Prus B. PLAC?WKA (05)

ROZDZIA? PI?TY

By? lipiec. Dziedzic z dziedziczk? od dawna wyjechali za granic?; we wsi o nich zapomniano i nawet nowa we?na zacz??a porasta? na ostrzy?onych owcach.

S?o?ce tak grza?o, ?e chmury uciek?y z nieba gdzie? do las?w, a ziemia zas?ania?a si? od gor?ca, czym mog?a: na go?ci?cach kurzem; na ??kach potrawem, na polach g?stym urodzajem.

Dla ludzi by? to pocz?tek najwi?kszej pracy. We dworze ju? skosili koniczyn? i rzepik, przy chatach gospodynie i dziewuchy obsypywa?y buraki i kartofle, a stare kobiety zbiera?y ?laz na poty, kwiat lipowy na gor?czk? i w?osy P. Marii na bole?ci. Proboszcz z wikarym ca?ymi dniami ?ledzili i chwytali pszczelne roje, a Josel karczmarz fabrykowa? ocet. W lesie rozlega?y si? nawo?ywania dzieci zbieraj?cych jagody.

Tymczasem dochodzi?y zbo?a i ?limak nazajutrz po Matce Boskiej Szkaplerznej wzi?? si? do z??cia ?yta. Kr?tka by?a to robota, na trzy albo i na dwa dni; lecz ch?op ?pieszy? si?, raz dlatego, aby nie wykruszy?o si? zbyt suche ziarno, a po drugie, aby m?g? wyj?? na ?niwo do dworu.

Zwykle pracowali we trzech: ?limak, Owczarz i J?drek, na przemian ?n?c i wi???c snopki; gospodyni za? i Magda pomaga?y im z rana i po obiedzie.

Pierwszego dnia, w czasie po?udniowej roboty, kiedy w pi?cioro (bo tym razem by?y i kobiety) ?n?c dosi?gli szczytu wzg?rza, Magda spostrzeg?a pod lasem kilka ludzkich sylwetek i powiedzia?a o tym gospodyni. "Wszyscy obejrzeli si? w tamt? stron? i pocz?li robi? uwagi.

- To jakie? ch?opy - rzek? Owczarz - bo bia?e.

- Jest tam jeden mi?dzy nimi s?omiany - doda?a ?limakowa -a ch?opy tak nie chodz?.

- I musi, ?e do kolan maj? buty - wtr?ci? ?limak.

- Przypatrzcie si? - zawo?a? J?drek - a dy? oni nosz? tyki w gar?ci i ci?gn? jakby sznur za sob?!

- To chyba omentry?... C?? by to by?o?... - zastanowi? si? ?limak.

- Pewnie nowe pomiary!... - odpowiedzia?a ?limakowa. -Widzisz, jak dobrze, ?e? wtedy nie kupi? ??ki od pana?

Wzi?li si? znowu do roboty, ale sz?a im niesporo, ka?de bowiem spogl?da?o ukradkiem na owych ludzi spod lasu, kt?rzy stawali si? coraz wyra?niejsi. Nie byli to ch?opi, bo zamiast przepasanych koszul mieli bia?e albo ???tawe kurtki, a na kapeluszach czarne wst??ki. Szli od zachodu na wsch?d i widocznie mierzyli pole.

Zjawienie si? ich tak zaciekawi?o ?limaka, ?e zamiast przodowa? w robocie, wl?k? si? na ko?cu obok Magdy. Wreszcie zawo?a?:

- J?drek! ci?nij sierp i skocz do onych, co tam na polu bonuj?. Spenetruj, co za jedni, i wymiarkuj: czy mier?? na rozdanie grunt?w, czy na co innego?

Ch?opak pobieg? cwa?em.

- A obchod? ich ostro?nie! - wo?a?a matka - ?eby ci? kt?ry nie przetr?ci?...

J?drek w kilka pacierzy dogna? miernik?w, wszed? mi?dzy nich i chwil? porozmawia?, ale - ani my?la? o powrocie. Owszem, wzi?? si? nawet do tyki i ?a?cucha.

- S?yszeli?ta! - dziwi?a si? ?limakowa - a dy? on ju? do nich ca?kiem przysta?. Patrzaj ino, J?zek, jak wyrywa z tym sznurzyskiem?... Tamci przecie musieli si? uczy? nie bez jedn? zim? i ?aden go nie wy?cignie. A on, para, co ino za szyb? u ?yda widzia? lamentarz, tak se ?kika mi?dzy nimi jak zaj?c... To ci ch?opak!... Szkoda, ?em mu nie kaza?a wzu? but?w, bo jeszcze pomy?l?, ?e on jaki sierota, nie gospodarski syn.

Uj??a si? pod boki i zadowolona patrzy?a na J?drka, kt?ry z wielk? ?mia?o?ci? przenosi? tyki i ci?gn?? ?a?cuch od punktu do punktu.

Wkr?tce oddzia? in?ynierski zeszed? w nizin? i ukry? si? przed oczyma ch?op?w.

- Cosik z tego b?dzie - rzek? zadumany ?limak - albo dobre, albo z?e.

- Co ma by? ?le, jak dodadz? grunt?w? - wtr?ci?a ?limakowa. - A ty co my?lisz, Ma?ku?

