ?miechem. Wtedy ko? skoczy? w lewo i tak zawin?? je?d?cem, ?e mu spad?a aksamitna d?okiejka.

- Podnie? no czapk?, kochanku!... - zawo?a? panicz do J?drka i p?dzi? dalej.

- A to se pan podnie?, kiedy gubisz... Cha! cha! - ?mia? si? J?drek i klasn?? w r?k?, a?eby lepiej sp?oszy? bieguna.

Wszystko to widzia? i s?ysza? jego ojciec. W pierwszej chwili zuchwalstwo ch?opca mow? mu odj??o, ale wnet oprzytomnia? i krzykn?? z gniewem:

- Ty kondlu, J?drek!... A podaj krymk? ja?nie paniczowi, kiej ci ka?e!

J?drek wzi?? we dwa palce d?okiejk? i trzymaj?c j? z daleka od siebie, poda? je?d?cowi, kt?ry ju? pow?ci?gn?? konia.

- Dzi?kuj?, bardzo dzi?kuj?... - rzek? panicz ?miej?c si? nie gorzej od J?drka.

- J?drek! psia wiaro, a czemu czapki nie zdejmiesz przed ja?nie paniczem?... - wo?a? z g?ry ?limak. - Zdejmij zaraz!

- A co ja mam ka?demu czapkowa?? - odpar? zuchwa?y wyrostek.

- Wybornie!... bardzo dobrze!... - cieszy? si? panicz. -Poczekaj, dam ci za to z?ot?wk?. Wolny obywatel nie powinien upokarza? si? przed nikim.

?limak nie podziela? demokratycznych teoryj panicza. Rzuci? lejce kasztankom i z czapk? w jednej, a batem w drugiej r?ce bieg? ku J?drkowi.

- Obywatelu! - zawo?a? panicz do ?limaka - obywatelu, prosz? ci?, nie r?b mu krzywdy... Nie st?umiaj niepodleg?o?ci ducha... Nie...

Chcia? prawi? jeszcze, ale znudzony ko? uni?s? go w stron? mostu. W drodze je?dziec min?? wracaj?c? do chaty ?limakow? i zdj?wszy zakurzon? d?okiejk? zacz?? wywija? ni? i wo?a?:

- Niech pani nie pozwala bi? ch?opca!...

J?drek znikn?? mi?dzy budynkami, panicz przejecha? most z powrotem, ale ?limak jeszcze sta? na miejscu z batem w jednej i czapk? w drugiej r?ce, zdumiony tym, co si? sta?o. Jaki? cudak, kt?ry zaczepia? mu ?on? i cieszy? si? zuchwalstwem J?drka, ten sam jego, uczciwego ch?opa, przezwa? "obywatelem", a kobiet? "pani?"...

"Farmazon!" - mrukn??. Nakry? g?ow? i gniewny wr?ci? do koni.

- Wio, dzieci!... To ci ?wiat nastaje, nie b?j si?. Ch?opski syn nie chce uk?oni? si? panu, a pan mu to chwali. Taki on i pan. Prawda, ?e szwagier dziedzica, ale musi co? ma zepsute w g?owie, o, ma! Wio, dzieci! Niezad?ugo zabraknie pan?w, a ty, ch?opie, cho? zdychaj. Ha, mo?e J?drek, jak uro?nie, da sobie inn? rad?, bo on ch?opem nie b?dzie, co nie, to nie. Wio, dzieci!...

Zdawa?o mu si?, ?e Widzi J?drka w butach bez cholew i aksamitnej d?okiejce.

- Tfu! - splun??. - Ju? dopok?d ja oczu nie zamkn?, ty si?, kundlu, tak nie odziejesz. Wio, dzieci! Zawdy trzeba mu dzi? sprawi? basarunek, bo tak si? znarowi, ?e kiedy przed samym dziedzicem nie zdejmie czapki, a ja strac? zarobek. Dopiero? bym mia?! A wszystko przez bab?, co wci?? buntuje ch?opaka. Nic nie pomo?e, trza mu porachowa? gnaty!...

Teraz ?limak spostrzeg? znowu py? na go?ci?cu, ale od strony r?wnin, i zobaczy? dwa jakby cienie: jeden wysoki, a drugi pod?ugowaty. Pod?ugowaty szed? za wysokim i kiwa? g?ow?.

