Fale?ski F. KWIATY I KOLCE (Wiersze)

NIE MA JEJ
Kiedy o cichej wieczornej godzinie

Zimowy dzionek w sk?pych blaskach ginie

I coraz smutniej mierzchn?ce z daleka

W zmrok si? per?owy niebo przyobleka;

Kiedy od dziwnej ca?unowej bieli

Ni co odb?y?nie, ni cieniem odstrzeli,

?e wszystko r?wne niby g?adka szyba;

Kiedy tak martwo, ?e jedynie chyba

Ptak, z smutnym krzykiem ulatuj?c z drzewa,

Iskrz?ce szrony w ?nie?ny py? rozwiewa;

O cichej porze, gdy sp??nion? dob?,

Go?cinnej strzechy nie widz?c przed sob?,

W?drowiec z zimna dr?y i strachem bladnie;

Kiedy w komnacie, gdzie po zmierzch?ej ?cianie

Cienie z ?wiat?ami p?yn? przerywanie

Podobne widmom, zasiad?szy gromadnie,

Rodzinne ko?o kominek otoczy,

A on przyja?nie i coraz ochoczej

Trzeszcz?ce iskry snopami rozpryska:

U domowego, cichego ogniska

Kog?? tam braknie? czyjej? pr??no d?oni

D?o? roztargniona szuka wko?o siebie?

Za kim st?skniona my?l na pr??no goni?

Za kim z na?ogu czy w serca potrzebie

Ku drzwiom bez ko?ca zwracaj? si? oczy,

?e zda si? tylko patrze?, jak u proga

Z u?miechem nieba, postawy uroczej,

Stanie osoba wszystkim r?wno droga.

Tak d?ugo da?a czeka?... To? je?eli

Wejdzie, to z nag?a w?r?d tej smutnej rzeszy

Pewnie ka?demu r?wnie si? ucieszy

I wszystkich r?wno sob? rozweseli.

I c??? Bo oto - nie ma jej na zawsze...

Dok?d odesz?a, tam ju? i zostanie...

Ani j? p?acze wyp?acz? naj?zawsze,

Ni najgor?tsze wymodli b?aganie,

Ni ?al wyboli, ni przyzwie t?sknota!

Nie ma jej, nie ma!... M?j Bo?e! to? przecie

Ma wiosna kwiat sw?j i sw? wiosn? kwiecie.

Ma ?wiat swe ciep?o i promie? ze z?ota,

Wprz?d nim wiatr zimny zwi?d?y li?? rozmiot?.

Tak m?oda! Niby przez wschodnie niebiosa

Przemkn?? si? senno ob?ok z mglistych tkanek.

By?a i ju? jej nie ma. By? poranek

I ?zami zaszed?, cho? te ?zy - to rosa.

Szkoda jej! By?a pobo?n?. Bywa?o,

W?r?d mod??w, strze? si? spojrze? na ni? ?mia?o:

Zda si? - promie?mi z?oci si? jej szata,

Zda si? - niebiesko l?ni jej wko?o skroni,

Zda si? - ?e wtedy ona w niebo wzlata

Albo te? niebo przychyla si? do niej.

Szkoda jej! By?a dobr?. Je?li kiedy,

To przed ni? n?dzy nie ukry? si? w t?umie.

Ka?dej ?zy skrytej lub milcz?cej biedy

Ona dopatrzy lub si? dorozumie.

?wie?e jej usta sercem przemawia?y,

Z nieba by? pieni?dz, gdy z jej r?ki bia?ej.

Nie by?a pi?kn?, jednak z jej spojrzenia

Patrza?o niebo; z jasnymi jej sploty

Lubi? si? pie?ci? s?o?ca promie? z?oty,

Z ?wie?ych ust kwiat?w ulata?y tchnienia,

A tak umia?y u?miecha? si? b?ogo

I g?os ich s?odki gdyby?cie s?yszeli,

Zda?oby wam si?, ?e tylko anieli

Tak si? u?miecha? i przemawia? mog?.

I by? duch m?ody w?r?d m?odego cia?a:

Lubi?a kwiaty, taniec, pie??, kocha?a

Wszystko, co pi?kne. Rzek?by?, rajskie kwiecie

Na ziemi si? przyj??o. Rzek?by? ?mia?o:

?e jej lub wiecznie m?od? by? przysta?o,

Lub swej m?odo?ci nie prze?y? na ?wiecie.

