Grabi?ski S. KOCHANKA SZAMOTY

(Kartki ze znalezionego pami?tnika)

Y zbudowa? P. B?g z ?ebra,
kt?re wyj?? z Adama,
bia?og?owe, y przywi?d? y? do Adama.
Y rzek? Adam: To teraz ko?? ko?ci moich
y cia?o z cia?a mego:
t? b?d? zwa? M??yn?, bo z m??a wzi?ta jest.
Przeto? opu?ci cz?owiek
oyca swego i matk?, a przy??czy si? do ?ony swey,
y b?d? dwoye w yednem ciele...

Z Ksi?gi Rodzaju, Roz. 2. w. 22-24

Od sze?ciu dni chodz? pijany szcz??ciem i nie ?miem w nie uwierzy?. Od sze?ciu dni wst?pi?em w nowy okres ?ycia, odcinaj?cy si? od tego, co poprzedzi?o, tak siln? lini?, ?e zdaje mi si?, i? prze?ywam jaki? olbrzymi kataklizm.

Otrzyma?em list od niej...

Od czasu jej wyjazdu za granic? przed rokiem, gdzie? w stron? nieznan? - ten pierwszy, cudowny znak od niej... Nie mog?, naprawd? nie mog? da? wiary! Omdlej? ze szcz??cia!

List od niej do mnie! Do mnie, nie znanego jej zupe?nie, skromnego wielbiciela z oddali, z kt?rym jej nigdy przedtem nie ??czy?y towarzyskie stosunki, cho?by przelotna znajomo??! A jednak tak jest istotnie. Nosz? go wci?? przy sobie, nie rozstaj? si? z nim na chwil?. Adres wyra?ny, nic podlegaj?cy w?tpliwo?ci: Jerzy Szamota. To przecie? ja. Dawa?em kopert? do odczytania kilku znajomym, nie dowierzaj?c w?asnym oczom; ka?dy patrzy? na mnie nieci) zdumiony, u?miecha? si? i zapewnia?, ?e adres czytelny i podaje moje nazwisko...

Wi?c wraca do kraju, wraca ju? za dni par?, a pierwszym, kt?ry j? powita na progu jej domu, b?d? ja - ja, kt?ry ledwo ?mia?em podnie?? na ni? oczy, pijane uwielbieniem, podczas przypadkowych spotka? w miejscach publicznych, w jakiej? alei parkowej, w teatrze, na koncercie...

Gdybym przynajmniej m?g? si? poszczyci? dawniej jednym spojrzeniem, jakim? przelotnym u?miechem jej dumnych warg - lecz nie! Zdawa?a si? mnie zupe?nie nie dostrzega?. A? do tej chwili by?em pewny, ?e nic nie wie w og?le o moim istnieniu. Chyba nie zauwa?y?a, jak wlok?em si? za ni? od lat, niby cie? daleki, nie?mia?y? By?em tak dyskretny, tak ma?o natr?tny! T?sknota moja okr??a?a j? przecie? tak odleg?ym, tak delikatnym promieniem. Wi?c chyba wyczu?a mnie - wyczu?a mi?o?? moj? i uwielbienie pokorne, bez granic - instynktem wra?liwej kobiety. Niewidzialne nerwy sympatii, rozpi?te mi?dzy nami od lat, spot??nia?y zna? na odleg?o?? i teraz j? niewol? w moj? stron?.

O, b?d? mi pozdrowiona, najpi?kniejsza Ty moja! Oto dzie? mi si? k?oni pod wieczorn? godzin? w rozblaskach jasny, pogodny, i pie?? moj? nuc? z podniesionym czo?em, w ?ask? Tw? bogaty - Pani moja przedziwna!...

Dzisiaj ju? czwartek. Pojutrze o tej samej zachodu godzinie mam j? ujrze?. Nie wcze?niej. Taka jej wyra?na wola. Bior? do r?ki jej list, t? bezcenn? koloru lila ?wiartk? papieru, z kt?rej ulatnia si? subtelna wo? heliotropu, i odczytuj? po raz nie wiem kt?ry:

"Drogi! Zajd? w sobot?, 26 ko?o 6 wieczorem do domu przy ul. Zielonej l. 8. Furt? od ogrodu znajdziesz otwart?. Oczekuj? ci?. Niech si? spe?ni t?sknota lat wielu.
Twoja Jadwiga Kalergis"

Dom przy ul. Zielonej 8! Jej willa! Willa "Pod Lipami"! Wspania?y, w stylu ?redniowiecznym pa?acyk po?r?d pysznego parku, odci?ty od ulicy g?st? drucian? siatk? i lasem drzew, cel mych codziennych niemal przechadzek! Ile? to razy zakrada?em si? wieczorn? por? w okolic? tego zacisza, z bij?cym sercem wypatruj?c cie? jej postaci na szybach okien!...

