Grabi?ski S. CZERWONA MAGDA

W stra?nicy pogotowia po?arniczego panowa?a cisza p??nocy. ?wiat?o latarni-czujki naci?gni?tej wysoko na haku pod stropem roztacza?o przy?miony wachlarz promieni na izb? kwadratow?, z dwoma tapczanami pod ?cian? i szaf? na akta i he?my zapasowe. Pod oknem przy stole siedzia?o dw?ch stra?ak?w nad parti? warcab, puszczaj?c od czasu do czasu k??by ???tego dymu z d?ugich wi?niowych lulek. Grali zna? bez przej?cia, tak sobie, dla zabicia czasu, bo ruchy r?k by?y leniwe, jakby od niechcenia, gdy z twarzy znu?onych czuwaniem wia?a nuda i senno??. Czasem kt?ry? ziewn?? szeroko i rozprostowa? przygarbione ?l?czeniem plecy, czasem b?kn?? p??g?bkiem jak?? uwag?. I zn?w zapada?a cisza spowita dymem fajek.

Na tapczanach le?a?o dw?ch dy?urnych; jeden pod lew? ?cian? chrapa? smacznie w oktaw? ton?w, gdy jego partner ze strony przeciwnej ?mi? w milczeniu papierosa ze wzrokiem wbitym nieruchomo w pu?ap. W jakiej? chwili oderwa? oczy od sufitu, przydusi? dogasaj?cy ogarek i rzuci? w k?t izby. Jeden z graj?cych odwr?ci? si?:

- Nie ?picie, panie sier?ancie?

- Jako? mi si? nie klei. Grajcie dalej. Wol? duma?. Wyci?gn?? si? z powrotem na ???ku, spl?t? r?ce pod g?ow? i zapatrzy? si? w zamy?leniu w du?y wisz?cy obraz ?w. Floriana. Nieweso?a zna? by?a zaduma, gdy? twarz mu si? chmurzy?a raz po raz i co chwila ?ci?ga? bole?nie d?ugie czarne ?uki brwi.

Jako? mia? si? czym k?opota? sier?ant po?arny, Piotr Szponar. Od trzech tygodni powr?ci?a do miasta na s?u?b? jego jedynaczka, Magda, a wraz z ni? te same troski i obawy, kt?re przed dwoma laty zmusi?y do wydalenia jej w strony odleg?e, gdzie jeszcze o niej nikt nic nie s?ysza?.

Bo dziwnym te? stworzeniem by?a c?rka stra?aka. Wysoka, w?t?a i blada, zwraca?a uwag? du?ymi czarnymi, wiecznie w przestrze? zapatrzonymi oczyma i ruchami r?k, kt?rych nigdy opanowa? nie umia?a. R?ce te, r?wnie blade jak twarz, przebiega?y ustawicznie jakie? nerwowe dreszcze czy skurcze, wywo?uj?c niespokojny, spazmatyczny ruch palc?w - d?ugich, w?skich, wiecznie zimnych. W?osy mia?a bujne, czarne, kt?re w l?ni?cych kruczo w??ach wymyka?y si? spod jedwabnej, ognistopomara?czowej chusty, jedynej ozdoby, na jak? sta? by?o biedn? dziewczyn?.

Bo biedn? by?a, bardzo biedn? c?rka po?arnika. Matka Marta, podobno wielkiej pi?kno?ci Cyganka, odumar?a j? wcze?nie, pozostawiaj?c w spadku natur? chor? jak??, niesamowit?, i t?sknot? do wielkich, bezkresnych step?w. Ojciec kocha? Magd? uczuciem tkliwym i serdecznym, lecz jakby z odcieniem l?ku przed w?asnym dzieckiem. Piotr Szponar ba? si? swej c?rki. Ba? si? jej bia?ej jak marmur twarzy, jej w?skich, zaci?tych uporczywie ust, jej d?ugich a cz?stych zamy?le?. Lecz by?y i inne, g??bsze przyczyny ojcowskiego l?ku.

Oto ?onie jego jeszcze, gdy wiod?a po?r?d swoich ?ycie nomad?w, przepowiedzie? mia?a stara Cyganka, ?e uwiedzie j? cz?owiek bia?y, osiad?y i ?e sp?odzi z nim dzieci? - dziewczyn?, c?rk? p?omieni, kt?r? ojciec b?dzie zwalcza? przez ca?e ?ycie.

