Norwid C. WIERSZE

M?J OSTATNI SONET
B?d? zdrowa! - tak ponury Byron ?egna? ?on?,
Tak i niejeden luby lub? sw? niesta??,
Lecz mych po?egna? chwila b?dzie oniemia??,
Chocia? zawsze wymowne oczy wsp?omienione.

Teraz wi?c, p?ki jeszcze Niebo jest ?askawsze,
P?ki jasno?? Twych spojrze? jeszcze dla mnie ?wieci,
A zas?ona przysz?o?ci czarnych chmur nie wznieci,
?egnam Ciebie, o luba, ?egnam Ci? na zawsze.

Na zawsze?... - mo?e z ?alem Twe usta powt?rz?,
Mo?e nawet Twe oko w rozstania godzinie
Uroni ?ezk?, kiedy wspomnienia si? wzburz?.

Lecz ?al ten, jak ?lad ?odzi p?yn?cej, przeminie
I ?za oschnie, gdy losy rado?? Ci wywr???,
I w pierzchliwej pami?ci pami?? o mnie zginie.

SIEROTY

Czy widzia?e? sieroty, co w nabrzmia?ym oku
Gwa?tem budz? weso?o??, a ta, wysilona,
Na chwil? tylko b?y?nie i po chwili kona,
Zanurzaj?c si? w ?o?e chmurnego ob?oku?
Biedne dzieci! szcz??liwe, je?li przy nich czasem
Kto? o zmar?ych rodzicach napomknie nawiasem,
Bo wtedy w m?ode serca taka lubo?? p?ynie,
Jak w lilie, kt?re zaraz otwieraj? usta,
Skoro promie? s?oneczny spod chmur si? wywinie.
Biedne dzieci! z was cz?sto zamo?na rozpusta
Wy?miewa si? bezkarnie; a starsi t?umacz?,
?e to dobrze: "bo czemu? g?upie dzieci p?acz? ?"
I zn?w wchodzi Weso?o??, jak go?? nieproszony,
Lub jak polny fijo?ek zagmatwany w cierni,
Gdy zwi?dn? wko?o niego towarzysze wierni,
A on dr?y, patrzy, blednie, bo na wszystkie strony,
Dok?d tylko b??kitnym okiem dojrze? mo?e,
Wsz?dzie wij? si?, pl?cz?, kolczyste obro?e.

Lecz nie wszystkie sieroty s? tak nieszcz??liwe...
Ja widzia?em m?odzie?ca, co w okropnej n?dzy
Dniem i noc? pracowa?, by dosta? pieni?dzy,
Pieni?dzy! kt?re swoim przewa?nym ci??eniem
Przytrzymywa?y jego matk? na tym ?wiecie.
Teraz za? m?ody cz?owiek sam zosta?, z wspomnieniem,
?e gdy matka kona?a,
Jego czo?o uwi?d?? r?k? prze?egna?a;
I tak mu by?o b?ogo jak po deszczu w lecie,
Lub jak gdyby przechodz?c dotkn?? si? anio?a,
Kt?ry wieczorem stawa przy wschodach ko?cio?a.

Widzia?em jeszcze potem innego sierot?,
Jak w wygodnym powozie przebiega? ulice,
?mia? si? do wszystkich g?o?no, mia? rumiane lice
I r??ne cacka z?ote.
Lecz on nie by? sierot?; on w j?zyku nowym
Nieutulonym w ?alu si? nazywa;
I tak to zwykle pisz? w li?cie pogrzebowym,
Kt?ry krewnych, przyjaci?? i znajomych wzywa.

Potem widzia?em znowu m?odego cz?owieka,
Od kt?rego t?um ludzi pobo?nych ucieka,
A gdy ku niemu oczy obr?ci ?askawe,
To ca?ej ci?by t?umne, stuoczne spojrzenie
On przyjmuje jak gdyby rzucone kamienie!
Bo on jest dzieci? nieprawe.
On, tymi spojrzeniami wci?? kamienowany,
Czuje wszystkie i m?g?by policzy?, jak rany,
Wi?c gorzko p?acze.
A chocia? ma rodzic?w, nie wie ich siedliska,
I nieraz bije czo?em w pa?ac granitowy,
W kt?rym nieznany ojciec na puchach spoczywa,
I nieraz z Losem w?ciek?e prowadzi rozmowy,
Gdy ten pi?knie wschodz?ce nadzieje wyrywa.
Nieszcz??liwy! wpad? jako motyl do mrowiska,
Co na pr??no wyt??a poszarpane skrzyd?a,
Na pr??no chce polepszy? to ?ycie tu?acze,
Bo go zewsz?d nieznane obieg?y straszyd?a,
I przy nim, na nim, siedz?,
Przed nim, za nim, si? wlek?,
I biedne cia?o siek?,
I biedne ?ycie jedz?.

W ko?cu spotka?em jeszcze dziwnego cz?owieka,
Kt?ry po swych rodzicach nie nosi? ?a?oby,
Nie rozpacza? przy ludziach, nie chodzi? na groby;
Lecz czasem tylko jego zapad?a powieka
Przyjmowa?a do siebie promyczek wesela,
A ten tak blado, dr??co spod rz?s?w wystrzela,
Jakby si? od ksi??yca nauczy? mrugania.
Ten cz?owiek od pierwszego z ?wiatem przywitania
By? bardzo nieszcz??liwy, ale si? nie zra?a?,
Patrzy? w niebo i, pe?ni?c swoje obowi?zki,
Na ziemi? ma?o zwa?a?.
On nawet w drobnych rzeczach by? prze?ladowany,
Jakby go los trefnisiem dla siebie uczyni?;
On cz?sto cierpia? potwarz, cho? nic nie zawini?;
On, pragn?c zerwa? r???, rwa? ostre ga??zki...
Ten wi?c cz?owiek, sierota, od nieszcz??? ?cigany,
Patrz?c w g?r?, ze ?wi?tym u?miechem proroctwa
M?wi? do mnie, ?e nie ma bynajmniej sieroctwa!
Ja za? jako? niechc?cy ku niebu spojrza?em,
A niebo by?o gwia?dziste;
W gwiazdach wi?c tajemnic? tych s??w wyczyta?em,
Bo one tam wyra?ne by?y, oczywiste;
Potem, gdy dusza swego skosztowa?a chleba,
Nie mog?em si? ju? wi?cej oderwa? od nieba,
Kt?re mnie wci?? ci?gn??o silnym, wonnym tchnieniem.

*
I wtedy to ja, wzi?wszy m?j ?zawy r??aniec,
Zm?wi?em na nim pacierz - pot??nym milczeniem.

*
Teraz za?, widz?c, s?ysz?c tyle rzeczy nowych,
Do was biegn?, wam prawdy przynosz? kaganiec,
Wam, biednym bladym dzieciom z nabrzmia?? powiek?,
Co samotne jeste?cie w t?umach pogrzebowych,
I samotne musicie patrzy? na to wieko,
Kt?re tak silnie serca wasze przyskrzypn??o,
Kt?re przed wami wszystko na ?wiecie zamkn??o!
O, wy jeste?cie kwiatki, kt?re Los szaleniec
Skr?ca, plecie, usiad?szy na naj?wie?szym grobie,
Skr?ca, prz?dzie i plecie na torturach wieniec,
Aby nim dzikie skronie przyozdobi? sobie.

MARZENIE
(FANTAZJA)

Lecz tylko ?e pragniemy,
Ale nie rozumiemy,
Czego si? trzyma?, jako si? sprawowa?,
?eby nie przysz?o na koniec bobrowa?.
J. Kochanowski

"Skowronek ?piewa? - ja o ?wicie wsta?em,
I czu?em ?ycie, i ?ycie kocha?em;
Lecz teraz zgadn?? nie mog?, dlaczego
Ci??y mi niesmak, dziwnie pomi?szany,
Jak wo? fijo?ka ?wie?o rozkwit?ego
I pogrzebowych kadzide? tumany.

Przykre wra?enia - niby ?e dzi? z rana,
Przy ?wietnej uczcie, czarowna dziewica
M?wi?a ze mn? i kwiaty zroszone
Trzyma?a w r?ku - i nagle, zmi?szana,
Ucich?a - ?miechem wykrzywi?a lica,
I pokaza?a ko?ci obna?one;
I zn?w m?wi?a: powoli, niedbale,
Jakby nic z?ego nie sta?o si? wcale.

Dziwne uczucia - dawniej ja marzy?em,
Wszystko kocha?em, we wszystko wierzy?em,
Szcz??liwy by?em!
A dzi??... smutny - i czemu?! Precz to narzekanie,
Lepiej oto zawo?am marzenia, mi?o?ci.

Mi?o?ci moja! Marzenie! ja was prosz? w go?ci,
Prosz?, wo?am - a tutaj taka cisza wsz?dy,
Jakby mi?o?? z marzeniem umar?a przed chwilk?,
Jakby w?a?nie sko?czono pogrzebu obrz?dy,
I dym pozosta? tylko,
I dalekie ?piewanie...

Lecz mniejsza o to - nie chc?, nie chc? marze? wcale,
Bo musi by? c?? wi?cej dla cz?owieka w ?wiecie
Nad te liche zabawki, kt?rych pragnie - dzieci?...
O tak! musi by? - jest c?? - bo c?? po zapale,
C?? po ?zach, kt?re nieraz w nocy zasiewa?em
Mimowolnie, tak jakby opad? kwiat ?renicy,
I oko si? zrobi?o nasieniem przesta??m:
C?? z tych ?ez wejdzie? - je?li ro?linka t?sknicy,
Marna, bezowocowa, jako te zabawki,
Za kt?rymi uganiam prawie od powicia;
To ja wyrw?, pogniot?! pierworodne trawki,
Bo przecie? nie dla fraszek - na pr?gierzu ?ycia
Rozpi?ty - czekam czego? od ca?ego ?wiata,
Jak policzku od kata."

Wtem nad g?ste zaro?le wzni?s? m?odzieniec czo?o
Blade jak marmur, w kt?rego g??bokich framugach
Oczy niby ?zawice przepe?nione sta?y -
M?odzieniec b??dnym wzrokiem spoziera? woko?o,
A by?a noc pogodna - mg?y leg?y na smugach,
I posrebrzane chmurki ksi??yc zwiastowa?y.

G?OS NIEZNANY
(?piew)
Gdy po deszczu, po majowym,
Wst?ga t?czy cicho sp?ynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam, kr??? w k??ka,
Po dolinie, po jeziorze,
I w g??b patrz?, jak jask??ka
Gdy zimowe zwiedza ?o?e.*

Biegam, latam, dokazuj?,
Czasem w ptaszka si? przerzuc?,
Z skowronkami si? wyk??c?,
I - s?owikom nie daruj?.

Bo skowronki i s?owiki,
I lilije, i powoje,
I jeziora, i strumyki,
Wszystkie moje - wszystkie moje!...

M?ODZIENIEC
Co to jest, co za ?piewy? - czy? i w p??nej nocy
Trudno jest by? samotnym?

G?OS NIEZNANY
Ha, ha - sk?d te ?ale?
Wszak?e nie bardzo dawno wo?a?e? w zapale,
?e czujesz brak niezno?ny, ?e pragniesz pomocy
Tych ulubionych marze?, co zmar?y przed chwilk?,
A z obrz?d?w pogrzebu dym pozosta? tylko...

Milczenie

S?uchaj! - ty mi? znasz dobrze, ja dla twojej g?owy,
Dla m?odych my?li zawsze dost?pna i bliska
Jako przy g??wce maku listek at?asowy,
Majaczy?am i b?ogie pl?ta?am zjawiska.
Jam Rusa?ka, marzenie - to m?ode marzenie,
Co, nie wiadomo po co, z chciwo?ci? dziecinn?
Nieraz ?ebrze u cz?eka o jedno westchnienie,
O jedn? ?z? niewinn?!
I westchnienia pos?ucha, i ?z? na d?o? schwyta,
I zwil?y ni? krzew suchy: a? li?? si? prostuje,
Zielenieje - i m?ody p?czek wyskakuje!
Przeciera senne oczko, "Kto mi? wo?a" - pyta.

M?ODZIENIEC
Dosy? - dosy? tych cacek!... trudno mi, nie mog?
Bawi? si? - bo mam jakie? silniejsze przeczucie,
Co odpycha pieszczoty - wzbudza nawet trwog?,
?e ju? nie czas.

RUSA?KA
Wi?c kl?knij! dumaj o pokucie,
?a?uj, ?e? prze?y? chwilk? - ha, ha! - dziwny cz?eku,
Twoje ?ycie? - to cz?stka tak zwanego wieku,
A wiek? - sto lat, cho? zginie, wieczno?? o nim nie wie,
Bo gdzie? taka drobnostka mo?e j? obchodzi? -
Ha, ha! - dalej, p?tniku! zacznij p?acz rozwodzi?,
A ja wzajem rozrywki b?d? szuka? w ?piewie:

Gdy po deszczu, po majowym,
Wst?ga t?czy cicho sp?ynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.

Biegam, latam...

M?ODZIENIEC
Precz, c?rko pieszczot i gnu?no?ci!
Ja nie chc? md?ych rozkoszy - sam z sob? zostan?
I b?d? bada? - ?ledzi? - przeczucie nieznane,
Kt?re wros?o w me serce - przeczucie wielko?ci!...

RUSA?KA
No, zosta? sobie - zosta? - lecz pami?taj o tem,
A?eby? twoich sza??w nie ?a?owa? potem;
Zosta? - a ja tymczasem polec? daleko
I zaczn? moje czary - bo te? umiem cuda,
Jakie stwarza? nie ka?dej rusa?ce si? uda.
Ja czasem mrugn? tylko figlarn? powiek?,
Klasn? w d?onie - zawo?am: "Dalej, moje kwiatki,
Kto te? najpr?dzej biega!" - a wnet na przegony,
Przez zaro?le, mogi?y, pola i zagony,
Rw? si? r??e, lilije, i pe?zn? b?awatki,
I krzaki bz?w w?druj?,
Ziemi? za sob? pruj?...
Ja za? wci?? klaszcz? w d?onie - lec? lotem strza?y
Na pogo? kwiat?w patrz?c, nuc? pie?? radosn?,
A gdy stan? - wnet wszystkie przy mych stopach wrosn?,
Jakby si? nie zm?czy?y - jakby nie biega?y -
Jakby, t?dy przechodz?c, ogrodnik przypadkiem
Zgubi? gar?? r??nych nasion, a st?d kwiaty wzros?y,
I przez zmru?one p?czki spojrza?y ukradkiem,
I ?wie?e czo?a wznios?y.

M?ODZIENIEC
P?onna maro! uciekaj - czy widzisz, tam, w dali,
Iskierka, b?yskawica - ach, niebo si? pali!
Zast?p wojska ra?ony, jak zdeptana ?mija,
W?ciek?ym jadem nabrzmiewa, kurczy si? i zwija:
Zmora wojny to sprawia! bo te? umie cuda,
Jakie stwarza? szatanom nawet si? nie uda -
Ona, klaszcz?c mieczami, ryczy przera?liwie:
"Hej?e! kto chce wawrzyn?w?" - a wnet t?umy lec?,
Dzikim wzrokiem jak ?wiat?em pogrzebowym ?wiec?
I, przeskakuj?c trupy, uganiaj? chciwie -
Uganiaj?, konaj?, nie z rozrz?dze? nieba,
Lecz z pragnienia wawrzyn?w - li?ci im potrzeba!...

(echo)

Li?ci im potrzeba!...

RUSA?KA

Ach, jak?e? ty niedobry! takie straszne rzeczy
Gadasz, ?e a? dreszcz bierze! - wierz mi, m?j kochany,
?e twojej tak g??bokiej, tak zatrutej rany
Dzielno?? moich urok?w nawet nie wyleczy,
Wi?c ?egnam ci? na zawsze!...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
I mi?dzy g?stwiny
J?cz?cy, g?uchy szelest z lekka da? si? s?ysze?,
I mdla? - kona? - nareszcie ca?kiem przesta? dysze?;
Potem raz tylko drgn??y ga??zki leszczyny,
A potem wszystko ?cich?o.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
"Ha! spad? ci??ar z duszy!
(Krzykn?? m?odzian, radosny, i powsta? raptownie),
O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,
Bo chocia? chwil? strasznych przetrwa?em katuszy,
Cho? t?um rojonych cierpie? bra? mnie w swoje kleszcze
I gni?t?, dr?czy? - jednak?e teraz szydz? z niego,
Teraz godowy puchar dla siebie nalewam,
I dotykam ustami brzegu z?oconego,
I b?d? szcz?sny jeszcze,
I jeszcze pie?? za?piewam!

"M?odo?ci! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem s?o?ca
Ludzko?ci ca?e ogromy
Przenikaj z ko?ca do ko?ca!"

PISMO

Cud wcielonego ducha - to nie ?aden kwiatek
Z ro?liniarni ?wiatowej; pismo to op?atek,
Kt?rym ?ama? si? trzeba i od serca ?yczy?
Dosiego roku prawdy - nie szermowa?, krzycz??,
Lecz ca?? si?? dzia?a?, dzia?a? w taki spos?b,
Jako dawny obyczaj, bez wyborczych os?b,
Z bogobojn? czeladk? wieczerzaj?c spo?em,
Na sianie z w?asnej ??ki i za w?asnym sto?em.

Lud ma piewc?w, a piewca czu?y jak wierzbina
Serdeczne latoro?le ku przechodniom zgina,
I ?ami? je, i kwil? na multankach z kory,
Bo t?tna im potrzeba, bo przy piersiach ziemi
Nass? si? zdrowych uczu? i wdzi?kami temi
Gra? musz?, nia?czy? sobie.- O! to nie doktory,
Nie m?drcy, ale drzewa, co, jak po?kn? soki,
G?stym li?ciem i kwiatem sypn? pod ob?oki.
Tam pie?? nied?ugo p?ynie, nied?ugo si? j?ka,
Ale pulsami dzwoni i po ?y?ach brzd?ka,
Krzepko, niechorobliwie, ka?da my?l wynika,
Jako w pogodny dzionek ptastwo z go??bnika.
A gmin, co jedn? r?k? szuka dla nas chleba,
Drug? zdr?j ?wie?ych my?li wydostaje z nieba!
Dzielny olbrzym! w siermi?dze, z promienistym czo?em,
Szorstkimi s?owy nuci za karczemnym sto?em -
Nie rozbe?ta si? w pi?mie, s?owa zna jak krople
Krwi w?asnej, w kt?rej stoku, jak bogunki w Gople,
Pluskaj? ho?e pie?ni.- Ow?? te nieuki,
Ci prostaczkowie w ?wi?ty? ba?wochwalczych progu
Nie zgi?ci, nie pok?uci cyrklem g?upiej sztuki,
Na gar?ci ziemi ?yj?, ale ?yj? w Bogu!
My za?, m?drzy! my, grzeczni, z nauk salon modny
Zrobili?my niebawem; zapa? nasz, wygodny
Jak ciep?o kominkowe, w ko?ci tylko chucha,
Ale nie krzepi serca, nie podnosi ducha.
Na pr??no zatem ?piewak pokutuje d?ugo
Tam, gdzie nie wierz? w duchy, tam, gdzie my?l jest s?ug?,
Kar?em, trefnisiem tylko. - Jej anielskie skrzyd?a,
Wykr?cone bole?nie, pe?zn? zamiast lata?,
A nikt nie spojrzy na nie - a chciwo?? obrzyd?a
Jako skrzyd?ami drobiu ka? chce nimi zmiata?;
Ka? nie z serca, nie z duszy, aby w?r?d zapa?u
Czysta by?a i ?wie?a - lecz raczej ka? z ka?u.

...Gdym tak m?wi?, obecni, patrz?c od niechcenia,
Zacz?li c?? tam szepta? - smak ich podniebienia
(Bo innego nie mieli) m?wi?, ?e wyrazy
"Za gorzkie s?, niegrzeczne!" - wrzas?o kobiet grono
Ch?rem spojrze? - a potem s?odko tak m?wiono,
?e ?adne by?y my?li - ?wietne te? obrazy:
Jedwabnymi s??wkami haftowane mowy
Rozdar?em jak pokutnik - a to im bole?nie,
Im przykro, oni my?l?: przysz?o mu do g?owy
?artowa? tak niewcze?nie!
Lepiej, ?eby nam kwiat?w poszed? szuka? w polu
Albo ?eby ju? milcza?, kiedy taki nudny.
Nudny wprawdzie, c?? robi?, kiedy nudny z bolu,
A kwiat?w nie chc? szuka?; kwiat?w? - na c?? kwiat?w
Wam, co?cie ?wiat stworzyli w?r?d przestrzeni ?wiat?w
I macie go na w?asno?? - nowy ?wiat, ob?udny.

...Ju? nie mog?em si? wstrzyma?, sia?em wi?c w uczucia
Zorane do ?ywego - ca?? gar?ci? sia?em
W prawo, w lewo, gdzie mog?em, ziarna od zepsucia,
Wszystkie, wszystkie, co mia?em!
A? po chwili spogl?dam: - w izbie tak, jak w dzwonie,
Kiedy mu serce wyrw?: dr??ca lampa p?onie,
Karty porozrzucane... papierowe twarze
Dam, walet?w, i serca czerwone, i li?cie
Winne, wszystko jak larwy, gdy czarownik ka?e,
Szemrz? tr?cone wiatrem, ta?cz? oczywi?cie!
Ta?cujcie - z mowy, z pisma, z tych klejnot?w ducha
Zr?bcie sobie igraszk? - o! na to si? zgadzam,
O, to dobrze - ta?cujcie, p?ki zlepka krucha
Nie pry?nie - o, ta?cujcie, wszak wam nie przeszkadzam?

PI?RO

...Nie dbaj?c na chmury
Pan?w krytyk?w, gorsze k?adzie kalambury.
Byron. Beppo

I wlano w ciebie dusz? nie anielsk?, czarn?,
Cho? bia?ym w?osem strz?pisz wybuja?? szyj?
I wzdrygasz si? w prawicy wypalonej skwarn?
Posuch? - a za tob? d?ugie ?al?w chryje
Albo okr?g?e zera jak okr?g?e grosze
Wtaczaj? si? w rubryki, zaplecione gi?tko,
Jak zrachowane jaja, kiedy id? w kosze
Ostro?nie i poma?u. - Czasem znowu pr?dko
Nierozerwany promie? z ciebie g?osek tryska
I znakiem zapytania jak skrzywion? w?dk?
?owisz my?l, co opodal ledwo skrzel? b?yska...

O, pi?ro! Ty? mi ?aglem anielskiego skrzyd?a
I czarodziejsk? zdroj?w Moj?eszowych lask?,
- Tylko si? w t?czowane barwi?c malowid?a,
Nie b?d? papug? uczu? ani marze? krask? -
Sokolim prawem wichry pozagarniaj w siebie,
Nie p?owiej skwarem s?o?ca i nie ciemniej s?ot?;
Dzikie i samodzielne, steruj?ce w niebie,
Do ?adnej czapki klamr? nie przykuj si? z?ot?.

Albowiem masz by? pi?rem nie przesi?k?ym wod?
Przez bezustanne wichr?w i nawa?nic wp?ywy,
Lecz pi?rem, kt?rym osp? z krwi? mi?szaj? m?od?
Albo za wartkie strza?om przytwierdzaj? grzywy.

PO?EGNANIE

I z mi?o?ci, i z pie?ni ?wiat si? naigrawa,
Burz?, co w g??bi serca ?ywot nam pustoszy,
Zowi? oczarowaniem s?awy i rozkoszy;
O! cierniowa to rozkosz! op?akana s?awa!
B.Z.
?egnam was, o lube ?ciany,
Sk?d, dziecinne strzeg?c ?o?e,
Chrystus Pan ukrzy?owany
Promieniami wita? zorze.
A i dzisiaj, cho? doko?a
Paso?ytne pn? si? zio?a,
Z zi?? i pustek krzy? br?zowy
B?ogos?awi mi na drog?.
Ostatni to sprz?t domowy,
Kt?ry jeszcze ?egna? mog? -

Sprz?t domowy - i grobowy.

?egnam tak?e i was, szyby -
T?czowymi l?ni?ce blaski;
Do rodzinnej wy siedziby
Tak potrzebne jak obrazki,
I tak ?wi?te jak szkaplerze.
Przez was pierwszy raz ujrza?em
Wie? i niebo - przez was wierz?,
I tak wierz?, jak widzia??m...