Widz? j?. M?oda, ca?ym sercem m?oda,

W bia?ej sukience, z przepask? b??kitn?,

Usta jej kwitn? i lica jej kwitn?,

Niebo w jej oczach, na czole pogoda.

Jednak umar?a, bo by?o potrzeba,

By nowy anio? zrodzi? si? dla nieba...

Kiedy, zdmuchuj?c zimowe zamieci,

Na wschodnich wiatrach jask??ka przyleci,

A? w ?nie?nych szronu pieluchach, co rana,

Wyczekiwana, dziwnie wyt?skniana

Wiosna skowronka ?piewem kwili? pocznie,

Kiedy kuku?ki w?drowne wyrocznie,

Kiedy bocian?w b??dnych gwarne rzesze

Padn? w b?r g?uchy, osi?d? na strzesze,

Gdy poprzez deszcze przelotne rado?nie

?wiat, przez ?zy niby, u?miechnie si? wio?nie,

Gdy kwiat odkwitnie, zmar?y krzew odro?nie,

I?, zda si?, majem szlak sobie wy?ciela

Ciep?y dzie? Pa?ski, promienna niedziela,

?e, cho?by by?o najstarzej, najch?odniej,

Ch??d si? rozchucha, staro?? si? rozm?odni,

Mo?e ty, dziewcz?, w mogile twej, mo?e

Westchniesz z t?sknoty, mo?e wtedy tobie

Raz pierwszy twardym wyda si? twe ?o?e

I po raz pierwszy zimno w twoim grobie.

Tylko ?e za nic ?wiat ci nasz. Bo oto

Pomi?dzy niebem i ziemsk? t?sknot?

Przez ?wiry z ?wiate? mleczna struga p?ynie,

A kto j? przebrn??, ten nic nie zazdro?ci...

Bo wieczna wiosna w krainie m?odo?ci

I wieczna m?odo?? w promieni krainie.

Wi?c ?egnaj, dziewcz?, ?egnaj w czas daleki!

Je?li? na drugim brzegu bo?ej rzeki,

Je?li? tam wiecznie swobodna i m?oda,

To mo?e ciebie i niewielka szkoda.

NUMA POMPILIUSZ

Pompiliusz, w kt?rym? romansie podobno,

Co? u ostatniej gdzie? karty,

Z Num? si? wreszcie o?eni? nadobn?,

?eby zako?czy? tom czwarty.

W miejscu tym w ksi??ce przypada ok?adka,

Ja jednak poci?gn? dalej,

Bo to istotnie rzecz dziwna i rzadka,

Jak si? ci ludzie kochali.

Czego on nie chcia? i ona nie chcia?a,

To samo chcia? on, co ona;

Przedziwna wsp?lno?? duszy czy te? cia?a,

Kt?rej i ?mier? nie pokona.

Bo a? i w zgonie (kt?? si? nie zaduma?

My ju? dzi? takich nie mamy!)

Kiedy Pompiliusz umar?, wraz i Numa

Umar?a chwili tej samej.

Jednak wstrzymajcie s?uszne niepokoje...

Przyk?adny ten m?? i ?ona

By? jeden cz?owiek po prostu, nie dwoje,

Tylko ?e dwa mia? imiona.

PORA?KA WARUSA

W Hercy?skich borach, w cztery ?wiata strony,

Trzask z g?uchym grzmotem si? mienia -

To z ?elaznymi rzymskimi legiony

Walcz? Germany z kamienia.

Armin grzmi z piersi jarzmo, wstyd i p?ta...

- Hej! barbarzy?ce! ostro?nie!

To? flos Romana zwi?d?aby podci?ta?

Or?y sko?czy?y na ro?nie.

Darmo! Miecz rzymski - to? dzi? k?dziel prz?dzy,

Tarcza te? - siatk? paj?cz?. -

Warus w pier? sobie wepchn?? miecz co pr?dzej,

Boj?c si?, ?e go wyr?cz?.

Ledwie wie?? krwaw? Romie okrzykni?to,

August rwie w?osy, krwi? dycha.

By?by i brod? targa? sobie kr?t? -

Ale jej nie mia?, do licha.