"Kto? krow? wiedzie - pomy?la? ch?op - ale przecie nie na targ?... Trza zbi? ch?opaka i ?wi?ty Bo?e nie pomo?e... Co to za krowa?... Wio, dzieci! Oj, ?ebym ja tak mia? jeszcze jedn? krowin? i cho?-ten oto k?s ??ki!..."

Zjecha? ze szczytu wzg?rza i pocz?? bronowa? jego spadek, zwr?cony do Bia?ki. Nad rzek? zobaczy? Sta?ka, ale za to straci? z oczu swoj? zagrod? i tajemniczego ch?opa z krow?. R?ce opada?y mu, nogi ledwie wlok?y si? ze zm?czenia, ale najbardziej ci??y?a mu niepewno??, jak? mia? w duszy, ?e on nigdy dobrze nie odpocznie. Sko?czy swoj? robot?, musi i?? do miasteczka, bo i z czego by ?y??

"?eby te? cz?owiek m?g? si? kiedy dobrze wyle?e?! - pomy?la?. - Ba! ?ebym mia? wi?cej gruntu albo cho? jeszcze jedn? krowin? i t? ??k?, to bym le?a?..."

Ju? z p?? godziny chodzi? po nowym miejscu za bronami, cmokaj?c na konie albo marz?c o wyle?eniu si?, gdy nagle us?ysza?:

- J?zef! J?zef!...

I zobaczy? na wzg?rzu swoj? kobiet?.

- No, a co tam? - spyta? ch?op.

- Wiesz ty, co si? sta?o?... - rzek?a zadyszana gospodyni.

- Sk?d?e mam wiedzie?? - odpar? ch?op zaniepokojony. "Czy-by nowy podatek?" - przemkn??o mu si? przez g?ow?.

-"Przyszed? do nas stryj Magdy, wiesz, ten Grochowski, Wojciech...

- Mo?e chce zabra? dziewuch?? to niech j? bierze.

- Ale, jemu tam akurat dziewucha w g?owie. Przyszed? z krow? i chce j? sprzeda? Grzybowi za trzydzie?ci pi?? rubli papierkami i srebrnego rubla za postronek. ?liczno?ci krowa, m?wi? ci.

- Niech j? sprzedaje, c?? mnie do-nie j?

- To ci do niej, ?e my j? kupimy - rzek?a ?limakowa stanowczym tonem.

Ch?op spu?ci? bat ku ziemi i przychyliwszy g?ow? spogl?da? na ?on?.

Jakkolwiek dawno wzdycha? do trzeciej krowy, przecie wydatek kilkudziesi?ciu rubli i tak nag?a zmiana w gospodarstwie wyda?y mu si? rzecz? potworn?.

- Z?e w ciebie wst?pi?o czy co?... - zapyta?. Baba uj??a si? pod boki.

- Co we mnie mia?o z?e wst?pi?? - m?wi?a podnosz?c g?os. -C?? to, mnie ju? nie sta? na krow?? To Grzyb swojej babie kupi? w?zek, a ty mi bydl?cia ?a?ujesz!... S? przecie dwie krowy w oborze, a boli ci? o nich g?owa?... A mia?by? ty ca?? koszul?, ?eby nie te stworzenia?

- O la Boga! - j?kn?? ch?op, kt?remu szybka wymowa ma??onki pocz??a miesza? my?li. - A czym?e ty j? wykarmisz; bo mi przecie ze dworu wi?cej paszy nie sprzedadz?. No, czym?...-pyta?.

- We? od dziedzica w arend? t? oto ??k?, a b?dziesz mia? pasz? - odpowiedzia?a ?ona wskazuj?c na p?at trawy mi?dzy gruntami ?limaka i Bia?ka.

Bliskie urzeczywistnienie naj?mielszych marze? przerazi?o ch?opa.

- B?j si? Boga, Jagna, co ty gadasz? Jak?e ja wezm? ??k? w arend?? - spyta?.

- P?jd? do dworu, popro? pana, zap?a? czynsz za rok, i tyle.

- Zwariowa?a baba, jak mi B?g mi?y! Przecie dzi? nasze bydl? z tej samej ??ki szczypie traw? darmo; a jak zap?ac? czynsz, to co?-.. To ju? nie b?dzie darmo.