Wie? i niebo - dwa poj?cia,
Kt?re ranny brzask umila,
By?y dla mnie, dla dzieci?cia,
Jak dwa skrzyd?a dla motyla.
Wsi? i niebem ?y?em ca?y,
O nich skrzyd?a mi szumia?y,
A k?os zloty bior?c z ziemi,
I k?os s?o?ca, promie? z?oty,
Wierzcho?kami z??czonemi
W tajemnicze wi?em sploty,
I buja?em nieugi?ty,
I buja?bym tak na wieki,
Lecz ?za w swoje dyjamenty
Zakowa?a mi powieki,
I str?ci?a w przepa?? nocy.
A ci??y?y te okowy,
I ci??y? mi chleb sierocy,
Prze?zawiony, pio?unowy.
Chleb sierocy, smutna dola,
Opuszczony dom i rola - -

Potem Sfinks nauk? zwany,
Roztoczywszy obszar skrzyde?
Hieroglifem zapisany,
Do zgubniejszych gna? mi? side?
A patrzy?em w skrzyd?a jego,
Jako w zw?j pargaminowy:
Jak w rozwart? ksi?g? z?ego,
Tajemnymi lit? s?owy - -
I dojrza?em s??w ub?stwo
W?r?d czarnego g?osek stada,
Co jak wielkie kawek mn?stwo
Boju my?li plac osiada,
I odleci, a zostanie
Blada ko?? i piasek blady,
Smutne grzechu panowanie,
Marna rzecz i marne ?lady -
Potem jeszcze ?wiat weso?y,
Bo weso?ym si? by? mniema,
I ci ludzie p??-anio?y,
Gdy anio??w ca?ych nie ma -
Potem jeszcze mi?o?? czysta,
Umar?ego cie? rycerstwa,
Za-urocza i za-mglista,
By w ni? wierzy? - bez szyderstwa
Potem jeszcze przyjaciele,
Lito?ciwi i oszczerc?,
Co na z?e lub dobre cele
Odwa?aj? si? mie? serce:
Ci i tamci r?wnie biedni,
Tym nad zwyk?? stoj?c rzesz?,
?e gdy znudzi ?wiat powszedni,
Dokuczaj? albo ciesz?,
A to w snach przed-po?udniowych
Mi?o widzie?, w snach m?odo?ci,
?e bez cel?w rachunkowych
U?yczaj? chocia? z?o?ci -
Biedni ludzie! niech im cnota
Rozpromieni noc ?ywota...

C?? wi?c jeszcze doda? mog?,
Bym zap?aka?, id?c dalej ? -
Spojrz? oto na pod?og?:
K?dym pe?za?, pe?za Szalej;
K?dym duma?, kwiat pami?ci
Lazurowym b?yska okiem,
Jak ci m?odzi wniebo-wzi?ci,
Migaj?cy za ob?okiem;
I krzy? tylko zerdzawia?y
Na wezg?owiu mch?w zielonych,
I te szcz?tki, co zosta?y
Z szyb t?czowo-przepalonych;
I ta my?l, i te wspomnienia,
I weselszych przeczu? tysi?c,
Zwitych w t?cz? odrodzenia,
Kt?r? Tw?rca raczy? przysi?c,
I zaklina? si? na Siebie,
?e zn?w g?ry wyjrz? z g??bi:
A ob?oki sta?y w Niebie,
Jak trwo?liwy r?j go??bi -
I ?wiat ca?y si? odradza?,
I zn?w s?o?ce wysz?o z chmury,
I zn?w ksi??yc si? przechadza?,
?ab?dziowy, jasno-pi?ry - -
Gdy za?, wedle s??w Jehowy,
Siedmiobarwna Niebios wst?ga,
Jako ?wit popotopowy,
Dotrzymuje, co przysi?ga,
Mo?e r?wnie? - kto wie - mo?e
I ta moich przeczu? t?cza,
Wysnowana w imi? Bo?e,
Uskuteczni, co zar?cza -
Mo?e - tak; lecz je?li burza,
Nim si? jasne barwy sprzeda,
Wszystkie Nieba pozachmurza,
Kt?re tylko s? i b?d? -
Je?li nawet Sfinks nauki
Marnym si? oka?e p?azem,
Mam?e, w szare str?con bruki,
Dla spokoju zosta? g?azem?
Mam?e, ojc?w t?ocz?c ko?ci,
Wo?a? g?osem znikczemnienia:
"Witaj mi, oboj?tno?ci,
Ideale do?wiadczenia!"
Nie - cho? piorun po piorunie
Gorej?ce wst?gi wije,
Ja w spienionych wa??w runie
Zakrwawion? pier? obmyj?.

Pier? obmyj?, lub rozbij?! -

Nim za? z czuciem Haroldowem
Cisn? si? w to gro?ne morze,
Prze?egnajcie? starym s?owem:
"Szcz??? ci. Bo?e!..."

ADAM KRAFFT
I ty w szpitalu zako?czy?e? ?ycie,
Od nieudolnych zrozumiany g?az?w,
Co ludzi jeszcze nauczaj? skrycie,
Zaledwo echem twoich brzmi?c wyraz?w,
Twojego serca powtarzaj?c bicie -
I ty w szpitalu z trosk umar?e? - smutno:
Jak gdyby g?azom tylko wierzy? mo?na,
Je?li je d?uta w kszta?t szlachetny utn?
I zaopatrzy jaka my?l pobo?na
W kamienny pacierz...

Ty? ?w pacierz zm?wi? -
A jeszcze si?gasz, k?dy zenit jego
Kolumn? gmachu przeszed? gotyckiego
I pod stopami Pana wieniec uwi?.*
Z twoich to ramion latoro?l? wzbity,
Zaowocowa? w gronach ?wi?tych twarzy
Nie jako rze?ba, lecz jak hymn Lewity,
Trzymaj?cego przedni? stra? o?tarzy,
Wylany z duszy, nie za? stal? ryty.
Kto go nie widzia?, komu nie pad? cieniem
Na ca?e ?ycie jako w?tek marze?
I z tajemniczym nie ochmurzy? drzeniem
Lazurowego t?a doczesnych zdarze?,
Ten ani mo?e b??dn? widz?w drog?
Opuszczaj?cych pr?g ko?cielny ceni?;
Gdziekolwiek bowiem zrazu stawisz nog?,
Zdaje si? jeszcze ?uk za ?ukiem cieni? --
I jako Prorok obudzony ?witem,
Nie mog?c rych?o zby? drabiny senn? j,
Oczarowanym zb??kasz si? korytem
I jeszcze wr?cisz ho?d powt?rzy? lenny.

O wielki mistrzu! s?usznie zginasz barki
I na ramionach w?asne pie?cisz dzie?o,
Gdy oto widze, wedle b?ahej miarki,
Nie ocenili, co ich prze?cign??o:
Samemu tobie zostawuj?c brzemi?
Zniesienia siebie - bo? opu?ci? ziemi?.
O wielki mistrzu! ty? da? innym przyk?ad,
Ku jakim szlakom maj? zd??a? sami,
Niech tylko pojm?, bior?c czyn za wyk?ad,
Cherubowymi wznosz?c si? skrzyd?ami
Nad li?? wawrzynu, ?z? i szyderstw w??a,
Niechaj si? ku nim ogl?daj? z g?ry
Z ewangeliczn? ?agodno?ci? m??a.
Ty nawet przebacz, je?li z widz?w kt?ry,
Jerozolimskie na?laduj?c c?ry,
Gdy w grobie Pana ogl?da?y p??tno,
Westchnie - a puste zawt?ruj? mury:
"I ty w szpitalu z trosk umar?e? -- smutno!..."

MOJA PIOSNKA

POL. - I'll speak to him again.
What do you read, my lord?...
HAM. - Words, words, words!
Shakespeare

?le, ?le zawsze i wsz?dzie
Ta ni? czarna si? prz?dzie:
Ona za mn?, przede mn? i przy mnie,
Ona w ka?dym oddechu,
Ona w ka?dym u?miechu,
Ona we ?zie, w modlitwie i w hymnie...

*
Nie rozerw?, bo silna,
Mo?e ?wi?ta, cho? mylna,
Mo?e nie chc? rozerwa? tej wst??ki;
Ale wsz?dzie - o! wsz?dzie,
Gdzie ja b?d?, ta b?dzie:
Tu w otwarte zak?ada si? ksi??ki,
Tam u kwiat?w zawi?zk?,
Owdzie stoczy si? w?sko
By jesienne na ??kach prz?dziwo:
I rozmdleje stopniowo,
By ujedni? na nowo,
I na nowo si? zro?nie w ogniwo.

*
Lecz, nie kwil?c jak dzieci?,
Raz wywalcz? si? przecie.
Niech mi puchar podadz? i wieniec!...
I w?o?y?em na czo?o,
I wypi?em, a wko?o
Jeden m?wi drugiemu: "Szaleniec!!"

*
Wi?c do serca, o rad?,
D?o? ponios?em i k?ad?,
Ali? nagle zastygnie prawica:
G?o?no ?mieli si? oni,
Jam pozosta? bez d?oni,
D?o? mi czarna obwi?a p?tlica.

*
?le, ?le zawsze i wsz?dzie
Ta ni? czarna si? prz?dzie:
Ona za mn?, przede mn? i przy mnie,
Ona w ka?dym oddechu,
Ona w ka?dym u?miechu,
Ona we ?zie, w modlitwie i w hymnie.

*
Lecz, nie kwil?c jak dzieci?,
Raz wywalcz? si? przecie;
Z?otostruna nie opu?? mi? lutni!
Czarnoleskiej ja rzeczy
Chc? - ta serce uleczy!
I zagra?em...
...i jeszcze mi smutni?j.

DO MEGO BRATA LUDWIKA

Na pismo moje - gar?? obcego piasku,
Na p??noc wiele, wiele rzucam my?li...
?eby ci pos?a? ca?y ?wiat w obrazku
I uog?lni?, co si? dniowo kr??li:
To z ziemi, kt?r? ujuczy?em g?oski,
Z onego pisma ma?o-wi?kszej wagi
I z onych my?li, co, jak atom Boski,
Zdaj? si? ciemne ?egna? sarkofagi -
Przez ludzki na??g glob utocz? drobny
I puszcz? na ?wiat - niechby wrza?, osobny.

Atom?w w?adcy, marze? wodze nik?ych,
Z dzielnicy naszej cieszmy si? i rz?d?my;
Nadzwyczajnego wiele jest u zwyk?ych,
Popatrzmy w niebo, tam g?rnymi b?d?my,
A r?ce w zwyczaj ujarzmiwszy - prz?d?my...

Na wielk? uczt? do g?rnego sklepu,
Ma?o jest, kto by wszed? jak Elias prorok;
P?omiennej osi nie z onego szczepu,
Co wiosna rodzi, zima trzebi co rok,
Lecz z tego krzesa?, rosn?cego w jasno??,
Co Panu winien, ?e nie mo?e zgasn??.

Bo nie zgin??o ?adne ut?sknienie,
I ?adna bole?? nie przewia?a marnie,
I ?aden u?miech b?ahy niesko?czenie -
Jest taki anio?, co skrzyd?ami garnie
I ?miech, i bole??, i to niedotkliwe
Cz?owieka chaos bierze w d?o? jak ?ywe.

A droga taka jest na wie?? ?ycia,
?e wiele szczebl?w idzie coraz wiotszych,
Ja?niejszych coraz, prze?roczystszych, z?otszych,
Jak r??ne sny s?, r??ne serca bicia:
A kt?ry szczebel d?oni? witasz chciwie
I ob?okowe widzisz w nim widziad?o -
Nogami zdepczesz, stoj?c na ?uczywie,
Bo ju? ci skrzep?o, w rzecz si? ?ci??o - zblad?o.

To rzeczy dola - wielem widzia? rzeczy...
M?odo?ci dola... sny kocha?em ciemne;
Z tych jedne by?y md?e i nic do rzeczy,
Jak kwiaty drugie, lekkie i nadziemne,
O trzon ?odygi wy?sze ka?u. Z mleczy,
Co po urwaniu per?? wzesz?y bia??,
Mniema?em s?odycz wyssa? - jak?e ma?o!

A jam si? otru?... wiesz, ?e by?em struty?
(Wspomnienie r?wn? ma trucizny si??.)
Co teraz powiem, b?dzie z?e i zgni?e,
I szkieletowe jako ptak zepsuty,
Co z nieba zlecia? wietrznym zwiany s?upem
I we mrowisku si? przewala - trupem.

*
Z mi?o?ci szydzi?, mszcz?c si? na uczuciu,
Albo teorii kilka zimnych z?o?y?,
Jak kilka g?az?w na bo?nic? Psuciu,
I m?ode serce zi?bi? lub ubo?y? -
To jeszcze kocha?, jeszcze by? zalotnym!
A czemu nie chcia? Boski ogie? s?u?y?,
Stara? si? iskr? lub p?omykiem b?otnym
W niewiadomo?ci ciemnych dr?g przed?u?y?...

Lecz by? weso?ym, ile ludziom wolno,
I tyle smutnym, ile ludzie musz?;
I widzie? jasno, jak t? r??? poln?
Dla kilku k?os?w nieobacznie krusz?,
I jeszcze mniema?, wierzy?, ?e tak musz?...

(Do ?wiata, kt?ry-? obieca?em stworzy?,
By? piasek listu, my?l i przestrze? drogi,
Lecz m?g??em s?dzi?, ?e ?z? trzeba w?o?y?
Dla prawdziwo?ci bytu czy przestrogi?)
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

M?wiono do mnie: "Szcz??cie na tym ?wiecie
Wtedy jest tylko, gdy nieszcz??cia ni? ma."
Odpowiedzia?em: "Czym?e s?o?ce w lecie,
Co otwartymi patrzy w ?wiat oczyma?
Czy to jest doba, kiedy cieniu ni? ma?"

M?wiono do mnie, acz innymi s?owy:
?e z zapomnienia byt powstaje nowy.
O s?odki bycie! - w szcz??cia niepami?ci,
Kiedy si? tobie przypatruj? bli?ej,
Ty - bez uczucia, wolny trosk i ch?ci -
Zdajesz si? wszego cz?owiecze?stwa wy?ej;

Je?eli jeste? - je?li czuwasz?... bycie!
Co ani zbawi?, ani umiesz zdradzi?,
Dlaczego? stan?? na do?wiadcze? szczycie,
By nie umiera? z nami - ale radzi?.
Przekl?te rady!...

Jeszcze, jeszcze - mo?e
I na tej ziemi, cho? jest ka?u stekiem,
Znajdzie si? kilka rzeczy wielkich: morze
I to, co m?drcy nazywaj? - wiekiem,
I p?czek r??y, wreszcie gr?b, a przed nim
Wszystko, co ?miesznym zowi? i powszednim,
I to, co wielkie nosi imi?, wszystko!
I ca?a ziemia wielk? jest artystk?.

Artyzmu ziemi by?em zwolennikiem,
Na wielkie morze i dzi? patrze? lubi?,
Na p?czek r??y tak?e - lubo z nikim -
I w doczesno?ci si? pijanej gubi?,
Nie ?miej?c wiekiem nazwa? - i os?dzi?,
?e taki ogrom czasu mo?na - b??dzi?.

A w grobie moim widz? podobie?stwo...
Bo jak?e ma?o b?dzie ze mnie: popi??,
Ni to rado?ci god?a, ni m?cze?stwo,
Ni tego s?owa nad grobowcem: dopi??!
Ni r??y polnej - nic, krom jednej z wiela
Tajemnic Pa?skich: znaku Zbawiciela.

Ludwiku! Tobie zwyk?em by? spowiada?
Niedoko?czonych mar ogromne dzieje!
Widzia?e? skrzyd?a - przysz?o mi upada?,
Lecz jeszcze upa?? nie jest czas - i dnieje -
I widz? ob?ok z runem bardzo bia?ym,
Je?eli ten jest - Bracie! - b?d? sta?ym.

Jak ma?o rzeczy pewnych jest na ziemi,
Na ka?d? s?odycz mo?na rzuci? prochy,
Na bole?? - trudniej, lecz si? z??czy z niemi.
Obiedwie c?ry z jednej?e macochy,
I obie ku nam lec? z u?ci?nieniem,
Jak pokrewie?stwo - czym? - niezrozumieniem.

A jednak ziemi kl?? nie b?d? wcze?nie,
Stan? si? dla niej, czym si? dla mnie sta?a;
Nie jestem duchem, wi?c si? czasem we?ni?,
I kilka moich dni odrobi? z cia?a,
Z umiej?tno?ci tak kosztownej - trudu,
Co ludziom wschodzi, kwitnie mimo ludu.

?e w rzeczach, kt?re cz?owiek przedsi?bierze,
Jest pewna cz?stka, pewny cie? w?asno?ci,
To moj? b?dzie - my?l o zgas?ym wierz?;
Bo odwykn??em w szcz??cie mie? ufno?ci,
Bo z wiar? w jesie?, tym p??nocy god?em,
Na ka?dy listek patrz?...
...bo si? zwiod?em!

Co tobie powiem i co w?a?nie pisz?,
Co ukleconym zowi? sfer obrotem,
To jeszcze starczy na czas, nim us?ysz?
Anio?a wielkim m?wi?cego grzmotem.
- I dnie opuszcza? b?d?, jak klawisze,
Kiedy je smutny dotkn?? z nawyknienia,
A nie ?mie ciszy zbudzi? - i - cierpienia.

ITALIAM! ITALIAM!

1
Pod laty?skich ?agli cieniem,
My?li moja, p?y? z anio?em,
P?y?, jak kiedy? ja p?yn??em:
Za wspomnieniem - p?y? spomnieniem...

2
Dooko?a morze - morze -
Jak b??kitu strop bez ko?ca:
O! przejasne - pe?ne s?o?ca.
?odzi! wiose?!... Szcz??? ci, Bo?e...

3
P?y? - a nie wr??-?e mi z ?alem
Od tych laur?w tam r??owych,
Gdzie Tass ?piewa? Jeruzalem,
I od moich dni-laurowych...

4
O! po skarby ci? wys?a?em:
C??! gdy wr?cisz mi z t?sknot? -
Wiem to, ale prosz? o to -
Niech zap?acz?, ?e p?aka?em...

5
Pod laty?skich ?agli cieniem,
My?li moja, p?y? z anio?em,
P?y?, jak kiedy? ja p?yn??em:
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Za wspomnieniem - p?y? wspomnieniem...

DO J?ZEFA BOHDANA ZALESKIEGO
W RZYMIE 1847-o

1
Dobrze t?czy si? zieleni?,
B??kitnawi? i czerwieni?,
Tej Wielmo?nej Pani!...
Ale chmurki oddalone
By jagni?ta pogubione,
Te - kto chce, to gani.

2
Ej - i z lutni? z?oto-run?,
Z?oto-ust?, siedmiostrun?
Nieba obiec sklepy
L?ej - ni? piosnk? raz zacz?t?
Ju? we fletni? d?? p?kni?t?
Jak w??cz?ga ?lepy.

3
Ty? bo wiele odziedziczy?,
Ty? bo, Panie, zagraniczy?
Z niebem - mogi?ami,
Wi?c to Seraf, to Cherubin
Niby wisien spadnie rubin
W ogr?d Tw?j - skrzyd?ami,

4
A jam ch?opi? zza ogrodu,
Gdzie? u szpary dr??ce wchodu,
Go?ci - strach mnie bierze
I strach Ciebie, pana sadu,
Co tam z duchy gadu, gadu
Jak dzwon na pacierze...

5
A jam ch?opi? z dr?g krzy?owych,
Zza trz?sawisk olszynowych,
Gdzie md?e j?cz? cienie -
I g??d zemsty w sercu u mnie
Ju? wyrodzi? si? jak w trumnie
Chude lisa szczeni?.

6
I wiatr zabra? mi? w powicie
Chmur - by nagle zmar?e dzi?ci?
Bez chrztu-krwie i walki...
Tu, na cmentarz poni?s? lud?w,
Gdzie trzy ?wiec? panie-cud?w -
Gdzie sztuki, Westalki...

7
Gdzie krzy? z w??czni? w jednej d?oni,
Z g?bk? w drugiej - z cierniem w skroni
Ksi??yc ma nad sob?
I, kompasu wodz?c cienie
Po otartej z krwi arenie,
Cieszy nas ?a?ob?.

8
Kiedy? - czas?w wype?nienie,
Kiedy? Polski odkupienie - ?!
Wieszczym zanu? s?owem:
A sto wiatr?w je rozniesie
Precz po lesie za po-lesie,
Po echu stepow?m...

MARMUR-BIA?Y

Grecjo pi?kna!... twe dziwi?c ramiona z marmuru
I - serce... pytam: co si? t?? sta?o z Homerem,
Kt?ry ci? uczy? ?piewa? z gwiazdami do ch?ru?
Gdzie jego gr?b? lub chata? - m?w! chocia?by szmerem
Fal egejskich, bij?cych w heksametr o ska?? -
Rytmem klasku ich rzeknij - zapisz, w piany bia?e!

*
Wdzi?czna Grecjo! - a co si? i z Fidiasem sta?o,
Kt?ry ci? uczy? kibi? wygina? dostojnie
I st?pa? jako bogi, duchem czuj?c cia?o -?
Czy on w wi?zieniu przepad?? Milcjad czy na wojnie?

Temistokles, Tucydyd, Cymon... czy? skazani?!
Grecjo! - a co si? z s?odkim Arystydem sta?o,
Kt?ry-? przebacza? uczy?, cierpi?c jak wygnani?
A stary Focjon, bitw? co wygrywa z chwa??
Nim mu podawasz trucizn... a Sokrat??...

...Oh! Pani,
B??kitno-oka, z r?wnym profilem Minerwy...
- St?d to zwaliska twoje s?, jak ty, nadobne,
Wita si? je z rado?ci?!... a ?egna z t?sknot?,
Rosami operlone rw?c fijo?ki drobne,
Jedyne, co ?zawiej? tam... i rosn? po to.

TRYLOG

1
Jak fontanna tak wstawa?a
Z tymi swymi warkoczami,
Z tymi swymi p??s??wkami,
Co kropli?a, odkrapla?a,
Co dzwoni?a, co szepta?a...

2
A ja mia?em skrzyde? cztery,
Dla niej jednej cztery skrzyde?,
I lata?em przez Etery,
Do tej mojej, do nieszczer?j,
Do tej Jasnej-pani side?...

3
Od-krapla?em na ni? s?owa -
Te, dzwoni?ce najzabawni?j,
I szepta?em: "Nadzmys?owa!
Jak my bliscy, jak my dawni
Jak ta przyja?? ju? nie nowa..."

4
A? pozna?em!... ?e tak nowa!

* * *

1
Nadzmys?owa bo te? by?a
Onegdajsza tamta pani
I nie taka jak ta mi?a,
Com zapomnia? pierwszej dla ni?j...
Ani do niej si? umy?a!

2
Jak zat?skni - to niesztucznie:
S?owem, okiem, takim okiem,
Co wyrzuca w??czni? w w??czni?,
A zap?acze - to potokiem,
A za?mieje si?, to hucznie...

3
Bodaj szepn? jej: te mocy,
Co olbrzymi? pier? i rami? -
?e wylatasz jakby z procy -
B?l si? ?amie, grom si? ?amie!...
Tak - jej szepn? o p??nocy.

4
A? pozna?em zn?w, ?e k?amie...

* * *

1
Mniejsza o to... bardzo ?adnie...
Naj?yczliwszym jestem s?ug?,
Jak wypadnie, tak wypadnie,
Przecudownie czy szkaradnie,
Zawsze pewno?? - ?e nied?ugo.

2
Przy ksi??ycu dzi? herbata?
Z dawna mi?e mi ksi??yce...
A zielono?? - jak sa?ata;
Dzikie tak?e okolice?...
- Burze - b?bny - b?yskawice.

3
Bardzo ?adnie - owszem - s?u?? -
Romantycznie albo z grecka,
Z tym wszech-?miechem, co w naturze,
Socjalistka czy szlachecka,
Kanoniczka albo ?wiecka?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Bardzo ?adnie... owszem, s?u??.

JESIE?

O - ciernie depta? zno?niej i z ochot?
Na dzid i?? k?y
Ni? b?oto depta?, ile z ?ez to b?oto
A z westchnie? mg?y...

T?czami pierwej niech?e w niebo sp?yn?
Po z?otszy ?wit -
Niech chor?gwiami wr?c? - a z nowin?
Na ca?o-kwit.

Bo ciernie depta? s?odziej - i z ochot?
Na dzid i?? k?y
Ni? b?oto depta?, ile z ?ez to b?oto
A z westchnie? mg?y...

KL?TWY

Wspomnij, Panie, na zel?ywo?? s?ug Twoich
- a jakom ponosi? wzgard? w zanadrzu
swym od wszystkich narod?w mo?nych.
Psalm LXXXIX

?aden kr?l polski nie sta? na szafocie,
A wi?c nam Francuz powie: buntowniki.

?aden mnich polski nie blu?ni? wszech-cnocie,
Wi?c nam heretyk powie: heretyki.

?aden p?ug polski cudzej nie pru? ziemi,
Wi?c poczytani b?dziem jak z?odzieje.

?aden duch polski nie zerwa? z swojemi,
A wi?c nas uczy? b?d? - czym s? dzieje?

Ale czas idzie - Szlachty-Chrystusowej,
Sumienia-g?osu i wiedzy-bezmownej;

Ale czas idzie i pro?ci si? droga...
Strach tym - co dzisiaj ba? si? ucz? Boga.

PIE?? OD ZIEMI NASZEJ

Et aux horions,
l'on verra qui a meilleur droit --
Jeanne d'Arc

I
Tam, gdzie ostatnia ?wieci szubienica,
Tam jest m?j ?rodek dzi? - tam ma stolica,
Tam jest m?j gr?d.

Od wschodu: m?dro??-k?amstwa i ciemnota,
Karno?ci harap lub samotrzask z z?ota,
Tr?d, jad i brud.