W oczach mu m?ty i w g?owie mu m?ty,

Tu i tam biega szalony.

- Warusie - wo?a - Warusie przekl?ty!

Oddaj mi moje legiony!

Warus, na dziwne s?owa Cezarowe,

Cho? by? ju? ?wi?tej pami?ci,

Na martwej d?oni wesprze martw? g?ow?,

Potem ni? r??nie pokr?ci:

- Zaprawd?, August cz?ek jest roztargniony,

Rzek? przewracaj?c oczyma,

- Jak?e mu mog? powr?ci? legiony,

Gdy mnie samego ju? ni? ma.

EGLE I LAURA

Egle czarowna, kochaj mnie! Na Boga!

W sercu mym pusty dzi? harem.

Ty go zape?nij... W?a?nie Laura sroga

Uciek?a z jakim? huzarem.

B?dziesz kochan?, rajskie moje dziewcz?,

Jak ?adna na ?wiecie dziewa,

I wy?piewan?, ile d?wi?ki piewcze,

Ile ci? duch m?j wy?piewa.

Ja ci? uwielbi?, co si? b?dzie sta?o,

Ju? nie przepadniesz ty w mn?stwie.

Usta twe, oczy, sploty, pier? tw? bia?? -

Ja w tobie wszystko ub?stwi?.

Poziomki le?ne twych ust koral ?wie?y -

Kiedy u?miecha? si? zaczn?.

Rz?d si? w nich pere? jasnym blaskiem ?nie?y

Jak?e ca?owa? je smaczno.

By u?agodzi? p?omienne twe oczy

Rz?sa os?ania je d?uga,

A ponad nimi ciemna brew si? toczy,

Jedwabna w gi?tki ?uk smuga.

W licach twych - wiosna. Wzrok ol?n?? zniewala

Alabastrowa twa szyja.

Po kt?rej graj?c, niby ciemna fala,

W?os w bujne sploty si? zwija.

Z puch?w ?ab?dzi, co ?piewaj?c gin?,

Wzd?ta twa pier? marmurowa.

O! pok?on tobie, urocza dziewczyno,

Ty? lilia, kwiat?w kr?lowa.

Tchnienie twe niby kwiatu wo?, gdy rosy

Krople w kielichu swym skupi...

C??, kiedy ci?gle palisz papierosy,

Zwyczaj ten bardzo jest g?upi,

Przepala usta, bia?o?? z?b?w zmienia

I nawet rodem jest z piek?a.

Laura zacz??a tak?e od palenia,

Potem z huzarem uciek?a.

Nie chc? i ciebie, Egle, lilio bia?a,

Nie wierz? wi?cej pasterce...

O Lauro sroga! ty? sponiewiera?a

R?wnie m? mi?o??, jak serce.

Wzi??a? mi wiar? - wiosn? niesko?czon? -

I za te rajskie widziad?a

Zw?tpienie cierniem utkwi?a? mi w ?ono...

Bodaj? przepad?a! przepad?a!

KWIAT JA?MINU

Szed? ch?opiec z dziewczyn? po ciep?ym gdzie? lecie,

Rw?c kwiecie ja?minu, gdy? lubi? to kwiecie.

Ca?owa?, a za nim dzieweczka te? bia?a,

Co on poca?owa? - ona ca?owa?a.

I potem przysi?g?a przez naj?wi?tsze ?luby

Ca?owa? na zawsze ten kwiat jemu luby.

A ch?opiec, by w szcz??ciu nie zasz?a mu zmiana,

?mier? sobie co rych?? wyprosi? u Pana.

?e za? chcia?, by kwieciem od?y? ca?owanem,

Zmar? w noc - i ja?minem odkwitn?? nad ranem.

Oj! biada? dziewczynie!... gorzko bo p?aka?a!

A? zblad?a od ?ez tych twarzyczka jej bia?a...

Wi?c gdy jej pier? wzd?t? b?l t?skny roz?ala,

Rwie kwiecie i ci?nie do ustek z korala.

A od tych p?omiennych ca?unk?w dziewczyny

Omdlewa kwiat bia?y i staje si? siny.

I s?odko mu wi?dn??, gdy listki przechyla,

I? od tej rozkoszy umiera co chwila.

