?eromski S. "ACH, GDYBYM KIEDY DO?Y? TEJ POCIECHY..."

W?ziuchna sandomierska dro?yna prowadzi?a mi? - B?g j? raczy wiedzie?, dok?d prowadzi?a... Zapada?a niekiedy na dno w?wozu i pe?z?a na jego dnie, blada z przera?enia wobec wielkich bry? gliny, zwieszaj?cych si? nad ni? z gro?b? i szyderstwem - to znowu d?wiga?a si? hardo a? na szczyt wzg?rza, sk?d wida? by?o ca?? r?wnin? nieprzejrzan?, le??c? jak' ogromny ko?acz pszeniczny...

By?o popo?udnie niedzielne jednego z pierwszych dni wrze?nia. Powietrze dziwnie czyste pozwala?o widzie? najdalsze przedmioty z ca?? wyrazisto?ci? ich zarys?w. Pola okrywa?y si? ju? ciemnoszmaragdowym puchem ozimin, dobywaj?cych si? cieniutkimi ?d?b?ami, co jak mg?a przes?ania?y zagony z lekka wygi?te, podobne do r?k d?ugich, oplataj?cych w mi?osnym u?cisku pier? ziemi. Niekiedy po szczytach okr?g?ych pag?rk?w, po ziemi popielatej szed? cie? chmury i zas?pia? twarz ziemi, podobn? do spracowanej twarzy ch?opa, ale za chwil? ucieka?, ?cigany jasn? smug? s?o?ca. Wtedy wydawa?o si?, ?e ziemia przeci?ga si? strudzona, ?e u?miecha si? i oddaje tej bezmiernej, nie?wiadomej rado?ci, jak? czuje cz?owiek, gdy na progu jego serca staje mi?o??.

Daleko, daleko w przejrzystych mg?ach, niby w ?lubnych welonach, w?r?d zieleni wierzb i wiklin, na piersiach ??k le?a? pas d?ugi, srebrnolity. Jasna to by?a pani: dumna i pi?kna -Wis?a.

Dro?yna zawr?ci?a na prawo. Tu? pod stopami mymi, w g??bi w?wozu, tuli?a si? wie?. Bia?e chatynki sta?y obok siebie wzd?u? drogi b?otnistej, wysadzonej wierzbami o wielkich rosochatych g?owach. Od jednej do drugiej szed?, zataczaj?c si?, szary, postarza?y p?otek z wierzbowych palik?w powi?zanych wiklin?. W male?kich ogr?dkach pod oknami chat kwit?y georginie.

Okna by?y pootwierane, wie? pusta.

Za trzeci? dopiero czy czwart? stodo?? us?ysza?em g?osy. Przeszed?em przez p?ot i wyjrza?em spoza w?g?a chaty - co oni to tam robi??...

Na trawniku pod lip? roz?o?y?a si? niemal ca?a gromada: ch?opi le?eli na brzuchach, podpieraj?c brody pi??ciami i nacisn?wszy na oczy "kapaluse", baby i dziewczyny skupi?y si? opodal i z pobo?nym wyrazem twarzy s?ucha?y, wpatruj?c si? w Wicka Dziabasa, co siedzia? po?rodku na przewr?conym wiaderku i... czyta?.

- Istna idylla... - pomy?la?em - ch?opi przy ksi??ce!... Nadzwyczaj powa?nie, powoli, monotonnie dr??cym g?osem czyta? Wicek:

- "...Tu prze-rwa?, lecz r?g trzy-ma? - wszystkim si? zdawa?o, ?e Woj-ski wci?? gra jesce..."