Na zach?d: k?amstwo-wiedzy i b?yskotno??,
Formalizm prawdy - wn?trzna bez-istotno??,
A pycha pych!

Na p??noc: Zach?d z Wschodem w zespoleniu,
A na po?udnie: nadzieja w zw?tpieniu
O z?o?ci z?ych!

II
Wi?c - mam?e oczy zakry? i pa?? twarz?,
Wo?aj?c: "Kopyt niech mi? grady zma??,
Jak pierwo-traw!"

Lub - mam?e barki wyrzuca? do g?ry
Za lada gwiazdk? ze z?otymi pi?ry -
Za sny nie?? jaw?

Wi?c mam?e nie czu?, jak? na wulkanie
Sta?em si? wysp?, gdzie ?ez winobranie
I czarnej krwi!...

Lub zna?, co ogie? z ?ona mi wypali?
Gdzie spe?znie? - odk?d nie post?pi dal?j? -
I - zmarszczy? brwi...

III
Gdy ducha z m?zgu nie wywik?asz tkanin
Wtedy ci? czekam - ja, g?upi S?owianin,
Zachodzie - ty!...

A tobie, Wschodzie, znacz? dzie?-widzenia,
Gdy ju? jednego nie b?dzie sumienia
W ogromni tw?j.

Po?udnie! - kla?niesz mi, bo klaszczesz mocy;
A ciebie min?, o g?ucha P??nocy,
I wstan? sam.

Braterstwo ludom dam, gdy ?z? osusz?,
Bo wiem, co w?asno?? ma - co ?cierpie? musz? -
Bo ju? si? znam.

"CONFREGIT IN DIE IRAE SUAE..." (Psal.)
(FRASZKA)

*
* *
Zarazy wszystkie przez t? Polsk? wchodz?
Do S?owie?szczyzny naszej prawos?awn?j;
Francuzi siebie, a potem j? zwodz?,
St?d konwulsyjny ruch - i tak ju? dawny!
Gdyby sko?czyli t? dziecinn? k??tni?,
To ten lub przysz?y mo?e Imperator,
Jak drugi Nero, nastroiwszy lutni?,
W Warszawie bawi?by si? jak amator.
- Kt?? bo rad rz?dzi? krwawo i okrutnie,
Ilekro? Bo?a tego nie chce sprawa,
Z?amanie przysi?g lub herezje nowe,
Co Chrze?cija?stwa obra?aj? g?ow?,
Albo ustawny dzieci bunt - Warszawa!

* * *
Element-polski nie jest elementem,
Ale ko?cz?cym si? czas?w odm?tem,
A S?owie?szczyzna to Geist jeszcze m?ody,
Co za obr?bem wielkiej konwersacji
Duchowej le?y! - jak cedrowe k?ody,
Geologicznej godne dysertacji...
- Gdyby Polacy, zamiast tej rozsypki,
Co nawi?zuje rwany wci?? rynsztunek
I na dziecinne niszczy si? zacz? pki,
Czas obr?cili sw?j na sztudirunek,
To, z ministerstwa zmian?, a nast?pnie -
Z Ide?, jasno skre?lon? przedwst?pnie,
Mo?e by z czasem zyskali epitet
Narodu - maj?c sw?j Uniwersytet!

* * *
Polacy dawno stradali pozycj?
I polityczn? spraw? opu?cili;
Nie wchodz? szczerze w pa?stwa kompozycj?.
Mogliby wiele robi? - ale czyli
Pojmuj?, jakie we wszech-grawitacji
Konstytucyjnej jest ich stanowisko?
St?d lud nie s?ucha swej arystokracji
I ju? na drog? wszed? niezmiernie ?lisk?,
I jedno rz?du ojcostwo jest w stanie
Podtrzyma? ci?g?e z do?u podrywanie!

* * *
Polacy kr?la wprawdzie nie zabili
I maj? kilku niez?ych m?czennik?w,
Ale kacerstwa sobie potworzyli,
Co? od kabalah i od plato?czyk?w.
W Ojczyzn? dusz? ca?a utopili,
Sk?d nie do?? czynnych maj? zakonnik?w,
Do Chin na misj? ?aden si? nie kwapi;
Kobiety ledwo ?e pojmuj? spraw?,
Tylko odporny duch je czasem trapi,
I nie do?? m???w bior? w r?k? praw?,
By w pojednaniu z ?wi?t? polityk?
Poznali - ile ?wiat ten jest ateusz,
I zatrudnili si? cich? praktyk?,
Czekaj?c, nowy co da Jubileusz...

AERUMNARUM PLENUS

1
Czemu mi smutno i czemu najsmutni?j,
Mam?e Ci ?piewa? ja - czy ?wiat i czas?...
Oh! bo mi widnym str?j tej wielkiej lutni,
W kt?r? wpl?tany duch ka?dego z nas.

2
I wiem, ?e ka?da rado?? tu ma drug?,
Poni?ej siebie, przeciw-rad? ?z?,
I wiem, ?e ka?dy byt ma swego s?ug?,
I wiem, ?e nieraz b?ogos?awi?c, kln?.

3
Czemu mi smutno? - bo nierad bym smuci?
Ani przed sob? k?amstwa rzuca? cie?,
By skry?, jak czego nie mo?na odrzuci?,
By uczci?, czego wyci?? trudno w pie?.

4
Wi?c to mi smutno - a? do ko?ci smutno -
I to - ?e nie wiem, czy ten ludzi stek
Ma ju? tak zosta? komedi?-okrutn?
I spa?, i nuci? ?pi?c: "To, taki wiek!"

5
Wi?c to mi smutno i tak coraz gorz?j,
A? od-cz?owiecza si? i pier?, i byt;
I nie wiem, czy ju? w akord si? u?o?y,
I nie wiem, czy ju? kiedy b?d? syt...!

6
I nie wiem - czy ju? b?d? m?g? nie wiedzie?,
?e coraz ?ywot mniej uczczony tu -
?e coraz ?atwiej przychodzi powiedzie?,
Ze snu si? budz?c: "Wr??my? zn?w do snu."

MODLITWA

Przez wszystko do mnie przemawia?e? - Panie,
Przez ciemno?? burzy, grom i przez ?witanie;
Przez przyjacielsk? d?o? w zapasach z ?wiatem,
Pochwa?? wreszcie - ach! - nie Twoim kwiatem...

I przez t? rozkosz, kt?r? ur?ganie
Si?dmego nieba tchn?? si? zdaje - latem -
I przez najs?odszy z dar?w Twych na ziemi,
Przez czu?e oko, gdy je ?za ociemi;
Przez ca?? dobro? Tw?, w tym jednym oku,
Jak ca?e niebo odja?nione w stoku!...

Przez ca?? Ludzko?? z jej starymi gmachy,
?ukami, kt?re o kolumnach trwaj?,
A zapomniane w proch w?amuj?c dachy,
Bujnymi z nowa li??mi zakwitaj?.
Przez wszystko!...

Panie! - ja nie mia?em g?osu
Do odpowiedzi godnej - i - milcza?em:
B?ogos?awionym zazdro?ci?em stosu
I do Bole?ci jak do matki drza?em -
I jak z bli?ni?ciem zros?y w p?? z Zapa?em,
Na cztery strony ?wiata maj?c rami?,
Gdy doskona?o?? Tw? obejmowa?em,
To, jedno s?owo, wyj?kn?wszy: "k?ami?",
Do niemowl?ctwa wracam...

Jestem znami?!...
Sam g?osu nie mam, Panie - da?e? s?owo,
Lecz wypowiedzi?? kt?? ustami zdo?a?
Przez Ciebie proch?w sta?em si? Jehow?,
Twojego w piersiach mam i czcz? anio?a -
To rozwi?? jeszcze g?os - bo anio? wo?a.

* * *

Od rezultat?w mylnego zam?tu
Z kaga?cem w r?ku do przyczyn zst?puje
Jak smutny ?eglarz po schodach okr?tu,
Kiedy kotwicy szuka... burz? czuje...

*
O! tak - WCIELONYM skoro pogardzili,
Wcielenia wszelkie, wi?c praca wszelaka -
Rwie si?... a je?li prz?dzie si??... omyli!...
Wod? by lepiej czerpa? do przetaka -

*
Danajdom lepiej by?oby na dobie
Zakasanymi uwija? r?koma,
Bo chocia? mog?y po?piewywa? sobie:
"To? ju? zostaniem tak... nie wr?cim doma!"

FRASZKA (!)
What man dost thou dig it for?...
Hamlet

1
- Je?li ma Polska p?j?? nie drog? ml?czn?
W ca?o-ludzko?ci gromnym huraganie,
Je?eli ma by? nie demokratyczn?,
To niech pod carem na wieki zostanie!

2
Je?li mi Polska ma by? anarchiczn?,
Lub socjalizmu rozwin?? pytanie,
To ju? ja wol? t? panslawistyczn?,
Co pod Moskalem na wieki zostanie!

3
Tu oba d?o?mi uderz? w kolana,
A? si? poruszy? st??, za sto?em ?ciana,
A? si? oberwa? z gwo?dziem krzy? gipsowy
I pad?, jak ?niegu gar??...

... Koniec rozmowy.

W ALBUMIE

W Warszawie***

?eby to zamiast szyb, co tak okwicie
Pozamra?ane u nas brylantami,
Pos?g?w kilka sta?o na b??kicie
Lub perystylu wyb??k z kolumnami...
?eby to s?o?ca blask, tak jak w Sorrento,
Przez li?cie lauru si? prze?lizga? kr?to -
Bah!... ale wszystko tu obwiane mg?ami...

KONCEPT A EWANGELIA
(Fraszka Karolowi Bali?skiemu przypisana)

... To s?owo w bezmowie,
Cho? z niego przy-s?owie."
C. K. N.
Pojecha? do Berlina panicz na nauk?,
Gdzie ucz? z grubych ksi??ek produkowa? sztuk?,
I siedzia? w domu, post?p ja?nio-ja?ni?c z wiekiem,
A mia? cz?owieka z sob? (kmie? zowie si? cz?ekiem).

A? raz, bywa?o, ksi??ka ginie w ksi??ek t?umie:
- "J?drzeju! - panicz - szkoda, ?e a?? nie rozumie,
Jaka jest m?dro??, kt?rej szukam tu na stole,
Jest to filozofia-dziej?w, tom szarawy,
Pierwsza rzecz, kt?r?-m kupi?, jad?c tu z Warszawy,
Niewielka, brudno-???ta, tak jak ucho wole."

Tu J?drzej, postaciowym sposobem schwycony
(Bo o tym ucz? w ludu my?l Promethidiony),
Jak we?mie szuka?, wszystko ogl?daj?c wko?o,
Pod sto?em i na stole, i w szparach fotelu,
Jak krzyknie wreszcie, r?k? zacieraj?c czo?o!
"C?? jest? c?? to si? sta?o tobie, przyjacielu?"
"Co sta?o si?? - podchwyci J?drzej w g?o?nym ?miechu -
A to? w ?miertelnym chyba ?e jeste?my grzechu.
Bo panicz ma pod pach? t? filozofi?..."

Wi?c panicz: "- Prawda, ludu my?l koncepty ?yje,
Trywialna - jakby progres grzech mia? za granic?,
A brednie ludu, wiecznej prawdy b?yskawice,
Jakby si? mia?y tu?a? w rozwianym systemie
Po brudnych chatach!..."; potem, pomuskuj?c ciemi?,
Poszepn??: "Wprawdzie Goet[h]e i Mickiewicz Adam
Wiele im winni - wszak?e - na bok to odk?adam."
I zasiad? - a z swej strony J?drzej zatar? d?onie
I zszed? na d?? popatrzy?, jak kulbacz? konie.

EPOS-NASZA

I
Z kt?rego dziej?w czyta? si? uczy?em,
Rycerzu! - piosnk? za?piewam i tobie.
Wysoki, w?a?nie obr?cony ty?em
Do s?o?ca, kt?re z?oci si? na ??obie
I, po pancerzu przebieg?szy promieniem,
Z osieroconym bawi si? strzemieniem...

II
Lic?w twych - wyznam - opiewa? nie mog?,
Bowiem rozla?e? profil sw?j na wielu.
Lecz serce? - czuj?, i podzielam trwog?
O bohat?rstwo... stary przyjacielu!
Podzielam, m?wi?, gor?co?? i zapa?,
Kt?rych-em z dziej?w twych usty na?apa?.

III
Dziecina - pomn? - nad ciemnaw? kart?
(Bo nawet odcie? pami?tam papieru)
Schylony - z g?ow? obur?cz podpart?,
O! ile?, ile? ci?gn??em eteru
Z czytania, z ksi?gi, z mo?no?ci czytania - ?
I jak smutnawo by?o mi doko?a,
Kiedy ju? ?wieca gas?a (rzecz tak tania!...)
Albo gdy z starszych kto nagle zawo?a,
Albo gdy widz? ju?, ?e kilka tylko
Arkuszy - tak, ?e ko?ca dotkniesz szpilk?!...

IV
Czylim ci? kocha? i czy prawd? pisz?,
To wiedz ze wspomnie?, kt?re tu skre?li?em,
Bom niepi?mienny ja i ma?o grz? sz?
Tw?rczo?ci?: pisz? - ?piewam - tak, jak ?y?em...

V
To tak!...wi?c stajesz mi zn?w przed oczyma,
Jak ongi, rdzaw? os?oni?ty zbroj?,
I smutek budzisz, co si? w??em z?yma,
Bo i ja mia?em Dulcyne? moj?!

VI
To tak!... a ?miechu nie ma w tym, oj! nie ma,
Dla widz?w chyba i dla czytelnik?w,
Lecz dla nas? - m?wi?, dla nas, co obiema
R?kami nik?ych walczym rozb?jnik?w,
Oswobodzaj?c ksi??niczk? zakl?t? -
B?l, spieka, gorycz i marsz drog? kr?t?.

VII
A ?miech? - to potem w dziejach - to potomni
Niech si? u?miej?, ?e my tacy mali,
A oni szcz??ni tacy i ogromni,
I czy?ci, i tak zewsz?d okazali...

VIII
A oni? - ?e tak znisk?d nie zdradzeni
Po paradyzie lataj? w promieniach
Z Beatryksami swymi - rozkochani -
W purpurze, w wie?cach i w drogich kamieniach,
Co od?miechuj? si? niebieskim cia?om
I oczom - i otwartym w strop a? na wskro? Chwa?om!

IX
Szcz???-?e im, Panie. . . . . . . . . . . . . .

X
...a my - kawalery b??dne,
Bez giermk?w, z wst?g? na piersi czerwon?,
Przez mokre lasy, przez lasy ?o??dne
Ci?gniemy prz?dz? z dala zaczepion?
U przekre?lonych szyb ?elazn? krat?,
U naje?onych bram w?ciek?? armat?...

XI
Raz smok?w stado, grzej?ce si? cicho
Na wygorza?ej od jadu darninie,
Drugi raz psotny gnom brzozow? wi? ch?
Oko?o nozdrza koniowi zawinie,
A indziej panna z wie?y wo?a chustk?,
A indziej szary w?? z ???t? wypustk?...

XII
Przez jakich ?cie?ek bo chadza?em krocie
Z ogromn? dzid?, co ga??zie kruszy,
Ty jeden wielki znasz to, Don Kichocie,
Jednego ciebie to wspomnienie wzruszy.
Bo gawied? ?mia? si? b?dzie wielolica,
Niewarta ostr?g z la Manczy szlachcica!

XIII
A Dulcynea moja - o! prze-chrobry
Rycerzu - wiedz, ?e w swojej ona
Osobie nigdy mi nie ods?oniona -
- Chyba ?e wietrzyk jaki, wietrzyk dobry
Uchyli czasem kwefu i nad w?osem
Rumianych grono gwiazd poka?e z dala
Albo obr?czk? t?czow? z opala,
Albo obuwia, co si? bawi z wrzosem
Kwitn?cym, r?bek ma?y, taki ma?y
Jak najdrobniejsza koncha per?owana...

XIV
- To wszystko!... ptaki cz?sto mi ?piewa?y,
?e ju? zbudzona i odczarowana
Pomi?dzy smoki wychodzi z wie?yce,
?e lamp? trzyma w r?ku, a potwory,
Nie mog?c ?wiat?a znie??, w ziemi? si? ryj?,
Skrzyd?ami w ciasne ?opocz? piwnice
I kln?, i gard?a rozdzieraj?... wyj?...

XV
Ale c??? - ptaki, co im si? przywidzi,
To wy?piewuj?, przysiad?szy na tarczy,
Albo na he?mie moim - a duch widzi,
?e k?ami? - prawda jedynie wystarczy
Nam, co za prawd? gonim, Don Kichotom,
Przeciwko smokom, jadom, kulom, grotom!...

FRASZKA (!)

Dewocja krzyczy: "Michelet wychodzi z Ko?cio?a!"
Prawda; Dewocja tylko tego nie postrzeg?a,
?e za ko?cio?em cz?owiek o ratunek wo?a,
?e kona - ?e a?eby krew go nie ubieg?a,
To ornat drze si? w pasy i zwi?zuje rany.

*
A faryzeusz mimo idzie zadumany...

POSIEDZENIE
(FRASZKA)

Z ogromnej sali wyniesiono ?miecie
I kurz otarto z krzese? - weszli m??e
I siedli z szmerem, jak w pochwy or??e,
I og?osili... c???... ?e s? w komplecie!!
- I siedz?... siedz?... a? tam gdzie? na ?wiecie
Wariat wynajdzie par?, a artysta
Podrz?dny - promie? s?oneczny utrwali,
A nieuczony jaki? tam dentysta
Od wszech bole?ci cz?owieka ocali...
A Akademie milcz?... lecz w komplecie.

SI?A ICH
Fraszka

Ogromne wojska, bitne genera?y,
Policje - tajne, widne i dwu-p?ciowe -
Przeciwko komu? tak si? pojedna?y?
- Przeciwko kilku my?lom... co nienowe!

PEWNO??
(FRASZKA)

Bogdaj to prawdy nasze pozytywne,
?e jeden z jednym daj? dwa przedziwne.
To tylko szkoda, ?e ?ycie dodaje,
I? jeden z jednym trzema si? wci?? staje.
St?d te? historie o rozs?dnych czynach
Nigdy - lub ma?o bardzo wspominaj?:
Zdawa?oby si?, ?e -- jak na wy?ynach
Powietrze rzednie -- tak si? rozrzedzaj?
I te rozs?dki nasze, w wy?szych p?ynach!...

BEMA PAMI?CI ?A?OBNY-RAPSOD

...Iusiurandum patri datum
usque ad hanc-diem ita servavi...
Annibal

I
Czemu, Cieniu, odje?d?asz, r?ce z?amawszy na pancerz,
Przy pochodniach, co skrami graj? oko?o twych kolan? -
Miecz wawrzynem zielony i gromnic p?akaniem dzi? polan;
Rwie si? sok?? i ko? tw?j podrywa stop? jak tancerz.
- Wiej?, wiej? proporce i zawiewaj? na siebie,
Jak namioty ruchome wojsk koczuj?cych po niebie.
Tr?by d?ugie we ?kaniu a? si? zanosz? i znaki
Pok?aniaj? si? z g?ry opuszczonymi skrzyd?ami
Jak w??czniami przebite smoki, jaszczury i ptaki...
Jako wiele pomys??w, kt?re? do?ciga? w??czniami...

II
Id? panny ?a?obne: jedne, podnosz?c ramiona
Ze snopami wonnymi, kt?re wiatr w g?rze rozrywa,
Drugie, w konchy zbieraj?c ?z?, co si? z twarzy odrywa,
Inne, drogi szukaj?c, cho? przed wiekami zrobiona...
Inne, t?uk?c o ziemi? wielkie gliniane naczynia,
Czego klekot w p?kaniu jeszcze sm?tno?ci przyczynia.

III
Ch?opcy bij? w topory pob??kitnia?e od nieba,
W tarcze rude od ?wiate? bij? pacho?ki s?u?ebne;
Przeogromna chor?giew, co si? w?r?d dym?w koleba,
W??czni ostrzem o ?uki, rzek?by?, oparta pod-niebne...

IV
Wchodz? w w?w?z i ton?... wychodz? w ?wiat?o ksi??yca
I czerniej? na niebie, a blask ich zimny omusn??,
I po ostrzach, jak gwiazda spa?? nie mog?ca, prze?wi?ca,
Chora? ucich? by? nagle i zn?w jak fala wyplusn??...

V
Dalej - dalej - a? kiedy? stoczy? si? przyjdzie do grobu
I czelu?cie zobaczym czarne, co czyha za drog?,
Kt?re aby przesadzi?, Ludzko?? nie znajdzie sposobu,
W??czni? twego rumaka zeprzem jak star? ostrog?...

VI
I powleczem korow?d, sm?c?c uj?te snem grody,
W bramy bij?c urnami, gwizdaj?c w szczerby topor?w,
A? si? mury Jerycha porozwalaj? jak k?ody,
Serca zmdla?e ocuc? - ple?? z oczu zgarn? narody...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dalej - dalej - -

NA PRZYJAZD TEOFILA LENARTOWICZA DO FONTAINEBLEAU

1
Z?oto-struny! - albo ja wiem,
Jak pisa? do Ciebie?
Cho?bym pisa? pi?rem pawiem
Umaczanym w niebie,
I to ma?o...!

*
Jedwabniejsze pi?r powianie,
B??kitniejsze znasz otch?anie
Z gwiazd? bia??...!

*
To - napisz?? ja bogaci?j
Pos?em dobrym -
Jednym z m?odszych Twoich braci,
Kornie-chrobrym...

*
Gdzie? go zna?e? za-tym-znaniem
Lub nad-znaniem tym;
Za tym czas?w-ur?ganiem,
Co nie dzwoni w rym.

*
Za tym dzikim zgrzytem d?uta,
Co odpryska w py? -
Ale za to posta? kuta
Szepce: "Tyle? ?y?!"

*
Za tym jawem, kt?ry noc?,
Blizn?, co jest znak;
Za nieznan? t? wszechmoc?,
Kt?r? kocham tak!...

*
Za tym jadem a mi?o?ci?
Popl?tan? w szlak -
Za t? (m?wi?) realno?ci?,
Kt?r? gardz? tak!...
. . . . . . . . . . . . . . . .
2
Lepiej, ?e on w Fonteneblo
Ni? ja - dzikie ptasz?,
Bo strzeli?ciej si? ze-szczebl?
Pogadanki Wasze...

*
Jak orzechu strojna per??
Z wiatrem igra leszcz,
Takie pie?ni jego ber?o,
Taki to on wieszcz.

*
A tak ?piewny, ?e a? ?piewam,
Dobry, ?e a? ?al;
Czysty, ?e a? si? spodziewam;
Szczery - ?e cho? chwal!
. . . . . . . . . . . . . . . . . .

3
Niech Marianka on u?ci?nie,
Pannie - kwiat zaniesie
I czerwone z Wami wi?nie
Je - i chodzi w lesie.

Z POK?ADU MARGUERITY WYP?YWAJ?CEJ DZI? DO NEW-YORK

Londyn, 1852, decembra, godzina 10 rano
I
Cokolwiek s?o?ca w ?aglach si? prze?wieca,
Omuska maszty lub na fale s-pryska;
Mg?y nikn? niby zas?ona kobieca,
Ob?oki wida? za ni? jak zwaliska!...

II
"Czemu zwaliska? i czemu zas?ona?
"Czemu niewie?cia...?" - krytyk niech ju? pyta
I niech oskar?a muz?, ?e zm?cona
W harmonii-poj??-swoich ta kobi?ta -

III
Ja, nie wiem... widz?, i rzecz kre?l? smutno,
Jakbym by? jednym z ci?gn?cych ?urawi,
Co cie? sw?j wiod? przez masztowe-p??tno,

Nie my?l?c, czy st?d obraz si? zostawi!...

IV
Ja nie wiem... ko?ca, nigdy nie wiem mo?e,
Lecz...
(tu mi przerwa? sternik)
...szcz??? wam Bo?e...

[PIERWSZY LIST, CO MNIE DOSZED? Z EUROPY...]

New-York, United States of America
10 kwietnia 1853

Pierwszy list, co mnie doszed? z Europy,
Jest ten od Ciebie, Pani - pisz? miar?,
Jak cz?owiek w wielkiej samotno?ci, kt?ry
Muzyk? sobie nieuczon? wt?rzy
I to mu zamiast towarzystwa s?u?y.

Musia?em rzuci? si? za ten Ocean,
Nie abym szuka? Ameryki - ale
A?ebym nie by? tam... O! wierz mi, Pani,
?e dla zabawki nie szuka si? grobu
Na p??okr?gu przeciwleg?ym globu.

I - dot?d, dot?d skorzysta?em tylko
Z tego, co podr?? daje dwumiesi?czna
Przez te obszary, zaprawd?, straszliwe,
Straszliwe, m?wi?, dla p?yn?cych w spos?b,
Jaki dla takich jak ja przysta? os?b.

Dnie by?y g?odu, pragnienia i inne,
Dnie moru, dzieci kona?y niewinne
Dla mleka matek, kt?re niewczas psowa.
Widzia?em tak?e okr?ta rozbite
I twarze majtk?w w?tpi?cych o naszym.
Widzia?em marno?? ludzk? tak, jak nigdy!