Bo w kwiat, bo w wybrany, co blask z woni? zm?c?,

Sp?yn??a z ust ch?opca dusza kochaj?ca.

Bo ?zy kochaj?cej dziewczyny ?a?osnej

By?y mu zmar?emu ros? wiecznej wiosny.

ENDYMION

Gdzie?, gdzie? w las?w g??bi, w?r?d ciszy nad cisze

Na oczach m?odziana

Tkwi noc nieprzespana -

Szum d?b?w stuletnich sen jego ko?ysze.

Co noc - przez splecione konary, przez li?cie,

Niby w?d strumienie

W harmoniczne dr?enie

Zdr?j ?wiate? szumi?cych p?ynie promieni?cie.

W?r?d ?wietlnej powodzi - by senna z mg?y tkanka

Bladego oblicza

Bogini dziewicza

Z krainy gwiazd sp?ywa nawiedzi? kochanka.

Ramiony bia?ymi otacza mu szyj?

I cisn?c do ?ona,

Patrzy we? st?skniona

I zn?w go ramiony bia?ymi obwije.

I skro? mu, i usta ca?uje dziewica,

I w?osy u skroni,

I s?odko si? p?oni,

Ilekro? w?r?d pieszczot wpatrzy mu si? w lica.

I pier? sw? przyciska do piersi m?odziana,

A? dreszcz mu rozkoszy

Po cz?onkach rozproszy

I b?ogo jej, ?e jest wzajemnie kochana.

Tak nocy kr?lowej czas w b?ysk si? przemyka,

Tak Luna srebrzysta

Z chwil lotnych korzysta,

By, wieczna bogini, kocha? ?miertelnika.

I nie dba, cho? gwiazdy zazdrosne ogni?cie,

Na niebie Wysokiem,

Roziskrzonym okiem,

Cho? Zefir z?o?liwy podgl?da przez li?cie.

Dla dwojga szcz??liwych - samotnie, cho? w t?umie,

Czy? w kwiecie - wo? tkliwa?

Czy? blask w cie? si? skrywa?

Czy? wstyd ma by? sercu, ?e kocha, jak umie?

I tylko - gdy, g?ucho warcz?c w trzask pioruna,

Na niebo z wysoka

Sp?ynie chmur pow?oka,

Nawiedzi? kochanka nie przybywa Luna.

Bo szcz??ciu, bo duszy wiekui?cie m?odej,

Bo sercu - potrzeba

B??kitnego nieba

I ciszy p??sennej, i jasnej pogody.

CZ?OWIEK BEZ G?OWY

Mandaryn pewien (c?? na to powiecie?

Pseu-grzmiang-tfu by?o mu miano)

My?la? lat wiele, o czym jednak przecie?

Tego mi nie powiadano.

Wreszcie napisa? z nag?a na my?l wpadnie

Ksi?g?, tak w m?dro?? bogat?,

?e jej sam nie m?g? zrozumie? dok?adnie,

Chocia? wysila? si? na to.

Wi?c przed cesarzem stan?? i tak pocznie:

- Gwiazd ojcze! Ksi??yca kumie,

Wypada tobie zrozumie? niezw?ocznie

To, czego nikt nie rozumie.

St?d dzie?o moje polecam waszmo?ci,

Rzecz to jest diable zawi?a. -

Monarcha z dawna cierpia? bezsenno?ci,

Ksi?ga go z nich uleczy?a.

- Jakiej nagrody, m?drcze, za to czekasz? -

Spyta go. - ?adnej - odpowie.

- Ty? nie jest m?drzec - lecz cudowny lekarz.

A tamten wa?y? w swej g?owie:

- Przyjdzie recepty pisa?? - co ja zrobi??

Nie umiem nic po ?acinie...-

Wtem cesarz: - M?drcze! nie my?l jednak sobie,

?e czyn tw?j w dziejach zaginie.

I?em tw?j utw?r dziwnie zagadkowy

Zg??bi? od deski do deski,

Dzi? na ko?czaty kapelusz twej g?owy

Ka?? da? guzik niebieski.

Lecz, i?by? pyszny przez wzgl?dy takowe

Nie wzgardzi? sobie r?wnemi,

Zrobi? te? ka??, i? t? sam? g?ow?

