Prus B. PLAC?WKA (08)

ROZDZIA? ?SMY

Nigdy jeszcze ?limak nie czul si? tak zadowolonym jak tej wiosny. Bo i odpocz?? za wszystkie czasy, i pieni?dze p?yn??y mu do skrzyni, i napatrzy? si? nowych rzeczy.

Dawniej dzie? wl?k? mu si? ci??ko. Ledwie zm?czony prac? ch?op rzuci? si? na po?ciel i zasn?? twardo jak kamie?, ali?ci ju? kobieta zdziera z niego okrycie i wo?a:

Wstawaj, J?zek, bo dzie?...

"Jaki tam dzie??... - pomy?la? zdziwiony - przecie dopiero co si? uk?ad?em." Mimo to zbiera? swoje ko?ci, z kt?rych ka?da osobno trzyma?a si? po?cieli, na mi?y B?g nie chc?c wstawa?, przeciera? oczy, ziewa?, a? mu w karku trzeszcza?o, i rad nierad podnosi? si?.

By?o mu tak ci??ko, ?e niekiedy z upodobaniem marzy? o wiekuistym ?nie w ziemi, A tu ?ona wci?? pili: "Wstawaj?e... umyj?e si?!... ogarnij si?... bo sp??nisz si? i wytr?c? ci z zap?aty..."

Wi?c ogarnia? si?, wyprowadza? ze stajenki konie, r?wnie jak on zm?czone, i wl?k? si? na robot? do dworu albo do miasteczka, sk?d rozwozi? ?ydk?w po ?wiecie. Nieraz go tak zmog?o, ?e stan?wszy na progu cha?upy szepta?: "Taki zostan? w domu!..." Ale ba? si? ?ony, wreszcie i ?al mu by?o zarobku, bez kt?rego nie zwi?za?by ko?ca z ko?cem w gospodarstwie.

Dzi? co innego, dzisiaj ?limak wysypia si?, ile chce. Czasem ?ona z przyzwyczajenia targnie go za nog? m?wi?c: " Wstawaj, J?zek!" - ale w?wczas ch?op odchyliwszy jedno oko, ?eby mu sen nie uciek?, mruczy: "Daj mi spok?j!" - i ?pi dalej, bodajby do si?dmej godziny, kiedy we wsi ko?cielnej dzwoni? na msz? porann?.

W istocie nie mia? do czego wstawa?. Wiosenne roboty w polu od dawna uko?czy? Maciek, ?ydki z miasteczka rozsypa?y si? wzd?u? buduj?cej si? kolei, a do dworu tak?e nikt nie wo?a? ?limaka, bo dworu - nie by?o.

Czasem po par? dni nie tkn?? ?adnej roboty. Pali? fajk?, wa??sa? si? mi?dzy budynkami albo ogl?da? bujnie wschodz?ce zasiewy. Najmilsz? jednak rozrywk? dla niego by?o wej?? na wzg?rze, uk?a?? si? pod sosn? i patrzy? na wyrastaj?ce z ziemi jak grzyby kolonie niemieckie.

Do ko?ca maja Hamer ju? si? ca?kowicie pobudowa?, a trzej inni s?siedzi ?limaka: Gede, Treskow i Pifke, ko?czyli swoje folwarki. ?adnie by?o spojrze? na ich gospodarstwo. Ka?dy folwark sta? na ?rodku p?l, a wszystkie podobne do siebie jak krople wody. Przy drodze dwumorgowy ogr?d, otoczony drewnianym p?otem w kwadrat; przy jednej ?cianie p?otu dom z?o?ony z czterech wielkich izb, kryty gontem, a za domem ogromny dziedziniec, woko?o zamkni?ty budynkami.

Ka?da z tych budowli by?a bez por?wnania szersza, d?u?sza i wy?sza od ch?opskich; wygl?da?y czysto i g?adko, lecz zarazem sztywnie i surowo, bo kiedy na ch?opskich chatach czy szopach dachy pochylaj? si? w cztery strony, u Niemc?w dachy spada?y tylko na front i na ty? domu.

Za to wida? by?o du?e okna sze?cioszybne i drzwi robione po stolarsku. J?drek za?, kt?ry co dzie? wybiega? mi?dzy Niemc?w, opowiada? jeszcze, ?e w izbach jest pod?oga, ?e kuchnia w domu jest osobno i ma piece z ?elaznymi blatami.

Takim to porz?dkom gospodarskim przypatrywa? si? ?limak spod swojej sosny, marz?c, ?e kiedy? i on zabuduje si? w podobny spos?b, tylko dachy postawi inne. I gdy tak marzy?, czasem - co? Stawia?o go na nogi. Chcia? gdzie? i?? i zabra? si? do jakiejkolwiek roboty, bo mu by?o nudno i wstyd, ?e pr??nuje; to znowu ogarnia? go niepok?j, jakby kto? puka? mu do piersi i pyta?: "A co b?dzie dalej?..."

W?wczas zdejmowa?a go t?sknota za dworem i za tymi polami, po kt?rych niedawno chodzi? z p?ugiem, gdzie dzi? wyros?y kolonie. To znowu opanowywa? go wielki strach, ?e nie da sobie rady, jak si? wezm? do niego Niemcy, kt?rzy las wyci?li, potrzaskali kamienie, ba, wygnali samego dziedzica...

Wnet jednak ch?op zbiera? rozpierzchni?te my?li i uspokaja? si?. Patrzy przecie na Niemc?w i s?siaduje z nimi ju? blisko dwa miesi?ce, i nic z?ego od nich nie do?wiadcza. Robi? ko?o swoich budynk?w, byd?a pilnuj?, ?eby nie w?azi?o w szkod?, a nawet dzieci ich nie zbytkuj?, tylko ucz? si? w domu Hamera, gdzie osiad? chorowity baka?arz.

- Porz?dny to nar?d - m?wi sobie ?limak - i nawet lepiej z nimi, ni? by?o za dziedzica.

Jest lepiej, poniewa? od dnia przyjazdu wiele u ?limak?w kupuj? i dobrze p?ac?.

Sprzeda? im do tej pory dwoje ciel?t, trzyna?cioro prosi?t, jedena?cie g?si i szesna?cie korcy zbo?a, nie licz?c drobiu, mas?a i kartofli. Nawet zaple?nia?y wianek grzyb?w - i ten im si? przyda?, i za niego zap?acili.

W miesi?c niespe?na wzi?? od nich ?limak ze sto rubli bez pracy; za co we dworze trzeba by?o dobrze namordowa? si? ca?y rok.

Wprawdzie ?ona nieraz m?wi?a mu:

- Co ty se my?lisz, J?zek, ?e oni zawsze b?d? od ciebie kupowa?? Przecie oni tak?e maj? gospodarstwa, i lepsze od twego. Rado?? z nimi b?dziesz mia? co nowy?y do zimy, bo potem na owini?cie palca od nas nie kupi?.

- Zobaczy si?, jak b?dzie - odpowiada? ch?op. W duszy za? przemy?liwa?, ?e cho?by nie kupowali Niemcy, to jeszcze niema?o zarobi od tych, co kolej buduj?, byle tylko zbli?yli si? w t? stron?. Robi? nawet zakupy. Naby? par? wieprzk?w od Grochowskiego, od Wi?niewskiego kilkoro g?si, a gdy Niemcy ju? mniej wypytywali si? o mas?o, kaza? je ?onie sk?ada? i soli?.

- Nie b?j si? - m?wi? - wszystko rozkupi? kolejowniki. Przecie pami?tasz, co nam te in?yniery gada?y.

Par? razy w swoich handlowych wycieczkach spotyka? Josela, kt?ry patrzy? na niego drwi?co i u?miecha? si?'.

"Z?y na mnie, kondel! - my?la? ?limak. - Boi si?, ?e mu uszczypn? zarobku."

Raz zaczepi? go szynkarz.

- ?limaku - rzek? - zr?bcie wy ze mn? interes.

- Jaki tam?

- Wybudujcie na swoich gruntach cha?up? dla mego szwagra.

- A c?? on b?dzie robi??

- On b?dzie handlowa? z kolejarzami. Inaczej zobaczy?a, ?e Niemcy zabior? nam wszystko sprzed nosa. ?limak pomy?la? i odpar?:

- Ni, nie chc? ?yda na moim gruncie. Niejednego ju? wy zjedli?ta, pejsaki, co was przyj?? w komorne.

- Wy z ?ydem nie chcecie mieszka? - odpar? gniewnie Josel -ale z Niemcami umiecie si? nawet modli?. Zobaczymy, co wam z tego przyjdzie.

- W?szy on tu, para, wielkie zarobki! - rzek? do siebie ?limak patrz?c na ?yda, kt?ry poblad? ze z?o?ci.

I po trochu robi? dalej zakupy. Raz naby? ?wiartk? jagie?, innego dnia p?? korca krup j?czmiennych, to znowu kr?g sad?a.

W??cz?c si? tak po okolicy (bo w swojej wsi gospodarze nie chcieli mu nic sprzedawa?) pozna?, ?e ceny na wszystko posz?y w g?r?. A gdy pyta? ch?op?w i gospody?, czemu si? tak dro??? -odpowiadali:

- Po co mamy woma sprzedawa? tanio, kiedy nam dzi? - jutro zap?ac? lepiej.

- Kt?? wam zap?aci?

- A cho?by i te Niemce, co osiedli w waszej wsi.

- To oni i u was kupuj?? - spyta? zaciekawiony ?limak.

- Od kiedy ju?... Niech ino jest co wi?kszego na zbyciu, wnet zajedzie Niemiec, jeszcze pierwej od ?yda, i p?aci bez targu. A co si? dla nich miele m?ki we m?ynie!... Tyle, jakby na wojn? sz?o.

"Ha! - pomy?la? ?limak - skupuj? po wsiach, bo zbo?e jeszcze w polu, a ich du?o narodu."