Ale - bez k?amstwa, ale - w prawdzie nagiej,
Ale widzia?em ludzi, cho? tak marnych,
Ale widzia?em naiwno??-nico?ci
Bez dekoracji cn?t, wiary, m?dro?ci.

Kto na tej lichej ?upinie da? komu
Lepszego chleba z?amek lub "jak si? masz",
To by? od?amek chleba lub "jak si? masz".

Zaiste, warto zbiec trzeci? cz??? ?wiata,
Aby si? tak? uraczy? rzadko?ci?!

Je?li przyjemnie Pani pisa? czasem,
To prosz? - dot?d nikt nie pisa? do mnie,
Okrom tych kilku s??w, co mam od Pani.

Prosz? mi pisa? o bracie i sobie,
O rzeczach, kt?re Pani s? najbli?ej,
O jakich drobnych rzeczach - albo o tym,
Co si? podoba Pani - wszystko dobrze,
Cokolwiek piszesz, Pani - Pani jeste?
Dobra - a owoc jest tak jako drzewo.

Co do mnie, rzecz jest inna, ja - to jestem
Na ?wiecie jako w trupie doskona?ej
Nad-kompletowy aktor - je?li kiedy
Czyje mi zrobi miejsce zazi?bienie,
To dobrze - albo je?li kochanek si? sp??ni
Lub duch nie na czas w?os sobie rozwieje,
Lub piorun winien uderzy? przechodnia...
To - ju? s? moje w dramie specjalno?ci!
S? to zabawne historie... dla go?ci.
A - nie my?l, Pani, abym ???ci? pisa?,
O! nie... ?a?uj? tylko, ?e - by? mo?e -
I? nawet grobu mego mie? nie b?d?,
Tak, jak prosi?em o to mych przyjaci??.

Lecz c??? - c??, kiedy brak?o mi na ?wiecie
W s?owach...? Na wszystko czeka?em dop?ty
A? p?k?o serce jak organ zepsuty.
To - kt?? wie?... r?wnie? b?dzie z grobem moim...

*
O! Bo?e... Jeden, Kt?ry JESTE? - Bo?e,
Ja tak?e jestem...
cho? jestem przez Ciebie.

*
A wy? O! moi, wy, nieprzyjaciele,
Kt?rzy pocz?wszy od pe?no?ci serca
A? do ziarn piasku pod stopami mymi
Wszystko mi wzi?li?cie, m?wi?c: "Nie s?yszy,
Nie wie - nie widzi - nie zna..." Wam ja z g?ry
Samego siebie ruin m?wi? tylko,
?e z g??bi serca b?ogos?awi? chcia?bym,
Chcia?bym... to tyle mog?... reszt? nie ja,
Bo ja tam ko?cz? si?, gdzie mo?no?? moja.

TRZY STROFKI

Nie blu??, ?em zrani? Ci? lub jeszcze rani?,
Bom Ci ust?pi? na mil sze?? tysi?cy;
I pochowa?em ?zy me, w Oceanie,
Na pere? wi?c?j...!

I nie my?l, jak Ci? nauczyli w ?wiecie
?wi?tecznych-uczu? ?wi?teczni-czciciele,*
I nie m?w, ziemskie i? s? marne cele
Lecz ?yj raz przecie...!

I my?l gdy nawet o mnie m?wi? zaczn?
?e gr?b to tylko, co umar?e, chowa;
A m?w... ?e gwiazda ma by?a rozpaczn?,
I bywaj zdrowa...

MOJA PIOSNKA

Do kraju tego, gdzie kruszyn? chleba
Podnosz? z ziemi przez uszanowanie
Dla dar?w Nieba....
T?skno mi, Panie...

*
Do kraju tego, gdzie win? jest du??
Popsowa? gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim s?u??...
T?skno mi, Panie...

*
Do kraju tego, gdzie pierwsze uk?ony
S?, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
"B?d? pochwalony!"
T?skno mi, Panie...

*
T?skno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Kt?rej ju? nie wiem, gdzie le?y mieszkanie,
R?wnie niewinnej...
T?skno mi, Panie...

*
Do bez-t?sknoty i do bez-my?lenia,
Do tych, co maj? tak za tak - nie za nie,
Bez ?wiat?o-cienia...
T?skno mi, Panie...

*
T?skno mi owdzie, gdzie kt?? o mnie stoi?
I tak by? musi, cho? si? tak nie stanie
Przyja?ni moj?j...
T?skno mi, Panie...

[TY MNIE DO PIE?NI POKORNEJ NIE WO?AJ...]

Ty mnie do pie?ni pokornej nie wo?aj,
Bo ta ju? we mnie bez g?osu,
A je?li milcz?, nie przeto mnie po?aj,
Kwiat?w, Ty, nie chciej od k?osu...

Bo ja z przekl?tych jestem tego ?wiata,
Ja bywam dumny i hardy,
A mi?o?? moja, Bracie, dwuskrzydlata:
Od uwielbienia do wzgardy.

Gdy w g??bi serca purpur? okrutn?
Wyrabia prz?dka cierpienia,
Smutni - lecz smutni, ?e a? Bogu smutno -
Kr?lewskie maj? milczenia.

[CO? TY ATENOM ZROBI?, SOKRATESIE...]

1
Co? ty Atenom zrobi?, Sokratesie,
?e ci ze z?ota statu?1 lud niesie,
Otruwszy pierw?j...

Co? ty Italii zrobi?, Alighiery,
?e ci dwa groby2 stawi lud nieszczery,
Wygnawszy pierw?j...

Co? ty, Kolumbie, zrobi? Europie,
?e ci trzy groby we trzech miejscach3 kopie,
Okuwszy pierw?j...

Co? ty uczyni? swoim, Camoensie,
?e po raz drugi4 gr?b tw?j grabarz trz?sie,
Zg?odziwszy pierw? j...

Co? ty, Ko?ciuszko, zawini? na ?wiecie,
?e dwa ci? g?azy we dwu stronach gniecie,5
Bez miejsca pierw?j....

Co? ty uczyni? ?wiatu, Napolionie,
?e ci? w dwa groby6 zamkni?to po zgonie,
Zamkn?wszy pierw?j.....

Co? ty uczyni? ludziom, Mickiewiczu?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
Wi?c mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? kiedy? w jakim sensie i obliczu?
Bo gr?b tw?j jeszcze odemkn? powt?rnie,
Inaczej b?d? g?osi? twe zas?ugi
I ?ez wylanych dzi? b?d? si? wstydzi?,
A la? ci b?d? ?zy pot?gi drugiej
Ci, co cz?owiekiem nie mogli ci? widzi??...

3
Ka?dego z takich, jak ty, ?wiat nie mo?e
Od razu przyj?? na spokojne ?o?e,
I nie przyjmowa? nigdy, jak wiek wiekiem,
Bo glina w glin? wtapia si? bez przerwy,
Gdy sprzeczne cia?a zbija si? a? ?wiekiem
P??niej... lub pierw?j...

DO MIECZY-S?AWA

R??ni?, a nie - ca?owa?!

1
Chcesz Emigracj? czyta??... popatrz racz?j,
Jak si? roz-k?ada NAR?D od roz-paczy -
Do Odysei jak si? ma Iliada,
Wejrzyj... i jak si? roz?o?one sk?ada.

Ze wszech-spo?ecze?stw najzgodliwsze cia?o,
Patrz, jak si? r??ni? nie umiej?c - bija,
Jako kielichem je, popija ska??,
Zwini?te porze, jak z-szyte rozwija,
Szklankami kraje, a widelcem pija.

Jak przy tym wszystkim przeto w?a?nie kocha,
Wi?cej ni? kt?ry z narod?w na ?wiecie,
I jak zabija, jak nad groby szlocha,
Do czystych ?nieg?w jak ut?sknia w lecie;
Nie s?dz?c, Boga mija, wraca w Boha!..

2
Wtedy zobaczysz, ?e jest do roboty
Wi?cej ni? ?ni si? filozofii o t?m:
Przekopa? rowy, powygradza? p?oty,
Poruszy? niw? tu i owdzie grzmotem,
Par? ?wi? wgoni? do ciep?ego lochu,
Uciszy? kaczki, go??biom da? grochu.

Nie chcie? - od ziomka, co pod piramid?
Duma, jak wo?y gdzie? na pola id? --
Aby rodaka rozumia? powinno??...

Nie chcie?, by rodak - w obuwiu styranym
Marz?cy, jaka? gdzie? ma by? go?cinno??
I jak kto ma by? w rody popisanym? -
Czu? zbiorowego-wyrobnika bole??,
Zna?, jak z niej wyle?? i jak ?wi?tszej dole??.

Nie chcie? nareszcie, aby patriota,
Pilnuj?c granic, nie pilnowa? p?ota,
Lub, niewart nazwy Ko?ciuszk?w potomka,
?y? - od rodaka nie k?uty i ziomka!!?..

DO NIKODEMA BIERNACKIEGO

I
...A Ty sk?d wzi??e? na te skrzypce deski,
Je?li nie z lipy bogdaj czarnoleski?j,
I smyk Tw?j jest?e czarodziejstwem ?ywy
Z bia?ego konia arabskiego grzywy?...

I struny Twoje czy Ty r?k? lew?
Spod serca wsnu?e? na skrzypc?w Twych drzewo?
Czy pos?annikiem idziesz od ?witania,
Gdzie zmrok jest z ?wiat?em, z u?miechami ?kania?

II
Powiem - i? wieszcz?w rzecz jest pozna? wieszcze:
Oto zakl?ta da?a Ci kr?lewna
Klucze od Echa i ten z?amek drewna,
I ?z?, i poszept w ucho - i grom jeszcze!...
I powiedzia?a, wst??k? wiej?c czarn?:
"Id? w ?wiat przez uczu? zwariowana dram?,
Napatrz si? w zorz?, ?un? zwied? po?arn?,
Wschodnich si? dowiedz t?cz, blask?w zachodnich,
Co k?ama? wolno, to lepiej sk?am od nich,
?ywy - wyblad?? porusz dioram?...

Lecz - skoro k?amstwo zdradzisz k?amstwem sztuki,
B?d? wpierw pod lauru szerokiego cieniem,
Gdzie donie?? krzywe nie potrafi? ?uki
Ur?gowiskiem albo zapomnieniem...
A? inny, ?wdzie, gdzie upadn? strza?y,
Przyjdzie je zebra?, jak Ty zbierasz cudze:
I wspomni Ciebie, ?atwiej-doskona?y.
I powiesz: "Prawda!... - a ja si? obudz?..."

SPARTAKUS

Ubi depuit orbis...

1
Za drug?, trzeci? skon?w met?
Gladiator r?k? podni?s? sw?,
"To - nie to, krzycz?c, SI?A, nie to,
To nie to M?DRO??, co dzi? zw?...
Sam Jowisz mi nie gro?ny wi?cej,
Minerwa sama z siebie drwi:
Wam - widz?w dwakro? sto tysi?cy -
Co dzie? ju? trzeba ?ez i krwi...
Przyszli?cie drz?c i w?tpi?c razem,
Gdzie dusza wietrzy? i gdzie moc?...
A my wam - ksi?g? i obrazem,
A g?os nasz ku wam - pocisk z proc.
- Przyszli?cie drz?c i w?tpi?c razem,
Ca?a ju? ?wiat?o?? wasza - NOC!"

2
Za drug?, trzeci? skon?w met?
Gladiator r?k? podni?s? sw?:
"To - nie to, krzycz?c, MI?O??, nie to,
To nie to PRZYJA??, co dzi? zw?...
Z Kastorem Polluks, druhy dawne,
W ca?usach sobie wierno?? kln?;
A Wenus w?osy ma przyprawne,
Rumie?ce z potem w ma?? jej lgn?...
- Siedli?cie, g?azy, w g?az?w kole
A? mchu poro?nie na was sier?:
I dusz? wasz? - nasze-bole,
I cia?em waszym - naszych-?wier?;
- Siedli?cie, g?azy, w g?az?w kole,
Ca?e ju? ?ycie wasze: ?mier?!"

T?CZA

Wst?p pierw uczyni?, by mi? lekkie s?owo
Nie pom?wi?o gdzie o profanacj?,
Mowy ?e polskiej ja konch? per?ow?
Zdrabniam na fraszki, na improwizacje,
W kramarne cacka ?ami?c j? i liche,
Zamiast pielgrzymiej tuniki upi?ciem
Zrobi?, i w ?lady p?j?? za wieszcz?w ksi?ciem
- Majestatyczne, a nik?e i ciche.

Nie! Kochanowski Jan, co nam ko?ysk?
Dawidowymi psalmy o?piewywa?;
Adam, kt?rego dni wam by?y bliskie,
I Zygmunt, kt?ry mnie, jak wy, widywa?;
I ty, Anhelli, sybirski poeto,
Dzi?, w niewidzialnym sejmie wzi?wszy krzes?a,
Swego mi tutaj nie rzucicie veto
Za Pie??, ?e wysz?a z ksi?g, z trumn si? wynies?a
I, bacz?c ma?o, ile koturn splami,
Wesz?a tu w ?ywych ?wiat - ?e wesz?a drzwiami.

Owszem, traf nawet, kto inny nie bardzo,
Ale Pie?? mo?e obj?? skrzyd?em krzywym,
I jako rzecz?, kt?r? s?usznie wzgardz?,
Cisn?? o ziemi? tym lwem uporczywym,
Co, je?li b?dzie sk?ania? si? poma?u,
Stopy jej grzyw? poociera z ka?u.
A c?? dopiero, gdy traf pie?? zar?cza,
Rymy gdy z my?l? jednym zbrzmiej? spadkiem
I przedmiot ?lepym nie padnie przypadkiem...
Przedmiot ten na dzi? - tu - jest s?owo: T?cza.

II
Gdziekolwiek ludy czo?o podnosi?y
Ku firmamentu wkl?s?o?ciom ogromnym,
Duch czu?, ?e wy?ej g??w szukano si?y,
W pierwo-ockni?ciu ju? bywaj?c skromnym,
I cho? zmys?ami po niebiosach maca?,
Zgadywa? prawd?, gdy w serce powraca?.
Chaldejski m?drzec, co gwiazd pyta noc?,
Perski, egipski i greccy mistrzowie,
I kmie? s?owia?ski, gdy przelicza nowie,
W niebo si? zwykle odnaszaj? - po co? -
Po co najbystrzej szybuj? or?owie,
Gdy si? w sztucznych teleskopach z?oc?,
Planety po co b?yszcz? coraz nowe?

Lecz z wszech-tradycji i wszech-wiadomo?ci,
Jakie m?drcowie podaj? i pro?ci,
M??, co przez mamk? ssa? egipskie mleko,
A Izraelem by? przez krew i Boga,
O trumny ?wiata opar?szy si? wieko,
Moj?esz, wys?ysza? Pa?sk? tajemnic?
I, pi?ro S?owu zdawszy Przedwiecznemu,
Potop?w wielk? opisa? ?r?dlic?,

Tak ?e nikt po dzi? - ni wpierw - r?wny jemu!
Tam - ile? razy w?r?d ?agli p?kania
Albo na falach ?wiatowej zamieci
Szuka?em kart tych i opowiadania.
Sk?d T?czy okr?g ponad Ark? ?wieci?
A ?za s?oneczny promie? mi w powiece
Siedmi?a barw? - i zdawa?o mi si?,
?e w t?cz? lec?...

Takie bo prawo-praw On na Irysie
Zakre?li?, kt?ry Mi?o?? jest, ?e oto
Gniew Jego nawet wo?a na cz?owieka: "Sieroto!
Ojciec ojc?w na ciebie czeka."

III
A ludzie?... ludzi legenda jest inn?;
T? - w ziemi laur?w, za Werony bram?,
S?ysza?em - ?wdzie sta?a si? ju? gminn?,
Gdy indziej Szekspir sw? rozni?s? j? dram?,
I ka?dy dzisiaj wie - ze s??w poety,
Kto Montekowie s?, kto Kapulety...

Zamk?w dw?ch gruzy powy?amywanych
Po obu stronach stercza?y przede mn?,
Jako j?dz dwojga k?y nieprzejednanych;
W powietrzu ci??ko by?o - w g?rze ciemno;
Burzy, zdawa?o si?, ?e spadnie nawa?
Kl?? pych? rod?w i wa?ni domowe,
A piorun, wyznam, ?e mi nie dostawa?,
I obraca?em ku niebiosom g?ow?,
Wietrz?c siarczanych tchnie? ???tawe ?wiat?o,
Co dw?m ruinom tym s?u?y?o za t?o.

Lecz w chwili w?a?nie, gdy ju?, ju? mniema?em,
?e burza wielkim uderzy nawa?em,
G?ry - ?e echa gromowe rozj?cz?,
Ironii jaka? si?a niezgadniona
Zamk?w dw?ch szczyty. . . uwie?czy?a - T?cz? !
A jam pomy?li?: tu - k?amie i ona!...

Czy? ?atwiej, ?atwiej, planet? zwa?nion?
Zeswoi? z T?cz? Tw?rcy rozja?nion?,
Lub upi?? w niebie gwiazdy nowej klamr?,
Ni? serca ludzi - wpierw, nim ludzie zamr??!

NA ZGON
?P.
Jana Gajewskiego
POLITYCZ[NEG]O POLSKIEGO EMIGRANTA
IN?YNIERA FRANCUSKIEGO
ZABITEGO EKSPLOZJ? MACHINY PAROWEJ
W MANCHESTER
1858 LIPCA

I
D?ugo patrzyli ludzie prostej wiary
Na dziwowiska o?wiaty zachodni?j
I my?le? ?mieli - ?e to od pochodni
Skradziony ogie? Bogu, bez ofiary!...

II
My?le? i szemra?: ?e Lucyfer stary
Podchwyci ?wi?te wzajemno?ci lud?w,
Nie: heroizmu i mi?o?ci-cud?w
U?ywszy, ale - wyzysku i pary...

III
Lecz Temu, kt?ry jest wszystko, jest - wsz?dzie,
Nim wszystkim-wsz?dzie oprze? si? powa??,
Boga pierw zrani? i krzy? znowu b?dzie
Drugi, a ten?e sam, bo z ludzka twarz?.

IV
Tak, Epopej? gdy machina zgniot?a,
Zgorza?ych m?zg?w i serc obj?? krater,
Potrzeba? by?o, by nie jak bohater
Zacny Gajewski-Jan zgin?? od kot?a!...

V
Lecz nie!... ?mier? Jego nie by?a dla zysku -
Cia? r??nych cia?o z jednym leg?o licem -
Na ziemi obcej, wyrobnik z szlachcicem,
Z Ofiary-Synem, Synowie-ucisku...

VI
Braterstwa-sztandar i tu jeszcze buja,
?ywot - ze skona? tu jeszcze korzysta,
Jak gdy wygnaniec* JAN EWANGELISTA
?piewa?, z wrz?cego kot?a, "ALLELUJA!..."

DO OBYWATELA JOHNA BROWN
(Z listu pisanego do Ameryki w 1859, listopada)

Przez Oceanu ruchome p?aszczyzny
Pie?? Ci, jak mew?, posy?am, o! Janie...

Ta lecie? d?ugo b?dzie do ojczyzny
Wolnych - bo w?tpi ju?: czy j? zastanie?...
- Czy te?, jak promie? Twej zacnej siwizny,
Bia?a - na puste zleci rusztowanie :
By kata Twego syn r?czk? dziecinn?
Kamienie ciska? na mew? go?cinn?!

Wi?c, ni?li szyj? Twoj? obna?on?
Spr?buj? sznury, jak jest nieugi?t?;

Wi?c, ni?li ziemi szuka? poczniesz pi?t?,
By precz odkopn?? planet? spodlon? -
A ziemia spod st?p Twych, jak p?az zl?kniony,
Pierzchnie -
wi?c, ni?li rzekn?: "Powieszony..." -
Rzekn? i pojrz? po sobie, czy k?ami?? - -

Wi?c, nim kapelusz na twarz Ci za?ami?,
By Ameryka, odpoznawszy syna,
Nie zakrzykn??a na gwiazd swych dwana?cie:
"Korony mojej sztuczne ognie zga?cie,
Noc idzie - czarna noc z twarz? Murzyna!"

*
Wi?c, nim Ko?ciuszki cie? i Waszyngtona
Zadr?y - pocz?tek pie?ni przyjm, o! Janie...
Bo pie?? nim dojrzy, cz?owiek nieraz skona,
A ni?li skona pie??, nar?d pierw wstanie.

JOHN BROWN

John Brown ? M. H. L Val[le]:
Autant que j'ai pu en juger dans ma vie, les hommes braves sont les seuls desquels on puisse attendre qu'ils soient humains envers un ennemi tomb? ; les l? ches prouvent leur courage par leur f? rocit? - Christ - le grand capitaine de la libert? , aussi bien que du salut, qui comme il ? tait pr? dit commen? a la mission en la proclamant - Christ, dis-je, a trouv? bon de m'enveler l'? p? e d'acier que j'ai port? pour un temps, mais il en a mis une autre dans mes mains - l'? p? e de l'espoir. - A tout prendre, je ne suis nullement d? sappoint? . Je l'ai ? t? beaucoup touchant moi-me me, pour n'avoir pas ? t? ? la hauteur de mes propres plans - mais maintenant je me sens entierement soumis, me me en cela, car le plan de Dieu ? tait infiniment meilleur sans aucun doute - autrement je ne me serais pas ? cart? du mien.

1
Jak or?y w klatce zamkni?te drucian?j
Siaduj? przez dzie?, niewoli pami?tne,
Lecz z ?witem, oczy przetwieraj?c sm?tne,
Do lotu skrzyd?em bij? w twarde ?ciany -
A?, uderzywszy tak co ?wit o kraty,
Pierze im z ramion obite wiatr niesie,
I ka?dy pierzom swym dziwuje si?,
Na skrzyd?ach krwawe ogl?daj?c ?aty -
I wraca g?ow? ze skro?mi p?askiemi
Odpoznawaj?c si? w klatce - na ziemi! -

2
Tak, wy! - szlachetni, r??nego narodu,
Wolno?ci ?wit?w zamkni?ci or?owie,
Przed czasem zga?li konspiratorowie,
M?odzie?cy w grobach lub starcy za m?odu -
- Zdawa?oby si?, ?e czas?w zakony
W?asnymi ?ami?c muszku?y i nerwy,
Co potem w dziejach, to czynicie pierw?j
Na samych sobie - jak ?wi?ty-szalony -
Wracaj?c co wiek z oczyma b??dnemi
Do odpoznania si? - w klatce, na ziemi!

3
Lecz oto w?a?nie tam, gdzie wolno?? sama
Ca?? si? stawa tradycj? narodu,
Na wskro? otwart? z wschodu do zachodu,
Gdzie dzieje nie s? jak gmach, lecz jak brama -
W?a?nie ?e owdzie, w Ameryce m?odej,
Starzec wiekowi swoim r?wny wiekiem,
I? cz?owiecze?stwem dzieli? si? z cz?owiekiem
Kr?tszy maj?cym w?os, czarne jagody,
Starzec szlachetny - i Moj?esz Murzyn?w,
G?ow? sw? idzie nie?? z g?owami syn?w!

4
O! - ten na trumnie mu przygotowan?j
Siad?szy, z wi?ziennym gdy rozmawia s?ug?,
S?uchajcie, ludy! - bo ubiegnie d?ugo
Nim si? buntownik tak umiarkowany
Narodzi ?wiatu - nim w?dz tak ogromny
I szubienicznik tak arcy-szlachetny -
Tak dzielny starzec, ojciec tak bezdzietny! -
A? si? narodzi taki bezpotomny! -
?e wasze wszystkie wystawy-arcydzie?
Niewarte jego szubienicy i dzie?! -

5
Wkr?tce ju? - s?dzie sami sobie sk?ami?,
By gwiazd-dwana?cie Ameryki zblad?o;
Sprawiedliwo?ci przep?knie ?wierciad?o -
Na czo?o starca kapelusz za?ami?,
Desk? usun? spod stopy zdradzonej -
On - rzeknie: "Amen" - i nogi skinieniem,
Jak je?dziec konia swego ze strzemieniem,
Odepchnie ca?y ?wiat ze?wierz?cony! -
I b?dzie plam? na s?o?cu czerwonym,
I plam? b?dzie na oku strwo?onym. -

6
Ach! Waszyngton?w i Ko?ciuszk?w cienie,
M???w, co z ko?czyn obcego narodu
Nia?czy? ci przyszli - Ameryko! - z m?odu,
By nie zwa? cudzym cudze wyzwolenie -
Czy, patrz?c z szczyt?w, gdzie jest ?r?d?o wzroku,
Cienie te z czasem nie zmyl? si? racz?j?
I wo?aj?cym o pomoc, w rozpaczy,
Czarny poka?? sztandar na ob?oku -
A ludzie bladzi, st?umieni i cisi
Rzekn?, i? - w Brownie Ameryka wisi?

PO BALU

1
Na posadzk? zapustnej sceny,
Gdzie ta?cowa?o-by?o wiele mask,
Patrzy?em sam, jak w?r?d areny,
Podziwiaj?c raz s?o?ca pierwo-brzask

2
I na jasnej woskiem zwierzchni szyb
Kre?lone obuwiem lekkim kr?gi -
Czarodziejskich jakoby pisa? tryb
Z ziemi do mnie m?wi?, jak z ksi?gi.