Zniecierpliwiony wyczekiwaniem upragnionej soboty, by?em tam ju? par? razy i pr?bowa?em wej??; lecz zawsze zastawa?em furtk? parkow? zamkni?t?: klamka ust?powa?a wprawdzie pod naciskiem r?ki, lecz zamek nie odskakiwa?. Widocznie dot?d nie wr?ci?a. Nale?y by? cierpliwym i zaczeka? tych dni p??tora. Jestem zdenerwowany do ostatnich granic, nie jem, nie ?pi?, tylko licz? godziny, minuty... Tyle ich jeszcze zostaje! Czterdzie?ci osiem godzin!... Jutro dzie? ca?y sp?dz? na rzece pod jej parkiem; wynajm? ??dk? i bez przerwy kr??y? b?d? ko?o willi. W sobot? sp?dz? ca?y ranek i cz??? popo?udnia na dworcu; musz? j? powita? cho?by z daleka. ?e dot?d nie wr?ci?a, wiem na pewno od s?siad?w, kt?rzy jej od roku ju? nie widzieli. Zapewne odk?ada przyjazd a? na 26 wrze?nia, tj. na dzie? naznaczonej mi wizyty. Doprawdy, boj? si?, czy nie przyjd? nie w por?; po takiej podr??y b?dzie bardzo znu?ona...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

W sobot? rano, tj. wczoraj, nie spotka?em jej na dworcu; t?um by? ogromny i nie zdo?a?em jej dostrzec w?r?d tysi?ca podr??nych. Zaczeka?em do czwartej po po?udniu na drugi poci?g z podobnym wynikiem. Czy?by nie przyjecha?a? A mo?e przyby?a poci?giem porannym i jest ju? u siebie? W ka?dym razie nale?a?o tam p?j?? i przekona? si?.

Te dwie godziny, dziel?ce mi? od niej, sta?y si? niezno?nym pasmem udr?cze?, kt?rych ko?ca nie mog?em si? doczeka?. Wst?piwszy do kawiarni, wypi?em ogromn? ilo?? czarnej kawy, wypali?em mn?stwo papieros?w i nie mog?c usiedzie? na miejscu, wybieg?em z powrotem na ulic?. Przechodz?c ko?o wystawy ogrodniczej, przypomnia?em sobie zam?wione na dzisiaj kwiaty.

- Co za roztargnienie! By?bym zupe?nie zapomnia?!

Wszed?em do sklepu i odebra?em bukiet p?sowych r?? i azalij. ?wie?o ?ci?te kwiaty wychyla?y wonne p?ki z ko?nierza paproci i chwia?y si? lekko w podmuchach wieczornych. Na zegarach miejskich dochodzi?y trzy kwadranse na sz?st?.

Owin??em bukiet w bibu?k? i szybko odszed?em w stron? rzeki. Za par? minut by?em ju? po tamtej stronie mostu i nerwowym krokiem zbli?a?em si? do willi. Serce bi?o mi gwa?townie, nogi ugina?y si? pode mn?. Nareszcie dotar?em do furty i nacisn??em klamk?: ust?pi?a. Ol?niony szcz??ciem, opar?em si? na chwil? o siatk? parkow?, nie mog?c opanowa? wzruszenia. Wi?c wr?ci?a!

Min??o par? d?ugich minut. B??dny wzrok m?j przesuwa? si? po rz?dach lip, kt?re, rozmieszczone po obu stronach chodnika, sz?y wyci?gni?tym szpalerem pod portal wchodowy. Gdzie? z boku, spoza krzew?w morwy i dereniu przegl?da? szkielet jesiennej altany w opl?czach wina; czerwone li?cie sp?ywa?y po kratkach w bez?adnych przeplotach ze zwi?d?ym ju? bluszczem...

Na klombach kwiaty jesieni: pierzaste astry i chryzantemy przedziwne. Na ?cie?ki zapuszczone traw? i zielskiem spada?y cicho z???k?e li?cie kasztan?w, d?d?y?y smutno ceglaste li?cie klon?w. Pod wysch?? cystern? z marmuru krwawi?y georginie, mieni?y si? barwami t?czy du?e szklane banie... Tam, w otoczu ligustru, na ?awce kamiennej, przykrytej kobiercem igliwia, siedzia?y dwa czy?e, nuc?c piosenk? odlotu. W dalekiej perspektywie alej snu?o si? pod zorz? zachodu srebrne prz?dziwo paj?czyn...

Pchn??em obur?cz przymkni?te tylko wierzeje wchodowe i po kr?conych schodach wszed?em na pierwsze pi?tro. Zastanowi? brak ?ycia. Pa?ac wygl?da? jak wymar?y; nikt nie wyszed? naprzeciw, nigdzie ?ladu s?u?by lub domownik?w. Olbrzymie roztruchany lamp elektrycznych o?wietla?y jasnym, o?lepiaj?co jasnym ?wiat?em puste sale i kru?ganki...

W przedpokoju, otwartym go?cinnie na spotkanie, przykro uderzy? widok nie zaj?tych wieszade?; g?adkie metalowe ich ga?ki l?ni?y zimnym refleksem wyg?adzonej miedzi. Zdj??em palto. Przez otwarte wielkie gotyckie okno wp?yn?? w tej chwili d?wi?k miejskich zegar?w: bi?a sz?sta...

Zapuka?em do drzwi pokoju naprzeciw. Z wn?trza; nie odpowiedziano. Ogarn??o mi? zak?opotanie. Co robi?? Wej?? bez pozwolenia? Mo?e ?pi, znu?ona podr????