Handlowe operacje ?limaka i bratanie si? z Niemcami ogromnie nie podoba?y si? ch?opom z jego wsi. Nawet pod ko?cio?em w niedziel? nie bardzo kt?ry odpowiada? mu: "Na wieki wiek?w." Gdy za? ?limak przechodzi? ko?o jakiej gromady, wtedy g?o?no rozmawiali mi?dzy sob? o odst?pcach ?wi?tej wiary katolickiej, kt?rzy mog? ?ci?gn?? na ludzi gniew bo?y.

Nawet Sobieska wpada?a do ich chaty rzadziej i ukradkiem, a raz wypiwszy w?dki - rzek?a:

- Bo to gadaj? u nas, ?e?cie si? ca?kiem wykrzcili na Szwaba... Prawda - doda?a po chwili-?e B?g mi?osierny wsz?dzie jeden, ale zawdy Szwab to rzecz paskudna!...

Aby st?umi? plotki, za rad? ?ony ?limak da? jednej niedzieli wikaremu na wotyw? i tego dnia z ?on? i J?drkiem by? u spowiedzi. Nic mu to jednak nie pomog?o. Wnet bowiem Grzyb pod ko?cio?em, a Josel wieczorem w karczmie wyt?umaczyli gospodarzom, ?e ?limak nie modli?by si? tak gor?co, gdyby na nim nie ci??y?y grzechy.

- Musia? on cosik dobrego zmajstrowa?, kiedy a? oboje z bab? do spowiedzi poszli!... - m?wili ch?opi popijaj?c piwo.

W ko?cu maja Owczarz doni?s? ?limakowi, ?e od kilku dni 'Niemcy przed wschodem s?o?ca wysy?aj? gdzie? furmanki. Furmanki bawi? za domem ca?y dzie?, a wracaj? p??no wieczorem. Nast?pnie podpatrzy? Owczarz, ?e Wilhelm Hamer wywozi z domu wory m?ki, krup i po?cie s?oniny. Jedzie z tym jakby do wsi ko?cielnej, ale nast?pnie skr?ca w jar i dojrze? go nie mo?na.

Wiadomo?ci te sprawi?y, ?e ?limak pocz?? znowu wstawa? raniej i ze wzg?rza ?ledzi? okolic?. Przekona? si?, ?e istotnie z ka?dej kolonii niemieckiej, skoro ?wit, wyje?d?aj? furmanki, ale dok?d? - nie m?g? wymiarkowa?.

Natomiast, patrz?c jednego dnia troch? na prawo od ko?cio?a, zobaczy? w p??nocno-zachodniej stronie widnokr?gu, daleko za polami, jaki? ???ty punkt. Punkt ten ku wieczorowi powi?kszy? si?, na drugi dzie? wygl?da? jak kreska, stopniowo r?s?, a w ko?cu zrobi? si? jakby ???ty pasek, zbli?aj?cy si? do Bia?ki. Jednocze?nie dowiedzia? si? od J?drka, ?e wracaj?ce z roboty wozy Niemc?w zawalane s? piaskiem i glin?.

- A nie pyta?e? si?, gdzie oni je?d??? - spyta? ?limak.

- Pyta?em, ale mnie zara przegna? Fryc Hamer, ten z brod? -odpar? ch?opak.

?limakowi nagle b?ysn??a my?l.

- Ehej! - zawo?a? - wiem ci ja tera, gdzie oni bywaj?. To pewnie kolej si? ju? buduje, ani w?tpi?.

- Dziwno, ?e do nas nie zagl?da? jeszcze ?aden kolejnik za kupnem - wtr?ci?a ?limakowa.

- Bo jeszcze s? daleko. Ale ja sam do nich pojad? - odpar? ?limak. - Hycle Szwaby! - doda? po namy?le - jak to strzeg? sekretu, ?eby kto inny nie zyska?...

- A jed??e pr?dzej w tamt? stron?! - zawo?a?a kobieta. -Przecie teraz powinny dla nas by? najlepsze zarobki.

Ch?op obieca?, ?e pojedzie jutro z rana. Poniewa? jednak zaspa?, troch? zmarudzi?, a potem powiedzia?, ?e ju? za p??no jecha?, wi?c ledwie nast?pnego dnia wygna?a go z domu ?ona.

Po drodze ch?op wst?pi? do wsi ko?cielnej, gdzie wszyscy m?wili, jako o ma?? mil? st?d od zesz?ego tygodnia kopi? rowy i sypi? wa?y pod kolej. By?o nawet kilku wyrobnik?w, kt?rzy chcieli wynaj?? si? do r?cznej roboty, ale tylko jednego przyj?li, a i ten wr?ci? po trzech dniach naderwany z pracy.

- Psia robota, nie ludzka - powiedziano ?limakowi we wsi. -Chocia? kto ma konie, jecha? tam warto, bo furmanki zarabiaj? po cztery ruble na dzie?.

"Cztery ruble?... - pomy?la? ?limak, ostro zacinaj?c konie. -Tego za dworskich czas?w nie bywa?o!..."

Z godzin? jecha? bocznymi drogami, nim w ko?cu trafi? do rob?t. Z daleka ju? widzia? ogromne, podobne do pag?rk?w kupy gliny, na kt?rych uwija?a si? ze setka ludzi nietutejszych. By?y to ch?opy wielkie i brodate, w kolorowych koszulach, zadziwiaj?co silni. Jedni kopali glin?, a drudzy odwozili j? na bok w roz?o?ystych taczkach, kt?rych by nie uci?gn?? ko? lada jaki.

?limak pokr?ci? g?ow?.

- Oho! - mrukn?? - tego z pewno?ci? nasz cz?owiek nie ud?wignie.

I ze zdumieniem ogl?da? g?ry i przepa?cie, w tak kr?tkim czasie vygrzebane ludzkimi r?kami.

Podjechawszy bli?ej zaczepi? jednego z taczkarzy, lecz ten mu lawet nie odpowiedzia?, zaj?ty swoj? ci??k? robot?. Na szcz??cie dojrza?o go paru takich, kt?rzy nic nie robili, a mi?dzy nimi ?ydek w kr?tkim surducie.

- Co to chcesz, gospodarzu? - spyta? ?limaka.

- Przyjecha?em si? zapyta? - odpar? zak?opotany ch?op obracaj?c czapk? w r?ku - przyjecha?em si? zapyta?, mo?e panowie potrzebuj? krup?w albo sad?a?...

- M?j kochany - odpar? ?ydek - my tu mamy swoich dostawc?w. Dobrze by?my wyszli, gdyby nam przysz?o kupowa? ka?d? kwart? kaszy od ch?op?w!...

"Wielgie to musi pa?stwo!... - pomy?la? zawstydzony ?limak. - Nie chc? kupowa? od ch?op?w, pewnie wszystko bior? od ?lachty..."

?ydek ju? odchodzi?. Nagle ?limak k?aniaj?c mu si? do ziemi zapyta? znowu:

- Dopraszam si? te? ?aski, a furmank? bym u pa?stwa nie zarobi??...

?ydkowi podoba? si? ten objaw pokory.

- Jed?, kochanku - rzek? - w tamt? stron?, gdzie wo?? piasek i ?wir, to mo?e ci? wezm?.

Ch?op uk?oni? si? jeszcze ni?ej, siad? na w?z i okr??aj?c kawa? drogi przez w?wozy dobi? si? do innego miejsca plantu, gdzie sypano olbrzymi wa? z piasku. Tu zobaczy? kilkadziesi?t furmanek, a mi?dzy innymi wozy niemieckich kolonist?w.

Dojrzeli go i oni, bo wnet znalaz? si? przy nim i Fryc Hamer. Wygl?da? jakby dozorca.

- Sk?de? si? tu wzi??? - zapyta? gniewnie.

- Chcia?em si? i ja wynaj?? do roboty. Niemiec zmarszczy? brwi.

- Nic tu nie zarobisz - rzek?. Widz?c za?, ?e ?limak ogl?da si? i czeka, poszed? do pisarza i chwil? z nim porozmawia?. Teraz pisarz przybieg? do ch?opa, ju? z drogi wo?aj?c:

- Nie trzeba furmanek! nie trzeba... I tych mamy za du?o... Nie masz tu co czeka?, bo innym drog? zawalasz. Zjed? na bok!...

Rozkaz' ten wypowiedziany szorstko, podniesionym g?osem, zmiesza? potulnego ch?opa. ?limak skr?ci? na bok konie tak pr?dko, ?e ma?o wozu nie wywr?ci?, i jeszcze pr?dzej odjecha?. Zdawa?o mu si?, ?e obrazi? jak?? wysok? w?adz?, kt?ra wyci??a las, wygna?a szlachcica, nas?a?a na wie? kolonist?w, a teraz nawet ziemi? przewraca na wspak, ryj?c w?wozy tam, gdzie by?y g?ry, i wznosz?c g?ry na p?aszczyznach.

Jecha? tedy, g?sto zacinaj?c konie, a po g?owie lata?y mu zam?cone my?li, ?e lada chwil? kto? pochwyci go za kark i wtr?ci do wi?zienia wrzeszcz?c: "Jake? ty ?mia?, chamie, prosi? o tak? robot?, do kt?rej wzi?li si? Niemcy?..."

Z godzin? b??dzi? po jarach, nim w ko?cu wydosta? si? na otwarte pole. Spojrza? za siebie i widzia? ???te wzg?rza skopanej gliny, spojrza? przed siebie i spostrzeg? wie? ko?cieln?. To go otrze?wi?o.

"Przecie z tej wsi chodzili ch?opy do roboty i nikt si? na nich nie gniewa??" - pomy?la? Sumak. Nast?pnie za? przypomnia? sobie, ?e przy zw?zce piasku i ?wiru by?y nie tylko furmanki Niemc?w, ale i ch?opskie. Zatem i ch?opom wolno zarabia? przy kolei, nie tylko Szwabom. A je?eli wolno, wi?c dlaczego on zosta? wyp?dzony, jeszcze tak pr?dko, ?e mu nawet rozejrze? si? nie dali?