Parobek, zak?opotany pytaniem, otar? pot z czo?a i odpar? po namy?le:

- Co ta by? mo?e dobrego? Pami?tam, kiedym s?u?y? u pana w Krzeszowie (b?dzie temu sze?? rok?w), a rychtyk tacy sami przeszli przez pola z tykami, to zara na jesie? w?jt zrobi? w kasie deces i ca?a gmina musia?a si? za niego sk?ada?. Ka?da nowa rzecz jest niepewna - zakonkludowa?.

S?o?ce schyla?o si? ku zachodowi, kiedy nadbieg? zadyszany J?drek wo?aj?c na matk?, a?eby wynios?a mleka z lochu, bo idzie tu dw?ch pan?w, wielkich pan?w, kt?rzy mu za noszenie ?a?cucha dali dwa z?ote.

- Oddaj to zaraz matce! - krzykn?? ?limak. - Oni d zap?acili dwa z?ote nie za ?a?cuch, ale za mleko, co u nas zjedz?. J?drek o ma?o si? nie rozp?aka?.

- Co mam oddawa? moje pieni?dze? - m?wi?. Przecie oni za to, co zjedz?, osobliwie zap?ac? i jeszcze za inne rzeczy, co wezm?!... Nawet pytali si?, czy w cha?upie s? kurcz?ta i mas?o...

- To oni kupcy, ?e dowiaduje si? o mas?o i kurcz?ta? - spyta? ?limak.

- Nie kupcy, ino wielkie pa?stwo, co je?d?? z sza?asem i z kucharzem, a on im w polu je?? gotuje.

- Cygany czy co? - mrukn?? ?limak.

Nie czekaj?c na zako?czenie rozmowy gospodyni zbieg?a do chaty, a niebawem ukazali si? i dwaj panowie. Byli spoceni, opalem i kurzem okryci, ale mieli takie wspania?e miny, ?e na ich widok ?limak i Owczarz zdj?li kapelusze jak na komend?.

Powitawszy ch?op?w starszy pan z d?ug? czarn? brod? zapyta?:

- Kt?ry to gospodarz?

- Ja - rzek? ?limak.

- Dawno tu mieszkasz?

- Od dziecka.

- I widzia?e?, jak ta rzeka wylewa?

- Albo raz!...

- A nie pami?tasz, jak wysoko podnosi si? woda?

- Czasami, ja?nie panie, wyleje nad ??k? tak, ?e ch?op by si? utopi?.

- Wiesz to z pewno?ci??

- Wszyscy wiedz?, bo przecie i te wyrwy, co s? z boku g?ry, to woda wy?ar?a.

- Trzeba b?dzie postawi? most dziesi?cios??niowy - odezwa? si? m?odszy pan.

- Zapewne - odpar? starszy. Rozejrza? si? po ??ce i znowu zwr?ci? si? do ?limaka:

- A mleka u was dostaniemy?

- Ju? moja zesz?a na d??, niech panowie pozwol?.

Panowie skierowali si? do chaty, a za nimi ?limak, Owczarz i nawet Magda. Jedzenie mleka przez podobnych go?ci by?o tak wielkim wypadkiem w gospodarstwie ?limaka, ?e godzi?o si? opu?ci? ?niwo.

Nie mniejsza niespodzianka czeka?a ich na podw?rzu. ?limakowa z J?drkiem wynie?li przed chat? sto?ki z por?czami i wi?niowy st??, nakryli go obrusem, po?o?yli talerze, blaszane ?y?ki, ose?k? mas?a, bu?k? sitnego chleba i ca?y ser z kminkiem. Na progu chaty sta?a w pogotowiu dzie?a zsiad?ego mleka, a o kilkana?cie krok?w z boku trzy kury z gromad? kurcz?t dzioba?y kasz? krzycz?c i rozpychaj?c si?.

Panowie spojrzeli po sobie zdziwieni.

- No, no - szepn?? m?odszy - szlachcic lepiej by nas nie przyj??.

Siedli przy stole, zjedli p?? dzie?ki mleka, pochwalili ser i mas?o, wreszcie starszy zapyta? ?limakowej, co si? nale?y?

- Niech panom b?dzie na zdrowie - odpowiedzia?a kobieta. Zdziwili si? jeszcze wi?cej.

- Darmo przecie objada? was nie mo?emy - rzek? starszy pan.

- My nie we?miemy pieni?dzy za go?cinno??. Wreszcie m?j ch?opiec tyle u pa?stwa zarobi?, jakby za ca?y dzie? ?niwa.

- A co?... - szepn?? m?odszy pan do starszego. - Tacy s? polscy ch?opi!,..

Wydawali si? obaj bardzo zadowolonymi, a starszy pan odezwa? si? do ?limaka:

- Za takie przyj?cie wybudujemy wam tu niedaleko stacj?. ?limak uk?oni? si?.

- Kiej nie wiem, ja?nie panie, na co to jest i co panowie chc? u nas zrobi??

- Przeprowadzimy wam t?dy kolej ?elazn?.

- Drog? ?elazn? - powt?rzy? m?odszy pan. ?limak pokr?ci? g?ow?.

- Kto u nas b?dzie je?dzi? po takiej?... Najtwardszy ko? zdar?by kopyta!