- Jak zap?acisz czynsz, to b?dziesz mia? trzeci? krow?.

- Choroba mi po niej, kiedy i za ni?, i za ??k? trzeba p?aci?. Nie p?jd? do dziedzica...

?ona przysun??a si? i zajrza?a mu w oczy.

- Nie p?jdziesz? - spyta?a.

- Nie p?jd?.

- No, to ja i w domu zdybi? paszy, a wtedy p?jdziesz do samego diabla, nie tylko do dziedzica, jak ci zbraknie dla koni. A tej krowy z cha?upy nie wypuszcz? i kupi? j?...

- To se kupuj.

- Kupi?, ale ty stargujesz, bo ja nie mam czasu namawia? Grochowskiego i nie b?d? z nim pi?a w?dki.

- Pij! namawiaj! kiedy ci si? zachcia?o krowy! - wo?a? ?limak. ?wawa kobieta wyci?gn??a r?k? i gro??c ni? wo?a?a:

- J?zek, ty mi si? nie buntuj, kiedy sam nie masz dobrego zastanowienia. Ty mnie s?uchaj. Frasujesz si? co dzie?, ?e ci nie starczy nawozu, klekoczesz mi g?ow?, ?e ci trzeba bydl?cia, a kiedy przyszed? czas, kupi? go nie chcesz. Przecie te krowy, co ju? s?, nic ci? nie kosztuj? i jeszcze daj? pieni?dze z nabia?u: wi?c i tamta pieni?dze ci przyniesie, ino si? s?uchaj. M?wi? ci, s?uchaj si?!... Ko?cz robot?, przychod? do izby i krow? mi wytarguj, bo inaczej zna? ci? nie chc?...

To powiedziawszy odesz?a, a ch?op porwa? si? za g?ow?.

- A dola? moja z t? bab?! - lamentowa?. - Gdzie ja nieszcz??liwy potrafi? wzi?? ??k? w arend??... To? dziedzic nawet gada? ze mn? o tym nie zechce... I traw? do tych p?r mieli?my darmo, ile jej bydl?tko uszczypn??o, a teraz co?... Upar?a si? baba mie? krow?, zaci??a si?, a ty cho? bij ?bem o ?cian?... Po c??em ja si?, nieszcz??liwy, urodzi?, po com na ten ?wiat przyszed?, ?eby ino z ka?dej strony mie? zmartwienie!... Wio, dzieci!..,

Machn?? batem, targn?? lejce i bronowa? dalej. Zdawa?o mu si?, ?e kamienie i grudy ziemi znowu warcz?:"durny ty, durny!..."- a wiatr ?mieje si? w badylach i szepce:

"Zap?acisz trzydzie?ci pi?? rubli papierkami i jeszcze rubla srebrnego za postronek. Co? od?o?y? dzie? po dniu, tydzie? po tygodniu, przez dziewi?? miesi?cy, to dzi? wydasz od razu, jak orzech zgryz?. Grochowskiemu nowiute?kimi pieni?dzmi nap?cznieje kiesze?, ale tw?j kapciuch schudnie. Musisz jeszcze zrobi? bydl?ciu ???b i drabin?, z niepewno?ci? i strachem schyla? si? do n?g dziedzicowi, zap?aci? za ??k? i godzinami czeka? na ekonoma, ?eby wyda? kwit na arend?..."

- O ja nieszcz??liwy, o ja nieszcz??liwy! - mrucza? ch?op. -Wio, dzieci!... Ile to groszy cz?ek zbiera na z?ot?wk?, ile z?ot?wek na rubla, ile to si? nachodzi, nim wydostanie nowy papierek! Wio, dzieci!... A tu jeszcze pewnie dziedzic nie zechce odda? ??ki...

"Nie gadaj, nie gadaj, bo wiesz, ?e ci j? odda" - ?wiergota?y wr?ble.

- Ju?ci odda - odpar? ?limak z gorycz? - ale ka?e se p?aci? czynsz. A przecie i bez tego nieraz bydl? uszczypn??o trawy po s?siedzku, grosza nie wydawszy. Bo?e mi?osierny, c?? ja mam za zmartwienie dnia dzisiejszego, co ja wydam gotowizny!... Wola?bym najci??sze bole?ci ani?eli taki straszny pieni?dz marnowa? na g?upstwo.