P??niej przypomnia? sobie Fryca Hamera, jego ?ci?gni?te brwi, jego rozmow? z pisarzem i zrozumia?, co si? dzieje. Oto wygnali go za namow? kolonisty. Z pocz?tku sam sobie nie chcia? wierzy?, lecz wnet znalaz? nowe dowody dla swoich podejrze?. Dlaczego to koloni?ci ukradkiem wyje?d?ali z domu na robot?? Widocznie, aby ich ?limak nie podpatrzy?. Albo dlaczego Fryc Hamer wyp?dzi? J?drka, kiedy ch?opak pyta? parobk?w, gdzie je?d??? Znowu dlatego, a?eby ?limak nie dowiedzia? si? o korzystnej robocie.

- O psie wiary! - mrukn?? ch?op i po raz pierwszy uczu? wstr?t do Niemc?w. Nie dziwi? si?, ?e s? chciwi na zarobek, ale go do g??bi duszy oburza?o, ?e chcieli ukry? rzecz tak widoczn?, jak roboty przy kolei.

- Chytre Judasze! ?yd?w prze?cign??y!... - m?wi? ch?op, a w sercu gniew mu kipia?.

Wr?ciwszy do domu ?limak kr?tko powiedzia? ?onie, ?e roboty nie dosta?. Nast?pnie wybra? si? do kolonii Hamera.

Zbli?aj?c si? do nowego folwarczku dojrza? w ogrodzie kilka Niemek, kt?re kopa?y zagony, a mi?dzy op?otkami kilku m??czyzn. By? tam stary Hamer, jacy? dwaj koloni?ci i ?ydek, pe?nomocnik Hirszgolda. Z ruch?w ich i zaognionych twarzy domy?li? si? ?limak, ?e rozmawiaj? o czym? bardzo ?wawo, a kto wie, czy si? nie k??c?.

Hamer tak?e pozna? ch?opa, lecz widocznie Unika? z nim spotkania: odwr?ci? si? bowiem ty?em do drogi i ze swymi towarzyszami poszed? na dziedziniec, a? pod stodo??.

- Patrzajta go - mrukn?? ?limak - jaki m?dry! Wie on, po co tu id?... Ale zdybi? ja ci? i wszystko powiem do ocz?w.

Za ka?dym jednak krokiem naprz?d mi?k?a w nim odwaga, a w ko?cu zupe?nie go opu?ci?a.

"Ju?ci on pan ca?? g?b? - my?la? ch?op o Hamerze - a ja biedak. Jak mu co powiem, got?w mnie potr?ci? i gdzie wtedy znajd? sprawiedliwo???"

- Trza wraca? do dom!... - szepn??.

Ale znowu ?al straconego zarobku nie pozwala? mu wraca? z niczym. Wi?c waha? si?. Co troch? post?pi? naprz?d, to opiera? si? o plot i niby patrzy?, co Niemki kopi? w ogrodzie. W ten spos?b z wolna zbli?y? si? do domu Hamera, ale ju? nie mia? ?mia?o?ci wej?? na dziedziniec.

W mieszkaniu kolonisty jedno okno by?o otwarte i rozlega? si? szmer podobny do brz?czenia pszcz?? w ulu. Ch?op podszed? bli?ej i zobaczy? w wielkiej izbie gromad? dzieci siedz?cych na ?awkach. Jedno z nich co? opowiada?o krzykliwym g?osem, a inne szemra?y. Po?rodku izby przechadza? si? chorowity baka?arz z lini? w r?ku, wo?aj?c od czasu do czasu:

- Sztyl!...

Baka?arz przypadkiem wyjrza? za okno i zobaczywszy ch?opa da? mu jaki? znak. Po chwili w izbie dzieci zaszemra?y jeszcze mocniej, a na ?rodku ukaza?a si? c?rka baka?arza z ksi??k?, powtarzaj?c od czasu do czasu d?wi?cznym i rzewnym g?osem:

- Sztyl!...

"Gada im: stul g?b?..." - pomy?la? ch?op.

Wtem us?ysza? za sob? ci??kie st?panie i kaszel. Odwr?ci? si?: za nim sta? baka?arz.

- Przyszli?cie zobaczy?, jak ucz? si? nasze dzieci? - rzek? baka?arz z u?miechem.

- Boga? tam - odpar? ch?op. - Przyszed?em powiedzie? waszemu Hamerowi, ?e je podlec, bo mnie pozbawi? zarobku.

I opowiedzia?, jak go dzi? wyp?dzono od rob?t przy kolei za namow? Fryca Hamera.

Baka?arz kiwa? g?ow?.

- Robi? oni tak samo i naszym - odrzek?, - O, teraz w?a?nie Treskow i Fabrycjusz k??c? si? z Hamerem, ?e ich odsun?? od dostaw przy kolei i ?e pe?nomocnik Hirszgolda dusi ich o pieni?dze za grunta.

- Niech si? ta swarz? mi?dzy sob? i z ?ydem - odpar? ch?op. -

Ale com ja winien, ?e mnie chc? zgubi?? Przez ich chytro?? cz?owiek teraz nie zarobi grosika. A c?? to, mam z g?odu zdycha??... Za co?...

- Co prawda, zalewacie wy im sad?a za sk?r? - rzek? po namy?le baka?arz.

- Co ja im robi??

- Wasze grunta le?? we ?rodku grunt?w Hamera, co mu psuje gospodarstwo - m?wi? baka?arz. - Ale to jeszcze nic. Hamer my?la?, ?e mu sprzedacie bodajby t? g?r? z sosn?, gdzie chce postawi? wiatrak dla Wilhelma.

- Co im po wiatraku, kiej maj? tyle ziemi?

- Mieliby wi?kszy zarobek. Jak za? Hamer nie zbuduje wiatraka, to na przysz?y rok z pewno?ci? wybuduje go Gede dla swego siostrze?ca.

- To czemu Hamery nie stawiaj? na swoim gruncie?

- Bo oni maj? same niziny. Naj?y?niejszy to grunt ze wszystkich kolonii i m?drze go wybrali - m?wi? baka?arz - ale wiatraka na nim nie postawi...

- A c?? ich tak ten wiatrak op?ta?! -przerwa? gniewnie ?limak uderzaj?c pi??ci? w p?ot.

- Wielki to interes - odpar? ciszej baka?arz. - Gdyby Wilhelm mia? dzi? wiatrak, to za dwa tygodnie o?eni?by si? z c?rk? m?ynarza Knapa z Woli i wzi??by za ni? dwadzie?cia tysi?cy rubli... Dwadzie?cia tysi?cy rubli!... A jak tych pieni?dzy nie b?dzie, to Hamerowie mog? zbankrutowa?... Dlatego - zako?czy? baka?arz - wy im stoicie ko?ci? w gardle. Bo gdyby?cie sprzedali wasz grunt, oni by wam dobrze zap?acili i sami wyszliby z k?opot?w,

- Nie sprzedam - odpar? ch?op. - Anim ja ich namawia?, ?eby tu le?li, ani chc? gin?? dla ich dobra. Kiedy ch?op wyjdzie z ojcowizny, ju? po nim...

- B?dzie bieda - rzek? baka?arz rozk?adaj?c r?ce.

- To niech se b?dzie. Jo dla nich nie zgin? dobrowolnie. Po tych s?owach ?limak po?egna? baka?arza i wr?ci? do domu nie maj?c nawet ochoty widzie? si? z Hamerem. Dopiero dzi? zrozumia?, ?e mi?dzy nimi zgody by? nie mo?e i ?e ten wygra, kto drugiego przetrzyma.

- Wola boska! - rzek? ch?op i przez drog? szepta? pacierz. Niejasne przeczucie m?wi?o mu; ?e zaczynaj? si? dla niego ci??kie czasy.

W kilka dni po rozmowie z baka?arzem ?limak o wschodzie s?o?ca zosta? zbudzony przez Owczarza.

- Wstawajcie, gospodarzu! - m?wi? zadyszany parobek -wstawajcie i wyjd?cie, bo cosik ko?o rzyki zebra?a si? kupa ludu.

?limak zerwa? si?, przyodzia? i p?dem pobieg? w jary, sk?d dolatywa?y go jakie? g?osy. Z kwadrans przedziera? si? przez krzaki porastaj?ce wywozy i g?ry, nim wydosta? si? na r?wnin?. Tu, nad Bia?ka, zobaczy? gromad? kopacz?w i taczkarzy, wozy kolonist?w i wozy kilku gospodarzy ze wsi. Mi?dzy nimi znajdowa? si? Wi?niewski.

?limak przypad? do niego.

- Co si? tu dzieje? - spyta?.

- Maj? stawia? grobl?, a potem most nad Bia?ka - odpar? Wi?niewski.

- A c?? wy tu robicie?

- Naj?? nas Fryc Hamer do wo?enia piasku, to i jeste?my. Teraz ?limak dojrza? w gromadzie obu Hamer?w: Fryca i starego, i podszed? do nich.

- Dobre z was s?siady - rzek? z gorycz?. - A? na wie? chodzili?ta po furmanki, ale mnie ?aden nie zawo?a? do roboty...

- Jak b?dziesz mieszka? na wsi, to i ciebie zawo?amy - odpar? Fryc odwracaj?c si? do niego ty?em.

W pobli?u sta? mi?dzy kopaczami jaki? pan wygl?daj?cy na starszego. ?limak zbli?y? si? do niego i zdj?wszy czapk? pocz?? m?wi?:

- Jest tu sprawiedliwo??, wielemo?ny panie, ?eby Niemcy bogaci?y si? przy kolei, a ja nawet grosza nie zarobi?, cho? siedz? tu pod r?k?? Tamtego roku by?o u nas w cha?upie dwu pan?w, co obiecywali, ?e zrobi? wielkie pieni?dze, jak zaczn? kolej budowa?. No, i buduj? pa?stwo kolej, ale ja nawet konisk?w nie ruszy?em ze stajni. Taki Niemiec, kt?ry liczy si? na siedem w??k ziemi, jeszcze ?akomi si? na zarobek. A ja, cho? mam ino dziesi?? morg?w i straci?em robot? bez to, ?e dworu u nas nie sta?o, chodz? jak dziad i prosz?. Przecie i ja mam ?on? i dzieci, parobka, dziewuch? i kilkoro byd?a. Wi?c my wszyscy musimy zmarnie?, dlatego ?e si? Niemce na nas zawzi??y? Czy to jest sprawiedliwo??, wielemo?ny panie?