- Tote? woz?w nie b?d? ci?gn?? konie, tylko lokomotywa. Ch?op podrapa? si? w g?ow?.

- O czym?e tak rozmy?lasz? - zapyta? go starszy pan.

- Musi, ?e nam na z?e wyjdzie taka droga - rzek? ch?op - bo furmank? ju? nic cz?owiek nie zarobi.

Obaj panowie roze?mieli si?, a starszy pocz?? m?wi?:

- Nie b?j si?, m?j kochany, taka droga to dla was szcz??cie, a szczeg?lnie dla ciebie, kt?ry b?dziesz mieszka? najbli?ej stacji. B?dziesz wozi? towary podr??nych, b?dziesz sprzedawa? mas?o, jaja, kury, kapust? i wszystko, co ci si? urodzi. A my dobrze p?acimy... Na pr?b? mo?e nam sprzedasz te kurcz?ta. Ile ich tu jest?

- Dwadzie?cioro i dwoje - odezwa?a si? ?limakowa.

- Po czemu chcecie?

- Ile ?aska pan?w.

- Oddacie po dwa z?ote?

?limakowa przelotnie spojrza?a na m??a. Dotychczas p?acono im najwy?ej po z?ot?wce za kurcz?.

- Niech panowie wezm?.

- Hukaj ?yd - mrukn?? m?odszy - sprzedaje nam po p?? rubla.

- A mas?a m?odego du?o macie? - pyta? starszy pan ?limakowej.

- Znajdzie si? ze dwa garnce.

- Po czemu?

- Ile ?aska.

- We?miesz po pi?? z?otych kwart?? Gospodyni tylko uk?oni?a si?. ?yd p?aci? jej po p?? rubla. W ten spos?b panowie zam?wili jeszcze kilka ser?w, dwie kopy rak?w, kop? og?rk?w, kilka bulek sitnego chleba i kazali to przywie?? pod las, gdzie sta?y dwa namioty. M?odszy wci?? dziwi? si?, ?e jest tanio, a starszy chwali? si?, ?e on zawsze robi takie sprawunki. Przed odej?ciem za?, wyp?acaj?c gospodyni szesna?cie rubli papierami i p?? rubla srebrem, zapyta?:

- C??, nie macie krzywdy?

- Boga? tam krzywdy! - odpar?a ?limakowa. - ?eby?my ci dzie? tak sprzedawali...

- B?dziecie sprzedawa?, jak wybudujemy kolej.

- Niech?e ja?nie panom Pan B?g dopomaga i Matka Przenaj?wi?tsza! - b?ogos?awi?a ich kobieta. Milcz?cy Owczarz k?ania? si? do ziemi, a ?limak, z kapeluszem w r?ku, odprowadzi? ich a? do jar?w.

Gdy wr?ci? stamt?d, pocz?? z gor?czkowym po?piechem wydawa? dyspozycje:

- Zbierz, Jagna, mas?o, ty, Magda, narwij najpi?kniejszych og?rk?w kop? i dziesi?? sztuk, a ty, Ma?ku, we? worek j biegaj z J?drkiem do wody po raki... Jezus, Panno Mario! jeszcze?my te? nigdy tyle nie utargowali... Trzeba, ?eby? w niedziel? kupi?a sobie fular, a J?drkowi now? kamizelk? na t? intencj?!...

- Szcz??cie wesz?o do naszego domu - rzek?a nie mniej wzruszona kobieta. - A fular kupi? trzeba, bo inaczej nie uwierz? we wsi, ?e zarobili?my takie wielkie pieni?dze.

- Troch? nie podoba mi si?, ?e po nowej drodze wozy b?d? je?dzi? bez koni - doda? ?limak. - Ale nie m?j to grzech.

Ku wieczorowi odwi?z? in?ynierom kupione przez nich zapasy i otrzyma? nowe obstalunki; przy wytykaniu bowiem linii pracowa?o kilkunastu pan?w, kt?rzy mianowali ?limaka jeneralnym dostawc?. Wi?c sprzedawa? im dr?b i nabia?, pieczywo i jarzyny po cenie oznaczonej przez in?ynier?w, sam skupuj?c produkta we wsiach okolicznych i zarabiaj?c grosz na groszu. Ch?op podziwia? hojno?? nowych znajomych, a oni tanio?? produkt?w.

W tydzie? oddzia? in?ynierski przeni?s? si? dalej, a ?limak po obrachunku z ?on? przekona? si?, ?e ma oko?o dwudziestu pi?ciu rubli pieni?dzy, kt?re spad?y nie wiadomo sk?d, nie licz?c zarobku za furmanki i zap?aty za dnie stracone.

"Czy oni omylili si?, czybym ja im czego nie odwi?z??..." -my?la? ch?op i wstyd mu si? zrobi?o tych pieni?dzy.

- Wiesz, Jagna - rzek? raz do kobiety - mo?e by pojecha? za panami i odda? im ten grosz?

- O g?upi! - krzykn??a kobieta - a przecie ka?dy tak zarabia, kto handluje. Jeszcze? im ?ask? wy?wiadczy?, ?e sprzedawa?e? kuraki po dwa z?ote, kiedy ?ydom p?aciliby po p?? rubla...

- Ale kupowa?em u ludzi po z?otemu.

- A ?yd po czemu kupuje?