Ujrzysz u n?g twych na ziemi. -

Gdy wi?c u n?g mu g?ow? kat ochoczy

Po?o?y? - z nag?a si? sta?o,

?e w ?ci?tej g?owie w?a?nie by?y oczy,

Co mia?y widzie? rzecz ca??.

Wraz do cesarza w tym w?tpliwym celu

Pobieg? mandaryn najstarszy,

By?a za? taka, w s?owach niezbyt wielu,

Tre?? dalszej woli monarszej:

- Mniemam - rzek? cesarz - ?e ju? nale?ycie

Pycha w nim wszelka os?ab?a;

Zreszt? wspaniale daruj? mu ?ycie -

Niech sobie idzie do diab?a. -

Wi?c wsta? i poszed?, nie czekaj?c dalej,

Mandaryn m?dry w sw? drog?.

Ilu za? by?o, co na to patrzali?

Tego ja wiedzie? nie mog?.

Mam przekonanie, ?e dla wielu os?b

Pomys? ten zda si? by? nowy -

Lecz mn?stwo ludzi mo?e ?y? w ten spos?b...

Ja pierwszy chodz? bez g?owy.

DZIWO?ONY

Przez b?r ?pieszy je?dziec, przez puszcz? szumi?c?,

Wskro? li?ci strugami blask strzela z ukosa.

Mg?y k??bi? si? z bagnisk, z ??k srebrzy si? rosa.

Ni rosa to srebrna, ni mg?y si? to m?c?.

To wiewnych dziew grono, w wieczornej kr?g zorzy,

D?o? w d?oni, na smugach zawodzi pl?s ho?y,

W ich r?bkach z mg?y bia?ej w ?zy rosa si? mieni,

Ich cia?a przezrocze z miesi?cznych promieni.

Ich oczy z gwiazd spad?ych. W?os ?wiat?y, od ?rodka

Paproci kwiat zdobi iskrz?ce skrzydlaty

I b??dne ogniki spinaj? im szaty,

I ta?com ich wiewnym pie?? wt?rzy tak s?odka,

Tak s?odk? zawodz? pie?? dziewy ta?cz?ce,

?e wstrzyma? si? strumie? w swym biegu na ??ce

I wiatr tchu zapomnia?, ws?uchawszy si? ca?y,

I dr??ce osiki z nag?a dr?e? przesta?y.

- Chod? do nas! chod?, ch?opcze - brzmi pie?? d?wi?cznej mowy -

Co b??dzi? gdzie? tobie w noc ciemn?, w bezdro?y.

Zsi?d? z konia, zsi?d? z konia, chod? z nami w pl?s ho?y. -

Ko? parska i d?bem wry? w ziemi? podkowy,

I pr??no go je?dziec - zn?j zimny na czole,

Zd?bia?y w?os maj?c - ostrwiami w bok kole.

?wiat bo?y mu w oczach to mierzchnie, to b?yska

I chwieje si? dr??co jak senna ko?yska.

- Chod? do nas! chod?, ch?opcze!-zakl?ty ?piew n?ci-

Chod? z nami w pl?s ho?y. Gdy ta?czy? przestaniem,

Na k??bach mg?y lekkim ko?ysanej wianiem

Rozkosznie jest buja? w sennej niepami?ci.

Szumi?cy li?? do snu, do marze? ?ab?dzie

Brzmienie arf czarownych s?odko gra? ci b?dzie. -

- Och! pu??cie mi?! nie chc?! cho? droga daleka,

Mnie spieszno. Tam dziewcz?, tam moje mi? czeka. -

- Czy chcesz mie? pas z?oty w t?czowe odmiany?

Lub, je?li walk krwawych tkwi w tobie ochota,

Miecz wodza Pioruna, lub m?ot kr?la M?ota.

Lub oszczep z g?r siedmiu, w trzech zdrojach nurzany?

Lub zbroj?, od kt?rej grot i cios ucieka,

Lub pier?cie?, co czyni niewidzialnym cz?eka? -

- Och! pu??cie mi?! nie chc?! nic nie chc?! nic zgo?a!

Tam dziewcz? mi? czeka z u?miechem anio?a. -

- Czy chcesz ty czarownych zna? s??w zaklinanie,

Kt?rymi nied?wiedzia, dzika krwawe zwierz?