Tak m?wi? jednym tchem ?limak coraz k?aniaj?c si? do ziemi. Starszy pan z pocz?tku patrzy? na niego zdziwiony; wnet jednak zrozumia?, o co chodzi, i zwr?ci? si? do Fryca Hamera z pytaniem:

- Dlaczego nie wzi??e? go pan do roboty? Fryc wyst?pi? par? kork?w naprz?d i hardo patrz?c na nieznajomego odpar?:

- A czy pan zap?aci za mnie kar?, jak kt?rego dnia nie dostawi? furmanek?... Pan za furmanki nie odpowiada, tylko ja. No, wi?c ja bior? takich ludzi, kt?rym ufam, ?e mi nie zrobi? zawodu.

Starszy pan z gniewu przygryz? wargi, ale milcza?. Po chwili rzek? do ?limaka:

- Pom?c ci, m?j bracie, w tym wypadku nie mog?. Za to ile razy przyjad? w wasz? okolic?, b?dziesz mnie odwozi?. Zarobisz niewiele, zawsze troch?. Gdzie mieszkasz?...

?limak wskaza? dym unosz?cy si? za jarami m?wi?c, ?e tam jego cha?upa. Gdy za? pan odchodzi? do robotnik?w, kt?rzy czekali na dyspozycje, obj?? go na po?egnanie za nogi.

Zmiarkowawszy, ?e nie ma na co czeka?, ch?op zawr?ci? ku domowi. W drodze zaczepi? go stary Hamer.

- A co? - m?wi? stary - jak ?le, ?e?cie mi nie sprzedali gruntu' Ja wiedzia?em, ?e nie wytrzymacie z nami. Teraz b?dzie jeszcze gorzej, bo Fryc rozgniewa? si? na was.

- Pan B?g mocniejszy od Fryca - odpar? ch?op.

-. Namy?lcie si? - m?wi? Hamer. - Zap?ac? wam siedemdziesi?t pi?? rubli za morg?.

- I drugie tyle nie wezm? - rzek? ?limak.

- B?dzie wam bieda, bo tu ju? nic nie zarobicie. Wam trzeba albo siedzie? przy dworze, albo mie? du?o gruntu. Za Bugiem kupiliby?cie najmniej dwadzie?cia morg?w za to, co we?miecie ode mnie.

- Jo za Bug nie p?jd?. Niech inni id?, kiej tam tak dobrze.

Rozeszli si?, obaj gniewni. Kiedy ?limak ju? pod jarami odwr?ci? g?ow?, zobaczy? Hamera, jak stoj?c w tym samym miejscu, z r?kami w kieszeniach i fajk? w z?bach, patrzy? za nim ponuro. A kiedy znowu Hamer id?c do kolonii spojrza? za siebie, dostrzeg? na wzg?rzu ch?opa, ze skrzy?owanymi na piersiach r?koma, kt?ry smutnie u?miecha? si? i kiwa? g?ow?.

Ka?dy z nich l?ka? si? drugiego i my?la?: co te? on knuje i o co si? tak zawzi???

Nasyp kolejowy wci?? rosn?? i z wolna posuwa? si? od zachodu na wsch?d. Za kilka lat toczy? si? b?d? po nim co dzie? setki wagon?w z szybko?ci? lotu ptaka, rozwo??c ludzi i dostatki, bogac?c mo?nych, ubo??c biednych, umacniaj?c silnych, druzgoc?c s?abych, rozlewaj?c mody i mno??c wyst?pki, co wszystko razem nazywa si? cywilizacj?. Ale ?limak nie wiedzia? o cywilizacji i mo?e dlatego jedno z jej pi?knych dzie? wydawa?o mu si? czym? z?owrogim.

Gdy wszed? na swoje wzg?rze przypatrywa? si? robotom, widok kolejowego nasypu za ka?dym razem budzi? w nim pos?pniejsze my?li. To zdawa?o mu si?, ?e wa? piaszczysty jest wysuni?tym j?zykiem olbrzymiego gadu, kt?ry siedzi w borze, na zachodniej granicy horyzontu, i przype?znie tu lada dzie?, aby mu po?re? chudob?. To znowu, ?e nasyp jest granic?, kt?ra jego wie? oddzieli" od reszty ?wiata. Roboty prowadzono ju? w pi?ciu miejscach, po obu brzegach rzeki, sypi?c w jednej linii wzg?rza maj?ce kszta?t mogi?. ?limak dostrzega? to podobie?stwo i marzy?, ?e uko?czony nasyp jest niby olbrzymim palcem, kt?ry ukazuje mu jeden za drugim - cztery groby...

Powoli jednak przerwy mi?dzy wa?ami wype?ni?y si?: groby znik?y i zosta?o tylko jedno d?ugie wzg?rze piasku, wyci?gni?te prosto jak strza?a. W ka?dej porze dnia nasyp przypomina? swoj? obecno??; w po?udnie rzuca? blask ra??cy oczy, w nocy ?wieci? jak linia wykre?lona fosforem na murze.

Owczarz tak?e przypatrywa? si? dziwowisku, kt?re i jemu wydawa?o si? buntem przeciw porz?dkowi ?wiata.

- Nies?ychana rzecz - m?wi? kulawy parobek - sypa? tyle piasku na pole i jeszcze zacie?nia? wod?. Bia?ka jak przybierze, nie zmie?ci si? w tym otwarciu, co go dla niej zostawili.

?limak teraz dopiero spotrzeg?, ?e ko?ce nasypu z obu stron prawie dotykaj? brzeg?w rzeki. Poniewa? jednak umocniono brzegi murowanymi przycz??kami, wi?c nie widzia? w tym nic niebezpiecznego, przynajmniej dla siebie.

- Tak - odpowiedzia? Owczarzowi. - Z tamtej strony wa?u woda mo?e rozla? si? na pola, ale nam nic nie zrobi.

Niemniej zastanowi?o go, ?e Hamerowie na swoim brzegu Bia?ki z wielkim po?piechem w ni?szych miejscach budowali nasypy, jakby l?kaj?c si?, ?e w razie przyboru rzeka mo?e zala? im pole.

"M?dre Szwaby! - my?la? ch?op. - Warto by i na naszym brzegu zrobi? to samo." Wi?c planowa?, ?e jak zbierze siano, w?wczas oddzieli swoje pole wa?em od niemieckiej ??ki, a plecionym p?otem umocni podstawy wzg?rz, aby ich woda nie podmy?a w razie wypadku. Zdawa?o mu si? nawet, ?e ju? dzisiaj, kiedy jest tyle wolnego czasu, mo?na by wzi?? si? do stawiania p?ot?w, ale -zacz?? odk?ada? z dnia na dzie? i sko?czy?o si?, jak zwykle, na zamiarach.

Nie m?g? przewidzie?, jak straszne za to spotka go nieszcz??cie.

By? pocz?tek lipca, kiedy po sianokosach dochodzi zbo?e, a ludzie gotuj? si? do ?niwa. ?limak zebra? siano i zwl?k? je na podw?rek, aby do reszty wysch?o, a Niemcy zaj?li swoj? ??k? i natychmiast oddzielili j? ?erdziowym p?otem od grunt?w ch?opa. Lato tegoroczne odznaczy?o si? wielkimi upa?ami; pszczo?y roi?y si?, zbo?a ???k?y, wody Bia?ki toczy?y si? p?ycie, ni? zwykle, a przy kolejowym nasypie trzech kopaczy zmar?o skutkiem pora?enia s?onecznego. Do?wiadczeni gospodarze l?kali si? albo d?ugich deszcz?w na ?niwa, albo gradowej burzy lada dzie?; w kilku bowiem dalszych miejscowo?ciach spad?y grady.

Istotnie przysz?a burza.

Ranek tego dnia by? gor?cy i duszny; ptaki niewiele ?piewa?y, ?winie nie chcia?y ?re? i zm?czone kry?y si? mi?dzy budynkami szukaj?c cienia. Wiatr zrywa? si?, to s?abn??; raz by? suchy i gor?cy, to znowu ch?odny i wilgotny; cz?sto zmienia? kierunek sp?dzaj?c z r??nych stron g?ste ob?oki, kt?re w wy?szych warstwach zdawa?y si? p?yn?? ku zachodowi, w ni?szych ku p??nocy.

Oko?o dziesi?tej znaczna cz??? nieba, na p??noc od kolejowego nasypu, zasnu?a si? ci??kimi chmurami, kt?re szybko zmieniaj?c barw? z popielatego przesz?y w kolor ?elazny, gdzieniegdzie zupe?nie czarny. Zdawa?o si?, ?e w g?rze pal? si? sadze, kt?re w olbrzymich k??bach rozla?y si? nad ziemi? i szukaj? miejsca, gdzie by opa??. Chwilami masa chmur rozdziera?a si? na pojedyncze k??by, a wtedy spomi?dzy szczelin pada?y na zamroczone pola jakie? smutne blaski. Chwilami chmura zni?a?a si? do ziemi, a w?wczas ton??y w niej wierzcho?ki drzew oddalonego lasu. Wnet podp?ywa? pod ni? ciep?y wiatr i z tak? gwa?towno?ci? wyrzuca? do g?ry, ?e z uciekaj?cych ob?ok?w dar?y si? strz?py i jak poszarpany ?achman zwiesza?y nad polami.