Wr??ba zdawa?a si? dziwnie spe?nia?. Marta do?y?a tylko pierwszej jej po?owy, porzucaj?c dziecko na zawsze ju? w pi?tym roku ?ycia. Z trwog? czeka? Piotr na ziszczenie si? niejasnej dla? zrazu cz??ci drugiej. A? przyszed? czas, w kt?rym tajemnicze s?owa wied?my zacz??y nabiera? w?a?ciwego znaczenia. Magda Szponar mia?a wtedy lat 15 i s?u?y?a w mie?cie w fabryce tutek, gdy wybuch? pierwszy po?ar: zapali?y si? nie wiadomo jakim sposobem skrzynie z bibu?kami i po?oga rozszerzy?a si? na ca?y zak?ad

w przeci?gu kilku minut. Strata by?a olbrzymia; sz?a w krocie. Sprawcy nie wykryto nigdy. Natomiast po ugaszeniu po?aru znaleziono robotnic? Magd? Szponar w malej salce ?rodkowej cudem ocala?ej z morza p?omieni, rozpostart? na pod?odze w g??bokim u?pieniu. Dziewczyna prawdopodobnie przetrwa?a w tym stanie ca?y po?ar i dopiero po dwugodzinnym cuceniu otworzy?a oci??a?e ze snu powieki. Jak zdo?a?a wytrzyma? przez godzin? bez uduszenia si? w zamkni?tym pokoju otoczonym zewsz?d falami ognia i w jaki spos?b w og?le ocala? pok?j, po?o?ony w samym ?rodku p?on?cego budynku - pozosta?o na zawsze nie rozwi?zan? zagadk?.

Po tym wypadku zmienia?a Magda parokrotnie chlebodawc?w, s?u??c przewa?nie jako pokoj?wka przy zamo?niejszych rodzinach, jako garderobiana w kawiarniach lub panna sklepowa. I zawsze jakim? fatalnym trafem wkr?tce po jej wst?pieniu do s?u?by wybucha?y po?ary w domach i instytucjach, w kt?rych by?a wtedy zaj?t?. Przyczyna tych kl?sk ?ywio?owych pozostawa?a za ka?dym razem nie wyja?nion?; ludzie stawali zawsze ju? wobec faktu dokonanego.

Zrazu nikomu ani ?ni?o si? szuka? jakiego? zwi?zku mi?dzy po?arami w mie?cie a Magdalen? Szponar?wn?, kt?rej zachowanie si? poprawne i bez zarzutu nie zwraca?o na siebie niczyjej uwagi. W ko?cu jednak zacz??y w?r?d warstw miejskiego proletariatu kr??y? jakie? dziwne pog?oski na temat cz?stych wypadk?w ognia w czasach ostatnich. Dosz?o bowiem do tego, ?e nieraz gorza?o w mie?cie po dwa i trzy razy na tydzie?, i to - rzecz dziwna - ci?gle w tym samym miejscu; ogie? jakby upodoba? sobie pewne dzielnice - co wi?cej, pewne domy, rodziny, nawiedzaj?c je w spos?b szczeg?lnie natr?tny. Wreszcie ni st?d, ni zow?d, po okrutnym po?arze na Lewand?wce, kt?ry spali? niemal doszcz?tnie ?wie?o wystawion? kamienic? miejskiego syndyka, gruchn??a nagle pog?oska, ?e sprawczyni? tylu kl?sk nie jest nikt inny tylko Magda Szponar?wn?, s?u??ca w domu Dole?an?w. Wzburzony t?um posp?lstwa napad? na ni? na ?rodku rynku i by?by przeprowadzi? nad nie^ szcz??liw? dora?n? egzekucj?, gdyby nie interwencja ojca, powszechnie lubianego i cenionego obro?cy dobra publicznego, i policji, kt?ra uprowadzi?a dziewczyn? przed zemst? rozw?cieczonego mot?ochu.