Wtem drzwi otworzy?y si? i w progu ukaza?a si? ona. Spod kr?lewskiego diademu jej w?os?w barwy kasztanu patrzy?y na mnie oczy g??bokie, dumne i s?odkie zarazem. Klasyczn? g?ow?, godn? d?uta Polikleta , zdobi? nacz??ek wysadzany szmaragdami. Mi?kki ?nie?nobia?y peplos otula? jej posta? pe?n? i dojrza??, sp?ywaj?c w harmonijnych falach do st?p w antycznych ci?mach. Juno stolata!

Pochyli?em czo?o przed jej majestatem. A ona, cofn?wszy si? w g??b, przepu?ci?a mi? gestem r?ki do wn?trza komnaty. By?a to wspania?a, z wyrafinowan? stylizacj? wytwornie urz?dzona sypialnia.

Milcz?c, usiad?a w g??bokiej niszy na ?o?u rze?bionym w giallo antico .

Ukl?k?em na kobiercu u jej n?g i po?o?y?em g?ow? na jej kolanach. Obj??a j? ruchem ciep?ym, macierzy?skim i zanurzywszy mi palce we w?osy, zacz??a przegarnia? je pieszczotliwie. Patrzyli?my sobie w oczy bez przerwy, nie mog?c nasyci? si? wzajemnym widokiem. Milczeli?my. Dot?d nie pad?o mi?dzy nami ani jedno s?owo. Jak gdyby?my si? bali nieopatrznym d?wi?kiem sp?oszy? anio?a czaru, co sp?ta? i zwi?za? nam dusze...

Wtem pochyli?a si? nade mn? i poca?owa?a w usta. Krew uderzy?a mi do g?owy tysi?cem m?ot?w, ?wiat zakot?owa? pijanym wirem - straci?em panowanie nad sob?. Porwa?em j? gwa?townie na r?ce i nie czuj?c oporu, rzuci?em w ?o?e w mi?osnym zapami?taniu. Ruchem szybkim, nieuchwytnym odpi??a z ramienia bursztynow? fibul? , ods?aniaj?c przede mn? bezcenn? pych? swego cia?a. I tak posiad?em j? w b?lu i t?sknocie bez miary, w upojeniu zmys??w i zachwycie serca, w szale duszy i we krwi po?arze...

Mija?y godziny lotem b?yskawic, brzemienne szcz??ciem i kr?tkie jak jego przeb?yski - pe?ni?y si? chwile ?cig?e, niczym wiatry stepu, drogocenne chwile, niczym rzadkie per?y. Znu?eni rozkosz?, zapadali?my w jakie? sny cudowne, niby rajskie gaje, ba?nie czarodziejskie - by cuci? si? z nich do jeszcze pi?kniejszej, urodniejszej jawy...

Gdy ko?o sz?stej nad ranem otworzy?em wreszcie oci??a?e powieki i spojrza?em wko?o siebie przytomnie, Jadwigi ju? przy mnie nie by?o.

Ubra?em si? szybko i przeczekawszy na pr??no ca?? godzin?, powr?ci?em do siebie. Czuj? zawr?t w g?owie, ?ar w ?y?ach. Musz? mie? gor?czk?, bo wargi mam sp?kane i dziwn? gorycz w ustach. Id?c, potykam si? o sprz?ty i zataczam jak nieprzytomny. Widz? ?wiat jak przez mg?? - rozkoszny woal upojenia...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Nazajutrz po powrocie z redakcji znalaz?em na biurku list od Jadwigi, w kt?rym naznacza?a mi najbli?sz? schadzk? u siebie za tydzie?, t j. zn?w w sobot? wieczorem. Termin wyda? mi si? za daleki: wybra?em si? do willi "Pod Lipami'' ju? we wtorek po po?udniu. Lecz furtka by?a zamkni?ta. Rozgniewany, obszed?em pa?acyk par? razy w nadziei, ?e mo?e zobacz? j? gdzie? w parku na jednej z alej. Lecz ?cie?ki by?y puste - tylko wiatr jesienny podrywa? gar?cie zwi?d?ych li?ci i p?dzi? bezlito?nie w d?ugich, smutnych szeregach. Chocia? ?ciemni?o si? ju? zupe?nie, w oknach nie ujrza?em ?wiate? - dom g?uchy by? i ?lepy, jakby w nim nikt nie mieszka?. Widocznie sp?dza?a wieczory w jednym z pokoi wychodz?cych na p??noc, tj. od strony najmniej dost?pnej dla oka przechodni?w. Zniech?cony odszed?em...

Ponawiane przez dnie nast?pne pr?by wyda?y ten sam wynik. Musia?em z rezygnacj? podda? si? jej ?yczeniu i zaczeka? do soboty. Dziwi?o mi? tylko niezmiernie, ?e przez ca?y tydzie? ani razu nie spotka?em jej gdzie? w mie?cie, w teatrze lub tramwaju. Zna? dawny tryb jej ?ycia uleg? zasadniczej zmianie. Jadwiga Kalergis, niegdy? przedmiot codziennego podziwu wielkomiejskich dandys?w i donjuan?w, kr?lowa bal?w, koncert?w i towarzyskich rozrywek, ?y?a teraz jak mniszka.