- ?yd nie jest rolnikiem i wreszcie on niechrzczony.

- Za to on zarabia po dwa z?ote i po dziesi?tce na ka?dym kuraku, a ty po z?ot?wce. Wreszcie z?ot?wka to nawet nie zarobek, ino podarunek, co panowie dali ci za fatyg?.

Wyraz "za fatyg?" uspokoi? ch?opa. Ju?ci on si? sfatygowa?, a panowie mog? mu tyle ofiarowa?, ile im si? podoba. Pa?stwo z Warszawy dobrze wida? p?ac? za fatyg?, kiedy nawet szwagierek dziedzica za podniesienie czapki da? J?drkowi srebrn? czterdziestk?.

Kiedy gospodarstwo zaj?li si? dostaw? dla in?ynier?w, ca?e ?niwo spad?o na Ma?ka Owczarza. Co dawniej robili we troje albo w pi?cioro, to dzisiaj on musia? odrabia? sam jeden. Wychodzi? na wzg?rza przede dniem, schodzi? p??no w nocy i ???, snopki wi?za?, mendle uk?ada? a rozmy?la?: "Jaka to mo?e by? droga ?elazna, po kt?rej je?d?? bez koni?"

Widz?c, ?e mimo pilno?ci parobka robota ci?gnie si? d?u?ej ni? zwykle. ?limak wynaj?? do pomocy star? Sobiesk?. Baba przysz?a o sz?stej z niedu?? butelk? lekarstwa na ran? w nodze i do po?udnia ???a za dwie osoby, wy?piewuj?c grubym g?osem piosenki, kt?rych nawet Ma?kowi wstyd by?o. Ale kiedy po obiedzie za?y?a lekarstwo mocno pachn?ce okowit?, kuracja tak j? rozebra?a, ?e babie wypad? sierp z r?ki.

- Ty, gospodarzu - pocz??a wykrzykiwa? - ty, gospodarzu, zbijaj grosze, a ty, najmito - ?nij!... Ty, gospodarzu, kupuj ?onie fulary, a ty, najmito, ?a? na czworakach po polu i nosem si? podpieraj...

Kiedy pan bogacieje, Ze s?ugi pot si? leje!

?nij Ma?ku!... ?nij, stara Sobiesk?!... a ja bez ten czas b?d? chodzi? pod boki z in?ynierami, b?d? instygowa? na ca?? wie? i chowa? ruble do skrzyni!... Zobaczy?a, ?e on jeszcze nazwie si? panem ?limaczy?skim!... Ma, para, szcz??cie, wida? diabe? go urodzi? z parszywej suki... ?ywych i umar?ych... amen...

To wyszeptawszy upad?a Sobiesk? w bruzd? i nie ocuci?a si? do zachodu s?o?ca. Mimo to wyp?acono jej za ca?y dzie? ?niwa, bo chora niewiasta mia?a ostry j?zyk, i kiedy ?limak chcia? potargowa? si? z ni? za czas przespany - odpar?a ca?uj?c go w r?k?:

- Co si? tam macie ze mn? swarzy?, panie gospodarzu?...

Sprzedacie jedno kurcz?tko wi?cej i wyr?wna si? wam bez mojej krzywdy!...

"Zawsze najlepiej takiemu, co potrafi si? przym?wi?!..." -pomy?la? Owczarz.

Kiedy za? w niedziel? wszyscy z chaty wybierali si? do ko?cio?a, on usiad? na przyzbie i zacz?? ci??ko wzdycha?.

- A ty, Ma?ku, nie idziesz do ko?cio?a? - zapyta? go ?limak zmiarkowawszy, ?e parobkowi co? dolega.

- Gdzie mnie do ko?cio?a! - westchn?? Owczarz. - Ino wstydu bym wam narobi?...

- C?? ci brak?

- Nie brakuje mi nic, ale obuwie mam takie, ?e co st?pn?, to noga idzie naprz?d, a but psiako?? zostaje na drodze.

- Same? winien - rzek? ?limak - bo czemu nie m?wisz? Przecie nale?? ci si? zas?ugi i dam ci zara sze?? rubli.

Po chwili wyni?s? z izby pieni?dze, a Owczarz obj?? go za nogi.

- Kup se buty - m?wi? ?limak - ale do karczmy nie wst?puj, bo masz mi?tkie serce i wszystko przepijesz.

Wkr?tce poszli do ko?cio?a: ?limak z ?on?, Magda z ch?opcami, a Owczarz z daleka na ko?cu. Id?c marzy? sobie, ?e jak wybuduj? drog? z ?elaza, to ?limak zostanie szlachcicem, a on, Owczarz, b?dzie u niego s?u?y? na swoim stole i o?eni si?...

Nagle prze?egna? si?, aby odp?dzi? z?ego ducha, kt?ry widocznie zabieg? mu drog? i podszeptywa? g?upie zachcenia. Gdzie? takiemu jak on n?dzarzowi my?le? o ?onie! Nawet Zo?ka by go nie chcia?a, cho? ju? ma dwuletnie dziecko i w g?owie co? popsutego.