Przeprowadzone ?ledztwo nader surowo i ?ci?le nie wykaza?o winy pods?dnej; s?dzia ?ledczy stwierdzi? tylko ku powszechnemu zdumieniu na podstawie zezna? ?wiadk?w i oskar?onej, ?e w przeci?gu roku niespe?na jej s?u?by zasz?o w mie?cie przesz?o 100 po?ar?w, i to przewa?nie tylko w domach jej chlebodawc?w w danej chwili. Nadto ustalono charakterystyczny fakt dotycz?cy zachowania si? Szponar?wny w czasie podejrzanych po?ar?w: oto w 50 wypadkach na 100 znachodzono j? po ugaszeniu ognia w stanie nieprzytomnym, prawie kataleptycznym "•'', zwykle wewn?trz domu, kt?ry uleg? kl?sce. Oto wszystko. Dowod?w winy bezpo?redniej nie zdo?ali oskar?yciele przytoczy? ani w jednym wypadku; ani razu nikt jej nie przy?apa? na gor?cym uczynku. Owszem, o podpaleniu jakimkolwiek, zdaje si?, nie mog?o by? mowy, gdy? jak wynika?o z zezna? ?wiadk?w naocznych i poszkodowanych, dziewczyna od chwil; wybuchu po?aru a? do ugaszenia pozostawa?a jakby w transie i nie rusza?a si? z miejsca; ponadto ogie? wybucha? nie w bezpo?redniej jej blisko?ci, lecz zwykle w pewnym oddaleniu, np. w drugim lub trzecim pokoju.

Kilku lekarzy ekspert?w, kt?rzy okazali ?ywe zainteresowanie si? t? spraw?, po dok?adnym zbadaniu Magdy uzna?o ja za istot? anormaln?, z przewag? si? pod?wiadomych, sk?onn? do katalepsji, a nawet somnambulizmu.

Ostatecznie zapad? wyrok uwalniaj?cy; lecz po cichu poradzi? s?d sier?antowi po?arnik?w, by c?rki do s?u?by wi?cej nie posy?a?, a to ze wzgl?du na podniecenie opinii publicznej, kt?ra by?a stanowczo przeciw Magdzie. Jako? mimo wyroku u?askawiaj?cego odt?d Szponar?wna, przezwana Czerwon? Magd?, uchodzi?a za podpalaczk? i czarownic?, kt?rej wszyscy schodzili z drogi, boj?c si? przypu?ci? j? na pr?g swego domu.

Zn?kany ojciec wys?a? j? w strony odleg?e do krewnych na wie? w nadziei, ?e po jakim? czasie b?dzie mog?a powr?ci?, gdy zatrze si? pami?? katastrof, a ludno?? uspokoi si? i zapomni o Czerwonej Magdzie.

Jako? sp?dzi?a na wsi dwa lata, nie daj?c o sobie znaku ?ycia. Wtem przed trzema tygodniami powr?ci?a nagle do miasta bledsza ni? zwykle, z zapad?ymi policzkami i ?ladami ?ez w zaczerwienionych oczach. Na pytania odpowiada?a niech?tnie, z widocznym przymusem i tylko rwa?a si? do s?u?by, nie chc?c by? ojcu ci??arem w domu. W ko?cu ust?pi? na usilne b?agania i cho? z ci??kim sercem, wyrobi? jej miejsce w domu bogatego kupca Duchnica przy ul. M?ynarskiej. Dziewczyna obj??a tam miejsce s?u??cej i od tygodnia spe?nia?a ju? gorliwie obowi?zki.

W mie?cie zjawienie si? Czerwonej Magdy przesz?o jako? bez wra?enia i zdawa?o si?, ?e nikt na to nie zwr?ci? uwagi. Lecz Piotr Szponar gryz? si? tym powrotem ogromnie i z dnia na dzie? wyczekiwa? z?ych "nowin". Bo mimo wyroku w?adz, mimo wyra?nych zaprzecze? z ust samej Magdy po?arnik nie wierzy? w jej niewinno??; gdzie? g??boko, na samym dnie duszy, drzema?o przekonanie, ?e wszystko, co ludzie o niej m?wi?, jest okropn? i smutn? prawd?. On, ojciec i sier?ant stra?y po?arnej w jednej osobie, m?g? co? o tym powiedzie? - on, kt?ry gasi? w?asn? r?k? wszystkie po kolei po?ary, jakie opinia ludzka wi?za?a w tajemniczy spos?b z jego Magd?. Mia? czas ju? pozna? dok?adnie wszystkie towarzysz?ce im symptomy i zbada? je do gruntu; odr??nia? je jakim? osobnym, swoistym zmys?em od innych "zwyk?ych", kt?rym te? napatrzy? si? do woli. Nie na darmo dos?u?y? si? stopnia sier?anta i uchodzi? za pierwszorz?dn? si?? po?arnicz?. Gdyby go spytano na spowiedzi: - Sier?ancie po?arny, Piotrze Szponar - czy c?rka twoja jest winn?? - odpowiedzia?by, ?e nie, o ile chodzi o jej w?asne sumienie i pe?n? ludzk? ?wiadomo??. Lecz gdyby go kto? zapyta?, czy wierzy w bezwzgl?dn? niewinno?? Magdy, zaprzeczy?by r?wnie stanowczo.