Nagle za wsi? ko?cieln? ukaza? si? rudy ob?ok, szybko lec?c wzd?u? kolejowego nasypu. Wiatr zachodni dmuchn?? silniej, jednocze?nie uderzy? go' z boku wiatr po?udniowy; z nasypu, z go?ci?c?w i ?cie?ek zerwa?y si? g?ste tumany kurzawy, a rozwalaj?ce si? po niebie chmury zacz??y g?ucho warcze?.

Na ten odg?os kopacze i taczkarze, pracuj?cy przy kolejowym nasypie, porzucili narz?dzia uszykowani we dwie du?e gromady, poszli - jedni ku dworowi, drudzy ku stoj?cym na polu barakom. Zaj?ci przy budowie koloni?ci i ch?opi wysypawszy piasek z woz?w p?dzili cwa?em do domu. Z pola zgoniono byd?o, kobiety cofn??y si? z ogrod?w pod strzechy; ?wiat opustosza?.

Grzmot za grzmotem zwiastowa? coraz nowe zast?py chmur, kt?re t?ocz?c si? ju? na wi?kszej cz??ci nieba, stopniowo za?miewa?y s?o?ce. Zdawa?o si?, ?e wobec czarnych k??b?w, ob?adowanych piorunami, ziemia przysiad?a i z trwog? ?ledzi burz? jak kuropatwa wa??cego si? nad polem jastrz?bia. Krzaki tarniny i ja?owcu cicho po?wistywa?y nawo?uj?c do baczno?ci; zaniepokojony kurz zrywa? si? z go?ci?ca i kry? mi?dzy zbo?em. M?ode k?osy szemrz?c tuli?y si? do siebie, woda w rzece zm?tnia?a. Daleki las hucza?.

Tymczasem w g?rze, z przesyconych elektryczno?ci? tuman?w, wyklu? si?. jaki? ciemny zarodek si?y tw?rczej, kt?ra rozejrzawszy si? po ziemi zapragn??a na?ladowa? Ojca Przedwiecznego i z wiotkich chmur stwarza? ?ywe kszta?ty. Oto ulepi?a wysp?; lecz nim mia?a czas mrukn??: "Dobrze jest!..."- przylecia? wiatr i wysp? rozwia?. Oto wznosi olbrzymi? g?r?; lecz nim dosi?g?a szczytu, znowu przylecia? wiatr i zdmuchn?? podstaw?. Teraz w jednym miejscu usi?uje stworzy? lwa, a w drugim ptaka; wnet z ptaka zosta?o tylko podarte skrzyd?o, a lew rozp?yn?? si? w niekszta?tn? ?m?.

Wtedy widz?c, ?e g?ry i wyspy wzniesione r?k? Pana trwaj? wieki, a jej ledwie sekund?, ?e ulepione przez ni? postacie nie maj? ani duszy, ani sensu, ani nawet si?y oparcia si? n?dznym podmuchom, ?e ca?a jej praca na nic, a ca?a jej pot?ga jest tylko mar?, wtedy widz?c, ?e nic nie stworzy, ciemna moc zawrza?a gniewem i - zapragn??a zniszczy? wszystko, co jest na ziemi.

Mi?dzy chmurami, ko?uj?cymi jak czarne stado wron, rozleg?y si? z?owrogie podmuchy. To w?adczyni wydaje rozkazy: "Widzicie rzek?, kt?ra przedrze?nia nas?..," W odpowiedzi co? rozdar?o si? od nieba do ziemi i w rzek? uderzy? piorun. "S?yszycie zgie?k lasu? On nam ur?ga!..." Po?ow? nieba przelecia?a b?yskawica i drugi piorun uderzy? w las. "Zbijcie te pola gradem!... Zmyjcie te g?ry deszczemi..." I pos?uszne tumany rzucaj? si? na g?ry i na pola: "Ha... ho!... ha-ho!..." Pad?a na ziemi? jedna wielka kropla, za ni? druga... setna... tysi?czna... "Ha... ho!... ha-ho!..." Jedno ziarno lodu, drugie... setne... To przednia stra?. Wichry dm? pobudk?, deszcz b?bni, chmury jak psy puszczone ze smyczy wyj?, t?ocz? si?, depcz?; jedna kropla pop?dza drug?, ?cigaj? si?, wyprzedzaj?, nareszcie - ??cz? si? w strumienie p?yn?ce od nieba do ziemi. S?o?ce zgas?o, a deszcz i grad zla?y si? w niszcz?c? mas?, kt?rej cel i kierunek pokazuj? migotliwe b?yskawice.

Po godzinnej ulewie zziajana burza spocz??a, a w?wczas by?o s?ycha? szum Bia?ki, kt?ra wyst?pi?a z koryta. Ca?? szeroko?ci? go?ci?c?w p?yn??y brudne wody, strumienie szele?ci?y po bokach wzg?rz, ??ki by?y zalane, z drugiej strony nasypu utworzy?o si? jezioro.

Po chwili wzmog?a si? ciemno??; z rozmaitych punkt?w horyzontu znowu trysn??y b?yskawice, ulewa spot?gowa?a si?, piorun uderzy? w go?ciniec. Pionowe potoki deszczu wiatr pcha? w ukos, k??bi? je i szarpa?; ?wiat zaton?? w mglistej kurzawie.

U ?limaka podczas burzy wszyscy zebrali si? w pierwszej izbie. Owczarz na rogu ?awy ziewa?, obok niego Magda nia?czy?a owini?t? w sukman? sierotk? przy?piewuj?c jej cichym g?osem:

"a, a, a!..." Gospodyni chodzi?a z k?ta w k?t gniewna, ?e deszcz zala? ogie? na kominie, a ?limak wygl?da? oknem my?l?c: czy ulewa nie zniszczy mu urodzaju?... Tylko J?drek by? weso?y: wybiega? przed dom mokn?? na deszczu do nitki, a potem ze ?miechem wpada? do izby namawiaj?c Magd? i Sta?ka, a?eby szli z nim razem.

- Chodzi, Stasiek! - m?wi? ci?gn?c brata za r?k?. - Taki deszcz ciep?y, ?e ha!... Ino ci? zmyje, a zara si? rozweselisz...

- Niechaj go - odezwa? si? ojciec - bo on markotny.

- I sam po dworzu nie lataj, bo mi ca?? izb? zalejesz - wtr?ci?a matka.

W tej chwili uderzy? piorun.

- S?owo sta?o si? cia?em... - szepta?a kobieta. Magda prze?egna?a si?. Owczarz przetar? oczy, lecz znowu pocz?? drzema?, a ?limak mrukn??:

- Gdziesi? blisko...

J?drek z u?miechem przys?uchiwa? si? ?oskotowi gromu. Nagle zawo?a?:

- To ci huk!... O, albo i tera?... Z dziesi?ciu fuzj?w ?eby wypali?, to by tak nie hukn??o! Folguje se Pan Jezus, nie b?j si?...

- Cicho, g?upi - oburzy?a si? matka - bo jeszcze w ciebie strzeli.

- Niech strzylo! - odpar? hardy ch?opak. - Jak me wezm? do wojska, to jeszcze lepiej b?d? strzyla?, a nic mi nie zrobi?...

I znowu wylecia? przed dom, aby zaraz wr?ci? zlanym od st?p do g??w.

- Ten hycel J?drek niczego si? nie boi - m?wi?a udobruchana matka spogl?daj?c na m??a. ?limak wzruszy? ramionami.

- Albo on nie ch?op?

Owczarz drzema?, od czasu do czasu oganiaj?c si? machinalnie przed muchami. A na dworze la? potop, grzmia?o bez przerwy, b?yskawice zapala?y si? we wszystkich punktach nieba.

W tej gromadce ludzi, o stalowych nerwach, gdzie jeden my?la? o swoim plonie, drugi spal, a trzeci bawi? si? nawa?nic?, by? przecie taki, kt?ry ca?? istot? odczuwa? okropno?? burzy. By? to Stasiek, ch?opskie dziecko, nie wiadomo sk?d - nerwowe.

On wraz z ptakami przeczu? nadci?gaj?c? ulew? i od rana tu?a? si? po domu niespokojny. On patrz?c na chmury odgadywa? tam jakie? narady i domy?la? si? z?ych zamiar?w. On czu? b?l trawy bitej deszczem i dr?a? na my?l: jak musi by? ch?odno ziemi zalanej wod?? Powietrze przesycone elektryczno?ci? k?u?o go po ca?ym ciele, b?yskawice pali?y mu wzrok, a ka?de uderzenie piorunu zdawa?o si?, ?e trafia go w g?ow? i serce.

Stasiek nie l?ka? si? burzy, tylko od niej cierpia?, a cierpi?c rozmy?la?: sk?d si? bior? i dlaczego tak straszne rzeczy na ?wiecie?

By?o mu bardzo ?le. Niekiedy zamyka? oczy, aby nie widzie? b?yskawic, ale w?wczas zdawa?o mu si?, ?e widzi b?yskawice wewn?trz siebie, i przejmowa? go strach. Niekiedy zatyka? uszy, aby nie s?ysze? grzmot?w, ale by? to ?rodek bezskuteczny dla nadmiernie wra?liwego s?uchu. Chodzi? wi?c z izby do alkierza, a z alkierza do izby, jak b??dny; czasem wygl?da? przez okno albo bez powodu uchyla? drzwi do sieni, albo pok?ada? si? na ?awie. By?o mu ?le, wsz?dzie ?le, szczeg?lnie tu, gdzie nawet nikt na niego nie patrzy?.

Chcia? porozmawia? z Owczarzem, ale Owczarz spa?. Zaczepi? Magd?, ale ona by?a zaj?ta nia?czeniem sieroty. Spojrza? na J?drka, a ten zaraz chcia? go wyci?gn?? na deszcz. Zbola?y i udr?czony przytuli? si? do matki, lecz matka, rozgniewana, ?e deszcz zala? jej ogie?, odsun??a go m?wi?c opryskliwie:

- O, daj mi ta spok?j! Akurat b?d? si? z tob? bawi?, kiedy obiad zepsu?o...

