Grabi?ski S. B??DNY POCI?G

(Legenda kolejowa)

Na dworcu w Horsku panowa? gor?czkowy ruch. Czas by? przed?wi?teczny, w perspektywie par? dni wolnych od pracy, pora wymarzona. Peron mrowi? si? od przyjezdnych i wyje?d?aj?cych. Miga?y podniecone twarzyczki kobiet, wi?y si? barwne wst??ki kapeluszy, pstrzy?y szale podr??ne; tu przeciska? si? w?r?d t?umu smuk?y cylinder wytwornego pana, tam zaczernia? sutann? duchowny; ?wdzie pod arkadami sinia?y poprzez ci?b? kolety wojskowych, obok szarza?y robotnicze bluzy.

Wrza?o bujne ?ycie i Uj?te w zbyt ciasne ramy dworca przelewa?o si? z szumem poza jego brzegi. Chaotyczny gwar pasa?er?w, nawo?ywania tragarzy, gwizd ?wistawek, szum wypuszczanej pary zlewa?y si? w zawrotn? symfoni?, w kt?rej traci?o si? siebie, oddawa?o zmala??, og?uszon? ja?? na fale pot??nego ?ywio?u, by ni?s?, ko?ysa?, odurza?...

S?u?ba pracowa?a intensywnie. Co chwila wynurza?y si? w?r?d zgie?ku to tu, to tam czerwone kepi urz?dnik?w ruchu wydaj?cych rozkazy, usuwaj?cych z toru roztargnionych, przeprowadzaj?cych bystrym i czujnym okiem poci?gi w chwili odjazdu. Konduktorzy uwijali si? bez przerwy, przebiegaj?c nerwowym krokiem d?ugie pierzeje wagon?w; blokmistrze - piloci stacji - spe?niali instrukcje kr?tkie a sprawne jak tr?bki - has?a odlotu. Wszystko sz?o w tempie ra?nym, odmierzonym na minuty, sekundy - wszystkich oczy odruchowo kontrolowa?y czas na podw?jnej bia?ej tarczy zegara tam w g?rze.

Mimo to spokojny widz, stan?wszy na uboczu, dozna?by PO kr?tkiej obserwacji sprzecznego z pozornym porz?dkiem rzeczy wra?enia.

Co? jakby wkrad?o si? w unormowany przepisami i tradycj? bieg czynno?ci; jaka? nieokre?lona, cho? wa?ka zawada stan??a w poprzek regularno?ci u?wi?conej ruchu.

Zna? to by?o w nerwowych nadzwyczaj gestach ludzi, j niespokojnych rzutach oczu, wyczekuj?cym czego? wyrazie twarzy. Co? si? popsu?o we wzorowym dot?d organizmie. Jaki? niezdrowy, niesamowity pr?d kr??y? po jego rozga??zionych stokrotnie arteriach i przesi?ka? na powierzchni? w p???wiadomych wyb?yskach.

Gorliwo?? kolejarzy cechowa?a widoczna ch?? przezwyci??enia tajemnej rozterki, kt?ra wn?ci?a si? ukradkiem W wyborny mechanizm. Ka?dy dwoi? si? i troi?, by gwa?tem przydusi? denerwuj?c? zmor?, utrzyma? wymarzon? do automatyzmu sforno?? pracy, ?mudn?, lecz bezpieczn? r?wnowag? funkcji.

By?a to przecie? ich dziedzina, ich "rejon" uprawiany od wielu lat pilnej praktyki, teren, kt?ry, zdawa?o si?, znali par excellence na wylot. Byli przecie? przedstawicielami tej kategorii pracy, tego zakresu czynno?ci ?yciowych, gdzie dla nich, wtajemniczonych, nic nie winno by?o ' pozosta? niejasnym, gdzie ich, reprezentant?w, jedynych wyk?adnik?w ca?ej skomplikowanej sieci zaj??, nie mog?a, j nie powinna by?a zaskoczy? jakakolwiek zagadka. Wszak?e wszystko od lat obliczone, zwa?one, odmierzone - wszak?e wszystko, cho? z?o?one, nie przekracza?o ludzkich poj?? - wszak?e wsz?dzie dok?adno?? umiaru bez niespodzianek, regularno?? powtarzaj?cych si? zaj??, obliczonych i z g?ry!

Poczuwali si? tedy niejako do solidarnej odpowiedzialno?ci wobec zwartej masy podr??nych, kt?rym nale?a?o zapewni? spok?j i bezpiecze?stwo zupe?ne.

Tymczasem wewn?trzna ich rozterka udziela?a si? publiczno?ci i p?yn?c od nich fal? zdenerwowania, rozwodzi?a si? w nieokre?lone pr?dy nurtuj?ce pasa?er?w.