W gruncie rzeczy by?em z tego zadowolony i dumny. Nie posiadam pr??nej ambicji tych, kt?rzy lubi? dra?ni? drugich widokiem w?asnego szcz??cia; nie pragn? pyszni? si? ni? przed lud?mi. Przeciwnie - ta tajemniczo??, ta ukradkowo?? naszego stosunku ma urok niewys?owiony. Odi profanum vulgus ...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Nareszcie nadszed? dzie? upragniony. Przez ca?y ranek chodzi?em jak b??dny. Koledzy z redakcji ?miali si? ze mnie, utrzymuj?c, ?e na pewno jestem zakochany.

- Istny wariat z tego Szamoty - wyrazi? si? p??g?osem referent teatralny - od jakiego? czasu sfiksowa? do reszty. Gada? z nim nie mo?na.

- Podwika! Cherchez la femme! - obja?nia? stary jak ?wiat reporter. - Nic innego. Jak Boga mego kocham.

Punktualnie o sz?stej wieczorem wszed?em przez uchylone drzwi do jej sypialni. Jadwigi jeszcze nie by?o. Na stole strojnym w wspania?y serwis dymi?a fili?anka czekolady, obok na talerzu pi?trzy?a si? piramida z ciastek, iskrzy? si? zielony likier.

Usiad?em twarz? do s?siedniego pokoju i si?gn??em po cygaro z chryzolitowego pude?ka. Wtem wzrok m?j pad? na ?wiartk? papieru mi?dzy trzonami trabucco . Pozna?em jej pismo; by?o przeznaczone dla mnie.

"Drogi! Wybacz op??nienie. Wr?c? z miasta za p?? godziny. Do mi?ego widzenia!"

Uca?owa?em li?cik i ukrywszy go na piersi, wychyli?em wonny odwar. Po pierwszym kieliszku likieru uczu?em niby senno??. Zapali?em ?wie?e cygaro, wlepiaj?c machinalnie oczy w b?yszcz?c? naprzeciw na ?cianie greck? paw?? z wizerunkiem Meduzy po?rodku. L?ni?ca pier? tarczy mia?a w sobie co? dziwnie przyci?gaj?cego, przykuwa?a wzrok, wi?zi?a wol?.

Wkr?tce ca?y skupi?em si? w jednym ?wietlanym punkcie, w miotaj?cym pioruny blask?w oku w??ow?osej Gorgony . Nie mog?em oderwa? si? od hipnotyzuj?cego ?rodka. Powoli zapada?em w jaki? szczeg?lny stan. Otoczenie jakby usun??o si? na plan dalszy, w niesko?czenie odleg?? perspektyw?, a na jego miejsce wst?pi? pyszny bogactwem barw, egzotyczny ?wiat ba?ni, podzwrotnikowa fatamorgana...

Nagle uczu?em na szyi par? ciep?ych, mi?kkich ramion, a na ustach s?odki, przeci?g?y poca?unek. Otrz?sn??em si? z zapami?tania i spojrza?em przytomnie. Przy mnie sta?a Jadwiga i u?miecha?a si? kusz?co. Obj??em j? wp?? i przycisn??em do piersi.

- Wybacz - t?umaczy?em si? - nie zauwa?y?em, kiedy wesz?a?. Ta tarcza tak dziwnie p?ta uwag?.

Odpowiedzia?a milcz?cym u?miechem pob?a?ania.

By?a dzi? jeszcze pi?kniejsza. Pos?gowa jej uroda, uj?ta w ram? greckich szat, tchn??a niepoj?tym czarem. Spod cudnych brwi patrzy?y czarne dumne jej oczy, z tlej?cym w g??bi ?arem pragnienia. O, co za rozkosz rozko?ysa? te marmurowe piersi fal? nami?tno?ci, wydr??y? z ch?odnego spokoju t? twarz hardej Junony!

Przechyliwszy j? sobie przez rami?, wpi?em w ni? g?odne spojrzenie, syc?c d?ug?, d?ug? chwil? spragnione oczy bezmiarem jej pi?kna.

- O jak?e? pi?kna, przyjaci??ko moja, o jak?e? pi?kna! Gdzie warkocze twoje, jak fio?ki wonne warkocze twoje? - pyta?em nami?tnie, usi?uj?c odgarn?? z jej czo?a mi?kk?, przeczy?cie bia?? zas?on?, okrywaj?c? dzi? szczelnie jej g?ow?.

- Chc? je popie?ci?, jak za pierwszym razem - pami?tasz? Rozrzuci? ambrozyjskim p?aszczem na twych ramionach i ca?owa?, ca?owa? bez ko?ca. Wszak?e? mi nie broni?a pierwszego wieczora? Usu? t? chust?.

Wstrzyma?a m? r?k? ?agodnie, lecz stanowczo. Na ustach jej wykwit! tajemniczy u?miech, i przecz?co poruszy?a g?ow?.

- Nie mo?na dzi?? Dlaczego?

Zn?w milczenie i ten sam wzbraniaj?cy ruch g?owy.