Pami?tna to by?a niedziela dla obojga ?limak?w. Ona kupi?a w straganie fular, da?a dziadom po cztery grosze ja?mu?ny, a w ko?ciele usiad?a w ?awce przed o?tarzem, gdzie Grzybina i ?ukasiakowa zaraz jej miejsca ust?pi?y. Jego za? ci?gle kto? zaczepia?. Arendarz robi? mu wym?wki, ?e psuje ceny ?ydkom sprzedaj?c wszystko taniej; organista przypomnia?, ?e warto by zakupi? msz? ?piewan? za dusze w czy??cu b?d?ce; sam stra?nik z nim si? przywita?, a nawet ksi?dz wikary zacz?? z nim rozmow? zach?caj?c ?limaka do hodowli pszcz??.

- O, teraz - m?wi? wikary - kiedy masz pieni?dze i czas wolny, m?g?by? przychodzi? na probostwo i zobaczy?, jak piel?gnuje si? owad. P??niej kupi?by? par? u??w, mia?by? mi?d dla siebie albo na sprzeda?, a wosk do ko?cio?a. Bo nawet i przy du?ym maj?tku, moje dziecko, nie zawadzi pami?ta? o Bogu i hodowa? pszcz??...

Po odej?ciu wikarego zbli?y? si? do ?limaka Grzyb. Staremu ch?opu b?yszcza?y oczy, gdy paskudnie u?miechaj?c si? zagadn??:

- Pewno, ?limaku, postawicie dzi? dla ca?ej wsi traktament, kiedy wam si? uda? taki interes?

- Nie traktowali?cie wy mnie przy waszych interesach, to i ja was nie potraktuj? przy moim - odpar? szorstko ?limak.

- Nie dziwota, bo ja nie zarabiam nawet na krowach tyle, co wy na kurach.

- Za to wy na ludziach zarabiacie nawi?cy.

- Ma racj?! - popar? ?limaka Wi?niewski i zaraz pocz?? go obchodzi? o po?yczenie stu z?otych do Nowego Roku. Gdy mu za? odm?wiono, skry? si? mi?dzy zebranych pod ko?cio?em gospodarzy narzekaj?c na hardo?? ?limaka.

- Ju? z niego wielki pan, a niezad?ugo nie zechce gada? z ch?opami!...

- We dworze nie by? u ?niwa, cho? go wzywali - wtr?ci? karbowy.

- Jego kobieta zasiad?a w najpierwszej ?awce przed o?tarzem -doda? Wojtasiuk.

- Zawdy pieni?dz przewraca ludziom w g?owie - zako?czy? Orzechowski. Po czym weszli do ko?cio?a.

Owczarzowi nie przynios?y szcz??cia dane mu na buty pieni?dze. Gdy pokorny, jak zawsze, stan?? w babi?cu, aby nie ?wieci? w oczy Panu Bogu swoj? wytart? sukman?, dziady z ogromnym krzykiem zacz?li mu wypomina?, ?e nigdy nie wspiera ubogich. Poszed? tedy do karczmy zmieni? trzy ruble, a tam znowu zaczepi? go szynkarz:

- Jak?e b?dzie, panie Macieju, z moimi pieni?dzmi?

- Z jakimi pieni?dzmi?

- Ju?e?cie zapomnieli?... Przecie od Bo?ego Narodzenia winni?cie mi siedem z?otych.

- S?yszeli?ta!... - oburzy? si? Owczarz. - Niech?e ludzie z ca?ej wsi powiedz?, ?e mi nigdy nie borgujecie, a kiedy pij?, to musz? p?aci? got?wk?.

- To jest prawda - odpar? szynkarz. - Ale na Bo?e Narodzenie, jake? si?, Ma?ku, upi?, to? mnie tak ?ciska?, tak ca?owa?, ?e musia?em ci da? na kredyt w?dki i piwa, i araku, i jeszcze obwarzank?w.

- A ?wiadk?w masz? - krzykn?? ostro Maciek. - Bo ja ci m?wi?, ?e mnie chcesz okpi?....

Szynkarz chwil? pomy?la?.

- ?wiadk?w - rzek? - to ja nie mam i dlategom ciebie do tej pory nie zaczepia? o pieni?dze. Ale jak mi przysi?gniesz tu, w oczy, przy ludziach, ?e? mnie wtedy nie ca?owa? i nie prosi? o kredyt, to - ja tobie daruj? moje siedem z?otych. Wstyd - doda? szynkarz spluwaj?c - ?eby parobek od takiego porz?dnego gospodarza zarywa? biednych ?ydk?w!... Ja wam. Owczarzu, daruj?, ale od tej pory nigdy nie wst?pujcie do mojej karczmy, bo ja musz? wstydzi? si? za was.

Parobek zachwia? si?. A mo?e on naprawd? winien siedem z?otych?...

- No - rzek? - kiedy tak gadacie, to ja wam oddam. Ino b?jcie si?, ?eby was Pan B?g nie pokara? za moj? krzywd?.

W duszy jednak w?tpi?, czy Pan B?g za takiego jak on biedaka zechce kara? tak? wielk? osob? jak szynkarz.

Ju? mia? wychodzi?, zgryziony, kiedy wesz?o do karczmy kilku galicyjskich bandos?w. Zasiedli do sto?u i pocz?li rozmawia? o tym, ?e przy budowie kolei ?elaznej b?d? wielkie zarobki.