Najwi?cej go jednak bola?o, ?e to w?a?nie jego c?rka, jego krew. Tkwi?a w tym jaka? bolesna ironia, ?e jego rodzone dziecko zdawa?o si? stwarza? dooko?a siebie ow? niszcz?c? si??, kt?r? on t?pi? zajadle od tylu lat. Czasami przychodzi?a dziwna my?l, ?e mo?e w?a?nie dlatego, mo?e w?a?nie za t? zaci?to??, z jak? zwalcza? ogie?, przyszed? na? dopust; mo?e okrutny ?ywio? m?ci? si? na nim w ten spos?b? Nie wiadomo. Szponar b??dzi? i cierpia? ogromnie.

Oto i teraz, w tej ?r?dnocnej godzinie, trwo?ne my?li nie dawa?y spokoju, wa??saj?c si?, jak upi?r, pod czaszk?.

D?wign?? si? ci??ko z tapczanu i aby czym? odp?dzi? m?cz?c? zmor?, zacz?? przegl?da? regulamin pogotowia wyci?ty na ?cianie. Lecz i to zna? mu si? wkr?tce uprzykrzy?o, bo odwr?ci? si? znudzony do tablicy na rozkazy i kred? j?? kre?li? jak?? karykatur?.

Wtem targn?? cisz? g?os dzwonka: trzy ostre, dojmuj?ce uk?ucia. Automaty po?arowe gra?y.

W stra?nicy wszcz?? si? nag?y ruch, przemyka?y pod oknami w nerwowym po?piechu jakie? postacie. Szponar z bij?cym sercem studiowa? wskaz?wki automatu. Ka?da chwila przynosi?a mu nowe szczeg??y, sprecyzjowane na minut?, sekund?. Stra?ak wlepi? oczy w l?ni?c? platynow? tarcz?, ale je wnet zamkn?? z powrotem. Jak gracz niepewny karty trzyma j? d?ugo pod r?k?, zanim odwr?ci i chwil? zgaduje - tak po?arnik nakry? trwo?nie powiekami oczy i ba? si? spojrze? w twarz prawdzie. Wreszcie podni?s? je, wpijaj?c g?odne spojrzenie w aparat. Tu ju? by?a odpowied? gotowa: zwi?z?a, wyra?na, nieub?agana.

- Gore! Dzielnica IX. Garbarze. M?ynarska.

Szponar zachwia? si? i zblad?. Przeczucie nie omyli?o go. Tak - to by?o tam - na pewno! Gdzie? by indziej? Niew?tpliwie pali?o si? u Duchnic?w! Ogniowa kalwaria rozpoczyna?a si? od nowa. Ju? w trzecim tygodniu s?u?by! Zawierucha b?lu i buntu przegi??a go na chwil? ku ziemi Lecz si? przem?g?. Nie by?o czasu do namys?u; nale?a?o dzia?a?, wyda? rozkazy, obj?? dow?dztwo.

Ju? gra?a na alarm tr?bka, zwo?uj?c pogotowie, ju? drzemi?cy jeszcze przed chwil? pompierzy przypasywali pospiesznie gurty, nak?adali sz?omy, przerzucali przez plecy zwoje sznur?w i linewek ratunkowych.

Sier?ant wybieg? ze stra?nicy na dziedziniec. Tu pod wspinalni? i w magazynie wrza?y ju? gor?czkowe przygotowania do wymarszu. Przez szeroko rozwarte wierzeje wyprowadzano ze sk?adu par? sikawek, wyjecha? samoch?d rekwizytowy i dwie kominiarki do wy??cznej dyspozycji za?ogi. W blasku reflektor?w po?yskiwa?y na g?owach metalowe kaski, zapala?y si? zimne ?wiat?a w obuszkach topor?w.