- Dlaczego milczysz? Czy wiesz, ?e dot?d nie zamieni?a? ze mn? ani s?owa? Przem?w do mnie cho? s??w par?! Chc? g?os tw?j us?ysze? - musi by? s?odki i metaliczny jak d?wi?k szlachetnego kruszcu.

Jadwiga milcza?a. Jaki? bezgraniczny smutek rozla? si? nagle po ca?ej jej twarzy i zmrozi? chwil? upojenia. Czy?by oniemia?a?

Wi?c przesta?em nalega? i w milczeniu ju? pi?em rozkosz boskiego jej da?a. By?a dzi? nami?tniejsza ni? podczas ostatniej schadzki. Co pewien czas chwyta? j? spazm lubie?y, oczy zachodzi?y mg?? omdlenia i blad?a ?miertelnie; delikatn?, jedwabist? sk?r? przebiega?y kr?tkie dreszcze, z?by o po?ysku pere? ?cina?y si? bolesnym kurczem. Wtedy przera?ony wypuszcza?em j? z obj?? i chcia?em cuci?. Lecz by?a to tylko chwila: paroksyzm mija? szybko, i nowa fala ??dzy m?odej, ?ywio?owej, nie skr?powanej] niczym gr??y?a nas w odm?cie sza?u...

Rozstali?my si? p??no w noc ko?o gadziny pierwszej. Na po?egnanie przypi??a mi do piersi bukiecik fio?k?w. Podnios?em do ust jej r?k?:

- Wi?c znowu a? za tydzie??

Skin??a w milczeniu g?ow?.

- Niech i tak b?dzie. ?egnaj mi, carissima!

Wyszed?em.

W przedpokoju podczas wk?adania palta nagle przypomnia?em sobie papiero?nic?, pozostawion? na konsoli. Nie zdejmuj?c tedy okrycia, wr?ci?em do pokoju po zapomniany przedmiot.

- Przepraszam ci? - zacz??em, zwracaj?c si? w t? stron?, gdzie pozostawi?em przed chwil? Jadwig?. Lecz rozpocz?ty frazes zamar? mi na ustach. Jadwigi w sypialni ju? nie by?o. Czy?by ju? odesz?a do przyleg?ego pokoju? Nie s?ysza?em przecie? odg?osu otwieranych wewn?trz drzwi...

- Hm... szczeg?lne - mrukn??em, chowaj?c papiero?nic? - szczeg?lne...

I powoli, w zamy?leniu zeszed?em po schodach na ulic?.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Stosunek m?j z Jadwig? Kalergis trwa ju? od paru miesi?cy, wci?? okryty zupe?n? tajemnic? przed ?wiatem. Nikt nie przypuszcza, ?e jestem kochankiem najpi?kniejszej kobiety stolicy. Dot?d nikt nas nie spotka? razem w miejscu publicznym. Przypuszczam nawet, ?e ludzie nic nie wiedz? o jej powrocie do kraju. Takie przynajmniej odbieram wra?enie z przygodnych rozm?w w ko?ach znajomych. Jest to troch? dziwne i wygl?da tak, jakby Jadwiga wr?ci?a ukradkiem, nie ?ycz?c sobie wcale, by o tym wiedziano. Widocznie ma w tym jaki? cel ukryty, kt?rego mi jednak nie chce wyjawi?. Ja te? nie nalegam i umiem zachowa? dyskrecj?.

W og?le kochanka moja jest kobiet? dziwn? i lubi otacza? si? tajemniczo?ci?. Musz? si? dopiero przyzwyczai? do jej kaprys?w i nagina? do ekscentrycznych zwyczaj?w; niemal co krok natrafiam w jej zachowaniu na co? niewyt?umaczonego. Chocia? ?yjemy z sob? prawie od p?? roku, dot?d nie s?ysza?em jej g?osu. W pierwszych tygodniach pyta?em nawet do?? natarczywie o pow?d. W odpowiedzi przychodzi?y nazajutrz po schadzce listy z pro?b?, aby o to nie pyta?, aby jej niepotrzebnie nie n?ka? itp. Ostatecznie da?em za wygran? i przesta?em nalega?. Mo?e uleg?a jakiemu wypadkowi i rzeczywi?cie straci?a zdolno?? m?wienia? Teraz j? to ?enuje i zamiast przyzna? si? do kalectwa mo?e woli pozostawi? mnie w w?tpliwo?ci co do przyczyny?

Widujemy si? wci?? tylko raz na tydzie?, i to zawsze w sobot? - w inne dnie mnie nie przyjmuje. I tu musz? nadmieni? jeden charakterystyczny szczeg?? w zwi?zku z uwertur? do ka?dej takiej wizyty.

Nie zawsze zastaj? j? po wej?ciu do pokoju. Czasem musz? czeka? przez d?u?szy czas, zanim wyjdzie na powitanie. A czyni to za ka?dym razem tak niepostrze?enie, tak cicho, ?e nigdy nie wiem, kiedy i sk?d nadesz?a. Zwyczajnie staje nagle poza mn? i znienacka ca?uje mnie w szyj?. Jest to rozkoszne, s?odkie - ale i straszne zarazem. Mam przy tym wra?enie, ?e nigdy nie jestem wtedy w stanie zupe?nie normalnym. Co to takiego, nie umiem okre?li? - mo?e rodzaj lekkiej zadumy czy zachwycenia?