Maciek przysun?? si?, a widz?c, ?e s? jak i on sam obdarci, odezwa? si?:

- Czy to prawda, ?eby gdzie na ?wiecie by?y drogi ?elazne? Przecie na taki interes to by ze wszystkich sklep?w nie starczy?o ?elaza. Nawet chyba nie mia?by tyle sam rz?d...

Bandosy wy?mieli go. Ale najro?lejszy z nich, kt?ry odznacza? si? wojskow? czapk? i bardzo wypuk?? krtani?, rzek?:

- Czego si? tu ?mia?, ?e taki prostak nie wie, co jest kolej ?elazna? Si?d? se tu, bracie, przy mnie, ja ci wszystko, jak nale?y, opowiem, ale - postaw butelk? gorza?ki.

Nim Maciek zdecydowa? si?, w?dka ju? by?a na stole. Poda? j? szynkarz m?wi?c:

- Dlaczego on nie ma w?dki postawi?? On ju? postawi?!... To dobry ch?op...

Co si? dzia?o p??niej, Owczarz nie pami?ta. Kto? opowiada? mu, jak pr?dko je?dzi luftmaszyna, a kto? inny krzycza?, ?e powinien kupi? buty, nie za? przepija? pieni?dze. P??niej kto? jeszcze inny wzi?? go za r?ce i nogi i z szynku wyni?s? do stajni. Ale kto? Owczarz nie wiedzia?. Jedno by?o pewne, ?e wr?ci? p??no do domu nie maj?c ani grosza.

Gospodyni patrzy? na niego nie chcia?a, a ?limak kiwa? g?ow? i m?wi?:

- 0j i ty, ty!... Nigdy si? nie dorobisz, bo diabe? w tobie siedzi i pcha ci? do lada jakiej kompanii.

Tym sposobem Owczarz nie kupi? sobie nowych but?w; natomiast w kilka tygodni p??niej zyska? dobytek, o jakim nigdy mu si? nie ?ni?o.

By? s?otny wiecz?r wrze?niowy. W miar? jak gasn?? dzie?, niebo pokrywa?o si? nowymi warstwami ob?ok?w, coraz ni?ej si?gaj?cymi, coraz wi?cej poszarpanymi i pos?pnymi. Lasy, wzg?rza, wie?, nawet ploty przy domu stopniowo rozp?ywa?y si? w szarej oponie, ziej?cej deszczem g?stym i drobnym, tak drobnym, ?e wszystko przenika?. By?o go pe?no w ziemi, kt?ra rozmi?k?a jak rozczynione ciasto; pe?no na drodze, gdzie sp?yn?? brudno???tymi strumykami, pe?no na podw?rku, gdzie tworzy? ciemne ka?u?e. Nasi?ka?y nim dachy i ?ciany cha?up, szer?? zwierz?t, odzienia, nawet dusze ludzkie.

W chacie ?limaka my?lano o kolacji, ale nikt nie mia? humoru. Gospodarz ziewa?, gospodyni by?a gniewna, ch?opcy senni i nawet Magda rusza?a si? leniwiej ni? zwykle. Spogl?dano na komin, gdzie powoli dogotowywa?y si? kartofle, to na drzwi, kt?rymi mia? wej?? Owczarz, to na okno, za kt?rym s?ycha? by?o plusk kropli deszczu, kt?re spada?y z chmur wy?szych, ni?szych i najni?szych, ze wszystkich budynk?w, ze wszystkich wi?dn?cych li?ci, ze strzechy, ze ?cian i z szyb. Niekiedy kolejne te odg?osy zlewa?y si? w jeden i w?wczas zdawa?o si?, ?e kto? idzie.

Wtem skrzypn??y drzwi do sieni.

- Maciek - mrukn?? gospodarz.

Maciek jednak nie wchodzi?. Natomiast us?yszano szelest r?ki posuwaj?cej si? po ?cianie, jakby kto? nie m?g? trafi? do izby.

- O?lep? czy co? - rzek?a gospodyni i niecierpliwym ruchem otworzy?a.

W sieni co? sta?o, ale nie Maciek; co? niewysokiego, grubego, owini?tego w przemok?? p?acht?. Gospodyni cofn??a si?, a wtedy do sieni wpad? blask ognia i w g?rnym otworze p?achty ukaza?a si? twarz ludzka, barwy miedzianej, niby okopconej, z kr?tkim nieforemnym nosem i sko?nymi oczyma, kt?re ledwie zna? by?o spod nabrzmia?ych powiek.

- Niech b?dzie pochwalony - odezwa? si? spod p?achty g?os chrapliwy.

- To ty, Zo?ka? - spyta?a zdziwiona gospodyni.

-Jo.

- Wchod??e pr?dzej, bo zimno najdzie do izby. Szczeg?lna osoba wesz?a, ale zatrzyma?a si? u progu milcz?c. Teraz mo?na by?o spostrzec, ?e ma na r?ku dziecko, bledsze od ko?ci, ze zsinia?ymi ustami; spod p?achty wysuwa?a si? jego r?ka cienka jak patyk.

- Co ty robisz na taki czas? - zapyta? ?limak.

- Id? za s?u?b? - odpar?a. Obejrza?a si? po izbie szukaj?c sto?ka, lecz nie znalaz?szy go cofn??a si? do drzwi i kucn??a przy ?cianie u progu.