S?o?ce ju? chyli?o si? ku zachodowi, kiedy ?limak przeni?s? brony na ostatnie poletko, tu? przy go?ci?cu. W tej chwili krowa, kt?r? mia? kupi?, rykn??a; glos jej podoba? si? ch?opu i nawet troch? pog?aska? go po sercu.

" Ju?ci co trzy krowy, to nie dwie - pomy?la?. - Po tylim dobytku to i ludzie inaczej uszanowaliby cz?owieka. Tylko najgorzej z pieni?dzmi i z ??k?. Ha, samem sobie winien..."

Przysz?o mu na my?l, ile on razy, uk?ad?szy si? na ?awie, zamiast spa?, wymy?la? r??ne projekty i opowiada? o nich ?onie! Ile razy m?wi?, jako musi zaprowadzi? sze?? p?l i sia? koniczyn?! A ile razy chwali? si?, jak to mu ludzie radz?, ?eby zim? robi? wozy i gospodarskie statki, do czego mia? tyle zgrabno?ci?... Wreszcie, nie on?e sam wzdycha? do trzeciej krowy; nie on chcia? bra? ??k? w arend??...

?ona s?ucha?a cierpliwie rok, dwa, trzy lata, a? nareszcie dzisiaj - ka?e mu kupi? bydl? i wynaj?? ??k? zaraz, natychmiast. Jezu mi?osierny, jaka to twarda kobieta! Ona jeszcze nap?dzi go kiedy do siania koniczyny albo do robienia woz?w...

Dziwny by? ch?op ten ?limak. Na wszystkim si? rozumia?, nawet na ?niwiarce; wszystko zrobi?, nawet naprawi? m?ocarni? we dworze; wszystko sobie w g?owie u?o?y?, nawet przej?cie do p?odozmianu na swoich gruntach, ale - niczego sam nie o?mieli? si? wykona?, dop?ki go kto gwa?tem nie nap?dzi?. Jego duszy brak?o tej cienkiej nitki, co ??czy projekt z wykonaniem, ale za to istnia? bardzo gruby nerw pos?usze?stwa. Dziedzic, proboszcz, w?jt, ?ona - wszyscy oni zes?ani byli od Boga po to, a?eby ?limakowi wydawa? dyspozycje, kt?rych sam sobie wyda? nie umia?. By? on rozs?dny i nawet przemy?lny, ale samodzielno?ci ba? si? gorzej ni? psa w?ciek?ego. Mia? nawet przys?owie, ?e " ch?opska rzecz - robi?, a pa?ska - bawi? si? i rozkazywa? innym".

S?o?ce dotkn??o czub?w g?r otaczaj?cych dolin?. ?limak dociera? ju? bronami do go?ci?ca i rozmy?la? nad tym, jak b?dzie targowa? si? z Grochowskim, gdy nagle us?ysza? za sob? gruby g?os:

- Hej! hej!

Na go?ci?cu sta?o dwu ludzi. Jeden siwy, ogolony, w granatowej kapocie z kr?tkim stanem i w niemieckiej czapce z zawini?tymi brzegami - drugi m?odszy, wyprostowany, z jasn? brod?, w paltocie i kaszkiecie. Za nimi w pewnej odleg?o?ci sta? parokonny w?zek, kt?rym powozi? cz?owiek ubrany w kaszkiet i granatow? kapot?.

- To pole jest twoje? - pyta? ?limaka brodaty szorstkim tonem.

- Czekaj no, Fryc - przerwa? mu starzec.

- Dlaczego ja mam czeka?? - oburzy? si? brodaty -

- Zaczekaj. Czy to wasze grunta, gospodarzu? - zapyta? stary nier?wnie ?agodniejszym tonem.

- Ju?ci moje, czyje ma by?? - odpar? ch?op. W tej chwili przybieg? z ??ki Stasiek i patrzy? na obcych z nieufno?ci? i podziwem.

- A ta ??ka jest twoja? - pyta? brodaty.

- Zaczekaj, Fryc. Czy to wasza ??ka, gospodarzu? - poprawi? go stary.

- Nie moja, dworska,

- A czyja ta g?ra z sosn??...