Gdyby przynajmniej chodzi?o o tzw. "przypadek", kt?rego wprawdzie nie mo?na przewidzie?, lecz kt?ry daje si? potem, po momencie spe?nienia wydedukowa? z tego, co poprzedza?o - zapewne wobec przypadku, i oni, zawodowcy, stawali bezradni, cho? nie zrozpaczeni. Lecz tutaj chodzi?o o co? zupe?nie innego.

Zasz?o co? nieobliczalnego jak chimera, kapry?nego jak szale?stwo, i przekre?li?o za jednym zamachem prastary uk?ad zdarze?.

Wi?c wstyd im by?o przed sob? i przed innymi poza obr?bem zawodu.

W obecnej chwili sz?o tedy przede wszystkim o to, by si? "sprawa" nie rozesz?a, by si? "szeroka publiczno??" nie dowiedzia?a; nale?a?o do?o?y? wszelkich mo?liwych stara?, by "dziwaczna historia" nie nabra?a rozg?osu w dziennikach, by unikn?? za wszelk? cen? "skandalu".

Dot?d jako? rzecz pozosta?a w ?cis?ej tajemnicy, zatrzymana cudem w wy??cznym obr?bie dotycz?cego ?rodowiska. Przedziwna i?cie solidarno?? po??czy?a tych ludzi w wyj?tkowym wypadku: milczeli. Tylko wymowne spojrzenia oczu, specjalne gesty i gra s??w dobranych u?atwia?y porozumienie. Dot?d "publiczno??" nie wiedzia?a o niczym. Lecz ju? niepok?j s?u?by, nerwica funkcjonariuszy przenosi?a si? z wolna i na ni?, przygotowuj?c gleb? podatn? pod zasiew "zmory".

A "sprawa" by?a istotnie dziwaczn? i zagadkow?. Od pewnego czasu pojawi? si? na liniach kolei pa?stwowych jaki? poci?g nie obj?ty powszechnie znanym rejestrem, nie wci?gni?ty w poczet kursuj?cych parowoz?w, s?owem, intruz bez patentu i aprobaty. Nie zdo?ano nawet okre?li?, do jakiej nale?a? kategorii i z jakiej wyszed? fabryki, gdy? momentalnie kr?tki przeci?g czasu, przez jaki dawa? si? za ka?dym pojawieniem obserwowa?, uniemo?liwia? jak?kolwiek w tym wzgl?dzie orientacj?. W ka?dym razie, wnosz?c z nieprawdopodobnej wprost chy?o?ci, z jak? przesuwa? si? przed oczyma zdumionych widz?w, musia? zajmowa? bardzo wysoki stopie? w skali pojazd?w: by? to poci?g co najmniej b?yskawiczny.

Lecz rzecz? najbardziej niepokoj?c? by?a jego nieobliczalno??. Intruz pojawia? si? to tu, to tam, nadchodzi? nagle ni st?d, ni zow?d, sk?d? z odleg?ej przestrzeni linii kolejowej, przelatywa? z szata?skim szumem po torach i znika? w dali; dzi? widziano go ko?o stacji M., nazajutrz wy?oni? si? gdzie? w czystym polu poza miastem W., w par? dni p??niej przeszybowa? z o?lepiaj?cym tupetem ko?o budki dr??nika w okolicy przystanku G.

Zrazu my?lano, ?e szalony poci?g nale?y do istniej?cego etatu i tylko opiesza?o?? lub pomy?ka urz?dnik?w ruchu nie zdo?a?a dot?d stwierdzi? jego to?samo?ci. Zacz??y si? wi?c dochodzenia, sygnalizacje bez ko?ca, wzajemne porozumiewania si? stacji - wszystko bez skutku: intruz po prostu drwi? sobie z wysi?k?w funkcjonariuszy, wynurzaj?c si? zwykle tam, gdzie go si? najmniej spodziewano.

Szczeg?lnie przygn?biaj?co dzia?a?a okoliczno??, ?e nigdzie go nie mo?na by?o przy?apa?, nigdzie dopa?? ni zatrzyma?. Urz?dzony kilkakrotnie w tym celu po?cig na jednej z najwyborniejszych maszyn, uznanej w ca?ym tego s?owa znaczeniu za ostatni wyraz wsp??czesnej techniki, zrobi? ohydne fiasko; niesamowity poci?g wzi?? rekord bez zaj?knienia.