- Po wsi gadaj? - m?wi?a g?osem chrypliwym i jednostajnym -?e macie teraz wielkie pieni?dze. My?la?am, ?e potrzebujecie dziewki, i ot jestem.

- Nam dziewki nie trzeba - rzek?a gospodyni. - Jest wreszcie Magda, a i ta niewiele co robi.

- C??e? ty zmalowa?a, ?e nie masz obowi?zku? - spyta? ?limak.

- W lecie by?am u ?niw, a teraz nikt mnie przyj?? nie chce z dzieckiem. Sam? pr?dzej by przygarn?li.

W tej chwili wszed? Owczarz i wstrz?sn?? si? zdumiony zobaczywszy Zo?k?.

- Sk?de? ty si? tu wzi??a?... - spyta?.

- Id? za s?u?b?. Gadaj?, ?e ?limak teraz bogacz, wi?c wst?pi-?am, mo?e by mnie wzi?? za dziewk?. Ale z dzieckiem i ?limak nie chce mnie wzi??.

- O la Boga! la Boga!... - szepn?? parobek na widok n?dzy gorszej ni? jego w?asna.

- Co?, Ma?ku, tak nad ni? lamentujesz, jakby ci? sumienie gryz?o - cierpko odezwa?a si? gospodyni.

- Ju?ci ka?demu ?al widzie? tyle nieszcz??cia - mrukn?? ?limak.

- A najwi?cej musi temu, co winien - wtr?ci?a ?limakowa.

- Ja nie winien - rzek? Maciek wzruszaj?c ramionami. - Ale zawdy ?al mi jej i dziecka.

- To go we?, kiedy ci ?al - odpar?a gniewna gospodyni. -Prawda, Zo?ka, ?eby? odda?a dziecko Owczarzowi?... Co ono jest: ch?opiec czy dziewczyna?

- Dziewczyna - szepn??a Zo?ka, patrz?c na Owczarza - ma ju? dwa roki. - I doda?a:

- Jak chcesz, to se j? we?...

- Du?o mi po niej - odpowiedzia? parobek - ale zawdy szkoda.

- Jak chcesz, to j? we?... We? j?, we?, kiedy chcesz... ?limak teraz bogacz i ty? bogacz...

- Ju?ci z Owczarza bogacz. Po sze?? rubli przepija w jedn? niedziel? - drwi?a ?limakowa.

- Kiedy? taki bogacz, ?e po sze?? rubli przepijasz w jedn? niedziel?, to j? we? - m?wi?a Zo?ka tonem coraz gwa?towniejszym.

Wydoby?a z p?achty dziecko i po?o?y?a je na wilgotnej ziemi. Zdawa?o si?, ?e w tej chwili jest jeszcze bledsze, lecz nie wyda?o g?osu.

- G?upie twoje ?arty, Jagna! - mrukn?? ?limak do ?ony. Zo?ka przeci?gn??a si? i powsta?a na r?wne nogi.

- Oto mi letko, cho? raz w ?yciu!... - m?wi?a podniesionym g?osem, a oczy dziko jej b?yszcza?y. - Nieraz my?la?am se, ?e nie wytrzymam i cisn? j? gdzie na drodze albo we wod?... Ale kiedy chcesz, to j? we?!... We? j?, ino mi jej dobrze pilnuj, bo jak kiedy wr?c?, a jej nie zdybi?, to ci ?lepie wybior?...

- Co ty gadasz, op?tana?... - reflektowa? j? ?limak. - Prze?egnaj Si?...

- Niech si? ten ?egna, co idzie na ?mier?, a ja p?jd? na s?u?b?... Gadali, ?e?cie tera bogacz... My?la?am, ?e potrzebujecie dziewki i wst?pi?am tu... Nie potrzebujecie, to nie, to p?jd? dalej...

- Co masz z g?upi? gada?!... Siadajcie do wieczerzy - odezwa?a si? gospodyni i z gniewem pochwyci?a garnczek z ognia.

Skutkiem gwa?townego ruchu g?ownie rozsypa?y si? po ca?ym kominie, a jedna upad?a na ziemi?, a? do bosych n?g Zo?ki.

- Pali si?!... pali si?!... pali si?!... - krzykn??a Zo?ka odskakuj?c do drzwi. - Spali si? cha?upa, spali si? stodo?a, wszystko!... Ale Zo?ka ucieknie w jednej koszuli i... b?dzie w jednej chodzi?a do samej ?mierci...

Jak pijana rzuci?a si? do drzwi, zatoczy?a do sieni, potem na podw?rko, powtarzaj?c: "pali si?!... pali si?!..." Krzyk jej s?ycha? by?o za oknem, potem w ogr?dku, potem na go?ci?cu. Wreszcie umilk?, zag?uszony szelestem deszczu. W chacie na ziemi zosta?o dziecko, chude i ciche.

- Go?cie? j?! - krzykn??a z pasj? ?limakowa. - Biegaj, Ma?ku...

Ale Maciek nie ruszy? si? z miejsca, natomiast odezwa? si? ?limak:

- Co ty gadasz, kto op?tan? b?dzie goni? po nocy? Chyba, ?eby mu diabe? ?eb urwa??

- Udaje op?tan?, ?eby dzieci podrzuca? - warkn??a gospodyni.