Szponar, spokojny ju? i zr?wnowa?ony, wydawa? zlecenia. Dono?nie brzmia? na dziedzi?cu glos jego r?wny, pewny, m?ski.

- Wentyle w porz?dku? - rzuci? w pewnej chwili pytanie.

Par? pos?usznych ramion pochyli?o si? w lot ku t?okom sikawek i przeprowadzi?o pr?b?.

- Panie sier?ancie, melduj?, ?e wentyle graj? - zg?osi? rezultat jeden z pompier?w.

- Dobrze. Hej, ch?opcy! - krzykn?? zajmuj?c stanowisko na jednym z woz?w - komu w drog?, temu czas! Z Bogiem, ruszajmy!

Zadrga?a w powietrzu rze?ka pobudka tr?bki As, rozskoczy?y si? na obie strony skrzyd?a bramy wyjazdowej i w?r?d zgie?ku hubek, w krwawym ?wietle zapalonych pochodni run??y w cisz? ulic wozy po?arnik?w: na czele p?dzi? w szalonym tempie samoch?d z rekwizytami, za nim drugi zje?ony ?ebrami drabin, wid?ami, d?aganami i tiumnicami, z pot??nym zbiornikiem wody w po?rodku, za nim dwie sikawki typu "Matador" z czeladzi? do obs?ugi, na ko?cu auto osobowe z za?og? pod dow?dztwem sier?anta...

By?a trzecia nad ranem, g?ucha, listopadowa noc. Gwa?towny wiatr wypada? z parow?w ulic i zau?k?w i miota? w oczy ca?e przygar?cie prochu, py?u i brukowego kurzu. Sk?d?, z ogrod?w, lecia?y z???kle tuleje jesiennych li?ci i z suchym szelestem toczy?y si? po p?ytach chodnik?w...

Min?li Aleje, skr?cili na ?wi?toja?sk?. Z dala, ponad wie?ami farnego ko?cio?a, gorza?a ?una po?ar?w. W oknach ukazywa?y si? wyl?knione g?owy, w bramach zaspani dozorcy; na placach zacz??y skupia? si? gromadki ludzi.

A w puste, wyd?u?one pierzejami latar? ulice wpada?y zwoje d?wi?k?w ostrych, krzykliwych, odezwy po?arniczych hubek, g?os tr?bki As metaliczny.

- Gore! Gore!

Docierali do placu ?w. Ducha. Sponad zr?b?w kamienic strzeli?y w niebo krwawe siklawy ognia, wi? si? dym w czarnych, ?a?obnych przegubach. W powietrzu czu? by?o ju? sw?d spalenizny, s?ycha? wzrastaj?cy wci?? zgie?k ludzi...

Min?li plac, lotem strza?y okr??yli budynek poczty i z w?ciek?? furi? run?li w uj?cie M?ynarskiej. Tu w g??bi po lewej uderzy?a w oczy gro?na krasa po?aru. Pali? si? trzypi?trowy dom kupca Duchnica. Ogie?, wybuch?y na wysoko?ci pierwszego pi?tra, podsycany bez przerwy podmuchami jesiennego wiatru, ogarn?? w przeci?gu kwadransa wy?sze pi?tra i si?ga? ju? purpurow? wst?g? po parter. Mimo nocnej pory wko?o jasno by?o jak w dzie?. W?r?d krzyku ludzi i trzasku p?omieni wpad?o pogotowie na du?y, w tej chwili tysi?cem iskier zasypany skwer przed kamienic?. Przyj?? ich piekielny zgie?k i j?ki. Na ulicy wko?o domu le?a?y stosy wyrzuconych z pomieszka? sprz?t?w, ca?e ha?dy kufr?w, szaf, kobierc?w w dzikim chaosie nie?adu.