I smoka te? zwalczysz, kt?ry skarbu strze?e,

Skarb twoim si? stanie - chod? do nas, m?odzianie!

Skarb z?ota i pere?, i drogich kamieni,

I szaty barw tylu, w ile blask si? mieni:

Szkar?atne - w jutrzenki nurzane k?pieli,

I bia?e - tak bia?e, jak gdy ?nieg si? bieli. -

Przed wzrokiem si? je?d?ca rozwleka mg?a bia?a:

- Precz! pu??cie mi?! nie chc?! nic nie chc?! precz z drogi. -

Ko? j?kn??, a? w trzewiach poczuwszy ostrogi,

Wypr??y? si?, chrapn?? i prysn?? jak strza?a.

- Masz szcz??cie, w?drowcze, ?e? nam uszed? ca?y,

Bo gdyby?my ciebie w pl?s by?y porwa?y,

?askotan rozkosznie, chichocz?c z uciechy,

?mier? mia?by? w?r?d ta?ca z serdecznymi ?miechy.

K?OPOT

Chcia?bym by? s?awnym - marz? ja m?odzie?czo,

Zanim mi serce nie zwi?dnie,

Alem ciekawy, czym mi? te? uwie?cz?,

Chc?c, by to by?o oszcz?dnie?

Ju?ci? - wawrzynem - jak jest rzecz przyj?ta.

C??, kiedy ten upominek,

Jak moje pisma, pod placki na ?wi?ta,

Wzi?to na sosy do szynek.

Wiem, co mi nazbyt nie wzbogaci g?owy

Ni te? j? sosem poplami:

W???cie mi na ni? lub wieniec cierniowy,

Albo czapeczk? z dzwonkami.

PANNA M?ODA

P?aka?a, gdy?my kl?kli u o?tarza,

P?aka?a, kiedy?my wsiali,

P?aka?a tak?e, co si? rzadko zdarza,

Ta?cuj?c w weselnej sali.

- Powiedz mi, luba, w czym twych ?ez przyczyna?

Czy ?al ci, ?e? jest ju? moj??

Czy chmurna przysz?o?? trwo?y? ci? poczyna?

O! niech si? ?zy twe ukoj?.

Jam ten, co wprz?dy, ten sam, na tak d?ugo,

Jak d?uga wieczno?? jest ca?a.

Jam tw?j, jam wiecznym woli twojej s?ug?,

Czy? mi ju? wierzy? przesta?a?

Jam tak szcz??liwy! Snad? podobnej doli

Na mnie jednego za wiele,

Bom wes?? w duszy, a serce mi? boli

Od ?ez twych, biedny aniele!

Wszak marzyli?my, w?r?d wonnej zieleni,

W chatce gdzie? z dala ?y? sami -

Dzi? my?my s?odkim w?z?em po??czeni,

A ty oblewasz go ?zami!

Luba! ja kocham, jak ju? nikt nie kocha -

Ski?, a dla ciebie ja zgin? -

Je?li ci w sercu lito?ci cho? trocha,

Powiedz mi ?ez twych przyczyn?.

Powiedz, przez Boga, bo w g?ow? zachodz?,

Trzy nocy z rz?du nie zasn?... -

- Luby! sznur?wka uciska mi? srodze

I mam trzewiki za ciasne. -

NARCYZ

Ile nimf tylko - wszystkie s? w rozpaczy,

W ?zach mokrych, w brudnej ?a?obie,

Bo Narcyz ?adnej kocha? z nich nie raczy,

Tylko si? kocha sam w sobie.

I jak si? pocz?? mi?owa? zajadle,

Tak, a? zdarzeniem do?? rzadkiem,

Razu jednego spostrzeg? si? w zwierciadle

Nie ju? cz?owiekiem, lecz kwiatkiem.

Ch?opiec ten wi?cej g?upcem by? ni? g?azem -

Ja bo, w podobnej potrzebie,

M?g?bym si? kocha? w wszystkich nimfach razem,

A zawsze kocha?bym siebie.

OBRACHUNEK Z SOB?

Jak rozpry?ni?ta t?cza w ranek letni

W ?zach ?wie?ej rosy odkwita -

Jak si? od?wie?a pie?? pastuszej fletni

W milcz?cych g?szczach odbita -

Tak prys?ych z?udze? budowa wspania?a

W ?zach mych promieni dla ludzi,

Tak pie??, co dla mnie dawno ju? przebrzmia?a,

Drugim si? w piersi mej budzi.