Wtedy zacz??a ludzi ogarnia? przes?dna obawa i g?ucha, t?umiona strachem w?ciek?o??. Rzecz bowiem istotnie nies?ychana! Od lat szeregu kursowa?y wozy wed?ug wytkni?tego z g?ry planu, kt?ry uk?adano w dyrekcjach, zatwierdzano w ministeriach, realizowano w ruchu - od lat wszystko mo?na by?o obliczy?, mniej wi?cej przewidzie?, a gdy zasz?a jaka? "pomy?ka" lub "przeoczenie", te naprawi?, logicznie wyt?umaczy? - a? tu nagle nieproszony go?? w?lizguje si? na tory, psuje porz?dek, wywraca na nice regulamin, wnosi w zgrany organizm zaczyn nie?adu i rozstroju!

Ca?e szcz??cie, ?e dot?d natr?t nie spowodowa? ?adnej katastrofy. By? to w og?le szczeg??, kt?ry zastanawia? od samego pocz?tku. Zawsze jako? przestrze?, na kt?rej si? wynurza?, by?a w danej chwili woln?; szaleniec dot?d nie wywo?a? zderzenia. Lecz mog?o to nast?pi? lada dzie?, tym bardziej ?e z wolna zaczai zdradza? w tym kierunku pewn? inklinacj?. Po jakim? czasie skonstatowano z przera?eniem w jego ruchach pewn? d??no?? do wej?cia w bli?szy kontakt z regularnie kursuj?cymi towarzyszami. O ile zrazu zdawa? si? unika? bliskiego ich s?siedztwa, pojawiaj?c si? zawsze w znacznej odleg?o?ci za lub przed, obecnie wyrasta? na szynach po up?ywie coraz to kr?tszych odst?p?w czasu za plecyma poprzednik?w. Raz ju? przemkn?? obok ekspresu w drodze do O., tydzie? temu ledwo wymin?? osobowy na przestrzeni mi?dzy S. a F., onegdaj cudem tylko skrzy?owa? si? szcz??liwie z pospiesznym z W.

Dr?eli naczelnicy stacji na wiadomo?? o tych wyj?tkowych wymini?ciach, kt?re nale?a?o zawdzi?cza? li tylko podw?jnej wst?dze tor?w i przytomno?ci maszynist?w. Podobnie "cudowne ocalenia" zacz??y w ostatnich czasach zdarza? si? coraz cz??ciej, przy czym szans? szcz??liwego wyj?cia ze spotkania widocznie mala?y z dniem ka?dym.

Intruz z roli ?ciganego przeszed? w czynn?, pchany jakby magnetycznym pop?dem do tego, co regularne i w norm? uj?te, zacz?? grozi? bezpo?redni? destrukcj? starego spraw porz?dku. Historia mog?a lada dzie? sko?czy? si? tragicznie.

Tote? i kierownik ruchu w Horsku od miesi?ca wi?d? ?ycie nad wyraz przykre. W ci?g?ej obawie przed niepo??dan? wizyt? czuwa? prawie bez przerwy, nie opuszczaj?c dniem i noc? posterunku, kt?ry mu powierzono niespe?na od roku w dow?d uznania "jego energii i niezwyk?ej spr??ysto?ci". A plac?wka by?a wa?na, bo na stacji w Horsku przecina?o si? par? zasadniczych linii kolejowych i ogniskowa? ruch ca?ej po?aci kraju.

Dzisiaj zw?aszcza, wobec niebywa?ego nap?ywu go?ci, praca w podobnie napr??onej sytuacji by?a nader uci??liwa.

Zapada? powoli wiecz?r. Rozb?ys?y ?wiat?a lamp elektrycznych, rzuci?y pot??ne swe projekcje reflektory. W zielonych ogniach zwrotnic szyny l?ni? pocz??y ponurometalicznym po?yskiem, gi?? si? zimnymi wst?gami ?elaznych w??y. Gdzieniegdzie w pomroce zape?gota? nik?y kaganek konduktora, b?ysn?? sygna? dr??nika. W dali, hen, hen za dworcem, tam gdzie ju? gasn? szmaragdowe oczy latar? kre?li? nocne swe znaki stacyjny semafor.

Oto w?a?nie wychodz?c z poziomu zatoczy? k?t 45° i ustawi? si? w linii uko?nej: szed? poci?g osobowy z Brzeska.

Ju? s?ycha? zdyszany oddech lokomotywy, miarowy gruchot k??, ju? wida? jasno???te okulary na przedzie.

Wtoczy? si? na stacj?... :

Z otwartych okien wychylaj? si? z?ote loki dzieci, ciekawe twarze kobiet, powiewaj? przywitalne chusty...

?awa czekaj?cych na peronie posuwa si? gwa?townie kit wagonom, wyci?gni?te ramiona d??? obustronnie ku spotkaniu...

Co to za ha?as tam z prawej?! Przera?liwe gwizdy ?wistawek rozdzieraj? powietrze. Naczelnik krzyczy co? ochryp?ym, dzikim g?osem.

- Precz! Cofn?? si?, uciekajcie! Pu?? kontrpar?! Wstecz! Wstecz!... Nieszcz??cie!!