Znowu wszed? do alkierza i po?o?y? si? na kufrze, ale piek?a go twarda deska. Wi?c wsta?, wr?ci? do izby i opar? si? na kolanach ojca.

- Tatulu - rzek? cicho wskazuj?c na ulew? za oknem - czego ono takie z?e?

- Kto go ta wie.

- Czy to Pan B?g robi zawieruch??

- Musi, ?e Pan B?g.

Ch?opiec obj?? go za nogi; by?o mu troch? l?ej i spokojniej, lecz ?e w tej chwili ojciec poprawi? si? na ?awie, wi?c i on odsun?? Sta?ka.

Odepchni?ty po kolei przez wszystkich, dostrzeg? Burka pod ?aw?; wsun?? si? tam i cho? pies by? przemok?y, po?o?y? na nim g?ow? i ogarn?? go r?koma.

Na nieszcz??cie spostrzeg?a to matka.

- No, patrzajcie - zawo?a?a - co on dzi? wyrabia, ten ch?opak?... A dy? odsu? si? od psa, bo ci? jeszcze piorun ustrzeli... Poszed?, Burek, do sieni!...

Pies widz?c, ?e gospodyni szuka drewna, podwin?? ogon i szybko umkn?? za drzwi, a Stasiek w ludnej izbie znowu zosta? sam, sam jeden ze swoim niepokojem. Zachowanie si? jego zastanowi?o w ko?cu matk?, kt?ra my?l?c, ?e Stasiek musi by? g?odny, poda?a mu kromk? chleba. Ch?opiec wzi?? chleb do r?ki, kawa?ek ugryz?, lecz zamiast je?? - rozp?aka? si?.

- Lo Boga ?wi?tego, Stasiek, co tobie jest? - krzykn??a matka. -Boisz si? czy co?...

- Ni.

- To czego? taki niemrawy?

- Bo mnie trapi - wyszepta? wskazuj?c r?k? na piersi. ?limak, kt?rego tak?e trapi?a obawa o plony, pog?aska? Sta?ka i rzek?:

- No, nie frasuj si?, nie frasuj... Cho?by -si? Panu Bogu spodoba?o zniszczy? nam zasiewy, to przecie z g?odu nie pomrzemy.

A zwracaj?c si? do ?ony doda?:

- Widzisz, ?e on, cho? z was najmniejszy, ma najlepszy rozum, bo frasuje si? gospodarstwem.

Burza stopniowo ucich?a; jednocze?nie zwr?ci? uwag? ?limaka niezwyk?y szum w stronie rzeki. Ch?op pr?dko zdj?? buty i podni?s? si? z ?awy.

- Gdzie ty idziesz? - zapyta?a ?ona.

- Wyjrz? - odpar? - bo cosik jest tam niedobrego. Wyszed? i po up?ywie kilku pacierzy wr?ci? zadyszany.

- A co, jakem zgad?! - zawo?a? na progu.

- Zbo?e nam wyt?uk?o?... - krzykn??a ?ona.

- Zbo?u niewiele z?ego - odpar? - ale kolejnikom przerwa?o grobl?...

- Jezu! Jezu!...

- Woda wali bez ??k? i si?ga naszego podw?rka... A ?e hycle Szwaby postawi?y na swoim brzegu tam?, wi?c nam u jad?o kawa?ek g?ry...

- Lo Boga!... I du?y?...

- Niedu?y, ale zawdy jakby ze dwa piece. I tego szkoda.

- A do stajni nie zagl?dali?ta? - spyta? Owczarz.

- Jak?eby nie? W stajni woda, w oborze woda, wreszcie i tu w sieni pe?no wody- Deszcz ustaje, a na zachodzie czysto. Zara trza wyla?, bo dobytek si? pochoruje.

- A siano?

- Zmok?o, ale da B?g pogod?, to wyschnie.

- Magda, rozpal ogie?!... - zawo?a?a gospodyni - J?drek, we? szaflik i nieck? i wybieraj wod? z sieni, a wy gnajcie z Owczarzem do byd?a. Znajda niech se tu zostanie na ?awie.

- Daj klucz do spichrza - rzek? ?limak - wezm? szufl?.

Gdy s?o?ce wyjrza?o zza chmur, ju? dom ?limaka by? w ruchu. Na kominie p?on?? ogie?, gospodyni z Magd? i J?drkiem osuszali sie?, gospodarz z parobkiem wylewa? wod? ze stajenki.

Jednocze?nie po drugiej stronie rzeki zebra?a si? gromada Niemc?w. Dostrzegli oni na powierzchni Bia?ki p?yn?ce szczapy drzewa i postanowili je wy?apa?. Uzbrojeni w d?ugie patyki, pozawijali spodnie wy?ej kolan i, brodz?c, ostro?nie zbli?ali si? do g??wnego pr?du.

W miar? s?abni?cia burzy Stasiek uspokaja? si?. Nie ?upa?o go w g?owie, nie k?u?o w r?kach ani po sk?rze nie chodzi?o co? jakby mr?wki. Jeszcze niekiedy zdawa?o mu si?, ?e grzmi; wyt??a? s?uch... nie, nie grzmoty. To ojciec z Owczarzem wylewaj?c wod? ze stajni t?uk? szuflami o pr?g.

A w sieni chaty bieganina i ha?as; to J?drek, zamiast wybiera? wod?, droczy si? z Magd?.

- Ej, J?drek, ustatkuj si?! - wo?a matka - bo jak z?api? co twardego, narobi? ci siniak?w...

Ale J?drek ?mieje si? jeszcze lepiej, a i w g?osie matki czu?, ze cho? si? gniewa, jest weso?a.

W serce Sta?ka wst?puje otucha. Gdyby te? wyjrze? na podw?rek?. .. Lecz - nu? zobaczy nad cha?up? tak? straszn? chmur?, jak przed burz??... Ii, co tam!... Wychyli? za drzwi g?ow?, spojrza? i zamiast chmury zobaczy? b??kit niebieski; poszarpane ob?oki mkn? gdzie? na wsch?d za wzg?rza i lasy. Siedz?cy w szopie kogut za?opotawszy skrzyd?ami zapia? i jakby w odpowiedzi zza cha?upy pokaza?o si? s?o?ce. Na krzakach, na zbo?u i trawie b?ysn??y krople rosy, jak mg?a ze szklanych paciork?w; ciemn? sie? przeci??y z?ote smugi, w czarnych ka?u?ach odbija?o si? pogodne niebo.

Sta?ka opanowa?a rado??. Wylecia? na podw?rko i zacz?? biega? po najwi?kszej wodzie, ciesz?c si?, ?e mu spod n?g wytryskuj? t?czowe snopy ?wiat?a. Potem zobaczywszy kawa?ek deski cisn?? j? na ka?u??, stan?? na niej z patykiem w r?ku i wyobra?a? sobie, ?e p?ywa.

- Chodzi, J?drek!... - zawo?a? na brata.

- Osta? si? tu, dop?ki wody nie wylejesz! - krzykn??a matka. Tymczasem po drugiej stronie rzeki gromada Niemc?w chwyta?a p?yn?ce drzewo. Gdy uda?o si? im upolowa? wi?ksz? sztuk?, ?miej?c si? krzyczeli: "hura!" A gdy od razu nadp?yn??o kilka szczap, ogarn?? ich taki entuzjazm, ?e ch?rem zacz?li ?piewa?:

Es braust ein Ruf, wie Donnerhall,
Wie Schwertgeklirr und Wogenprall:
Zum Rhein, zum Rhein, zum deutschen Rhein,
Wer will des Stromes Huter sein?

Lieb Vaterland, magst ruhig sein,
Lieb Vaterland, magst ruhig sein;
Fest steht und treu die Wacht, die Wacht am Rhein!...
Fest steht und treu die Wacht, die Wacht am Rhein!...

Stasiek zeskoczy? ze swej deski. On, tak wra?liwy na melodi?, pierwszy raz w ?yciu us?ysza? ch?r, ?piewany przez kilkana?cie m?skich g?os?w. Upojonemu rado?ci? i blaskami s?o?ca zdawa?o si?, ?e marzy. Zapomnia?, gdzie jest, zapomnia?, czym jest, tylko s?ucha? - skamienia?y z zachwytu.

Po kr?tkiej pauzie, przerwanej pluskiem i ?miechem, Niemcy zacz?li znowu:

Durch Hunderttausend zuckt es schnell,
Und aller Augen blitzen hell,
Der Deutsche bieder, fromm und stark,
Beschutzt die heil'ge Landes Mark;

Lieb Vaterland, magst ruhig sein,
Lieb Vaterland, magst ruhig sein;
Fest steht und treu die Wacht, die Wacht am Rhein!...
Fest steht und treu die Wacht, die Wacht am Rhein!...-

Ch?opak nie s?ysza? wyraz?w, nie pojmowa? melodii, tylko -czu? pot?g? ludzkich g?os?w. Zdawa?o mu si?, ?e zza pag?rka i zza rzeki p?yn? jakie? fale, kt?re go obejmuj? niewidzialnymi ramionami i, niby pieszcz?c, gwa?tem ci?gn? do siebie. Chcia? pobiec ku domowi i zawo?a? J?drka, ale nie m?g? odwr?ci? g?owy; chcia? sta? w miejscu, ale co? pcha?o go naprz?d. Zacz?? wi?c i??, jak odurzony, z wolna, pr?dzej, coraz pr?dzej, w ko?cu zacz?? biec i -znikn?? za pag?rkiem.

A g?osy z tamtej strony rzeki wo?a?y:

Er blickt hinauf in Himmelsau'n,
Die Heldenvater niederschau'n,
Und schwort mit stolzer Kampfeslust:
Du, Rhein, bleibst deutsch, wie meine Brust!...

Lieb Vaterland, magst ruhig sein,
Lieb Vaterland, magst ruhig...