- Co ma udawa?? Sama przecie pami?tasz, jaka by?a u nas, ?e si? jej w g?owie psowa?o za ka?d? odmian? ksi??yca. Teraz jest jeszcze g?upsz? od czasu, jak si? pali?o u Skrzypa.

- A ona ogie? pod?o?y?a. ?limak machn?? r?k?.

- Kto to widzia?! Ludzie wszystko sk?adaj? na g?upich, a bez ten czas ?li broj?.

- No, a co zrobisz z bachorem?... - wybuchn??a gospodyni. -C?? my?lisz, ?e ja mo?e b?d? karmi? tak? znajd??

- Przecie nie wyrzucisz jej za p?ot. Wreszcie nie b?j si?. Zo?ka przyjdzie po ni? nie dzi?, to jutro.

- Jak nie przyjdzie, to znajd? odwieziesz do gminy. Ale ja nie chc? w izbie takiego dziecka, nawet na jedn? noc - m?wi?a z gniewem gospodyni.

- Wi?c co poczniesz? - oburzy? si? ?limak.

- Ja j? wezm? do stajni - szepn?? Owczarz.

Zbli?y? si? do progu, niezgrabnie podni?s? dziecko z ziemi i, usiad?szy z nim w k?cie na ?awie, pocz?? je okrywa? i hu?ta?. W izbie zrobi?o si? cicho; potem z ciemniejszej jej po?owy wynurzy?a si? Magda, J?drek i Stasiek i otoczyli Owczarza przypatruj?c si? male?stwu.

- Takie suche jak wi?r - szepta?a Magda.

- Ani si? ruszy, ino patrzy - doda? J?drek.

- Musicie j?, Ma?ku, karmi? z ga?ganka - rzek?a znowu Magda. - Ja wam wynajd? czysty.

- Siadajcie do wieczerzy - odezwa?a si? gospodyni ju? mniej gniewnym g?osem.

Spojrza?a na dziecko najprz?d z daleka, potem schyli?a si? nad nim, nareszcie dotkn??a palcami jego ???tej i pomarszczonej twarzy.

- Suka, nie matka! - mrukn??a. - Magda - doda?a g?o?niej -nalej krzynk? mleka w skorupk? i nakarm znajd?, a ty, Ma?ku, siadaj do wieczerzy.

- Niech Magda teraz je, ja sam pokarmi? sierot? - rzek? parobek.

- Ale, on pokarmi!... Nawet jej trzyma? dobrze nie umie!... -oburzy?a si? dziewczyna chc?c mu odebra? dziecko.

- Niechaj jej! - mrukn?? Owczarz.

- Oddajcie j?!... - zawo?a?a Magda.

- No, tam, nie szarp jej, Magda - rzek?a gospodyni. - Nalej mleka i zwi? czysty ga?ganek, a Maciek niech ja karmi, kiedy tak chce.

Po chwili trzyma? Owczarz w r?ku ga?ganek w formie smoczka i karmi? nim dziecko, ku niezadowoleniu Magdy, kt?ra zamiast je?? kolacj? ci?gle robi?a jakie? uwagi:

- O, patrzcie! ca?? jej g?b? zawala?... O, jak to rozlewa po ziemi... Po co wy jej w nos wtykacie ga?gan? - jeszcze si? dziewczyna udusi!...

Parobek czu?, ?e jest z?? nia?k?, lecz dziecka z r?k nie wypu?ci?. Sam spiesznie zjad? troch? zacierek, reszt? zostawi? w misce, zas?oni? sierot? sukman? i wymkn?? si? na nocleg do stajni.

Gdy tam wszed?, jeden z koni zar?a?, drugi w ciemno?ci odwr?ci? g?ow? i zacz?? obw?chiwa? dziecko.

- Przywitaj si?, przywitaj! - rzek? Owczarz. - Nasta? do was nowy fornal, co nawet bata utrzyma? nie potrafi. Cha!... cha!...

Na dworze deszcz wci?? pada?. Drzwi stajni przymkn??y si? i wszystko ucich?o. A gdy po niejakim czasie wyszed? z izby ?limak zobaczy?, czy si? nie wypogadza, zdawa?o mu si?, ?e w stajni s?yszy chrapanie Ma?ka.

- Ju? ?pi? - mrukn?? gospodarz. Popatrzy? na niebo i wr?ci? do sieni.

- C??, ciep?o tam znajdzie? - spyta?a m??a gospodyni.

- Ju? ?pi? - odpar?.

We drzwiach zgrzytn??a zasuwa, w kominie dotlewa? si? ogie?, wreszcie zgas?. By?o ju? p??no. Koguty wy?piewa?y pomoc, pies odszczekn?? im i wcisn?? si? pod w?z przed s?ot?, w chacie zasn?li wszyscy.

Wtedy cicho skrzypn??y wrota stajni i wymkn?? si? z nich jaki? cie?; posun?? si? wzd?u? ?ciany budynku i ostro?nie zakrad? si? do obory. By? to Maciek. Wydoby? spod sukmany szlochaj?ce dziecko i przystawi? je do wymienia krowy.

- Ssij bydl? - szepn?? - kiedy ci? w?asna matka porzuci?a. Ssij...

Po chwili w oborze rozleg?o si? ciche mlaskanie. Deszcz wci?? pada?.