W ka?dym razie, ilekro? Jadwiga ka?e czeka? na siebie d?u?ej, odczuwam nieprzepart? ch?? wpatrywania si? w greck? tarcz? vis-a-vis wej?cia. Nie wiem, sk?d przychodzi mi czasem my?l, ?e umieszczono j? tam naumy?lnie, by zwraca?a na siebie uwag? wchodz?cego i chwyta?a mu oczy w swe b?yszcz?ce kr?gi. Kto wie, czy nie ona w?a?nie jest powodem dziwnego stanu, w kt?ry czasem popadam?...

Potem, po owej uwerturze, wszystko toczy si? normalnym biegiem - jeste?my spragnieni siebie, pie?cimy si? wzajemnie, p?atamy nawet sobie dzieci?ce figle i ?arty - lecz pocz?tek jest zwykle taki, jak go opisa?em - troch? dziwny...

Jeszcze jeden szczeg??, z kt?rego niezupe?nie jestem zadowolony; w?a?ciwie drobnostka, a jednak niepo??dana. Jadwiga lubi a? do przesady zakrywa? g?ow? rodzajem greckiego woalu z o?lepiaj?co bia?ej, g?stej tkaniny. Nie cierpi? tej zas?ony! Gdyby przynajmniej owija?a ni? tylko w?osy i ty? g?owy - lecz ona kryje nieraz poza ni? swe alabastrowe czo?o, chowa zazdro?nie przede mn? cz??? twarzy, zataja usta, oczy...

Gdy chc? usun?? ten mleczny kwef, widocznie gniewa si? i ucieka w g??b pokoju. Co za up?r! Lecz podobno pi?kne kobiety s? jak chimery. Trzeba je umie? uszanowa?. Tymczasem ja nie zawsze mog? si? na to zdoby?. Zirytowany ostatnim razem t? troch? wschodnie zwyczaje przypominaj?c? maskarad?, zatrzyma?em umykaj?c? mi silnie za rami?. Ruch m?j by? szorstki i niezgrabny: rozdar?em jej kosztowny, ?nie?nobia?y peplos, kt?rego du?y kawa? pozosta? mi w r?ku. Schowa?em go na pami?tk? i nosz? ci?gle przy sobie...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Onegdaj w sobot? zrobi?em dziwaczne spostrze?enie. Jak zwykle pod wiecz?r, wszed?szy do willi, nie zasta?em jeszcze Jadwigi w pokoju. Unikaj?c spojrzenia Meduzy na tarczy, poszed?em w kierunku niszy, oddzielonej od reszty sypialni d?ug? bia?? kotar?, zwisaj?c? do .posadzki z mosi??nych wa?k?w. Wtem spostrzeg?em, ?e brzeg jej nosi ?lady rozdarcia; mniej wi?cej w po?owie wysoko?ci zas?ony szczerzy?a si? p??kolista wyrwa. Machinalnie wzi??em do r?ki materi? i zacz??em przesuwa? j? w palcach. Mi?kko?? i jedwabisto?? tkaniny nasun??y mi pewne skojarzenia. Odruchowo si?gn??em do kieszeni i wydoby?em schowany na pami?tk? fragment peplosu. Nagle por?wna?em kszta?t jego z rysunkiem wyrwy na kotarze. Jaka? my?l dziwna przysz?a mi do g?owy. Wyda?y mi si? identyczne. Przy?o?y?em kawa?ek trzymany w r?ce do rozdartego brzegu kotary. Szczeg?lne! Odcinek greckiej szaty wype?ni? luk? jak najdok?adniej!! Jak gdyby to by? kawa?ek oddarty nie z jej sukni, lecz z kotary, lub jak gdyby peplos i zas?ona by?y jednym i tym samym...

W p?? godziny potem, witaj?c si? z Jadwig?, bacznie przypatrywa?em si? jej sukni. Lecz ?lady rozdarcia znikn??y; szata spada?a ku stopom W przeczystych fa?dach, nie ska?onych najl?ejsz? skaz?.

Ona zna? zauwa?y?a, ?e j? obserwuj?, bo u?miechn??a si? na p?? figlarnie, na p?? zagadkowo. Wtedy, unosz?c w g?r? oddarty kawa?ek peplosu, poprowadzi?em j? do niszy, by tu pokaza? jej to, co zaobserwowa?em. Lecz rzecz dziwna! Kotary ju? nie by?o! ?mieszna my?l nasun??a si? niespodzianie:

Czy?by "po?yczy?a" jej sobie do peplosu?... Tymczasem w miejsce zas?ony otwiera?a przed nami go?cinne ramiona zaciszna wn?ka z mi?kkim, zapraszaj?cym ?o?em w po?rodku. Spojrza?em na Jadwig?. Odpowiedzia?a u?miechem czaruj?cej zach?ty...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Zrobi?em niedawno ciekawe "odkrycie". Ona ma na ciele znaki przyrodzone zupe?nie podobne do tych, kt?re i ja posiadam. Znamiona nasze s? w?a?ciwie ca?kiem identyczne. Zabawny zbieg przypadku! Tym zabawniejszy, ?e znaki wyst?puj? nawet na tych samych miejscach. Jeden ciemnoczerwony, w kszta?cie winnego grona wielko?ci orzecha, na prawej ?opatce, i drugi, w postaci tzw. "myszki", wysoko w lewej pachwinie. Przypadkowe podobie?stwo tych szczeg???w fizycznych zastanawia tym bardziej, ?e kszta?ty znak?w nie maj? wcale cech typowych i cz?sto spotykanych - przeciwnie, posiadaj? charakter wyj?tkowy i silnie zindywidualizowany. ?mieszna historia - nieprawda??...