T?um rzuca si? zwartym naporem ku balaskom i ?amie je... Ob??kane oczy instynktownie patrz? w prawo, gdzie s?u?ba wyleg?a, i widz? spazmatyczne, bezcelowo w?ciek?e wibracje latarek usi?uj?cych zawr?ci? poci?g jaki?, kt?ry; ca?ym rozmachem naje?d?a z przeciwnej strony torem zaj?tym przez osobowy z Brzeska. Wichur? gwizd?w przerzynaj? rozpaczliwe odezwy tr?bek i piekielna wrzawa ludzi. Nadaremnie. Nieoczekiwany parow?z zbli?a si? z zawrotn? chy?o?ci?; olbrzymie, zielone ?lepia maszyny roztr?caj? ciemno?? upiornym spojrzeniem, pot??ne t?oki obracaj? si? z bajeczn?, op?tan? sprawno?ci?...

Z tysi?ca piersi wyrywa si? okropn? trwog?, bezdenn? panik? nabrzmia?y okrzyk:

- To on! Ob??kany poci?g! Szaleniec! Na ziemi?! Ratunku! Na ziemi?! Giniemy! Ratunku! Giniemy!

Jaka? gigantyczna, szara masa przelatuje nad pokotem cia?, popielata, mglista masa z wykrojami okien na przestrza? - czu? wicher szata?skiego przeci?gu, wiej?cy z tych otwartych nor, s?ycha? ?opot rozwianych szale?czo ?aluzji, zna? widmowe twarze pasa?er?w...

Wtem dzieje si? co? dziwnego. Ob??kany poci?g zamiast zdruzgota? dosi?gni?tego ju? drapie?nie towarzysza, przechodzi przeze? jak mg?a; przez chwil? wida?, jak przesuwaj? si? przez siebie dwie pierzeje woz?w, ocieraj? bezg?o?nie ?ciany wagon?w, przenikaj? w paradoksalnej osmozie tryby i osie k?? - jeszcze sekunda i intruz, przesi?k?szy z b?yskawiczn? furi? przez sta?y organizm poci?gu, sczeza i rozwiewa si? po drugiej stronie gdzie? w polu. Ucich?o...

Na torze przed stacj? stoi spokojnie nienaruszony osobowy z Brzeska. Wko?o cisza bez kresu, bez dna. Tylko od ??k, tam w dali, idzie ?ciszony po?wierk konik?w, tylko po drutach, tam w g?rze, p?ynie mrukliwa gaw?da telegrafu...

Ludzie z peronu, s?u?ba, urz?dnicy przecieraj? ze snu oczy i spogl?daj? po sobie zdumieni:

Prawda li to czy z?y majak?

Powoli wszystkich spojrzenia, wiedzione wsp?lnym impulsem, skupiaj? si? na poci?gu z Brzeska. - Stoi wci?? g?uchy i milcz?cy. Tylko wewn?trz zapalone lampy p?on? r?wnym, spokojnym ?wiat?em, tylko w otwartych oknach igra lekko wietrzyk firankami...

We wozach grobowa cisza; nikt nie wysiada, nikt nie wychyla si? z wn?trza. Przez o?wietlone czworok?ty okien wida? pasa?er?w: m??czyzn, kobiety i dzieci; wszyscy cali, nie uszkodzeni - nikt nie dozna? najl?ejszej kontuzji. Lecz stan ich dziwnie zagadkowy...

Wszyscy w postawie stoj?cej, twarzami w kierunku, gdzie znikn?? upiorny parow?z; jaka? si?a okropna zakl??a tych ludzi w jedn? stron? i trzyma w niemym os?upieniu; jaki? pr?d silny przeora? zbiorowisko dusz i spolaryzowa? na jedn? mod??; wyci?gni?te naprz?d r?ce wskazuj? cel jaki? nieznany, cel pewnie daleki - podane przed si? cia?a, pochylone torsy w dal d??? zawrotn?, w odleg?? gdzie?, mglist? krain? - a oczy... zeszklone op?ta?cz? trwog? i... zachwytem oczy ton? w przestrzeni bez kra?c?w...

Tak stoj? i milcz?; musku? nie zadrgnie, nie spadnie powieka. Tak stoj? i milcz?...

Bo przeszed? przez nich powiew przedziwny, bo tkn??o | ich wielkie ocknienie, bo byli to ju? ludzie... ob??kani...

Wtem zabrzmia?y d?wi?ki mocne i znane, w codzienno?? bezpieczn? spowite - udary j?drne jak serce, gdy o pier? zdrow? ?omoce - miarowe d?wi?ki nawyku, od lat to samo g?osz?ce...

- Bimbam... i przerwa - bimbam... bimbam...

Sygna?y sz?y...