3
Kwiatu listek, upuszczony tam,
Papierow? szepn?? mi co? warg?,
W?r?d salonu pustego sam i sam;
Rosa jemu i ?wit by?y? skarg??

4
Otworzy?em okno z dr?eniem szk?a,
?e a? gmachem wstrz?s?a moja si?a:
Z kandelabr?w jedna spad?a ?za - -
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ale i ta jedna - z wosku by?a!

DO EMIRA ABD EL-KADERA W DAMASZKU

1
Wsp??czesnym zacnym odda? cze??
- To jakby cze?? Bo?ej prawicy;
I sercem dobr? przyj?? wie??
- To jakby Duch ?onem Dziewicy.

2
Wi?c ho?d, Emirze, przyjm daleki,
Kt?ry? jak puklerz Bo?y jest -
Niech ?zy sieroty, ?zy kaleki
Zab?ysn? Tobie jakby chrzest.

3
B?g jeden rz?dzi z wiek?w w wieki,
Nikt nie pomierzy? Jego ?ask -
Chce? - to wyrzuci z ran Swych ?wieki
A gwiazdy w ostr?g zmieni blask.

4
I nog? w t?czy wst?pi strzemi?,
Na walny s?d?w jad?c dzie? -
Bo kto Mu niebo da?? - kto ziemi?? -
Kto Jemu ?wiat?o?? da?? - lub cie?? -

5
A je?li w ?zach gn?bionych ludzi,
A je?li w dziewic krwi niewinn?j,
A je?li w dziecku, co si? budzi,
Ten sam jest B?g - nie ?aden inny -

6
To - namiot Tw?j niech b?dzie szerszy
Ni? Dawidowych cedr?w las - -
Bo z Kr?l?w-Mag?w trzech - Ty? pierwszy,
Co konia swego dosiad? w czas!...

SFINKS

Alleluja!... Archimedesa gr?b
Zwierciad?ami rozpowin?? blask
Alleluja!... gwinty jego ?rub
Sklepie? czarnych opowiada trzask.

Wszech-niczyja zwyci??a ju? Mo??;
Ni ten pierwszym, co da pierwszy zna?,

?e - a?eby z martwych powsta? - do??
Na zegarek raz spojrzawszy... wsta?

WCZORA - I - JA

Oh! smutna to jest i ma?o znajoma
G?uchota -
Gdy S?owo s?yszysz - ale ginie koma
I jota...

*
Bo anio? wo?a... a oni ci rzek?:
"Zagrzmia?o!"
Wi?c trumny na twarz za?amujesz wieko
Pod ska??.

*
I nie chcesz krzykn??: "Eli... Eli..." - czemu?
- Ach, Bo?e!...
?agle si? wiatru li?? p??nocnemu,
Wre morze.

*
W uszach mi szumi (a nie znam z teorii,
Co burza?),
Wi?c ?ni? i czuj?, jak si? tom historii
Z-marmurza...

MOJA OJCZYZNA

Kto mi powiada, ?e moja ojczyzna:
Pola, zielono??, okopy,
Chaty i kwiaty, i sio?a - niech wyzna,
?e - to jej stopy.

Dziecka - nikt z ramion matki nie odbiera;
Pachol? - do kolan jej si?ga;
Syn - piersi dor?s? i rami? podpiera:
To - praw mych ksi?ga.

Ojczyzna moja nie st?d stawa czo?em;
Ja cia?em zza Eufratu,
A duchem sponad Chaosu si? wzi??em:
Czynsz p?ac? ?wiatu.

Nar?d mi? ?aden nie zbawi? ni stworzy?;
Wieczno?? pami?tam przed wiekiem;
Kluch Dawidowy usta mi otworzy?,
Rzym nazwa? cz?ekiem.

Ojczyzny mojej stopy okrwawione
W?osami otrze? na piasku
Padam: lecz znam jej i twarz, i koron?
S?o?ca s?o?c blasku.

Dziadowie moi nie znali te? inn?j;
Ja n?g jej r?k? tyka?em;
Sanda?u rzemie? nieraz na nich gminny
Uca?owa?em.

Niech?e nie ucza mi?, gdzie ma ojczyzna,
Bo pola, sio?a, okopy
I krew, i cia?o, i ta jego blizna
To ?lad - lub - stopy.

IMPROWIZACJA
NA ZAPYTANIE O WIE?CI Z WARSZAWY

Pytasz: co m?wi?, gdy warszawskie dzieci?
Wstawa oparte na cudzie?
Bogu dzi?kuj?, ?e jeszcze na ?wiecie
S? oryginalni ludzie!

Bo ju? my?li?em, ?e dzieje od traf?w,
Trafy zale?? od tron?w;
?e ludzko?c sk?ada si? juz z kaligraf?w,
A narodowo??... z zagon?w!

I ?e przepad?a rasa Dawidowa,
Co kamie? wznosz?c do g?ry,
Nie dba, czy za ni? ramata gwintowa,
Nie dba, czy przed ni? broszury.

Dlatego, by? tam nie mog?c, gdzie ?kanie,
Ni w pier? przyjmowa? zaczepki,
Milcz? przynajmniej, mam uszanowanie
Dla Achillesa kolebki!

?YDOWIE POLSCY
1861

1
Ty! jeste? w Europie - powa?ny Narodzie
?ydowski - jak pomnik strzaskany na Wschodzie,
Swoimi gdy z?amki wsz?dzie si? rozniesie,
Na ka?dym hieroglif unosz?c odwieczny -
A cz?owiek p??nocny, w sosnowym gdy lesie
Napotka ci?, odb?ysk zgaduje s?oneczny
Ojczyzny! - co k?dy? w niebieskim lazurze,
Jak Moj?esz si? w wodzie p?awi?a Nilowej,
I m?wi: "Jest wielkim, kto bywa? tak w g?rze
I upad? tak nisko, i milczy jako wy." -

2
P??nocne my syny z w?osami p?owemi,
Wschodowej historii, my, ?nie?ne ob?oki -
Za kaba? granic?, od razu, wprost z ziemi
Patrz?cy na niebios przybytek wysoki:
Jak Agar synowie, przez kraju istot?,
Jak Sary synowie, przez ojc?w robot?;
My - pierwej ni? inni, my - wcale inaczej
Pojrzeli?my ku wam, bynajmniej z rozpaczy:
Bo? herbem gdy z wami szlachetny si? ?ama?,
Krzy? bywa? w prze?omie tym - i on nie k?ama?!

3
A? oto, ?e dzieje pozornie s? zam?t,
Gdy w gruncie s?: si?a i ?adno?? szeroka! -
A? oto, ?e dzieje s? jako testament,
Kt?rego cherubin dogl?da z wysoka -
Wi?c znowu Machabej na bruku w Warszawie
Nie stan?? w dwuznacznej z Polakiem obawie.
- I kiedy mu ludy bogatsze na ?wiecie
Dawa?y nie krzy?e, za kt?re si? kona,
Lecz z kt?rych si? b?yszczy - c??? przeni?s? on przecie -
Bezbronne jak Dawid wyci?gn?? ramiona! -

4
Powa?ny narodzie! cze?? tobie w tych, kt?rzy
Mongolsko-czerkieskiej nie zl?kli si? burzy -
I Boga Moj?esz?w bronili wraz z nami
Spojrzeniem rycerskim, nagimi piersiami.
Jak starsi w historii, co r?k? na dzicze
Kiwn?wszy z wysoka, wo?aj?: "Dotrwa?em!
Chor?gwi si? badam, nie ch?opy twe licz?,
Bo kiedy? by? nico??, ja mleko ju? ssa?em -
Natur? znam dawniej! - wi?c przekln? w?dzid?a,
I staniesz na koniu jak pastuch - bez byd?a."

BEZIMIENNI

1
Teleskopowa, oj! kometo,
Przelatuj?ca w dzie? s?oneczny,
Gmin ci? nie wita? niestateczny,
Astronom ledwo z baszt, lunet?!
- A ty, na pad?? nie trz?siesz z?otem
Ni gro?bami - c?? ludziom po tem? -

2
Ciche zas?ugi s? tak samo,
Bez wczesnego gdzy schodz? ?alu;
- Dzieci? wo?a za piersi?: "Mamo!" -
Lecz ona w mie?cie jest na balu,
Pier? zapi?t? wspar?szy o rami?,
Tanecznika, co u?miech k?amie.

3
O! z jakim?e wo?a?em ?alem
Na sm?tarzach twoich, Narodzie:
"Jeruzalem! o Jeruzalem!
Bez stra?nik?w i wie?yc grodzie,
Zawsze nie wczas, lub zawsze nie ty,
Teleskopowe znasz komety."

MARIONETKI

I
Jak si? nie nudzi?? gdy oto nad globem
Milion gwiazd cichych si? ?wieci,
A ka?da innym ja?nieje sposobem,
A wszystko stoi - i leci...

II
I ziemia stoi - i wiek?w otch?anie,
I wszyscy ?ywi w tej chwili,
Z kt?rych i jednej kostki nie zostanie,
Cho? b?d? ludzie, jak byli...

III
Jak si? nie nudzi? na scenie tak ma??j,
Tak niemistrzowsko zrobion?j,
Gdzie wszystkie wszystkich Idea?y gra?y,
A teatr ?yciem p?acony -

IV
Doprawdy, nie wiem, jak tu chwil? dobi?,
Nudy mi? bior? najszczersze;
Co by tu na to, prosz? Pani, zrobi?,
Czy pisa? proz?, czy wiersze - ?

V
Czy nic nie pisa?... tylko w s?o?ca blasku
Si??? czyta? romans ciekawy:
Co pisa? Potop na ziarneczkach piasku,
Pewno dla ludzkiej zabawy (!) -

VI
Lub jeszcze lepiej - znam dzielniejszy spos?b
Przeciw tej nudzie przekl?t?j:
Zapomnie? ludzi, a bywa? u os?b
- Krawat mie? ?licznie zapi?ty...!

BAJKA

"Najlepsza rzecz ?y? w zgodzie, bez twierdze?, bez sprzeczki,
Po c?? bo gwar ustawny dla kropki lub linii?
I urabianie ci?g?e publicznej opinii ?" -
Siennik-dziurawy m?wi? tak do Torby-sieczki.
Tymczasem os?y, najmniej nie my?l?c o szkodzie,
Siano i sieczk? w cichej po?ywa?y zgodzie,
A st?d zdaje si? prawda ta by? oczywist?,
?e i cz?owiek zyska?by... b?d?c legumist?.

WIELKO??

1
Wiesz, kto jest wielkim? - pos?uchaj mi? chwil?,
Naucz? ciebie
Poznawa? wielko?? nie tylko w mogile,
W dziejach lub w niebie.

2
Wielkim jest cz?owiek, kt?remu wystarczy
Pochyli? czo?a,
?eby bez w??czni w r?ku i bez tarczy
Zwyci??y? zgo?a!

3
Ni?szym si? stawszy, on Zawi?? poni?a,
A Zawi?? w czwa?y
Leci i czepia mu znamiona krzy?a,
Wo?aj?c: "Ma?y!"

4
I k?amie sobie, jak k?ama?a pierw?j,
Gdy on, z westchnieniem,
Przyjmuje s?aw? i nies?aw? - nerwy,
Prawd? - sumieniem.

5
Ludzie wi?c chlubi? si?, ?e wielkich znali,
K'temu jedynie,
I? nie poznaj? si? na wielkim mali
Pierwej, a? zginie.

6
Podobnie? nied?wied? : pierw trupa zakopie,
By doby? z trumny.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Lecz to w Syberii, nie za? w Europie
Bywa rozumn?j.

DO PANI NA KORCZEWIE

1
Jest sztuka jedna, co jak s?o?ce w niebie
?wieci nad wiekiem:
Mie? moc pociesza?, moc - zasmuca? siebie,
A by? cz?owiekiem!

2
Trudna - bo Mistrzem jest tylko ten, kt?ry
Odszed? daleko,
By kiedy? wr?ci? na ob?okach z g?ry,
?wiat?o?ci rzek? - -

3
Ucze? podrz?dny - i ja - w tej trudno?ci
Udzia? m?j wzi??em
I nieraz w marmur tn? rzeczywisto?ci
Z Micha?-Anio?em.

4
I oto - ciesz? si?, ?e jedn? r?k?
Dotkn?wszy tronu,
Czu?em, jak wielk? trzy-korony m?k?
Zacnemu ?onu!

5
Gdy drug? r?k? nieraz gnany wiatrem
?achman mi? wita?:
Sk?d w ?yciu wszystko to, co ju? teatrem,
Jakbym przeczyta?!

6
Dlatego Pani?, innymi drogami
Tam?e zabieg??,
Spostrzeg?o serce me, prawie ze ?zami
Oko spostrzeg?o.

7
Bo suknia Pani jest z tego? zakonu
Domowej prz?dzy:
Bogactwo da?o Ci zna? n?dz?-tronu,
Serce - tron-n?dzy!

8
I stoi klasztor nasz na podwalinach
Po ludzku-Boskich,
Kt?re po Bosku s? ludzkimi w czynach,
Tradycji w?oskich!

9
Bo z starej Padwy i z Bolonii ma??j,
Z Rzymu ogrom?w
Przynie?li Ojce wiecznej od?am ska?y
W posad? dom?w.

10
I zbudowali ten gmach, gdzie kolumny
S? charaktery -
A ka?dy sam jest, i ?e sam - to dumny
Kr?l swojej sfery.

11
I nie jest szcz?sny on jak Serafowie,
Lecz pob?a?liwy;
I ?wi?ty nie jest, bo he?m ma na g?owie,
Miecz w r?ku krzywy -

12
I ka?dy filar tylko jest lennikiem
Bogu-praktycznym -
Pilaster ka?dy jest tylko setnikiem
Ewangelicznym -

13
Niewiasta ka?da do Saby podobna
Lub do Debory:
Stopa jej mocna i r?ka nie drobna -
Umys? nie chory.

14
Lecz klasztor taki w ob?oki nie wzleci,
Bo ledwo wstanie -
Wraz go r?czkami zatrzymaj? dzieci,
Jak znan? Pani?. -

15
Ta - r?bek sukni tam i owdzie z-szarga
N?dznych bar?ogiem -
- A czasu swego powie o niej Skarga:
?e ?y?a z Bogiem.

DO PANNY J?ZEFY Z KORCZEWA

1
Pani bo jeste? z takiego klasztoru,
Gdzie ?cian? z ?cian?
Gdy po??czano, to ci?cie toporu
Za zbrodni? miano.

2
Podwalin nie ma, bo depta? je trzeba,
Ni schod?w wy??j;
Ale por?cze si?gaj? do nieba,
Por?cze z krzy?y!

3
A okna z ?ez s?, ?zy z koronek rosy
Tr?jbarwnie szklistych;
A zamiast dzwonu powietrzne rozg?osy
Akt?w strzelistych.

4
A ?uki z skrzyde? s? serafinowych,
W w?z?y zwi?zanych;
I stoj? lec?c, lub czekaj?c nowych,
?wiatu nie znanych.

5
I s?o?ca nie ma tam - ani ksi??yca -
Tylko ju? ?wieci
W ob?okach cichych Hostia blado-lica:
?wieci i leci.

6
Wi?c ja na s?dny-dzie? pod waszej r?bek
Szaty si? schroni?.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A teraz - patrz?c, gdzie siada go??bek,
Kulbacz? konie!

NA ZAPYTANIE:
CZEMU W KONFEDERATCE?
ODPOWIED?

1
Ko?czy si? Era starego or??a,
Czas jej ucieka;
Nie cz?owiek dzi? ju? kuty dla or??a;
Or?? - dla cz?eka.

2
Za to i rycerz nie lada gwa?townik,
Lecz ?w, co czeka;
I niekoniecznie atlet? pu?kownik;
Pr?dzej kaleka! -

3
Amarantow? w?o?y?em na skronie
Konfederatk?,
Bo jest to czapka, kt?r? Piast w koronie
Mia? za podk?adk?.

4
I nie dbam wcale, ?e ju? zapomniano,
Sk?d ona idzie?
Ani dlaczego spospolitowano
T? rzecz - o ! wstydzie.

5
A jednak wida?, ?e znam klejnot wielki
Rzeczpospolit?j,
Skoro przenosz? ponad wieniec wszelki -
Z baranka wity!

SARIUSZ
1862

I
Oni my?leli, ?e ju? na okopach
Historii - nog? tratuj? po ch?opach:
I ?e jednego zabrak?o szlachcica
W Ojczy?nie ca??j...!
II
Amarantowa ?e zdmuchniona ?wi?ca;
?e nie zosta?o nic... tylko lewica.
A wiatr od Azji t?tni i po?wista:
"Gdzie? idea?y?"

III
Ale Sybilla dziej?w jest przeczysta -
Duch niepoprawny wci?? Idealista,
Wi?c do?? mu nieraz jednego cz?owieka,
Co prawd nie kryje.

IV
I wybra? Ciebie on - od wiek?w-wieka
S?ynny Sariuszu!... Ciebie, bez korony
Kr?luj?cego, nazwa? duch: miliony...
A wiatr, od Azji po?wistuj?c, szczeka:
"Historia ?yje!..."

DO WROGA
PIE?N

1
Ty! prawd-promienie wzi?wszy za sztylety,
?miesz jeszcze mniema?, ?e? w?dz - ?e? genera?!
O! niewolniku - st?j - cofaj bagnety -
Dop?ki? b?d? za ciebie umiera??...

2
Czy? my?li ka?dej - ka?dej my?li prawie
Uczy? ci? trzeba ci?g?ymi ofiary:
Patriotyzmu - na bruku w Warszawie,
A Chrze?cija?stwa - u krwawych wr?t Fary?!

3
Czy? nigdy z siebie ty nic, w?asn? si??
Nie poczniesz nigdy: bo? wszystko zabiera?;
Cofnij si?! - wo?am - g?ucha lodu-bry?o:
Dop?ki? b?d? pod tob? umiera??...

4
To? groszem twoim tuczne pu?kowniki
W?asnych ci? ucz? mordowa? prorok?w;
A wy - nas - wodzi? ?miecie - niewolniki!...
Nie widz?c Boga-r?ki u ob?ok?w.

5
Niech?e wam szron raz rozstaje u powiek,
Niech roz-niewoli si? ta ciemna g?ra;
Wrogi!... do nogi bro?!... kto jeszcze cz?owiek,
A bry??-lodu na kosy!... i hurraa!...

"BUNTOWNIKI, CZYLI STRONNICTWO-WYWROTU"

1
Oni nie przyszli tu po ?up bojowy,
Niemowl?ta bior?c na piki,
O?a?obione t?uk?c kolb? wdowy:
To - buntowniki!

2
Oni sprawuj? rz?d bez-osobi?cie,
Miastem nieraz w?adn? m?odziki (!),
A t?um, gro?ny, ich s?ucha uroczy?cie:
To - buntowniki!...

3
Na cherubinach B?g ju? zbli?a - zbli?a -
Ezechielowej tor kwadryki;
Tam i owdzie grzmi, wielkie znami? krzy?a;
To - - buntowniki!

4
Czemu? raczej nie wierz? Kancelarii,
Ojczyzn? wol?c ni? rubryki;
A ufa? ?mi? w Jezusa moc i Marii -
Te - buntowniki?!...

PRACA

I
"Pracowa? musisz" - g?os ogromny wo?a,
Nie z potem d?oni twej, lub twego grzbietu,
(Bo prac pocz?tek, doprawdy, jest nie tu):
"Pracowa? musisz z potem twego CZO?A!"
" - B?d? sobie, jak tam chcesz, realnym cz?ekiem,
Nic nie poradzisz! - twoje ka?de dzie?o,
Cho?by si? z trud?w Herkulejskich wszcz??o,
Niedope?nionem b?dzie i kalekiem;
Pok?d poj?cie pracy, korze? jeden,
Nie trwa, dop?ty wszystkie trac? zgo?a;
G?os brzmi w twej piersi: "Postrada?em Eden!"
G?os brzmi nad tob?: "Pracuj z potem czo?a."
- Ekonomist?w zbierz wszystkich i nagle
Spytaj ich, co jest pracy abecad?em?
Zacz?? mam z czego ? gdy na ska?? wpad?em,
Lub wiatr mi? zdradzi?, zerwawszy pierw ?agle;
Od czeg?? zacz??? czy od d?oni potu?
Od ramion potu?... gdy brak i narz?dzi!...
Gdy otch?a? wko?o, a ty - na kraw?dzi...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Zacznij... by w g?owie nie by?o zawrotu,
Wi?c g?os ogromny zn?w jak pierwej wo?a:
"Pracowa? musisz z potem twego CZO?A!"

II
Najprostszy cie?la, co robi toporem,
Cho?by on nie wiem jak by? pracowity,
Chocia?by cie?li tyryjskich by? wzorem,
Je?eli w duszy smutek ma ukryty,
Lub trumn? robi, gdy d?awi go ?a?o??,
?zy w?asne widz?c w ?elaza po?ysku,
Wyrobi? musi pierw umys?u sta?o??,
Bez kt?rej nie ma si?y - - nawet zysku!
Wi?c prac pocz?tek, prac pierwsza litera,
Nie to, co wasza dzi? realna szko?a
Uczy - zar?wno p?ytka, jak nieszczera.
"Pracowa? musisz zawsze z potem CZO?A!"
- Spustoszonemu m?w ty narodowi,
Niech si? wzbogaci jak mo?na najpr?dzej,
A maj?c posag reszt? postanowi,
Do-rychtowawszy do onych pieni?dzy:
Naucz, by jednym krokiem si? przerzuca?
Z historii-jatek krwawych do warsztat?w,
Nauczysz, by si? tak ?mia?, jak zasmuca?,
Wybawisz nar?d... lecz automat?w!
- B?d? tam, zamiast rozwini?cia rzeczy,
Takie, owakie, fazy gor?czkowe -
Po tej, co twierdzi, ta druga, co przeczy:
Obiedwie warte tyle, ile nowe!
I wszystkie razem w tym tylko zdradliwe,
?e ka?dej naprz?d zmierzona jest trwa?o??,
I wszystkie zawsze w ko?cu nieszcz??liwe:
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie!.- prac? pierwsz? jest: umys?u-sta?o??!

III
Widzia?em Indian dzikich w Ameryce
I wiem, w ojczy?nie w?asnej wyszli na co?
Gdy pogardzili rzemios?em i prac?,
Na ?owy je?d??c lub maluj?c lice-
J?zykiem m?wi?c pokole? nie?ywych,
Mow?, co w w?asnej si? sp?ta?a dumie,
Podst?pnie milcz?c o prawdach dra?liwych,
Dlatego ?e ich wyra?a? nie umie.
Wiem, czemu j?zyk stracili i czemu
Rzucaj? w??cznie do chmur ci - nikczemni,
Ci - heroiczni, a s?u??cy z?emu,
?yciem obmier?li, u?miechem przyjemni - -
Widzia?em m???w z pi?rami na g?owie,
Nosz?cych tarcze ze sk?ry ?ubrow?j,
I wiem, ?e po nich nie spal? si? wdowy,
?e marnie zgin? ci wielko-ludowie -
Zupe?ni pych?, energi? i cia?em...
- Lecz nie tu koniec tego, co widzia?em!

IV
Jest tam i plemi?, co inaczej ?y?o:
Porozkie?znanych spu?cizn? warsztat?w,
Kt?re si? wi?cej ni? kto zbogaci?o (!),
Najrealniejszych pe?ne demokrat?w -
Idea?owi niepodleg?e w niczem -
Wolne jak pieni?dz, co si? toczy kr?g?o;
I wiem, ?e smaga je tatarskim biczem,
Los ?w, darz?cy pierwej cisz? ci?g??...
Wiem, ?e ju? milion blisko w pie? wyci?to
Tych zbogaconych i tych zap?aconych,
Doganiaj?cych si? ofiar? ?wi?t?,
A kapita??w ??dz? wy?cignionych:
Ci - z Indian ?miej? si?... lecz ci, i owi,
Na pastw? id? historii-or?owi,
Co, nad ludzko?ci? przelatuj?c, wo?a:
"Pracowa? b?dziesz z potem twego CZO?A!"

DO S?YNNEJ TANCERKI ROSYJSKIEJ
- NIEZNANEJ ZAKONNICY

Patrz, patrz! - wybieg?a jak jask??ka skoro
Nad ?liskie woskiem teatru jezioro -
I trzyma stop? na powietrzu blad?m,
Pewna, ?e niebios nie poplami ?ladem,
Schylaj?c kibi?, jakby mia?a zbiera?
Ros? lub kwiatom ?zy sercem ociera?.

P?ynniej i s?odziej tylko ciekn? fale,
Tylko r??a?c?w zlatuj? opale,
Grawituj?ce do Mi?o?ci-?rodka -
Co zwie si? Chrystus - i ka?d? z nich spotka!

A jednak, Tobie!... kt?ra ni?ej jeszcze
Wejrza?a? w g??bie, nie nuc? dzi? wieszcze -
Lecz ja, Syn Polski, rzucam wie?cem z g?owy
Pod Twoje stopy ruskiej bia?og?owy
I ?z? posy?am, co prawdziwie ?wieci,
Bo, ani znasz jej, ni Ci? TU doleci!...