Po?ar wybuch? tak nagle i rozszerzy? si? tak szybko, ?e wiele os?b zdo?a?o zaledwie 'umkn?? w samej bieli?nie. Innym drog? odci??y buchaj?ce z dolnych pi?ter p?omienie, ci pozostali w p?on?cym domu, czekaj?c pomocy stra?ak?w. Co chwila ukazywa?y si? w oknach wyblad?e twarze nieszcz??liwych, daremnie ?ebrz?c o ratunek, kt?ry nie nadchodzi?. Jaka? kobieta, przywiedziona czekaniem do rozpaczy, rzuci?a si? z drugiego pi?tra na bruk i skona?a na miejscu. Na ten krytyczny moment nadjechali po?arnicy. W mgnieniu oka usuni?to z ulicy gawied? i u?o?ono lini? w??ow? od domu do brzegu s?siedniej rzeki. Zanim gumowe ssawki nabra?y dostateczn? ilo?? wody do zbiornika, rozpocz??y sw? dzia?alno?? pot??ne ekstinktory. Dzielny "Rese" i "Matador", zasilane gorliwie przez podr?czne hydrofory, natar?y strumieniami wody na ognisko po?aru:

pierwsze pi?tro i parter. R?wnocze?nie przystawiono do muru pi?? drabin wysuwalnych i dwa g?siorki. Unosz?c praw? r?k? wysoko w g?r? pr?dnic? w??a, wspi?? si? pierwszy na szczeble sier?ant Szponar.

- Za mn?, ch?opcy! - zach?ci? gromkim g?osem towarzyszy.

Sze?ciu po?arnik?w, zagrzanych jego przyk?adem, zacz??o wst?powa? po drabinach ku zagro?onym pi?trom; za nimi w ?lad pe?za?y ku g?rze w??e wylotowe, przymocowywane po drodze podwi?zkami do ?at i szczebli. Dosi?g?szy poziomu pierwszego pi?tra, pu?ci? Szponar mocny, ze?rodkowany pr?d wody do mieszkania naprzeciw, w kt?rym k??bi?y si? g?ste runa ognia i dymu. Czerwona topiel na chwil? wkl?s?a gdzie? w g??b, ods?aniaj?c wn?trze pokoju na p?? ogo?oconego ze sprz?t?w.

- St?d chyba ju? uciekli - wyci?gn?? szybki wniosek. I pozostawi? opiek? nad pierwszym pi?trem dwom towarzyszom, kt?rzy dogonili go tymczasem.

Poniewa? drabina nie wysuwa?a si? wy?ej, przeto zaczepi? si? karabi?czykiem o przedostatni jej szczebel na poziomie pasa, chwyci? podan? mu z do?u przez koleg? drabink? hakow? w obie r?ce i podni?s?szy wysoko w g?r? ponad g?ow?, zahaczy? j? w mig krukami o okno drugiego pi?tra. Po dokonaniu manewru z bajeczn? wpraw? i chy?o?ci? zacz?? wspina? si? po szczeblach z dobytym toporkiem w prawej.

Ju? p?omie?, prze?ar?szy opustosza?e dwa dolne poziomy, si?gn?? krwaw? grzyw? po trzeci; ju? d?ugie, gor?ce j?zyki podlizywa?y balkony i ganki drugiego pi?tra, JU? wciska?y si? czerwone ??d?a przez drzwi i okna. Rozleg? si? brz?k p?kaj?cych szyb zmieszany z krzykiem ludzkim.

Na jednym z balkon?w zbi?o si? w gromadk? kilkunastu mieszka?c?w, zas?aniaj?c si? r?koma przed dojmuj?cym ju? z bliska ?arem.

W tej chwili sier?ant dotar? do platformy drugiego pi?tra. Ruchem szybkim jak my?l wyci?gn?? rami? po najbli?ej stoj?c? kobiet? z rozwianym od wiatru w?osem, uni?s? j? lekko ponad balustrad? balkonu i poda? stoj?cemu ni?ej towarzyszowi, kt?ry omdlewaj?c? mu na r?kach sprowadzi? na d??.

- P?achta ratunkowa! - zakomenderowa? Szponar, widz?c, ?e gromadka na balkonie powi?ksza si? i po?ar wtargn?? ju? do wn?trza.

Uratowawszy w ten spos?b jeszcze par? os?b, poruczy? reszt? kolegom, sobie pozostawiaj?c najtrudniejsze zadanie w g??bi p?on?cego domu. Poprawi? na g?owie kaptur dymowy, odpi?? karabi?czyk i okraczywszy ostatni szczebel drabiny, wskoczy? przez okno do ?rodka. Za nim w?lizn?? si? zdradziecki p?omie?.