Jako p?dzona trwog? w?r?d manowca,

Gdy si? od stada odbije,

W cier? niego?cinny uwik?a si? owca,

Nie chc?c i?? w ?lady niczyje -

Mia?em tak du?o, a dzi? mam tak ma?o!

Moi gdzie? za mn? zostali -

Na ka?dej cierni ze mnie co? zosta?o -

A jam szed? dalej i dalej.

Drudzy pomarli ?mierci? tylko cia?a,

Ja bom mia? inne konanie -

Kona?a we mnie dusza, a? skona?a,

?mier? zw?oki tylko zastanie.

Ja umiera?em po trosze, jak smakosz

Niech?tny ko?ca s?odyczy -

A com? i wielem przesmakowal? - wszako?

Nikt si? ju? dzi? nie doliczy.

I po co liczy?? kt?? tam doj?? ju? zdo?a,

Czym wielkiem szasta?, czy ma?em:

Mia?em co? wprz?dy, dzi? nic nie mam zgo?a,

Wi?c wszystko wyda? musia?em.

TOPIELICA

Nad rzeczk? bystr? stoi dziewczyna,

W prze?wiatl? kos? wianuszek wpina,

A? si? jej ska?a ujmie spod stopy

I wpada biedna w szklanne zatopy.

Szuka? jej ch?opiec, kona? z bole?ci,

Lecz pr??no szuka? - znik?a bez wie?ci.

P?aka? rok ca?y, poblad? na twarzy,

Wreszcie zapomnia?, co si? i zdarzy.

Na p?ocie sroczka skrzeczy jedyna,

Przez most weselna ci?gnie dru?yna.

Po przedzie swaty z dru?b?w gromad?,

Skrzypi?c w skrzypiec, piej? i jad?.

A w tem rybacy ci?gn? po wodzie

Z przemoc? wielk? ci??ar w niewodzie,

W ci??kim niewodzie zw?oki dziewcz?ce

Z wianuszkiem ?lubnym, w bia?ej sukience.

Ch?opiec z konika co ?ywo skoczy,

?al pier? mu ?ci?nie, ?zy za?mi? oczy,

Wtem pojrzy w niebios b??kitne ja?nie,

Wtem w bia?e d?onie smutnie zakla?nie:

- Biada?! o biada z?ej mojej doli!

Serce od serca kt?? przyniewoli?

Mnie z ch?odn? ?mierci? bra? zar?czny,

Kiedy ju? nie ma mojej dziewczyny. -

NAD KO?YSK?

Za?nij, m?j ma?y - b?d? grzeczny i za?nij,

Cho? ci to pewnie niemi?o.

Ju? si? nie mo?esz ubawi? ha?a?niej,

Jak ci si? dzisiaj zdarzy?o.

Jak za?niesz - jak mi b?l g?owy ustanie -

Jak si? u?atwi? po trosze -

Serduszko z lukrem kupi? ci w straganie,

Kt?re kosztuje trzy grosze.

No, ?pij, m?j ma?y, dam ci, ?eby? d?u?ej

Ju? nie zawraca? mi g?owy,

Na lejc od cukru szpagat bardzo du?y,

Na kaszkiet wierzch papierowy.

Dam ci, co? nieraz - tylko ?pij, m?j drogi -

Pr??no przyw?aszczy? chcia? sobie,

Patyk z doniczki i podwi?zk? z nogi,

I sama biczyk ci zrobi?.

Wszak?e? ty grzeczny - no ?pij, m?j jedyny,

Lub chocia? le? po cichutku,

Ju? ci pozwol? za to p?? godziny

D?? na glinianym kogutku.

?pij - bo, doprawdy, kocha? ci? przestan?,

Ko?ysk? nog? odtr?c?;

I zaraz przyjdzie porwa? ci? s?omiane

Dydko, dwie nogi maj?ce.

No, ?pij?e, b?bnie - to rzecz nies?ychana -

?pij, bo, jak B?g mi jest mi?y,

To ci przeczytam wiersze Felicjana,

Co Siedmiu Braci u?pi?y.