Lecz zauwa?y?em i co? innego jeszcze. Sk?ra jej, zw?aszcza na piersiach i plecach, ma zabarwienie smag?awe, jakby od opalenia - zupe?nie tak samo jak u mnie. Naby?em t? w?a?ciwo?? nask?rka wskutek wieloletnich k?pieli na s?o?cu. Czy i u niej nale?y sobie to t?umaczy? w podobny spos?b, bardzo w?tpi?. O ile wiem, unika s?o?ca i skwapliwie zapuszcza przed nim rolet?. Ja przeciwnie, lubi? je niezmiernie i u mnie w pokoju pozwalam mu wpada? przez okno pe?nymi strugami...

Dziwactwa Jadwigi stanowczo przebieraj? miar?. Od paru tygodni przyjmuje mnie tylko w p??o?wietlonym, czasami niemal mrocznym pokoju i ka?e mi czeka? na siebie ca?ymi godzinami. Gdy wreszcie wysunie si? sk?d? z ciemnego k?ta sypialni, jest ca?a spowita w te obmierz?e kwefy, ?e chwilami czyni wra?enie widziad?a. Ubieg?ego tygodnia patrzy?a na mnie spoza tych obs?on jak przez w?sk? szpar?.

Za to nami?tno?? jej w tych czasach widocznie wzros?a. Ta kobieta szaleje! Ca?a zamkn??a si? w b??dnym kole p?ci i tarza si? w rozpasaniu, czo?ga w konwulsjach chuci. S? chwile, ?e nie mog? nad??y? jej w tym i?cie szata?skim rozmachu i zostaj? poza ni? odurzony, wyczerpany, bez tchu. Do czarta! Nie zna?em jeszcze Jadwigi Kalergis!

Z drugiej strony jednak od pewnego czasu obserwuj? w jej postaci jakie? oryginalne zjawisko, kt?re w przybli?eniu okre?li?bym jako, nieuchwytno??". Czy to dzi?ki tym bia?ym zas?onom, w kt?re si? teraz tak starannie otula, czy to wskutek sk?pego o?wietlenia - posta? jej wymyka mi si? chwilami spod kontroli wzroku. Powstaj? st?d niekiedy ciekawe z?udzenia i optyczne niespodzianki. Czasem widz? j? podw?jnie, kiedy indziej zn?w jakby w jakim? ?miesznym skr?cie, to zn?w niby w dalekiej perspektywie. Zupe?nie jak w "ta?cu siedmiu zas?on" lub na obrazach kubist?w. Nieraz wygl?da na pos?g nie wyrze?biony do ko?ca, w jakim? zagadkowym stadium powstawania, niby projekt na p?? wyko?czony.

Lecz owa ,,nieuchwytno??" przechodzi te? i w sfer? dotyku. Zw?aszcza o ile chodzi o g?rn? po?ow? cia?a. Par? ju? razy stwierdzi?em z niemi?ym zdumieniem, ?e ramiona jej i piersi, niedawno jeszcze tak j?drne i gibkie, teraz jakby zwiotcza?y. Suknia pod naciskiem r?ki ust?powa?a gdzie? w g??b i nie czu?em spr??ystego niegdy? oporu jej cia?a.

Raz, podra?niony tym do najwy?szego stopnia, nagle pod wp?ywem nieprzepartej ch?ci postanowi?em uk?u? j?. Powoli wyci?gn??em z krawatki opa?ow? szpilk? i zanurzy?em w jej obna?on? nog?. Trys?a krew i odezwa? si? krzyk - lecz z mojej piersi: w tej chwili uczu?em w nodze gwa?towny b?l. Jadwiga patrzy?a z dziwnym u?miechem na krew s?cz?c? si? z jej rany w du?ych, rubinowych kroplach. Z ust jej nie wyp?yn??o ani jedno s?owo skargi...

Wr?ciwszy tej nocy p??no do siebie, musia?em zmieni? bielizn?, gdy? by?a zbroczona krwi?. Na nodze do dzi? dnia jeszcze mam ?lady uk?ucia szpilk?...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Nie p?jd? tam wi?cej! Po tym, co zasz?o we willi "Pod Lipami" w ostatni? sobot? sierpnia, miesi?c temu, ?ycie straci?o dla mnie sw?j urok. Posiwia?em przez jedn? noc. Znajomi nie poznaj? mnie na ulicy. Podobno le?a?em przez tydzie? bez pami?ci i bredzi?em w malignie. Dzi? dopiero wyszed?em po raz pierwszy z domu. Chwiej? si? jak starzec i wspieram na lasce. Okropny koniec!...