- Zaczekaj, Fryc...

- Ach, ojciec lubi tak du?o gada?...

- Zaczekaj, Fryc - m?wi? starzec. - Ta g?ra z sosn? to wasza?...

- Przecie moja, nie czyja.

- Oto widzisz, Fryc - rzek? stary po niemiecku - tu dopiero mo?na by postawi? wiatrak dla Wilhelma... I wskaza? r?k? na g?r?.

- Wilhelm nie dlatego nie buduje wiatraka, ?e g?ry s? za niskie, ale dlatego, ?e pr??niak - odpar? gniewnie nazywany Frycem.

- Prosz? ci?, Fryc, b?d? cierpliwy. A te pola za go?ci?cem i tamie jary to ju? nie wasze? - pyta? znowu starzec ch?opa.

- Sk?d?e by moje, kiedy to dworskie.

- No, tak - przerwa? niecierpliwie brodaty - wszyscy wiedz?, ?e on siedzi na ?rodku dworskich p?l jak dziura w mo?cie. Diab?a wart ca?y ten interes.

- Zaczekaj, Fryc - uspokaja? go stary. - Was, gospodarzu, dworskie pola ze wszystkich stron otaczaj??

- Ju?ci tak.

- No, dosy? tego! - mrukn?? brodaty i poci?gn?? ojca do w?zka.

- B?g wam zap?a?, gospodarzu - rzek? stary dotykaj?c r?k? czapki.

- Och, jak ojciec lubi du?o gada?! - przerwa? brodaty, gwa?tem prowadz?c go do w?zka. - Z Wilhelma nic nie b?dzie, cho?by?my mu dziesi?? takich g?r wynale?li.

- Czego oni chc?, tatulu? - odezwa? si? nagle Stasiek.

- Ju?ci prawda - ockn?? si? ch?op i zawo?a?: - Panowie! hej tam...

Starzec odwr?ci? g?ow?.

- Po co wy si? wypytujecie o to wszystko?

- Bo nam si? tak podoba - odpar? brodaty, gwa?tem sadzaj?c ojca na w?zek.

- Bywajcie zdrowi, do widzenia! - zawo?a? stary do ?limaka.

Brodacz wzruszy? ramionami i kaza? jecha?. W?zek potoczy? si? w stron? mostu.

- Co si? te? tu ludzi przewin??o dzi? przez go?ciniec - rzek? ?limak do siebie. - Czysty jarmark albo odpust...

- A co to za ludzie, tatulu? - zapyta? Stasiek.

- Ci, co odjechali w?zkiem? Musi Niemce z W?lki, o trzy mile st?d.

- Czego oni tak wypytywali si? o grunta?

- Albo to si? jeden pyta, moje dziecko - odpar? ch?op. - Innym tak si? ten kraj podoba?, ?e le?li het a? na g?r?, pod sosn?. Potem zle?li i tyle ich widzia?em.

?limak sko?czy? robot? i zawr?ci? konie do domu. O Niemcach ju? zapomnia?, ca?? bowiem uwag? zaprz?tn??a mu krowa i ??ka. A gdyby te? naprawd? jedn? kupi?, a drug? wydzier?awi??... Ciarki przesz?y mu po plecach na my?l, ?e mo?e spe?ni si? to, o czym od tylu lat medytowa?.

Jeszcze jedna krowa i dwa morgi ??k - to? to ze trzydzie?ci rubli zysku na rok. Mo?na by ziemi? lepiej wynawozi?, zbo?a wi?cej sprzedawa?, a na zim? sprowadzi? dziada do domu, a?eby ch?opc?w czyta? uczy?... A co by powiedzieli inni gospodarze na taki przybytek? Z pewno?ci? ust?powaliby mu wi?cej miejsca w ko?ciele i w karczmie ni? dzisiaj. A jak by to mo?na odpoczywa? sobie przy takim maj?tku?...

Ach, odpoczywa?! ?limak nie zna? g?odu ani ch?odu, w domu wszystko mu si? wiod?o, mia? przyja?? ludzk? i sporo got?wki, i by?by zupe?nie szcz??liwy, gdyby go tak nie bola?y ko?ci z pracy, gdyby m?g? wyle?e? si? i wysiedzie?, ile dusza zapragnie.