ZA WST?P (OG?LNIKI)

1
Gdy z wiosn? ?ycia duch Artysta
Poi si? jej tchem jak motyle,
Wolno mu m?wi? tylko tyle:
"Ziemia jest kr?g?a -- jest kulista!"

2
Lecz gdy p??niejszych ch?od?w dreszcze
Drzewem wzrusz? -- i kwiatki zlec? --
Wtedy dodawa? trzeba jeszcze:
"U biegun?w -- sp?aszczona nieco..."

3
Ponad wszystkie wasze uroki --
Ty! poezjo, i ty, wymowo --
Jeden wiecznie b?dzie wysoki:
* * * * * * * * * * * * * * * *
Odpowiednie da? rzeczy s?owo!

VADE-MECUM

Klaskaniem maj?c obrz?k?e prawice,
Znudzony pie?ni?, lud wo?a? o czyny:
Wzdycha?y jeszcze dorodne wawrzyny,
Konary swymi wietrz?c b?yskawice.
By?o w Ojczy?nie laurowo i ciemno
I ju? ni miejsca dawano, ni godzin
Dla nie czekanych powi? i narodzin,
Gdy Bo?y-palec za?wita? nade mn?;
Nie zdaj?c liczby z rzeczy, kt?re czyni,
?y? mi rozkaza? w ?ywota pustyni!

*
Dlatego od was... o! laury, nie wzi??em
Listka jednego, ni z?beczka w li?ciu,
Pr?cz mo?e cieniu ch?odnego nad czo?em
(Co nie nale?y wam, lecz - s?o?ca przy?ciu...).
Nie wzi??em od was nic, o! wielkoludy,
Pr?cz dr?g zaros?ych w pio?un, mech i szalej,
Pr?cz ziemi, kl?tw? spalonej, i nudy...
Samotny wszed?em i sam b??dz? dalej.

*
Po-obracanych w przesz?o?? nie poj?t? -
A uwielbion? - spotka?em niema?o!
W ostrogi rdzawe utrafi?em pi?t?
W ?cie?kach, gdzie zbitych kul sporo pada?o!
Nieraz Obyczaj stary zawadzi?em,
Z wyszcz?rzonymi na jutrzni? z?bami;
Odziewaj?cy si? na g?ow? py?em,
By noc przed?u?y?, nie zerwa? ze snami.

*
Niewiast, zakl?tych w umar?e formu?y,
Spotka?em tysi?c; i by?o mi sm?tno,
?e wdzi?k?w tyle widzia?em - nieczu?y!
?renic? na nie patrz?c bez-nami?tn?.
Tej, tamtej r?k? tkn?wszy marmurow?,
Wzruszy?em fa?dy ubrania kamienne,
A motyl nocny wzlecia? jej nad g?ow?,
Zadr?a? i upad?... i odesz?y - senne...

*
I nic... nie wzi??em od nich w serca wn?trze,
Stawszy si? ku nim - jak one - bezw?adny,
Tak samo grzeczny i zar?wno ?adny,
?e a? mi coraz szcz??cie niepoj?tsze!

- Czemu? dlaczego? w przesytu-Niedziel?
Przyszed?em wita? i ?egna?... tak wiele?
Nic nie uni?s?szy na sercu - pr?cz szaty -
Pyta? was - nie chc? i nie racz?: Katy!...

*
Pisz? - ot! czasem... pisz? na Babylon
Do Jeruzalem! - i dochodz? listy -
To za? mi mniejsza, czy bywam omylon
Albo nie?... pisz? pami?tnik artysty -
Ogryzmolony i w siebie pochylon -
Ob??dny!... ale? - wielce rzeczywisty!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

*
Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
Co znika dzisiaj (i? czytane p?dem)
Za panowania Panteizmu-druku,
Pod o?owianej litery urz?dem;
I jak zdarza?o si? na rzymskim bruku,
Maj?c pod stopy katakomb korytarz,
Nad czo?em s?o?ce i jaw, ufny w b??dzie -
Tak zn?w odczyta on, co ty dzi? czytasz,
Ale on spomni mnie... bo mnie nie b?dzie!

PRZESZ?O??

1
Nie B?g stworzy? przesz?o?? i ?mier?, i cierpienia,
Lecz ?w, co prawa rwie,
Wi?c niezno?ne mu - dnie;
Wi?c, czuj?c z?e, chcia? odepchn?? spomnienia!

2
Acz nie by??e jak dziecko, co wozem leci,
Powiadaj?c: "O! d?b
Ucieka!... w lasu g??b..."
- Gdy d?b stoi, w?z z sob? unosi dzieci.

3
Przesz?o?? jest i dzi?, i te dzi? dal?j:
Za ko?ami to wie?
Nie - jakie? tam... c??, gdzie?,
Gdzie nigdy ludzie nie bywali!...

POS?G I OBUWIE

1
Ate?ski szewc m?wi? do rze?biarza -
Rozprawiaj?cego jakby Plato -
"My?lenie nic przez si? nie utwarza,
Zabija czas!..." Rze?biarz jemu na to:

2
"O wieczno?ci ja dlatego m?wi?,
?e pod d?utem zwieczniaj? si? chwile;
Pos?g zwykle trwa lat dwakro? tyle,
Ile godzin trwa twoje obuwie!..."

HARMONIA

I
I nerw?w gra, i wsp??-zachwycenie,
I to?samo?? humoru
??cz? ludzi bez sporu -
Lecz bez walki nie ??czy sumienie!

II
Trudne z ?atwym w przeciwne dwie strony
Rozerw? wprz?d cz?owieka,
Nim harmonii doczeka -
Odepchn? wprz?d, gdzie zmar?ych miliony.

III
W gwiazd harmoni? pogl?da? wesel?j
Przez wiele lat samotnych
Ni? - w ?renicach b?yskotnych -
Wyczyta? raz, co? serca rozdzieli...!

W WERONIE

I
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Sp?ukane deszczem, poruszone gromem,
?agodne oko b??kitu.

II
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grod?w,
Na rozwalone bramy do ogrod?w --
I gwiazd? zrzuca ze szczytu;

III
Cyprysy m?wi?, ?e to dla Julietty,
?e dla Romea -- ta ?za znad planety
Spada... i groby przecieka;

IV
A ludzie m?wi?, i m?wi? uczenie,
?e to nie ?zy s?, ale ?e kamienie,
I -- ?e nikt na nie... nie czeka!

LIRYKA I DRUK

1
Ty powiadasz: "?piewam mi?osny rym..."
My?lisz? ?e mnie oszukasz:
Nie czuj? strun, dr??cych pod palcem twym -
Jestes poezji drukarz!

2
Liry - nie zwij rzecz? w pie?ni wt?r?,
Do przygrawek!... nie - ona
Dla? jako ?ywemu or?u pi?ro:
A? z krwi?, nieroz??czona!

3
Tre?? - wypowiesz bez liry udzia?u,
Lecz da? duchowi ducha,
My?li my?l - to tylko cia?o cia?u.
C?? z tego? - martwo?? g?ucha!...

4
Handlarz tak?e odda grosz zwierzony,
Lecz nie odda wesela -
Nie u?ci?nie r?ki zaw?ci?gnion?j;
Masz?e w nim przyjaciela?

5
O! ?ar s?owa, i tre?ci rozs?dek,
I niech sumienia ber?o
W muzykalny ??cz? si? porz?dek
S?owem ka?dym, jak per??!

6
Poznam wtedy, przez dr??ce powietrze
Pod gestem r?ki pr??n?j,
?e od widzialnych strun - struny letsze
S? - i lir rodzaj r??ny...

CIEMNO??

I
Ty skar?ysz si? na ciemno?? mojej mowy;
- Czy te? ?wi?c? zapala?e? sam?
Czy s?uga ci zawsze ni?s? pokojowy
?wiat?o???... patrz - ?e ja ci? lepiej znam.

II
Knot, gdy obejmiesz iskr?, wko?o p?onie,
Grzeje wosk, a ten kul? wstawa
I w biegunie jej nagle p?omie? tonie;
?wiat?o?? jego jest md?a - bladawa -

III
Ju? - ju? mniemasz, ?e zga?nie, skoro z do?u
Ciecz rozgrzana ?wiat?o poch?onie -
Wiary trzeba - nie do?? skry i popio?u...
Wiar? da?e??... patrz - patrz, jak p?onie!...

IV
Podobnie s? i s?owa me, o! cz?eku,
A ty im sk?pisz chwili marn?j,
Nim - rozgrzawszy pierwej zimnot? wieku -
P?omie? w niebo rzuc?... ofiarny.

CZYNOWNIKI

1
Czynownik?w! - o! czynownik?w
Naspotyka?em w ?yciu du?o;
Nie pomn? liczby ich guzik?w
Ani ku czemu wszystkie s?u??? -

2
To wiem tylko: ?e ?wiat si? zmienia,
Wojen bronie i natar? szyki,
Chor?gwie lud?w i natchnienia -
A oni zawsze czynowniki!

3
Zrywa si? morze, jak s?up solny,
I hurragan nim miota dziki,
I s?dnych tr?b zabrzmia? hymn wolny:
A oni?... jeszcze czynowniki!

4
Zieleni? strojne dawniej g?ry
Zmienia nawa?no?? w step Afryki,
Warownie nikn?... i mondury!...
- Oni? z d?misj?-czynowniki.

PIELGRZYM

I
Nad stanami jest i stan?w-stan,
Jako wie?a nad p?askie domy
St?rcz?ca w chmury...

II
Wy my?licie, ?e i ja nie Pan,
Dlatego ?e dom m?j ruchomy,
Z wielbl?dziej sk?ry...

III
Przecie? ja a? w nieba ?onie trwam,
Gdy ono dusz? m? porywa
Jak piramid?!

IV
Przecie? i ja ziemi tyle mam,
Ile jej stopa ma pokrywa,
Dop?k?d id?!...

LARWA

1
Na ?liskim bruku w Londynie,
W mgle - podksi??ycow? j, bia??j -
Niejedna posta? ci? minie,
Lecz ty j? wspomnisz, struchla?y.

2
Czo?o ma w cierniu? czy w brudzie?
Rozpozna? tego nie mo?na;
Poszepty z Niebem o cudzie
W wargach... czy? piana bezbo?na!...

3
Rzek?by?, ?e to Biblii ksi?ga
Zataczaj?ca si? w b?ocie -
Po kt?r? nikt ju? nie si?ga,
I? nie czas my?le?... o cnocie!

4
Rozpacz i pieni?dz - dwa s?owa -
?yskaj? bielmem jej ?renic,
Sk?d idzie?... sobie to chowa,
Gdzie idzie?... zapewne - gdzie nic!

5
Takiej-to podobna j?dzy
Ludzko??, co p?acze dzi? i drwi;
- Jak historia?... wie tylko: "krwi!..."
Jak spo?eczno???... tylko - "pieni?dzy!..."

SFINKS

Zast?pi? mi raz Sfinks u ciemnej ska?y,
Gdzie jak zb?jca, celnik lub cz?owiek biedny
"Prawd!" - wo?aj?c, wci?? prawd zg?odnia?y,
Nie dawa go?ciom tchu;

*
- "Cz?owiek?... jest to kap?an bez-wiedny
I niedojrza?y..." -
Odpowiedzia?em mu.

*
Ali? - o! dziwy...
Sfinks si? cofn?? grzbietem do ska?y:
- Przemkn??em ?ywy!

STOLICA

I
O! ulico, ulico...
Miast, nad kt?rymi krzy?:
Szyby twoje skrz? si? i ?wi?c?
Jak ?renice kota, ?owi?c mysz.

II
Przechodni?w t?um, o?a?obionych czarno
(W barwie stoik?w*),
Ale wyd??a ka?dy, ?e a? parno
W?r?d omija? i krzyk?w.

III
Ruchy dwa i giesty - dwa tylko:
Fabrykant?w, ?cigaj?cych c?? z rozpacz?,
I pokwitowanych z prac, przed chwilk?,
Co tryumfem si? racz?...

IV
Konwulsje dwie i dwa obrazy:
Zakupionego - z g?ry - nieba
Lub fabrycznej ekstazy -
O... k?s chleba.

V
- Idzie Arab, z kap?a?skim ruszeniem g?owy,
W?r?d chmurnego promieniej?c t?oku:
Bia?y, jak statua z ko?ci s?oniowej -
Pojrz? na?... wytchn? oku!

VI
Idzie pogrzeb, w ulice sp?ywa boczne
Nie-pogwa?conym krokiem;
W ?lad mu p?jd?, giestem wypoczn?,
Wypoczn? okiem!...

VII
Lub - nie patrz?c na niedobli?nionych bli?nich lica -
Uton? my?l? wzwy?:
- Na lazurze balon si? roz?wi?ca,
W ob?okach?... krzy?!

SPECJALNO?CI

1
Czemu? ten ?wiat nie - jako Eden;
Czemu nie - Idea?em?
- S?uchaj, dw?ch ludzi zna?em:
Ach! Z tych dw?ch... c?? by?by za jeden!

2
Bo pierwszy z nich - cho? zabi? dzi?ci?
Niegodnym wychowaniem:
Pi?, kl??, ?y? w ko?ci graniem -
"Najlepsze serce mia? w ?wiecie!"

3
Bo drugi zn?w dobrego s?owa
Nie by? wart, lecz m?wiono -
Jak o pierwszym: "to pono,
Najlepsza w ?wiecie g?owa!"

4
Wi?c st?d to ?wiat nie jest jak Eden!
Ale b?dzie... gdy g?owy
Wnijd? na swe tu?owy.
- Cho? nie zawsze z dw?ch by?by jeden!.

SIEROCTWO

1
M?wi? , ?e post?p nas bogaci co wiek;
- Bardzo mi to jest mi?o i przyjemnie -
Niestety! co dnia mniej ciesz? si? ze mnie,
?miertelny cz?owiek!

2
Cywilizacji dwie widz? ustawnie:
Jedna, chce wszystko odkrywa? na serio,
Druga, chce wszystko pokrywa? zabawnie,
?wietn? liberi?!...

3
Odkrywaj?ca?... wci?? idzie do s?o?ca,
"Czekajcie! - m?wi pokoleniom - bowiem
Gdy szereg odkry? mych spe?ni? do ko?ca,
C?? - i wam powiem!..."

4
Zakrywaj?ca?... cieszy zn?w inacz?j -
Poka? jej ?ez zdr?j?... ona odpowiada:
"Nie trzeba zwa?a? na to... co? to znaczy!...
Mo?e deszcz pada."

5
Dwie takie b?ogie maj?c opiekunki,
Ludzko?? w sieroctwie znik?aby g??boki?m,
Gdyby glob nie by? ramieniem piastunki;
S?o?ce?... jej okiem!...

CZEMU NIE W CH?RZE?

I
?piewaj? wci?? wybrani
U ??obu, gdzie jest B?g;
Lecz milcz? zadyszani,
Wbiegaj?c w pr?g...

II
A c?? dopiero? owi,
Co ledwo wbiegli w wie?? -
Gdzie jeszcze ucho ?owi
Niewinni?t rze?!...

III
?piewajcie?, o! wybrani,
U ??obu, gdzie jest B?g;
Mnie jeszcze ucho rani
Pogoni r?g...

IV
?piewajcie?, w ch?r zebrani -
Ja? zmi?sza? m?g?bym ?piew
Tryumfuj?cej litanii;
Jam widzia? krew!...

OBOJ?TNO??

1
Je?li? zdradzony w ?yciu kilka razy,
Oh! jaki? to wielki b?l...
Wsp??czuj? skarg? tw? ponad wyrazy:
?ez moich ty? Pan! Ty? kr?l!

2
Lecz skoro w roku zdradzili ci? ludzie
Trzysta-sze??dziesi?ty-raz?...
Serca mi nie sta? i by?bym w ob?udzie,
Nie b?d?c g?uchym jak g?az.

3
Im mniej kto zdradzan, tym sro?ej zdradzony! -
Lecz kto nie dozna? - jak zdrad:
M?cze?skich nie do?? mu palm i korony,
Nad kt?re c??? dawa ?wiat...

FATUM

I
Jak dziki ?wierz przysz?o Nieszcz??cie do cz?owieka
I zatopi?o we? fatalne oczy...
- Czeka - -
Czy cz?owiek zboczy?

II
Lecz on odejrza? mu - jak gdy artysta
Mierzy swojego kszta?t modelu -
I spostrzeg?o, ?e on patrzy - co? skorzysta
Na swym nieprzyjacielu:
I zachwia?o si? ca?? postaci wag?
- - I nie ma go!

"RUSZAJ Z BOGIEM"

1
Przyszed? kto? kiedy? i stan?? pod progiem,
M?wi?c: "bez chleba dzi? jestem!..."
- Lecz odrzeczono mu s?owem i giestem:
"Ruszaj?e z Bogiem!..."

2
Wi?c dalej ruszy? po takiej nauce,
Westchn?wszy w sobie:
"Zaprawd?, nie wiem, co teraz ju? zrobi?,
Tu za? nie wr?c?..."

3
I lata przesz?y; chleb znowu by? tanim -
Raz ksi?dza w drodze spotyka,
Kt?ry szed? z Bogiem do paralityka;
Rusza on za nim:

4
Idzie - a drog? wskazuj? im wprawni
Ludzie (bo du?a parafia) -
A? oto patrzy, ?e w miejsce utrafia,
Gdzie ?ebra? dawni?j...

5
Wi?c nie wszed? w dom ?w, tylko kl?k? na progu,
Wo?aj?c: "Wszechmocny Panie!"
Zmi?uj si? nad nim, mo?e nie by? w stanie;
Kt?? r?wny Bogu?...

6
Nie powiem dalej, bo mo?e przel?kn? -
To nadmieni? tylko jeszcze:
?e nie zmy?lili tego wieszcze...
Bo zbyt jest pi?kne!

ZAGADKA

Z wszelakich kajdan, czy? te s? -
Powrozowe, z?ote czy stalne?...
- Przesi?k?ymi najbardziej krwi? i ?z?...
Niewidzialne!...

CZU?O??

Czu?o?? bywa - jak pe?ny wojen krzyk;
I jak szemrz?cych ?r?de? pr?d,
I jako wt?r pogrzebny...

*
I jak plecionka d?uga z w?os?w blond,
Na kt?rej wdowiec nosi? zwyk?
Z?garek sr?brny - - -

J?ZYK-OJCZYSTY

"Gromem b?d?my pierw - ni?li grzmotem;
Oto t?tni? i r?? konie stepowe;
G?r? czyny!... a s?owa? a my?li?... potem!...
Wr?g pokala? ju? i Ojc?w mow? -"
Energumen tak krzycza? do Lirnika
I uderza? w tarcz, a? si? wygi??a;
Lirnik na to . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . "Nie miecz, nie tarcz broni? J?zyka,
Lecz - arcydzie?a!"

GRZECZNO??

I
Znalaz?em si? by? raz w wielkim chrze?cijan nat?oku,
Gdzie jest biuro lasek, p?aszcz?w i marek;
- Ka?dy za sw?j chwyta? z?garek,
Nie ufaj?c... bli?niej r?ce i oku!

II
Jeden tylko M?? zwr?ci? moj? uwag? -
Z przezorno?ci? albowiem szczeg?lniesz?
??czy? wdzi?k i wzgl?dno??, i powag?
W niczym od chrze?cija?skiej nie zimniejsz? -

III
"Kt?? jest? - pytam - tyle uprzejmy dla go?ci,
?r?d podejrzewaj?cych si? bli?nich owych? -"
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
(By? to stra?nik figur-woskowych
Z pobliskiego muzeum-ciekawo?ci!...)

BOHATER

1
Czy ju? nie wr?ci czas si?y-zupe?n?j
Ani ma jeszcze zab?ysn??
Wiek, gdy po runo wa?ono si? p?yn??
Ze z?otej uwite we?ny?...

2
Lec na kolchidzkiej tkaniny kobierce
Nikt-?e ju? wi?cej nie pragnie? -
Lub bohater?w czulsi spadkobierce
Wol?? si? uj?? za jagni??...

3
Smoka czy wielki ?eb dzi? wyzwie kogo
Rykiem - otr?buj?c turniej;
Lub jest-?e kto - by rad go potrze? nog?
I wynie?? si? nade? g?rniej?...

4
Czy ramion marmur - czy muszku??w granie
I ca?o-strojno?? budowy
Nie ma ju? wi?cej nic za powo?anie
Nad strawno?? dobr?? byt zdrowy? -

5
Bohaterowie wszak od wiek?w w wieki
Kraj zdobywaj? zakl?ty -
I od Achilla mniej bywa kaleki,
Kto nie wyzu? z ostr?g pi?ty!...

6
Mia?a?by S?odycz chrze?cija?ska, nowa,
Zawis?ym by? M?stwa druhem? -
Gdy ona raczej - jako bia?og?owa
Wierna - wsp??-zwyci??a duchem!

7
Mia?a?by w?os?w sr?brno?? ksi??ycowa
Wyzwala? z dziej?w-zaci?gu? -
Lecz staro??, w czas sw?j, bywa wi?cej zdrowa
Od bark greckiego pos?gu.

8
Moj?esz - wiek blisko prze?ywszy - powstawa
Wyswobodzicielem ludu;
Heroizm czysty wcze?nie nie dostawa,
I nie dostawa - bez cudu!

9
Owszem - ?mier? sama i jej piekie?-krater
C?? s??... rzecz wielka lub licha -
W miar? do tego, jak? jaki bohater?
Dope?ni? swego kielicha -

10
Niech?e wi?c Kolch?w wiek sobie nie wraca;
Wsp??czesno?? w r?wnej mam cenie:
Heroizm b?dzie trwa? - dop?ki praca,
Praca? - dop?ki stworzenie!...

STYL NIJAKI

Szko?a-stylu k??ci?a si? z szko??-natchnienia,
Zarzucaj?c jej dzik? niepoprawno??. -- Ale!...
Potomni nie s? tylko grobami z kamienia,
Ciosanymi cierpliwym d?utem doskonale:
S? oni pi?rw wsp??cze?ni, kt?rych przeznaczenia
Od do-ra?nego w chwili ?e zale?? s?owa --
Przestawa by? wymown? sp??niona Wymowa!

WIELKIE S?OWA

1
Czy t?? o jedn? rzecz zapytali?cie,
O jedn? tylko, jakkolwiek nienowa!
To jest: gdzie papier przepada jak li?cie,
Pozostawuj?c same wielkie s?owa...

2
Gdzie? tych s??w wielkich jest wsp?lna kraina,
Jedna dla ludzi wszystkich i ta? sama;
Kt?ra nie ko?czy si?, lecz wci?? zaczyna -
Dla nas Ojczyzna dzi?, jak dla Adama!

3
Sfera s??w-wielkich, jakich nieraz par?
Przez zgas?y wiek?w przelata dziesi?tek
I wpierw uderza Ci?, ni? dajesz wiar?,
Godz?c, jak strza?y ordzewionej szcz?tek -

4
Kt?? je lat temu wypowiedzia? tysi?c,
Lecz one dzisiaj grzmi? - - i Ty za stosem
Ksi?g drukowanych, got?w by?by? przysi?dz,
?e bli?sze ciebie s? my?l? i g?osem!

5
Czy wy spytali?cie tylko o tyle -
Tylko o jedn? t? ksi?g tajemnic? -
Z trupimi g?owy na skrzyd?ach - motyle,
Kt?rymi w ruiny stawi? ???t? ?wi?c?...

6
Czy zapytali?cie, czemu Cicero?
Pawe?? lub Sokrat? - tych s??w rzek?szy par? -
?yj?... do dzisiaj Ci? za piersi bier?,
A ty, cho?by? im nierad, dawasz wiar?.

7
Ksi?gi za? Twoje, mimo z?ote wargi
Kart z pargaminu, i Twoje dzienniczki
Z elektrycznymi okrzyki lub skargi
Gasn?, jak ckliwe o po?udniu ?wi?czki.

8
I wrzeszczysz: "dzisiaj!" - ty, gdy twa korona
Dzisiaj jest w r?kach, co z dawna umar?y;
Jak ga??? w?osy wzi?wszy Absalona,
Skrzypi?ca jemu i hufcowi: "kar?y!" -

?MIER?

I
Skoro us?yszysz, jak czerw ga??? wierci,
Piosenk? zanu? lub zadzwo? w tymba?y;
Nie my?l, ?e formy gdzie? podojrzewa?y;
Nie my?l - o ?mierci...

II
Przed-chrze?cija?ski to i b?ogi spos?b
Tworzenia sobie lekkich rekreacji,
Lecz ci??kiej wiary, ?e ?mier? - tyka os?b,
Nie sytuacji - -

III
A jednak ona, gdziekolwiek dotkn??a,
T?o - nie istot?, co na tle - rozdar?szy,
Pr?cz chwili, w kt?rej wzi??a, nic nie wzi??a -
- Cz?ek od niej starszy!

CZEMU

Pr??no si? b?dziesz przeklina? i zwodzi?,
I wiaro?omi? zawzi?ciu w?asnemu -
Powr?cisz do niej - b?dziesz w progi wchodzi?
I dr?a?... ?e mo?e nie zastaniesz?... czemu!...