Rozpocz??o si? bohaterskie dzie?o po?arnika. Jak nurek na dnie morza rzuca? si? Szponar na wsze strony w gor?czkowym szukaniu, przebiega? pokoje, przepatrywal zaciszne, z przepychem urz?dzone buduary, przemierza? nerwowym biegiem opuszczone ?wie?o sypialnie. W pewnej chwili natkn?? si? na jakie? cia?o, le??ce na posadzce. Schyli? si?, d?wign?? i w?r?d k??b?w dusz?cego dymu zawr?ci? ku oknu. Tu na szcz??cie trafi? na jednego z pompier?w i odda? mu sw?j ci??ar: ?liczn?, dziesi?cioletni? mo?e dziewczynk?.

- Przyczepi? do dw?ch ostatnich pi?ter wory ratunkowe! - krzykn?? na po?egnanie rozkaz, zawracaj?c sam na boczne skrzyd?o w g??b.

W tej chwili zwyci?ski po?ar opanowa? lew? po?a? drugiego pi?tra i wciska? si? pal?c? law? w sam ?rodek. Sier?ant obr?ci? si? na moment, by ujrze? wysuwaj?c? si? z jakiej? alkowy w?sk?, purpurow? szyj? p?omienia. Wci?gn?? w nozdrza powietrze i wtedy uczu? znany sobie tak dobrze zapach jej w?os?w.

Nie po raz pierwszy spotyka? si? z t? woni? w czasie po?ar?w: p?omienie pachnia?y macierzank? i li??mi orzecha - woni? tych samych odwar?w, kt?rymi Magda tak ch?tnie zmywa?a swe d?ugie, czarne w?osy.

Nie ulega?o w?tpliwo?ci: to by? jej po?ar.

Jak p?dzony przez furi?, rzuci? si? w w?ski korytarz na prawo, sk?d dochodzi?y go j?ki. Lecz tu u wylotu zast?pi?o mu drog? czerwone widmo dziewki. By?a wysoka nad miar? ludzk?, wyolbrzymia?a jaka?, potworna i potrz?sa?a w r?ce trzymanym ognistym str?kiem.

Zas?oni? si? przed ni? wyci?gni?tym ramieniem i dygoc?c na ca?ym ciele, zapyta? chrapliwie:

- Czego chcesz ode mnie?

W odpowiedzi zagra? jej na ustach okrutny u?miech i sp?yn?? strug? ognia po p?omiennych jagodach. Podnios?a ognisty sw?j str?k i zagrodzi?a nim przej?cie.

- Z drogi! - krzykn??, ob??kany ze strachu i gniewu. - Z drogi, Magda!

I przeszed? przez ni? jak przez purpurow? mg??. Zapiek?o go co? tylko okropnie na r?kach i szyi, ?e sykn?? z b?lu. Lecz przedar? si?.

W nast?pnej chwili ju? wynosi? na r?kach jak?? staruszk? i siad?szy okrakiem na oknie, podawa? ocalon? jednemu ze stra?ak?w na drabinie.

Tymczasem inni spuszczali mieszka?c?w w d?? na p?achtach lub co silniejszych, zw?aszcza m??czyzn, w krzes?ach ratunkowych, zwi?zanych napr?dce ze sznur?w i linewek; kilku odwa?niejszych skoczy?o wprost na rozpostarte w dole koce. Pozosta?o jeszcze ostatnie pi?tro. Mimo wysi?k?w stra?ak?w po?ar podniecany piekielnym wichrem opanowa? ju? ca?y dom i si?ga? tryumfalnie ponad dach.

Szponar dwoi? si? i troi?. By? wsz?dzie. Jak demon zbawienia miota? si? w najwi?kszy ogie?, z pogard? ?ycia bez granic zawisa? nad przepa?ci?, jak linoskok waha? si? co chwila mi?dzy niebem a ziemi?. W?asnor?cznie wyni?s? z p?omieni 20 os?b, ocali? z niebezpiecze?stwa ?ycia dw?ch koleg?w, zabezpieczy? odwr?t kilku innym. Lecz ci?gle, bez przerwy prze?ladowa?o go widmo czerwonej dziewki, dra?ni?a won ognistych je.) w?os?w. Tu wynurza?a si? jej twarz z mg?awicy dym?w, tam przesuwa?a si? jej krwawa posta? na tle wal?cego si? w d?? ganku, ?wdzie powiewa?y mietlic? iskier jej piekielne warkocze.