DO POCZYNAJ?CEGO PRACOWNIKA

Co masz zje?? jutro, zjedz dzisiaj, kochanie -

Zr?b jutro, co dzi? wypada.

Kt?? wiedzie? mo?e, co si? jutro stanie?

Jutro przyj?? mo?e ?mier? blada.

I w?a?nie mo?e w chwili, gdy wypad?a

Po pracy odpocz?? pora

I gdy nie?? b?dziesz do ust ?y?k? jad?a,

Kt?r?? zaniedba? zje?? wczora.

Co dzie? m?w sobie: - Dzi? si? t?go najem,

Niech jutro b?dzie mi bieda. -

A gdy ?mier? przyjdzie, to? chocia? nawzajem

Z g?odu umiera? ci nie da.

I m?w te?: - Dzisiaj spoczn?, jutro zrobi?. -

A kiedy przyjdzie ?mier? bia?a:

- Ha! chcia?e? w?a?nie popracowa? sobie,

C?? robi? - ?mier? ci nie da?a.

Tak ci nie b?dzie ani ?al po ?wiecie,

Ni t?skno porzuca? ?ycie,

Ot?? wam, ludzie, kiedy si? najecie

I tak?e, gdy si? wy?picie.

ROZMARYN

Mia?a sukienk? bia??, gdym do niej

Z po?egnalnymi wszed? s?owy,

W pasie b??kitn? wst??k?, u skroni

Wianeczek rozmarynowy,

- Czym ?adna tobie? - spyta nie?mia?o,

- Och! co ty m?wisz, dziewczyno -

Gdyby inaczej kiedy by? mia?o,

Niech z ?ez mi oczy wyp?yn?. -

Ona jak bluszcz, gdy drzewo obwinie,

Splotem swych r?k mi? obwija,

- Albo ja b?d? twoj? jedynie,

Albo nie b?d? niczyja. -

W ?wiat mi? i?? pchn??o. Wtem - nagle zmiana,

W powr?t mi? p?dzi my?l tkliwa.

Wracam, dziewczyna moja wybrana

W ch?odnej trumience spoczywa.

W sukience bia?ej, jak mie? j? chcia?em,

W przepasce z modrych wst??eczek;

W ?wiat?ych jej w?osach, nad czo?em bia?em

Rozmarynowy wianeczek.

Z?o?y?em na jej piersi dziewcz?cej

W krzy? obie r?czki ?ab?dzie:

- Nie b?dzie ona moj? ju? wi?cej,

Lecz i niczyj? nie b?dzie. -

I zn?w poszed?em, gdzie wzrok poniesie.

Id? przez ciernie i znoje,

I zn?w mi spieszno stan?? przy kresie -

Dziewcz? bo czeka mi? moje.

OD RZECZY

Rzek? mi raz Medard: - S?uchaj, Felicjanie,

B?aznujesz mo?e zbyt srogo.

Ludzie za ?miech tw?j ci?g?y i bajanie

Wzi?? za bajbardzo ci? mog?.

Masz lat trzydzie?ci, czas ju? wreszcie na ci?

I?? naprz?d przodem, nie ty?em... -

- Mam lat trzydzie?ci? Mylisz si?, m?j bracie -

Nie mam ich, ju? je wy?y?em.

?y?, nie jest u?y?. ?ycie si? wy?ywa

Jakby lekarstwo niesmaczne,

A jam jest chory - czyli? s? w tym dziwa?

Gdy umr?, zdrowym by? zaczn?.

Ten sam spa? id?, co i wstaj? rano -

W tym moja choroba ca?a;

Cztery mam klepki, pi?tej mi nie dano,

Czy si? te? gdzie? zapodzia?a.

To? na to chory st?ka i jest blady,

Aby by? zysk lekarzowi,

A s? i tacy, kt?rym nie ma rady,

A? chyba ?mier? ich uzdrowi.

Wiem, ?e gdy ciep?o w sercu mym przyga?nie,

Przyjdzie i rozum, i si?a,

I rzekn? o mnie: - Mia? zm?drze?, wtem w?a?nie

Z nag?a go ?mier? zaskoczy?a. -

A jednak, umrze? smutn? jest kolej?,

Gdy si? by? m?drym zaczyna...

...Dobranoc pa?stwu - oczy mi si? klej? -

Ju? blisko druga godzina. -