*
Sam sobie b?dziesz s??wkiem jedn?m szkodzi?,
Nie powierzon?m, pr?cz tobie jednemu;
B?dziesz si? bez niej z ni? k??ci? - i godzi?,
I wr?cisz, w?tpi?c, czy zastaniesz?... czemu!

*
Szcz??liwi przyjd?, jak na domiar z?emu:
Ko?em osi?d? j? - chwilki nie b?dzie,
By westchn?? szczerze... ach! czemu i czemu
Przyszli szcz??liwi? rozparli si? wsz?dzie,
Wsz?dzie usiedli z czo?em rozja?nion?m -
Dom nape?nili - stali si? Legionem!...

*
Przeczekasz wszystkich?... to dw?ch ci zostanie,
A jeden w progu jeszcze ma pytanie
I cho? - na z?gar spojrzawszy - si? sro?y,
Ty nawykn??e? ju? nie ufa? jemu -
Wr?ci, i znowu kapelusz po?o?y,
I r?kawiczki jeszcze zdejmie - - czemu?

*
A? chwila przyjdzie, gdy wyj??? lepiej znaczy,
Ni?eli zosta? po oboj?tnemu;
Wstaniesz - i p?jdziesz, kamienny z rozpaczy,
I nie zatrzymasz si?, precz id?c - - czemu?

*
A ksi??yc b?dzie - jak od wiek?w - niemy,
Gwiazda si? ?adna z miejsca nie poruszy,
Patrz?c na ciebie oczyma szklistemi,
Jakby nie by?o w Niebie ?ywej duszy:
Jakby nie m?wi? nikt Niewidzialnemu,
?e - troch? ni?ej - tak wiele katuszy!
I nikt - przed Bogiem - nie pomy?li?: czemu?

PAMI?CI
ALBERTA SZELIGI HRABI POTOCKIEGO -
PU?KOWNIKA - ZMAR?EGO NA KAUKAZIE

M?wi?e? "wspomnij!..." - gdy ?egna?em Ci? -
Niech?e Ci b?dzie lekk? ziemi wschodnia:
Ziemia Kaukazu, gdzie lud w b?ogim ?nie,
Gdzie imi? "brata" - "go?cia" - lub "przechodnia"
Oznacza jedn? my?l... nie trzy... nie dwie!...

*
Wielu?? umar?o - od spomnianych chwil -
A wielu? Ciebie i mnie zapomnia?o;
Gdy mi?dzy grobem Twym, a mn??... ?wiat-mil*
Leg? - i umar? g?os m?j, jak Twe cia?o:
Cho? - b?l to r?wny (je?eli: Cz?ek jest styl**)

*
Lecz ja nuci?em zawdy strojem tym,
Co ma?o-baczy? ?mie na ludzkie g?osy -
To sta? mi? jeszcze i dla Ci? na rym,
Kt?rego w ziemi? - cie?, ?wiat?o?? w niebiosy
Przesz?a - - cze?? Tobie!... przebaczenie im...

DWA GUZIKI
(Z TY?U)

Kmie? m?wi jak mu ?atwiej - za? cz?owiek uczony,
Jak si? w szkole nas?ucha? - gdy umys? natchniony,
M?wi?c, tworzy... i wiele pierw przed gramatyk?
Jest Homer!... lecz profesor m?wi tak, jak pisze,
I porwa? by si? got?w na s?o?ce z motyka -
A muzyk m?wi, jak mu lgn? w palce klawisze.
I gdyby kto zagna?ca postawi? dzikiego
Przed swi?tyni? w Atenach, na kt?rej frontonie
S? te zarysy - rzek?by on: "dlaczego?...
Dlaczego? plan przeziera z g??bi, nie za? tonie
W posadach gmachu? Czemu? te wewn?trzne-prawa
St?rcz? jako mamuta grzbiet - z wy?yn mogi?y...
Gdy linia owa najmniej si?y nie dodawa -
A owy rozst?p linii nie spot??a si?y..."

*
Pytanie te - i takie by?oby zdziwienie
Dzikiego Scyty. - Dziko?? bowiem st?d pochodzi,
?e si? jest jednostronnym, jak kwiat?w korzenie,
I ?e si? przeciw-wrotnych po?owic nie godzi.

*
Kwiat ?piewa: "ja do s?o?ca prosto drgam!" - a korze?:
?e kwiat mu korzeniem... ?e r??no??? z po?o?e?
Idzie - lecz nie z natury - i ?e on w ciemno?ci,
Gdzie d??y? czuj?c, kwiat?w podepta? pr??no?ci!

*
Lecz mowa-pi?kna zawsze i wsz?dzie polega
Na wyg?oszeniu s?owa zarazem pon?tnie
I tak zarazem, ?e si? znowu pisowni? postrzega;
Po tej to zgodzie, jak po nieomylnym pi?tnie,
Poznasz: pojedy?czo?ci obcowanie z prawem,
Ducha? z liter?, nocnej g??boko?ci - z jawem!

*
Dodam tu, ?e Chi?czykom - skoro nas obacz? -
Najdziwniejsz? si? rzecz? wydaj? guziki
Dwa, z ty?u! te - pytaja Chi?czyki - "co? znacz?...
K'czemu s?..."

*
- U?yteczno??... ocenia cz?ek dziki,
Lecz harmonii og?lnej poj?? on nie mo?e,
Jak chory wsta? i swoje na plecy wzi?? ?o?e;
On ani dostrzec zdolny... ?e gdyby - jak groby
Lub jak szlafroki - ludzie zatyli?... to mo?e
Guzik?w-dw?ch na krzy?u wcale nie by?oby!
?R?D?O

Kiedy b??dzi?em w Piekle, o kt?rym nie ?piewam
Dlatego, ?e mi kl?twy si? pierw w usta klej?,
Jak muchy brzydkie, kt?re ze skwar?w szalej? -
I nie ?piewam dlatego, ?e - nim poczn? - ziewam;
Kiedy b??dz?c przeszed?em kolumnad?-nud?w
D?ug? i prost? - tudzie? kaprys?w przedsienia
I niedogas?ych w piasku cmentarz-wielkolud?w,
Ruszaj?cych si? sennie... pod brukiem z kamienia;
Gdy przemierzy?em kroki memi przedpokoje
Nerw?w-g?upich, co ci?gle przymierzaj? stroje,
A nie s? nigdy na czas ubrane weselny!...
- Gdy przest?pi?em n?dzy-pr?g - k?amstwa-podwoje
I mija?em ju? zbrodni-labirynt bezczelny,
Po-oklejany zewsz?d wyrokami prawa - -
Znalaz?em si? na miejscu, gdzie pod stop? lawa
Styg?a - i szed?em dalej w powietrzu i porze,
I ?wietle - kt?re by?y rzetelnie bez-Bo?e!...
- Na podobie?stwo ?an?w zw?glonych wulkanem
Lub morza, co zat?ch?o post?pem wstrzymanym
Morza fal, kt?re stoj?c pogl?da?y wzajem -
Zadziwione niezwyk?ym g??bi obyczajem -
Jak Sfinksy - - za? nad niemi pelikan?w nieco
Z otwartymi gard?ami, co sch?y od pragnienia,
I gwiazd par? czerwonych, kt?re w otch?a? lec?,
Gasn?c...

... tam szed?em - (spomnie? trudno bez wytchnienia!...) -
Szed?em tam - - k?dy? w?tpi?c... gdy ro?linka drobna
Blada i do niewprawnie wyszytej podobna
Szepn??a mi: "... jest ?r?d?o..." - a dalej w parowie,
Poczu?em c??... jak wilgo?.

Z tej?e samej strony
?miech mi? dolecia? gorzki i szmer przyt?umiony
I obaczy?em m??a z r?koma na g?owie,
Jak kiedy kto przenosi ca?? swoj? si??
W stopy w?asne - - ten depta? modr? ?r?d?a ?y?? -
Jakoby wst?g?, kt?ra mu sanda? oplot?a
Lub szarga?a si? w prochu, gdzie j? stopa wgniot?a -
?miech cz?owieka by? w?ciek?y, wymowa odr?bna:
Co? jak ?oskot za trumn? noszonego b?bna,
Kt?rym pobrzmiewa? sarkazm, chrypn?c z nienawi?ci:
"Patrzcie!... jak Duch-stworzenia obuwie mi czy?ci!..."

NERWY

By?em wczora w miejscu, gdzie mr? z g?odu -
Trumienne izb ogl?da?em wn?trze:
Noga powin??a mi si? u schodu,
Na nie obrachowanym pi?trze!

*
Musia? to by? cud - cud to by?,
?e chwyci?em si? belki spr?chnia??j...
(A gw??d? w niej tkwi?
Jak w ramionach krzy?a!...) - uszed?em ca?y! -

*
Lecz unios?em... p?? serca - nie wi?c?j -
Weso?o?ci?... zaledwo ?lad!
Pomin??em t?um, jak targ bydl?cy;
Obmierz? mi ?wiat...

*
Musz? dzi? p?j?? do Pani Baronowej,
Kt?ra przyjmuje bardzo pi?knie,
Siedz?c na kanapce at?asowej -
C?? powiem jej...

...Zwierciad?o p?knie,
Kandelabry si? skrzywi? na realizm
I wymalowane papugi
Na plafonie - jak d?ugi -
Z dzioba w dzi?b zawo?aj?: "Socjalizm!"

*
Dlatego usi?d? z kapeluszem
W r?ku - - a potem go postawi?
I wr?c? milcz?cym faryzeuszem
- Po zabawie.

KRYTYKA
(WYJ?TA Z CZASOPISMU)

VM - z?o?one ze stu rzeczy drobnych -
Wysz?o - - Kolega nasz (niespracowany
Krytyk) ?le wr??y z utwor?w podobnych!...
- Takowej wszak?e dalecy odmiany,
W niespracowanym czasopi?mie naszym,
Zapowiedzi? przysz?o?ci nie straszym.

*
Literatura kwitnie - mamy du?o
Poet?w - lubo s? umys?y pewne,
Kt?re - zboczywszy - zboczenia t?? wr???.

*
Wiersz - kwitnie u nas; kwitn? rymy ?piewne
Woni rodzimej - jak zielona fletnia;
I czuj? u nas z dala wiew trucizny. -
- Satyra wtedy muz? uszlachetnia,
Skoro si? g??wnie rzuca na obczyzny
Nalecia?o?ci chore z kraj?w owych,
Gdzie naszych wiosen brak konwalijowych!

*
Od jadu nawia? tych og?? bronimy
I chrze?cija?skie oburzenie mamy
Dla sensu... zdradnie odzianego w rymy -
Kwilisz? poeto?... kwil?e nad czasami,
Nad fatalno?ci?... nad zbiegiem wypadk?w,
?z? nawet kan?? mo?esz, jak ?z? rosy,
?z? safirow? na safir b?awatk?w,
Zefirem chyl?c ku ziemi niebiosy - -
- P?acz!!... lecz je?eli b?l jest gorzki?... niemniej
W ksi??ce on mo?e brzmie? l?ej i przyjemniej,
Rytm powoduj?c dla s?uchacz?w mi?y
(Sk?d nazwy wieszcz?w-krzy?a lub - mogi?y,
Co w nawa?no?ci l?ni? nam z wierzchu Cyklad),
Tych niechaj Autor u?ywa za przyk?ad!...

*
Jak na Leandra czekaj?ca Hero,
Zapala ?wiat?o?? i nuci jej "prowad?!" -
Tak my: surowo??, lecz i ?wiat?o?? szczer?
Zwykli?my dla pi?r ob??dnych szafowa? -
Autor nie wie: ?e jedn? liter?
Zatraci? mo?na i mo?na zachowa?!...

*
Poeta?... je?li poet? prawdziwie...
?y? pierwej musi w tym samym ?ywiole,
Kt?ry rozlewa pot?m w swoim ?pi?wie.
- Nie maj? t?tna wymarzone bole
Ni opis burz przy biurowym stole...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * *
PS: Chwali? mo?emy niejedn? ko?c?wk?,
Zaci?t? kszta?tnie - - druk broszury ditto...
Mo?na j? naby? oprawn? lub zszyt? -
Owdzie i owdzie - - jedna za z?ot?wk?.

FORTEPIAN SZOPENA

DO ANTONIEGO C............
La musique est une chose ?trange!
Byron
L'art?... c'est l'art - et puis, voila tout.
B?ranger

I
By?em u Ciebie w te dni przedostatnie
Nie docieczonego w?tku
Pe?ne, jak Mit,
Blade - jak ?wit...
- Gdy ?ycia koniec szepce do pocz?tku:
"Nie stargam Ci? ja - nie! - Ja... u-wydatni?!..."

II
By?em u Ciebie w dni te, przedostatnie,
Gdy podobnia?e?... co chwila - co chwila -
Do upuszczonej przez Orfeja liry,
W kt?rej si? rzutu-moc z pie?ni? przesila,
I rozmawiaj? z sob? struny czt?ry,
Tr?caj?c si?,
Po dwie - po dwie -
I szemrz?c z cicha:
"Zacz???e on
Uderza? w ton?...
Czy taki Mistrz!... ?e gra... cho? - odpycha?"

III
By?em u Ciebie w te dni, Fryderyku!
Kt?rego r?ka - dla swojej bia?o?ci
Alabastrowej... i wzi?cia, i szyku,
I chwiejnych dotkni?? - jak strusiowe pi?ro -
Mi?sza?a mi si? w oczach z klawiatur?
Z s?oniowej ko?ci...
I by?e? jako owa posta? - kt?r?
Z marmur?w ?ona,
Ni?li je kuto,
Odejma d?uto -
Geniuszu... wiecznego Pigmaliona!

IV
A w tym...co? gra? - i co? zm?wi? ton - i co? powi? -
Cho? inaczej si? echa ustroj?,
Ni? gdy b?ogos?awi?e? sam r?k? Swoj?
Wszelkiemu akordowi -
A w tym... co? gra? - taka by?a prostota
Doskona?o?ci Peryklejski?j,
Jakby staro?ytna kt?ra Cnota
W dom modrzewiowy wiejski
Wchodz?c, rzek?a do siebie:
"Odrodzi?am si? w Niebie
I sta?y mi si? Arf? - wrota,
Wst?g? - ?cie?ka...
Hosti? - przez blade widz? zbo?e...
Emanuel ju? mieszka
Na Taborze!"

V
I by?a w tym Polska - od zenitu
Wszechdoskona?o?ci dziej?w
Wzi?ta t?cz? zachwytu -
- Polska - przemienionych ko?odziej?w!
Ta? sama - zgo?a
Z?oto-pszczo?a...
(Pozna?-ci-?e-bym j? - na kra?cach bytu!...)

VI
I - oto - pie?? sko?czy?e? - - i ju? wi?c?j
Nie ogl?dam Ci? - - jedno - s?ysz?:
Co??... jakby sp?r dzieci?cy -
- A to jeszcze k??c? si? klawisze
O nie do?piewan? ch??:
I tr?caj?c si? z cicha
Po o?m - po pi?? -
Szemrz?: "pocz???e gra?? czy nas odpycha??..."

VII
O Ty! - co jeste? Mi?o?ci-profilem,
Kt?remu na imi? Dope?nienie;
Te - co w sztuce mianuj? Stylem,
I? przenika pie??, kszta?ci kamienie...
O! Ty - co si? w dziejach zowiesz Er?,
Gdzie za? ani historii zenit jest,
Zwiesz si? razem: Duchem i Liter?,
I consummatum est...
O! Ty... Doskona?e-wype?nienie,
Jakikolwiek jest Tw?j i gdzie?... znak...
Czy w Fidiasu? Dawidzie? czy w Szopenie?
Czy w Eschylesowej scenie?...
Zawsze - zem?ci si? na tobie... Brak
- Pi?tnem globu tego - niedostatek:
Dope?nienie?... go boli!...
On - rozpoczyna? woli
I woli wyrzuca? wci?? przed si? - zadatek!
- K?os?... gdy dojrza? - jak z?oty kometa -
Ledwo ?e go wi? w ruszy -
D?szcz pszenicznych ziarn pr?szy,
Sama go doskona?o?? rozmieta...

VIII
Oto patrz - Frydryku!... to - Warszawa:
Pod rozp?omienion? gwiazd?
Dziwnie jaskrawa - -
- Patrz, organy u Fary; patrz! Twoje gniazdo -
Owdzie - patrycjalne domy stare,
Jak Pospolita-rzecz,
Bruki plac?w g?uche i szare
I Zygmuntowy w chmurze miecz.

IX
Patrz!... z zau?k?w w zau?ki
Kaukaskie si? konie rw? -
Jak przed burz? jask??ki,
Wy?migaj?c przed pu?ki:
Po sto - po sto - -
- Gmach - zaj?? si? ogniem, przygas? zn?w,
Zap?on?? zn?w - - i oto - pod ?cian? -
Widz? czo?a o?a?obionych wd?w
Kolbami pchane - -
I zn?w widz?, acz dymem o?lepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprz?t podobny do trumny
Wyd?wigaj?... run??... run?? - Tw?j fortepian!

X
Ten!... co Polsk? g?osi? - od zenitu
Wszechdoskona?o?ci dziej?w
Wzi?t? hymnem zachwytu -
Polsk? - przemienionych ko?odziej?w:
Ten sam - run?? - na bruki - z granitu!
I oto - jak zacna my?l cz?owieka -
Pot?rany jest gni?wami ludzi;
Lub - jak od wieka
Wiek?w - wszystko, co zbudzi!
I oto - jak cia?o Orfeja -
Tysi?c pasji rozdziera go w cz??ci;
A ka?da wyje: "nie ja!..."
"Nie ja!" - z?bami chrz??ci -

*
Lecz Ty? - lecz ja? - uderzmy w s?dne pienie,
Nawo?uj?c: "Ciesz si? p??ny wnuku!...
J?k?y g?uche kamienie -
Idea? si?gn?? bruku - - "

Do Walentego Pomiana Z.,
ZWIERZAJ?C MU R?KOPISMA NAST?PNIE WYSZ?E
W XXI tomie Biblioteki Pisarzy Polskich

Absudit? - toute chose avanc?e par nos antagonistes,
contraire ? notre routine ou au-dessus, de notre intelligence.
Dictionnaire contemporain.

I
Zaledwo si? my?l tego wydawnictwa wszcz??a,
Pytasz mi?, jak? je nazwa? - Pisma, albo Dzie?a?
Jakby? dla obu nazwisk tajemne mia? wstr?ty -
Pojmuj? to, i wraz Ci odpowiem, Walenty!
A naprz?d, gdyby na my?l przysz?o ksi?garzowi
Zebra? regestra, listy, notatki i kwity,
Kt?rymi Voltaire (lubo pisarz znamienity)
Zaszczepi? usi?owa? swemu powiatowi
R?kodzielni?-zegark?w* - o! powiem Ci szczerze,
I? ksi??k? st?d powsta??, ?e tak? Agend?
Zwa?bym Dzie?em i wi?cej: ?e jest dzie?em, wierz? -
Ni? mn?stwo innych, kt?rych i zwa? tu nie b?d?.
Tak samo: nie tragedie rozwlek?e Byrona
Dzie?ami jego nazwa?bym, lecz te nami?tne
Powiastki greckie, kt?rych ni? u jego ?ona
Snowa?a si?, a strofy ulata?y sm?tne,
Jak duchy, kt?rym wciele? czas odm?wi? chy?y;
I p?acz?, ?e nie by?y armii-biuletynem:
Kochankiem, bohaterem, m?czennikiem - czynem;
?e czas sk?pi? im gwo?dzi i drzewa do krzy?y...
Jakkolwiek co innego z tragedi? Shakespeare'a:
Dramy jego s? dzie?a; i u Danta niemniej
Pie?? dzie?em jest na poz?r ca?ej i przyjemniej
Zamkni?ta i dzwoni?ca rytmem w kr?g jak sfera.
Owszem: im wi?kszy sztukmistrz, tym s?owo a dzie?o
Bli?ej si? (nie w bli?ni?cy) w trze?wy u?cisk wzi??o
I jedno znasza drugie, posi?kuj?c wzajem,
Jak prawo - gdy przekwitnie ludu obyczajem.
Zwij wi?c, jak chcesz? - Wsp??czesno?? minie niestateczna,
Lecz nie ominie przysz?o??: Korektorka-Wieczna!...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Powiem Ci tylko, ani ukry? si? powa??,
Co my?l?, gdy wyrzecze kto s?owo: poeta!
Im zdaje si?, ?e dziewi?? panien ka?amarze
Nosz? mu, a warkocze ka?dej jak kometa,
A wzrok jak? nieba lazur lub noc po?udniowa -
Szaty jak? ob?ok, poszept jak? mg?a porankowa.
?e jaw, ?e jawu z?oty w?? i lew miedziany
I ?e niedoperz-dziej?w, kt?rego wci?? g?owa
Dysze, a tu??w bywa co wiek wypchany,
?e p?owy lampart, tudzie? innych bestyj stado
Mijaj? go! - ?e ?acno do st?p mu si? k?ad?...
Wi?c czo?o wieszcza - tak? otoczone szczwalni? -
S?, kt?rzy ch?odzi? radzi s?owem przyzwoitym,
I my?l?, ?e sprostuj? Ci? i u-realni?,
A Ty - przy ow?m cierpi?c - cierpisz jeszcze przy t?m

Jako? gdyby Mickiewicz po owych ju? wstr?tach
Za-panowawszy, gdyby nie zostawi? wie?ci
O krytykach warszawskich i recenzentach**,
Niejeden dzi? z obj?tych w pisma tego? tre?ci,
Niejeden z onych, kt?rzy ???? mu nie?li zgni??
Przeczy?by: "jako ?ywo (m?wi?c) tak nie by?o,
Wcale nie! - uczcili?my poet?, a? mi?o!
I ?aden wiersz Adama, bole?ci? wyparty,
Nie spotworzy? si?, prawd? zapisuj?c w karty;
Ni gdzie w poety szale ulgi szuka? cz?owiek;
Czytelnik to po?yka, odkupuje to... wiek.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie! - wcale grzechu tego nie mamy na sobie;
Sk?adka jest - jest i pos?g - i kwiaty na grobie"
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Podobnie Juliusz, gdyby w Beniowskim lub w owych
Feullies-vilantes*** nie zostawi? o wsp??czesnych ?ladu,
?e nie on, owi raczej przy zmys?ach niezdrowych
B?d?c, nadziei jednej szukali - z nie?adu!
A? po niema?ej trud?w i bol?w kolei
Przypomnieli nareszcie... potrzeb?-idei! -
Czy mniemasz? ?e ci? sami dzi? by nie g?osili:
"Jako ?ywo!! - mniej wi?cej Juliusza?my czcili!"
R?wnie? - gdy mam ju? prawd? m?wi? tym ichmo?ciom -
Zgon Zygmunta to? winien Polskim Wiadomo?ciom****;
Inaczej bowiem: "Owszem! - rzekliby - przy zgonie
Czuli?my blask, co jego us?onecznia? skronie,
Rok ?a?oby, jak Grecja - nosz?c - po Byronie!
A kto by ?mia? zaprzeczy?, by?by to ju? istny
Makiawel i demagog, i cz?owiek zawistny!"
Wi?c z tego - wniosek, ile? rzecz? jest poczciw?
R??? zwa? r???, tudzie? pokrzyw? - pokrzyw?.
Ani ?e g?osi? zdrajc? godzi si? cz?owieka,
Kt?ry m?wi: i? gw??d? jest podobien do ?wieka.
I - w Chrystusowe wierz?c szczerze cz?owiecze?stwo,
Wielbi gw??d?, wcale drugim nie raj?c m?cze?stwo,
G?osz?c przy tym, i? ?mierci zniknie z czasem skaza
Przez zwyci?stwo, wszelako - ?e gwo?dzie... z ?elaza!
Ot?? - tych rzeczy wcale ubarwia? nieskory,
Marzy?em o powie?ci bynajmniej oka?nej,
A kt?ra dzia?aby si? prozaicznej pory,
Nie czasu fantastycznej doby, niewyra?nej;
Nie czasu ?wit?w mg?awych, czerwonych zachod?w,
Co dziwne t?a dla ludzi maj? i narod?w.
I chcia?em w?a?nie ow??e wykaza? proz?,
Kt?rej si? pisarz dotkn?? uwa?a za zgroz?!
W pa?ace z t?cz, w t?cz szlaki wabi?c czytelnika,
By mu si? ?wiat tam zamkn??, gdzie ksi??k? zamyka...