Nagle ?piew umilk?, a po chwili rozleg?y si? krzyki:

- Bywaj!... Bywaj!...

?limak i Owczarz przerwali robot? w stajni i z szuflami w r?kach przys?uchiwali si? pie?ni Niemc?w. Nag?a cisza i nast?pne krzyki zdziwi?y ich obu, ale parobka co? tkn??o.

- Le?cie no, gospodarzu - rzek? Maciek k?ad?c szufl? - czego oni si? dr?!...

- I... tak im co? do ?ba strzylo - odpar? ?limak.

- Bywaj! - wo?ano zza rzeki.

- Zawdy le?cie - nalega? parobek - bo ja z moj? nog? nie nad???, a tam cosik jest...

?limak pobieg? w stron? rzeki, a za nim kulej?c wl?k? si? Owczarz. W?a?nie wst?powa? na wzg?rze, kiedy dogna? go J?drek pytaj?c:

- Co si? tam wyrabia?... Gdzie Stasiek?...

Uszu Owczarza dolecia?y z daleka jakie? wyrazy. Przystan?? i us?ysza? mocny g?os, wo?aj?cy za wod?:

- Taki to u was doz?r... Polskie byd?o!...

Wtem na zboczu pag?rka ukaza? si? ?limak trzymaj?cy w obj?ciach Sta?ka. G?owa ch?opaka spoczywa?a na ramieniu ojca, prawa r?ka wisia?a opuszczona bezwiednie. Z obu sp?ywa?a brudna woda.

?limak mia? sine usta i oczy rozwarte. J?drek po?lizgn?? si? na b?otnistym wzg?rzu zabieg? mu drog?.

- Co Sta?kowi, tatulu?... - zawo?a? przestraszony.

- Uton??... - odpar? ch?op.

J?drek z zaci?ni?tymi pi??ciami przyskoczy? do ojca.

- Zwariowali?ta!... - krzykn??. - Przecie on u was siedzi na r?ku...

I szarpn?? Sta?ka za koszul?. G?owa dziecka opad?a na wznak przez rami? ojca.

- Widzisz, ?e uton??... - szepn?? ?limak.

- Co wy gadacie! - krzycza? J?drek - przecie on dopiero co by? na podw?rku!...

Ch?op nie odpowiedzia?. Opar? znowu g?ow? Sta?ka na swoim ramieniu i potykaj?c si? szed? do chaty.

Przed sieni? sta?a ?limakowa. Jedn? r?k? opar?a na niecce, drug? przys?oni?a oczy i przypatrywa?a si? id?cym.

- No, a co?cie tam zmalowali? - zawo?a?a. - C?? to? Na Sta?ka znowu pad?o?... Nieszcz??cie nasze z tymi Szwabami i ich nabo?e?stwem!... Znowu co? na ch?opaka pad?o...

Przyst?pi?a do m??a i j?wszy Sta?ka za g?ow? m?wi?a dr??cym g?osem:

- No, Stasiek... Ino mi tak ?lipi?w nie wywracaj... No, Stasiek... oprzytomnij... rozejrzyj si?... nic ci nie zrobi?... Magda, daj wody!...

- Ma on do?? wody - mrukn?? ?limak, wci?? trzymaj?c syna na r?kach.

Kobieta cofn??a si?.

- Co jemu jest?.. - pyta?a z rosn?cym przera?eniem. - Czemu on taki mokry?

- Dopierom go z wody wyj??...

- Gdzie z wody?... - zakrzycza?a kobieta. - Z rzyki?...

- Z tego do?ka, co za g?r? - odpar? ch?op. - Wody tam po pas, ale jemu wystarczy?a...

- On wpad?!... - j?kn??a matka chwytaj?c si? za g?ow?. -Wi?c co go trzymasz, stary?... Kiedy wpad?, to wylejcie? z niego wod?. Maciek!... bierz go za nogi... Przewr??ta go... O g?upie ch?opy!... Niemrawcy!...

Ale parobek nie ruszy? si?. Wi?c sama schwyci?a ch?opca za nogi i wydar?a go ojcu. Stasiek zawis? g?ow? na d??, r?kami ci??ko uderzy? o ziemi?, a z nosa pop?yn??o mu troch? krwi.

Teraz Owczarz wyrwa? jej dziecko i uj?wszy wp?? zani?s? do izby na ?aw?. Za nim poszli wszyscy z wyj?tkiem Magdy, kt?ra kr?ci?a si? nieprzytomna po dziedzi?cu i nagle z rozkrzy?owany-mi r?koma pocz??a biec do go?ci?ca wo?aj?c:

- Ratujcie!... Sta?ka ratujcie!... Kto w Boga wierzy... Potem znowu zawr?ci?a w stron? chaty, ale nie wesz?a tam.

Pad?a na przyzb? i zwin?wszy si? tak, ?e g?ow? dotkn??a kolan zanios?a si? od spazmatycznego p?aczu j?cz?c:

- Ratujcie!... Kto w Boga...

W chacie ?limak wpad? do komory, wdzia? na siebie sukman? i wybieg? przed dom. Chcia? lecie?, nie wiadomo gdzie; wi?c biega? po dziedzi?cu tam i na powr?t, bez?adnie machaj?c r?koma.

Jaki? g?os wewn?trzny wo?a? w nim: "Ojcze, ojcze!... ?eby? ty by? g?r? ogrodzi? p?otem, nie uton??oby dziecko."

A ch?op odpowiada?: "Nie ja winien!... To Niemcy go oczarowali ?piewaniem..."

Na go?ci?cu zaturkota? w?z. Kr?tko zatrzyma? si? przed wrotami i pojecha? dalej. Za chat? rozleg?o si? ci??kie st?panie i kaszel: na dziedziniec wszed? baka?arz z lask? w r?ku, bez czapki.

- Jak tam ch?opcu? - zawo?a? do ?limaka. A nie mog?c doczeka? si? odpowiedzi wszed? do izby.

- Jak ch?opcu? - zapyta? od proga. Stasiek le?a? na ?awie; matka, usiad?szy obok, g?ow? jego opar?a na swoich kolanach szepcz?c do siebie:

- Ju?ci, ?e go po trochu odchodzi, kiedy krew p?ynie... Nawet jest cieplejszy...

- Jak?e... - powt?rzy! baka?arz tr?caj?c Owczarza.

- Bo jo wiem?... - rzek? cicho parobek. - Ona m?wi, ?e mu lepiej, a ch?opak jak si? nie rucha?, tak i nie rucha. Baka?arz rzuci? lask? w k?t i podszed? do ?awy.

- Daj mi g?sie pi?ro... - rzek? do J?drka.

Os?upia?y ch?opak zamiast odpowiedzi wzruszy? ramionami.

- Wi?c daj trzcin? albo jak? rurk?...

- Nie ma tu nijakiej ru?ki - mrukn?? J?drek.

Baka?arz obejrza? Sta?ka i kaza? odej?? matce. Pos?uszna, cofn??a si? na ?rodek izby i z otwartymi ustami, niekiedy szlochaj?c, patrzy?a. Stary wysun?? ?aw?, zdj?? ze Sta?ka przemoczon? koszul?, a nast?pnie si?? wydoby? mu j?zyk.

- Jezu! co on wyrabia... - mrukn??a matka.

?limak od czasu do czasu zagl?da? z podw?rza przez okienko; ale wnet cofa? si? nie mog?c patrze? na blade cia?o syna.

Teraz baka?arz u?o?ywszy wzd?u? bioder r?ce Sta?ka podni?s? je do g?ry, a? poza g?ow?, a potem znowu przeprowadzi? ku biodrom. Znowu je podni?s?, znowu opu?ci? i tak podnosi? i opuszcza?, a?eby tym ruchem wywo?a? w dziecku oddech. ?limak przypatrywa? si? zza okna, os?upia?y J?drek sta? pod kominem, matka szlocha?a. W ko?cu nie mog?c zapanowa? nad sob? kobieta zerwa?a chustk? i schwyciwszy si? r?koma za w?osy pocz??a bi? g?ow? o ?cian? j?cz?c:

- A po c??em ja ci? na ten ?wiat wyda?a!... A po c??e? ty si? urodzi??... Dziecko jak z?oto... tyle chor?b wytrzyma? i patrzajcie si?... uton??!... Dopiero co by? w tej izbie... - wszyscy go widzieli i patrzajcie - uton??!... O mi?osierny Bo?e, za c??e? mnie tak ci??ko skara??... ?eby dziecko jak szczeni? w gliniance zgin??o bez ratunku... bez ?adnego ratunku!...

Osun??a si? po ?cianie na kolana i kl?cz?c j?cza?a rozdzieraj?cym g?osem.

Z p?? godziny baka?arz pracowa? nad otrze?wieniem Sta?ka. Porusza? mu r?ce, ugniata? piersi i s?ucha?, czy nie odezwie si? serce. Ale ch?opak nie da? Maku ?ycia. Wtedy stary nauczyciel widz?c, ?e nic nie poradzi, nakry? zw?oki dziecka p?acht?, prze?egna? si?, wyszepta? pacierz i - opusci? chat?. Za nim wysun?? si? milcz?cy Owczarz.

Na podw?rzu zabieg? nauczycielowi drog? ?limak. Wygl?da? jak pijany.

- Po co wy?cie tu przyszli, baka?arzu?... - m?wi? ch?op przyt?umionym g?osem. - Czy wam jeszcze za ma?o nieszcz??cia?...Ju? zabili?ta mi dziecko waszym ?piewaniem i czego' wi?cej chcecie?... Czy zgubi? mu dusz?, p?ki jeszcze nie odesz?a na tamten ?wiat, czy reszt? nas ?yj?cych przekl??, aby?my wszyscy zmarnieli?...

- Co wy m?wicie. ?limaku?... - spyta? baka?arz patrz?c na niego z przera?eniem.

Ch?op pocz?? kr?ci? g?ow? i rozrzuca? r?koma, jakby mu tchu brak?o.