A oto, co prze?y?em w willi w pami?tny dzie? 28 sierpnia, w rok niespe?na od chwili zawi?zania fatalnego stosunku.

Tego wieczora sp??ni?em si?. Jaka? recenzja czy artyku? literacki, kt?ry nale?a?o co pr?dzej pu?ci? w ?wiat, zabra? mi dwie godziny czasu: przyszed?em dopiero o ?smej.

W sypialni by?o zupe?nie ciemno. Potkn?wszy si? par? razy o meble, troch? tym zirytowany, odezwa?em si? g?o?no:

- Dobry wiecz?r, Jadwigo! Dlaczego nie zapali?a? ?wiat?a? W tej ciemnicy mo?na g?ow? rozbi?!

Nie otrzyma?em odpowiedzi. Najl?ejszy ruch nie zdradza? jej obecno?ci w pokoju. Zacz??em nerwowo szuka? zapa?ek. Widocznie m?j zamiar nie podoba? si? jej i postanowi?a mu przeszkodzi?, gdy? nagle uczu?em na policzku ch?odne mu?ni?cie jakby r?ki i us?ysza?em cichy, ledwo dos?yszalny szept:

- Nie pal ?wiat?a. Chod? do mnie, Jerzy! Jestem w niszy.

Zadr?a?em, przej?ty dziwnym uczuciem. Po raz pierwszy od czasu naszej znajomo?ci pos?ysza?em jej g?os - w?a?ciwie jej szept. Po omacku zbli?y?em si? do ???ka. Szept zamar? i nie powt?rzy? si? ju? wi?cej. Nie widzia?em jej twarzy, gdy? ciemno?? by?a absolutna; biela?o tylko co? niewyra?nego. Zapewne by?a ju? w bieli?nie. Wyci?gn??em przed siebie r?k?, chc?c j? obj??, i natrafi?em na obna?one biodra. Dreszcz przebieg? me cia?o i krew zagra?a gor?cym warem. Po chwili pi?em ju? s?odycz jej ?ona. By?a szalona. Zawrotna wo? jej cia?a odurza?a zmys?y, roz?arza?a t?sknot? w p?omie? posiadania. Nami?tny rytm jej boskich bioder pod?ega? po?ar krwi i nieci? sza?y... Lecz nadaremnie szuka?em jej ust, na pr??no chcia?em j? zamkn?? w ramiona. Drgaj?cymi r?koma zacz??em wodzi? woko?o po poduszce, ?lizga? je wzd?u? jej cia?a. Natrafi?em tylko na jakie? chusty, zas?ony... Ca?a jakby zamkn??a si? w ognisku swej p?ci, usuwaj?c przede mn? wszystko inne poza nim... Wreszcie zniecierpliwi?em si?. Uczucie jakby obra?onej dumy, poni?onej godno?ci ludzkiej zawrza?o we mnie nami?tnym sprzeciwem. Zapragn??em ust jej koniecznie, nieodwo?alnie. Dlaczego mi ich broni?a? Czy? nie mia?em i do nich prawa?

Nagle przysz?o mi na my?l, ?e obok na ?cianie jest kontakt elektryczny. Ukl?k?szy na ???ku, namaca?em ga?k? i przekr?ci?em. Bluzn??o ?wiat?o, roz?wieci?o pok?j.

Spojrza?em i pchni?ty trwog? bez granic, wyskoczy?em z ???ka...

Przede mn? w zgie?ku koronek i at?as?w le?a? rozrzucony bezwstydnie, obna?ony po lini? brzucha kad?ub kobiecy - kad?ub bez piersi, bez ramion, bez g?owy...

Z okrzykiem grozy wypad?em z sypialni, skokiem szale?ca przeby?em schody i znalaz?em si? na ulicy. W?r?d ciszy nocy p?dzi?em przez most...

Nad ranem znaleziono mi? gdzie? w ogrodzie na ?awce bez pami?ci...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

W dwa miesi?ce potem, przechodz?c przypadkiem ko?o willi "Pod Lipami", spostrzeg?em w parku krz?taj?cych si? robotnik?w. Otulano r??e na zim? w s?omiane chocho?y. Jaki? m??czyzna wytwornie odziany nadchodzi? z g??bi alei i co? m?wi?.

Tkni?ty nieprzemo?n? ch?ci?, zbli?y?em si? do?, uchylaj?c kapelusza:

- Przepraszam. Czy to jest dom pani Jadwigi Kalergis?

- Niegdy? by? jej w?asno?ci? - brzmia?a odpowied?. - Od tygodnia rodzina obj??a go w spadku. Uczu?em dziwne ?ciskanie w gardle.

- W spadku? - zapyta?em, sil?c si? na ton oboj?tny.

- No tak, Jadwiga Kalergis nie ?yje ju? od dwu lat. Zgin??a wkr?tce po wyje?dzie za granic? podczas jednej z wycieczek w Alpy. Pan poblad?? Co to panu?...

- Nic... ale? nic... Przepraszam pana. Dzi?kuj? za informacj?.

I zataczaj?c si? na nogach, odszed?em wybrze?em ku miastu...