Owszem wi?c, m?j bohater: i jeden, i drugi
Wielkich nie czyni? rzeczy, to za? ich spotyka,
Co ludzi miernych albo ma?oznaczne s?ugi.
Homo-Quidam, z wejrzenia co? do ogrodnika
Podobny... (acz... przez ?zawe oczy Magdaleny...
I Chrystus Pan nie wi?kszej wydawa? si? ceny,
Ani si? jej jak Jowisz nagle stawi? Stator,
Ani jak m?? wielmo?ny i rzymski senator).
To wi?c w nawiasie k?ad?c, doda? mam niewiele,
Jedno - i? do dzi? jeszcze m?dro?? nasza ca?a
Sk?ada si? z greckiej, rzymskiej i tej, co w Ko?ciele
(A kt?ra przez ?ydowski r?d nam si? dosta?a);
Za? Artemidor Grek jest i Zofia - z Hellady,
Mag - z Izraela; m?odzian? co upada blady
Pomi?dzy t?umem - wszystko mia? na bohatera!
Lecz prawdy chcia? i - id?c za mistrzami w ?lady -
Tu?a si? - i fatalno?? jaka? go obdziera.
Trud-wsp??czucia zawod?w nastr?cza obficie:
Ten i ?w, nim mu prawd? da, zabierze ?ycie;
I - pi?knym b?d?c - nie jest ukochan od onej,

Mi?kko?ci? popsowanej, a rytmen natchnionej,
Kt?ra ma wiele z Grecji, lecz Perska tkanina,
Azjacki p?aszcz - jak w???w obwija j? ?lina.
- I, jakby nie czas ju? by? na mi?o??, m?j m?odzian,
Wywr?conego kosza kwiatami przyodzian,

Przypadkiem wi?c pogrzebion, jak zabit przypadkiem
W miejscu, gdzie go sprzeczno?ci zawiod?y przypadki,
Prawdy nie znaj?c (lubo mo?e jej by? ?wiadkiem),
Bohater! a za pole bitw c?? znalaz??... jatki!
Mia??eby to by? przeto obraz pokolenia,
Co w wili? chrze?cija?skiej prawdy objawienia,
Mi?dzy zachodem greckiej i ?ydowskiej wiedzy,
Dziko ro?nie i ginie jak zio?o na miedzy,
A za patron?w je?li w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wyp?dzone
Z cia?, kt?re ?o?dak rzymski popycha? ostrog?,
- Przed-m?cze?skie i w wiek?w wieki uwielbione.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

II
Tego, co? dot?d czyta?, pisa? mia?em wstr?ty,
Przeto i? chemi? tr?ci - tr?ci alembikiem;
I jest, jakobym w bajce handlowa? bydl?ty,
Wo?aj?c: zap?d g?upi nazywam tu dzikiem,
W??? z rogi z?oconymi? jest bursowy cielec;

?o??dek? - jest publiczno??, doktryner? - widelec.
Kt?? by chcia? tak wycina? w pie? gaje majowe,
By widz leniwy, w stron? pozieraj?c ow?,
Coraz to nowszy przedmiot odbitym czu? w oku,
Nie domy?li? si? ruszy? - i umar?... w szlafroku!
Ale widzia?e?! - ale dotkn??e? r?koma
Publiczno?ci-prywatnej, ile? nieruchoma!...
I jako - z autorem gdyby kt?ry raczy?
Wsp?? nieco si? u-trudzi? - pierwej by z-rozpaczy?,
A? przyjdzie czas nie bardzo i wiele czekany -
Gdy jako za Shakespeare'a dni, i? by? nieznany,
Wo?ano, z koni ci??kich zsiadaj?c o mroku:
"Wiliam! potrzymaj strzemi?!"- "A! z kt?rego boku?"
"C??? b?d? z lewej strony zsiada? - czy? oszala??
Nierozgarni?ty ch?opiec! lub w?dk? si? zala?..."
I Shakespeare st?d - gdy stylu jasnego kryszta?y
Przejmie - Falstaf?w lepsze poda idea?y!
I b?dzie post?p wielki w grubija?stwa stron?,
Jakkolwiek by je cudza s?odzi?a og?ada,
Kupiony polor wdzi?czy?, guziczki z?ocone;
Ton obcy, kt?ry zawsze - czyj jest? - si? wygada.
A skoro przez lat wiele cicho?ci i nocy
Pisarz jaki zacniejsze poczucia rozbudzi:
I poczn? drga? nasiona czy kamienie w procy?
Czy serca? ku wskrzeszeniu poruszonych ludzi;
I on, od niwy w?asnej wezwany poszeptem
?ywio??w : "jestem!" - rzecze, nazw? to konceptem.
A cho?by rzek?: "M?cze?stwo prawdy jest ?wiadectwem,
Bez wzgl?du, czy toporem? krwi?? czy jakim ?ledztwem?
Znaczone - czy? obelgi pogodnym prze-?yciem" -
Katechistyczn? nocj? t? nazw?: odkryciem!
Jest bowiem m?czennika palmy nadu?yciem
Nie by? wymalowanym z suchotnicz? twarz?,
Na w?glach, kt?re - i? s? gorej?ce - parz?!
(Indyjskie to - o ile boli; ile ?udzi?
Francuskie; a o ile u?omne? - to ludzi!)

I koniec jest: ?e marno?? ta, pod dni ostatnie
Zygmunta - gdy rozrywa? skrzyd?ami t? matni?,
Na wp?? ju? ulatuj?c; ?e ta powiatowo??
W imi? kapusty (rzeczy sk?din?d wyborn?j)
Pozwie go, i? pomin?? swoj? narodowo??,

Cz?ekiem ? ?e by? zanadto, ?e min?? grunt orny,
Brzozy p?acz?ce, byd?a wracaj?ce trzody,
A szuka? Polski k?dy? pomi?dzy narody,
Gdzie? - u ?wi?tego Piotra grobu, lub w nowinie

Apokalipskiej... per?y ?e rzuca?............................

III
O! tak, o! tak, m?j drogi... czas idzie... ?mier? goni,
A kt?? zap?acze po nas - kto ? - opr?cz Ironii.
Jedyna posta?, kt?r? wcale zna?em ?yw?,
Pani wielka - i zawsze w co? ubrana krzywo -
Popio?y ciche stop? lekk? ruszaj?ca,
Z warkoczem rudym, twarz? czerwon? miesi?ca.
Ta jedna ! . . . A c?? wi?cej Ci powiem na wst?pie ?
Oto, ?e w ?wiat wchodzi?em, gdy w najwi?kszej sile
Poet?w trzech (co w?a?nie zasn?li w mogile)
?piewa?o! - ?e milcza?em - i zn?w pi?ro strz?pi?,
Jak k?os o sierpu ostrze; a powiedz mi, prosz?,
Kto przy mnie jest, i fa?sze wyrzuca macosze?
Owszem: quantumque reges delirant, Achivi
Plectuntur... i jest w b??dzie, kto si? temu dziwi.

Jako wi?c, w ?wiata tego kt?rejkolwiek stronie,
Na mchu je?li w odludnym przylegniesz parowie,
Planeta Ci si? zaraz pod Twe ma?e skronie
Zbiega - i czujesz globu kul? za wezg?owie -
Tak, m?wi? Ci, ?e skoro istota poety
Zebra? u piersi swoich nie umie z planety
Ca?ego ch?ru ludzkich wsp??-?ez i wsp??-j?k?w
Od ziemi do macicy tej najwy?szych s?k?w,
Od kar?a do olbrzyma, od tego, co kona,
Do tego, co zawisn?? ma jutro u ?ona,
Zaiste, niech mi? taki nie uczy, co? jasne,
A co ciemne? - on ledwo ?e wie, co przyjemne!
Bo jam nie depta? wszystkich m?drc?w i prorok?w,
Ale mi? hu?ta? wicher, ssa?em u ob?ok?w
I czu?em proch?w atom na twarzy upad??j.
Sfinksy znam, czerwieni?y si? sk?d? czemu blad?y...
Boga? - ?e znikaj?cy nam przez doskona?o?? -
Nie widzia?em, zaprawd? - jak widzi si? ca?o?? -
Alem by? na przedmie?ciach w Jego Jeruzalem,
W wodzie ob?ok?w krzy?em p?awi?c si? czerwonym,
?wierzo-krzewowe psalmy m?wi?em z koralem,
Z delfinem - pacierz, z or?em ? - glori? - uskrzydlonym...
I w?a?nie, gdy rzecz wszczynam poziomego toru,
To nie przeto, a?ebym s?ug? by? wyboru,
Lecz ?e mi? wci?? dolata trumny zatrzask now?j.
Dziennik donosi: "Ten si? stru?, zabi? si? owy -
Pracowa? w Ossoli?skich Ksi?gozbiorze sporo,
Zbyt czuwa? - konstytucj? nie do?? krzepi? chor?..."*****
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Prawda! prawda! lecz jak?e? mo?e by? inaczej??
Skoro, na grobie ka?dym rozwartym z rozpaczy
Porzucawszy ga??zki - zas?onicie przepa??,
M?wi?c: "Id?... uszczknij listek!" - ale... kt?? ci powie,
?e si? za?amie ziemia - i nie mo?esz nie pa??
Nog? na obr?conej ku niebiosom g?owie -
Owszem - t? prawdy stron? uwa?aj?c za rdz? -
Malowany samotrzask zastawi? ci w rowie...
Na korzy?? serca...
...sercem tym - szko?? t? - gardz?!

DO SP??CZESNYCH
(ODA)

I
I po?egna?em kraj, i brzegi znane
Odepchn??em nog?, jak wio?larz z ?odzi
Ziemi? odpycha - i jak? odgarnia on pian?
Leniwo-p?ynn? i lu?n?...
Kraj! - - gdzie ka?dy-czyn za wcze?nie wschodzi,
Ale - ksi??ka-ka?da... za p??no!

NA ZGON POEZJI
(ELEGIA)

Ona umar?a!... s?-? smutniejsze zgony?
I jak pogrzeba? t? ?liczn? osob??
Umar?a ona na ci??k? chorob?,
Kt?ra si? zowie: pieni?dz i bruliony.
Pami?tasz dobrze on? straszn? dob?,
Gdy przed jej ?o?em sta?em zamy?lony,
?z? maj?c wielk? w oku, co szuka?o,
Czy to, co ga?nie, jest duch albo cia?o?

Ona za? (m?wi?: Poezja), swe rami?
Blade ku oknu nios?c, znak mi da?a,
Bym ?wiat?o przy?mi?, bo u?miechy k?amie,
Jakby jej w oczy wiosna ur?ga?a.
Nie wiem, czy ran? dostrzeg?em, czy znami?,
Pod lewej piersi cieniem, gdy zadr?a?a?...
O, by?em sm?tny, jak odt?d nie bywam,
Gdy mam ju? cmentarz i na nim kwiat zrywam.

Umar?a ona (Poezja), ta wielka
Niepojednanych dw?ch sfer po?rednica,
Ocean chuci i rosy kropelka,
Ta monarchini i ta wyrobnica -
Zarazem wielce wy??czna i wszelka,
Ta b?yskawica i ta go??bica...
Gdy ci, co grzeba? maj? za rzemios?o,
Id? ju? piaskiem zasypywa? wznios??!

Odt?d w przestronnym milczenia ko?ciele,
Po brukowaniu si? przechodz?c p?askiem,
Nie jej ja depc? gr?b... lecz po tych dziele
St?pam, co cmentarz wyr?wnali piaskiem.
A? si? zamy?l? my?li niszczyciele,
I grom zawo?am, by uderza? z trzaskiem,
Wiedz?c, i? ogie? dla bez ognia ludzi,
Cho?by w krzemieniach spa?, w niebie si? zbudzi

SONET
DO MARCELEGO GUYSKIEGO
JAKO AUTORA BIUSTU W. K. Z CHOD?K?W.
Sonet przez r?ce J.B.Z.
(dlatego, aby Bohdan Zaleski czyta?)

I
M??a je?eli pos?g wywiod?e? z kamienia,
Tak, jak on jest, niech wiekom p??niejszym zostanie,
Lecz kobieta - zarazem kobiet?-spojrzenia,
Sob? i ow?, jak Ty pogl?da?e? na ni?.

II
Nieustannym zjawiskiem! Ona i nie ona,
Jako palm okolica sta?a na pustyni,
Ale w nieistniej?ce l?dy obwiniona,
Kt?re ob?ysk s?oneczny i wzrok ludzi czyni.

III
?eby prawd nie przed sob? zawsze szuka? cz?owiek,
Jak gdy si? oboj?tnie cudze dzie?o czyta;
Na to s? te z?udzenia - rz?sy-ducha-powiek,
Na to sztuka, poezja... i sama kobi?ta!

IV
I marmur Tw?j : kt?ry mnie b?dzie ?wiadczy? co wiek,
?e nie by?a ta prawda - nawet dzi? ! ... - zakryta.

SP??CZE?NI
(ODPOWIED?)

Tam, gdzie ani ju? dojrze? uprawnych zagon?w,
Ty chcesz, bym ja krytyki piel?gnowa? niw?.
Co radzisz? - zwa?! - i w chwil? jak?e nieszcz??liw?!
To nie czas Perykles?w - nie - to Faraon?w...
Pos?uchaj stylu krytyk i przyznaj mnie: czyli
Gazet korespondenci, te t?umu wyrocznie,
Z historii si? rzemios?a swego po-uczyli?
Wie?ce ich, czy s? wawrzyn? ich ciosy czy w?ocznie?

*
Nie! Recenzent w natchnieniu cz??ciej przypomina
Podstaro?ciego z zacnych czas?w pa?szczy?nianych,
Gdy wes?? jest i s?owem samym upomina
Lub trzonem bata z lekka krzepi zadyszanych;
Jego ?arty, g??boko?? uwag, prac ocena
S? te? same i tylko odmienion? scena!*

*
Inny - pos?uchaj nieco: na Wystaw? wchodzi,
S?dzi? i g?osi?; s?uszniej mniema?by?, zaiste,
?e to stadnin? zwiedzi? zjecha? Pan Dobrodzi?j
I ?e dobiera sobie konia, nie artyst?.
Tam - owdzie - klepn?? d?oni? - przywar? oko lewe,
Co? przeb?kn?? - odsuwa si? na krok?w par?,
Wida? chwali!... bo pejcz sw?j zatkn?? za cholew?...

*
O, wy! marmury j?drne - gliny - p??tna stare,
Blade freski i br?zy milcz?ce - - a?ali**
Kt?ry Papie? lub Ksi???, zrodzony w purpurze,
Traktowa? was w ten spos?b, gdy byli?cie mali,
Przez sta lat rosn?c z wolna w arcydzie?a du?e?!...

*
Oh! nie!... nie sam to gieniusz arcydzie?a tworzy,
Nie sam talent, ni sama znajomo?? i praca,
Lecz i uczczenie w dzie?ach dziwnej r?ki Bo??j,
Co kwiat wywodzi z proch?w lub w prochy powraca.

*

Poeta-malarz-sztycharz-Rewolucjonista***
Salwator Rosa!... gdyby nie jego Epoka,
By?by to ten sam pisarz i ten sam artysta,
Lecz o ile odmienny dla serca i oka!
Nie ma dzie?a, nie by?o mo?e ani my?li
Zrodzonej i nazwanej bez ?wiadk?w... za? - ile
Udzia?u ich?... to - krytyk w?a?nie niech okr??li.

*
Flamand by?by Anio?y malowa?, nie garnki,
?eby w og??u oczach czerwone mi?siwo,
Tytuni?w dym i dobrze podpi?e Jarmarki
Z udatnej linii gwa?tem nie robi?y krzyw?;
?eby - patrz?c na portret - nie macano w licach,
Lecz zgadywano; ogni ?eby chciano ducha,
Nie ogni drogich upi?? i b?ysku w p?tlicach,
Wytworno?ci r?kawic lub wagi ?a?cucha!...

Sam Rafael, gdyby nie m?dre Kardyna?y,
Przesz?o?? klasyczna w tchnieniu rzymskim i takt w?oski,
Uciele?nia?by grubiej swoje idea?y:
Mniej by?by Bosko-ludzki, wi?cej ludzko-boski.

*
Lecz - krytyk dzi? oceny na prawach nie stawia,
Sam jest prawem, ocen?, przygan? lub chwa??:
G?osi tylko, co jego nudzi lub ubawia;
Co mu si? podoba?o... co nie podoba?o...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Zdania - kt?re bywaj? wa?no?ci niezmiern?j
W ustach m?odej osoby z balu wracaj?c?j,
Gdy swe klejnoty zdejma i uplot misterny
W?os?w odmienia w spos?b zwyk?y i, niechc?cy
Wst??ki, kwiaty i szpilki zrzuca ze stolika,
Podejma tylko wachlarz swoj? r?k? ma??
I czyta w nim jak w g?adkich kartach pami?tnika:
"Co jej si? podoba?o, co nie podoba?o."

NA "KAZANIE SKARGI" JANA MATEJKI]

Futera?-na-kapelusz z Pochw?-parasola
M?wi?c o rzeczach, kt?re by mog?y by?, gdyby
By?a my?l, serce, ludzie, ludzie i rozum i wola,
Radzi milcze?, a? fakta urosn? na grzyby.
Na to Pochwa mu rzecze: "Nie zaprzeczam wcale
I zrozumie? ci? czuj? wol? najgor?tsz?,
Ale chciej si? wywn?trzy?, prosz?, Futerale!"
A Futera? jej na to: "Jak?e si? wywn?trz??
Raczej ty, Pochwo, wynurz z serca, co masz w sobie."
Ale Pochwa mu na to: "A jak?e? to zrobi??"
Rzek?szy to, on i ona zacisn?li z?by.

*
Sk?d?e Matejce model na otwarte g?by?

SKA?A-BOLMIROWEJ
POEMAT S?OWIE?SKI - ZDAWA?OBY SI?,
I? ZE WT?RNEJ PO?OWY VII-o STULECIA -
NOWO ODKRYTY

Nie wiem, czyli co? lepiej wypowie ma lira
Nad czu?o?? Wiercis?awy, nad serce Bolmira!...
Tre?ci - kt?re zar?wno w S?owie?szczy?nie s?yn?:
Czy to o wio?nie wczesnej, czy to z ozimin?.
- W?a?nie lato: ju? gaje kwitn? jak ogrody,

Bolmir i Wiercis?awa ?piesz? na jagody.
Pora sp??nia si?, ali? oto jeszcze widz?:
Wiercis?awa i Bolmir id? zbiera? rydze.
Wreszcie szron ma niebawem uj?? ros? w szyby:
Bolmir i Wiercis?awa chodz? zbiera? grzyby.
Czyn?w tyle! tak wiele rado?ci! - Lecz w?a?nie
Gdy wracaj?, weseli, bywa: piorun trza?nie,
I cz?sto si? wydarza, ?e rado?? na twarzy,
Gdy tymczasem opodal przypadek si? zdarzy...
Tak by?o, skoro mi?? ciesz?c si? zabaw?,
Wraca? wieczorem Bolmir z lub? Wiercis?aw?:
On, kt?remu przysi?g?a, a kt?rej za?pi?wa?,
?e b?dzie odt?d zawsze j? w lesie widywa?,
I utopi? w jej modrych oczach swe ?renice,
Twierdz?c, ?e s? strumienie, wierzby i ksi??yce!!
I jednak wraca? z gaju spo?em z Wiercis?aw?,
Atoli ona nie wie: w lewo? albo w prawo?...
Ha?as bowiem przemo?ny szerzy si? doko?a,
Jako gdy d?by wielkie padaj? na sio?a
Albo gdy z g?r na wioski za?amane lody
Sun? si? i ko?cio?y ?ami? i ogrody -
Blade, zimne, niez?omne, co chwila to krzepsze:
"Zobaczemy!... (m?wi?ce) kto te? kogo przeprze?!..."
Wiercis?awa, ten s?ysz?c odg?os: "O Bolmirze! -
Wo?a - c?? widz??... Ludzie uderzaj? szcz?rze,
A ?wiat zda si? by? groz? straszliw? pijany.
Bolmirze! widz?, jako krusz? nam ba?wany!"
Na co on, kt?ry w pierwszym policza j? wzgl?dzie,
Rzeknie: "Krusz? nam ba?wany??... wi?c z tob? co b?dzie?!"
* * * * * * * * * * * * * *
I porwawszy j?, uni?s?...
... A by? gr?d za rzeka,
Mocno zaczarowany szczeg?ln? opiek? -
Tam pod sporym j? Bolmir uchowa? sekretem
Z wiernymi swymi, z dobrym kucharzem, z stangretem,
Z czterema lokajami i z tymi, co do ?ycia
Potrzebnym jest - z pannami wprawnymi do szycia

Wolant?w, tudzie? falban... i nikt si? nie dziwi,
?e odt?d ?yli, Ona i Bolmir, szcz??liwi,
Czule patrz?c na wszelk? por?, jak si? zdarza
(Wedle rozmaito?ci zmiennej kalendarza),
Tak dalece, i? do dzi?, wszed?szy w te parowy,
G?osz? ludzie: "Oto jest ska?a Bolmirow?j!"

PRZEPIS NA POWIE?? WARSZAWSK?

We? g?upiej szlachty figur trzy - przepi?uj,
B?dzie sze?? - dodaj ?yd?w z ekonomem,
Zami?szaj pi?rem albo batem wy??j,
I dolej wody, a? stanie si? tomem -
Zagrzej to albo, gdy masz czas, umi?uj!...
Nareszcie pann?, zrumienion? sromem
Jak rzodkiew, zanurz - dla intrygi kr?tsz?j
Dodaj w?r rubli - zami?szaj - i utrzyj.

ROZEBRANA
BALLADA

I
Ani jej widzie? wieczorem, ni z rana,
Bo rozebrana...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Wi?c ?pi zapewne! - niech raz rzekn? szczerze
S?u?ebne panny,
Lub ?e, gdy wstawa i nim si? ubierze,
U?ywa wanny.

II
Tymczasem szwaczek trzy stoi z pud?ami
I szewc?w sporo,
Co, nic nie widz?c, swymi domys?ami
Miary Jej bior?.

III
Tymczasem dzieci o rannej godzinie
Gdzie? do szk?? id?;
Oracz wywleka p?ug, i Wis?a p?ynie,
I Warta z Nid?.

IV
B?ogi jest pejza?, b?og? wo? poranna,
Gdy wstaj? zorze -
Ale c??, kiedy ona, rozebrana,
Wyjrze? nie mo?e!

V
?wiat na to rzecze: "Niech si? ubierze
Na trzy sposoby:
Zachodnio-wschodnio-pstre we?mie odzie?e
Lub w?r ?a?oby!..."

VI
To ja gdy s?ysz?, mam zdanie odmienne
O Rozebran?j:
Wszak?e nieskryte jest, a tak promienne
?ono Dyjany!

VII
Akteon blednie blaskiem uderzony,
Nie cofa psiarni tr?b ha?as;
Hyperbolejski las dr?y przera?ony,
Jak wiotki trz?s?c si? sza?as...

VIII
Gdy ona przecie bez zbroi - bez togi -
Pe?na powagi i krasy,
Pami?tna tylko, ?e po wsze czasy
Tak - karz? Bogi!

M?J PSALM

Maryj rozlicznych (a tych nigdy dosy?!),
Jasnych Magdalen z bujnymi w?osami,
Roztropnych Zofij - i genialnych Teres,
I dnie, i noce nie ustawam prosi?,
?eby raz sko?czy? ?wiat z interesami!...

*
Ta jest modlitwa ma - i ten interes,
?eby raz ludzko?? wesz?a do okresu,
Kt?ry jej z dawna nale?y si? logicznie,
Gdzie ju? ?adnego nie ma interesu
I gdzie ju? nic nie robi si? praktycznie.

*
I o to ?wi?te prosz?, kt?re nosz?
Grzebie? z promieni, i ?z? maj? w oku,
I z Weronik? od ?ka? si? zanosz?
Na purpurowym ob?oku - -

S?OWIANIN.
DO TEOFILA LENARTOWICZA

Jak S?owianin, gdy brak mu na?ladowa? kogo,
Duma, w szerokim polu, czekaj?c na siebie -
Gdy z dala jad? kupcy gdzie? ?elazn? - drog?,
Dr?? telegramy w drutach i balon na niebie;
Jak S?owiani, co chadza? ju? wszystkiemu w tropy,
Oczekiwa na siebie - samego, bez wiedzy -
Tak - bywa sm?tnym ?ycie!... wieszczowie, koledzy,
Zacni szlachcice, ?ydy, przekupnie i ch?opy!

Tak jest i kamie? tak?e stercz?cy na miedzy,
Co s?ugiwa? by? w r??nych szturmach na okopy;
Dziewanna ???ta przy nim i mysz polna ruda -
On sterczy, wie?? go zowie ko?ci? wielgo-luda
(Co sam sobie w jasniejsz? alegori? zamie?!) -
Atoli nie wiadomo, czy to ko??? czy kamie??

EPIZOD

Opisa? chc? Ci szczeg?? z bitwy pod Sadow?,
Pos?ucha? racz i, je?li? ?askaw, si? zastan?w:
Ten SZCZEG?? jest OG??EM - on sercem i g?ow?!
- Tu i tam sta?o cztery szwadrony hu?an?w
Z pu?k?w czterech. - Cesarscy tu, owdzie Kr?lewscy
(Zacni rodacy - rzutcy do konia i broni).
Z tej strony ???ci, biali, czerwoni, niebiescy,
Z tamtej - niebiescy, ???ci, biali i czerwoni.
- Jak?e natr?!... gdy hufiec tu dzielny, tam dziarski,
Z owej strony Kr?lewski, z tej strony Cesarski,
Chor?giewek tysi?ce i barwy pu?kowe:
Niebieskie, ???te, bia?e i amarantowe...
Szar?y podobnej nie widzia?y dzieje!
- Tak! - pod Sadow? by?o... Mo?ci DOBRO-dzieje