- Nie gniewajcie si?, panie - rzek?. - Wy dobry cz?owiek, jo wiem... Niech was B?g nagrodzi... I nagle poca?owa? baka?arza w r?k?.

- Ale ju? id?ta st?d... On bez was, Niemce, zgin??, m?j Stasiek!... - wykrzykn?? ch?op. - Raz oczarowali?ta go, ?e ino zemdla?, ale teraz... u?yli?cie takiej mocy, ?e mi uton??...

- Cz?owieku! - zawo?a? baka?arz - co ty m?wisz?... Albo? my nie chrze?cijanie jak i ty?... Czy nie od?egnywamy si? szatana i spraw jego jak i wy?...

Ch?op patrzy? mu w twarz b??dnym wzrokiem.

- A bez c?? on uton???...

- M?g? si? po?lizn??. Czy ja wiem?

- Woda w do?ku jest tak p?ytka, ?eby z niej wyskoczy?... Ino zamroczy?o go wasze ?piewanie... Ju? go drugi raz zamroczy?o-.. Nieprawda, Owczarzu?...

Owczarz kiwa? g?ow?.

- Mo?e ch?opiec miewa? konwulsje? - spyta? nauczyciel.

- Nigdy.

- I nigdy na nic nie chorowa??

- Nigdy!... Owczarz kr?ci? g?ow?.

- On by? od zimy chory - odezwa? si? parobek.

- H?? - spyta? ?limak.

- Prawd? m?wi? - ci?gn?? Owczarz. - Od zimy, kiej go tak raz zazi?bi?o, co a? tydzie? le?a?, Stasiek by? chory. Przelecia?, bywa?o, ze sto krok?w, to si? m?czy? i zara gada?: "Ma?ku, dusi me!..." A jak raz tej wiosny wbieg? pod g?r?, kiedym tam ora?, to go nawet zamroczy?o. Musia?em do rzyki schodzi? po wod? i cuci? go.

Wtedy tak?e - m?wi? Owczarz - co te Niemce wytycza?y sobie miejsce na dom, Sta?ka zamroczy?o nie ich ?piewanie, ino to, ?e pr?dko wlecia? na g?r? i zm?czy? si?...

- Nice? o tym nie m?wi?? - przerwa? ?limak.

- M?wi?em gospodyni, ale zara na mnie wsiad?a: "Co ty si? znasz?... Ca?e ?ycie chodzi?e? ino za byd?em, g?upi jeste?, a gadasz jak felczer..."

- No, widzicie - rzek? baka?arz. - Ch?opak z pewno?ci? chorowa? na serce i to go biedaka, zgubi?o. Gdziekolwiek by upad?, w wod? czy na ziemi?, zawsze by umar?, je?eli w nim serce usta?o... Nie my temu winni ani nasze modlitwy chrze?cija?skie.

?limak s?ucha? z uwag? i stopniowo jakby wraca? do przytomno?ci.

- Mo?e to i tak - mrucza? - ?e Stasiek umar? swoj? ?mierci?... Zapuka? do okna i wywo?a? z izby ?on?. Ukaza?a si? po chwili na progu.

- Czego? - rzek?a tr?c oczy zapuchni?te z p?aczu.

- C??e? ty nic nie m?wi?a, ?e Stasiek od zimy chorowa?? Nie m?g? lata?, a jak si? zm?czy?, to go dusi?o i mroczy?o?

- Ju?ci chorowa? - odpar?a - ale c?? by? ty mu pom?g??

- Nie pom?g?bym, ale zawdy ch?opaka ?mier? czeka?a. Matka zap?aka?a po cichu.

- Ju?ci nie wywin??by on si? od ?mierci - rzek?a szlochaj?c -tak czy siak. A dzi? sam j?, nieszcz?sny, w t? burz? przeczuwa?, bo chodzi? po izbie jak niesw?j i tuli? si? do wszystkich... O, ?eby mi to do g?owy przysz?o, nie wypu?ci?abym go z chaty... W lochu bym go zamkn??a... Sz?abym za nim, gdzie by si? ino ruszy?...

- I w chacie by umar?, je?eli przyszed? na niego taki czas -odezwa? si? baka?arz.

- Prawda - westchn?? ?limak. - Jak B?g mi?osierny zawo?a kogo do siebie, nie zatrzyma go rodzony ociec ni matka...

Baka?arz odszed?, a smutni rodzice zostali na podw?rku z Owczarzem, wzdychaj?c i pop?akuj?c. W ich serca ju? wst?pi?a rezygnacja, wi?c m?wili mi?dzy sob? i z parobkiem, jako bez woli bo?ej nawet takiemu dziecku w?os z g?owy nie spadnie.

- Nawet ?wirzowi nie stanie si? nic bez woli boskiej - m?wi? ?limak. - Ile to razy do inszego zaj?ca strzel? z fuzj?w, ile psiarni za nim wypuszcz?, a on uchodzi zdr?w, kiedy si? tak Bogu podoba- Ale niech wybije jego godzina - zginie w czystym polu. Uciapie go lada kondel albo pastuch trafi w sam ?eb kamieniem, i bywaj zdr?w.

- Albo i mnie - odezwa? si? Owczarz. - I w?z drzewa mnie przycisn??, i do ?pitala mnie oddali, i robotym znale?? nie m?g?, a przecie ?yj?, bo m?j czas jeszcze nie nasta?. Jak za? nadyndzie, ?ebym si? schowa? pod wielki o?tarz - zgin?.

- I nie tylko ty - doda? ?limak. - Nowi?kszy pan, nobogatszy mocarz, ?eby si? zamkn?? w murowanym pa?acu nawet z ?elaznymi okiennicami, nie ujdzie ?mierci w sw?j czas. Tak i ze Sta?kiem...

- Moja ty dziecino!... moja ty pociecho!... - zap?aka?a matka.

- No, pociechy to by z niego nie by?o - rzek? ?limak. - Przecie on nawet za byd?em chodzi? nie m?g?.

- O, ni... - wtr?ci? Owczarz.

- Ani poszed?by za p?ugiem...

- O, ni...

- I ch?op z niego by?by ?aden...

- Ju?ci ?aden. Si?y nie mia? ani zdrowia.

- On ju? by? takie odmienne dziecko - m?wi? ?limak. - Do gospodarstwa nie mia? ciekawo?ci, ino se chodzi? po jarach albo nad wod?, patrzy? se i rozmy?la?...

- Albo do siebie gada? - wtr?ci? Owczarz - albo se rozmawia? z traw? i z ptakami. Sam nieraz s?ysza?em - westchn?? - i m?wi?em: ju? ty si?, niebo??, nie uchowasz'.... Mi?dzy panami wyszed?by? na dziwowisko, ale mi?dzy ch?opami - nie ?y? tobie...

Tak rozwa?ali ch?opi niepoj?te s?dy Bo?e. O zachodzie s?o?ca gospodyni wynios?a przed sie? dzie?k? mleka i bu?k? chleba, ale nikt nie jad?. Pierwszy J?drek, ledwie dotkn?? strawy, rozp?aka? si? i uciek? mi?dzy g?ry, a ?limak nie spojrza? na jedzenie. Nawet Owczarz niczego nie tkn?wszy poszed? do stajni mrucz?c:

- M?j Bo?e, taki pan, taki dziedzic!... Mia?by po ojcach pi?? morg?w gruntu i przecie uton??... A ja?...

Wieczorem przeni?s? ?limak Sta?ka do alkierza na ???ko. Matka po?o?y?a mu dwa trojaki na oczach, aby si? zamkn??y, i przed Matk? Bosk? zapali?a lampk?. Sami rodzice z J?drkiem i Magd? uk?adli si? pokotem na klepisku w izbie, ale zasn?? nie mogli. Burek wy? przez ca?? noc, Magda mia?a gor?czk?, a J?drek coraz podnosi? si? ze s?omy i zagl?da? do alkierza, bo mu si? zdawa?o, ?e Stasiek ockn?? si? i poruszy?. Ale Stasiek nie rusza? si?.

Skoro ?wit wzi?? si? ?limak do robienia trumienki. Robi? j? ca?y dzie?: pi?owa? deski, heblowa?, zbija? i a? si? u?miechn??, ?e mu tak ra?no idzie stolarka. Ale kiedy przypomnia? sobie, jakim on jest stolarzem? - ogarn?? go taki ?al, ?e cisn?? robot? i wybieg? na go?ciniec, nie wiedz?c, dok?d leci.

Trzeciego dnia zaprz?g? Owczarz konie do wozu i po?o?ywszy na nim trumienk? ze Sta?kiem, z wolna pojecha? ku wsi ko?cielnej. Za wozem szli ?limakowie i Magda, a najbli?ej J?drek, kt?ry przytrzymuj?c trumienk?, aby si? nie chwia?a, nas?uchiwa?: czy kochany brat nie ocknie si? i nie odezwie? Par? razy nawet zapuka? do niego.

Ale Stasiek milcza?. Milcza?, gdy zajechali przed ko?ci??, a jegomo?? pokropi? go wod? ?wi?con?. Milcza?, gdy odwie?li go na cmentarz i tam z trumn? postawili na ziemi. Milcza?, gdy w?asny ojciec pomagaj?c staremu grabarzowi gr?b mu kopa?, a matka i J?drek z j?kiem ?egnali go po raz ostatni. Milcza? i w?wczas, gdy ci??kie grudy ziemi pocz??y wali? mu si? na trumn?.

Nawet Owczarz zala? si? ?zami. ?limak tylko odwr?ci? si? i zas?oni? twarz sukman? jak rzymski senator, nie chc?c, aby inni widzieli, ?e p?acze.

I w tej chwili co? mu do serca szepta?o: "Ojcze, ojcze! ?eby? ty by? g?r? ogrodzi? p?otem, nie uton??oby dziecko..."

Ale ?limak odpowiedzia? sobie: "Nie ja winien; mia? umrze?, to i umar?, kiedy taka nadesz?a godzina..." i kocie? znowu jecha? naprz?d.