Nie zwa?a? na nic i opancerzony w stal ?elaznej woli spe?nia? po bohatersku sw?j obowi?zek. A? nadesz?a chwila najstraszniejszej pr?by.

O ocaleniu domu nie mog?o ju? by? mowy; poprzepalane belki wy?szych pi?ter wali?y si? z ?oskotem w d??, podziurawione jak rzeszota sufity zapada?y si? z g?uchym rumorem. Ma?a garstka mieszka?c?w z trzeciego pi?tra skupi?a si? w jednym z okien na prawym skrzydle na po?y obj?tym przez po?og?: dw?ch starc?w, jaki? chory kaleka i m?oda matka z niemowl?ciem przy piersi.

Stra?acy pod przewodnictwem sier?anta przypinali po?piesznie w?r ratunkowy, kt?rym miano spuszcza? tych najniedo???niejszych na ziemi?.

Wtem rozleg? si? spazmatyczny krzyk kobiety z okna. Nieszcz??liwa przytrzymuj?c lewym ramieniem p?acz?ce dziecko wskazywa?a drug? r?k? poza siebie na zbli?aj?ce si? z przera?aj?c? chy?o?ci? kot?owisko p?omieni z g??bi pokoju. Gryz?cy dym w ???tych sk?dzierzawionych k?akach przykry? na moment tragiczn? grup?.

Gdy w chwil? potem wiatr odgarn?? t? duszn? zas?on?, ujrza? Szponar ?cinaj?cy krew w ?y?ach obraz.

Przez okno przegi??a si? w??owym przegubem Czerwona Magda i ognistym swym ?egad?em usi?owa?a podpali? rozpi?ty ju? w?r ratunkowy. Szata?ski u?miech igra? na wargach dziewki, piekielna rado?? roz?wieca?a twarz w okolu ?arem zion?cych w?os?w. Zjadliwe ??d?o ju?, ju? dosi?ga?o p??tna...

- Jezusie, Mario! - j?kn?? Szponar. - Gi?, maro!

I zakre?liwszy w powietrzu znak krzy?a, rzuci? w ni? toporkiem.

Cios trafi? w czo?o. Rozleg? si? okropny skowyt i d?ugie. przeci?gle wycie.

Czerwone widmo cofn??o si? skwapliwie w g??b domu i wsi?k?o bez ?ladu.

Sier?ant powi?d? r?k? po czole i spojrza? wko?o b??dnymi oczyma.

Co? si? w nim nagle za?ama?o; nie mia? ju? sil do dalszej akcji. Wyr?czyli go towarzysze.

Po?ar nagle jakby przygas?, skurczy? si?, ust?powa?; sikawki wzi??y nareszcie g?r?. W?r?d deszczu rozpylonej ich paszczami wody spokojnie ju? spuszczono worem na d?? ostatnich mieszka?c?w.

Szarza?o na niebie, gdy um?czeni ?miertelnie, czarni od dymu i kopciu po?arnicy zeszli po drabinach na ulic?. Chwiejnym krokiem zamyka? ich poch?d sier?ant, Piotr Szponar...

Nagle dosz?y go jakie? okrzyki. Z t?umu zgromadzonego pod spalonym domem pad?o niespodzianie okropne przezwisko:

- Czerwona Magda! Czerwona Magda! Machinalnie rzuci? si? pomi?dzy ludzi.

- Rozst?pi? si?! Rozst?pi? si?! To jej ojciec! I utworzy? si? d?ugi m?cz?cy szpaler a? do zw?glonej bramy wchodowej kamienicy.

Stra?ak przeszed? jak pijany ten szpaler, siepany biczami spojrze?, i skr?ci? bezwiednie na lewo, do jakiej? ma?ej stancyjki cudem ocala?ej z po?aru. Tu w k?cie na lichym bar?ogu ujrza? w ka?u?y krwi zw?oki swej c?rki; z okrutnie rozwalonej czaszki s?czy?a si? czarna, na p?? ju? zakrzep?a posoka.

- Magdu?! Magdu? moja! - zakraka? jakim? nieludzkim g?osem.

I zatoczy? si? nieprzytomny pod ?cian?.